Był wczesny ranek, zwiedzających nie za wielu i pan, który chciał opowiadać giaurom o Islamie trochę się nudził. Gdy zagadnąłem go, wyraźnie się ucieszył. Raz, to przez chwilę mógł się czymś zająć a dwa - to a nuż się uda kogoś nawrócić? Chciałem zapytać o takie krążki z gliny, które są przy wejściach do meczetów, w miejscu, gdzie u nas bywa woda święcona. Okazało się, że to "pomoc modlitewna", trochę odpowiednik naszego wielkopostnego posypania głowy popiołem i "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". W czasie modłów krążek taki przykłada się do czoła, żeby sobie wyżej wymienioną prawdę albo uświadomić albo przypomnieć.
Jak chwalić Iran, to już na całego. Niektórzy twierdzą, że w tym kraju kobiety nie mogą uprawiać porannego joggingu. A tu proszę:
Ponieważ nie mieliśmy ochoty na kolejną całodzienną jazdę, znaleźliśmy miejsce na nocleg w połowie drogi między Isfahanem a Qom. Abyaneh leży tylko pozornie niedaleko głównej drogi - blisko jest tylko w poziomie. W pionie natomiast trzeba się wspinać serpentynami przez blisko godzinę, bo Abyaneh, okazało się, jest w górach.
To najmniejsza miejscowość, jaką nam przyszło odwiedzić w Iranie. Dla równowagi tutejszy hotel był największy i miał bardzo oryginalną nazwę: "Abyaneh". Lepiej byłoby, żeby nazywał się "Pod gadającą papugą" - niebieski ptak, który mieszka tu obok recepcji, jest najsympatyczniejszym członkiem personelu. Najlepiej też mówi po angielsku - "hello", "good morning", "how are you" itd., trzeba tylko wpaść mu w oko. Inni zatrudnieni tutaj tego nie potrafią.
Przyjazd do Abyaneh nabrał sensu dzięki Hosseinowi. Wprawdzie wioska jest stara, bo ma ponad tysiąc lat, pod blachą falistą urok domów z czerwonej gliny jednak się zatraca. Mimo to ludzie dość licznie tu przyjeżdżają ale nie dla zabytków tylko na piknik. Okolica temu sprzyja a w grilowaniu Irańczycy są dobrzy. Hossain namówił nas już w Isfahanie, żeby kupić wszystko co trzeba, mieliśmy więc nawet wachlarzyk do machania, żeby węgiel się lepiej palił. Wachlarzyk ów, jak większość przedmiotów codziennego użytku tutaj, był w barwach narodowych.
Wkoło Abyaneh są góry, góry są ładne, śnieg w górach się skrzy, więc ogólnie też jest ładnie i miejsca do grilowania również ładne - w sumie więc można tu przyjechać.
Przy drodze do wioski jest taka niepozorna budka. Można w niej zamówić bardzo dobra kawę albo herbatę. Budka oferuje wszystkim swoim gościom hotspota - gdybyście byli w Abyaneh, na pewno Wam się tu przyda, bo w hotelu Internet jest popsuty.Gdyby tak nie oglądać całego Iranu w czternaście dni, tylko spędzać czas spokojnie i miło - to chyba najlepiej wybrać się do Kashan. Mają tu ośnieżone góry na horyzoncie, perskie ogrody, wielki i bardzo stary bazar, mnóstwo zabytkowych domów, źle powiedziane - pałaców kupieckich, i dużo, bardzo dużo wody różanej oraz olejku, też z róż. Kashan z tych kwiatów słynie i każdy w Iranie wie, że jak wąchać róże, to w Kashan.
Tymczasem, gdy wdepnąć tu po drodze, powodów do specjalnych zachwytów nie będzie. Ogrody Fin? No ładne, ale podobne były w Shiraz. Bazar? Oooo... bazarów to widzieliśmy w Iranie już tyle... Jeszcze jeden mamy oglądać?! Domy kupców? A nie - tym razem powodów do grymaszenia nie ma, wcześniej czegoś takiego nie było okazji zobaczyć. Urodą i rozmachem przerastają wszelkie oczekiwania.
Pisałem o "domach kupców" ale sumienie nie daje mi spokoju. Niestety - muszę się przyznać. Widziałem tylko jeden. U progu następnego pałacu dziewczyny zakomunikowały, że one tam nie chcą wejść tylko czym prędzej udać się na bazar. To było ABSOLUTNIE BEZ SENSU, targowisk widzieliśmy bez liku, chustki nie mieściły się już w walizce a stoiska na bazarach wczesnym popołudniem tutaj zamykają na głucho i idą odpoczywać. Tłumaczenia, groźby, szantaż - nie pomogły, poszliśmy oglądać nieczynne kramy.
Cierpiałem.
W opustoszałym labiryncie niezliczonych korytarzy hulał przeciąg, echo niosło odgłosy naszych kroków, tylko od czasu do czasu ciszę przerywało łopotanie skrzydeł przepłoszonych gołębi. Poza strażnikiem labiryntu, którego minęliśmy przy wejściu kwadrans temu - nie było żywego ducha.
Gdy tak zastanawiałem się, na zmianę, jak się z tej plątaniny zakamarków wydostać, skoro nie ma nawet kogo zapytać o drogę i po jakie licho tracimy tu czas trafiliśmy w końcu na jedne, jedyne uchylone drzwi. W półmrok korytarza wydobywało się spoza nich światło, ktoś tam w środku się kręcił. Na drzwiach pisało: "Łaźnia".
Łaźnia to tu była ale sto lat temu. Po trzęsieniu ziemi rury się popsuły a wnuk prawnuka założyciela kąpielowego biznesu żeby ratować sytuację zajął się zorganizowaniem restauracji. Ponieważ było niemal całkiem pusto miał dla nas czas, posiedzieliśmy, pogadali i dobrze zjedli. Gdyby ktoś był w Kashan, koniecznie niech tu zajrzy, chociaż nie mam pojęcia, jakim cudem miałby tu trafić.
Tak, najwyraźniej zadziałała kobieca intuicja. Jeżeli z natury rzeczy nie można samemu być posiadaczem takiej intuicji a ktoś w pobliżu ją ma, to trzeba z tego korzystać. Najwidoczniej przeczucie, bo przecież nie zdrowy rozsądek nas tu przyprowadziło a przekroczenie progu w/w drzwi zmieniło wizytę w Kashan z "takiej sobie" w "niezapomnianą".
Późnym popołudniem dotarliśmy do Qom znajdującego się przy granicy pomiędzy Iranem i Iranem.Ref.
Niewiele brakło i dociągnąłbym do końca, bo Qom to ostatni punkt irańskiego programu. Przerwa niezaplanowana. Przepraszam.
:oops:
============================================
- Do Qom? A nie wolelibyście w Kashan sobie posiedzieć? - dziwił się Hossain. A na pytanie, czy tam rzeczywiście nie ma nic ciekawego, składał ręce, oczy wywracał ku niebu a następnie kiwał głową z dezaprobatą. W podobny sposób zareagowały pewnie jeszcze ze dwie osoby z Iranu, które pytały nas o plan podróży. Wyglądało na to, że lepiej się tam nie pokazywać, bo niekoniecznie będzie się mile widzianym gościem.
Wszystko to złożyło się na przypuszczenie, że miasto jeśli już nie jest położone w Iranie.Ref, to przynajmniej leży blisko jego granicy.
Rzeczywiście, Qom jest w Iranie symbolem ortodoksyjnego islamu: wielkie sanktuarium, setki skupionych wokół niego szkół koranicznych, miliony pielgrzymów przybywających do grobu Fatimy, siostry ósmego imama Rezy. Stąd Chomeini wyruszył na podbój kraju, tutaj ciągle rodzą się decyzje wpływające na przyszły los wszystkich Irańczyków. Tutaj wreszcie jest gniazdo jastrzębi, gotowych w imię religijnych utopii pchać kraj w konflikty ze światem, bez względu na skalę ewentualnych konsekwencji.
Nic dziwnego zatem, że ci mniej zaangażowani religijnie Qom omijają szerokim łukiem a w dobrej wierze to samo radzili i nam.
Wyszło na to, że nie należy się z góry zrażać. Sanktuarium jest nadzwyczajne, chyba najciekawsze miejsce, jakie było nam dane w Iranie zobaczyć. Na teren świątyni, jeżeli tylko zostaniemy zidentyfikowani jako cudzoziemcy, a o to trudno nie jest, możemy wejść tylko jedną, dedykowaną do tego celu bramą, w towarzystwie przewodnika.
Mohamed, który nas oprowadzał był uczniem jednej ze szkół koranicznych, sympatyczny człowiek, świetnie mówiący w kilku językach. Trochę było mi go szkoda, znajdował się biedak między młotem i kowadłem. Z jednej strony miał demonstrować przyjazne oblicze islamu, z drugiej strony znajdował się pod okiem ludzi tłumnie wypełniających plac sanktuarium. A wśród nich najwidoczniej nie brakowało takich szczególnie "świętych", bo wyraźnie nie podobała się im nasza obecność i składali u Mohameda w tej sprawie reklamację, a ten im za każdym razem cierpliwie tłumaczył, że tak ma być.
"Świętość" u pielgrzymów jest tutaj najwidoczniej zastępowana "sprawami ziemskimi" kilkaset metrów dalej. Złoto, złoto, złoto, złoto, złoto, złoto, złoto ..... Takiej ilości sklepów z biżuterią, takiego przepychu i bogactwa na wystawach, jakie leży na wystawach jubilerów otaczających świątynię Fatimy - do tej pory nie widziałem. Tutaj nawet Hosseinowi, który chyba w Qom był pierwszy raz w życiu, w końcu miejsce zaczęło się podobać.
Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów? Przy okazji zapytaj kierowcę i przewodnika ile meldunków musieli pisać o turystach z Polski
:mrgreen: Oczywiście jestem reakcjonistą lub nastawionym anty poprzez kapitalistyczne media
:lol: Irańczycy nas kochają a my ich i wszyscy chcą wszystkiego dobrego obopólnie
:mrgreen:
Bardzo mi miło, że się Wam przyjemnie czyta.Dalszy ciąg, jeżeli nic nieprzewidywanego się nie zdarzy (zaczynam jak moja babcia: "jak doczekamy to ...") będzie.W zasadzie to dopiero początek wyjazdu, pewnie trochę zbyt drobiazgowo się rozpisuję.HandSome, gdzie żeś to mleko i miód zobaczył?Kierowca był w pracy i w ten sposób zarabiał na życie, więc o bezinteresowności trudno raczej mówić.Jeżeli słał raporty to przypuszczam, że nie z wyboru więc pewnie nie miałbym mu tego za złe.No chyba, że napisałby jakieś głupoty ...Sądzę jednak, że raportami zajmują się hotele.W bezinteresowną może nie przyjaźń, bo to za duże słowo, tylko sympatię wierzę.Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie.Nie mieliśmy paszportów ani środków, żeby ruszyć w świat, więc każdy gość z zewnątrz intrygowałi chętnie chcieliśmy się z nim zaprzyjaźniać.Przyjeżdżający też mieli najrozmaitsze wizje Polski - a to że nie ma dróg bitych a to że wszyscy musimy pisać raporty,a to, że jak jeden mąż chodzimy pijani od rana do wieczora i od wieczora do rana.A potem się dziwili, tak jak znajoma, której relacjonowaliśmy wyjazd do Iranu:- No a jak dawaliście radę uciekać przed tymi bojówkami?!
:lol:
HandSome napisał:Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów?Ale byłeś tam, czy gdybasz?
Nóż się w kieszeni otwiera, gdy wszystkie media świata tak odzierają z godności i prawa do życia mieszkańców perskiej krainy...szukając najbardziej blachych z możliwych, możliwości do rozpoczęcia konfliktu.Wysłane z mojego MI 6 przy użyciu Tapatalka
Ale to właśnie ludzie tworzą takie sytuacje.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen: Wszyscy chcą rządzić niepodzielnie. I tak został stworzony człowiek. Nie po to żeby było wszystkim dobrze tylko po to żeby mi samemu było OK.
TikTak napisał:Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie...Choć z PRLu mgliście pamiętam kolejki po cukier, to dokładnie takimi słowami opisywałem Iran, kiedy z niego wróciłem. Dokładnie tak samo to odebrałem.A relacja jak zawsze zacna
:)
Bardzo ciekawa relacja, dawno nie czytałam tak mądrych opisów i słów (1 błąd wyłapałam). Aż widzę ten Iran, który Wy zwiedziliście. Dziękuję i czekam na cd.
TikTak napisał:Aaa, i jeszcze prośba.Czy ktoś mógłby mi to przetłumaczyć?: Nie ma problemu
;) . Oczywiście nie znam perskiego, ale OCR, google translate, odrobina improwizacji i już...Wygląda to jak strona z kalendarza, ze złotą myślą pewnego imama dotyczącą ubioru odpowiedniego dla niewiasty.PSNie będę miał żalu, jeśli ktoś biegły w farsi obali moje rozumowanie
:)
Może jestem jakaś dziwna, ale bardzo trudno mi się czyta Twoje relacje z jednego "prostego" powodu - budujesz tak krótkie zdania, że trudno mi się wczuć w opowieść, po każdej kropce odbija mnie od monitora.
Dziękuję za posty, dużo przyjemniej jest pisać relację, widząc, że ktoś ją czyta.Choć muszę ze wstydem przyznać, że robię ją też z powodów egoistycznych, które wymieniłem wcześniej.Katka256, bardzo dziękuję za miłe słowa ale podejrzewam, że to wszystko zasługa obiektu relacji.Stasiek_T, jesteś Wielki!Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Na tym zależało mi specjalnie, bo napisy pochodziły z meczetu, gdzie kobiety, z jakiegoś powodu, były traktowane inaczej.W niektóre dni tygodnia mężczyznom zabraniano nawet wstępu do niego.Ten trzeci maja to raczej będzie dzień jakichś świąt lub obchodów, choć nie sądzę, żeby to było Matki Bożej Królowej Polskialbo, jak kto woli, Konstytucji 3-go Maja
:lol:Maginiak, dziękuję za uwagi. Spróbuję się poprawić, choć będzie mi trudno, bo staram się jak mogę, żeby nie używać przymiotnikówi wtedy od razu zdanie wychodzi za krótkie, o te przymiotniki zwłaszcza.Niestety, nic więcej na usprawiedliwienie nie mam.
:cry:
To ja dla równowagi napiszę, że mi się ten styl BARDZO podoba. Zdania są krótkie, ale w punkt.W ogóle wszystko mi się podoba. Poczucie humoru, pomysł na wycieczkę, odpowiednie proporcje wiedzy przewodnikowej do wstawek osobistych - czekam na ciąg dalszy. No może jedynie zdjęcia... Są takie... poprawne.
:) Pokazują to, co mają pokazać, są dobrą ilustracją do tekstu, ale nie są jakieś super, hiper niezwykłe.@maginiak czemu zaraz dziwna? Po prostu nie lubisz krótkich zdań.
;)Tak mi teraz przyszło do głowy, że przy krótkich zdaniach jest więcej miejsca na czytanie między wierszami. Może to jakaś cecha osób, które nauczyły się czytać przed 1989.
:lol:
@TikTak Ale tu nie ma nic do poprawiania, bo wygląda na to, że tylko ja cierpię bez tych przymiotników
;)@marcinsss
:lol: W '89 czytałam już płynnie. Niestety
:D
TikTak napisał:Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Nie instalowałem żadnego programu OCR, użyłem dostępnego online:http://www.i2ocr.com/free-online-persian-ocrWycinałem poszczególne napisy i przepuszczałem przez OCR, wychodziło raz lepiej, raz gorzej, innym razem wcale. Złotą myśl o kobiecym ubraniu musiałem przepuszczać przez OCR podzieloną na dwie części, napis jest lekko skośny i może wystarczyłoby go wypoziomować. Tutaj udało się uzyskać 100% zgodności z oryginałem (jak mi się wydaje
;) ), co można sprawdzić na ilustracji poniżej. پوشیدگی زن برای او بهتر است و زیبایی اش را پایدارتر می سازد.
@TikTak po tej relacji, poczytałam z ciekawości pozostałe Twoje i są równie ujmujące. Dla mnie Twój styl jest właśnie bardzo fajny, nie lubię zbędnego wodolejstwa, "miliona" emotikonów, jak w przypadku niektórych relacji. Zresztą każda relacja znajdzie swoich odbiorców, mnie pasuje Twoja i aż zapytam: masz plan na kolejny wyjazd?
Wspaniała relacja, czytałem z wypiekami na twarzy, gratuluję i zazdroszczę wspaniałem wyjazdu. Do Szachinszacha i Perseopolis, dorzuciłbym jeszcze dwie pozycje "must read" przed wypadem do Iranu - Shirin Ebadi - Broniłam ofiar - oraz Wojciecha Giełzyńskiego - o ile odpuscilbym - Rewolucję w imię Allaha to "Szatan wraca do Iranu" jest wg obowiązkowe.
Dziękuję za miłe słowa i podpowiedź lektury.Właśnie kupiłem na Allegro "Szatan wraca do Iranu", wersja w twardej okładce 3.- PLNCieszyć się z tego czy raczej płakać?
:?
Super relacja, krótkie komentarze i sporo zdjęć, fajnie się czyta. Mógłbyś podzielić się namiarami na Hosseina, oraz jakimiś informacjami odnośnie ceny? Z góry dzięki
@TikTak, będę się powtarzać, ale już trudno - uwielbiam Twoje relacje! Świetny styl pisania, trafiasz słowami dokładnie "w punkt". Zmieniłabym tylko jedno - wyjeżdżaj częściej i częściej to opisuj
:)Dziękuję za relację i za mnóstwo przyjemności, którą miałam przy czytaniu
:)Pozdrawiam!
Bardzo, bardzo dziękuję za ciepłe słowa.Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że chcecie przeczytać, to, co mam do powiedzenia.To tak, jakby podróżować razem.A wiadomo, że razem jest przyjemniej
:D Pozdrawiam serdecznie.Tomek
Był wczesny ranek, zwiedzających nie za wielu i pan, który chciał opowiadać giaurom o Islamie trochę się nudził.
Gdy zagadnąłem go, wyraźnie się ucieszył.
Raz, to przez chwilę mógł się czymś zająć a dwa - to a nuż się uda kogoś nawrócić?
Chciałem zapytać o takie krążki z gliny, które są przy wejściach do meczetów, w miejscu, gdzie u nas bywa woda święcona.
Okazało się, że to "pomoc modlitewna", trochę odpowiednik naszego wielkopostnego posypania głowy popiołem i "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".
W czasie modłów krążek taki przykłada się do czoła, żeby sobie wyżej wymienioną prawdę albo uświadomić albo przypomnieć.
Jak chwalić Iran, to już na całego.
Niektórzy twierdzą, że w tym kraju kobiety nie mogą uprawiać porannego joggingu.
A tu proszę:
Można? Można.
=====================================================
Ponieważ nie mieliśmy ochoty na kolejną całodzienną jazdę, znaleźliśmy miejsce na nocleg w połowie drogi między
Isfahanem a Qom.
Abyaneh leży tylko pozornie niedaleko głównej drogi - blisko jest tylko w poziomie.
W pionie natomiast trzeba się wspinać serpentynami przez blisko godzinę, bo Abyaneh, okazało się, jest w górach.
To najmniejsza miejscowość, jaką nam przyszło odwiedzić w Iranie.
Dla równowagi tutejszy hotel był największy i miał bardzo oryginalną nazwę: "Abyaneh".
Lepiej byłoby, żeby nazywał się "Pod gadającą papugą" - niebieski ptak, który mieszka tu obok recepcji, jest
najsympatyczniejszym członkiem personelu.
Najlepiej też mówi po angielsku - "hello", "good morning", "how are you" itd., trzeba tylko wpaść mu w oko.
Inni zatrudnieni tutaj tego nie potrafią.
Przyjazd do Abyaneh nabrał sensu dzięki Hosseinowi.
Wprawdzie wioska jest stara, bo ma ponad tysiąc lat, pod blachą falistą urok domów z czerwonej gliny jednak się zatraca.
Mimo to ludzie dość licznie tu przyjeżdżają ale nie dla zabytków tylko na piknik.
Okolica temu sprzyja a w grilowaniu Irańczycy są dobrzy.
Hossain namówił nas już w Isfahanie, żeby kupić wszystko co trzeba, mieliśmy więc nawet wachlarzyk do machania, żeby
węgiel się lepiej palił.
Wachlarzyk ów, jak większość przedmiotów codziennego użytku tutaj, był w barwach narodowych.
Wkoło Abyaneh są góry, góry są ładne, śnieg w górach się skrzy, więc ogólnie też jest ładnie i miejsca do grilowania
również ładne - w sumie więc można tu przyjechać.
Przy drodze do wioski jest taka niepozorna budka.
Można w niej zamówić bardzo dobra kawę albo herbatę.
Budka oferuje wszystkim swoim gościom hotspota - gdybyście byli w Abyaneh, na pewno Wam się tu przyda,
bo w hotelu Internet jest popsuty.Gdyby tak nie oglądać całego Iranu w czternaście dni, tylko spędzać czas spokojnie i miło - to chyba najlepiej
wybrać się do Kashan.
Mają tu ośnieżone góry na horyzoncie, perskie ogrody, wielki i bardzo stary bazar, mnóstwo zabytkowych domów,
źle powiedziane - pałaców kupieckich, i dużo, bardzo dużo wody różanej oraz olejku, też z róż.
Kashan z tych kwiatów słynie i każdy w Iranie wie, że jak wąchać róże, to w Kashan.
Tymczasem, gdy wdepnąć tu po drodze, powodów do specjalnych zachwytów nie będzie.
Ogrody Fin? No ładne, ale podobne były w Shiraz.
Bazar? Oooo... bazarów to widzieliśmy w Iranie już tyle... Jeszcze jeden mamy oglądać?!
Domy kupców?
A nie - tym razem powodów do grymaszenia nie ma, wcześniej czegoś takiego nie było okazji zobaczyć.
Urodą i rozmachem przerastają wszelkie oczekiwania.
Pisałem o "domach kupców" ale sumienie nie daje mi spokoju.
Niestety - muszę się przyznać.
Widziałem tylko jeden.
U progu następnego pałacu dziewczyny zakomunikowały, że one tam nie chcą wejść tylko czym prędzej udać się na bazar.
To było ABSOLUTNIE BEZ SENSU, targowisk widzieliśmy bez liku, chustki nie mieściły się już w walizce a stoiska na bazarach
wczesnym popołudniem tutaj zamykają na głucho i idą odpoczywać.
Tłumaczenia, groźby, szantaż - nie pomogły, poszliśmy oglądać nieczynne kramy.
Cierpiałem.
W opustoszałym labiryncie niezliczonych korytarzy hulał przeciąg, echo niosło odgłosy naszych kroków, tylko od czasu do czasu
ciszę przerywało łopotanie skrzydeł przepłoszonych gołębi.
Poza strażnikiem labiryntu, którego minęliśmy przy wejściu kwadrans temu - nie było żywego ducha.
Gdy tak zastanawiałem się, na zmianę, jak się z tej plątaniny zakamarków wydostać, skoro nie ma nawet kogo zapytać o drogę
i po jakie licho tracimy tu czas trafiliśmy w końcu na jedne, jedyne uchylone drzwi.
W półmrok korytarza wydobywało się spoza nich światło, ktoś tam w środku się kręcił.
Na drzwiach pisało: "Łaźnia".
Łaźnia to tu była ale sto lat temu.
Po trzęsieniu ziemi rury się popsuły a wnuk prawnuka założyciela kąpielowego biznesu żeby ratować sytuację zajął się
zorganizowaniem restauracji.
Ponieważ było niemal całkiem pusto miał dla nas czas, posiedzieliśmy, pogadali i dobrze zjedli.
Gdyby ktoś był w Kashan, koniecznie niech tu zajrzy, chociaż nie mam pojęcia, jakim cudem miałby tu trafić.
Tak, najwyraźniej zadziałała kobieca intuicja.
Jeżeli z natury rzeczy nie można samemu być posiadaczem takiej intuicji a ktoś w pobliżu ją ma, to trzeba z tego korzystać.
Najwidoczniej przeczucie, bo przecież nie zdrowy rozsądek nas tu przyprowadziło a przekroczenie progu w/w drzwi zmieniło wizytę
w Kashan z "takiej sobie" w "niezapomnianą".
To herbata po irańsku:
Składniki: herbata właściwa, ciasteczko, cukier szafranowy, cukier zwykły, cynamon, woda różana, figi.
A tu obiecane jaja noworoczne z Kashan:
Późnym popołudniem dotarliśmy do Qom znajdującego się przy granicy pomiędzy Iranem i Iranem.Ref.
Niewiele brakło i dociągnąłbym do końca, bo Qom to ostatni punkt irańskiego programu.
Przerwa niezaplanowana.
Przepraszam. :oops:
============================================
- Do Qom? A nie wolelibyście w Kashan sobie posiedzieć? - dziwił się Hossain.
A na pytanie, czy tam rzeczywiście nie ma nic ciekawego, składał ręce, oczy wywracał ku niebu a następnie kiwał
głową z dezaprobatą.
W podobny sposób zareagowały pewnie jeszcze ze dwie osoby z Iranu, które pytały nas o plan podróży.
Wyglądało na to, że lepiej się tam nie pokazywać, bo niekoniecznie będzie się mile widzianym gościem.
Wszystko to złożyło się na przypuszczenie, że miasto jeśli już nie jest położone w Iranie.Ref, to przynajmniej leży blisko jego granicy.
Rzeczywiście, Qom jest w Iranie symbolem ortodoksyjnego islamu: wielkie sanktuarium, setki skupionych wokół niego szkół koranicznych,
miliony pielgrzymów przybywających do grobu Fatimy, siostry ósmego imama Rezy.
Stąd Chomeini wyruszył na podbój kraju, tutaj ciągle rodzą się decyzje wpływające na przyszły los wszystkich Irańczyków.
Tutaj wreszcie jest gniazdo jastrzębi, gotowych w imię religijnych utopii pchać kraj w konflikty ze światem, bez względu
na skalę ewentualnych konsekwencji.
Nic dziwnego zatem, że ci mniej zaangażowani religijnie Qom omijają szerokim łukiem a w dobrej wierze to samo radzili i nam.
Wyszło na to, że nie należy się z góry zrażać.
Sanktuarium jest nadzwyczajne, chyba najciekawsze miejsce, jakie było nam dane w Iranie zobaczyć.
Na teren świątyni, jeżeli tylko zostaniemy zidentyfikowani jako cudzoziemcy, a o to trudno nie jest, możemy wejść tylko jedną, dedykowaną
do tego celu bramą, w towarzystwie przewodnika.
Mohamed, który nas oprowadzał był uczniem jednej ze szkół koranicznych, sympatyczny człowiek, świetnie mówiący w kilku językach.
Trochę było mi go szkoda, znajdował się biedak między młotem i kowadłem.
Z jednej strony miał demonstrować przyjazne oblicze islamu, z drugiej strony znajdował się pod okiem ludzi tłumnie wypełniających
plac sanktuarium.
A wśród nich najwidoczniej nie brakowało takich szczególnie "świętych", bo wyraźnie nie podobała się im nasza obecność i składali
u Mohameda w tej sprawie reklamację, a ten im za każdym razem cierpliwie tłumaczył, że tak ma być.
"Świętość" u pielgrzymów jest tutaj najwidoczniej zastępowana "sprawami ziemskimi" kilkaset metrów dalej.
Złoto, złoto, złoto, złoto, złoto, złoto, złoto .....
Takiej ilości sklepów z biżuterią, takiego przepychu i bogactwa na wystawach, jakie leży na wystawach jubilerów otaczających świątynię Fatimy -
do tej pory nie widziałem.
Tutaj nawet Hosseinowi, który chyba w Qom był pierwszy raz w życiu, w końcu miejsce zaczęło się podobać.