Dziś napięty grafik i z góry założony plan, który należy wykonać. W skrócie- nie spać, zwiedzać itp. Z rana- odrobina Chiang Rai:
Po czym znowu wypożyczamy skuter, i jedziemy do "White temple". Po drodze ulewa.
White temple/Wat Rong Khun- jedna z najpiękniejszych budowli jakie w życiu dane mi było widzieć, podstawowy materiał budowlany: Azbest. Architektura w bardzo dosłowny sposób przedstawia drogę do zbawienia- przechodzi się mostem nad czysćcem/piekłem, ciężko stwierdzić. Dla obcokrajowców 50 baht za wejście.
W środku jest po prostu skromna figurka Buddy, której nie wolno fotografować. Bardziej zdobione wnętrze niż to znajdziecie w byle świątyni na rogu.
Odniosłem wrażenie, że w Buddyźmie bardzo dużo uwagi się przykłada do różnych symboli, gestów poprzez które człowiek się w jakiś sposób modli, bądź chce mieć poczucie spełnienia religijnego obowiązku. Jestem inżynierem, nie religioznawcą, więc na tej myśli skończę. Wszyscy pisali różne rzeczy (intencje) na serduszkach ze srebrnej blaszki, które później są wieszane w formie drzewek, lub tunelu.
Co dalej- było White temple to teraz jedziemy do Black temple, 30km na północ.
Black temple (Baan Dam) nie jest świątynią, choć sprawia takie wrażenie- to jest muzeum, stworzone przez pewnego artystę, jako dosłownie lustrzane odbicie tego Wat Rong Khun. Chodząc po Baan Dam miałem dziwne poczucie grozy, jakiejś złej energii jaka tam panowała..bardzo dziwne miejsce. Wszystkie szczątki zwierząt wykorzystane w "instalacjach" pochodzą podobno z padliny.
Teraz prędko wracamy do miasta odebrać plecaki z kwatery, oddać skuter i ruszamy na dworzec bo niedługo odjeżdża nas autobus do Huay Xay, na granicy Tajsko-Laoskiej. Nie odbyło się bez problemów, pieniędzy (Tajskich) nam nie starczyło, nie mogliśmy znaleźć ani kantoru, ani bankomatu więc dolary wymieniliśmy u przypadkowej osoby (na dworcu autobusowym), pokazując przelicznik wzięty z neta. W autobusie do Huay Xay (znajdującego się już po Laoskiej stronie)- sami backpackerzy, trzech niemców, dwóch japończyków i my. Wkurza mnie że wszędzie wymagają od nas wszystkich danych- nawet przy kupnie biletu autobusowego lub wymianie waluty.
Transport do HuayXay jest sporo droższy niż do samego Chiangkhong ale plus jest taki, że bus czeka na wszystkich pasażerów podczas wyrabiania wiz. Moment przekraczania granicy był bardzo emocjonujący, bo poza ulewą jakiej nie doświadczy się nigdy w Polsce, w tym samym momencie wszystkie muszki w promieniu 1km zleciały się do jednej lampki, znajdującej się dokłądnie nad okienkiem imigracyjnym. Dosłownie- złapałem pare do ust gdy wymieniałem dwa słowa ze strażniczką. Wiza do Laosu: 30$, wyrabiana na granicy.
Pięć minut od przekroczenia granicy autobus się zatrzymuje i wysadza wszystkich pasażerów, wciąż będąc spory kawałek od centrum Huayxay. Wszyscy zrzuta na tuk-tuka, i lecimy do hotelu. My sobie zarezerwowaliśmy rano z booking.com, pozostali stwierdzili że skoro my wiemy gdzie jechać to oni jadą do naszego hotelu
:) Idziemy lulu już z widokiem na wesoło powiewające flagi z sierpkiem i młotkiem na ulicy.
Pobudka w Laosie. Na zewnątrz cały czas pada, od wczorajszego wieczoru. Hotel miał świetny stosunek ceny do standardu- do pełni szczęścia zabrakło tylko śniadania. Ale zaraz, po co myśmy tutaj w ogóle przyjechali? Otóż dziś wsiadamy na pokład łodzi, która nas przez dwa dni będzie transportować rzeką Mekong aż do Luang Prabang. Stąd też ta cała baza hotelarska na tym kompletnym zadupiu, "longboat" jak to wszyscy nazywają to popularny środek przemieszczania się turystów po Laosie. Zakładamy na siebie i plecaki ochronę przed deszczem, i ruszamy pozałatwiać parę spraw przed wypłynięciem w drogę: znaleźć bankomat, zrobić zakupy na podróż, kupić sobie jakieś śniadanie, w końcu znaleźć "port" i kupić bilety.
Największy cyrk się pojawia przy dostawaniu miejscowej waluty: KIP. Najlepiej by nam było wymienić $$ w kantorze, bo jak tylko się da unikamy wybierania pieniędzy z bankomatów- dla uniknięcia prowizji i podwójnych przewalutowań. Niestety jest niedzielny poranek, i w tym socjalistycznym kraju możemy co najwyżej pomarzyć o kantorze, dlatego też musimy udać się do bankomatu. Ale z tym wiąże się spore ryzyko; często w Laosie bywa tak, że wpisujesz pin, wklepujesz ile chcesz wybrać, pokazuje się przetwarzanie... i wyskakuje "connection error", po czym karta zostaje zwrócona, bez pieniędzy. Wszystko fajnie, tylko te pieniądze jednak znikają z konta. Głupi turysta idzie do kolejnego bankomatu, a tam taka sama historia. I tak w kółko, po czym się okazuje że wybrał 5x po 100$ i po powrocie musi tłumaczyć w banku że bankomat w Laosie nie wydał mu kasy. Dlatego mądry czyjąś szkodą, nagrywam telefonem cały proces wybierania pieniędzy, aby ułatwić sobie ewentualną procedurę zwrotu po powrocie. I rzeczywiście, za pierwszym razem dzieje się dokładnie to o czym czytałem, natomiast w kolejnym bankomacie kilkanaście metrów dalej wszystko odbywa się jak powinno. Jak się później okazało, pieniądze z pierwszej operacji nie zeszły jednak z konta, ale to o czym wcześniej pisałem to historia z pierwszej ręki, my mieliśmy zwyczajnie szczęście.
Po ogarnięciu gotówki na podróż, jesteśmy MILIONERAMI. 1$=8270KIP. Potrzebujemy 840 000 na bilety, musimy mieć też zapas na nocleg w miejscowości w połowie drogi, oraz na żarcie. Zaopatrzenie sklepów dupy nie urywa, ale i tak jest nieźle jak na komunistyczny kraj- większość towarów z importu (przekąski), ale też każdy orze jak morze i każdy z trzech otwartych o tej rannej porze sklepów, ma w ofercie również "fresh sandwich". Kupujemy wpierw prowiant w postaci sucharów i innych niezdrowych pierdół na podróż, oraz dwóch przepysznych kanapek na śniadanie, po czym udajemy się kupić bilety.
W "porcie" już widać paru backpackersów. Pomimo pytania się kilku osób, nikt nie był w stanie nam powiedzieć o której ta łódź ostatecznie odpłynie- zakładamy najwcześniejszą godzinę jaką usłyszeliśmy, 9:00 rano, tak też stawiamy się na doku o 8:50. Oj, głupi my, jesteśmy przecież w Azji.
Po drugiej stronie rzeki jest Tajlandia. Co chwila przypływają łodzie z "towarami importowymi".
Głupi my że stawiliśmy się tutaj o tej godzinie. Oficjalnie, łódź jednak ma odpłynąć o 11:00 (info o czym nie było nigdzie wywieszone, dowiedzieliśmy się tego od innego pasażera, który z kolei dowiedział się o tym ze swojego hotelu), a ostatecznie odbiliśmy od brzegu o 11:40. Mogliśmy w spokoju obserwować, jak nasza Longboat sie zapełnia białasami z plecakami, szukającymi wrażeń w Azji Południowo Wschodniej.
W końcu ruszamy w drogę.
Nasza łódź pełni także funkcję taksówki między brzegami i osadami, co chwila się zatrzymujemy żeby zabrać lub wysadzić kogoś z lokalsów. Pozwala to trochę podejrzeć prawdziwy Laos.
Mekong na całej długości jest brunatno-mętny. Nie śmierdzi, ale co chwila widać jak nasi lokalni współpasażerowie wyrzucają śmieci za burtę. Dzięki temu wszystkie wiry na rzece są dokładnie oznaczone, bo łatwo można je zidentyfikować pod postacią "wyspy śmieci" na powierzchni.
Hej. Widzę, że wybieracie ostatnio podobne destynacje, jak nie Bałkany to Azja
:D, może niedługo wpadniemy na siebie gdzieś na trasie.
;) Chciałam podpytać o o nocleg w Sapa. Pisaliście, że polecacie. Możecie wrzucić jakiś namiar?
Dzięki za podbudowanie mojej inspiracji na podróż do Azji, fajnie też że podaliście koszty i przekonałem się że moje wyliczenia są na realnym poziomie
:)
Nie poszły w górę tylko te podane powyżej 350 zł to jest plus minus cena wizy gdy wyrabia się ją osobiście w Ambasadzie Wietnamu w Warszawie (autorzy relacji poprawcie mnie jeśli się mylę). E-wiza nadal 25$ więc żadne zmiany w cenach nie zaszły. Swoją drogą ten pilotażowy program e-wiz planowo miał się zakończyć jakoś w lutym 2019, czyli całkiem niedługo. Ciekawe czy go przedłużą.p.
2017.09.09: Dzień 5
Dziś napięty grafik i z góry założony plan, który należy wykonać. W skrócie- nie spać, zwiedzać itp. Z rana- odrobina Chiang Rai:
Po czym znowu wypożyczamy skuter, i jedziemy do "White temple". Po drodze ulewa.
White temple/Wat Rong Khun- jedna z najpiękniejszych budowli jakie w życiu dane mi było widzieć, podstawowy materiał budowlany: Azbest. Architektura w bardzo dosłowny sposób przedstawia drogę do zbawienia- przechodzi się mostem nad czysćcem/piekłem, ciężko stwierdzić. Dla obcokrajowców 50 baht za wejście.
W środku jest po prostu skromna figurka Buddy, której nie wolno fotografować. Bardziej zdobione wnętrze niż to znajdziecie w byle świątyni na rogu.
Odniosłem wrażenie, że w Buddyźmie bardzo dużo uwagi się przykłada do różnych symboli, gestów poprzez które człowiek się w jakiś sposób modli, bądź chce mieć poczucie spełnienia religijnego obowiązku. Jestem inżynierem, nie religioznawcą, więc na tej myśli skończę. Wszyscy pisali różne rzeczy (intencje) na serduszkach ze srebrnej blaszki, które później są wieszane w formie drzewek, lub tunelu.
Co dalej- było White temple to teraz jedziemy do Black temple, 30km na północ.
Black temple (Baan Dam) nie jest świątynią, choć sprawia takie wrażenie- to jest muzeum, stworzone przez pewnego artystę, jako dosłownie lustrzane odbicie tego Wat Rong Khun. Chodząc po Baan Dam miałem dziwne poczucie grozy, jakiejś złej energii jaka tam panowała..bardzo dziwne miejsce. Wszystkie szczątki zwierząt wykorzystane w "instalacjach" pochodzą podobno z padliny.
Teraz prędko wracamy do miasta odebrać plecaki z kwatery, oddać skuter i ruszamy na dworzec bo niedługo odjeżdża nas autobus do Huay Xay, na granicy Tajsko-Laoskiej. Nie odbyło się bez problemów, pieniędzy (Tajskich) nam nie starczyło, nie mogliśmy znaleźć ani kantoru, ani bankomatu więc dolary wymieniliśmy u przypadkowej osoby (na dworcu autobusowym), pokazując przelicznik wzięty z neta. W autobusie do Huay Xay (znajdującego się już po Laoskiej stronie)- sami backpackerzy, trzech niemców, dwóch japończyków i my. Wkurza mnie że wszędzie wymagają od nas wszystkich danych- nawet przy kupnie biletu autobusowego lub wymianie waluty.
Transport do HuayXay jest sporo droższy niż do samego Chiangkhong ale plus jest taki, że bus czeka na wszystkich pasażerów podczas wyrabiania wiz. Moment przekraczania granicy był bardzo emocjonujący, bo poza ulewą jakiej nie doświadczy się nigdy w Polsce, w tym samym momencie wszystkie muszki w promieniu 1km zleciały się do jednej lampki, znajdującej się dokłądnie nad okienkiem imigracyjnym. Dosłownie- złapałem pare do ust gdy wymieniałem dwa słowa ze strażniczką. Wiza do Laosu: 30$, wyrabiana na granicy.
Pięć minut od przekroczenia granicy autobus się zatrzymuje i wysadza wszystkich pasażerów, wciąż będąc spory kawałek od centrum Huayxay. Wszyscy zrzuta na tuk-tuka, i lecimy do hotelu. My sobie zarezerwowaliśmy rano z booking.com, pozostali stwierdzili że skoro my wiemy gdzie jechać to oni jadą do naszego hotelu :) Idziemy lulu już z widokiem na wesoło powiewające flagi z sierpkiem i młotkiem na ulicy.
We wtorek kolejna część :)
linki do poprzednich relacji:
Autostopem Serbia, Macedonia, Albania, Kosowo, Czarnogóra, Chorwacja, Bośnia: https://www.fly4free.pl/forum/balkany-za-100-euro-podroz-stopem-rs-mk-al-xk-me-hr-ba,1504,119460
Korsyka+Paryż: https://www.fly4free.pl/forum/kierunek-korsyka,1510,111053
Gruzja+Budapeszt: https://www.fly4free.pl/forum/weekend-w-gruzji-budapeszt,215,90413
11 lotów po Półwyspie Iberyjskim:
Pobudka w Laosie. Na zewnątrz cały czas pada, od wczorajszego wieczoru. Hotel miał świetny stosunek ceny do standardu- do pełni szczęścia zabrakło tylko śniadania. Ale zaraz, po co myśmy tutaj w ogóle przyjechali? Otóż dziś wsiadamy na pokład łodzi, która nas przez dwa dni będzie transportować rzeką Mekong aż do Luang Prabang. Stąd też ta cała baza hotelarska na tym kompletnym zadupiu, "longboat" jak to wszyscy nazywają to popularny środek przemieszczania się turystów po Laosie. Zakładamy na siebie i plecaki ochronę przed deszczem, i ruszamy pozałatwiać parę spraw przed wypłynięciem w drogę: znaleźć bankomat, zrobić zakupy na podróż, kupić sobie jakieś śniadanie, w końcu znaleźć "port" i kupić bilety.
Największy cyrk się pojawia przy dostawaniu miejscowej waluty: KIP. Najlepiej by nam było wymienić $$ w kantorze, bo jak tylko się da unikamy wybierania pieniędzy z bankomatów- dla uniknięcia prowizji i podwójnych przewalutowań. Niestety jest niedzielny poranek, i w tym socjalistycznym kraju możemy co najwyżej pomarzyć o kantorze, dlatego też musimy udać się do bankomatu. Ale z tym wiąże się spore ryzyko; często w Laosie bywa tak, że wpisujesz pin, wklepujesz ile chcesz wybrać, pokazuje się przetwarzanie... i wyskakuje "connection error", po czym karta zostaje zwrócona, bez pieniędzy. Wszystko fajnie, tylko te pieniądze jednak znikają z konta. Głupi turysta idzie do kolejnego bankomatu, a tam taka sama historia. I tak w kółko, po czym się okazuje że wybrał 5x po 100$ i po powrocie musi tłumaczyć w banku że bankomat w Laosie nie wydał mu kasy. Dlatego mądry czyjąś szkodą, nagrywam telefonem cały proces wybierania pieniędzy, aby ułatwić sobie ewentualną procedurę zwrotu po powrocie. I rzeczywiście, za pierwszym razem dzieje się dokładnie to o czym czytałem, natomiast w kolejnym bankomacie kilkanaście metrów dalej wszystko odbywa się jak powinno. Jak się później okazało, pieniądze z pierwszej operacji nie zeszły jednak z konta, ale to o czym wcześniej pisałem to historia z pierwszej ręki, my mieliśmy zwyczajnie szczęście.
Po ogarnięciu gotówki na podróż, jesteśmy MILIONERAMI. 1$=8270KIP.
Potrzebujemy 840 000 na bilety, musimy mieć też zapas na nocleg w miejscowości w połowie drogi, oraz na żarcie. Zaopatrzenie sklepów dupy nie urywa, ale i tak jest nieźle jak na komunistyczny kraj- większość towarów z importu (przekąski), ale też każdy orze jak morze i każdy z trzech otwartych o tej rannej porze sklepów, ma w ofercie również "fresh sandwich". Kupujemy wpierw prowiant w postaci sucharów i innych niezdrowych pierdół na podróż, oraz dwóch przepysznych kanapek na śniadanie, po czym udajemy się kupić bilety.
W "porcie" już widać paru backpackersów. Pomimo pytania się kilku osób, nikt nie był w stanie nam powiedzieć o której ta łódź ostatecznie odpłynie- zakładamy najwcześniejszą godzinę jaką usłyszeliśmy, 9:00 rano, tak też stawiamy się na doku o 8:50. Oj, głupi my, jesteśmy przecież w Azji.
Po drugiej stronie rzeki jest Tajlandia. Co chwila przypływają łodzie z "towarami importowymi".
Głupi my że stawiliśmy się tutaj o tej godzinie. Oficjalnie, łódź jednak ma odpłynąć o 11:00 (info o czym nie było nigdzie wywieszone, dowiedzieliśmy się tego od innego pasażera, który z kolei dowiedział się o tym ze swojego hotelu), a ostatecznie odbiliśmy od brzegu o 11:40. Mogliśmy w spokoju obserwować, jak nasza Longboat sie zapełnia białasami z plecakami, szukającymi wrażeń w Azji Południowo Wschodniej.
W końcu ruszamy w drogę.
Nasza łódź pełni także funkcję taksówki między brzegami i osadami, co chwila się zatrzymujemy żeby zabrać lub wysadzić kogoś z lokalsów. Pozwala to trochę podejrzeć prawdziwy Laos.
Mekong na całej długości jest brunatno-mętny. Nie śmierdzi, ale co chwila widać jak nasi lokalni współpasażerowie wyrzucają śmieci za burtę. Dzięki temu wszystkie wiry na rzece są dokładnie oznaczone, bo łatwo można je zidentyfikować pod postacią "wyspy śmieci" na powierzchni.