W drodze do kolejnej atrakcji zatrzymujemy się w Outjo, gdzie oglądamy modernistyczny kościół a obok niego cmentarz wraz z obeliskiem upamiętniającym żołnierzy niemieckich poległych w Angoli w roku 1914.
Jadąc dalej mijamy znaki ostrzegające przed guźcami, których jest bardzo wiele (odpoczywają przy drodze), jednak bardzo trudno było im zrobić zdjęcie. W momencie, gdy samochodów jechał z normalną prędkością to guźce siedziały spokojne, pasły się, karmiły młode. Jednak w momencie gdy tylko zwalniałem poniżej 40 km/h to całe stada brały nogi za pas i szybko oddalały się w busz.
Jedziemy oglądać odciśnięte w skale ślady dinozaurów, które znajdują się na farmie Otjihaenamaparero. Odciśnięte one zostały w piaskowcu z formacji Etjo około 219 milionów lat temu i cały czas są dobrze widoczne. W okolicy znajdują się dwa miejsca ze śladami. Na pierwszym z nich dinozaur pozostawił 30 śladów wielkości około 350 na 450 mm. Drugi komplet śladów jest mały, wygląda jakby pozostawiony był przez krzyżówkę kurczaka z krokodylem, był to dinozaur Syntarsus. Otjihaenamaparero zostało mianowane Pomnikiem Narodowym a ślady dinozaurów są pod ochroną prawną.
Poniżej zamieszczam zdjęcia dużych i małych śladów. Mimo wszystko były one nieco rozczarowujące i mam pewne wątpliwości, czy warto było nadkładać 150 km aby do nich dojechać.
Na noc kierujemy się na kemping przy Waterberg Plateau, wielki płaskowyż i jednocześnie park narodowy, który opiszę jutro.
C.D.N.Dzień jedenasty - Waterberg i Windhuk
Nocleg spędzamy na kempingu NWR u podnóża Parku Narodowego Waterberg utworzonego w 1972 na powierzchni 405 km². Płaskowyż Waterberg jest trudno dostępny, wobec czego we wczesnych latach siedemdziesiątych powstał program przeniesienia tam kilku z zagrożonych gatunków zwierząt w celu ochrony przed drapieżnikami oraz kłusownikami. Program zakończył się powodzeniem. W 1989 do parku zostały wprowadzone nosorożce zwyczajne. Na terenie Parku Narodowego Waterberg występuje bardzo dużo gatunków zwierząt. Stwierdzono występowanie 30 gatunków ssaków, 23 gatunków węży, a spośród innych gadów można wymienić warana stepowego.
Rankiem na nasz kemping przybyło stado guźców, przy czym jeden stary osobnik nie miał już siły lub ochoty na dalsze wycieczki i stanowił obiekt zainteresowania fotografów.
Naszym celem na dziś było wdrapanie się na krawędź płaskowyżu (ok. 200 metrów wysokości względnej). Za „Newsweekiem” przytoczę tu historię tragedii jaka miała miejsce w tych okolicach:
"Szacuje się, że w skutek działań wojennych na początku XX wieku, głodu i eksterminacji zginęło ok. 100 tys. Herero (czyli 80 proc. ich ówczesnej populacji) i 10 tys. Nama. Na samym początku wojny zaprawiony w kolonialnych bojach niemiecki dowódca Lothar von Trotha przyjął strategię spalonej ziemi. W jej myśl celem byli nie tylko wojownicy Herero (Nama przyłączyli się później do wojny), ale także ich rodziny. Von Trotha miał w ręku niezwykły jak na owe czasy dokument – rozkaz eksterminacji (Vernichtungsbefehl). Nie przebierał więc w środkach. 11 sierpnia 1904 jego żołnierze uderzyli o świcie na wielki obóz Herero rozbity na niemal świętym dla tego plemienia Płaskowyżu Waterberg. To właśnie w tym chłodnym i zasobnym w wodę z podziemnych źródeł miejscu wodzowie Herero zbierali się na narady i odpoczynek od wieków. Tym razem zebrał ich przywódca powstania – wielki wódz i świetny strateg Samuel Maharero. To co miało miejsce pod Waterbergiem, było bardziej masakrą niż bitwą. Niemcy otoczyli obóz i przez wiele godzin ostrzeliwali go z lekkiej artylerii i broni maszynowej, kładąc trupem nie tylko wojowników Herero, ale i kobiety oraz dzieci. Ze wspomnień niemieckich żołnierzy wynika, że dowódca zabronił im brać jeńców. Po niemal dziesięciu godzinach ostrzału Herero udało się przebić okrążenie i zaczęli odwrót. Von Trotha był jednak i na to przygotowany. Polecił wojsku zepchnąć ich jak najdalej na pustynię Kalahari. Jak wspominał w 1931 roku były niemiecki kanclerz Bernhard von Bülow “Aby szybciej pozbyć sie Herero von Trotha zaproponował, by zapędzić ich z kobietami, na pozbawioną wodę pustynię”. Tylko nielicznym Herero udało się przedostać do będącego wówczas brytyjskim protektoratem Bechuanalandu. Wielu zmarło po drodze z wycieńczenia i pragnienia."
Poniżej moja fotorelacja z wejścia na szczyt. Najbardziej niesamowite były dujkery – te sympatyczne ssaki zupełnie się nas nie bały. Zaskoczyły nas również żuki gnojarze – długości ok. 5 cm – które od czasu do czasu wzbijały się do lotu hałasując przy tym niczym helikoptery.
Kierując się do stolicy chcieliśmy zobaczyć po drodze sławną fermę krokodyli, jednak okazało się, że najbliższa zorganizowana grupa będzie oprowadzana za 3 godziny, więc zrezygnowaliśmy. Jedyną pamiątką z tego miejsca są zdjęcia ptasich gniazd i ich lokatorów.
W stolicy skierowaliśmy się do Muzeum Narodowego, znajdującego się w starym forcie i nowoczesnym muzeum obok. W celu wprowadzenia znów posiłkuję się „Newsweekiem”:
„W Namibii pomnik kolonialnej wielkości kajzerowskich Niemiec stoi wciąż niedaleko miejsca, gdzie na początku XX wieku powstał jeden z obozów, w którym Niemcy niejako przećwiczyli “ostateczne rozwiązanie” prawie 40 lat przed jego realizacją na Starym Kontynencie. I do dziś pomnik ten odwiedzany jest przez wycieczki z całego świata – także z Niemiec. Wojna z Herero i Nama ciągnęła się do 1907 roku. Oba ludy przyjęły taktykę partyzancką, zadając dotkliwe straty siłom kolonialnym. Niemcy musieli sprowadzić aż 14 tys. żołnierzy, by w końcu zdławić rebelię. Po jej zakończeniu postanowili twórczo wykorzystać ideę obozów koncentracyjnych, wymyślonych kilka lat wcześniej przez Anglików w czasie wojen burskich. Chodzi o Pomnik Jeźdźca w Windhoeku znany głównie pod niemiecką nazwą Reiterdenkmal albo Südwester Reiter. Przedstawia on żołnierza z owianych legendą niemieckich sił kolonialnych Schutztruppe – bohatera niechlubnej wojny, jaką Cesarstwo Niemieckie prowadziło w latach 1904-1907 z zamieszkującymi Namibię od XVII wieku pasterskimi plemionami Herero i Nama. Uroczystego otwarcia pomnika dokonał w styczniu 1912 r. w 53 urodziny cesarza Wilhelma II ówczesny gubernator niemieckiej Afryki Południowo Zachodniej Theodor Seitz. “Pomnik ma upamiętnić zmarłych i zachęcić żywych, by nieśli i tworzyli to, co osiągnięto w czasie owej ciężkiej wojny, toczonej bezinteresownie, z czystej miłości do ojczyzny...” - mówił wówczas Seitz. Jak piszą David Olusoga i Gasper W. Erichsen w książce “Zbrodnia Kajzera” pomnik był swoistym gwałtem na prawdzie historycznej. Miał przypieczętować niemiecką wersję najnowszych dziejów tej części Afryki. Stanął bowiem na miejscu największego obozu koncentracyjnego w Windhoeku, gdzie pięć lat wcześniej z głodu, wycieńczenia, chorób zmarło ok. 4 tys. Herero, głównie kobiet i dzieci. Na skutek historycznych kontrowersji pomnik został w 2010 roku przesunięty z miejsca kaźni i stanął na dziedzińcu starego fortu.”
Oto zdjęcie tego pomnika oraz historyczne zdjęcie obozu koncentracyjnego:
Sam fort (w którym niegdyś było muzeum) jest pusty, pozostały jedynie nieliczne eksponaty pod otwartym zadaszeniem .
W bardzo modernistycznym budynku, przypominającym wielki znicz, znajduje się bezpłatne muzeum historii Namibii ze szczególnym uwzględnieniem walk o niepodległość. Ekspozycja pełna jest dzieł w stylu socrealistycznym, ale dla nas, dzieci PRL-u, była to w sumie interesująca wystawa. Raziły swoją sztucznością styropianowe czołgi, patetyczne przedstawienia zwycięskich bitew i dowódców wiodących lud do walki z okupantem. Z kolei w sali obok, przedstawiającej okres prosperity, biały farmer dostarcza jedzenie niepodległemu krajowi.
Na ostatnim piętrze budynku znajdowały się tarasy widokowe oraz restauracja w której uczciliśmy niezwykle udaną wycieczkę do Namibii.
Korzystając z ostatnich godzin słońca chcieliśmy odwiedzić Pomnik Wolności Herero i Ovambo – monument, gdzie pochowanych jest kilka tysięcy namibijskich bohaterów wojny o niepodległość. Niestety wyszła z tego kupa (mała kupa), bowiem miejsce to można zwiedzać tylko w określonych godzinach, a przybyliśmy za późno. Brama pilnowana była przez kilkunastu uzbrojonych strażników, nie było więc mowy o jakimś przejściu przez dziurę w płocie. Najadłem się jedynie strachu, bo zostaliśmy zatrzymani do szczegółowej kontroli drogowej. Policjantom nie podobał się stan naszych opon (mało bieżnika zostało), oraz to, że nasz samochód pochodzi z RPA (nawet nie zwróciłem na to uwagi przy wynajmowaniu). Na szczęście papiery były w porządku i mogliśmy jechać dalej. Cieszę się też, że nie było konieczności dmuchania w balonik – lampka wina na pewno nie powinna pokazać żadnej nietrzeźwości, ale kto wie jak tam kalibrują urządzenia…
W końcu trafiliśmy też do Arebbusch Travel Lodge, jedynego hotelu, który zarezerwowałem w Namibii (na ostatnią noc).
C.D.N.Dzień dwunasty i trzynasty - powrót przez Doha
Rankiem zjadamy całkiem smaczne śniadanko, woda w zewnętrznych basenach jest jednak za zimna na kąpiel. Tym niemniej z czystym sumieniem mogę polecić Arebbusch Travel Lodge jako czysty, przyjazny i niedrogi hotel.
Salonik na lotnisku w Windhuk to takie pomieszanie starego angielskiego klubu z afrykańską prowizorką. Wiele rzeczy nie działało, jak zamki w talecie, ale i tak najbardziej spodobały nam się plastikowe sztućce.
W końcu jednak wsiadamy i odlatujemy robiąc ostatnie zdjęcia Namibii - miejsca do którego planujemy jeszcze wrócić.
Właśnie siedzę i knuję wyprawę do Namibii i Botswany na lipiec 2017, więc fajnie zobaczyć jakieś aktualne info. Jak możesz, to wrzuć zdjęcie jak nocowaliście - w aucie, czy na dachu jednak? Druga sprawa, to czy nie mieliście problemów z nocowaniem na dziko - czytam, że to w Namibii nielegalne i można mieć spore nieprzyjemności, więc napisz jak to naprawdę wygląda. Czekam na dalszy ciąg!
Czasami spaliśmy na dziko, czasami na kempingach, ale zawsze w samochodzie. Raz odwiedziili nas strażnicy wracajacy z bramy w Sesirem, wtedy przenieśliśmy się kilka kilometrów dalej i spaliśmy przy innej, bocznej drodze (na pierwszym zdjęciu z 4 dnia). Nie robili żadnych kłopotów, po prostu powiedzieli, żeby tu się nie zatrzymywać.
Super alternatywa dla drogich wyprawówek .Gratuluję pomysłu.Pół roku kombinowałem z autem na wyprawę do Botswany , Zimbabwe, Zambii i ... pojechałem z namiotem
:lol: Czekam z niecierpliwością na dalszą relację.
Komary zapomniały o nas (przynajmniej w tym miejscu nad rzeką). Miałem DEET (nie wiem, czy to się przeterminowuje, ale dość stary) - ale nie smarowaliśmy się, bo nie było potrzeby. O lekach nawet nie myślałem.
bardzo przyjemna relacja, z oryginalnego miejsca jakim z pewnością jest dla nas Namibia.@Gleba3 czy mógłbyś jeszcze wrzucić jakąś mapkę z Waszą trasą ? z góry dzięki.
@marcino123Mapka zamieszczona w początkowym poście (link: mapa) była tylko inspiracją - ale właśnie taką trasę ostatecznie przejechaliśmy. Małe różnice:1) ze Swakopmund najpierw pojechaliśmy do Spitzkoppe, potem wróciliśmy nad ocean do Cape Cross - ale to było nadłożenie drogi, lepiej jest jechać tak jak na mapce (najpierw wzdłuż wybrzeża do Cape Cross a potem w głąb lądu) 2) na mapce widać też Waterberg National Park - tam zboczyliśmy (dojazd i powrót tą samą trasą, od głównej drogi z Etoshy do Windhoek). 3) również aby dojechać do skamieniałych śladów dinozaurów trzeba było nieco zboczyć, ale post factum to bym tam w ogóle nie jechał (dość słabe to było), tylko wybrał jakąś inną atrakcję.@skayePotwierdzam cenę paliwa podaną przez @jprawickiZasięg auta (mimo braku dodatkowych zbiorników) był dość duży (moim zdaniem ok. 600-700 km), ale tak jak zalecano w przewodniku, tankowaliśmy gdy poziom schodził do połowy baku.
Próbuję sobie wyobrazić tych kierowców w parku Etosha, którzy rozmawiają za pomocą mikrofalówek ale jakoś nie mogę. Masz zdjęcie?
:mrgreen: Ciekawa relacja, przeczytałem w całości do popołudniowej kawy
:) Pozdrawiam.
W drodze do kolejnej atrakcji zatrzymujemy się w Outjo, gdzie oglądamy modernistyczny kościół a obok niego cmentarz wraz z obeliskiem upamiętniającym żołnierzy niemieckich poległych w Angoli w roku 1914.
Jadąc dalej mijamy znaki ostrzegające przed guźcami, których jest bardzo wiele (odpoczywają przy drodze), jednak bardzo trudno było im zrobić zdjęcie. W momencie, gdy samochodów jechał z normalną prędkością to guźce siedziały spokojne, pasły się, karmiły młode. Jednak w momencie gdy tylko zwalniałem poniżej 40 km/h to całe stada brały nogi za pas i szybko oddalały się w busz.
Jedziemy oglądać odciśnięte w skale ślady dinozaurów, które znajdują się na farmie Otjihaenamaparero. Odciśnięte one zostały w piaskowcu z formacji Etjo około 219 milionów lat temu i cały czas są dobrze widoczne. W okolicy znajdują się dwa miejsca ze śladami. Na pierwszym z nich dinozaur pozostawił 30 śladów wielkości około 350 na 450 mm. Drugi komplet śladów jest mały, wygląda jakby pozostawiony był przez krzyżówkę kurczaka z krokodylem, był to dinozaur Syntarsus. Otjihaenamaparero zostało mianowane Pomnikiem Narodowym a ślady dinozaurów są pod ochroną prawną.
Poniżej zamieszczam zdjęcia dużych i małych śladów. Mimo wszystko były one nieco rozczarowujące i mam pewne wątpliwości, czy warto było nadkładać 150 km aby do nich dojechać.
Na noc kierujemy się na kemping przy Waterberg Plateau, wielki płaskowyż i jednocześnie park narodowy, który opiszę jutro.
C.D.N.Dzień jedenasty - Waterberg i Windhuk
Nocleg spędzamy na kempingu NWR u podnóża Parku Narodowego Waterberg utworzonego w 1972 na powierzchni 405 km². Płaskowyż Waterberg jest trudno dostępny, wobec czego we wczesnych latach siedemdziesiątych powstał program przeniesienia tam kilku z zagrożonych gatunków zwierząt w celu ochrony przed drapieżnikami oraz kłusownikami. Program zakończył się powodzeniem. W 1989 do parku zostały wprowadzone nosorożce zwyczajne. Na terenie Parku Narodowego Waterberg występuje bardzo dużo gatunków zwierząt. Stwierdzono występowanie 30 gatunków ssaków, 23 gatunków węży, a spośród innych gadów można wymienić warana stepowego.
Rankiem na nasz kemping przybyło stado guźców, przy czym jeden stary osobnik nie miał już siły lub ochoty na dalsze wycieczki i stanowił obiekt zainteresowania fotografów.
Naszym celem na dziś było wdrapanie się na krawędź płaskowyżu (ok. 200 metrów wysokości względnej). Za „Newsweekiem” przytoczę tu historię tragedii jaka miała miejsce w tych okolicach:
"Szacuje się, że w skutek działań wojennych na początku XX wieku, głodu i eksterminacji zginęło ok. 100 tys. Herero (czyli 80 proc. ich ówczesnej populacji) i 10 tys. Nama. Na samym początku wojny zaprawiony w kolonialnych bojach niemiecki dowódca Lothar von Trotha przyjął strategię spalonej ziemi. W jej myśl celem byli nie tylko wojownicy Herero (Nama przyłączyli się później do wojny), ale także ich rodziny.
Von Trotha miał w ręku niezwykły jak na owe czasy dokument – rozkaz eksterminacji (Vernichtungsbefehl). Nie przebierał więc w środkach. 11 sierpnia 1904 jego żołnierze uderzyli o świcie na wielki obóz Herero rozbity na niemal świętym dla tego plemienia Płaskowyżu Waterberg. To właśnie w tym chłodnym i zasobnym w wodę z podziemnych źródeł miejscu wodzowie Herero zbierali się na narady i odpoczynek od wieków. Tym razem zebrał ich przywódca powstania – wielki wódz i świetny strateg Samuel Maharero.
To co miało miejsce pod Waterbergiem, było bardziej masakrą niż bitwą. Niemcy otoczyli obóz i przez wiele godzin ostrzeliwali go z lekkiej artylerii i broni maszynowej, kładąc trupem nie tylko wojowników Herero, ale i kobiety oraz dzieci. Ze wspomnień niemieckich żołnierzy wynika, że dowódca zabronił im brać jeńców.
Po niemal dziesięciu godzinach ostrzału Herero udało się przebić okrążenie i zaczęli odwrót. Von Trotha był jednak i na to przygotowany. Polecił wojsku zepchnąć ich jak najdalej na pustynię Kalahari. Jak wspominał w 1931 roku były niemiecki kanclerz Bernhard von Bülow “Aby szybciej pozbyć sie Herero von Trotha zaproponował, by zapędzić ich z kobietami, na pozbawioną wodę pustynię”. Tylko nielicznym Herero udało się przedostać do będącego wówczas brytyjskim protektoratem Bechuanalandu. Wielu zmarło po drodze z wycieńczenia i pragnienia."
Poniżej moja fotorelacja z wejścia na szczyt. Najbardziej niesamowite były dujkery – te sympatyczne ssaki zupełnie się nas nie bały. Zaskoczyły nas również żuki gnojarze – długości ok. 5 cm – które od czasu do czasu wzbijały się do lotu hałasując przy tym niczym helikoptery.
Kierując się do stolicy chcieliśmy zobaczyć po drodze sławną fermę krokodyli, jednak okazało się, że najbliższa zorganizowana grupa będzie oprowadzana za 3 godziny, więc zrezygnowaliśmy. Jedyną pamiątką z tego miejsca są zdjęcia ptasich gniazd i ich lokatorów.
W stolicy skierowaliśmy się do Muzeum Narodowego, znajdującego się w starym forcie i nowoczesnym muzeum obok. W celu wprowadzenia znów posiłkuję się „Newsweekiem”:
„W Namibii pomnik kolonialnej wielkości kajzerowskich Niemiec stoi wciąż niedaleko miejsca, gdzie na początku XX wieku powstał jeden z obozów, w którym Niemcy niejako przećwiczyli “ostateczne rozwiązanie” prawie 40 lat przed jego realizacją na Starym Kontynencie. I do dziś pomnik ten odwiedzany jest przez wycieczki z całego świata – także z Niemiec.
Wojna z Herero i Nama ciągnęła się do 1907 roku. Oba ludy przyjęły taktykę partyzancką, zadając dotkliwe straty siłom kolonialnym. Niemcy musieli sprowadzić aż 14 tys. żołnierzy, by w końcu zdławić rebelię. Po jej zakończeniu postanowili twórczo wykorzystać ideę obozów koncentracyjnych, wymyślonych kilka lat wcześniej przez Anglików w czasie wojen burskich.
Chodzi o Pomnik Jeźdźca w Windhoeku znany głównie pod niemiecką nazwą Reiterdenkmal albo Südwester Reiter. Przedstawia on żołnierza z owianych legendą niemieckich sił kolonialnych Schutztruppe – bohatera niechlubnej wojny, jaką Cesarstwo Niemieckie prowadziło w latach 1904-1907 z zamieszkującymi Namibię od XVII wieku pasterskimi plemionami Herero i Nama.
Uroczystego otwarcia pomnika dokonał w styczniu 1912 r. w 53 urodziny cesarza Wilhelma II ówczesny gubernator niemieckiej Afryki Południowo Zachodniej Theodor Seitz. “Pomnik ma upamiętnić zmarłych i zachęcić żywych, by nieśli i tworzyli to, co osiągnięto w czasie owej ciężkiej wojny, toczonej bezinteresownie, z czystej miłości do ojczyzny...” - mówił wówczas Seitz.
Jak piszą David Olusoga i Gasper W. Erichsen w książce “Zbrodnia Kajzera” pomnik był swoistym gwałtem na prawdzie historycznej. Miał przypieczętować niemiecką wersję najnowszych dziejów tej części Afryki. Stanął bowiem na miejscu największego obozu koncentracyjnego w Windhoeku, gdzie pięć lat wcześniej z głodu, wycieńczenia, chorób zmarło ok. 4 tys. Herero, głównie kobiet i dzieci.
Na skutek historycznych kontrowersji pomnik został w 2010 roku przesunięty z miejsca kaźni i stanął na dziedzińcu starego fortu.”
Oto zdjęcie tego pomnika oraz historyczne zdjęcie obozu koncentracyjnego:
Sam fort (w którym niegdyś było muzeum) jest pusty, pozostały jedynie nieliczne eksponaty pod otwartym zadaszeniem .
W bardzo modernistycznym budynku, przypominającym wielki znicz, znajduje się bezpłatne muzeum historii Namibii ze szczególnym uwzględnieniem walk o niepodległość. Ekspozycja pełna jest dzieł w stylu socrealistycznym, ale dla nas, dzieci PRL-u, była to w sumie interesująca wystawa. Raziły swoją sztucznością styropianowe czołgi, patetyczne przedstawienia zwycięskich bitew i dowódców wiodących lud do walki z okupantem. Z kolei w sali obok, przedstawiającej okres prosperity, biały farmer dostarcza jedzenie niepodległemu krajowi.
Na ostatnim piętrze budynku znajdowały się tarasy widokowe oraz restauracja w której uczciliśmy niezwykle udaną wycieczkę do Namibii.
Korzystając z ostatnich godzin słońca chcieliśmy odwiedzić Pomnik Wolności Herero i Ovambo – monument, gdzie pochowanych jest kilka tysięcy namibijskich bohaterów wojny o niepodległość. Niestety wyszła z tego kupa (mała kupa), bowiem miejsce to można zwiedzać tylko w określonych godzinach, a przybyliśmy za późno. Brama pilnowana była przez kilkunastu uzbrojonych strażników, nie było więc mowy o jakimś przejściu przez dziurę w płocie. Najadłem się jedynie strachu, bo zostaliśmy zatrzymani do szczegółowej kontroli drogowej. Policjantom nie podobał się stan naszych opon (mało bieżnika zostało), oraz to, że nasz samochód pochodzi z RPA (nawet nie zwróciłem na to uwagi przy wynajmowaniu). Na szczęście papiery były w porządku i mogliśmy jechać dalej. Cieszę się też, że nie było konieczności dmuchania w balonik – lampka wina na pewno nie powinna pokazać żadnej nietrzeźwości, ale kto wie jak tam kalibrują urządzenia…
W końcu trafiliśmy też do Arebbusch Travel Lodge, jedynego hotelu, który zarezerwowałem w Namibii (na ostatnią noc).
C.D.N.Dzień dwunasty i trzynasty - powrót przez Doha
Rankiem zjadamy całkiem smaczne śniadanko, woda w zewnętrznych basenach jest jednak za zimna na kąpiel. Tym niemniej z czystym sumieniem mogę polecić Arebbusch Travel Lodge jako czysty, przyjazny i niedrogi hotel.
Salonik na lotnisku w Windhuk to takie pomieszanie starego angielskiego klubu z afrykańską prowizorką. Wiele rzeczy nie działało, jak zamki w talecie, ale i tak najbardziej spodobały nam się plastikowe sztućce.
W końcu jednak wsiadamy i odlatujemy robiąc ostatnie zdjęcia Namibii - miejsca do którego planujemy jeszcze wrócić.