0
olajaw 13 czerwca 2019 23:37
Image

Image

Gruzja to kraj wielu pokus :p Ale jako jutrzejszy kierowca zadowalam się pysznym sokiem z granata :)

Image

Stay tuned!@Japonka76 będzie jak wrócę z Owiec :oops:Ekhm.. to ja się już nie będę tłumaczyć tylko wrzucę kolejnego posta :D :oops:

Gruzińska droga wojenna często jest zaliczana do grona najbardziej malowniczych tras czasem i na świecie, a już na pewno w Eurazji. Wiedzie od Tbilisi do Władykaukazu i to właśnie te jedyne 208km powoduje wielokrotne i długotrwałe zachwyty i westchnienia. Geograficznie rzecz ujmując gruzińska droga wojenna łączy Kaukaz Południowy z Północnym przecinając Wielki Kaukaz. Historycznie natomiast był to całkiem spory szlak handlowy używany już od starożytności nie tylko przez handlowców, ale również ważny dla wojska. Złowrogą nazwę zyskał jednak dopiero w XIX wieku w wyniku aneksji Gruzji przez Rosję, która zmodernizowała drogę, by łatwo przerzucać nią swoje wojska. O wojskowym charakterze szlaku świadczą liczne wieże strażnicze czy fortyfikacje, które pozostały do dziś. Droga obfituje również w kilka miejsc, przy których warto się zatrzymać na dłuższą chwilę.

Image

Jedziemy oczywiście w jednym celu - zobaczyć Kazbek, czyli jeden z najwyższych szczytów Kaukazu i jednocześnie "świętą górę Gruzinów". Mało kto wie, że ten pięciotysięcznik to tak naprawdę drzemiący lodowy wulkan, ale na szczęście jego ostatnie erupcje miały miejsce kilka tys. lat temu. Niestety nasz ograniczony czas, a przede wszystkim ograniczenia kondycyjne nie pozwalają na zdobycie samego szczytu (póki co pozostaje to w marzeniach), więc musimy pocieszyć się wejściem jedynie do klasztora Świętej Trójcy, czyli Cminda Sameba, który jest chyba najbardziej rozpoznawalnym miejscem w całej Gruzji, a jego wizerunkiem jest opatrzone jakieś 90% pocztówek z Gruzji. I dziś niestety nie wygląda już tak, jakim my go zapamiętaliśmy - rzesze turystów wjeżdżających pod sam klasztor wynajętymi jeepami wymusiły na Gruzji wybudowanie tam okropnego parkingu;/ Jest to na pewno cena, jaką kraj ten musi zapłacić za ogromny rozwój turystyki w ostatnich latach. Szkoda, że nie da się tego jakoś pogodzić.. Cieszę się jedynie, że my nie dołożyliśmy do tej decyzji swojej cegiełki, wchodząc ze Stepancmindy pod klasztor na własnych nogach. I dziwię się każdemu, kto z takiej opcji nie korzysta, bo trekking jest niewymagający, jak to zwykle bywa - obfituje w piękne widoki zwłaszcza przy ładnej pogodzie, no i na pewno daję jakąś, choć niedużą (to tylko wysokość 2170m.) satysfakcję.

Ale zanim zdjęcia bohatera tego postu, najpierw parę słów o samej trasie, a warto poświęcić jej chwilę. Jeśli ktoś się zastanawia jak jeździ się po Gruzji to powiem tak - specyficznie :D Specyfika ta polega przede wszystkim na dużej ilości szalonych kierowców (głównie) ciężarówek, częstych i nagłych wizytach zwierząt na drodze (owce, kozy, itp itd), dużej ilości zakrętów oraz ubytków w drodze (chociaż jest już coraz więcej nowych, zmodernizowanych odcinków). Ale zdecydowanie widoki wynagradzają wszystkie niedogodności i jest po prostu przepięknie!

Image

Image

Ale po kolei.. pierwszy przystanek na trasie to oczywiście Mccheta, jedno z najstarszych miast w Gruzji i jej starożytna stolica. Dla Gruzinów to niezwykle ważne miejsce - ich kraj przyjął tu chrzest, a dziś miasto stanowi niejako kulturową stolicę Gruzji. Jest dość wcześnie rano, dzięki czemu nie ma tłumów, a stragany dopiero się rozkładają.

Image

Image

Mccheta jest malowniczo położona w otoczeniu gór Małego Kaukazu i przy zbiegu dwóch rzek Aragwi i Mtkwari (Kura).

Image

Image

Następnie po ok. godzinie drogi zatrzymujemy się przy Ananuri, ale już wszechobecne tłumy nie zachęcają do odwiedzenia gruzińskiej twierdzy. Na kompleks Ananuri składa się przede wszystkim bazylika Sioni, kościół oraz dwie wieże (jedna z nich nosi nazwę Niezwyciężona).

Image

Jadąc w stronę Ananuri najpierw jednak zobaczymy turkusowe sztuczne jezioro Zhinvali - zapora, która je tworzy początkowo miała być wyższa, ale na skutek protestów mieszkańców obniżono ją, dzięki czemu woda nie zalała twierdzy.

Image

Image

I czas na pierwszy świeżo wyciskany sok z granata
Image

Nasza droga w stronę Kazbegi niestety spowita była ciężkimi chmurami, z których przez większość czasu padał deszcz. Jedynie czasami Kaukaz uchylał nam rąbka tajemnicy i pokazywał swoje piękno

Image

Image

Kiedy dojeżdżamy do Stepancmindy nie jest lepiej..całe miasteczko spowija gęsta mgła. Znajdujemy na szybko nocleg (ok. 100 gel za noc/3os.) i idziemy coś zjeść.

Image

Obecna nazwa miasteczka - Stepancminda pochodzi od św. Szczepana (nadano ja na cześć mnicha kościoła prawosławnego w Gruzji), poprzednia natomiast - Kazbegi upamiętniała Gabriela Kazbegiego, przywódcę, który stłumił antyrosyjską rewolucję. Od 2006 r. powrócono do nazwy Stepancminda.

Z czystym sumieniem mogę polecić miejsce, w którym przez najbliższy czas się stołowaliśmy - malutka knajpka o nazwie Kazbegi Good Food z pysznym gruzińskim jedzeniem. Pierwszego dnia za: zupę charczo, chinkali, 2x chaczapuri, litr wina, lemoniady, piwo Kazbegi + od gospodarza 3x czacza, zapłaciliśmy ok.45gel.

Image

Wracając do hotelu za 0,75gel zakupiliśmy chleb gruziński - mial być na rano, ale z racji swoich atutów na następny dzień została jedynie jego połowa :)

Prognoza pogody na następny dzień była bardzo optymistyczna - od rana słońce i bezchmurne niebo, ale patrząc za okno wyglądało to marnie. Nie przejmując się gęstymi chmurami poszliśmy wcześniej spać, a budziki zadzwoniły po 5. Był to nasz jedyny dzień, kiedy mogliśmy iść na trekking, więc wyprawa do Stepancmindy była dość ryzykowna, ale (to już chyba potwierdzone info) mam po prostu szczęście i jak trzeba to trafiam na ładną pogodę :D

Miasto jeszcze śpi, słońce jeszcze nie wyszło zza gór, a my zostawiamy auto niedaleko wejścia na szlak i ruszamy! Nie ma co czekać aż chmury zasłonią Kazbek!

Image

Droga na szlak jest oznaczona, więc raczej łatwo trafić. Do/z klasztoru prowadzą dwie ścieżki - pierwsza, którą właśnie szliśmy rano prowadzi jakby z lewej strony klasztoru, natomiast druga, którą wracaliśmy - zaczyna się za klasztorem. Wejście zajmuje ok.2h.

Image

Niestety ten szybki wypad do Stepancmindy musimy ograniczyć jedynie do klasztoru Cminda Sameba - inne, niesamowite trekkingi jak np.do Doliny Truso musimy zostawić na kolejny wyjazd do Gruzji.

Szlak jest prosty, na początku jest dość strome podejście, a później idzie się ścieżką w przyjemnej dolinie

Image

Po kilkudziesięciu minutach ukazuje się szczyt Kazbeku - wygląda niewinnie, ale jednocześnie dostojnie, nie pozwala zapomnieć, że jego zdobycie wcale nie należy do najłatwiejszych i nie można go lekceważyć

Image

My na razie musimy pocieszyć się takim oto pięknym widokiem :

Image

Image

Może faktycznie droga pod klasztor św. Trójcy nie wyglądała idealnie, ale żeby od razu zaorać i zrobić parking? :(

Image

Poranne wejście sprzyjało na pewno bezchmurnemu niebu, natomiast nie sprzyjało zdjęciom klasztoru, który zacieniony był kiepsko widoczny, ale i tak prezentował się bardzo majestatycznie na tle Wielkiego Kaukazu. Co ciekawe, to właśnie do tego prawosławnego kościoła ze względu na jego górskie położenie w trakcie zagrożenia Mcchety podczas wojny były przywożone cenne zabytki i relikty. Cminda Sameba do dziś jest czynną świątynią.

Image

Image

Image

Podobno Kazbek jest również dość... nieśmiały, chowa się w chmurach niezwykle często - i tak było - schodząc do Stepancmindy szczyt był już praktycznie niewidoczny. Z tego też powodu warto więc wybrać się tam z samego rana.

Image

Image

Schodząc ściężką, która prowadzi za klasztorem możemy podziwiać niesamowity widok na Stepancmindę.

Image

Image

Wracamy do naszego Good Food na kolejne posilenie i jedziemy do Tbilisi

Image

Tym razem Gruzińska Droga Wojenna nie kryje przed nami żadnych tajemnic - widoki są cudowne!

Image

Image

Image

Image

Połączenie soczysto zielonych zboczy Kaukazu, jego lekko ośnieżonych szczytów i błękitnego nieba tworzy idealny krajobraz. Kłębiaste chmury też pomagają:) Czasem wydaje się, że są tuż nad głowami..

Image

Image

Image

Dojeżdżamy w okolice pomnika przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej, a tam przy jednym ze stromych zboczy skaczą paralotniarze - zazdroszczę im widoków jeszcze bardziej, chociaż sama wolę mieć 'grunt pod nogami'.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Niestety ta podróż się kończy, oddajemy auto, a na dworcu w Tbilisi - szybki powrót do rzeczywistości - oto nasz kolejny cel:

Image

Image

Do zobaczenia w Erywaniu :)Armenia...to ona była gwoździem kaukaskiego programu, bo na jej eksplorację zostawiliśmy najwięcej czasu. Była też największą niewiadomą z całej kaukaskiej trójki, - niby czytałam, że a to piękne monastyry, a to Sewan i Ararat, ale jakoś nie wiedzieliśmy czego spodziewać się "pomiędzy". Jaka Armenia będzie dla nas, jak wygląda z bliska - czy to z okna pociągu, którym dotarliśmy do Erywania czy z okna auta, którym objeżdżaliśmy ją w kolejne dni. Pierwsze spojrzenie na Armenię było jednocześnie dość typowe, ale i unikatowe - góra Ararat często niknie w chmurach lub smogu i zdarza się w ogóle jej nie zobaczyć w trakcie pobytu w Armenii. W naszym przypadku było skromnie, ale cieszyliśmy się tym, co mamy - Ararat pojawił się raz na "dzień dobry" by potem już zniknąć na kolejne dni.

Image

Nawet jak nie widzimy góry w Armenii na codzień, słowo "Ararat" dźwięczy na każdym kroku w tym kraju - oprócz znanego koniaku spotkamy o tej nazwie też restauracje, hotele, sklepy, guesthousy, widnieje na pocztówkach, znaczkach, etc. Skąd zatem tak ogromne uwielbienie dla góry, która nawet nie leżąc w granicach kraju zwana jest "świętą górą Ormian"? Przede wszystkim Ararat dla Ormian był tym, czym Olimp dla Greków - w mitologii ormiańskiej - siedzibą bogów i sercem historycznej Armenii, a dziś jest symbolem tożsamości narodowej powodując jednocześnie wielki ból leżąc na terenie wrogiego kraju (Turcy wymordowali 1,5mln Ormian podczas I wojny światowej). Symbol ten jest uwielbiany do tego stopnia, że zajmuje centralne miejsce w ormiańskim herbie czy widnieje w stemplu od ormiańskiego celnika. Nawet Turcja dopytywała, czemu Armenia używa jako symbolu miejsca, które znajduje się poza granicami ich państwa. Odpowiedź Erywania była prosta - a dlaczego Turcy używają we fladze księżyca, przecież ten też do nich nie należy 8-) Zresztą to właśnie Turcy dostali ten teren od radzieckiej Rosji w zamian za gruzińską Adżarię w 1920 r., i od tego czasu Ormianie patrzą z tęsknotą i smutkiem w stronę swojej świętej góry.

Image

Kilka praktycznych info - przyjeżdżamy do Erywania pociągiem z Tbilisi (70gel/os.) z samego rana, bo aż o 7. W pociągu warunki dużo słabsze niż mieliśmy okazję doświadczyć w kolejach azerskich. Brak klimy nas nie dziwi, ale brak jakiegokolwiek nawiewu i wody już daje się we znaki w takiej podróży. Za to jest internet, szok! Nie pomaga to jednak zbyt w przyspieszeniu 10h drogi do Armenii, która dłuży się niesamowicie. Ciężko się śpi, jest mega głośno i naprawdę da się mocno odczuć słaby stan ormiańskiej infrastruktury kolejowej. Ale dojeżdżamy, plan jak zwykle podobny - ogarnąć śniadanie, hotel i bilety na powrót do Tbilisi. Po męczącej nocy w pociągu postanowiliśmy zaszaleć i wziąć na dzisiejszą noc coś lepszego - nasz wzrok na bookingu przyciągnął Hotel Boulvard, za 1noc/3os. ze śniadaniem 44.000 amd, czyli ok.350zł. Bardzo przyjemny hotel, w dodatku nie było problemu z wcześniejszym checkinem - prysznic był w tym momencie na wagę złota! W końcu można zacząć zwiedzanie Erywania.


Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

novart 20 czerwca 2019 01:08 Odpowiedz
Daaalej...Daaalej... ;)
jerzy5 20 czerwca 2019 01:14 Odpowiedz
No pięknie, znowu moje klimaty, pisz i pisz bo o tym zawsze i wszędzie
jerzy5 29 czerwca 2019 00:53 Odpowiedz
Dla tych kilkunastu zdjęć i merytorycznego komentarza warto było podjąć próbę mobilizacji, no cóż pięknie piszesz, chyba jednak ja musiałbym tam nocować, ale wiadomo trzeba ....
pestycyda 29 czerwca 2019 10:36 Odpowiedz
Pięknie tam......Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać na :olajaw napisał:Wracamy trochę umęczeni podróżą, ale oczarowani azerskimi krajobrazami. Wtedy wydawało nam się, że ciężko będzie je przebić..
olajaw 30 czerwca 2019 20:37 Odpowiedz
@jerzy5 bardzo dziękuję! Właśnie też początkowo myśleliśmy o noclegu, ale niestety - ograniczenia czasowe jak zwykle wymusiły co innego..@pestycyda jeszcze trochę do tego "naj", ale obiecuję, że posty będą częściej niż te ostatnie :oops:
japonka76 2 sierpnia 2019 22:44 Odpowiedz
@olajaw ja czekam na dalszą część relacji.
olajaw 6 sierpnia 2019 00:02 Odpowiedz
@Japonka76 będzie jak wrócę z Owiec :oops:
pestycyda 11 sierpnia 2019 05:08 Odpowiedz
olajaw napisał: obiecuję, że posty będą częściej niż te ostatnie :oops:Hmmmm...:/ :D Wróciłaś już? Czekamy... :)
marzub 30 października 2019 00:08 Odpowiedz
Do Baku wyruszyliśmy pociągiem z Tbilisi. Bilety kupione na najwyższym poziomie dworca w stolicy Gruzji - pomimo, iż mają terminal nie udało nam się zapłacić kartę, ale wokół pełno bankomatów, więc nie było problemu. Powrotny bilet również zakupiliśmy na dworcu, tym razem w kasach na poziomie -1 - można płacic karta. Na obydwu dworcach automaty kolejkowe, wydające numerek.Poruszanie się po Baku to metro (uwaga zielona linia zdecydowanie bardziej zatłoczona) lub miejskie autobusy. Jeździ się z zakupioną wcześniej i doładowywana kartą (koszt karty 2 manaty, 1 przejazd 30 gapików). Automaty do doładowania praktycznie na każdym przystanku.Jeśli decydujecie się na bardziej komfortowe przejazdy polecam Bolta. Aplikacja Ubera niestety nam nie działała, choć podobno funkcjonuje. Do Yanar Dag skorzystaliśmy, z racji ograniczeń czasowych, z taxi, która kosztowała ze stacji metra Koroghlu 16 manatów, z 40 minutowym oczekiwaniem na zwiedzenie płonącej góry. Koszt biletów wstępu od października to 9 manatów dla obcokrajowców, studenci 1 lub 2 manaty. Na wulkany pojechaliśmy autobusem 125 (przystanek Kukla Teatri) do końca trasy, następnie można marszrutką lub wynajętą taryfą, która "sama Was znajdzie". Ostatni odcinek (ok. 3km) to szutrowa droga, ale spokojnie przejezdna. Dla miłośników fast food polecam knajpki przy wejściu do stacji metra Sahil (przy wyjściu jest też Mc Donald), w których przykładowo koszt kebaba zamyka się w kwocie 1,5 manata, a zupa kosztuje 4 manaty. Z mola przy Park Bulvar Mall (duży sklep z firmowymi sklepami) można wybrać się na 30 minutowy rejs po morzu, koszt dolnych pokładów 3 manaty, górnego tzw. VIP 10 manatów. Rejsy odbywają się w bezwietrzne dni od godz. 17. Tanie zakupy np. ciuchy, buty, zegarki itp. zrobicie w pasażu przy stacji metra Nizami. Artykuły spożywcze można nabyć w Spar lub np. w podziemnej części galerii przy dworcu kolejowym (stacja metra 28 May), a także w Park Bulvar Mall. Internet dostępny w restauracjach i czasem na mieście, koszt karty SIM 4 GB to 15 manatów, analogiczna karta na lotnisku w Kutaisi kosztowała nas 20 lari.
pabien 30 października 2019 09:24 Odpowiedz
@olajaw ktoś postanowił za dokończyć relacje za Ciebie? Tylko chyba nie w tym miejscu zaczął. I bez fotek, a to się nie liczy.Wysłane z mojego Mi A3 przy użyciu Tapatalka
olajaw 30 października 2019 22:05 Odpowiedz
Tak, wiem powinnam dokończyć:pOstatnia część już się kończy pisać, także niedługo dorzucę :roll:
maginiak 30 października 2019 22:29 Odpowiedz
Będę tam dopiero w sierpniu więc jakoś bardzo mi się nie spieszy ale dawaj dziewczyno, nie leń się, bo ładnie jest!