Na twierdzy atrakcje Meybod się nie kończą - jest duży, stary karawanseraj, zbiornik na wodę i - gołębnik. Gołębnik z zewnątrz urodą nie kusi i można go nawet przeoczyć, za to w środku nie będzie się żałować pieniędzy wydanych na wstęp.
Budynek wewnątrz przypomina kilkupiętrową studnię z podestami połączonymi kładkami i schodami, prawie takimi jak w Hogwarcie (niestety, tutaj się nie poruszają).
Dalsza podróż do Isfahanu była już raczej nurząca. Jedyne atrakcje po drodze to przejazdy przez punkty kontrolne i przerwa na obiad. Wg Hosseina kontroli muszą się obawiać przemytnicy narkotyków a my nie, no chyba że jesteśmy kobietą bez chustki na głowie. Tędy podobno wiodą szlaki kurierskie z Afganistanu, stąd checkpointy, których np. pomiędzy Shiraz i Yazd nie było.
Znalezienie obiadu po drodze nie jest sprawą łatwą - w małych miasteczkach, do których trzeba zjechać, restauracje są czynne tylko w zwyczajowych godzinach posiłków i na dodatek ich właściciele poukrywali je. Tutaj np. sprzed trzech dni nasz obiad na przedmieściu Pasargad, miejsce chyba tylko dla wtajemniczonych.
Dzisiaj ostatecznie zatrzymaliśmy się na dużej stacji dla tirów. Turystów tu chyba jeszcze nigdy nie widzieli i stanowiliśmy atrakcję, każdemu mijanemu stolikowi trzeba było powiedzieć "salam". Miedziany kociołek na stole, to dizi, danie które już wcześniej przetestowaliśmy. Namawiam do zamówienia sobie dizi, jeżeli tylko komuś się ku temu okazja trafi.
Do Isfahanu dotarliśmy już po zmroku. Na koniec zdjęcie pt. "Daleko jeszcze? Daleko jeszcze?! Daleko jeszcze??...."
Wczoraj wpadł do mnie Waldek.
Waldek jest wysokiej klasy specjalistą, w związku z tym, ale też i z zamiłowaniem do podróży - sporo jeździ po świecie. Niejedno widział, zdarzało mu się mieszkać i po parę lat w różnych zakątkach globu, więc tym bardziej mnie zaskoczył, stwierdzając: "no, ale trochę im do nas jeszcze brakuje", mając na myśli Irańczyków, o których mu właśnie opowiadałem Przyznaję ze wstydem, że będąc tu i tam też miewałem takie poczucie europejskiej wyższości.
W Iranie - NIE. Oczywiście - poza ruchem ulicznym w Teheranie.
Ponieważ chciałbym, żeby Waldek skorygował swoje zdanie, a czasem ten tekst może kiedyś czytać - będę Iran chwalił. Ten odcinek relacji jest zatem dla osób o mocnych nerwach.
Irańczycy bardzo dbają o swoje zabytki. Z takimi sztandarowymi, jak Persepolis czy Skarbiec Narodowy, pewnie żadne państwo nie miałoby kłopotu i zawsze w budżecie pieniądze by się znalazły. Ale są dziesiątki, setki kilkusetletnich kamienic, pałaców kupieckich, starych meczetów - nie spotkałem ani jednej rudery. Z reguły są dobrze utrzymane, fachowo restaurowane i co ważne - pracują nadal na siebie.
W takiej kamienicy, za równowartość 120 PLN za dwie noce przyszło nam mieszkać. Nad łóżkiem mieliśmy freski z XVII w. a walizki i ciuchy w szafie z XIXw.
W Isfahanie najważniejsze zabytki są skupione wokół Placu Imama. Bez problemu można zagospodarować tu cały dzień. Pałac Szacha, monumentalne meczety, setki otaczających sklepów - jest co robić.
Niestety, plac był blisko naszego hotelu (sami sobie jesteśmy winni, bo takiego noclegu szukaliśmy), więc wybraliśmy się w jego stronę na piechotę. Isfahan od stuleci był stolicą handlu a gdy na kolejne sklepy wokół głównego placu zabrakło miejsca - zaczęto budować nowe, nieco na zewnątrz. Potem jeszcze nowsze zatoczyły szerszy okrąg i nowsze ciut dalej dalej i nowsze ... i tak przez stulecia.
Nie wiem, czy ze wszystkich czterech stron, ale od naszej powstał w ten sposób tak zagmatwany i pokręcony labirynt uliczek, że Stara Jerozolima przy nim to proste ćwiczenie na orientację dla harcerzy. Na dodatek nad ulicami zbudowano sklepienia tu i ówdzie, więc sygnał GPS zanika. Półtora kilometra drogi zajęło nam blisko dwie godziny.
Później już żadnych szczególnych przygód nie było. Isfahan wydał mi się najbardziej europejski ze wszystkich odwiedzonych miejsc.
Wieczorem wybraliśmy się oglądać mosty na wyschniętej rzece. Ludzi kręciło się wokół nich sporo, chociaż nie wiem dlaczego, bo poza kawiarnią w jednym z pylonów - nic specjalnego, poza ładnym widokiem tu nie ma. Chociaż może i powód jest - pod drugim, mniejszym mostem zebrało się bardzo dużo ludzi, głównie młodzieży. Rozsiedli się tam na dobre - mieli koszyki z jedzeniem, przygrywali na gitarach, śpiewali, dyskutowali. Ciekawe, czy władzy się to zgromadzenie, chyba regularne podoba? Hossein nie wiedział albo nie chciał powiedzieć.
Ulice w Isfahanie były ubrane na irański Nowy Rok podobnie, jak u nas. Brakowało tylko choinek chociaż brak ten został zrównoważony jajami noworocznymi. Malowanie noworocznych jaj sfotografowałem później, w Kashan.
Drugi dzień tylko w połowie mogliśmy spędzić w Isfahanie. Czas ten zostal spożytkowany w Dzielnicy Ormiańskiej - enklawie innej i religii i kultury i obyczajów.
Znowu będę chwalił Iran. Szach przed stuleciami przyjął Ormian nie bezinteresownie ale obiecał im wolność religijną i autonomię. Były wojny światowe, w sąsiedniej Turcji Ormian brutalnie eksterminowano, przyszła rewolucja islamska, z prawem szariatu, surowymi restrykcjami obyczajowymi i bezwzględną dominacją nauki Mahometa - ale raz dane słowo cały czas obowiązuje. W dzielnicy są czynne kościoły a ludzie mogą tu żyć po swojemu.
Choć pewnie jednak, z pokolenia na pokolenie asymilują się i przejmują miejscowe zwyczaje i kulturę: Robiłem zdjęcia zwykłego sklepu z ciuchami - w środku ciekawie wyglądający tłumek, gdy podszedł do mnie sprzedawca. - Niech pan nie myśli, że ludzie rabują sklep, to wyprzedaż noworoczna, powiedział trochę na żarty, trochę na serio. Potem chciał opowiedzieć mi o tym co na wystawie - to była dekoracja noworoczna. Składała się z różnych, stałych symboli, z których każdy ma jakieś przypisane znaczenie. Nad całością widniał duzy napis w Farsi. - Cytat z Koranu? spytałem. - Nie. Chodzimy do kościoła. To Hafez.
Dużo nie zabrakło i całkiem zapomniałbym napisać o jeszcze jednym obowiązkowym miejscu w Isfahanie. To Meczet Piątkowy, zajmuje ze dwa hektary i jest największy ze wszystkich meczetów w Iranie. Wejście wcale nie zapowiada, że kryje się za nim coś ciekawego - budowla tak obrosła z zewnątrz targowiskiem, że można przejść blisko niej i wcale nie dostrzec.
Do Meczetu Piątkowego idzie się jednak nie ze względu na rozmiary, tylko jego historię. Najstarsze jego fragmenty sięgają VIIIw, czyli czasów tuż, tuż po Mahomecie a stoją podobno na podwalinach świątyni ognia, z czasów pogańskich. Nie udało nam się dociec, które to konkretnie części budowli. Za to tych późniejszych, z XIw nie da się nie zauważyć. W Europie rozwijał się wtedy chyba styl romański, tutaj wyglądało to tak jak na zdjęciach i było bardziej zbliżone do naszego późniejszego gotyku:
Części nowe, te pokryte kolorową ceramiką, to zaledwie XVI i XVIIw.
Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów? Przy okazji zapytaj kierowcę i przewodnika ile meldunków musieli pisać o turystach z Polski
:mrgreen: Oczywiście jestem reakcjonistą lub nastawionym anty poprzez kapitalistyczne media
:lol: Irańczycy nas kochają a my ich i wszyscy chcą wszystkiego dobrego obopólnie
:mrgreen:
Bardzo mi miło, że się Wam przyjemnie czyta.Dalszy ciąg, jeżeli nic nieprzewidywanego się nie zdarzy (zaczynam jak moja babcia: "jak doczekamy to ...") będzie.W zasadzie to dopiero początek wyjazdu, pewnie trochę zbyt drobiazgowo się rozpisuję.HandSome, gdzie żeś to mleko i miód zobaczył?Kierowca był w pracy i w ten sposób zarabiał na życie, więc o bezinteresowności trudno raczej mówić.Jeżeli słał raporty to przypuszczam, że nie z wyboru więc pewnie nie miałbym mu tego za złe.No chyba, że napisałby jakieś głupoty ...Sądzę jednak, że raportami zajmują się hotele.W bezinteresowną może nie przyjaźń, bo to za duże słowo, tylko sympatię wierzę.Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie.Nie mieliśmy paszportów ani środków, żeby ruszyć w świat, więc każdy gość z zewnątrz intrygowałi chętnie chcieliśmy się z nim zaprzyjaźniać.Przyjeżdżający też mieli najrozmaitsze wizje Polski - a to że nie ma dróg bitych a to że wszyscy musimy pisać raporty,a to, że jak jeden mąż chodzimy pijani od rana do wieczora i od wieczora do rana.A potem się dziwili, tak jak znajoma, której relacjonowaliśmy wyjazd do Iranu:- No a jak dawaliście radę uciekać przed tymi bojówkami?!
:lol:
HandSome napisał:Przyjemnie się czyta o kraju miodem i mlekiem płynącym. Ciekawi mnie tylko czy Ty naprawdę wierzysz w bezinteresowną przyjażn lokalsów?Ale byłeś tam, czy gdybasz?
Nóż się w kieszeni otwiera, gdy wszystkie media świata tak odzierają z godności i prawa do życia mieszkańców perskiej krainy...szukając najbardziej blachych z możliwych, możliwości do rozpoczęcia konfliktu.Wysłane z mojego MI 6 przy użyciu Tapatalka
Ale to właśnie ludzie tworzą takie sytuacje.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen: Wszyscy chcą rządzić niepodzielnie. I tak został stworzony człowiek. Nie po to żeby było wszystkim dobrze tylko po to żeby mi samemu było OK.
TikTak napisał:Wierzę, bo sytuacja społeczna Iranu bardzo przypomina mi stan PRL.Wtedy byłem dokładnie na ich miejscu, po drugiej stronie barykady.Był podział: władza, której nie lubimy i my.Władza była niedobra a my chcieliśmy wyglądać jak najlepiej i przy każdej okazji, sobie i przybyszomz tzw. "wolnego świata", chcieliśmy pokazać, że mimo wszystko jest u nas normalnie...Choć z PRLu mgliście pamiętam kolejki po cukier, to dokładnie takimi słowami opisywałem Iran, kiedy z niego wróciłem. Dokładnie tak samo to odebrałem.A relacja jak zawsze zacna
:)
Bardzo ciekawa relacja, dawno nie czytałam tak mądrych opisów i słów (1 błąd wyłapałam). Aż widzę ten Iran, który Wy zwiedziliście. Dziękuję i czekam na cd.
TikTak napisał:Aaa, i jeszcze prośba.Czy ktoś mógłby mi to przetłumaczyć?: Nie ma problemu
;) . Oczywiście nie znam perskiego, ale OCR, google translate, odrobina improwizacji i już...Wygląda to jak strona z kalendarza, ze złotą myślą pewnego imama dotyczącą ubioru odpowiedniego dla niewiasty.PSNie będę miał żalu, jeśli ktoś biegły w farsi obali moje rozumowanie
:)
Może jestem jakaś dziwna, ale bardzo trudno mi się czyta Twoje relacje z jednego "prostego" powodu - budujesz tak krótkie zdania, że trudno mi się wczuć w opowieść, po każdej kropce odbija mnie od monitora.
Dziękuję za posty, dużo przyjemniej jest pisać relację, widząc, że ktoś ją czyta.Choć muszę ze wstydem przyznać, że robię ją też z powodów egoistycznych, które wymieniłem wcześniej.Katka256, bardzo dziękuję za miłe słowa ale podejrzewam, że to wszystko zasługa obiektu relacji.Stasiek_T, jesteś Wielki!Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Na tym zależało mi specjalnie, bo napisy pochodziły z meczetu, gdzie kobiety, z jakiegoś powodu, były traktowane inaczej.W niektóre dni tygodnia mężczyznom zabraniano nawet wstępu do niego.Ten trzeci maja to raczej będzie dzień jakichś świąt lub obchodów, choć nie sądzę, żeby to było Matki Bożej Królowej Polskialbo, jak kto woli, Konstytucji 3-go Maja
:lol:Maginiak, dziękuję za uwagi. Spróbuję się poprawić, choć będzie mi trudno, bo staram się jak mogę, żeby nie używać przymiotnikówi wtedy od razu zdanie wychodzi za krótkie, o te przymiotniki zwłaszcza.Niestety, nic więcej na usprawiedliwienie nie mam.
:cry:
To ja dla równowagi napiszę, że mi się ten styl BARDZO podoba. Zdania są krótkie, ale w punkt.W ogóle wszystko mi się podoba. Poczucie humoru, pomysł na wycieczkę, odpowiednie proporcje wiedzy przewodnikowej do wstawek osobistych - czekam na ciąg dalszy. No może jedynie zdjęcia... Są takie... poprawne.
:) Pokazują to, co mają pokazać, są dobrą ilustracją do tekstu, ale nie są jakieś super, hiper niezwykłe.@maginiak czemu zaraz dziwna? Po prostu nie lubisz krótkich zdań.
;)Tak mi teraz przyszło do głowy, że przy krótkich zdaniach jest więcej miejsca na czytanie między wierszami. Może to jakaś cecha osób, które nauczyły się czytać przed 1989.
:lol:
@TikTak Ale tu nie ma nic do poprawiania, bo wygląda na to, że tylko ja cierpię bez tych przymiotników
;)@marcinsss
:lol: W '89 czytałam już płynnie. Niestety
:D
TikTak napisał:Jakiego OCR użyłeś?, bo takich tłumaczeń to ja mam więcej:)Nie instalowałem żadnego programu OCR, użyłem dostępnego online:http://www.i2ocr.com/free-online-persian-ocrWycinałem poszczególne napisy i przepuszczałem przez OCR, wychodziło raz lepiej, raz gorzej, innym razem wcale. Złotą myśl o kobiecym ubraniu musiałem przepuszczać przez OCR podzieloną na dwie części, napis jest lekko skośny i może wystarczyłoby go wypoziomować. Tutaj udało się uzyskać 100% zgodności z oryginałem (jak mi się wydaje
;) ), co można sprawdzić na ilustracji poniżej. پوشیدگی زن برای او بهتر است و زیبایی اش را پایدارتر می سازد.
@TikTak po tej relacji, poczytałam z ciekawości pozostałe Twoje i są równie ujmujące. Dla mnie Twój styl jest właśnie bardzo fajny, nie lubię zbędnego wodolejstwa, "miliona" emotikonów, jak w przypadku niektórych relacji. Zresztą każda relacja znajdzie swoich odbiorców, mnie pasuje Twoja i aż zapytam: masz plan na kolejny wyjazd?
Wspaniała relacja, czytałem z wypiekami na twarzy, gratuluję i zazdroszczę wspaniałem wyjazdu. Do Szachinszacha i Perseopolis, dorzuciłbym jeszcze dwie pozycje "must read" przed wypadem do Iranu - Shirin Ebadi - Broniłam ofiar - oraz Wojciecha Giełzyńskiego - o ile odpuscilbym - Rewolucję w imię Allaha to "Szatan wraca do Iranu" jest wg obowiązkowe.
Dziękuję za miłe słowa i podpowiedź lektury.Właśnie kupiłem na Allegro "Szatan wraca do Iranu", wersja w twardej okładce 3.- PLNCieszyć się z tego czy raczej płakać?
:?
Super relacja, krótkie komentarze i sporo zdjęć, fajnie się czyta. Mógłbyś podzielić się namiarami na Hosseina, oraz jakimiś informacjami odnośnie ceny? Z góry dzięki
@TikTak, będę się powtarzać, ale już trudno - uwielbiam Twoje relacje! Świetny styl pisania, trafiasz słowami dokładnie "w punkt". Zmieniłabym tylko jedno - wyjeżdżaj częściej i częściej to opisuj
:)Dziękuję za relację i za mnóstwo przyjemności, którą miałam przy czytaniu
:)Pozdrawiam!
Bardzo, bardzo dziękuję za ciepłe słowa.Nie macie pojęcia, jak się cieszę, że chcecie przeczytać, to, co mam do powiedzenia.To tak, jakby podróżować razem.A wiadomo, że razem jest przyjemniej
:D Pozdrawiam serdecznie.Tomek
Na twierdzy atrakcje Meybod się nie kończą - jest duży, stary karawanseraj, zbiornik na wodę i - gołębnik.
Gołębnik z zewnątrz urodą nie kusi i można go nawet przeoczyć, za to w środku nie będzie się żałować pieniędzy wydanych na wstęp.
Budynek wewnątrz przypomina kilkupiętrową studnię z podestami połączonymi kładkami i schodami, prawie takimi jak w Hogwarcie
(niestety, tutaj się nie poruszają).
Dalsza podróż do Isfahanu była już raczej nurząca.
Jedyne atrakcje po drodze to przejazdy przez punkty kontrolne i przerwa na obiad.
Wg Hosseina kontroli muszą się obawiać przemytnicy narkotyków a my nie, no chyba że jesteśmy kobietą bez chustki na głowie.
Tędy podobno wiodą szlaki kurierskie z Afganistanu, stąd checkpointy, których np. pomiędzy Shiraz i Yazd nie było.
Znalezienie obiadu po drodze nie jest sprawą łatwą - w małych miasteczkach, do których trzeba zjechać, restauracje są czynne tylko
w zwyczajowych godzinach posiłków i na dodatek ich właściciele poukrywali je.
Tutaj np. sprzed trzech dni nasz obiad na przedmieściu Pasargad, miejsce chyba tylko dla wtajemniczonych.
Dzisiaj ostatecznie zatrzymaliśmy się na dużej stacji dla tirów.
Turystów tu chyba jeszcze nigdy nie widzieli i stanowiliśmy atrakcję, każdemu mijanemu stolikowi trzeba było powiedzieć "salam".
Miedziany kociołek na stole, to dizi, danie które już wcześniej przetestowaliśmy.
Namawiam do zamówienia sobie dizi, jeżeli tylko komuś się ku temu okazja trafi.
Do Isfahanu dotarliśmy już po zmroku.
Na koniec zdjęcie pt. "Daleko jeszcze? Daleko jeszcze?! Daleko jeszcze??...."
Wczoraj wpadł do mnie Waldek.
Waldek jest wysokiej klasy specjalistą, w związku z tym, ale też i z zamiłowaniem do podróży - sporo jeździ po świecie.
Niejedno widział, zdarzało mu się mieszkać i po parę lat w różnych zakątkach globu, więc tym bardziej mnie zaskoczył,
stwierdzając: "no, ale trochę im do nas jeszcze brakuje", mając na myśli Irańczyków, o których mu właśnie opowiadałem
Przyznaję ze wstydem, że będąc tu i tam też miewałem takie poczucie europejskiej wyższości.
W Iranie - NIE.
Oczywiście - poza ruchem ulicznym w Teheranie.
Ponieważ chciałbym, żeby Waldek skorygował swoje zdanie, a czasem ten tekst może kiedyś czytać - będę Iran chwalił.
Ten odcinek relacji jest zatem dla osób o mocnych nerwach.
Irańczycy bardzo dbają o swoje zabytki.
Z takimi sztandarowymi, jak Persepolis czy Skarbiec Narodowy, pewnie żadne państwo nie miałoby kłopotu i zawsze
w budżecie pieniądze by się znalazły.
Ale są dziesiątki, setki kilkusetletnich kamienic, pałaców kupieckich, starych meczetów - nie spotkałem ani jednej rudery.
Z reguły są dobrze utrzymane, fachowo restaurowane i co ważne - pracują nadal na siebie.
W takiej kamienicy, za równowartość 120 PLN za dwie noce przyszło nam mieszkać.
Nad łóżkiem mieliśmy freski z XVII w. a walizki i ciuchy w szafie z XIXw.
W Isfahanie najważniejsze zabytki są skupione wokół Placu Imama.
Bez problemu można zagospodarować tu cały dzień.
Pałac Szacha, monumentalne meczety, setki otaczających sklepów - jest co robić.
Niestety, plac był blisko naszego hotelu (sami sobie jesteśmy winni, bo takiego noclegu szukaliśmy), więc wybraliśmy się
w jego stronę na piechotę.
Isfahan od stuleci był stolicą handlu a gdy na kolejne sklepy wokół głównego placu zabrakło miejsca - zaczęto budować nowe,
nieco na zewnątrz.
Potem jeszcze nowsze zatoczyły szerszy okrąg i nowsze ciut dalej dalej i nowsze ... i tak przez stulecia.
Nie wiem, czy ze wszystkich czterech stron, ale od naszej powstał w ten sposób tak zagmatwany i pokręcony labirynt
uliczek, że Stara Jerozolima przy nim to proste ćwiczenie na orientację dla harcerzy.
Na dodatek nad ulicami zbudowano sklepienia tu i ówdzie, więc sygnał GPS zanika.
Półtora kilometra drogi zajęło nam blisko dwie godziny.
Później już żadnych szczególnych przygód nie było.
Isfahan wydał mi się najbardziej europejski ze wszystkich odwiedzonych miejsc.
Wieczorem wybraliśmy się oglądać mosty na wyschniętej rzece.
Ludzi kręciło się wokół nich sporo, chociaż nie wiem dlaczego, bo poza kawiarnią w jednym z pylonów - nic specjalnego,
poza ładnym widokiem tu nie ma.
Chociaż może i powód jest - pod drugim, mniejszym mostem zebrało się bardzo dużo ludzi, głównie młodzieży.
Rozsiedli się tam na dobre - mieli koszyki z jedzeniem, przygrywali na gitarach, śpiewali, dyskutowali.
Ciekawe, czy władzy się to zgromadzenie, chyba regularne podoba?
Hossein nie wiedział albo nie chciał powiedzieć.
Ulice w Isfahanie były ubrane na irański Nowy Rok podobnie, jak u nas.
Brakowało tylko choinek chociaż brak ten został zrównoważony jajami noworocznymi.
Malowanie noworocznych jaj sfotografowałem później, w Kashan.
Drugi dzień tylko w połowie mogliśmy spędzić w Isfahanie.
Czas ten zostal spożytkowany w Dzielnicy Ormiańskiej - enklawie innej i religii i kultury i obyczajów.
Znowu będę chwalił Iran.
Szach przed stuleciami przyjął Ormian nie bezinteresownie ale obiecał im wolność religijną i autonomię.
Były wojny światowe, w sąsiedniej Turcji Ormian brutalnie eksterminowano, przyszła rewolucja islamska, z prawem szariatu,
surowymi restrykcjami obyczajowymi i bezwzględną dominacją nauki Mahometa -
ale raz dane słowo cały czas obowiązuje.
W dzielnicy są czynne kościoły a ludzie mogą tu żyć po swojemu.
Choć pewnie jednak, z pokolenia na pokolenie asymilują się i przejmują miejscowe zwyczaje i kulturę:
Robiłem zdjęcia zwykłego sklepu z ciuchami - w środku ciekawie wyglądający tłumek, gdy podszedł do mnie sprzedawca.
- Niech pan nie myśli, że ludzie rabują sklep, to wyprzedaż noworoczna, powiedział trochę na żarty, trochę na serio.
Potem chciał opowiedzieć mi o tym co na wystawie - to była dekoracja noworoczna.
Składała się z różnych, stałych symboli, z których każdy ma jakieś przypisane znaczenie.
Nad całością widniał duzy napis w Farsi.
- Cytat z Koranu? spytałem.
- Nie. Chodzimy do kościoła. To Hafez.
Dużo nie zabrakło i całkiem zapomniałbym napisać o jeszcze jednym obowiązkowym miejscu w Isfahanie.
To Meczet Piątkowy, zajmuje ze dwa hektary i jest największy ze wszystkich meczetów w Iranie.
Wejście wcale nie zapowiada, że kryje się za nim coś ciekawego - budowla tak obrosła z zewnątrz targowiskiem, że
można przejść blisko niej i wcale nie dostrzec.
Do Meczetu Piątkowego idzie się jednak nie ze względu na rozmiary, tylko jego historię.
Najstarsze jego fragmenty sięgają VIIIw, czyli czasów tuż, tuż po Mahomecie a stoją podobno na podwalinach
świątyni ognia, z czasów pogańskich.
Nie udało nam się dociec, które to konkretnie części budowli.
Za to tych późniejszych, z XIw nie da się nie zauważyć.
W Europie rozwijał się wtedy chyba styl romański, tutaj wyglądało to tak jak na zdjęciach i było bardziej zbliżone
do naszego późniejszego gotyku:
Części nowe, te pokryte kolorową ceramiką, to zaledwie XVI i XVIIw.