Kalkuta i następny odcinek jest zdecydowanie mniej backpackerski niż reszta podróży. Spotkaliśmy się z przyjaciółmi z Polski, którzy z nami przylecieli na wesele, a po nim wspólnie z Parą Młodą i ich znajomymi polecieliśmy do Darjeeling, więc przeważały taksówki, restauracje itd. Samo miasto nie zrobiło na nas dużego wrażenia. Jako, że byliśmy tam w czerwcu, było strasznie gorąco i wilgotno, do tego tłumy ludzi i skrajne ubóstwo tuż przy nowych galeriach handlowych. Ale jak to w Indiach atrakcje turystyczne są wymuskanie i wypieszczone
:)
Victoria Memorial i okolice:
Co chwilę natykamy się też na Hindusów, którzy albo chcą robić sobie zdjęcia z nami, albo chcą żeby robić zdjęcia im - co ciekawe nie przeszkadza im, że nie będą mieli tych zdjęć
:)
Howrah Bridge - podobno najlepsze wrażenie robi po zmroku jak jest oświetlony:
Trochę życia z ulic Kalkuty:
Jedno jest pewne, warto było tam być, ale powoli dochodziliśmy do wniosku, że w Indiach ciekawiej jest w miejscach oddalonych nieco od wielkich aglomeracji
:) W każdym razie my dotarliśmy tam na wesele znajomych. Nie mogę chyba powiedzieć, że była to super tradycyjna ceremonia, ponieważ para poznała się w Singapurze, a mieszka obecnie w Australii, ale ze względu na rodziców ślub musiał odbyć się w Indiach. Samo wesele, wygląda zupełnie inaczej niż w naszej kulturze. Zaproszona jest cała rodzina, krewni, sąsiedzi i pewnie jeszcze parę przypadkowych osób. Według naszych informacji przewinęło się ok 700 osób
:) Standardowa procedura wygląda następująco: wchodzimy na salę, ustawiamy się w kolejce do życzeń, składamy życzenia Parze Młodej i robimy obowiązkowe zdjęcie, idziemy do sali z jedzeniem, gdzie cały czas stoją potrawy, wychodzimy
:) Nie ma żadnych tańców ani alkoholu (oficjalnie). My całe wesele spędziliśmy bardziej po europejsku. Po pierwsze byliśmy od początku do końca, po drugie mieliśmy przygotowany pokój na zapleczu z alkoholem (żeby było weselej przywiezionym z Polski), a na koniec z Parą Młodą i ich nie hinduskimi znajomymi skończyliśmy we wspomnianym wyżej pokoju na opowieściach, wymianie wrażeń i opróżnianiu pozostałych butelek
:)
Późniejsze zdjęcia są zdecydowanie nie wyraźne
:)
cdn.INDIE – epizod trzeci – Darjeeling
Z Kalkuty w osiem osób poleciliśmy na północ, żeby „taksówką” dotrzeć prawie w Himalaje.
Jeszcze hinduskie układanie asfaltu
:)
Sam Darjeeling leży na ok 2100 m.n.p.m. i oferuje wycieczki na punkty widokowe, z których można podziwiać Mount Everest – oczywiście jeśli ma się szczęście do pogody. My wybraliśmy się na punkt zwany Tiger Hill (2590 m.n.p.m.) i niestety nie mieliśmy takiego szczęścia – pobudka o 4:30 była na marne
:)
Miasto jest ciekawe, położone na zboczach gór z super widokami (pewnie byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie chmury), plantacjami herbaty i tradycyjnie w Indiach sporą ilością śmieci. Ale tak jak pisałem w poprzednim poście, w mniejszych miejscowościach jakoś to mniej przeszkadza.
Widok nocą
I wszechobecna instalacja elektryczna
:)
Na głównym placu odbywał się akurat jakiś festiwal, można było zjeść pieczoną kukurydzę, na którą czatowały małpy.
Znajduje się tutaj też Japanese Peace Pagoda – świątynia buddyjska, ulokowana na zboczu góry, gdzie turyści mogą uczestniczyć w modlitwie, a sama budowla zachwyca posągami i płaskorzeźbami.
Super, że pojawia się relacja z Indii, bo na pewno forum nie cierpi na ich nadmiar
:) pamiętasz może jak długo jechałeś z Kochi do Allepey i jak często kursują tam busiki lub pociągi?
Cieszę się że pojawia się jakieś zainteresowanie relacją
:)Co do czasu przejazdu, to dokładnie nie pamiętam ile jechaliśmy, ale było to spokojnie 2,5-3 godziny. Tylko, że było to z lotniska, a nie z centrum Kochi. Autobus co chwile się zatrzymywał, a po drodze zaliczyliśmy przynajmniej dwa-trzy "dworce autobusowe". Jeśli mnie pamięć nie myli, to takich bezpośrednich połączeń autobusowych było kilka. Pociąg na pewno jeździł jeden o poranku na trasie Kochi - Trivadrum (oryginalnie jechał chyba z Goa) - my wsiadaliśmy w niego w Allepey. Dokładniejszego rozkładu nie pamiętam, zresztą i tak od tego czasu mogło się sporo pozmieniać
:)
Na koniec docieramy autobusem na lotnisko:
INDIE – epizod drugi – Kalkuta i hinduskie wesele
Kalkuta i następny odcinek jest zdecydowanie mniej backpackerski niż reszta podróży. Spotkaliśmy się z przyjaciółmi z Polski, którzy z nami przylecieli na wesele, a po nim wspólnie z Parą Młodą i ich znajomymi polecieliśmy do Darjeeling, więc przeważały taksówki, restauracje itd. Samo miasto nie zrobiło na nas dużego wrażenia. Jako, że byliśmy tam w czerwcu, było strasznie gorąco i wilgotno, do tego tłumy ludzi i skrajne ubóstwo tuż przy nowych galeriach handlowych. Ale jak to w Indiach atrakcje turystyczne są wymuskanie i wypieszczone :)
Victoria Memorial i okolice:
Co chwilę natykamy się też na Hindusów, którzy albo chcą robić sobie zdjęcia z nami, albo chcą żeby robić zdjęcia im - co ciekawe nie przeszkadza im, że nie będą mieli tych zdjęć :)
Howrah Bridge - podobno najlepsze wrażenie robi po zmroku jak jest oświetlony:
Trochę życia z ulic Kalkuty:
Jedno jest pewne, warto było tam być, ale powoli dochodziliśmy do wniosku, że w Indiach ciekawiej jest w miejscach oddalonych nieco od wielkich aglomeracji :) W każdym razie my dotarliśmy tam na wesele znajomych. Nie mogę chyba powiedzieć, że była to super tradycyjna ceremonia, ponieważ para poznała się w Singapurze, a mieszka obecnie w Australii, ale ze względu na rodziców ślub musiał odbyć się w Indiach. Samo wesele, wygląda zupełnie inaczej niż w naszej kulturze. Zaproszona jest cała rodzina, krewni, sąsiedzi i pewnie jeszcze parę przypadkowych osób. Według naszych informacji przewinęło się ok 700 osób :) Standardowa procedura wygląda następująco: wchodzimy na salę, ustawiamy się w kolejce do życzeń, składamy życzenia Parze Młodej i robimy obowiązkowe zdjęcie, idziemy do sali z jedzeniem, gdzie cały czas stoją potrawy, wychodzimy :) Nie ma żadnych tańców ani alkoholu (oficjalnie). My całe wesele spędziliśmy bardziej po europejsku. Po pierwsze byliśmy od początku do końca, po drugie mieliśmy przygotowany pokój na zapleczu z alkoholem (żeby było weselej przywiezionym z Polski), a na koniec z Parą Młodą i ich nie hinduskimi znajomymi skończyliśmy we wspomnianym wyżej pokoju na opowieściach, wymianie wrażeń i opróżnianiu pozostałych butelek :)
Późniejsze zdjęcia są zdecydowanie nie wyraźne :)
cdn.INDIE – epizod trzeci – Darjeeling
Z Kalkuty w osiem osób poleciliśmy na północ, żeby „taksówką” dotrzeć prawie w Himalaje.
Jeszcze hinduskie układanie asfaltu :)
Sam Darjeeling leży na ok 2100 m.n.p.m. i oferuje wycieczki na punkty widokowe, z których można podziwiać Mount Everest – oczywiście jeśli ma się szczęście do pogody. My wybraliśmy się na punkt zwany Tiger Hill (2590 m.n.p.m.) i niestety nie mieliśmy takiego szczęścia – pobudka o 4:30 była na marne :)
Miasto jest ciekawe, położone na zboczach gór z super widokami (pewnie byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie chmury), plantacjami herbaty i tradycyjnie w Indiach sporą ilością śmieci. Ale tak jak pisałem w poprzednim poście, w mniejszych miejscowościach jakoś to mniej przeszkadza.
Widok nocą
I wszechobecna instalacja elektryczna :)
Na głównym placu odbywał się akurat jakiś festiwal, można było zjeść pieczoną kukurydzę, na którą czatowały małpy.
Znajduje się tutaj też Japanese Peace Pagoda – świątynia buddyjska, ulokowana na zboczu góry, gdzie turyści mogą uczestniczyć w modlitwie, a sama budowla zachwyca posągami i płaskorzeźbami.