Po jakimś czasie gdy zebrało się trochę chmur, a słońce było już dość nisko, rozpoczął się niesamowity spektakl na niebie, który dodawał jeszcze więcej uroku prowincji Sjunik, bo to ona dostarczyła nam tylu spektakularnych widoków.
Dojechaliśmy do Tatewu.Troszkę wstyd, ale piszę dalej
:P Jednak będą jeszcze 2posty
:) ps. @maginiak uwierz to nie kwestia lenistwa tylko za krótkiej doby
:( W każdym razie, dziękuję za motywowanie
:)
Praktycznie wszystkie (oprócz pierwszego) noclegi rezerwowaliśmy na bieżąco, prawie, że "z drogi". Tym razem naszą uwagę przykuł Harsnadzor Eco Resort obok Tatevu, który oferował noclegi w domkach "beczkach" i piękny widok na góry. Za nocleg dla 3os. ze śniadaniem zapłaciliśmy ok.180zł. Bardzo przyjemne miejsce, a beczki wyglądały tak:
Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy oczywiście zobaczyć jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Armenii - klasztor Tatev. Chciałam też napisać, że ma on jednocześnie najbardziej niesamowite położenie, ale w sumie każdy z klasztorów ormiańskich szczyci się wyjątkową lokalizacją. W tym przypadku, klasztor zawdzięcza ten walor w sumie kilku czynnikom - położeniu na skalnej półce, sąsiedztwu pięknych gór, bazaltowemu podłożu oraz wąwozowi, który otacza go z jednej strony. A bonusową atrakcją dla przyjezdnych jest - Wings of Tatev, wpisana do księgi Rekordów Guinessa, najdłuższa na świecie (5,7km) linowa kolejka, która zawiezie chętnych prawie pod sam klasztor. Można również skorzystać z drogi (widać na jednym ze zdjęć), ale ponieważ mieliśmy dosyć armeńskich dziur i zakrętów, postanowiliśmy na lenia wjechać kolejką. Cena rt = 7000amd.
Skrzydła Tatevu zaczynają się na wzgórzu Alidżar, skąd kursują 2 wagoniki (mijając się w połowie drogi) i z prędkością ok. 37km/h w 11-15min docierają na teren klasztoru. Kolejka oraz cała infrastruktura wokół stacji wygląda na najnowocześniejszy przybytek w całej Armenii - zbudowana została przez austriacko-szwajcarską firmę w 2010 r. i rzeczywiście Ormianie mają z czego być dumni. Do Tatevu przybywają rzesze turystów, a kolejka jest w stanie w jedna godzinę przewieźć ich aż ~200 sztuk.
Przejażdżka dostarczyła nam, tak jak zakładaliśmy, pięknych widoków, ale warto również przejść się jeszcze dalej za klasztor, a raczej jakby "nad" niego, gdzie uświadczymy niemal pocztówkowego krajobrazu z Tatevem w roli głównej.
Klasztor Tatev to również całkiem pokaźny kawałek historii i kultury. Nie dość, że wybudowano tam pierwszy chrześcijański kościół, to następnie rozrósł się on do kulturalnego i religijnego centrum regionu, a w klasztorze uczyło się naraz nawet 1000 mnichów i uczniów. Następnie przeobraził się on w uniwersytet, w tych czasach największy na południowym Kaukazie, z licznymi zbiorami, a także pięknymi freskami w wybudowanych przez lata świątyniach. Niestety klasztoru nie oszczędzili ani Turcy ani trzęsienie ziemi, ale dziś jest już w dobrych rękach, a jego odbudowę wspomaga projekt 'Odrodzenie Tatewa'.
Z ciekawostek - na jednym z placyków przy klasztorze stoi 8-metrowa kolumna zbudowana z kamieni, które zostały ułożone tak, że nawet najmniejsze, niewyczuwalne dla człowieka, ruchy tektoniczne powodują ich poruszanie sygnalizując nadchodzące trzęsienie ziemi. Gdy ruchy ustają, kamienie wracają na swoje "miejsce". Kiedyś sygnalizowały one również nadchodzące nieprzyjacielskie wojsko. Teraz jedyne co kroczy wokół Tatevu to stada kóz
;)
Nasza dalsza trasa kierowała się powoli w stronę jeziora Sewan, ale postanowiliśmy po drodze zjechać w stronę miasta Chyndzoresk (Khndzoresk), które przyciągnęło nas wiszącym mostem i skalnym miasteczkiem - jeszcze kilkadziesiąt lat temu zamieszkanym. Składało się na nie ok. 1800 domów, ale również 7 szkół, 4 kościoły i cmentarz. Brzmiało niesamowicie, szkoda tylko, że... nie mogłam się przemóc, żeby przejść przez prowadzący do miasteczka wiszący most.. Niestety czasem odzywa się we mnie lęk wysokości, zwłaszcza na mało stabilnym podłożu i wtedy ni huhu kroka nie zrobię ;( Także zdjęcia są jedynie z drugiej strony mostu.. Był tam nawet miły przewodnik, który powiedział, że mnie za rękę przeprowadzi na drugą stronę, ale i tak mnie to nie przekonało
;) Warto też wspomnieć o drodze do samej miejscowości - nie zraźcie się, droga jak zwykle w Armenii jest długa, kręta i wyboista, ale w końcu dojedziecie do celu
;)
Po drodze przypadkiem prawie wjechaliśmy do Karabachu, a auto prawie zawisło na wyrwie w drodze - dziury miały prawie 0,5m głębokości
:? Zdecydowanie mieliśmy dosyć ormiańskich dróg..
Teraz już nasza droga prowadziła prosto nad największe jezioro Armenii - Sewan. Mieliśmy tu aż 2 noclegi, chcieliśmy trochę odpocząć i nigdzie się nie spieszyć.
Nad Sewan dojechaliśmy już przy zachodzie słońca.
No cóż.. obiecałam sobie, że w tym roku (
:lol: ) dokończę tę relację, więc.. it's high time!
:)
Nad Sewanem ulokowaliśmy się w klimatycznym Lavash Hotelu leżącym dwa kroki od jeziora, mając nadzieję na, no może nie smażing/plażing, ale chociaż jakąś symboliczną kąpiel w jeziorze (i to nie morsowanie). Sewan jest jeziorem górskim - ok, ale nie spodziewaliśmy się, że w jego okolicy będzie aż tak zimno, 10-15stopni w czerwcu to trochę mało na kąpiel. No nic, trzeba było pocieszyć się samym zwiedzaniem okolicy. Nie było to jednak takie słabe pocieszenie, bo jezioro Sewan to niesamowite miejsce - nie dość, że jest największym zbiornikiem słodkowodnym Kaukazu (o powierzchni ok.1200 km2 i długości 74km) to jednocześnie jednym z najwyżej położonych jezior świata (na prawie 1900 m npm) i zajmuje obecnie ok.3-4% powierzchni Armenii. No właśnie, nieprzypadkowo napisałam "obecnie", bo niegdyś Sewan był nieco większy. Wszystkiemu winien Związek Radziecki i decyzja o wybudowaniu elektrowni wodnej, która spowodowała obniżenie poziomu wody o (!!!) ok. 20 metrów w ciągu 40lat. Mało tego - położony nad jeziorem, słynny klasztor Sewanavank kiedyś leżał na wyspie, a dziś jedynie na półwyspie. Nie umniejszyło to jednak jego urodzie - Sewan jest niezwykle fotogenicznym miejscem, zwłaszcza przy pięknej bezchmurnej pogodzie możemy liczyć na pocztówkowe krajobrazy. Nie bez powodu rosyjski pisarz Maksym Gorki pisał, że: 'wody Sewanu są jak kawałek nieba, które zstąpiło na ziemię pomiędzy góry”.
Jezioro, oprócz robiących wrażenie cyfr i rekordów, kryje wiele ciekawostek. Dość zaskakujące jest między innymi to, że klasztor, niegdyś położony na odizolowanej wyspie stanowił idealne miejsce na pokutę dla grzeszących mnichów, którzy właśnie tu byli wysyłani. Na zespół klasztorny składają się dwa kościoły - pw. Matki Boskiej oraz pw. Apostołów, a słowa "sew wank" oznaczają "czarny klasztor", co nie jest przypadkowe.
Wracając do naszej aktywności, to po przyjeździe i ulokowaniu się w hotelu jedyne, na co mieliśmy siłę to kolacja, zresztą bardzo smaczna. W ogóle jedzenie w hotelu, jak i sam hotel (w miejscowości Chkalovka) godny polecenia - co prawda pokój miał mieć balkon, ale wielkie okna z widokiem na jezioro zrekompensowały nasze straty estetyczne
:D
Następnego dnia od rana wybieramy się do Sewanavanku, a pogoda początkowo jest bardzo przyjemna. Niestety, z czasem niebo się chmurzy, a spod klasztoru wypędza nas deszcz.
Jedziemy na obiad do jednej z knajpek i zasiadamy spoglądając na taflę Sewanu. Na szczęście pogoda się poprawia, a po powrocie robimy mały spacer wzdłuż plaży. Zachód słońca jest naprawdę ładny.
Nasz armeński trip dobiega powoli końca, kierujemy się w stronę Erywania, ale po drodze zajrzymy jeszcze do kolejnych dwóch znanych miejsc w tym kraju. Jeden z nich jest dość nietypowy i nie jest to kolejny monastyr - chodzi o klasycystyczną świątynię Garni, czyli pogańską świątynię słońca. Jej budynek na pewno zaskakuje i gdyby nie jego budulec poczulibyśmy się jak pod Partenonem. Sporo jest odmiennych informacji o przeszłości Garni, ale można wyczytać, że jest ona pozostałością po starożytnym kompleksie fortecznym, który następnie był rezydencją królów. Jednak jej dzisiejszy wygląd to efekt odbudowy po trzęsieniu ziemi w XVII w. Garni rekonstrukcji doczekało się dopiero w wieku XX.
Nas jednak bardziej przyciągają widoki, jakie można podziwiać idąc za świątynię, która leży tuż przy urwisku nad bazaltowym wąwozem rzeki Azat.
Ostatnim punktem naszej objazdówki jest najbardziej tajemniczy i mroczny monastyr Armenii, czyli Geghard. Jego nazwa oznacza świętą włócznię i wzięła się stąd, że dawno temu przechowywano w nim grot włóczni, która podobno przebiła bok Chrystusa. I jak zwykle - lokalizacja monastyru robi wrażenie - tym razem jest on położony wśród skał, w których wydrążono liczne cele dla mnichów. Z zewnątrz klasztor wygląda tajemniczo, ale wnętrza robią jeszcze bardziej mroczne wrażenie.
Docieramy do Erywania, zdajemy auto - choć nie bez problemów, bo koleś z wypożyczalni dostrzega rysę na drzwiach, co wydaje się trochę naciągane, ale na szczęście wzięliśmy full ubezpieczenie. Niesmak jednak pozostał..
Mieliśmy jeszcze sporo czasu do pociągu powrotnego do Tbilisi, więc nie marnowaliśmy czasu i pochodziliśmy jeszcze nieco po stolicy Armenii chociaż głównie w celu zakupu pamiątek i znalezienia obiadu. Wieczorny powrót do Tbilisi niczym szczególnym nie różnił się od drogi w przeciwnym kierunku.
Żegnaj Armenio!
W stolicy Gruzji tym razem mieliśmy dwa prawie pełne dni, wylot do Rygi był następnego dnia w nocy, a do nadrobienia jeszcze parę miejsc. Po ogarnięciu się w hotelu udaliśmy się w stronę rzeki Kury i pochodziliśmy jej nabrzeżem.
Z bliska Most Pokoju, zwany potocznie 'podpaską'
;)
Dla tych kilkunastu zdjęć i merytorycznego komentarza warto było podjąć próbę mobilizacji, no cóż pięknie piszesz, chyba jednak ja musiałbym tam nocować, ale wiadomo trzeba ....
Pięknie tam......Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać na :olajaw napisał:Wracamy trochę umęczeni podróżą, ale oczarowani azerskimi krajobrazami. Wtedy wydawało nam się, że ciężko będzie je przebić..
@jerzy5 bardzo dziękuję! Właśnie też początkowo myśleliśmy o noclegu, ale niestety - ograniczenia czasowe jak zwykle wymusiły co innego..@pestycyda jeszcze trochę do tego "naj", ale obiecuję, że posty będą częściej niż te ostatnie
:oops:
Do Baku wyruszyliśmy pociągiem z Tbilisi. Bilety kupione na najwyższym poziomie dworca w stolicy Gruzji - pomimo, iż mają terminal nie udało nam się zapłacić kartę, ale wokół pełno bankomatów, więc nie było problemu. Powrotny bilet również zakupiliśmy na dworcu, tym razem w kasach na poziomie -1 - można płacic karta. Na obydwu dworcach automaty kolejkowe, wydające numerek.Poruszanie się po Baku to metro (uwaga zielona linia zdecydowanie bardziej zatłoczona) lub miejskie autobusy. Jeździ się z zakupioną wcześniej i doładowywana kartą (koszt karty 2 manaty, 1 przejazd 30 gapików). Automaty do doładowania praktycznie na każdym przystanku.Jeśli decydujecie się na bardziej komfortowe przejazdy polecam Bolta. Aplikacja Ubera niestety nam nie działała, choć podobno funkcjonuje. Do Yanar Dag skorzystaliśmy, z racji ograniczeń czasowych, z taxi, która kosztowała ze stacji metra Koroghlu 16 manatów, z 40 minutowym oczekiwaniem na zwiedzenie płonącej góry. Koszt biletów wstępu od października to 9 manatów dla obcokrajowców, studenci 1 lub 2 manaty. Na wulkany pojechaliśmy autobusem 125 (przystanek Kukla Teatri) do końca trasy, następnie można marszrutką lub wynajętą taryfą, która "sama Was znajdzie". Ostatni odcinek (ok. 3km) to szutrowa droga, ale spokojnie przejezdna. Dla miłośników fast food polecam knajpki przy wejściu do stacji metra Sahil (przy wyjściu jest też Mc Donald), w których przykładowo koszt kebaba zamyka się w kwocie 1,5 manata, a zupa kosztuje 4 manaty. Z mola przy Park Bulvar Mall (duży sklep z firmowymi sklepami) można wybrać się na 30 minutowy rejs po morzu, koszt dolnych pokładów 3 manaty, górnego tzw. VIP 10 manatów. Rejsy odbywają się w bezwietrzne dni od godz. 17. Tanie zakupy np. ciuchy, buty, zegarki itp. zrobicie w pasażu przy stacji metra Nizami. Artykuły spożywcze można nabyć w Spar lub np. w podziemnej części galerii przy dworcu kolejowym (stacja metra 28 May), a także w Park Bulvar Mall. Internet dostępny w restauracjach i czasem na mieście, koszt karty SIM 4 GB to 15 manatów, analogiczna karta na lotnisku w Kutaisi kosztowała nas 20 lari.
@olajaw ktoś postanowił za dokończyć relacje za Ciebie? Tylko chyba nie w tym miejscu zaczął. I bez fotek, a to się nie liczy.Wysłane z mojego Mi A3 przy użyciu Tapatalka
Po jakimś czasie gdy zebrało się trochę chmur, a słońce było już dość nisko, rozpoczął się niesamowity spektakl na niebie, który dodawał jeszcze więcej uroku prowincji Sjunik, bo to ona dostarczyła nam tylu spektakularnych widoków.
Dojechaliśmy do Tatewu.Troszkę wstyd, ale piszę dalej :P Jednak będą jeszcze 2posty :)
ps. @maginiak uwierz to nie kwestia lenistwa tylko za krótkiej doby :( W każdym razie, dziękuję za motywowanie :)
Praktycznie wszystkie (oprócz pierwszego) noclegi rezerwowaliśmy na bieżąco, prawie, że "z drogi". Tym razem naszą uwagę przykuł Harsnadzor Eco Resort obok Tatevu, który oferował noclegi w domkach "beczkach" i piękny widok na góry. Za nocleg dla 3os. ze śniadaniem zapłaciliśmy ok.180zł. Bardzo przyjemne miejsce, a beczki wyglądały tak:
Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy oczywiście zobaczyć jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Armenii - klasztor Tatev. Chciałam też napisać, że ma on jednocześnie najbardziej niesamowite położenie, ale w sumie każdy z klasztorów ormiańskich szczyci się wyjątkową lokalizacją. W tym przypadku, klasztor zawdzięcza ten walor w sumie kilku czynnikom - położeniu na skalnej półce, sąsiedztwu pięknych gór, bazaltowemu podłożu oraz wąwozowi, który otacza go z jednej strony. A bonusową atrakcją dla przyjezdnych jest - Wings of Tatev, wpisana do księgi Rekordów Guinessa, najdłuższa na świecie (5,7km) linowa kolejka, która zawiezie chętnych prawie pod sam klasztor. Można również skorzystać z drogi (widać na jednym ze zdjęć), ale ponieważ mieliśmy dosyć armeńskich dziur i zakrętów, postanowiliśmy na lenia wjechać kolejką. Cena rt = 7000amd.
Skrzydła Tatevu zaczynają się na wzgórzu Alidżar, skąd kursują 2 wagoniki (mijając się w połowie drogi) i z prędkością ok. 37km/h w 11-15min docierają na teren klasztoru. Kolejka oraz cała infrastruktura wokół stacji wygląda na najnowocześniejszy przybytek w całej Armenii - zbudowana została przez austriacko-szwajcarską firmę w 2010 r. i rzeczywiście Ormianie mają z czego być dumni. Do Tatevu przybywają rzesze turystów, a kolejka jest w stanie w jedna godzinę przewieźć ich aż ~200 sztuk.
Przejażdżka dostarczyła nam, tak jak zakładaliśmy, pięknych widoków, ale warto również przejść się jeszcze dalej za klasztor, a raczej jakby "nad" niego, gdzie uświadczymy niemal pocztówkowego krajobrazu z Tatevem w roli głównej.
Klasztor Tatev to również całkiem pokaźny kawałek historii i kultury. Nie dość, że wybudowano tam pierwszy chrześcijański kościół, to następnie rozrósł się on do kulturalnego i religijnego centrum regionu, a w klasztorze uczyło się naraz nawet 1000 mnichów i uczniów. Następnie przeobraził się on w uniwersytet, w tych czasach największy na południowym Kaukazie, z licznymi zbiorami, a także pięknymi freskami w wybudowanych przez lata świątyniach. Niestety klasztoru nie oszczędzili ani Turcy ani trzęsienie ziemi, ale dziś jest już w dobrych rękach, a jego odbudowę wspomaga projekt 'Odrodzenie Tatewa'.
Z ciekawostek - na jednym z placyków przy klasztorze stoi 8-metrowa kolumna zbudowana z kamieni, które zostały ułożone tak, że nawet najmniejsze, niewyczuwalne dla człowieka, ruchy tektoniczne powodują ich poruszanie sygnalizując nadchodzące trzęsienie ziemi. Gdy ruchy ustają, kamienie wracają na swoje "miejsce". Kiedyś sygnalizowały one również nadchodzące nieprzyjacielskie wojsko. Teraz jedyne co kroczy wokół Tatevu to stada kóz ;)
Nasza dalsza trasa kierowała się powoli w stronę jeziora Sewan, ale postanowiliśmy po drodze zjechać w stronę miasta Chyndzoresk (Khndzoresk), które przyciągnęło nas wiszącym mostem i skalnym miasteczkiem - jeszcze kilkadziesiąt lat temu zamieszkanym. Składało się na nie ok. 1800 domów, ale również 7 szkół, 4 kościoły i cmentarz. Brzmiało niesamowicie, szkoda tylko, że... nie mogłam się przemóc, żeby przejść przez prowadzący do miasteczka wiszący most.. Niestety czasem odzywa się we mnie lęk wysokości, zwłaszcza na mało stabilnym podłożu i wtedy ni huhu kroka nie zrobię ;( Także zdjęcia są jedynie z drugiej strony mostu.. Był tam nawet miły przewodnik, który powiedział, że mnie za rękę przeprowadzi na drugą stronę, ale i tak mnie to nie przekonało ;) Warto też wspomnieć o drodze do samej miejscowości - nie zraźcie się, droga jak zwykle w Armenii jest długa, kręta i wyboista, ale w końcu dojedziecie do celu ;)
Po drodze przypadkiem prawie wjechaliśmy do Karabachu, a auto prawie zawisło na wyrwie w drodze - dziury miały prawie 0,5m głębokości :? Zdecydowanie mieliśmy dosyć ormiańskich dróg..
Teraz już nasza droga prowadziła prosto nad największe jezioro Armenii - Sewan. Mieliśmy tu aż 2 noclegi, chcieliśmy trochę odpocząć i nigdzie się nie spieszyć.
Nad Sewan dojechaliśmy już przy zachodzie słońca.
Nad Sewanem ulokowaliśmy się w klimatycznym Lavash Hotelu leżącym dwa kroki od jeziora, mając nadzieję na, no może nie smażing/plażing, ale chociaż jakąś symboliczną kąpiel w jeziorze (i to nie morsowanie). Sewan jest jeziorem górskim - ok, ale nie spodziewaliśmy się, że w jego okolicy będzie aż tak zimno, 10-15stopni w czerwcu to trochę mało na kąpiel. No nic, trzeba było pocieszyć się samym zwiedzaniem okolicy. Nie było to jednak takie słabe pocieszenie, bo jezioro Sewan to niesamowite miejsce - nie dość, że jest największym zbiornikiem słodkowodnym Kaukazu (o powierzchni ok.1200 km2 i długości 74km) to jednocześnie jednym z najwyżej położonych jezior świata (na prawie 1900 m npm) i zajmuje obecnie ok.3-4% powierzchni Armenii. No właśnie, nieprzypadkowo napisałam "obecnie", bo niegdyś Sewan był nieco większy. Wszystkiemu winien Związek Radziecki i decyzja o wybudowaniu elektrowni wodnej, która spowodowała obniżenie poziomu wody o (!!!) ok. 20 metrów w ciągu 40lat. Mało tego - położony nad jeziorem, słynny klasztor Sewanavank kiedyś leżał na wyspie, a dziś jedynie na półwyspie. Nie umniejszyło to jednak jego urodzie - Sewan jest niezwykle fotogenicznym miejscem, zwłaszcza przy pięknej bezchmurnej pogodzie możemy liczyć na pocztówkowe krajobrazy. Nie bez powodu rosyjski pisarz Maksym Gorki pisał, że: 'wody Sewanu są jak kawałek nieba, które zstąpiło na ziemię pomiędzy góry”.
Jezioro, oprócz robiących wrażenie cyfr i rekordów, kryje wiele ciekawostek. Dość zaskakujące jest między innymi to, że klasztor, niegdyś położony na odizolowanej wyspie stanowił idealne miejsce na pokutę dla grzeszących mnichów, którzy właśnie tu byli wysyłani. Na zespół klasztorny składają się dwa kościoły - pw. Matki Boskiej oraz pw. Apostołów, a słowa "sew wank" oznaczają "czarny klasztor", co nie jest przypadkowe.
Wracając do naszej aktywności, to po przyjeździe i ulokowaniu się w hotelu jedyne, na co mieliśmy siłę to kolacja, zresztą bardzo smaczna. W ogóle jedzenie w hotelu, jak i sam hotel (w miejscowości Chkalovka) godny polecenia - co prawda pokój miał mieć balkon, ale wielkie okna z widokiem na jezioro zrekompensowały nasze straty estetyczne :D
Następnego dnia od rana wybieramy się do Sewanavanku, a pogoda początkowo jest bardzo przyjemna. Niestety, z czasem niebo się chmurzy, a spod klasztoru wypędza nas deszcz.
Jedziemy na obiad do jednej z knajpek i zasiadamy spoglądając na taflę Sewanu. Na szczęście pogoda się poprawia, a po powrocie robimy mały spacer wzdłuż plaży. Zachód słońca jest naprawdę ładny.
Nasz armeński trip dobiega powoli końca, kierujemy się w stronę Erywania, ale po drodze zajrzymy jeszcze do kolejnych dwóch znanych miejsc w tym kraju. Jeden z nich jest dość nietypowy i nie jest to kolejny monastyr - chodzi o klasycystyczną świątynię Garni, czyli pogańską świątynię słońca. Jej budynek na pewno zaskakuje i gdyby nie jego budulec poczulibyśmy się jak pod Partenonem. Sporo jest odmiennych informacji o przeszłości Garni, ale można wyczytać, że jest ona pozostałością po starożytnym kompleksie fortecznym, który następnie był rezydencją królów. Jednak jej dzisiejszy wygląd to efekt odbudowy po trzęsieniu ziemi w XVII w. Garni rekonstrukcji doczekało się dopiero w wieku XX.
Nas jednak bardziej przyciągają widoki, jakie można podziwiać idąc za świątynię, która leży tuż przy urwisku nad bazaltowym wąwozem rzeki Azat.
Ostatnim punktem naszej objazdówki jest najbardziej tajemniczy i mroczny monastyr Armenii, czyli Geghard. Jego nazwa oznacza świętą włócznię i wzięła się stąd, że dawno temu przechowywano w nim grot włóczni, która podobno przebiła bok Chrystusa. I jak zwykle - lokalizacja monastyru robi wrażenie - tym razem jest on położony wśród skał, w których wydrążono liczne cele dla mnichów. Z zewnątrz klasztor wygląda tajemniczo, ale wnętrza robią jeszcze bardziej mroczne wrażenie.
Docieramy do Erywania, zdajemy auto - choć nie bez problemów, bo koleś z wypożyczalni dostrzega rysę na drzwiach, co wydaje się trochę naciągane, ale na szczęście wzięliśmy full ubezpieczenie. Niesmak jednak pozostał..
Mieliśmy jeszcze sporo czasu do pociągu powrotnego do Tbilisi, więc nie marnowaliśmy czasu i pochodziliśmy jeszcze nieco po stolicy Armenii chociaż głównie w celu zakupu pamiątek i znalezienia obiadu. Wieczorny powrót do Tbilisi niczym szczególnym nie różnił się od drogi w przeciwnym kierunku.
Żegnaj Armenio!
W stolicy Gruzji tym razem mieliśmy dwa prawie pełne dni, wylot do Rygi był następnego dnia w nocy, a do nadrobienia jeszcze parę miejsc. Po ogarnięciu się w hotelu udaliśmy się w stronę rzeki Kury i pochodziliśmy jej nabrzeżem.
Z bliska Most Pokoju, zwany potocznie 'podpaską' ;)