W Saty mamy zamówioną wcześniej kwaterę w Gościńcu "Maria". Jedna noc, dwie osoby, 3 posiłki dziennie i to wszystko za niecałe 200 PLN. Były tańsze miejsca w okolicy, ale nie wyglądały za dobrze. Wyszukałem sobie ten dom wcześniej na Google Maps, żeby się nie błąkać po wiosce. Na google opisany jest "Гостевой дом "Мария" в поселке Саты близ озер Кольсай и Каинды". Zajeżdżam na miejsce zgodnie z mapą, dom niby jest, ale troszkę jakby inny, niż to, co widziałem w internetach. Nie, że gorszy. Inny. Jak się później okazało, po prostu trochę go przebudowali. Nowych zdjęć nie wrzucili, bo i po co.
;) Brama zamknięta, parkuję obok i zaczynam się dobijać. Tzn. dzwonić dzwonkiem. Nikogo. No dobra, czekamy. Przed przyjazdem miałem kontakt z gospodynią przez WhatsApp. Piszę więc do niej, że jesteśmy, wysyłam zdjęcie domu i pytanie, czy to tutaj. Niestety, jest offline. Po kilku minutach przychodzi jakaś młoda dziewczyna z siatami pełnymi zakupów i otwiera bramę. Pytam ją grzecznie, po rosyjsku, czy to "Гостевой дом Мария", a dziewczyna wpada w panikę. Coś tam mruczy pod nosem, zamyka bramę i z zakupami, biegiem ucieka w stronę wioski. Tego się nie spodziewałem...
:shock: Po kolejnych kilku minutach, wraca z jakimś chłopakiem. Tak na oko ok. 20 lat. Podchodzą do nas, więc ponawiam, bardzo grzecznie, pytanie. Wywołuje to ożywioną dyskusję pomiędzy nimi, w języku, którego nie znam. Chłopak wyciąga komórkę, gdzieś dzwoni i dość długo rozmawia.. - Musicie tu poczekać. - mówi mi po skończonej rozmowie. - Czyli to tutaj? Pensjonat Maria? - Nie wiem, czekajcie. - i się oddala.
:?
Dziewczyna z zakupami wchodzi do środka, ale nas nie wpuszcza. Czekamy, ale coraz bardziej chodzi mi po głowie, żeby zmienić lokal. Jakieś szyldy po drodze mijaliśmy... Wreszcie przychodzi jakaś ciotka i ratuje sytuację. Tak, to pensjonat Maria. Tak, czekają na nas. Ona tylko u koleżanki była, ale już jest i zaraz będzie robić kolację. Chcecie kolację? Kolację poprosiłem na trochę później. Najpierw chcielibyśmy się rozgościć i umyć. Przypominam: biegi z plecakami w zimowych kurtkach, noc w samolocie, łażenie po górach, stres w dusznym radiowozie - prysznic to nie była kwestia wyboru tylko konieczność. A sama kwatera? Całkiem, całkiem... Na piętrze kilka pokoi z wejściem z wspólnego, dużego pomieszczenia. Na dole kuchnia, jadalnia prysznic i toaleta. Z pozytywów to wspólne pomieszczenie ma wielkie okno ze świetnym widokiem. Łóżko w naszym pokoju wygodne. I wszędzie bardzo czysto.
A teraz ciekawostki: W sypialni żadnych mebli, tylko dwa łóżka. Żadnej szafy, stolika, krzesła, półki. Nawet, kurde, gwoździa w ścianie nie było. W jadalni ozdobny, kryształowy żyrandol troszkę nie współgra z ceratą na stołach. Za to sufit ładny.
:) Niestety, cały budżet przeznaczony na żyrandole został skonsumowany przy zakupie tych kryształów do jadalni i w pozostałych pomieszczeniach żyrandoli nie było. W jadalni jest też umywalka. I bardzo dobrze, można sobie ręce umyć przed jedzeniem albo po skorzystaniu z toalety. Tak, bo w toalecie ani łazience umywalek nie ma.
:lol: Żeby umyć ręce po skorzystaniu z toalety trzeba przejść dokładnie przez cały parter, do jadalni. Pod prysznicem była półka na mydło czy szampon. Ale spadła. No to teraz sobie leży na podłodze. Komu to przeszkadza... Bardziej przeszkadza, że prysznic kopie. Prądem. Nie za mocno i wyłącznie wtedy, gdy się chwyci za słuchawkę stojąc nie w brodziku, tylko obok, na podłodze. Odpuściłem sobie płukanie po sobie brodzika... Toaleta niemal normalna. Muszla i deska widać, że nowe. Najwyżej kilka miesięcy. Nawet jeszcze nie zdążyli tej deski przykręcić...
I żebyśmy się dobrze zrozumieli - ja tu nie narzekam i się nie żalę. To jest bardzo fajny pensjonat i jak ktoś się tam wybiera, to polecam. Można śmiało tam wbijać. Tylko trzeba mieć świadomość, że to jest jednak Azja. Dom jest w miarę nowy, cały czas rozbudowywany i są pewne... nazwijmy to, niedoskonałości. W Polsce nie do pomyślenia, ale tam po prostu tak jest. Podejrzewam, że to jeden z lepszych obiektów w okolicy.
Umyci i najedzeni natychmiast zasypiamy. Budzą nas jakieś odgłosy ze wspólnego pomieszczenia. Okazuje się, że jest tam troje nastolatków (para z Ałmaty i dziewczyna z Ukrainy), którzy właśnie wrócili znad jeziora Kaindy, a teraz grają w domino czekając na taksówkę, która ich zawiezie do Ałmaty. Troszkę porozmawialiśmy i w sumie natchnęli nas, żeby jeszcze dziś jechać nad jezioro Kolsai. Bo blisko, a droga bardzo normalna. Byliśmy umówieni na jutro, na 8 rano z kierowcą, który miał nas zawieźć nad jezioro Kaindy, a na Kolsai chcieliśmy jechać sami, później. Jadąc dzisiaj zaoszczędzaliśmy trochę czasu, a że z dwie godziny pospaliśmy, to i organizmy się zregenerowały. Zatem w drogę. Młodzież do taksówki, która właśnie przyjechała, a my nad jezioro. Po drodze jest szlaban i trzeba kupić bilet .Za wjazd autem oraz dwie osoby zapłaciłem 17 PLN i o tyle mniej zapłacę jutro jadąc nad Kaindy (bo to wspólny bilet). Jezioro ładne, ale bez szału. Może to kwestia tego, że byliśmy za późno, a słońce się już schowało za górami.
Wracamy do hotelu, podziwiamy jeszcze zachód słońca przez okno i kończymy ten baaardzo długi dzień. Jak się chce zwiedzić "cały" Kazachstan w 2 dni, to musi być intensywnie.
Na koniec jeszcze taka dygresja - wyjazd był w lipcu, piszę to w październiku. Jakim cudem pamiętam tyle szczegółów? Nie pamiętam. Wiedziałem, że nie będę pamiętał, bo tydzień po powrocie lecieliśmy na Islandię, więc nie było szans na pisanie relacji na gorąco. Wymyśliłem więc sobie, że codziennie (a czasami kilka razy dziennie) nagrywałem sobie notatki w telefonie o wszystkim, co mnie spotkało, zdziwiło lub zachwyciło.
A teraz, pisząc to, słucham i sam się dziwię co tam się wyrabiało.
:lol:Na noc w budynku zostaliśmy sami. Nie tylko nie było innych gości, ale i nikogo z gospodarzy.
:) Mogliśmy spokojnie zdemontować żyrandol (najcenniejszą rzecz, jaka tam była) i uciec pod osłoną nocy. Ale my nie tacy. Świadczy to jednak o tym, że ludzie mają tam do siebie zaufanie.
Kierowca, który miał nas zawieźć nad Kaindy miał przyjechać o 8:00 rano. Wstajemy zatem po 7:00, poranna toaleta (przypominam, jedyna umywalka w jadalni) i zaczynamy czekać. Najpierw na panią, która miała być o 7:00 i na 7:30 nam zrobić śniadanie.Przyszła o 7:45.
:) Ale śniadanie zrobiła szybko i właściwie o 8:00 byliśmy gotowi. Kierowca niestety nie
:lol: Przyjechał tak coś koło 8:30. Ale przyjechał, i to jest najważniejsze. Kierowcą okazał się być chłopak, który dzień wcześniej kazał nam czekać pod pensjonatem. Nie był zbyt rozmowny, ale nie to, że jakiś niemiły. Po prostu mało rozmowny. Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać. Nasz egzemplarz wyglądał tak:
Fotele co prawda niezbyt wygodne i klimy nie było, za to był znaczek o zakazie zasmradzania powietrza przez pasażerów oraz dostęp do silnika bez wysiadania z auta.
:)
Co do samej drogi nad Kaindy - licząc od zjazdu z asfaltu jest to zaledwie ok. 12 km. Jedzie się ok. godziny. Droga nie jest jakaś bardzo trudna. Każde wysoko zawieszone auto da radę. Pytanie czy warto się tam pchać samemu? Ja stwierdziłem, że nie warto i uważam, że to była dobra decyzja. Chłopak wziął 80 PLN za podwózkę, więc nie było jakoś strasznie drogo. Co mogło się stać, gdybyśmy pojechali sami? Bardzo prawdopodobne jest porysowanie lakieru o krzaki. W bardzo wielu miejscach gałęzie mocno szorowały o drzwi czy dach. Przy wynajętym aucie mógłby to być problem. W kilku miejscach można też wybrać zły wariant (droga się dzieli na kilka opcji) i się wpakować w jakieś dziury czy kamienie, ale to już mniej prawdopodobne. No i można utknąć pośrodku rzeki (przy wysokim poziomie wody). Czyli można samemu, ale niekoniecznie polecam.
Po drodze jest budka, gdzie wnosi się opłatę za wjazd. Bodajże 15 PLN za 2 osoby +17 PLN za auto, ale tego już nie musiałem płacić, bo pokazałem kwitek z poprzedniego dnia, z jeziora Kolsai. Gdy stoimy przy budce mija nas kilkuosobowa wycieczka, która udaje się w kierunku Kaindy... na koniach.
8-) Od budki do parkingu jest jeszcze spory kawałek i tutaj uwaga: parkingi są dwa. Nas kierowca wysadził na tym pierwszym i myślałem, że dalsza droga jest nieprzejezdna lub zamknięta, ale nie. Droga jest bardzo kiepska, ale da się nią jechać. Mijało nas kilka aut z turystami, którzy byli zawożeni na drugi parking, tam, gdzie stoją jurty. Jadąc na drugi parking zaoszczędzicie sobie kilkanaście minut marszu. Zresztą macie mapkę poglądową.
Kiedy doszliśmy do drugiego parkingu, to akurat dojechała tam ekipa ciotek z Ałmaty, które są gdzieś w okolicy na wczasach. Ponieważ oczywiście też szły nad jezioro, to szliśmy razem, a ciotki były wyjątkowo rozmowne, głównie między sobą, ale i z nami troszkę pogadały, a nawet piosenki po drodze śpiewały. Po drodze, ze ścieżki którą szliśmy, pierwszy widok na jezioro:
W końcu dochodzimy do jeziora. Ładne. Bardzo ładne. Wszyscy pewnie wiedzą, jak wygląda jedna z największych atrakcji Kazachstanu, ale i tak muszę kilka zdjęć tu dać.
Nazwa miejscowa (po kazachsku) to Қайыңды көлі i oznacza jezioro brzozowe lub jezioro otoczone brzozami. Jezioro, jak łatwo się domyśleć, powstało na skutek osuwiska i zatamowania koryta rzeki. Powierzchnia jeziora jest na wysokości ok. 1867 m.n.p.m., długość jeziora ok. 400 m, temperatura wody w lecie nie przekracza 6 st. Celsjusza.
I tym oto sposobem osiągnęliśmy najdalszy punkt kazachskiej części naszej wycieczki. Od tego momentu zaczynamy wracać. Szybko poszło.
:lol: Najpierw wracamy na kwaterę. W planie obiad i wyjazd. Gospodyni proponuje nam na obiad jakieś "kartoszki z mjasem" i mówi, że za pół godziny będzie gotowy, ale tych ziemniaków jeszcze nie zaczęła obierać więc ten czas nie wydaje się być wiarygodny.
:) Proszę ją, żeby jednak zamiast obiadu na ciepło zrobiła obiad na szybko. Nie podoba jej się to, ale klient nasz pan i daje jakieś wędliny sery i lepioszki (rodzaj pieczywa) oraz duży dzbanek herbaty. Pojedliśmy, popiliśmy, ale całej herbaty nie daliśmy rady wypić. Pani, nadal lekko sfochowana, że nie chcieliśmy porządnego obiadu powiedziała, że za mało herbaty wypiliśmy, a kto dużo nie pije, tego głowa później boli.
I mi kurde wykrakała.
:cry:
Na razie jednak nic nie boli, uiszczamy się, zabieramy graty, odpalamy Toyotę i w drogę powrotną do Ałmaty. Nie obyło się oczywiście bez przystanków na zdjęcia po drodze.
Jaka trasa? Bardzo podobna, jak pierwszego dnia., tyle tylko, że: - nie jedziemy na Big Ałmaty
:) - nie oddajemy auta na lotnisku, tylko w centrum - poprzednio jechałem wg google maps, tym razem wg Maps.me Maps.me prowadzi przez miejscowość Жаланаш, google prowadzi skrótem.
Dlaczego to ważne? 1. Lepiej chyba nadrobić trochę kilometrów, bo droga przez wioskę jest nie najgorsza, natomiast skrót jest tragiczny, jeżeli chodzi o jakość nawierzchni. Za to kwiaty piękniejsze rosną właśnie wzdłuż tego skrótu. 2. W wiosce Жаланаш stały trzy dziewczyny z plecakami i łapały stopa. I pewnie by tak długo łapały, bo większość aut, jadących w kierunku Ałmaty, jeździ jednak skrótem. Oczywiście zatrzymałem się. Jedna z dziewczyn zaczęła się pytać po angielsku, dokąd jedziemy i czy mogą się zabrać z nami... Tylko ten akcent... - Przepraszam, a Wy przypadkiem nie z Polski? - Ło Jezu, tak! A po czym to widać? - Nie widać, słychać. Polacy jakoś tak specyficznie mówią po angielsku... Dziewczyny co prawda nie jechały do Ałmaty tylko gdzieś na wschód i wysiadły po ok. 80 km na skrzyżowaniu, ale wysiadły w miejscu, gdzie ruch był już całkiem duży i pewnie szybko coś złapały. Ich plan na Kazachstan bardzo się różnił od naszego. One miały zaplanowane 3 tygodnie na zwiedzanie Kazachstanu, my 2 dni.
:lol:
Zbliżamy się powoli do Ałmaty i znowu zaczynam się czuć jak zwierzyna łowna. Po drodze mijamy kilkanaście fotoradarów stacjonarnych oraz kilka patroli policyjnych. Bardzo się pilnuję, żeby jechać przepisowo, ale w końcu na moment tracę czujność. Po tankowaniu zapominam włączyć światła przed wyjechaniem ze stacji. W moim prywatnym aucie włączają się same, pewnie dlatego. Już po kilkuset metrach, jadący z naprzeciwka patrol daje mi znaki, żebym się zatrzymał. Panowie zawracają, zatrzymują się za mną i zapraszają do radiowozu. Nie wiedziałem, dlaczego mnie zatrzymali (prędkości nie przekroczyłem) więc przygotowuję się na kolejną rozmowę o 3 latach leczenie i milionie tenge kary, ale nie. Inna liga. Tym razem auto to była jakaś w miarę nowa terenówka, a załogę stanowiło dwóch młodych, schludnie umundurowanych policjantów, którzy próbowali nawet po angielsku zacząć ze mną rozmawiać. Bardzo się jednak ucieszyli, że nie muszą i rosyjski wystarczy. Pokazali mi nagranie z wideorejestratora, gdzie wyraźnie było widać, że nie mam świateł. Pokazali mi taryfikator, gdzie jak byk było "Za brak świateł 10.00 tenge" czyli ok. 100 PLN.
Uśmiechnęli się zachęcająco.
- Вы должны написать штраф, или ... (Musicie pisać mandat, czy...) - У вас есть 10 долларов? (Masz 10 dolców?) - Да. (Tak) - Ну, нам не нужно... (No to nie musimy...)
I pokazał palcem na półkę miedzy fotelami.
A później wjechaliśmy do Ałmaty i zaczęły się koszmarne korki. A jeszcze chwilę wcześniej było TAK pusto.
Troszkę dziwnie się czułem. Strażnik w uniformie patrzył na mnie, ale nie podchodził. Wziąłem kolejną porcję banknotów. No bo w sumie bez przesady... to że nasze stroje nie pasowały do otoczenia nie oznacza, że od razu musi nas mundurowy ganiać. Stroje typowo górskie, a tu marmury, kryształy, garnitury... - Piękny ten żyrandol. - powiedziała Asia. - No. Piękny. - W zasadzie nawet nie spojrzałem. Skoro Asi się podoba, to musi być piękny. Albo przynajmniej musi mi się podobać.
;) Zajęty byłem liczeniem kasy i upychaniem jej do portfela. - I w ogóle... "Marian, tu jest jakby luksusowo." - Pojechała klasyką - Dobra wystarczy. Spadamy z tych luksusów. - Może chociaż serniczek? - pełne pożądania spojrzenie Asi padło na ladę kawiarni w hotelowym lobby.. - Może Uberek? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie - Późno już. Zresztą, cholera wie ile taki serniczek tu kosztuje... - Wiem, wiem - zarzuciła plecak - spadajmy.
Wyszliśmy na zewnątrz. Nikt nas nie zatrzymał, bo i po co. W końcu tylko skorzystaliśmy z bankomatu.
Odwróciłem się i popatrzyłem na hotel. Ładny. Duży. Hotel Kazakhstan w Ałmaty. Zaraz, zaraz... włączyło mi się tentegowanie w głowie. - Asiu... - Tak? - My tu mamy rezerwację na przedostatnią nockę...
Jak już pisałem, przed wyjazdem zarezerwowałem kilka noclegów. Tak dokładnie, to pięć: trzy pierwsze noce i dwie ostatnie. Bo w te nocki wiedziałem, gdzie dokładnie mam być. Pozostałe noclegi były ogarniane na bieżąco. Pierwszy nocleg mamy już za sobą w Saty, drugi będzie wyjątkowy, ale najpierw, zupełnie nieświadomie, trafiliśmy do przedostatniego.
Po przebiciu się przez korki oddajemy Toyotę. Andriej nawet jej zbyt dokładnie nie ogląda i nie robi żadnych problemów. Potrzebowałem teraz trochę gotówki, więc sprawdziłem, gdzie jest najbliższy bankomat i okazało się, że właśnie w hotelu Kazakhstan. I naprawdę, dopiero po wyjściu, skojarzyłem, że mamy tam rezerwację, ale to dopiero za dwa tygodnie. Za to na najbliższą nockę mamy również coś specjalnego: Shymbulak Ski Resort Hotel. Nie mam oczywiście ładnego zdjęcia z zewnątrz, zatem dam poglądowo jakieś losowe z internetów.
Hotel jest przepięknie położony na wysokości około 2.260 m.n.p.m. pośrodku terenów narciarskich. Dojechać tam można na dwa sposoby: kolejką linową lub ekobusem (autobusem elektrycznym). W planie był wjazd kolejką, więc zamawiam Yandex (to tutejszy odpowiednik Ubera - bardzo sprawnie działający i bardzo tani) i jedziemy do stacji początkowej kolejki. Z tym Yandexem były na początku komplikacje, bo musiałem ściągnąć aplikację, później się nie mogłem znaleźć z kierowcą (w sumie, to chyba była moja wina, ale ciii...) a na koniec okazało się, że korki wcale nie maleją pod wieczór. Tym sposobem, gdy wysiedliśmy przy dolnej stacji kolejki, to od kilku minut była już wyłączona. Zatem ekobus. Tyle, że przystanek ekobusa jest prawie kilometr dalej i prawie 100 metrów wyżej. A mnie, właśnie w tym momencie zaczęła boleć głowa. Bardzo. Pewnie za mało herbaty w Saty. I z tą moja bolącą głową i z plecakami prawie biegniemy ten kilometr, żeby zdążyć na ekobusa. Zdążyliśmy jakieś 2-3 minuty przed odjazdem ostatniego. Nie wiem, co by było, gdybyśmy się spóźnili. Bilet na ekobus to około 5 PLN od osoby. Trasa około 8 km. Czas przejazdu około 20 minut. Ekobus mocno się męczy jadąc pod górę. Stromo i ładne widoki. Z kolejki byłyby pewnie jeszcze ładniejsze, ale nie narzekam. Najważniejsze, że pod koniec jazdy Metafen zaczyna działać i łeb odpuszcza. Mogę się cieszyć pięknym zachodem słońca z balkonu naszego pokoju.
Domyci (tu prysznic prądem nie kopał) i przebrani w normalne ciuchy idziemy zaszaleć na kolacji. Tanio nie było (jak na Kazachstan), bo 70 PLN poszło, ale było pysznie i do syta.
Na śniadanie wybrałem stolik z widokiem. Śniadanie równie dobre i obfite, jak kolacja. O 10:00 ma wystartować kolejka, więc zabieramy niezbędne rzeczy, ubieramy się cieplutko i wychodzimy na dwór, żeby przekonać się, że: 1. Kolejka jeszcze nie działa. 2. O 10:00 jest już 33 stopnie Celsjusza i wszyscy się dziwnie patrzą na nasze polary. Polary do plecaka i idziemy czekać na kolejkę.
Jedziemy oczywiście do góry. Start z 2.260, przesiadka na wysokości 2.860 i stacja końcowa na 3.194 m.n.p.m. Na stacji pośredniej też jest hotel. Nawet myślałem, żeby tu spędzić tą nockę, ale ostatecznie wybrałem ten niżej. Jest tu też ładnie urządzona restauracja. Nie jedliśmy, więc nie wiem czy bardzo drogo i czy bardzo smacznie. Ale ładnie i z ładnym widokiem. Nie wiem tylko, czemu w wystroju dominują elementy kojarzące się z morzem.
Jesteśmy. Ponad 3.200 m.n.p.m. Wyżej w Kazachstanie już nie będziemy. Co prawda to, że tu dotarliśmy to zasługa środków transportu, a nie nasz wysiłek, ale nie ma to żadnego wpływu na piękno otoczenia. Dookoła cudne góry, piękne kwiaty i ogólnie jest OK.
Relacja zapowiada się świetnie
:), z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy, zwłaszcza z Kirgistanu (i zdjęcia
:))! Już wiem, że trzeba tam koniecznie pojechać, być może Waszymi śladami i tak na wariata, też to lubimy
:P. Niestety nie znamy rosyjskiego, więc jak zatrzyma nas policja, to 3 lata więzienia w szpitalu jak nic
:P (cały czas nie mogę ze śmiechu z Waszych przygód ;P). Ale faktycznie jak już człowiek ogarnie jedną taką większą i dalszą wyprawę (jak do USA) to potem reszta wydaje się pestką (czyli np.brak bukowania noclegów w KIRGISTANIE (!), przecież jakoś sobie poradzimy
:P)
:lol: . Ciekawe co było dalej
:)!
@Bubu69 Dzięki! Sam z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Niestety, nie chcą się same napisać.
:( Co do noclegów, to zupełny luz, tam booking działa tak samo, jak wszędzie indziej. Na google maps też można hotele znaleźć... Tylko ten rosyjski - to naprawdę bardzo pomagało. Raz, że organizacyjnie, dwa - towarzysko.
A ja żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie Uzbekistanu.
:lol:Tak jak mówisz, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dzięki temu jest dobry pretekst, żeby wrócić.
:)
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu :)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego ;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu
:)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego
;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
@DorotaY Popatrz wyżej - ewaolivka już "wygłówkowała", że to cukier.
:)Co do Uzbekistanu, to właśnie się zastanawiamy, czy w następne wakacje nie uzupełnić pozostałych poradzieckich stanów (Uzbekistan, Tadżykistan).
:) Inną alternatywą, którą bardzo poważnie rozważamy, myślę, że też dla Ciebie interesującą, jest opcja wyjazdu do Kanady.
:lol::Co do poczytania relacji z Uzbekistanu, to jest tu na forum kilka. Na przykład relacja Cubero4: azja-srodkowa-zabim-skokiem,215,146077albo, nie tylko moim zdaniem, rewelacyjnie napisana i ze świetnymi zdjęciami relacja nenyan: kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523Czytania wystarczy na kilka zimowych wieczorów.
:)
BrunoJ napisał:Fajna ta mapka. ...Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol:Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.
Dzięki. Tak, chodziło o relive. Wstępnie już czytałem. Pomacam coś jak. Tylko chyba telefon będę musiał po mału wymienić bo od tych wszystkich apek w tle to bateria przestaje trzymać
;)
:lol: Tak w dużym uproszczeniu, to wiem, bo sam coś takiego kończyłem jakieś dwadzieścia kilka lat temu. Tyle, że świat idzie na przód i teraz są tysiące najróżniejszych specjalizacji. Nie drążyłem, czy pan Amerykanin uczył ogólnie obsługi komputera, czy też był specjalistą od nierelacyjnych baz danych, programowania w C/C++ czy może tworzenia modeli 3D.
Jakie tam są piękne widoki
:o !!! Za to przygody macie równie ciekawe
:P. Podziwiam, że nie odpuszczacie i kombinujecie dalej, żeby dostać przepustki
:) i wszystko pod okiem uzbrojonych strażników
:P. Super relacja!
marcinsss napisał: Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda. E tam. Warto było. Już choćby dla samej formułki: "marcinsss razem z 1 człowiekiem". Możesz się poczuć jak jakiś Terminator czy coś...
;)
Będzie, będzie...Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:)No ale w styczniu muszę skończyć.
Nie daj czekaj na kolejną część tak długo
:) Świetnie się czyta, to styl, który lubię- w razie czego pierwszą chętną na książkę już macie
;) Tylko koniecznie z toną zdjęć, bo są cudne!
@jerzy5 Dziękuję.Wśród ponad 50 odwiedzonych krajów, Kirgistan jest jednym z niewielu, do których bardzo chciałbym wrócić. I wrócę.Tym razem łącząc go z Uzbekistanem i Tadżykistanem.
:)
marcinsss napisał:Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.Marcin no nie, to ja tyle kasy w ostrej walucie wydalem, aby zobaczyc Buchanke, a Ty mogles sie nawet przejechac 60-letnia Buchanka. Anyway swietna relacja i gratulacje! cccc napisał:Moim marzeniem bylo rowniez zobaczyc Buchankemiesiac-w-podrozy-ktora-mi-sie-przysnila,214,127564&p=1445765#p1445765Pozdrawiam cieplutko.
@cccc Jeśli w ciągu najbliższych 10 lat wybierzesz się w tamte rejony, to niewątpliwie ten UAZ dalej będzie tam kursował do jeziora. A jak grzecznie poprosisz, to pewnie nawet będziesz mógł zasiąść za jego kierownicą.
:)
@marcinsss w Kirgistanie jest takie powiedzenie, ze Buchanka nie do zdarcia, nawet po domach przejedzie, mysle, ze nawet za 15 lat moze jeszcze jezdzic. Jak sam pojade to nie bede mial mozliwosci dac zarobic kierowcy z napiwkiem.Gdybym nie musial znow do A to bym jutro pojechal. Btw dzieki, ze zabrales tych Biednych ludzi, masz plusa.
:)Dobrej nocki.
@cccc Tym razem zupełnie się z Tobą nie zgadzam.
:)1. Jeżeli kierowca pozwoli Ci prowadzić jego samochód (i jednocześnie, być może jedyne, źródło utrzymania), to napiwek powinien być przynajmniej podwójny.
:)2. Nie zabrałem tych ludzi, bo byli biedni, tylko dlatego, że potrzebowali zabrania. Czy gdyby byli bogaci, to frajda ze zrobionej im przysługi byłaby mniejsza? Zresztą, kto wie, może na warunki Kirgiskie wcale nie byli biedni?
:)
@marcinsss nie przejmuj sie tak, bedzie dobrze, potrafie cieszyc sie z malych rzeczy, mi wystarczy, jak tylko wejde do srodka i chetnie porzadnie wynagrodze.
:) Nikt nie bedzie mial krzywdy na pewno. Zreszta mam juz dogadane, ze nastepnym razem wycieczka w gory Buchanka i po drodze bedziemy zabierac stopem Wszystkich, kto tylko nas zatrzyma, czy biednych czy bogatych. Ja nie oceniam ludzi po stanie konta, tylko albo ktos jest sympatyczny albo nie. Nawet bogaty moze okazac sie Biednym, gdy potrzebuje pomocy. W Son Kul wlasciciel campu z kanistrem w reku poprosil, czy go nie podwieziemy do Naryn, bo tam stalo jego auto. Kierowca zapytal mnie o zgode i sie oczywiscie zgodzilem.
:) Po drodze sympatyczny starszy Pan chwalil sie, ze ma 100 owiec, a ilosci koni to nie pamietam, ale podkreslal, ze sa bogatsi od niego. Pozdr. i milego dnia.
W Saty mamy zamówioną wcześniej kwaterę w Gościńcu "Maria". Jedna noc, dwie osoby, 3 posiłki dziennie i to wszystko za niecałe 200 PLN. Były tańsze miejsca w okolicy, ale nie wyglądały za dobrze.
Wyszukałem sobie ten dom wcześniej na Google Maps, żeby się nie błąkać po wiosce. Na google opisany jest "Гостевой дом "Мария" в поселке Саты близ озер Кольсай и Каинды". Zajeżdżam na miejsce zgodnie z mapą, dom niby jest, ale troszkę jakby inny, niż to, co widziałem w internetach. Nie, że gorszy. Inny. Jak się później okazało, po prostu trochę go przebudowali. Nowych zdjęć nie wrzucili, bo i po co. ;)
Brama zamknięta, parkuję obok i zaczynam się dobijać. Tzn. dzwonić dzwonkiem. Nikogo. No dobra, czekamy. Przed przyjazdem miałem kontakt z gospodynią przez WhatsApp. Piszę więc do niej, że jesteśmy, wysyłam zdjęcie domu i pytanie, czy to tutaj. Niestety, jest offline.
Po kilku minutach przychodzi jakaś młoda dziewczyna z siatami pełnymi zakupów i otwiera bramę. Pytam ją grzecznie, po rosyjsku, czy to "Гостевой дом Мария", a dziewczyna wpada w panikę. Coś tam mruczy pod nosem, zamyka bramę i z zakupami, biegiem ucieka w stronę wioski. Tego się nie spodziewałem... :shock:
Po kolejnych kilku minutach, wraca z jakimś chłopakiem. Tak na oko ok. 20 lat. Podchodzą do nas, więc ponawiam, bardzo grzecznie, pytanie. Wywołuje to ożywioną dyskusję pomiędzy nimi, w języku, którego nie znam. Chłopak wyciąga komórkę, gdzieś dzwoni i dość długo rozmawia..
- Musicie tu poczekać. - mówi mi po skończonej rozmowie.
- Czyli to tutaj? Pensjonat Maria?
- Nie wiem, czekajcie. - i się oddala.
:?
Dziewczyna z zakupami wchodzi do środka, ale nas nie wpuszcza. Czekamy, ale coraz bardziej chodzi mi po głowie, żeby zmienić lokal. Jakieś szyldy po drodze mijaliśmy...
Wreszcie przychodzi jakaś ciotka i ratuje sytuację.
Tak, to pensjonat Maria. Tak, czekają na nas. Ona tylko u koleżanki była, ale już jest i zaraz będzie robić kolację. Chcecie kolację?
Kolację poprosiłem na trochę później. Najpierw chcielibyśmy się rozgościć i umyć. Przypominam: biegi z plecakami w zimowych kurtkach, noc w samolocie, łażenie po górach, stres w dusznym radiowozie - prysznic to nie była kwestia wyboru tylko konieczność.
A sama kwatera? Całkiem, całkiem... Na piętrze kilka pokoi z wejściem z wspólnego, dużego pomieszczenia. Na dole kuchnia, jadalnia prysznic i toaleta.
Z pozytywów to wspólne pomieszczenie ma wielkie okno ze świetnym widokiem. Łóżko w naszym pokoju wygodne. I wszędzie bardzo czysto.
A teraz ciekawostki:
W sypialni żadnych mebli, tylko dwa łóżka. Żadnej szafy, stolika, krzesła, półki. Nawet, kurde, gwoździa w ścianie nie było.
W jadalni ozdobny, kryształowy żyrandol troszkę nie współgra z ceratą na stołach. Za to sufit ładny. :) Niestety, cały budżet przeznaczony na żyrandole został skonsumowany przy zakupie tych kryształów do jadalni i w pozostałych pomieszczeniach żyrandoli nie było.
W jadalni jest też umywalka. I bardzo dobrze, można sobie ręce umyć przed jedzeniem albo po skorzystaniu z toalety. Tak, bo w toalecie ani łazience umywalek nie ma. :lol: Żeby umyć ręce po skorzystaniu z toalety trzeba przejść dokładnie przez cały parter, do jadalni.
Pod prysznicem była półka na mydło czy szampon. Ale spadła. No to teraz sobie leży na podłodze. Komu to przeszkadza...
Bardziej przeszkadza, że prysznic kopie. Prądem. Nie za mocno i wyłącznie wtedy, gdy się chwyci za słuchawkę stojąc nie w brodziku, tylko obok, na podłodze. Odpuściłem sobie płukanie po sobie brodzika...
Toaleta niemal normalna. Muszla i deska widać, że nowe. Najwyżej kilka miesięcy. Nawet jeszcze nie zdążyli tej deski przykręcić...
I żebyśmy się dobrze zrozumieli - ja tu nie narzekam i się nie żalę. To jest bardzo fajny pensjonat i jak ktoś się tam wybiera, to polecam. Można śmiało tam wbijać. Tylko trzeba mieć świadomość, że to jest jednak Azja. Dom jest w miarę nowy, cały czas rozbudowywany i są pewne... nazwijmy to, niedoskonałości. W Polsce nie do pomyślenia, ale tam po prostu tak jest.
Podejrzewam, że to jeden z lepszych obiektów w okolicy.
Umyci i najedzeni natychmiast zasypiamy. Budzą nas jakieś odgłosy ze wspólnego pomieszczenia. Okazuje się, że jest tam troje nastolatków (para z Ałmaty i dziewczyna z Ukrainy), którzy właśnie wrócili znad jeziora Kaindy, a teraz grają w domino czekając na taksówkę, która ich zawiezie do Ałmaty. Troszkę porozmawialiśmy i w sumie natchnęli nas, żeby jeszcze dziś jechać nad jezioro Kolsai. Bo blisko, a droga bardzo normalna.
Byliśmy umówieni na jutro, na 8 rano z kierowcą, który miał nas zawieźć nad jezioro Kaindy, a na Kolsai chcieliśmy jechać sami, później. Jadąc dzisiaj zaoszczędzaliśmy trochę czasu, a że z dwie godziny pospaliśmy, to i organizmy się zregenerowały.
Zatem w drogę.
Młodzież do taksówki, która właśnie przyjechała, a my nad jezioro.
Po drodze jest szlaban i trzeba kupić bilet .Za wjazd autem oraz dwie osoby zapłaciłem 17 PLN i o tyle mniej zapłacę jutro jadąc nad Kaindy (bo to wspólny bilet). Jezioro ładne, ale bez szału. Może to kwestia tego, że byliśmy za późno, a słońce się już schowało za górami.
Wracamy do hotelu, podziwiamy jeszcze zachód słońca przez okno i kończymy ten baaardzo długi dzień. Jak się chce zwiedzić "cały" Kazachstan w 2 dni, to musi być intensywnie.
Na koniec jeszcze taka dygresja - wyjazd był w lipcu, piszę to w październiku. Jakim cudem pamiętam tyle szczegółów?
Nie pamiętam.
Wiedziałem, że nie będę pamiętał, bo tydzień po powrocie lecieliśmy na Islandię, więc nie było szans na pisanie relacji na gorąco. Wymyśliłem więc sobie, że codziennie (a czasami kilka razy dziennie) nagrywałem sobie notatki w telefonie o wszystkim, co mnie spotkało, zdziwiło lub zachwyciło.
A teraz, pisząc to, słucham i sam się dziwię co tam się wyrabiało. :lol:Na noc w budynku zostaliśmy sami. Nie tylko nie było innych gości, ale i nikogo z gospodarzy. :) Mogliśmy spokojnie zdemontować żyrandol (najcenniejszą rzecz, jaka tam była) i uciec pod osłoną nocy. Ale my nie tacy. Świadczy to jednak o tym, że ludzie mają tam do siebie zaufanie.
Kierowca, który miał nas zawieźć nad Kaindy miał przyjechać o 8:00 rano. Wstajemy zatem po 7:00, poranna toaleta (przypominam, jedyna umywalka w jadalni) i zaczynamy czekać.
Najpierw na panią, która miała być o 7:00 i na 7:30 nam zrobić śniadanie.Przyszła o 7:45. :) Ale śniadanie zrobiła szybko i właściwie o 8:00 byliśmy gotowi. Kierowca niestety nie :lol: Przyjechał tak coś koło 8:30. Ale przyjechał, i to jest najważniejsze.
Kierowcą okazał się być chłopak, który dzień wcześniej kazał nam czekać pod pensjonatem. Nie był zbyt rozmowny, ale nie to, że jakiś niemiły. Po prostu mało rozmowny.
Za to auto na wypasie :) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.
Nasz egzemplarz wyglądał tak:
Fotele co prawda niezbyt wygodne i klimy nie było, za to był znaczek o zakazie zasmradzania powietrza przez pasażerów oraz dostęp do silnika bez wysiadania z auta. :)
Co do samej drogi nad Kaindy - licząc od zjazdu z asfaltu jest to zaledwie ok. 12 km. Jedzie się ok. godziny. Droga nie jest jakaś bardzo trudna. Każde wysoko zawieszone auto da radę. Pytanie czy warto się tam pchać samemu? Ja stwierdziłem, że nie warto i uważam, że to była dobra decyzja. Chłopak wziął 80 PLN za podwózkę, więc nie było jakoś strasznie drogo.
Co mogło się stać, gdybyśmy pojechali sami?
Bardzo prawdopodobne jest porysowanie lakieru o krzaki. W bardzo wielu miejscach gałęzie mocno szorowały o drzwi czy dach. Przy wynajętym aucie mógłby to być problem. W kilku miejscach można też wybrać zły wariant (droga się dzieli na kilka opcji) i się wpakować w jakieś dziury czy kamienie, ale to już mniej prawdopodobne. No i można utknąć pośrodku rzeki (przy wysokim poziomie wody). Czyli można samemu, ale niekoniecznie polecam.
A my jechaliśmy tak:
https://youtu.be/rTEai65X2nY
Po drodze jest budka, gdzie wnosi się opłatę za wjazd. Bodajże 15 PLN za 2 osoby +17 PLN za auto, ale tego już nie musiałem płacić, bo pokazałem kwitek z poprzedniego dnia, z jeziora Kolsai. Gdy stoimy przy budce mija nas kilkuosobowa wycieczka, która udaje się w kierunku Kaindy... na koniach. 8-)
Od budki do parkingu jest jeszcze spory kawałek i tutaj uwaga: parkingi są dwa. Nas kierowca wysadził na tym pierwszym i myślałem, że dalsza droga jest nieprzejezdna lub zamknięta, ale nie. Droga jest bardzo kiepska, ale da się nią jechać. Mijało nas kilka aut z turystami, którzy byli zawożeni na drugi parking, tam, gdzie stoją jurty. Jadąc na drugi parking zaoszczędzicie sobie kilkanaście minut marszu. Zresztą macie mapkę poglądową.
Kiedy doszliśmy do drugiego parkingu, to akurat dojechała tam ekipa ciotek z Ałmaty, które są gdzieś w okolicy na wczasach. Ponieważ oczywiście też szły nad jezioro, to szliśmy razem, a ciotki były wyjątkowo rozmowne, głównie między sobą, ale i z nami troszkę pogadały, a nawet piosenki po drodze śpiewały. Po drodze, ze ścieżki którą szliśmy, pierwszy widok na jezioro:
W końcu dochodzimy do jeziora. Ładne. Bardzo ładne. Wszyscy pewnie wiedzą, jak wygląda jedna z największych atrakcji Kazachstanu, ale i tak muszę kilka zdjęć tu dać.
Nazwa miejscowa (po kazachsku) to Қайыңды көлі i oznacza jezioro brzozowe lub jezioro otoczone brzozami. Jezioro, jak łatwo się domyśleć, powstało na skutek osuwiska i zatamowania koryta rzeki. Powierzchnia jeziora jest na wysokości ok. 1867 m.n.p.m., długość jeziora ok. 400 m, temperatura wody w lecie nie przekracza 6 st. Celsjusza.
I tym oto sposobem osiągnęliśmy najdalszy punkt kazachskiej części naszej wycieczki. Od tego momentu zaczynamy wracać. Szybko poszło. :lol:
Najpierw wracamy na kwaterę. W planie obiad i wyjazd. Gospodyni proponuje nam na obiad jakieś "kartoszki z mjasem" i mówi, że za pół godziny będzie gotowy, ale tych ziemniaków jeszcze nie zaczęła obierać więc ten czas nie wydaje się być wiarygodny. :) Proszę ją, żeby jednak zamiast obiadu na ciepło zrobiła obiad na szybko. Nie podoba jej się to, ale klient nasz pan i daje jakieś wędliny sery i lepioszki (rodzaj pieczywa) oraz duży dzbanek herbaty. Pojedliśmy, popiliśmy, ale całej herbaty nie daliśmy rady wypić. Pani, nadal lekko sfochowana, że nie chcieliśmy porządnego obiadu powiedziała, że za mało herbaty wypiliśmy, a kto dużo nie pije, tego głowa później boli.
I mi kurde wykrakała. :cry:
Na razie jednak nic nie boli, uiszczamy się, zabieramy graty, odpalamy Toyotę i w drogę powrotną do Ałmaty. Nie obyło się oczywiście bez przystanków na zdjęcia po drodze.
Jaka trasa? Bardzo podobna, jak pierwszego dnia., tyle tylko, że:
- nie jedziemy na Big Ałmaty :)
- nie oddajemy auta na lotnisku, tylko w centrum
- poprzednio jechałem wg google maps, tym razem wg Maps.me
Maps.me prowadzi przez miejscowość Жаланаш, google prowadzi skrótem.
Dlaczego to ważne?
1. Lepiej chyba nadrobić trochę kilometrów, bo droga przez wioskę jest nie najgorsza, natomiast skrót jest tragiczny, jeżeli chodzi o jakość nawierzchni. Za to kwiaty piękniejsze rosną właśnie wzdłuż tego skrótu.
2. W wiosce Жаланаш stały trzy dziewczyny z plecakami i łapały stopa. I pewnie by tak długo łapały, bo większość aut, jadących w kierunku Ałmaty, jeździ jednak skrótem.
Oczywiście zatrzymałem się. Jedna z dziewczyn zaczęła się pytać po angielsku, dokąd jedziemy i czy mogą się zabrać z nami... Tylko ten akcent...
- Przepraszam, a Wy przypadkiem nie z Polski?
- Ło Jezu, tak! A po czym to widać?
- Nie widać, słychać. Polacy jakoś tak specyficznie mówią po angielsku...
Dziewczyny co prawda nie jechały do Ałmaty tylko gdzieś na wschód i wysiadły po ok. 80 km na skrzyżowaniu, ale wysiadły w miejscu, gdzie ruch był już całkiem duży i pewnie szybko coś złapały. Ich plan na Kazachstan bardzo się różnił od naszego. One miały zaplanowane 3 tygodnie na zwiedzanie Kazachstanu, my 2 dni. :lol:
Zbliżamy się powoli do Ałmaty i znowu zaczynam się czuć jak zwierzyna łowna. Po drodze mijamy kilkanaście fotoradarów stacjonarnych oraz kilka patroli policyjnych. Bardzo się pilnuję, żeby jechać przepisowo, ale w końcu na moment tracę czujność. Po tankowaniu zapominam włączyć światła przed wyjechaniem ze stacji. W moim prywatnym aucie włączają się same, pewnie dlatego.
Już po kilkuset metrach, jadący z naprzeciwka patrol daje mi znaki, żebym się zatrzymał. Panowie zawracają, zatrzymują się za mną i zapraszają do radiowozu. Nie wiedziałem, dlaczego mnie zatrzymali (prędkości nie przekroczyłem) więc przygotowuję się na kolejną rozmowę o 3 latach leczenie i milionie tenge kary, ale nie.
Inna liga.
Tym razem auto to była jakaś w miarę nowa terenówka, a załogę stanowiło dwóch młodych, schludnie umundurowanych policjantów, którzy próbowali nawet po angielsku zacząć ze mną rozmawiać. Bardzo się jednak ucieszyli, że nie muszą i rosyjski wystarczy.
Pokazali mi nagranie z wideorejestratora, gdzie wyraźnie było widać, że nie mam świateł.
Pokazali mi taryfikator, gdzie jak byk było "Za brak świateł 10.00 tenge" czyli ok. 100 PLN.
Uśmiechnęli się zachęcająco.
- Вы должны написать штраф, или ... (Musicie pisać mandat, czy...)
- У вас есть 10 долларов? (Masz 10 dolców?)
- Да. (Tak)
- Ну, нам не нужно... (No to nie musimy...)
I pokazał palcem na półkę miedzy fotelami.
A później wjechaliśmy do Ałmaty i zaczęły się koszmarne korki. A jeszcze chwilę wcześniej było TAK pusto.
Wziąłem kolejną porcję banknotów.
No bo w sumie bez przesady... to że nasze stroje nie pasowały do otoczenia nie oznacza, że od razu musi nas mundurowy ganiać. Stroje typowo górskie, a tu marmury, kryształy, garnitury...
- Piękny ten żyrandol. - powiedziała Asia.
- No. Piękny. - W zasadzie nawet nie spojrzałem. Skoro Asi się podoba, to musi być piękny. Albo przynajmniej musi mi się podobać. ;)
Zajęty byłem liczeniem kasy i upychaniem jej do portfela.
- I w ogóle... "Marian, tu jest jakby luksusowo." - Pojechała klasyką
- Dobra wystarczy. Spadamy z tych luksusów.
- Może chociaż serniczek? - pełne pożądania spojrzenie Asi padło na ladę kawiarni w hotelowym lobby..
- Może Uberek? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie - Późno już. Zresztą, cholera wie ile taki serniczek tu kosztuje...
- Wiem, wiem - zarzuciła plecak - spadajmy.
Wyszliśmy na zewnątrz. Nikt nas nie zatrzymał, bo i po co. W końcu tylko skorzystaliśmy z bankomatu.
Odwróciłem się i popatrzyłem na hotel. Ładny. Duży. Hotel Kazakhstan w Ałmaty. Zaraz, zaraz... włączyło mi się tentegowanie w głowie.
- Asiu...
- Tak?
- My tu mamy rezerwację na przedostatnią nockę...
Jak już pisałem, przed wyjazdem zarezerwowałem kilka noclegów. Tak dokładnie, to pięć: trzy pierwsze noce i dwie ostatnie. Bo w te nocki wiedziałem, gdzie dokładnie mam być. Pozostałe noclegi były ogarniane na bieżąco. Pierwszy nocleg mamy już za sobą w Saty, drugi będzie wyjątkowy, ale najpierw, zupełnie nieświadomie, trafiliśmy do przedostatniego.
Po przebiciu się przez korki oddajemy Toyotę. Andriej nawet jej zbyt dokładnie nie ogląda i nie robi żadnych problemów. Potrzebowałem teraz trochę gotówki, więc sprawdziłem, gdzie jest najbliższy bankomat i okazało się, że właśnie w hotelu Kazakhstan. I naprawdę, dopiero po wyjściu, skojarzyłem, że mamy tam rezerwację, ale to dopiero za dwa tygodnie.
Za to na najbliższą nockę mamy również coś specjalnego: Shymbulak Ski Resort Hotel. Nie mam oczywiście ładnego zdjęcia z zewnątrz, zatem dam poglądowo jakieś losowe z internetów.
Hotel jest przepięknie położony na wysokości około 2.260 m.n.p.m. pośrodku terenów narciarskich. Dojechać tam można na dwa sposoby: kolejką linową lub ekobusem (autobusem elektrycznym). W planie był wjazd kolejką, więc zamawiam Yandex (to tutejszy odpowiednik Ubera - bardzo sprawnie działający i bardzo tani) i jedziemy do stacji początkowej kolejki. Z tym Yandexem były na początku komplikacje, bo musiałem ściągnąć aplikację, później się nie mogłem znaleźć z kierowcą (w sumie, to chyba była moja wina, ale ciii...) a na koniec okazało się, że korki wcale nie maleją pod wieczór. Tym sposobem, gdy wysiedliśmy przy dolnej stacji kolejki, to od kilku minut była już wyłączona. Zatem ekobus. Tyle, że przystanek ekobusa jest prawie kilometr dalej i prawie 100 metrów wyżej. A mnie, właśnie w tym momencie zaczęła boleć głowa. Bardzo. Pewnie za mało herbaty w Saty. I z tą moja bolącą głową i z plecakami prawie biegniemy ten kilometr, żeby zdążyć na ekobusa.
Zdążyliśmy jakieś 2-3 minuty przed odjazdem ostatniego. Nie wiem, co by było, gdybyśmy się spóźnili.
Bilet na ekobus to około 5 PLN od osoby. Trasa około 8 km. Czas przejazdu około 20 minut. Ekobus mocno się męczy jadąc pod górę. Stromo i ładne widoki. Z kolejki byłyby pewnie jeszcze ładniejsze, ale nie narzekam. Najważniejsze, że pod koniec jazdy Metafen zaczyna działać i łeb odpuszcza. Mogę się cieszyć pięknym zachodem słońca z balkonu naszego pokoju.
Domyci (tu prysznic prądem nie kopał) i przebrani w normalne ciuchy idziemy zaszaleć na kolacji. Tanio nie było (jak na Kazachstan), bo 70 PLN poszło, ale było pysznie i do syta.
Na śniadanie wybrałem stolik z widokiem. Śniadanie równie dobre i obfite, jak kolacja.
O 10:00 ma wystartować kolejka, więc zabieramy niezbędne rzeczy, ubieramy się cieplutko i wychodzimy na dwór, żeby przekonać się, że:
1. Kolejka jeszcze nie działa.
2. O 10:00 jest już 33 stopnie Celsjusza i wszyscy się dziwnie patrzą na nasze polary. Polary do plecaka i idziemy czekać na kolejkę.
Jedziemy oczywiście do góry. Start z 2.260, przesiadka na wysokości 2.860 i stacja końcowa na 3.194 m.n.p.m.
Na stacji pośredniej też jest hotel. Nawet myślałem, żeby tu spędzić tą nockę, ale ostatecznie wybrałem ten niżej. Jest tu też ładnie urządzona restauracja. Nie jedliśmy, więc nie wiem czy bardzo drogo i czy bardzo smacznie. Ale ładnie i z ładnym widokiem.
Nie wiem tylko, czemu w wystroju dominują elementy kojarzące się z morzem.
Jesteśmy.
Ponad 3.200 m.n.p.m. Wyżej w Kazachstanie już nie będziemy. Co prawda to, że tu dotarliśmy to zasługa środków transportu, a nie nasz wysiłek, ale nie ma to żadnego wpływu na piękno otoczenia.
Dookoła cudne góry, piękne kwiaty i ogólnie jest OK.