Wieczorem idziemy na nocne zwiedzanie HCMC. Miasto jest głośne, rozśpiewane i przyjazne. Ani chwili nie poczuliśmy się niebezpiecznie. Podobno trzeba uważać, bo skuterowi rabusie wyrywają turystom z rąk telefony. My się z tym nie spotkaliśmy.
Wycieczka za 8 dolarów nie może spiąć się cenowo dla organizatora, jeśli nie wrzuci się do niej dodatkowych atrakcji. Pierwszym punktem jest przystanek na toaletę i zupełnie przypadkowo okazuje się, że w tym czasie odbywa się prezentacja ubrań z kokosa. Z ciekawości siadamy w małej sali, gdzie mała Wietnamka z pełnym zaangażowaniem prezentuje różne cudowne przedmioty. Ze swetra robi szalik, z szalika sukienkę, z sukienki czapkę. Szok. Śmiejemy się pod nosem i wychodzimy. Chyba nie jesteśmy osobami, do których skierowane jest tego typu show.
Drugim punktem jest pasieka. Degustacja herbaty z miodem i cytryną, cukierków miodowych, suszonych owoców. W porządku, wpadło coś na ząb, ale tu też nic nie kupujemy.
Dalej fabryka słodyczy z kokosa. Znowu degustacja - cukierki, alkohol, owoce. Tu też bez zakupów.
Dalej pokaz śpiewów ludowych, poczęstunek ze świeżych owoców. Gdy myślisz, że można się zbierać. Wyskakuje pani z koszyczkiem na napiwki. Wrzucamy kilka tysięcy i w końcu jedziemy popływać łódką.
Spływ trwa z pół godziny, ładnym kanałem, 4 osobowymi łodziami. Okazja, żeby zrobić kilka ładnych zdjęć i nic więcej.
Potem jedziemy na obiad, który wliczony jest w cenę. Całkiem smaczny i syty. Można kupić coś więcej, jeśli ma się na to ochotę.
Jest miejsce, gdzie chętni szczują krokodyle kawałkami surowego mięsa. Zwierzęta zastygają w bezruchu i atakują kąski.
Na koniec zajeżdżamy do pagody i wracamy do HCMC.
Do Sajgonu wracamy wieczorem przed 18. Wycieczka z grubsza udana. Warta była dokładnie 8 dolarów - nie mniej, nie więcej.
14/16Już nadrabiam zaległości. Relacja napisana, a nie ma kiedy wrzucić
;)
Po powrocie z wycieczki idziemy się przejść po okolicy. Zaraz za hotelem znajduje się imprezowa dzielnica. Aż dziwne, że w pokoju panuje całkowita cisza.
Na kolację jemy krokodyla. Porównanie standardowe - przeciągnięty kurczak o zapachu ryby.
Rano na śniadanie tradycyjna zupa PHO z ulicznego stratagnu. To jest już nasz ostatni dzień w mieście i ostatnia okazja, aby zjeść zupkę na śniadanie. Dla mnie to ta forma jedzenia przebija wszystkie istniejące. Aż szkoda, że w Polsce uważa się to za danie premium i trzeba zapłacić prawie 20 złotych w wielu miejscach.
Z ciekawości zachodzimy też do KFC. Hamburger podany na normalnym talerzu.
Robimy też drobne zakupy na bazarze. Targować trzeba się wytrwale i mocno. Ceny do zbicia o co najmniej połowę.
Po drodze trafiamy na otwarcie sklepu. Widowiskowe.
I bardzo miła dla oka obsługa.
Tym przyjemnym akcentem kończymy nasz pobyt w Wietnamie. Późnym popołudniem jedziemy na lotnisko. W sumie wielka szkoda, że pobyt w Sajgonie był tak krótki. Spokojnie możnabyło uciąć jeden dzień w Hanoi i jeden na Phu Quoc, a w zamian pojechać na dwa dni do Delty Mekongu i mieć jeszcze jeden dzień przynajmniej na zwiedzanie miasta. Pomimo tego, że nie ma w nim wiele zabytków to atmosfera miasta wciąga i chce się w nim zostać dłużej.Na lotnisko przyjeżdżamy na 2,5 godziny przed odlotem. Myśleliśmy, że korki na wyjeździe z miasta będą większe, ale udaje nam się dotrzeć Uberem z hotelu w około 30 minut. Stanowiska odprawy już otwarte. Zrobiliśmy wcześniej checkin przez internet, daje nam to możliwość ominięcia długiej kolejki i ustawiamy się przy stanowisku Bag drop.
Na wylocie mieliśmy 19 kg (2 duże plecaki plus 2 małe). Dzisiaj waga pokazuje w sumie 39 kg.
Port lotniczy w Sajgonie jest nowoczesny i przestrzenny. Na prawdę nie ma się do czego przyczepić.
Na końcu terminala jest nawet strefa wypoczynkowa. Pomimo tego, że otwarta to zawsze wygodniej czekać na lot w pozycji leżącej.
40 minut przed odlotem rozpoczyna się boarding i schodzimy do bramki. Nasz samolot to A330-300, A7-AEH, przyleciał z Phnom Penh. 11 letnia maszyna ze starymi PTV i skrzynkami pod fotelami.
Załoga jednak młoda.
Trasa wiedzie m. in. nad Bangkokiem, nad którym zakręcamy w stronę Doha.
Godzinę po starcie rozpoczyna się serwis. Jedzenie dużo lepsze niż to na lotach z WAW i DOH w listopadzie.
Najsłabsze ogniwo jest bardzo słabe. Sałatka z papai kompletnie niezjadliwa.
Planowana przesiadka w Doha z 1:15 h rozciągnęła się na prawie 2 godziny z powodu wcześniejszego lądowania. Udało mi się w tym czasie kupić model A380 Qatar Airways.
Zajął miejsce obok B777-300 Emirates oraz B787-8 LOT. Boarding rozpoczyna się o czasie. Niestety, ale nasi rodacy nie potrafią skumać boardingu strefowego i na hasło: Prosimy o pozostanie na miejscach, zapraszamy pasażerów ze strefy X - wszyscy szturmem idą do rękawa.
Zajmujemy swoje miejsca w rzędzie 18.
Kolejny serwis. Jedna z lepszych porcji, jaką jadłem. Sernik na ciepło z budyniem i dżemem wiśniowym.
jestem ciekawa dalszego ciągu! zwłaszcza o Phu Quoc - w drugiej połowie listopada byliśmy w Wietnamie i kraj nas zauroczył, a wybieraliśmy właśnie między Phu Quoc a Mui Ne. Postawiliśmy na to drugie miejsce ze względu na więcej atrakcji w okolicy. Czy Phu Quoc warto obrać za cel przy okazji kolejnej podróży?
Bardzo fajna relacja
:)Mam pytanie odnośnie rejsu po zatoce Ha Long - Wasz statek wygląda fajnie, pamiętasz może, jak się nazywał i ile płaciliście? Bookowaliście w jakiejś agencji w Hanoi? Lecimy w marcu i cały czas się zastanawiam, czy zrobić rejs, czy może coś innego, np. Nin Binh, bo takie formacje skalne widzieliśmy już w kilku krajach Azji.
malgo1987 napisał:Bardzo fajna relacja
:)Mam pytanie odnośnie rejsu po zatoce Ha Long - Wasz statek wygląda fajnie, pamiętasz może, jak się nazywał i ile płaciliście? Bookowaliście w jakiejś agencji w Hanoi? Lecimy w marcu i cały czas się zastanawiam, czy zrobić rejs, czy może coś innego, np. Nin Binh, bo takie formacje skalne widzieliśmy już w kilku krajach Azji.Dzięki wszystkim za miłe słowa, aż chce się pisac
;)Rezerwowaliśmy przez Internet https://www.halongbaytours.com .Na papierach mieliśmy tę firmę https://www.bluedragontours.com.Płaciliśmy 250 USD za dwie osoby. Wiem, drogo. Na pewno da się znaleźć taniej i może lepiej. My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
Ale mi się zamarzyły te temperatury, plaże, palmy i apetyczne jedzonko przez te Twoje słoneczne zdjęcia! A tu zimowa breja za oknem i żadnych szans na rychłą zmianę klimatu...
:(
:D byliśmy na tej samej wycieczce po delcie Mekongu albo wszytskie takie same
:D telezakupy na żywo. znajomi byli na dwudniowej opcji i ponoć drugiego dnia faktycznie więcej pływali i mniej było shoppingu; Saigon faktycznie fajne miasto i widze, że też nie udało się Wam zrobić tuneli Cu Chi - uznałam, że to dobry powód żeby tam wrócić, a deltę Mekongu zrobić z Kambodżą ponownie
;) udanych kolejnych podróży i więcej relacji!
Bardzo przyjemnie sie czytało. Mogę spytać o cenę biletów lotniczych? Konkretnie interesuje mnie połączenie WWA-DOH i DOH-WWA. Czy może bilet był łączony?
flower188 napisał::D byliśmy na tej samej wycieczce po delcie Mekongu albo wszytskie takie same
:D telezakupy na żywo. znajomi byli na dwudniowej opcji i ponoć drugiego dnia faktycznie więcej pływali i mniej było shoppingu; Saigon faktycznie fajne miasto i widze, że też nie udało się Wam zrobić tuneli Cu Chi - uznałam, że to dobry powód żeby tam wrócić, a deltę Mekongu zrobić z Kambodżą ponownie
;) udanych kolejnych podróży i więcej relacji!Pewnie wycieczki organizuje kilka firm, a sprzedaje kilkadziesiąt
;)Tunele Cu Chi nas w ogóle nie interesowały, ale są inne powody, żeby wrócić.
malgo1987Dzięki za relację, dla mnie bardzo pomocna przez marcowym Wietnamem
:)
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
malgo1987Dzięki za relację, dla mnie bardzo pomocna przez marcowym Wietnamem
:)
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
vietzayMy nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
Wieczorem idziemy na nocne zwiedzanie HCMC. Miasto jest głośne, rozśpiewane i przyjazne. Ani chwili nie poczuliśmy się niebezpiecznie. Podobno trzeba uważać, bo skuterowi rabusie wyrywają turystom z rąk telefony. My się z tym nie spotkaliśmy.
Drugim punktem jest pasieka. Degustacja herbaty z miodem i cytryną, cukierków miodowych, suszonych owoców. W porządku, wpadło coś na ząb, ale tu też nic nie kupujemy.
Dalej fabryka słodyczy z kokosa. Znowu degustacja - cukierki, alkohol, owoce. Tu też bez zakupów.
Dalej pokaz śpiewów ludowych, poczęstunek ze świeżych owoców. Gdy myślisz, że można się zbierać. Wyskakuje pani z koszyczkiem na napiwki. Wrzucamy kilka tysięcy i w końcu jedziemy popływać łódką.
Spływ trwa z pół godziny, ładnym kanałem, 4 osobowymi łodziami. Okazja, żeby zrobić kilka ładnych zdjęć i nic więcej.
Potem jedziemy na obiad, który wliczony jest w cenę. Całkiem smaczny i syty. Można kupić coś więcej, jeśli ma się na to ochotę.
Jest miejsce, gdzie chętni szczują krokodyle kawałkami surowego mięsa. Zwierzęta zastygają w bezruchu i atakują kąski.
Na koniec zajeżdżamy do pagody i wracamy do HCMC.
Do Sajgonu wracamy wieczorem przed 18. Wycieczka z grubsza udana. Warta była dokładnie 8 dolarów - nie mniej, nie więcej.
14/16Już nadrabiam zaległości. Relacja napisana, a nie ma kiedy wrzucić ;)
Po powrocie z wycieczki idziemy się przejść po okolicy. Zaraz za hotelem znajduje się imprezowa dzielnica. Aż dziwne, że w pokoju panuje całkowita cisza.
Na kolację jemy krokodyla. Porównanie standardowe - przeciągnięty kurczak o zapachu ryby.
Rano na śniadanie tradycyjna zupa PHO z ulicznego stratagnu. To jest już nasz ostatni dzień w mieście i ostatnia okazja, aby zjeść zupkę na śniadanie. Dla mnie to ta forma jedzenia przebija wszystkie istniejące. Aż szkoda, że w Polsce uważa się to za danie premium i trzeba zapłacić prawie 20 złotych w wielu miejscach.
Z ciekawości zachodzimy też do KFC. Hamburger podany na normalnym talerzu.
Robimy też drobne zakupy na bazarze. Targować trzeba się wytrwale i mocno. Ceny do zbicia o co najmniej połowę.
Po drodze trafiamy na otwarcie sklepu. Widowiskowe.
I bardzo miła dla oka obsługa.
Tym przyjemnym akcentem kończymy nasz pobyt w Wietnamie. Późnym popołudniem jedziemy na lotnisko. W sumie wielka szkoda, że pobyt w Sajgonie był tak krótki. Spokojnie możnabyło uciąć jeden dzień w Hanoi i jeden na Phu Quoc, a w zamian pojechać na dwa dni do Delty Mekongu i mieć jeszcze jeden dzień przynajmniej na zwiedzanie miasta. Pomimo tego, że nie ma w nim wiele zabytków to atmosfera miasta wciąga i chce się w nim zostać dłużej.Na lotnisko przyjeżdżamy na 2,5 godziny przed odlotem. Myśleliśmy, że korki na wyjeździe z miasta będą większe, ale udaje nam się dotrzeć Uberem z hotelu w około 30 minut. Stanowiska odprawy już otwarte. Zrobiliśmy wcześniej checkin przez internet, daje nam to możliwość ominięcia długiej kolejki i ustawiamy się przy stanowisku Bag drop.
Na wylocie mieliśmy 19 kg (2 duże plecaki plus 2 małe). Dzisiaj waga pokazuje w sumie 39 kg.
Port lotniczy w Sajgonie jest nowoczesny i przestrzenny. Na prawdę nie ma się do czego przyczepić.
Na końcu terminala jest nawet strefa wypoczynkowa. Pomimo tego, że otwarta to zawsze wygodniej czekać na lot w pozycji leżącej.
40 minut przed odlotem rozpoczyna się boarding i schodzimy do bramki. Nasz samolot to A330-300, A7-AEH, przyleciał z Phnom Penh. 11 letnia maszyna ze starymi PTV i skrzynkami pod fotelami.
Załoga jednak młoda.
Trasa wiedzie m. in. nad Bangkokiem, nad którym zakręcamy w stronę Doha.
Godzinę po starcie rozpoczyna się serwis. Jedzenie dużo lepsze niż to na lotach z WAW i DOH w listopadzie.
Najsłabsze ogniwo jest bardzo słabe. Sałatka z papai kompletnie niezjadliwa.
Planowana przesiadka w Doha z 1:15 h rozciągnęła się na prawie 2 godziny z powodu wcześniejszego lądowania. Udało mi się w tym czasie kupić model A380 Qatar Airways.
Zajął miejsce obok B777-300 Emirates oraz B787-8 LOT.
Boarding rozpoczyna się o czasie. Niestety, ale nasi rodacy nie potrafią skumać boardingu strefowego i na hasło: Prosimy o pozostanie na miejscach, zapraszamy pasażerów ze strefy X - wszyscy szturmem idą do rękawa.
Zajmujemy swoje miejsca w rzędzie 18.
Kolejny serwis. Jedna z lepszych porcji, jaką jadłem. Sernik na ciepło z budyniem i dżemem wiśniowym.
Omlet też niczego sobie, mocne 3.
Lot upływa nam szybko.