Zacznijmy od nazwy - od 2003 r. poprawną formą jest jedynie Erywań. Co zatem łączy Erywań z innymi stolicami Kaukazu? Według mnie to przede wszystkim kontrasty pomiędzy centrum tych miast, które pretendują do bycia nowoczesnymi, europejskopodobnymi stolicami, a zapomnianymi, smutnymi obrzeżami, które zazwyczaj przypominają bolesną historię i prawdziwe oblicze problemów społeczeństwa. Z jeden strony niesamowite budynki, szalone fontanny czy szerokie, skłaniające do spacerów deptaki, a z drugiej biedne osiedla, socrealistyczny beton i niedokończone inwestycje. Tak czy inaczej kaukaskie stolice przyciągają swoimi marzeniami, gościnnością mieszkańców, wspaniałą kuchnią i prawdziwością.
Armenia to kraj, który zamieszkuje 3 mln ludzi, z czego w Erywaniu mieszka ponad 1/3 z nich.
Erywań to różowe miasto - a nazwa ta wzięła się z głównego budulca używanego przez ormiańskich budowniczych, czyli różowego tufu. Tuf to skamieniały, powulkaniczny popiół, którego Armenia ma pod dostatkiem. Najbardziej okazale wygląda on na Placu Republiki (kiedyś Plac Lenina), który jest siedzibą władz, urzędów oraz miejscem różnych uroczystości i wspomnianych fontann.
Kolejne reprezentacyjne miejsce stolicy to Plac Wolności i budynek Opery - tu z kolei odbywają się głównie demonstracje i protesty.
Wszystkie podróżnicze kroki kierują się jednak przede wszystkim pod słynne Kaskady - to miejsce, które miało być symbolem Erywania, niesamowitym ogrodem z fontannami, muzeami etc. Udało się je częściowo zbudować - są fontanny, są kaskady i 600 schodów, które prowadzą do wieńczącej konstrukcję Iglicy wybudowanej na 50-lecie radzieckiej Armenii.
Częściowo też zaadoptowano wnętrza kaskad, oprócz ruchomych schodów, które pomagają w dotarciu na szczyt, jest również Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a po drodze możemy podziwiać rzeźby z Muzeum Rzeźb Cafesijana.
I wydawać by się mogło, że cała konstrukcja wygląda nie tak źle jak na niedokończone dzieło, ale gdy wejdziemy/wjedziemy na szczyt ukaże nam się porzucone pole budowy z wystającymi zbrojeniami..
Tak czy inaczej ze szczytu można "podziwiać" panoramę Erywania, przy odrobinie szczęścia z Araratem w tle. Widać jednak i Ormianom nie przeszkadza mało romantyczny plac budowy i widzą w tym miejscu coś magicznego
Po prawo od Iglicy mamy pomnik Matki Armenii - wojowniczej postaci z mieczem w ręce. I tu nasunęła się pewna myśl - Matka Gruzja w Tbilisi stoi trzymając w jednej ręce wino - żeby powitać przyjaciół, a w drugiej miecz - dla wrogów. Matka Armenia trzyma natomiast tylko miecz, co pokazuje bojowe (nie bez powodu) nastawienie Ormian.
Naszym kolejnym celem są dość ciekawe budynki, czyli Katedra Św. Grzegorza Oświeciciela oraz Błękitny Meczet. Zwiedzamy Erywań na piechotę, pogoda sprzyja, wszędzie jest w miarę blisko, rzadko korzystamy z miejscowego metra (przejazdy są tanie - 100amd za żeton na przejazd).
Przy okazji - parę perełek betonowo-blaszanej architektury.
Co jeszcze warto zrobić w Erywaniu? Na pewno jest to miasto na kilka dni, można odwiedzić fabrykę koniaku Ararat, Muzeum Historii Armenii czy pomnik upamiętniający ludobójstwo Ormian. My kierujemy swoje kroki w stronę hotelu po drodze odwiedzając Tawernę Yerevan, gdzie za 10.000amd (ok. 80zł/3os.) zaliczamy sutą obiadokolację. W Armenii trzeba skosztować koniecznie pysznych kompotów, lawaszy czy dolmy (małe gołąbki zawinięte w liście winogron), no i oczywiście mięsa pod każdą postacią.
Następnego dnia odbieramy auto i ruszamy w trasę.
Geograficznie Ararat to dwa szczyty - Wielki Ararat (5137 m npm) i Mały Ararat (3896 m npm). Najlepiej podziwiać go z leżącego przy granicy z Turcją klasztoru Khor Virap. Ten widok to niemalże pocztówkowy krajobraz, niestety tego dnia Ararat ledwo widać, a jego szczyty toną w chmurach.
Khor Virap oznacza głęboki loch i nazwa ta nawiązuje do faktu więzienia tam przez 13 lat Grzegorza Oświeciciela, który jako pierwszy rozpoczął nawracanie Ormian na chrześcijaństwo. Spotkało się to z dużym sprzeciwem króla, który nakazał wtrącenie go do lochów i torturowanie. Jak głosi legenda, król oszalał, a uleczyć go zdołał jedynie Grzegorz Oświeciciel, w zamian za co król przyjął jako religię państwową chrześcijaństwo. Armenia była pierwszym takim państwem (w 301 r.).
Następnie udajemy się do monastyru Novarank, położonego równie pięknie co Khor Virap, jednak w nieco innych okolicznościach przyrody.
Noravank leży w wąwozie rzeki Gniszik, w otoczeniu niesamowitych, pomarańczowych skał idealnie się z nimi komponując. Dojeżdżamy i niestety zaczyna padać:/ Na szczęście pogoda zmienia się dosłownie po chwili i w końcu ukazuje się nam tego dnia słońce i błękitne niebo.
Klasztor Noravank został częściowo zniszczony w wyniku trzęsienia ziemi w połowie XIX w., na szczęście został odbudowany dzięki uprzejmości mieszkającego w Kanadzie ormiańskiego lekarza i jego żony. Na kompleks Noravank (nazwa oznacza "nowy monastyr") składa się kościół św. Stefana, nekropolia św. Grzegorza Oświeciciela oraz ruiny kościoła św. Jana Chrzciciela.
Wokół klasztoru znajdują się liczne kamienne krzyże - chaczkary.
Noravank jest według mnie najładniejszym monastyrem w Armenii. Warto przyjrzeć się jego pięknie zdobionym elementom i płaskorzeźbom.
Wyjeżdżając z wąwozu zatrzymujemy się w pobliskiej knajpce, właściciele dopiero rozpalają grilla, ale warto było czekać
Dzisiejszą trasę postanawiamy zakończyć przy Tatewie. Niestety po Armenii jeździ się źle, mimo iż w tej części kraju ruch jest znikomy, drogi (i nasze auto - jak zwykle "or similar") nie pozwalają na szybkie pokonanie tej trasy. No i jeszcze jedno.. widoki.. z każdym kilometrem było coraz piękniej. Armenia jest niesamowicie malownicza.
I już wiem, gdzie robili zdjęcia do tapet Windowsa
8-)
Ale te rzepakowe (?) pola wyglądały obłędnie, wjeżdżając w nie czuliśmy się jak w jakiejś niesamowitej krainie - wszystko wokół pokryte żółtymi kwiatami i soczystą zielenią. Takich widoków się nie spodziewaliśmy
Droga wiła się między zielonymi łąkami, co jakiś czas pojawiała się nieduża miejscowość. W oddali majaczyły góry, gdzieniegdzie tylko był jeszcze śnieg na ich szczytach. Wokół nas wyrastały łagodne, zielone pagórki, pojawiały się jeziora, w których odbijał się ten niesamowity krajobraz. Zatrzymywaliśmy się co chwilę, żeby złapać aparatem te widoki. Wydawało się, że ten kojący krajobraz nigdy się nie skończy, ale zbliżaliśmy się coraz bardziej do wysokich gór.
Dla tych kilkunastu zdjęć i merytorycznego komentarza warto było podjąć próbę mobilizacji, no cóż pięknie piszesz, chyba jednak ja musiałbym tam nocować, ale wiadomo trzeba ....
Pięknie tam......Dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać na :olajaw napisał:Wracamy trochę umęczeni podróżą, ale oczarowani azerskimi krajobrazami. Wtedy wydawało nam się, że ciężko będzie je przebić..
@jerzy5 bardzo dziękuję! Właśnie też początkowo myśleliśmy o noclegu, ale niestety - ograniczenia czasowe jak zwykle wymusiły co innego..@pestycyda jeszcze trochę do tego "naj", ale obiecuję, że posty będą częściej niż te ostatnie
:oops:
Do Baku wyruszyliśmy pociągiem z Tbilisi. Bilety kupione na najwyższym poziomie dworca w stolicy Gruzji - pomimo, iż mają terminal nie udało nam się zapłacić kartę, ale wokół pełno bankomatów, więc nie było problemu. Powrotny bilet również zakupiliśmy na dworcu, tym razem w kasach na poziomie -1 - można płacic karta. Na obydwu dworcach automaty kolejkowe, wydające numerek.Poruszanie się po Baku to metro (uwaga zielona linia zdecydowanie bardziej zatłoczona) lub miejskie autobusy. Jeździ się z zakupioną wcześniej i doładowywana kartą (koszt karty 2 manaty, 1 przejazd 30 gapików). Automaty do doładowania praktycznie na każdym przystanku.Jeśli decydujecie się na bardziej komfortowe przejazdy polecam Bolta. Aplikacja Ubera niestety nam nie działała, choć podobno funkcjonuje. Do Yanar Dag skorzystaliśmy, z racji ograniczeń czasowych, z taxi, która kosztowała ze stacji metra Koroghlu 16 manatów, z 40 minutowym oczekiwaniem na zwiedzenie płonącej góry. Koszt biletów wstępu od października to 9 manatów dla obcokrajowców, studenci 1 lub 2 manaty. Na wulkany pojechaliśmy autobusem 125 (przystanek Kukla Teatri) do końca trasy, następnie można marszrutką lub wynajętą taryfą, która "sama Was znajdzie". Ostatni odcinek (ok. 3km) to szutrowa droga, ale spokojnie przejezdna. Dla miłośników fast food polecam knajpki przy wejściu do stacji metra Sahil (przy wyjściu jest też Mc Donald), w których przykładowo koszt kebaba zamyka się w kwocie 1,5 manata, a zupa kosztuje 4 manaty. Z mola przy Park Bulvar Mall (duży sklep z firmowymi sklepami) można wybrać się na 30 minutowy rejs po morzu, koszt dolnych pokładów 3 manaty, górnego tzw. VIP 10 manatów. Rejsy odbywają się w bezwietrzne dni od godz. 17. Tanie zakupy np. ciuchy, buty, zegarki itp. zrobicie w pasażu przy stacji metra Nizami. Artykuły spożywcze można nabyć w Spar lub np. w podziemnej części galerii przy dworcu kolejowym (stacja metra 28 May), a także w Park Bulvar Mall. Internet dostępny w restauracjach i czasem na mieście, koszt karty SIM 4 GB to 15 manatów, analogiczna karta na lotnisku w Kutaisi kosztowała nas 20 lari.
@olajaw ktoś postanowił za dokończyć relacje za Ciebie? Tylko chyba nie w tym miejscu zaczął. I bez fotek, a to się nie liczy.Wysłane z mojego Mi A3 przy użyciu Tapatalka
Zacznijmy od nazwy - od 2003 r. poprawną formą jest jedynie Erywań. Co zatem łączy Erywań z innymi stolicami Kaukazu? Według mnie to przede wszystkim kontrasty pomiędzy centrum tych miast, które pretendują do bycia nowoczesnymi, europejskopodobnymi stolicami, a zapomnianymi, smutnymi obrzeżami, które zazwyczaj przypominają bolesną historię i prawdziwe oblicze problemów społeczeństwa. Z jeden strony niesamowite budynki, szalone fontanny czy szerokie, skłaniające do spacerów deptaki, a z drugiej biedne osiedla, socrealistyczny beton i niedokończone inwestycje. Tak czy inaczej kaukaskie stolice przyciągają swoimi marzeniami, gościnnością mieszkańców, wspaniałą kuchnią i prawdziwością.
Armenia to kraj, który zamieszkuje 3 mln ludzi, z czego w Erywaniu mieszka ponad 1/3 z nich.
Erywań to różowe miasto - a nazwa ta wzięła się z głównego budulca używanego przez ormiańskich budowniczych, czyli różowego tufu. Tuf to skamieniały, powulkaniczny popiół, którego Armenia ma pod dostatkiem. Najbardziej okazale wygląda on na Placu Republiki (kiedyś Plac Lenina), który jest siedzibą władz, urzędów oraz miejscem różnych uroczystości i wspomnianych fontann.
Kolejne reprezentacyjne miejsce stolicy to Plac Wolności i budynek Opery - tu z kolei odbywają się głównie demonstracje i protesty.
Wszystkie podróżnicze kroki kierują się jednak przede wszystkim pod słynne Kaskady - to miejsce, które miało być symbolem Erywania, niesamowitym ogrodem z fontannami, muzeami etc. Udało się je częściowo zbudować - są fontanny, są kaskady i 600 schodów, które prowadzą do wieńczącej konstrukcję Iglicy wybudowanej na 50-lecie radzieckiej Armenii.
Częściowo też zaadoptowano wnętrza kaskad, oprócz ruchomych schodów, które pomagają w dotarciu na szczyt, jest również Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a po drodze możemy podziwiać rzeźby z Muzeum Rzeźb Cafesijana.
I wydawać by się mogło, że cała konstrukcja wygląda nie tak źle jak na niedokończone dzieło, ale gdy wejdziemy/wjedziemy na szczyt ukaże nam się porzucone pole budowy z wystającymi zbrojeniami..
Tak czy inaczej ze szczytu można "podziwiać" panoramę Erywania, przy odrobinie szczęścia z Araratem w tle. Widać jednak i Ormianom nie przeszkadza mało romantyczny plac budowy i widzą w tym miejscu coś magicznego
Po prawo od Iglicy mamy pomnik Matki Armenii - wojowniczej postaci z mieczem w ręce. I tu nasunęła się pewna myśl - Matka Gruzja w Tbilisi stoi trzymając w jednej ręce wino - żeby powitać przyjaciół, a w drugiej miecz - dla wrogów. Matka Armenia trzyma natomiast tylko miecz, co pokazuje bojowe (nie bez powodu) nastawienie Ormian.
Naszym kolejnym celem są dość ciekawe budynki, czyli Katedra Św. Grzegorza Oświeciciela oraz Błękitny Meczet. Zwiedzamy Erywań na piechotę, pogoda sprzyja, wszędzie jest w miarę blisko, rzadko korzystamy z miejscowego metra (przejazdy są tanie - 100amd za żeton na przejazd).
Przy okazji - parę perełek betonowo-blaszanej architektury.
Co jeszcze warto zrobić w Erywaniu? Na pewno jest to miasto na kilka dni, można odwiedzić fabrykę koniaku Ararat, Muzeum Historii Armenii czy pomnik upamiętniający ludobójstwo Ormian. My kierujemy swoje kroki w stronę hotelu po drodze odwiedzając Tawernę Yerevan, gdzie za 10.000amd (ok. 80zł/3os.) zaliczamy sutą obiadokolację. W Armenii trzeba skosztować koniecznie pysznych kompotów, lawaszy czy dolmy (małe gołąbki zawinięte w liście winogron), no i oczywiście mięsa pod każdą postacią.
Następnego dnia odbieramy auto i ruszamy w trasę.
Geograficznie Ararat to dwa szczyty - Wielki Ararat (5137 m npm) i Mały Ararat (3896 m npm). Najlepiej podziwiać go z leżącego przy granicy z Turcją klasztoru Khor Virap. Ten widok to niemalże pocztówkowy krajobraz, niestety tego dnia Ararat ledwo widać, a jego szczyty toną w chmurach.
Khor Virap oznacza głęboki loch i nazwa ta nawiązuje do faktu więzienia tam przez 13 lat Grzegorza Oświeciciela, który jako pierwszy rozpoczął nawracanie Ormian na chrześcijaństwo. Spotkało się to z dużym sprzeciwem króla, który nakazał wtrącenie go do lochów i torturowanie. Jak głosi legenda, król oszalał, a uleczyć go zdołał jedynie Grzegorz Oświeciciel, w zamian za co król przyjął jako religię państwową chrześcijaństwo. Armenia była pierwszym takim państwem (w 301 r.).
Następnie udajemy się do monastyru Novarank, położonego równie pięknie co Khor Virap, jednak w nieco innych okolicznościach przyrody.
Noravank leży w wąwozie rzeki Gniszik, w otoczeniu niesamowitych, pomarańczowych skał idealnie się z nimi komponując. Dojeżdżamy i niestety zaczyna padać:/ Na szczęście pogoda zmienia się dosłownie po chwili i w końcu ukazuje się nam tego dnia słońce i błękitne niebo.
Klasztor Noravank został częściowo zniszczony w wyniku trzęsienia ziemi w połowie XIX w., na szczęście został odbudowany dzięki uprzejmości mieszkającego w Kanadzie ormiańskiego lekarza i jego żony. Na kompleks Noravank (nazwa oznacza "nowy monastyr") składa się kościół św. Stefana, nekropolia św. Grzegorza Oświeciciela oraz ruiny kościoła św. Jana Chrzciciela.
Wokół klasztoru znajdują się liczne kamienne krzyże - chaczkary.
Noravank jest według mnie najładniejszym monastyrem w Armenii. Warto przyjrzeć się jego pięknie zdobionym elementom i płaskorzeźbom.
Wyjeżdżając z wąwozu zatrzymujemy się w pobliskiej knajpce, właściciele dopiero rozpalają grilla, ale warto było czekać
Dzisiejszą trasę postanawiamy zakończyć przy Tatewie. Niestety po Armenii jeździ się źle, mimo iż w tej części kraju ruch jest znikomy, drogi (i nasze auto - jak zwykle "or similar") nie pozwalają na szybkie pokonanie tej trasy. No i jeszcze jedno.. widoki.. z każdym kilometrem było coraz piękniej. Armenia jest niesamowicie malownicza.
I już wiem, gdzie robili zdjęcia do tapet Windowsa 8-)
Ale te rzepakowe (?) pola wyglądały obłędnie, wjeżdżając w nie czuliśmy się jak w jakiejś niesamowitej krainie - wszystko wokół pokryte żółtymi kwiatami i soczystą zielenią. Takich widoków się nie spodziewaliśmy
Droga wiła się między zielonymi łąkami, co jakiś czas pojawiała się nieduża miejscowość. W oddali majaczyły góry, gdzieniegdzie tylko był jeszcze śnieg na ich szczytach. Wokół nas wyrastały łagodne, zielone pagórki, pojawiały się jeziora, w których odbijał się ten niesamowity krajobraz. Zatrzymywaliśmy się co chwilę, żeby złapać aparatem te widoki. Wydawało się, że ten kojący krajobraz nigdy się nie skończy, ale zbliżaliśmy się coraz bardziej do wysokich gór.