Lecimy dalej. Ponieważ ostatni pełny dzień na Koh Tao spędziliśmy raczej na szwędaniu się tu i tam oraz najnormalniejszym czilowaniu, bez zbędnych słów wrzucam garść fotek. Może tylko z jakimś komentarzem czy dwoma
;)
Uliczki Koh Tao
W Tajlandii przed wejściem do czyjegoś domu, a także do wielu sklepów, należy zdjąć obuwie, co jest oznaką szacunku wobec gospodarza
Hotelowy basen i czilałt na nim wyglądały tak:
A jego główna zaleta wygląda tak:
I robi takie cuda:
Tutaj warto dodać, że słomki są wielorazowe! W resorcie tym nie używa się plastikowych słomek. Moim zdaniem – inicjatywa godna naśladowania, turyści jednak bywają syfiarzami, a dzięki wielorazowym słomkom, nie wala się ten cały plastik po plaży i w oceanie.
Miejscowa fauna udomowiona:
I ta taka bardziej nieujarzmiona. Ale bardzo liczna.
Papu gdzieś na mieście:
I plażowe przekąski przygotowane i serwowane wprost na kocyk
;)
No a sama plaża... O taka
;)
Jutro opuszczamy Koh Tao. Jedno z najpiękniejszych miejsc na tym świecie...
No to jedziemy na Samui. Jedyny "grubszy" transport, którego nie wykupiliśmy z wyprzedzeniem, to bilety na prom na Samui. Bez problemu załatwiamy temat w recepcji naszego resortu. 600 BHT za osobę. Bagażówka już na nas czeka
;)
Wskakujemy na hotelowego Songthawa (transport w cenie) i do przystani!
Tutaj ten sam widok, który zastaliśmy przy przyjeździe – naganiacze. Ale tym razem mam to udokumentowane
:D
Na przystani, przy odbiorze biletów na prom, wykupujemy jeszcze za 150 BHT transport z mariny do hotelu. Co, jak się później okaże, było strzałem w dziesiątkę. Ceny transportu na Samui są KOSMICZNIE wysokie. Poniżej 150 BHT za przewiezienie na odległość mniejszą niż splunięcie, nikt nie zaśpiewa. A najczęściej usłyszymy 200-250 BHT. Przy dobrych targach za 100 wozili, raz chyba nawet udało mi się wyszarpać 150 za dwie osoby. Koszmar. Dlatego właśnie na wyspach, jeśli chce się zwiedzać, należy wynająć skuter. Co też zrobimy, ale dopiero jutro. Aha, taksówki oczywiście są. I mają taksometry. Ale prawdopodobnie nigdy nie były one załączane... A póki co, wsiadamy w takie oto busiki:
I jedziemy do Crystal Bay Resort, który będzie naszą bazą wypadową przez najbliższe 4 dni. Hotel bardzo przyjemny, czyściutki, ledwo się wychodziło z pokoju to od razu wymieniano ręczniki. Pokój o taki:
Restauracja hotelowa droga. I sam hotel dosyć daleko położony od centrum wszechświata, w promieniu dziesięciominutowego spaceru było może z 5 tańszych lokali. Ale największa zaleta tegoż hotelu to widok. Ponieważ Zatoka Kryształowa jest najpiękniejszą widokówką na Samui. Trudno się chyba nie zgodzić?
:D
Witamy na Samui
:D
:D
:DW życiu nie jeździłem na skuterze czy innym motorze. Z jednośladów znam i używam jedynie roweru. Wystarczająca podstawa by nauczyć się jeździć skuterem w warunkach azjatyckich. Przy ichniejszym natężeniu ruchu. I przy ruchu lewostronnym. Mam rację?
:D
Opcje były dwie – zaryzykować życiem i jeździć tym motorkiem albo ryzykować, że się wyprztykamy z pieniędzy na taksówki/songthawy. Stanęło na czerwonej hondzie z automatyczną skrzynią, 125 cm sześciennych silnika. Dość żeby nie zwalniać jadąc pod górkę we dwie osoby.
Oczywiście, przed wypożyczeniem tego potwora dróg, obfotagrafowujemy go z każdej strony, na wypadek gyby właściciele chcieli go naprawić za pomocą naszej naiwności. Ostatecznie jednak okazują się zupełnie uczciwi, zapominają zabrać zastawu w postaci paszportu a na koniec płacimy mniej niż było umówione (150 BHT za dzień zamiast 200 BHT). Skuterem śmigaliśmy przez 2 dni, objechaliśmy przez ten czas praktycznie całą wyspę, zaglądając w różne jej zakamarki. Paliwa spaliliśmy przez ten czas za szalone 100 BHT. Aha, paliwo lepiej kupować na stacjach niż to butelkowane – taniej wychodzi.
Dobrze i ekonomicznie jest mieć motorek na wyspach. No i dobre ubezpieczenie, gdyby jednak ruch uliczny okazał się silniejszy niż nasze umiejętności jeździeckie
:P Powiem Wam tylko jeszcze w sekrecie, że ze dwa razy wjechałem pod prąd i kilka było przypadków, kiedy to motor prowadził mnie, a nie na odwrót... Stop wariatom drogowym!
Generalnie pierwszy dzień w ruchu pozwala nam odwiedzić kilka różnych świątyń i miejsc kultu (zdjęcia świątynne wymieszane, one naprawdę są do siebie bardzo podobne...)
Oczywiście, w każdej z nich króluje Budda
Budda oczywiście ma zawsze na podorędziu czy to strażnika, czy to znajomka
;)
Poza historyczno-religijnymi statuami, udaje się napotkać coś bardziej współczesnego
W którymś z miejsc napotykamy też stupy (chyba...) czyli groby buddyjskie (prawdopodobnie to były właśnie one).
Będąc już przy nekro-tematach – odwiedzamy również słynnego mnicha z Samui
Oczywiście obowiązkowe fotki na skałach dziadka i babci (Hin Ta i Hin Yai)
Zaglądnęliśmy również na targ w dzielnicy muzułmańskiej – magiczne miejsce, byliśmy tam chyba jedynymi turystami... Tutaj było widać autentyczną Tajlandię (tak myślę przynajmniej
;))
Pięknie jest na Samui
:D
A gdyby ktoś chciał – to wciąż jest tu mnóstwo miejsc, które można mieć tylko dla siebie
I nawet na największej plaży czyli Lamai, udaje się zrobić zdjęcie jak z (prawie) bezludnej wyspy. To w ogóle było duże zaskoczenie. W porównaniu do Koh Tao, to tutaj na plażach nieraz było się zupełnie samotnie...
I takie bardzo ładne hasło na koniec tego wrzutu, w ramach mądrości wschodu
:)
Zakończenie dzisiejszego dnia (czyli 23. marca) to Samui Experience. Tysiące pozytywnych komentarzy na tripadvisorze plus obietnica dobrego jedzenia to coś, obok czego nie można przejść obojętnie. Clou imprezy już opisałem w pierwszym wrzucie ale jeszcze raz – impreza to kolacja dla 20 osób, na którą trzeba zrobić wcześniejszą rezerwację. Ludzie z całego świata przy jednym stole, mają okazję posłuchać o kulturze i zwyczajach panujących w Tajlandii, przegryzając przy tym lokalne specjały (których część przygotowujemy sami, oczywiście pod okiem gospodarzy) i zalewając to wszystko pysznymi drinkami i koktajlami. Sam lokal nie jest otwarty na co dzień, impreza organizowana jest 2 razy w tygodniu. W ramach polskiej gościnności (no przecież nie idzie się w gości z pustymi rękami
;)) i wcześniejszych negocjacji, przybyliśmy z litrem Żubrówki. Tej oryginalnej z trawką. I to było piękne, kiedy na 10 minut, podczas mojego krótkiego opowiadanka, skąd ta wódka się w ogóle wzięła, z Thai Experience zrobił się Polish Experience
:P. Ogólne wrażenie – bardzo pozytywne. Claire (brytyjka), nasza gospodyni, świetnie potrafiła zabawić towarzystwo, John (oryginalny Taj) świetnie ją w tym wspierał, a kucharze i barman odwalili swoją robotę koncertowo. Wystrój jakiego nie powstydziłyby się najlepsze restauracje również robił swoje. Cała impreza godna polecenia!
24 marca dalej śmigamy naszym czerwonym potworem po wyspie, zaglądając w różne dziury. Między innymi trafiamy do fabryki pereł
Fajnie czyta sie Twoja relacje, niedawno bylem w Tajlandii, a w przyszlym roku wybieram sie znowu. Chetnie dowiem sie co warto uwzglednic w moim planie.Ale... ja bym numer biletu i kod kreskowy zamazal. Dam sobie malego palca uciaz za to ze sa tu ludzie, ktorzy umieja to rozkodowac i wprowadzic zmiany w rezerwacji
;)
Nie wiedziałem, że z numeru biletu można TYLE wyczytać... Moderacji dziękuję za interwencję
;)Fotka poprawiona, teraz mam nadzieję, że już pokazana światu w bezpieczny dla mnie sposób
:D
Super relacja! Też czekam na kolejne części bo za 2 miesiące będę po części robił tą samą trasę. Pierwsze 1-2 dni w Bangkoku a później pociągiem + prom na którąś z wysp Koh Tao albo Koh Samui. Szczególnie ciekaw jestem porównania tych dwóch wysp bo póki co nie zdecydowałem się jeszcze na której zrobić stopa na te 3-4 noce
;)
Ja czytam!! Proszę o ciąg dalszy!Doskonała lektura na tę pogodę, która jest za oknem. Masz wspaniały dar pisania, bo zdjęć z Tajlandii widziałam już mnóstwo, ale tutaj są dopełnieniem ciekawie opowiedzianej historii
:)Odbyłam podobną wyprawę w styczniu, trafiliśmy na totalne ulewy przez kilka dni z rzędu i z wysp nic nie skorzystaliśmy. Tym bardziej z zazdrością oglądam Wasze foty, choć przyznam, że to niełatwe, bo aż mnie w środku coś boli, że takie widoki mnie ominęły.
Quote:Ergo – nie bierzcie z Polski sprzętu do snurkowania – szkoda miejsca w plecaku i pieniędzy (wspominałem, że kupiłem Fachowy Sprzęt Do Snurkowania Który I Tak Mi Przeciekał Taka Jego Mać za 70zł w Polsce? Nie? No to już wspomniałem...). Koniec dygresji.Owszem brać ze sobą, bo jakość sprzętu na miejscu to kpina
:) Ale nie kupowanie taniochy. Porządna rurka razem z maską to koszt min. 200 zł...
Ja i tak uważam że na dwa dni snurkowania to jednak 70 zeta to zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza że te ichniejsze nie ciekły
:) Biorę się za dalsze pisanie
;)
Przypomina mi się pierwszy pobyt w Tajlandii, też na Samui, te same miejsca co u Ciebie, też pierwszy raz śmigaliśmy skuterkiem
:) No i też bardzo podobała nam się Crystal Bay. Dzięki za relację!
Tak z grubsza koszty (podaję na osobę) według kursów i przeliczników z dnia zakupu (czyli z dużym wyprzedzeniem). Z racji że kurs dolara w tym czasie brykał jak dziki odyniec po sosnowym młodniku, na dziś dzień te przeliczenia mogą być mocno oderwane od rzeczywistości.Transporty:WAW-BKK-WAW - 1705 zł (samolot)BKK - Koh Tao (pociąg+bus+prom) 205 złKoh Tao - Samui (prom) 70 złSamui - BKK (prom+bus+samolot) 180 złNoclegi:Bangkok (1. noc) 44 złKoh Tao (4 noce) 350 złSamui (5 nocy) 450 złBangkok (3 noce) 210 złUbezpieczenie podróżne 185 złCzyli twardych kosztów wychodzi 3400zł. A w sumie z jedzeniem, wszelkiej maści pamiątkami (z którymi z perspektywy czasu patrząc, zdrowo przegięliśmy), lodami, zabawami, nurkowaniami, napiwkami i co tam jeszcze trzeba było opłacać, zostawiliśmy w kraju króla Mahy Vajiralongkorna (i po drodze) równo po 6000 zł. Ale tak jak pisałem - nie jechaliśmy na oszczędzanie tylko na wakacje, więc spokojnie ten budżet możnaby okrawać do znacznie drobniejszych pieniędzy
:)
Uliczki Koh Tao
W Tajlandii przed wejściem do czyjegoś domu, a także do wielu sklepów, należy zdjąć obuwie, co jest oznaką szacunku wobec gospodarza
Hotelowy basen i czilałt na nim wyglądały tak:
A jego główna zaleta wygląda tak:
I robi takie cuda:
Tutaj warto dodać, że słomki są wielorazowe! W resorcie tym nie używa się plastikowych słomek. Moim zdaniem – inicjatywa godna naśladowania, turyści jednak bywają syfiarzami, a dzięki wielorazowym słomkom, nie wala się ten cały plastik po plaży i w oceanie.
Miejscowa fauna udomowiona:
I ta taka bardziej nieujarzmiona. Ale bardzo liczna.
Papu gdzieś na mieście:
I plażowe przekąski przygotowane i serwowane wprost na kocyk ;)
No a sama plaża... O taka ;)
Jutro opuszczamy Koh Tao. Jedno z najpiękniejszych miejsc na tym świecie...
Wskakujemy na hotelowego Songthawa (transport w cenie) i do przystani!
Tutaj ten sam widok, który zastaliśmy przy przyjeździe – naganiacze. Ale tym razem mam to udokumentowane :D
Na przystani, przy odbiorze biletów na prom, wykupujemy jeszcze za 150 BHT transport z mariny do hotelu. Co, jak się później okaże, było strzałem w dziesiątkę. Ceny transportu na Samui są KOSMICZNIE wysokie. Poniżej 150 BHT za przewiezienie na odległość mniejszą niż splunięcie, nikt nie zaśpiewa. A najczęściej usłyszymy 200-250 BHT. Przy dobrych targach za 100 wozili, raz chyba nawet udało mi się wyszarpać 150 za dwie osoby. Koszmar. Dlatego właśnie na wyspach, jeśli chce się zwiedzać, należy wynająć skuter. Co też zrobimy, ale dopiero jutro. Aha, taksówki oczywiście są. I mają taksometry. Ale prawdopodobnie nigdy nie były one załączane...
A póki co, wsiadamy w takie oto busiki:
I jedziemy do Crystal Bay Resort, który będzie naszą bazą wypadową przez najbliższe 4 dni. Hotel bardzo przyjemny, czyściutki, ledwo się wychodziło z pokoju to od razu wymieniano ręczniki. Pokój o taki:
Restauracja hotelowa droga. I sam hotel dosyć daleko położony od centrum wszechświata, w promieniu dziesięciominutowego spaceru było może z 5 tańszych lokali. Ale największa zaleta tegoż hotelu to widok. Ponieważ Zatoka Kryształowa jest najpiękniejszą widokówką na Samui. Trudno się chyba nie zgodzić? :D
Witamy na Samui :D :D :DW życiu nie jeździłem na skuterze czy innym motorze. Z jednośladów znam i używam jedynie roweru. Wystarczająca podstawa by nauczyć się jeździć skuterem w warunkach azjatyckich. Przy ichniejszym natężeniu ruchu. I przy ruchu lewostronnym. Mam rację? :D
Opcje były dwie – zaryzykować życiem i jeździć tym motorkiem albo ryzykować, że się wyprztykamy z pieniędzy na taksówki/songthawy. Stanęło na czerwonej hondzie z automatyczną skrzynią, 125 cm sześciennych silnika. Dość żeby nie zwalniać jadąc pod górkę we dwie osoby.
Oczywiście, przed wypożyczeniem tego potwora dróg, obfotagrafowujemy go z każdej strony, na wypadek gyby właściciele chcieli go naprawić za pomocą naszej naiwności. Ostatecznie jednak okazują się zupełnie uczciwi, zapominają zabrać zastawu w postaci paszportu a na koniec płacimy mniej niż było umówione (150 BHT za dzień zamiast 200 BHT). Skuterem śmigaliśmy przez 2 dni, objechaliśmy przez ten czas praktycznie całą wyspę, zaglądając w różne jej zakamarki. Paliwa spaliliśmy przez ten czas za szalone 100 BHT. Aha, paliwo lepiej kupować na stacjach niż to butelkowane – taniej wychodzi.
Dobrze i ekonomicznie jest mieć motorek na wyspach. No i dobre ubezpieczenie, gdyby jednak ruch uliczny okazał się silniejszy niż nasze umiejętności jeździeckie :P Powiem Wam tylko jeszcze w sekrecie, że ze dwa razy wjechałem pod prąd i kilka było przypadków, kiedy to motor prowadził mnie, a nie na odwrót... Stop wariatom drogowym!
Generalnie pierwszy dzień w ruchu pozwala nam odwiedzić kilka różnych świątyń i miejsc kultu (zdjęcia świątynne wymieszane, one naprawdę są do siebie bardzo podobne...)
Oczywiście, w każdej z nich króluje Budda
Budda oczywiście ma zawsze na podorędziu czy to strażnika, czy to znajomka ;)
Poza historyczno-religijnymi statuami, udaje się napotkać coś bardziej współczesnego
W którymś z miejsc napotykamy też stupy (chyba...) czyli groby buddyjskie (prawdopodobnie to były właśnie one).
Będąc już przy nekro-tematach – odwiedzamy również słynnego mnicha z Samui
Oczywiście obowiązkowe fotki na skałach dziadka i babci (Hin Ta i Hin Yai)
Zaglądnęliśmy również na targ w dzielnicy muzułmańskiej – magiczne miejsce, byliśmy tam chyba jedynymi turystami... Tutaj było widać autentyczną Tajlandię (tak myślę przynajmniej ;))
Pięknie jest na Samui :D
A gdyby ktoś chciał – to wciąż jest tu mnóstwo miejsc, które można mieć tylko dla siebie
I nawet na największej plaży czyli Lamai, udaje się zrobić zdjęcie jak z (prawie) bezludnej wyspy. To w ogóle było duże zaskoczenie. W porównaniu do Koh Tao, to tutaj na plażach nieraz było się zupełnie samotnie...
I takie bardzo ładne hasło na koniec tego wrzutu, w ramach mądrości wschodu :)
W ramach polskiej gościnności (no przecież nie idzie się w gości z pustymi rękami ;)) i wcześniejszych negocjacji, przybyliśmy z litrem Żubrówki. Tej oryginalnej z trawką. I to było piękne, kiedy na 10 minut, podczas mojego krótkiego opowiadanka, skąd ta wódka się w ogóle wzięła, z Thai Experience zrobił się Polish Experience :P. Ogólne wrażenie – bardzo pozytywne. Claire (brytyjka), nasza gospodyni, świetnie potrafiła zabawić towarzystwo, John (oryginalny Taj) świetnie ją w tym wspierał, a kucharze i barman odwalili swoją robotę koncertowo. Wystrój jakiego nie powstydziłyby się najlepsze restauracje również robił swoje. Cała impreza godna polecenia!
24 marca dalej śmigamy naszym czerwonym potworem po wyspie, zaglądając w różne dziury. Między innymi trafiamy do fabryki pereł