Pierwotnie mieliśmy plan, aby na zachód słońca udać się na punkt widokowy na górę Sofeh (wyciągiem krzesełkowym). Zabrakło jednak czasu, dlatego już o zmroku spacerem z hotelu udajemy się w stronę zabytkowych mostów. Mosty łączą północną stronę miasta wraz z południową, gdzie zaczyna się m.in. dzielnica ormiańska. Równie dobrze mogłoby ich nie być (żarcik), bo poza walorami historycznymi (XVII wiek), zbudowane są na wyschniętej rzece. Na drugi brzeg można przejść idąc obok nich. Powyżej miasta znajduje się tama i tylko w okresie noworocznym (marzec/kwiecień) woda spuszczana jest na krótki czas ok. 40 dni. Wówczas faktycznie, most pełni funkcję mostu. W Isfahanie budowle te spełniają jednak inną, bardzo ważną rolę. Są centrum kulturalnym dla mieszkańców. Zwłaszcza wieczorem, kiedy ludzie spacerują w ich okolicach, a młodzież przesiaduje pod łukami filarów (ci młodsi palą tu ukradkiem papierosy). I faktycznie, warto tu się wybrać, zwłaszcza jeśli ma się ochotę na konwersację z miejscowymi. Byliśmy na dwóch najważniejszych w mieście mostach. Na pierwszym, Si-o-Seh Pol, zaczepił nas facet imponujący wiedzą o Polsce. Interesowały go tematy ekonomiczne, oprocentowanie kredytów, itp. Okazało się, że w miejscowej telewizji pokazywano lipcowe antyrządowe protesty w Polsce, więc musieliśmy tłumaczyć, że sytuację w kraju mamy stabilną.
Na drugim moście, Khaju Bridge, zaczepił nas student miejscowego wydziału architektury (był z mamą). Ponownie byliśmy zaskoczeni wiedzą, przytaczanymi faktami historycznymi, potrafił wymienić z nazwiska znanych Polaków, nie tylko piłkarzy. Ciekawa też była krótka podróż pomiędzy mostami. Standardowo skorzystaliśmy ze Snappa (25.000 IRR) i po raz drugi w tym mieście zetknęliśmy się z ta’arofem, czyli grzecznościową, kurtuazyjną formułą sprowadzającą się do domowy przyjęcia zapłaty za wykonaną pracę. Mimo że przed przyjazdem dokształciłem się w tym względzie i wiedziałem co to ta’arof, zderzenie z taką praktyką było zaskakującym doświadczeniem. Młody kierowca po kilku odmowach ostatecznie przyjął pieniądze, ale był przy tym tak szczerze zakłopotany (przynajmniej tak to wyglądało), że aż szczęśliwy byłem z możliwości zapłacenia.
Na koniec pojechaliśmy jeszcze na nocne zwiedzanie placu Imama (Snapp 35.000 IRR). Długo tam jednak nie zabawiliśmy. W porównaniu do Qeshmu tutaj wieczorem było wręcz zimno. Krótki rzut okiem na oświetlone budynki i szybkim krokiem powrót do hotelu.
Następny dzień przypadał na piątek, dzień świąteczny. Bazar zamknięty, główny plac miał być oblegany przez wypoczywających mieszkańców Isfahanu. Późnym popołudniem czekał nas wyjazd do Yazd, więc dzień wcześniej zamówiłem przez recepcję hotelową bilety autobusowe na godz. 17 (klasa VIP 520.000 IRR za 2 os.). Wymeldowaliśmy się z hotelu, zostawiając bagaż, i ruszyliśmy na wspomniany plac.
Niestety trafiliśmy na okienko zamkniętych meczetów (przerwa na modlitwę), nie było sensu czekać 1.5 godziny, więc wsiedliśmy w Snappa (40.000 IRR) i pojechaliśmy do Nowej Dżulfy, dzielnicy ormiańskiej. Znajduje się tu Katedra Świętego Zbawiciela (wstęp 200.000 IRR za os.). Kościół z zewnątrz przypomina trochę meczet (kopuła), w środku niezwykle ciekawa jest ściana z freskami przedstawiająca makabryczne sceny z dnia sądu ostatecznego. Dla Irańczyków kościół katolicki w swoim kraju musi być atrakcją, dla nas ciekawostką.
W Isfahanie jest też cmentarz ormiański, gdzie znajduje się 18 polskich grobów. Niestety zabrakło nam czasu, aby tam dotrzeć. Zamiast tego udaliśmy się do pobliskiej, polecanej przez Lonely Planet knajpy Romanos, gdzie zjedliśmy pyszne kofty tabrizi (przykład knajpy, gdzie ceny w karcie podane są bez podatków – rachunek nagle urósł o 1/3). Wracamy na Plac Imama (35.000 IRR) i tym razem nie ma przeszkód, by zwiedzić Naghsh-e Jahan (meczet Królewski, wstęp 200.000 IRR). Tak jak wcześniej wspomniałem, po wejściu na plac ukazuje się od strony południowej przekrzywiony w prawo meczet, gdyż wskazuje kierunek ku Mekce.
Niestety trafiliśmy na remont i w centralnej części królowały głównie rusztowania. Ale i tak warto odwiedzić to niezbyt duże miejsce, chociaż jak miałbym wskazać tylko jeden meczet w Isfahanie (i nawet Iranie – z tego co zobaczyliśmy), to wybrałbym Atiq Jameh (Meczet Piątkowy, oglądaliśmy dzień wcześniej). Jest po prostu największy i przez to najokazalszy. Pozostał nam ostatni punkt programu w Isfahanie, meczet Sheikh Lotfollah. Byliśmy już przed wejściem, ale po krótkiej naradzie (i sprawdzeniu grafik na google) stwierdziliśmy, że meczetów mamy już dość. Wyglądają bliźniaczo.
Zamiast tego poszliśmy na herbatkę. O sishy nie mogło być mowy, bo podobno w mieście tym nie jest ona serwowana turystom (tak powiedział nam miejscowy). I faktycznie, nigdzie nie widzieliśmy, by była palona, przynajmniej w reprezentacyjnym centrum.
Z hotelu udaliśmy się (50.000 IRR) na dworzec autobusowy północny, skąd o godzinie 17 startował VIP bus do Yazd. Na wejściu dostaliśmy wałówkę (soczek, ciasteczka) i w konfiguracji 2+1 rozkładanych foteli ruszyliśmy w 4.5h godzinną podróż. W busach toalety są, ale zamknięte. Był jeden 15-minutowy postój na stacji benzynowej.
Yazd
Na miejsce dojechaliśmy ok. 21.20. Dworzec autobusowy znajduje się niedaleko lotniska, na obrzeżach miasta. Snapp w Yazd niestety nie funkcjonuje. Co więcej – nie zauważyłem też żadnych taksówek w okolicy dworca. Mimo to kręcił się jakiś pan, który oferował transport (150.000 IRR). W Yazd najbardziej dwa znane hotele znajdują się w ścisłym centrum. Są to Silk Road oraz Orient (zwany też Shargh). Tyle, że na dwa miesiące przed wyjazdem dwójki z łazienkami były już porezerwowane (również w innych hotelach w centrum; powodem są zorganizowane wycieczki emerytów, których w Yazd sporo), więc trafiliśmy do znajdującego się 10 min od centrum Seven Eleven (30usd za noc dwójka z łazienką + śniadanie) prowadzonego przez małżeństwo mieszane: ona Chinka, on Irańczyk. I był to dobry wybór. Hotel jest nowy i czysty. To, że rządzi tam Chinka ma też swoje konsekwencje: podejście do klienta nie jest już takie „irańskie” (późny checkout? Ok, ale płatne. Chcesz wymienić kasę? Ok, szukaj exchange point – za to akurat dziękuję, najlepszy kurs w Iranie), no i goście – w 100% skośnoocy. Już napisy w budynku po chińsku wskazują na jakiego klienta nastawiony jest ten obiekt. Czy ja mam coś do skośnookich? Nie mam. Poza tym, że są upierdliwi, infantylni, zachowują się dziwnie, bez poszanowania miejscowej kultury, a jak cała grupa wpadła o 6 rano do hotelu to koniec spania. Ale hotel jest jak najbardziej ok. No i miał sishę (50.000 IRR, herbata do tego gratis), której w tych lepszych hotelach nie uświadczy się. Przyjechaliśmy wieczorem, ale na następny dzień (sobota) musieliśmy zaklepać wycieczkę po okolicach, gdyż w niedzielę wieczorem wypadał lot powrotny do Teheranu i dzień ten wypadało spędzić już na miejscu, w Yazd.
Dogadaliśmy się, że za 40 usd zostaniemy zawiezieni do Kharanaq, Chak Chak i Meybod. Ostatecznie cena wyewoluowała do 60 usd, gdyż zażyczyliśmy sobie jeszcze zachód słońca na pustyni. O 9 rano wyruszyliśmy z Hassanem. Nasz kierowca władał tylko w swoim ojczystym języku, więc komunikacja początkowo była zerowa. Okolice Yazd są bardzo miłe dla oka – spalona słońcem ziemia, wyrastające góry, pustynia. Wizualnie wygląda to jak coś pomiędzy okolicami Shiraz a wyspą Qeshm.
Wycieczka do opuszczonego miasteczka Kharanaq jest jedną z głównych atrakcji przy okazji pobytu w Yazd. Miasto ulepione z gliny, błota i siana jest absolutnym must see. I tylko szkoda, że tak krótko tam byliśmy (pewnie z 2 godziny, ale chciałoby się więcej). Początki osadnictwa w tym miejscu liczą nawet 2000 p.n.e., tymczasem około 1000 lat temu wioska została opuszczona. Prawdopodobnie wynikało to z faktu braku dostępności wody. To co się zachowało robi duże wrażenie. Obok jest już nowa wioska, gdzie doprowadzona została kanalizacja, a okoliczne pola są uprawiane. Po starym Kharanaq chodzi się systemem korytarzy wijącymi się pomiędzy domostwami, ale również po dachach. Wiadomo, z góry lepiej widać, zwłaszcza że wioskę otaczają fajne górki. Zastanawiało mnie ile wypadków miało miejsce podczas takiej eksploracji. Dziura goni dziurę, oczami wyobraźni widziałem jak noga mi wpada przez sufit. Oczywiście nikt tego nie pilnuje (i dobrze), ale w perspektywie czasu wzrost turystyki może być bolesny zarówno dla odwiedzających jak i tego miejsca.
Świetna relacja! część filmu zostawię sobie na później
:) fajne info na temat krajowych połączeń lotniczych które na pewno komuś się przydadzą, może nawet i mnie kiedyś
:)
b79 napisał:W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.U nas standardowo obowiązuje strefa czasowa +1:00, natomiast ze względu na różnicę w terminie zmiany czasu w Europie(koniec października) z Iranem(22 września), przez miesiąc ta rozbieżność rzeczywiście wynosi 1,5 godziny
8-) Przez resztę roku jest to 2,5 godziny.Fajna relacja, ciekawie opisujesz to co przeszedłeś. Część przemyśleń i doświadczeń masz podobnych do moich sprzed roku(w tym ten sam hotel w Szirazie).
;)
Nadal mało
:) Powinni mieć w standardzie czas letni GMT +4. Ale faktycznie przyjechałem do Iranu tydzień po ich zmianie czasu, bo niektóre zegarki mieli wciąż nieprzestawione.
Świetna relacja. Chyba najlepsza o Iranie.Akurat super mi się wstrzeliłeś bo na październik 2018 kupiłem biletu do Iranu...Czekam zatem na ciąg dalszyJak rezerwowałeś hotele?
Wszystkie hotele bezpośrednio przez maila - mają swoje strony, ale o cenę należy pytać. Rezerwacja jest na słowo, żadnych przedpłat. Wyjątek miałem tylko w Yazd, ale tam właścicielką była Chinka i trochę inaczej wszystko wyglądało.Jeszcze jedno - w takim Yazd na 2 miesiące przed przyjazdem te najbardziej oklepane noclegownie, czyli Silk Road oraz Orient, nie miały już dwójek z łazienką.
rafgrzeg napisał:Dodam jeszcze że super film. Ekstra się oglądało.Dziękuję. Trochę miałem problemów z ukończeniem. W każdym razie zapraszam do obejrzenia też innych filmów, wszystko na youtube na moim kanale.
Tak jak podałem w pierwszym poście, aby zrobić przegląd lotów krajowych należy skorzystać z wyszukiwarki, np:www.skyscanner.pl (tu można podejrzeć linie Iran Air oraz Mahan Air)www.samita.com/en (tu jest dużo linii, niestety trzeba się posiłkować przeklejaniem tekstu w farsi do google translatora, inaczej często nawet nie wiadomo co to za linia).Na pewno są też inne.Z kupnem biletów w Iran Air nie ma żadnego problemu - podałem wyżej sposób jak to zrobić płacąc kartą tylko przez kontakt mailowy.Co do pozostałych linii zostaje pośrednik do zakupu, np. key2persia. Jest to uciążliwe, bo odpisują raz na dobę i trochę mało w tym wszystkim kreatywności. Raczej trzeba im podać gotowe rozwiązanie, a nie liczyć na zalew propozycji i rozwiązań. Łatwo nie jest, w moim przypadku posklejanie lotów pod plan miejsc, które chciałem odwiedzić, trochę mnie zmusiło do wysiłku. Ale sam Iran jest naprawdę bardzo prosty, na miejscu jest zupełnie bezstresowo. Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka). Bilety lotnicze można nawet załatwiać przez hotel (ja jednak wolałem nie ryzykować, siedziałem w danym miejscu max. 2 doby). Do recepcji idzie się z każdą sprawą - bilet na autobus, wymiana dolarów, wskazanie dobrej knajpy.
rafgrzeg napisał:Świetna relacja. Chyba najlepsza o Iranie.Akurat super mi się wstrzeliłeś bo na październik 2018 kupiłem biletu do Iranu...Radziłbym dokupić ubezpieczenie od rezygnacji z lotu. Sam właśnie jestem w trakcie kupowania biletó na majówkę (podziękowania dla @Don_Bartoss) a dzisiaj ciekawe wiadomości zobaczyłem na YT. Odkąd Waszyngton uznał, że stolicą Państwa Położonego w Palestynie jest Jerozolima, sprawy nabrały jak widzę tempa. Ponownie zaczęto uznawać Persów za zło tego świat Świata i rozkręcają im tam majdan. Nie wiadomo czy kwestia irańska nie zostanie ostatecznie rozwiązana w ciągu najbliższych miesięcy. Jest to zapewne ostatni sezon, żeby zobaczyć Iran bez demokracji. Warto się pospieszyć.https://www.youtube.com/watch?v=1MswmZXejSEhttps://www.youtube.com/watch?v=25gG_WxzXcE
@pawelos, w polskim filmie "Ogniem i Mieczem" pada zdanie, wypowiadane przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, "Krwią należy bunt gasić, nie przywilejami". Myślę, że w Iranie tę prawdę znają.
Ufam, że tak się właśnie stanie i Iran ocaleje w formie jaką znamy do tej pory a wszelkiej maści buntownicy i podżegacze wojenni skończą gdzie ich miejsce, czyli na szubienicy. Prośba do moderacji o wydzielenie tematu. Podejrzewam, że nie tylko użytkownik @rafgrzeg i ja, jesteśmy zainteresowani aktualną i rzetelną informacją o sytuacji w Iranie w związku ze zbliżającą się tam podróżą.
b79 napisał: Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka).Kiedyś najłatwiejsza i najbardziej dostępna była Syria teraz już tylko Iran. Zgadzam się w 100% choć w Iranie byłem dawno temu.
Pabloo napisał:Jest chyba jakiś problem ze zdjęciami, większość w ogóle się nie wczytuje, szczególnie z ostatniej części.Wszystko ok - sprawdzałem i w pracy i w domu i na telefonie. Wygląda jakby pamięci brakowało, albo jakaś blokada regionalna/firewall.
Pierwotnie mieliśmy plan, aby na zachód słońca udać się na punkt widokowy na górę Sofeh (wyciągiem krzesełkowym). Zabrakło jednak czasu, dlatego już o zmroku spacerem z hotelu udajemy się w stronę zabytkowych mostów.
Mosty łączą północną stronę miasta wraz z południową, gdzie zaczyna się m.in. dzielnica ormiańska. Równie dobrze mogłoby ich nie być (żarcik), bo poza walorami historycznymi (XVII wiek), zbudowane są na wyschniętej rzece. Na drugi brzeg można przejść idąc obok nich. Powyżej miasta znajduje się tama i tylko w okresie noworocznym (marzec/kwiecień) woda spuszczana jest na krótki czas ok. 40 dni. Wówczas faktycznie, most pełni funkcję mostu.
W Isfahanie budowle te spełniają jednak inną, bardzo ważną rolę. Są centrum kulturalnym dla mieszkańców. Zwłaszcza wieczorem, kiedy ludzie spacerują w ich okolicach, a młodzież przesiaduje pod łukami filarów (ci młodsi palą tu ukradkiem papierosy). I faktycznie, warto tu się wybrać, zwłaszcza jeśli ma się ochotę na konwersację z miejscowymi. Byliśmy na dwóch najważniejszych w mieście mostach. Na pierwszym, Si-o-Seh Pol, zaczepił nas facet imponujący wiedzą o Polsce. Interesowały go tematy ekonomiczne, oprocentowanie kredytów, itp. Okazało się, że w miejscowej telewizji pokazywano lipcowe antyrządowe protesty w Polsce, więc musieliśmy tłumaczyć, że sytuację w kraju mamy stabilną.
Na drugim moście, Khaju Bridge, zaczepił nas student miejscowego wydziału architektury (był z mamą). Ponownie byliśmy zaskoczeni wiedzą, przytaczanymi faktami historycznymi, potrafił wymienić z nazwiska znanych Polaków, nie tylko piłkarzy. Ciekawa też była krótka podróż pomiędzy mostami. Standardowo skorzystaliśmy ze Snappa (25.000 IRR) i po raz drugi w tym mieście zetknęliśmy się z ta’arofem, czyli grzecznościową, kurtuazyjną formułą sprowadzającą się do domowy przyjęcia zapłaty za wykonaną pracę. Mimo że przed przyjazdem dokształciłem się w tym względzie i wiedziałem co to ta’arof, zderzenie z taką praktyką było zaskakującym doświadczeniem. Młody kierowca po kilku odmowach ostatecznie przyjął pieniądze, ale był przy tym tak szczerze zakłopotany (przynajmniej tak to wyglądało), że aż szczęśliwy byłem z możliwości zapłacenia.
Na koniec pojechaliśmy jeszcze na nocne zwiedzanie placu Imama (Snapp 35.000 IRR). Długo tam jednak nie zabawiliśmy. W porównaniu do Qeshmu tutaj wieczorem było wręcz zimno. Krótki rzut okiem na oświetlone budynki i szybkim krokiem powrót do hotelu.
Następny dzień przypadał na piątek, dzień świąteczny. Bazar zamknięty, główny plac miał być oblegany przez wypoczywających mieszkańców Isfahanu. Późnym popołudniem czekał nas wyjazd do Yazd, więc dzień wcześniej zamówiłem przez recepcję hotelową bilety autobusowe na godz. 17 (klasa VIP 520.000 IRR za 2 os.). Wymeldowaliśmy się z hotelu, zostawiając bagaż, i ruszyliśmy na wspomniany plac.
Niestety trafiliśmy na okienko zamkniętych meczetów (przerwa na modlitwę), nie było sensu czekać 1.5 godziny, więc wsiedliśmy w Snappa (40.000 IRR) i pojechaliśmy do Nowej Dżulfy, dzielnicy ormiańskiej. Znajduje się tu Katedra Świętego Zbawiciela (wstęp 200.000 IRR za os.). Kościół z zewnątrz przypomina trochę meczet (kopuła), w środku niezwykle ciekawa jest ściana z freskami przedstawiająca makabryczne sceny z dnia sądu ostatecznego. Dla Irańczyków kościół katolicki w swoim kraju musi być atrakcją, dla nas ciekawostką.
W Isfahanie jest też cmentarz ormiański, gdzie znajduje się 18 polskich grobów. Niestety zabrakło nam czasu, aby tam dotrzeć. Zamiast tego udaliśmy się do pobliskiej, polecanej przez Lonely Planet knajpy Romanos, gdzie zjedliśmy pyszne kofty tabrizi (przykład knajpy, gdzie ceny w karcie podane są bez podatków – rachunek nagle urósł o 1/3).
Wracamy na Plac Imama (35.000 IRR) i tym razem nie ma przeszkód, by zwiedzić Naghsh-e Jahan (meczet Królewski, wstęp 200.000 IRR). Tak jak wcześniej wspomniałem, po wejściu na plac ukazuje się od strony południowej przekrzywiony w prawo meczet, gdyż wskazuje kierunek ku Mekce.
Niestety trafiliśmy na remont i w centralnej części królowały głównie rusztowania. Ale i tak warto odwiedzić to niezbyt duże miejsce, chociaż jak miałbym wskazać tylko jeden meczet w Isfahanie (i nawet Iranie – z tego co zobaczyliśmy), to wybrałbym Atiq Jameh (Meczet Piątkowy, oglądaliśmy dzień wcześniej). Jest po prostu największy i przez to najokazalszy.
Pozostał nam ostatni punkt programu w Isfahanie, meczet Sheikh Lotfollah. Byliśmy już przed wejściem, ale po krótkiej naradzie (i sprawdzeniu grafik na google) stwierdziliśmy, że meczetów mamy już dość. Wyglądają bliźniaczo.
Zamiast tego poszliśmy na herbatkę. O sishy nie mogło być mowy, bo podobno w mieście tym nie jest ona serwowana turystom (tak powiedział nam miejscowy). I faktycznie, nigdzie nie widzieliśmy, by była palona, przynajmniej w reprezentacyjnym centrum.
Z hotelu udaliśmy się (50.000 IRR) na dworzec autobusowy północny, skąd o godzinie 17 startował VIP bus do Yazd. Na wejściu dostaliśmy wałówkę (soczek, ciasteczka) i w konfiguracji 2+1 rozkładanych foteli ruszyliśmy w 4.5h godzinną podróż. W busach toalety są, ale zamknięte. Był jeden 15-minutowy postój na stacji benzynowej.
Yazd
Na miejsce dojechaliśmy ok. 21.20. Dworzec autobusowy znajduje się niedaleko lotniska, na obrzeżach miasta. Snapp w Yazd niestety nie funkcjonuje. Co więcej – nie zauważyłem też żadnych taksówek w okolicy dworca. Mimo to kręcił się jakiś pan, który oferował transport (150.000 IRR).
W Yazd najbardziej dwa znane hotele znajdują się w ścisłym centrum. Są to Silk Road oraz Orient (zwany też Shargh). Tyle, że na dwa miesiące przed wyjazdem dwójki z łazienkami były już porezerwowane (również w innych hotelach w centrum; powodem są zorganizowane wycieczki emerytów, których w Yazd sporo), więc trafiliśmy do znajdującego się 10 min od centrum Seven Eleven (30usd za noc dwójka z łazienką + śniadanie) prowadzonego przez małżeństwo mieszane: ona Chinka, on Irańczyk. I był to dobry wybór. Hotel jest nowy i czysty. To, że rządzi tam Chinka ma też swoje konsekwencje: podejście do klienta nie jest już takie „irańskie” (późny checkout? Ok, ale płatne. Chcesz wymienić kasę? Ok, szukaj exchange point – za to akurat dziękuję, najlepszy kurs w Iranie), no i goście – w 100% skośnoocy. Już napisy w budynku po chińsku wskazują na jakiego klienta nastawiony jest ten obiekt. Czy ja mam coś do skośnookich? Nie mam. Poza tym, że są upierdliwi, infantylni, zachowują się dziwnie, bez poszanowania miejscowej kultury, a jak cała grupa wpadła o 6 rano do hotelu to koniec spania. Ale hotel jest jak najbardziej ok. No i miał sishę (50.000 IRR, herbata do tego gratis), której w tych lepszych hotelach nie uświadczy się.
Przyjechaliśmy wieczorem, ale na następny dzień (sobota) musieliśmy zaklepać wycieczkę po okolicach, gdyż w niedzielę wieczorem wypadał lot powrotny do Teheranu i dzień ten wypadało spędzić już na miejscu, w Yazd.
Dogadaliśmy się, że za 40 usd zostaniemy zawiezieni do Kharanaq, Chak Chak i Meybod. Ostatecznie cena wyewoluowała do 60 usd, gdyż zażyczyliśmy sobie jeszcze zachód słońca na pustyni.
O 9 rano wyruszyliśmy z Hassanem. Nasz kierowca władał tylko w swoim ojczystym języku, więc komunikacja początkowo była zerowa. Okolice Yazd są bardzo miłe dla oka – spalona słońcem ziemia, wyrastające góry, pustynia. Wizualnie wygląda to jak coś pomiędzy okolicami Shiraz a wyspą Qeshm.
Wycieczka do opuszczonego miasteczka Kharanaq jest jedną z głównych atrakcji przy okazji pobytu w Yazd. Miasto ulepione z gliny, błota i siana jest absolutnym must see. I tylko szkoda, że tak krótko tam byliśmy (pewnie z 2 godziny, ale chciałoby się więcej). Początki osadnictwa w tym miejscu liczą nawet 2000 p.n.e., tymczasem około 1000 lat temu wioska została opuszczona. Prawdopodobnie wynikało to z faktu braku dostępności wody. To co się zachowało robi duże wrażenie. Obok jest już nowa wioska, gdzie doprowadzona została kanalizacja, a okoliczne pola są uprawiane. Po starym Kharanaq chodzi się systemem korytarzy wijącymi się pomiędzy domostwami, ale również po dachach. Wiadomo, z góry lepiej widać, zwłaszcza że wioskę otaczają fajne górki. Zastanawiało mnie ile wypadków miało miejsce podczas takiej eksploracji. Dziura goni dziurę, oczami wyobraźni widziałem jak noga mi wpada przez sufit. Oczywiście nikt tego nie pilnuje (i dobrze), ale w perspektywie czasu wzrost turystyki może być bolesny zarówno dla odwiedzających jak i tego miejsca.