Dojazd do jaskini trwał trochę dłużej, niż się spodziewaliśmy, a sama jaskinia i jej otoczenie - piękne, więc i tu zabawiliśmy trochę. Ale koniec końców - wreszcie wsiadaliśmy do auta i - w drogę: przed nami Chahkooh.
Coś tam jeszcze wyjmowaliśmy albo wkładali do plecaka, gdy przyplątało się jakieś dziecię. - O, jaki grzeczny chłopczyk, stwierdziła Ela. - A co on tu robi?, zapytała Agnieszka - Chłopczyku, co ty tutaj robisz?
Saad nadspodziewanie skwapliwie pośpieszył z wyjaśnieniami i tłumaczeniem. Wychodziło na to, że chłopczyk jest naganiaczem, choć takiego słowa to Saad nie użył, nie. Ludzie z pobliskiej wioski specjalnie zamożni nie są, więc dorabiają zapraszając ludzi do siebie na obiad, kolację albo śniadanie, zależy pewnie, która godzina.
- O, to chodźmy, chodźmy, taki grzeczny chłopczyk!, zawołały dziewczyny. - Pewnie byłoby miło, ale nic z tego, bo nie zdążymy do wąwozu, stwierdziłem i zapakowałem się do auta. - GŁODNA JESTEM, zazgrzytała złowrogo Ela - GŁODNA JESTEM, jęknęła Agnieszka
Jedzenie było dobre, krewetki i ryba prosto z morza. Dodatkowo atrakcje z przebierankami dla pań. Po godzinie zeszły się dzieci z całej wsi, dzięki temu w końcu można było porozdawać drobiazgi, jakie przywlekliśmy z Polski. Gospodarz był zadowolony z zapłaty, my z jedzenia i zrobiło się całkiem sympatycznie. - No widzisz? A nie chciałeś, stwierdziła Ela. - Przygoda nas spotkała, a tak to byś latał znowu po jakichś skałach.
Dzięki:) Wychodzi, że to zatem nie tylko podróż w przestrzeni ale też i w czasie.
:roll: Chociaż ich obecne warunki życia są nieporównywalnie, nieporównywalnie lepsze, niż nasze z PRL. Jednak co ropa, to ropa ...nawet jeżeli objęta embargiem.
================================================
Informacje z Internetu o całodobowych połączeniach promowych Qeshm <-> Bandar Abbas okazały się mocno przesadzone. Może jakieś statki towarowe albo samochodowe - nie wiem. Szybkie promy pasażerskie kończą pracę o 22.00 i zaczynają, nie jestem pewien, chyba o 6.00. Zmusiło nas to do przedwczesnego porzucenia naszego pięknego, wygodnego i drogo opłaconego hotelu na rzecz brzydkiego, niewygodnego chociaż też drogiego noclegu na drugim brzegu. Bez tego poranny samolot poleciałby bez nas.
Przyjazd do Shiraz na zawsze zmienił nasze życie: Do tej pory, gdy jadłem sałatkę z drobno pokrojonych pomidorów z cebulą i ogórkiem, to jadłem " sałatkę z drobno pokrojonych pomidorów z cebulą i ogórkiem". O tej pory jem "sałatkę Shiraz". W całym Iranie, gdy w restauracji poprosimy o "sałatkę Shiraz", to właśnie coś takiego, z dużym prawdopodobieństwem nam przyniosą.
Jeżeli szukamy w dużych miastach noclegu - zamiast hoteli warto wybierać "traditional house". Tak właśnie mieliśmy tutaj, w Yazd i w Isfahanie. Kwatery były bardzo porządne a przyjemności zamieszkania w centrum starówki, w pięćsetletniej kamienicy - najlepszy hotel nie zastąpi. Wąskie zaułki niczego nie zapowiadają, a tu - wchodzimy w bramę i w środku inny świat.
W Shiraz znajdzie się wiele miejsc, które warto odwiedzić - miasto jest stare, to dawna stolica Persji. Kilkaset metrów od naszego hostelu było wejście do Shah-Cheragh, Szyici ponoć najbardziej pośród odłamów Islamu kontemplują swoich "męczenników za wiarę." Takim miejscem kultu jest właśnie Shah-Cheragh meczet i sanktuarium otaczające groby dwóch braci.
Jeden z nich jest bardziej święty a drugi mniej.
Rozpoznać to można na dwa sposoby: * pierwszy: wokół tego bardziej świętego grobu roztacza się nieziemska poświata (Shah-Charagh = Król Światła), * drugi: do bardziej świętego mogą podchodzić tylko muzułmanie a do mniej świętego - wszyscy.
Niestety, obydwie metody zawiodły.
Nieziemska poświata zgasła, nikt już nie pamięta kiedy. Czy to w porządku, że zawsze porządne i ciekawe cuda musiały być dawno temu?! I to chyba w każdej religii, bo w Birmie był alchemik, który potrafił latać i też tylko miejsce pielgrzymek po nim zostało, bo choć miał setki uczniów, to żaden nie przejął tej cudownej umiejętności.
Chwilowo pozbawiony opieki dziewczyn, które musiały przyoblec się w namioty w kwiatki - zabłądziłem. Szukałem, szukałem wejścia dla nie-muzułmanów, aż trafiłem do grobu świętego.
Ustaliliśmy, że Shah-Charagh można zwiedzać na dwa sposoby, żaden nie jest do końca dobry. Albo inaczej, żeby było optymistycznie: każdy ma swoje zalety:
* Pierwszy, to wejść, jak wszyscy pielgrzymi - przy odrobinie szczęścia nikt nas nie zawróci ani nie przepędzi i wszystko sobie dokładnie pooglądamy do woli. Aparat fotograficzny jednak wtedy odpada.
* Drugi - zgłosić się do strażnika przy bramie jako turysta, poprosić o przewodnika. W zamian za poddanie się kurateli przewodnika-wolontariusza można zabrać ze sobą aparat.
W sumie ten drugi sposób, który przetestowaliśmy dzień później bardziej mi odpowiadał. Nie musiałem się obawiać, że robimy coś nieodpowiedniego albo pchamy się tam, gdzie nie nasze miejsce. Wszystko, co ciekawe, w środku od strony wejścia dla nie-muzułmanów też można zobaczyć.
Dodatkowo, jak twierdziły dziewczyny, czadory, które przyniosła im Fatima były wygodniejsze od tych z wypożyczalni przy bramie. Fatima na co dzień studiuje informatykę na politechnice w Shiraz a w wolnym czasie pełni rolę przewodniczki dla takich giaurów jak my. Stwierdziła, że to dla niej sposób, żeby coś dobrego bezinteresownie dla ludzi zrobić.
Pod koniec rundy po placu świątynnym Fatima przejęła opiekę nad niewielką grupą Rosjan. Byli na wycieczce, ale nie przylecieli do Shiraz zza granicy. Od kilku miesięcy pracują w Iranie na kontrakcie inżynierskim.Na świecie jest dużo różnych rzeczy, które są "perskie". Np. taki "perski kot". Kota można jednak zobaczyć gdziekolwiek ale "perskie ogrody" raczej tylko w Iranie.
W Shiraz w tym celu warto wybrać się do Eram Gardens. Wczesną wiosną rośliny dopiero zabierały się do pracy na serio, więc na specjalne doznania trudno było liczyć. Ale i tak zieleń prezentowała się lepiej niż na północy, w Teheranie - więc gdyby ktoś w marcu chciał zwiedzać perskie ogrody - to lepiej tutaj.
Przy okazji można spotkać wyluzowanych Irańczyków, którzy nie gonią do pracy, pielgrzymują albo handlują. Zamiast tego wybrali się na wycieczkę albo spacer.
Wspomnianych wcześniej "perskich dywanów" jest w bród i czy się chce, czy nie to i tak się je zobaczy. Najpewniej na bazarze.
We wszystkich miastach bazary są i zawsze są DUŻE. Gdyby ktoś przeczytał, że np. najlepszy i najciekawszy jest w Isfahanie a nie miał czasu albo możliwości, żeby tam zajrzeć - nie powinien się przejmować ani trochę. Każdy inny też będzie najciekawszy. W Shiraz zaraz obok głównego wejścia jest, wrośnięty w targ, dawny karawanseraj zamieniony w kawiarnię. A w Kashan, w samym środku bazaru, restauracja zrobiona ze starych łaźni. Więc te dwa miejsca podobały mi się przede wszystkim.
Są jeszcze "perskie oczy". Ale okazuje się, że tego tu nie sprzedają: w Wikipedii pisze, że to "zalotne spojrzenie". Skąd to się wzięło, czemu "perskie" a nie np. "greckie" jestem ciekaw. Kupić się nie da, ale zostać nadawcą albo odbiorcą "perskiego oka" pewnie każdy może.
Wieczorem widzieliśmy w Shiraz rzecz do tej pory niespotkaną. Wybraliśmy do grobu Hafeza - perskiego poety. A tam: PEŁNO LUDZI. I nie to, żeby była jakaś rocznica, święto czy nakaz. Albo żeby pani od polskiego, pardon, od perskiego kazała odrobić taką lekcję. Wyglądało na to, że wszyscy zjawili się tu z własnej woli, na dodatek musieli przecież zapłacić za bilet wstępu do parku. Sporo osób siedziało trochę z boku, z pootwieranymi tomikami wierszy, inni w skupieniu - przy samym katafalku.
Przyszli nawet młodzi żołnierze na przepustce, zamiast sobie gdzieś porządnie połajdaczyć, jak na wojaków przystało.
Ten Hafez urodził się na początku XIV w. Co on takiego mógł wypisywać, że minęło siedemset lat a ludzie dalej przeżywają jego twórczość?! Kupiłem w księgarni obok tom wierszy, częściowo przetłumaczony na angielski, żeby zgłębić tą tajemnicę. Okładki były oprawione w imitację skóry a kartki zrobili z jedwabiu nasączonego różanym zapachem.
A to z bazaru:
W Shiraz jak nigdzie dobrze nam szło zawieranie znajomości:
Sprzedawca na bazarze, pan w średnim wieku, bardzo dobrze posługiwał się angielskim, miał też dużą wiedzę o świecie i bieżącej polityce. Okazał się profesorem z Uniwersytetu w Shiraz. Za obrusami i dywanami jego kramu zdawał się znowu majaczyć ponury cień rzeczywistości PRL. Niestety, zjawisko wysoko wykształconych ludzi, wykonujących pracę nieadekwatną do ich potencjału zdaje się być w Iranie nagminne.
Później spotkaliśmy Saddama z narzeczoną. Po kilku zdawkowych zdaniach dosiedli się do nas w kawiarni. Wybranka Saddama pochodziła z Iranu a on - z Iraku, dokładnie - z Karbali. Po kwadransie znaliśmy już wszystkie atrakcje tego miasta, po pół godziny rodzinę Saddama a jeszcze później jego życiowe plany. Miał chłopak problem - związek ten z jakichś powodów tradycyjno - religijnych był zakazany. Dlatego też zamierzali się pobrać w tajemnicy przed rodzinami i to już w najbliższych dniach.
Zastanawiałem się i dalej się zastanawiam, co skłoniło ich do tak osobistych zwierzeń wobec zupełnie obcych ludzi? Może to tak, że jak ktoś ma problem, to chciałby żeby go posłuchać? A przyjezdni, którzy lada moment wrócą do swojego kraju i swoich spraw nie będą mieli problemu z dochowaniem "tajemnicy spowiedzi"?
Problemów czy postąpić tak czy siak nie miał inwalida-weteran wojenny, który zaczepił nas w pobliżu twierdzy (twierdzę w Shiraz też trzeba zobaczyć). Ten chciał sobie tylko ponarzekać na władzę.
==================================
Nazajutrz wybraliśmy się pieszo zaułkami starego miasta do Różowego Meczetu. Istny labirynt i bez nawigacji pewnie jeszcze dzisiaj gdzieś tam byśmy krążyli. W starych domach zwracają uwagę kołatki do drzwi: jedna jest damska a druga męska. Niestety, zapomniałem sprawdzić, czy w nowszym budownictwie, gdy jest dzwonek elektryczny to też są dwa różne sygnały. Wie ktoś może?
Różowy Meczet nie jest bardzo starodawny ale za to ładny. Trzeba wybrać się do niego z rana. Przede wszystkim dlatego, że wtedy właśnie niskie słońce barwi przez witraże ściany i kolumny. Późnej Chińczycy zamieniają meczet w wystawę sprzętu fotograficznego. Tratują się nawzajem pozując do zdjęć, potrącają statywami, poszturchują olbrzymimi teleobiektywami. Wszystko dlatego, że ich przewodnik uznał Różowy Meczet za bardzo fotogeniczny. Na szczęście przed 9.00 jeszcze ich tam nie ma.
Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów? Przy okazji zapytaj kierowcę i przewodnika ile meldunków musieli pisać o turystach z Polski
:mrgreen: Oczywiście jestem reakcjonistą lub nastawionym anty poprzez kapitalistyczne media
:lol: Irańczycy nas kochają a my ich i wszyscy chcą wszystkiego dobrego obopólnie
:mrgreen:
Bardzo mi miło, że się Wam przyjemnie czyta.Dalszy ciąg, jeżeli nic nieprzewidywanego się nie zdarzy (zaczynam jak moja babcia: "jak doczekamy to ...") będzie.W zasadzie to dopiero początek wyjazdu, pewnie trochę zbyt drobiazgowo się rozpisuję.HandSome, gdzie żeś to mleko i miód zobaczył?Kierowca był w pracy i w ten sposób zarabiał na życie, więc o bezinteresowności trudno raczej mówić.Jeżeli słał raporty to przypuszczam, że nie z wyboru więc pewnie nie miałbym mu tego za złe.No chyba, że napisałby jakieś głupoty ...Sądzę jednak, że raportami zajmują się hotele.W bezinteresowną może nie przyjaźń, bo to za duże słowo, tylko sympatię wierzę.Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie.Nie mieliśmy paszportów ani środków, żeby ruszyć w świat, więc każdy gość z zewnątrz intrygowałi chętnie chcieliśmy się z nim zaprzyjaźniać.Przyjeżdżający też mieli najrozmaitsze wizje Polski - a to że nie ma dróg bitych a to że wszyscy musimy pisać raporty,a to, że jak jeden mąż chodzimy pijani od rana do wieczora i od wieczora do rana.A potem się dziwili, tak jak znajoma, której relacjonowaliśmy wyjazd do Iranu:- No a jak dawaliście radę uciekać przed tymi bojówkami?!
:lol:
HandSome napisał:Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów?Ale byłeś tam, czy gdybasz?
Nóż się w kieszeni otwiera, gdy wszystkie media świata tak odzierają z godności i prawa do życia mieszkańców perskiej krainy...szukając najbardziej blachych z możliwych, możliwości do rozpoczęcia konfliktu.Wysłane z mojego MI 6 przy użyciu Tapatalka
Ale to właśnie ludzie tworzą takie sytuacje.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen: Wszyscy chcą rządzić niepodzielnie. I tak został stworzony człowiek. Nie po to żeby było wszystkim dobrze tylko po to żeby mi samemu było OK.
TikTak napisał:Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie...Choć z PRLu mgliście pamiętam kolejki po cukier, to dokładnie takimi słowami opisywałem Iran, kiedy z niego wróciłem. Dokładnie tak samo to odebrałem.A relacja jak zawsze zacna
:)
Bardzo ciekawa relacja, dawno nie czytałam tak mądrych opisów i słów (1 błąd wyłapałam). Aż widzę ten Iran, który Wy zwiedziliście. Dziękuję i czekam na cd.
TikTak napisał:Aaa, i jeszcze prośba.Czy ktoś mógłby mi to przetłumaczyć?: Nie ma problemu
;) . Oczywiście nie znam perskiego, ale OCR, google translate, odrobina improwizacji i już...Wygląda to jak strona z kalendarza, ze złotą myślą pewnego imama dotyczącą ubioru odpowiedniego dla niewiasty.PSNie będę miał żalu, jeśli ktoś biegły w farsi obali moje rozumowanie
:)
Może jestem jakaś dziwna, ale bardzo trudno mi się czyta Twoje relacje z jednego "prostego" powodu - budujesz tak krótkie zdania, że trudno mi się wczuć w opowieść, po każdej kropce odbija mnie od monitora.
Dziękuję za posty, dużo przyjemniej jest pisać relację, widząc, że ktoś ją czyta.Choć muszę ze wstydem przyznać, że robię ją też z powodów egoistycznych, które wymieniłem wcześniej.Katka256, bardzo dziękuję za miłe słowa ale podejrzewam, że to wszystko zasługa obiektu relacji.Stasiek_T, jesteś Wielki!Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Na tym zależało mi specjalnie, bo napisy pochodziły z meczetu, gdzie kobiety, z jakiegoś powodu, były traktowane inaczej.W niektóre dni tygodnia mężczyznom zabraniano nawet wstępu do niego.Ten trzeci maja to raczej będzie dzień jakichś świąt lub obchodów, choć nie sądzę, żeby to było Matki Bożej Królowej Polskialbo, jak kto woli, Konstytucji 3-go Maja
:lol:Maginiak, dziękuję za uwagi. Spróbuję się poprawić, choć będzie mi trudno, bo staram się jak mogę, żeby nie używać przymiotnikówi wtedy od razu zdanie wychodzi za krótkie, o te przymiotniki zwłaszcza.Niestety, nic więcej na usprawiedliwienie nie mam.
:cry:
To ja dla równowagi napiszę, że mi się ten styl BARDZO podoba. Zdania są krótkie, ale w punkt.W ogóle wszystko mi się podoba. Poczucie humoru, pomysł na wycieczkę, odpowiednie proporcje wiedzy przewodnikowej do wstawek osobistych - czekam na ciąg dalszy. No może jedynie zdjęcia... Są takie... poprawne.
:) Pokazują to, co mają pokazać, są dobrą ilustracją do tekstu, ale nie są jakieś super, hiper niezwykłe.@maginiak czemu zaraz dziwna? Po prostu nie lubisz krótkich zdań.
;)Tak mi teraz przyszło do głowy, że przy krótkich zdaniach jest więcej miejsca na czytanie między wierszami. Może to jakaś cecha osób, które nauczyły się czytać przed 1989.
:lol:
@TikTak Ale tu nie ma nic do poprawiania, bo wygląda na to, że tylko ja cierpię bez tych przymiotników
;)@marcinsss
:lol: W '89 czytałam już płynnie. Niestety
:D
TikTak napisał:Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Nie instalowałem żadnego programu OCR, użyłem dostępnego online:http://www.i2ocr.com/free-online-persian-ocrWycinałem poszczególne napisy i przepuszczałem przez OCR, wychodziło raz lepiej, raz gorzej, innym razem wcale. Złotą myśl o kobiecym ubraniu musiałem przepuszczać przez OCR podzieloną na dwie części, napis jest lekko skośny i może wystarczyłoby go wypoziomować. Tutaj udało się uzyskać 100% zgodności z oryginałem (jak mi się wydaje
;) ), co można sprawdzić na ilustracji poniżej. پوشیدگی زن برای او بهتر است و زیبایی اش را پایدارتر می سازد.
@TikTak po tej relacji, poczytałam z ciekawości pozostałe Twoje i są równie ujmujące. Dla mnie Twój styl jest właśnie bardzo fajny, nie lubię zbędnego wodolejstwa, "miliona" emotikonów, jak w przypadku niektórych relacji. Zresztą każda relacja znajdzie swoich odbiorców, mnie pasuje Twoja i aż zapytam: masz plan na kolejny wyjazd?
Wspaniała relacja, czytałem z wypiekami na twarzy, gratuluję i zazdroszczę wspaniałem wyjazdu. Do Szachinszacha i Perseopolis, dorzuciłbym jeszcze dwie pozycje "must read" przed wypadem do Iranu - Shirin Ebadi - Broniłam ofiar - oraz Wojciecha Giełzyńskiego - o ile odpuscilbym - Rewolucję w imię Allaha to "Szatan wraca do Iranu" jest wg obowiązkowe.
Dziękuję za miłe słowa i podpowiedź lektury.Właśnie kupiłem na Allegro "Szatan wraca do Iranu", wersja w twardej okładce 3.- PLNCieszyć się z tego czy raczej płakać?
:?
Super relacja, krótkie komentarze i sporo zdjęć, fajnie się czyta. Mógłbyś podzielić się namiarami na Hosseina, oraz jakimiś informacjami odnośnie ceny? Z góry dzięki
@TikTak, będę się powtarzać, ale już trudno - uwielbiam Twoje relacje! Świetny styl pisania, trafiasz słowami dokładnie "w punkt". Zmieniłabym tylko jedno - wyjeżdżaj częściej i częściej to opisuj
:)Dziękuję za relację i za mnóstwo przyjemności, którą miałam przy czytaniu
:)Pozdrawiam!
Bardzo, bardzo dziękuję za ciepłe słowa.Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że chcecie przeczytać, to, co mam do powiedzenia.To tak, jakby podróżować razem.A wiadomo, że razem jest przyjemniej
:D Pozdrawiam serdecznie.Tomek
Dojazd do jaskini trwał trochę dłużej, niż się spodziewaliśmy, a sama jaskinia i jej otoczenie - piękne,
więc i tu zabawiliśmy trochę.
Ale koniec końców - wreszcie wsiadaliśmy do auta i - w drogę: przed nami Chahkooh.
Coś tam jeszcze wyjmowaliśmy albo wkładali do plecaka, gdy przyplątało się jakieś dziecię.
- O, jaki grzeczny chłopczyk, stwierdziła Ela.
- A co on tu robi?, zapytała Agnieszka
- Chłopczyku, co ty tutaj robisz?
Saad nadspodziewanie skwapliwie pośpieszył z wyjaśnieniami i tłumaczeniem.
Wychodziło na to, że chłopczyk jest naganiaczem, choć takiego słowa to Saad nie użył, nie.
Ludzie z pobliskiej wioski specjalnie zamożni nie są, więc dorabiają zapraszając ludzi do siebie
na obiad, kolację albo śniadanie, zależy pewnie, która godzina.
- O, to chodźmy, chodźmy, taki grzeczny chłopczyk!, zawołały dziewczyny.
- Pewnie byłoby miło, ale nic z tego, bo nie zdążymy do wąwozu, stwierdziłem i zapakowałem się do auta.
- GŁODNA JESTEM, zazgrzytała złowrogo Ela
- GŁODNA JESTEM, jęknęła Agnieszka
Jedzenie było dobre, krewetki i ryba prosto z morza.
Dodatkowo atrakcje z przebierankami dla pań.
Po godzinie zeszły się dzieci z całej wsi, dzięki temu w końcu można było porozdawać drobiazgi,
jakie przywlekliśmy z Polski.
Gospodarz był zadowolony z zapłaty, my z jedzenia i zrobiło się całkiem sympatycznie.
- No widzisz? A nie chciałeś, stwierdziła Ela.
- Przygoda nas spotkała, a tak to byś latał znowu po jakichś skałach.
Dzięki:)
Wychodzi, że to zatem nie tylko podróż w przestrzeni ale też i w czasie. :roll:
Chociaż ich obecne warunki życia są nieporównywalnie, nieporównywalnie lepsze, niż nasze z PRL.
Jednak co ropa, to ropa ...nawet jeżeli objęta embargiem.
================================================
Informacje z Internetu o całodobowych połączeniach promowych Qeshm <-> Bandar Abbas okazały się mocno przesadzone.
Może jakieś statki towarowe albo samochodowe - nie wiem.
Szybkie promy pasażerskie kończą pracę o 22.00 i zaczynają, nie jestem pewien, chyba o 6.00.
Zmusiło nas to do przedwczesnego porzucenia naszego pięknego, wygodnego i drogo opłaconego hotelu
na rzecz brzydkiego, niewygodnego chociaż też drogiego noclegu na drugim brzegu.
Bez tego poranny samolot poleciałby bez nas.
Przyjazd do Shiraz na zawsze zmienił nasze życie:
Do tej pory, gdy jadłem sałatkę z drobno pokrojonych pomidorów z cebulą i ogórkiem, to jadłem " sałatkę z drobno pokrojonych pomidorów z cebulą i ogórkiem".
O tej pory jem "sałatkę Shiraz".
W całym Iranie, gdy w restauracji poprosimy o "sałatkę Shiraz", to właśnie coś takiego, z dużym prawdopodobieństwem nam przyniosą.
Jeżeli szukamy w dużych miastach noclegu - zamiast hoteli warto wybierać "traditional house".
Tak właśnie mieliśmy tutaj, w Yazd i w Isfahanie.
Kwatery były bardzo porządne a przyjemności zamieszkania w centrum starówki, w pięćsetletniej kamienicy - najlepszy
hotel nie zastąpi.
Wąskie zaułki niczego nie zapowiadają, a tu - wchodzimy w bramę i w środku inny świat.
W Shiraz znajdzie się wiele miejsc, które warto odwiedzić - miasto jest stare, to dawna stolica Persji.
Kilkaset metrów od naszego hostelu było wejście do Shah-Cheragh,
Szyici ponoć najbardziej pośród odłamów Islamu kontemplują swoich "męczenników za wiarę."
Takim miejscem kultu jest właśnie Shah-Cheragh meczet i sanktuarium otaczające groby dwóch braci.
Jeden z nich jest bardziej święty a drugi mniej.
Rozpoznać to można na dwa sposoby:
* pierwszy: wokół tego bardziej świętego grobu roztacza się nieziemska poświata (Shah-Charagh = Król Światła),
* drugi: do bardziej świętego mogą podchodzić tylko muzułmanie a do mniej świętego - wszyscy.
Niestety, obydwie metody zawiodły.
Nieziemska poświata zgasła, nikt już nie pamięta kiedy.
Czy to w porządku, że zawsze porządne i ciekawe cuda musiały być dawno temu?!
I to chyba w każdej religii, bo w Birmie był alchemik, który potrafił latać i też tylko miejsce pielgrzymek po nim zostało,
bo choć miał setki uczniów, to żaden nie przejął tej cudownej umiejętności.
Chwilowo pozbawiony opieki dziewczyn, które musiały przyoblec się w namioty w kwiatki - zabłądziłem.
Szukałem, szukałem wejścia dla nie-muzułmanów, aż trafiłem do grobu świętego.
Ustaliliśmy, że Shah-Charagh można zwiedzać na dwa sposoby, żaden nie jest do końca dobry.
Albo inaczej, żeby było optymistycznie: każdy ma swoje zalety:
* Pierwszy, to wejść, jak wszyscy pielgrzymi - przy odrobinie szczęścia nikt nas nie zawróci ani nie przepędzi
i wszystko sobie dokładnie pooglądamy do woli.
Aparat fotograficzny jednak wtedy odpada.
* Drugi - zgłosić się do strażnika przy bramie jako turysta, poprosić o przewodnika.
W zamian za poddanie się kurateli przewodnika-wolontariusza można zabrać ze sobą aparat.
W sumie ten drugi sposób, który przetestowaliśmy dzień później bardziej mi odpowiadał.
Nie musiałem się obawiać, że robimy coś nieodpowiedniego albo pchamy się tam, gdzie nie nasze miejsce.
Wszystko, co ciekawe, w środku od strony wejścia dla nie-muzułmanów też można zobaczyć.
Dodatkowo, jak twierdziły dziewczyny, czadory, które przyniosła im Fatima były wygodniejsze od tych z wypożyczalni przy bramie.
Fatima na co dzień studiuje informatykę na politechnice w Shiraz a w wolnym czasie pełni rolę przewodniczki dla takich giaurów jak my.
Stwierdziła, że to dla niej sposób, żeby coś dobrego bezinteresownie dla ludzi zrobić.
Pod koniec rundy po placu świątynnym Fatima przejęła opiekę nad niewielką grupą Rosjan.
Byli na wycieczce, ale nie przylecieli do Shiraz zza granicy.
Od kilku miesięcy pracują w Iranie na kontrakcie inżynierskim.Na świecie jest dużo różnych rzeczy, które są "perskie".
Np. taki "perski kot".
Kota można jednak zobaczyć gdziekolwiek ale "perskie ogrody" raczej tylko w Iranie.
W Shiraz w tym celu warto wybrać się do Eram Gardens.
Wczesną wiosną rośliny dopiero zabierały się do pracy na serio, więc na specjalne doznania trudno było liczyć.
Ale i tak zieleń prezentowała się lepiej niż na północy, w Teheranie - więc gdyby ktoś w marcu chciał zwiedzać
perskie ogrody - to lepiej tutaj.
Przy okazji można spotkać wyluzowanych Irańczyków, którzy nie gonią do pracy, pielgrzymują albo handlują.
Zamiast tego wybrali się na wycieczkę albo spacer.
Wspomnianych wcześniej "perskich dywanów" jest w bród i czy się chce, czy nie to i tak się je zobaczy.
Najpewniej na bazarze.
We wszystkich miastach bazary są i zawsze są DUŻE.
Gdyby ktoś przeczytał, że np. najlepszy i najciekawszy jest w Isfahanie a nie miał czasu albo możliwości, żeby tam zajrzeć - nie powinien
się przejmować ani trochę.
Każdy inny też będzie najciekawszy.
W Shiraz zaraz obok głównego wejścia jest, wrośnięty w targ, dawny karawanseraj zamieniony w kawiarnię.
A w Kashan, w samym środku bazaru, restauracja zrobiona ze starych łaźni.
Więc te dwa miejsca podobały mi się przede wszystkim.
Są jeszcze "perskie oczy".
Ale okazuje się, że tego tu nie sprzedają: w Wikipedii pisze, że to "zalotne spojrzenie".
Skąd to się wzięło, czemu "perskie" a nie np. "greckie" jestem ciekaw.
Kupić się nie da, ale zostać nadawcą albo odbiorcą "perskiego oka" pewnie każdy może.
Wieczorem widzieliśmy w Shiraz rzecz do tej pory niespotkaną.
Wybraliśmy do grobu Hafeza - perskiego poety.
A tam: PEŁNO LUDZI.
I nie to, żeby była jakaś rocznica, święto czy nakaz.
Albo żeby pani od polskiego, pardon, od perskiego kazała odrobić taką lekcję.
Wyglądało na to, że wszyscy zjawili się tu z własnej woli, na dodatek musieli przecież zapłacić za bilet wstępu do parku.
Sporo osób siedziało trochę z boku, z pootwieranymi tomikami wierszy, inni w skupieniu - przy samym katafalku.
Przyszli nawet młodzi żołnierze na przepustce, zamiast sobie gdzieś porządnie połajdaczyć, jak na wojaków przystało.
Ten Hafez urodził się na początku XIV w.
Co on takiego mógł wypisywać, że minęło siedemset lat a ludzie dalej przeżywają jego twórczość?!
Kupiłem w księgarni obok tom wierszy, częściowo przetłumaczony na angielski, żeby zgłębić tą tajemnicę.
Okładki były oprawione w imitację skóry a kartki zrobili z jedwabiu nasączonego różanym zapachem.
A to z bazaru:
W Shiraz jak nigdzie dobrze nam szło zawieranie znajomości:
Sprzedawca na bazarze, pan w średnim wieku, bardzo dobrze posługiwał się angielskim, miał też dużą wiedzę o świecie i bieżącej polityce.
Okazał się profesorem z Uniwersytetu w Shiraz.
Za obrusami i dywanami jego kramu zdawał się znowu majaczyć ponury cień rzeczywistości PRL.
Niestety, zjawisko wysoko wykształconych ludzi, wykonujących pracę nieadekwatną do ich potencjału zdaje się być w Iranie nagminne.
Później spotkaliśmy Saddama z narzeczoną.
Po kilku zdawkowych zdaniach dosiedli się do nas w kawiarni.
Wybranka Saddama pochodziła z Iranu a on - z Iraku, dokładnie - z Karbali.
Po kwadransie znaliśmy już wszystkie atrakcje tego miasta, po pół godziny rodzinę Saddama a jeszcze później jego życiowe plany.
Miał chłopak problem - związek ten z jakichś powodów tradycyjno - religijnych był zakazany.
Dlatego też zamierzali się pobrać w tajemnicy przed rodzinami i to już w najbliższych dniach.
Zastanawiałem się i dalej się zastanawiam, co skłoniło ich do tak osobistych zwierzeń wobec zupełnie obcych ludzi?
Może to tak, że jak ktoś ma problem, to chciałby żeby go posłuchać?
A przyjezdni, którzy lada moment wrócą do swojego kraju i swoich spraw nie będą mieli problemu z dochowaniem "tajemnicy spowiedzi"?
Problemów czy postąpić tak czy siak nie miał inwalida-weteran wojenny, który zaczepił nas w pobliżu twierdzy
(twierdzę w Shiraz też trzeba zobaczyć).
Ten chciał sobie tylko ponarzekać na władzę.
==================================
Nazajutrz wybraliśmy się pieszo zaułkami starego miasta do Różowego Meczetu.
Istny labirynt i bez nawigacji pewnie jeszcze dzisiaj gdzieś tam byśmy krążyli.
W starych domach zwracają uwagę kołatki do drzwi: jedna jest damska a druga męska.
Niestety, zapomniałem sprawdzić, czy w nowszym budownictwie, gdy jest dzwonek elektryczny
to też są dwa różne sygnały.
Wie ktoś może?
Różowy Meczet nie jest bardzo starodawny ale za to ładny.
Trzeba wybrać się do niego z rana.
Przede wszystkim dlatego, że wtedy właśnie niskie słońce barwi przez witraże ściany i kolumny.
Późnej Chińczycy zamieniają meczet w wystawę sprzętu fotograficznego.
Tratują się nawzajem pozując do zdjęć, potrącają statywami, poszturchują olbrzymimi teleobiektywami.
Wszystko dlatego, że ich przewodnik uznał Różowy Meczet za bardzo fotogeniczny.
Na szczęście przed 9.00 jeszcze ich tam nie ma.