To było hasło drugiej części dnia. Do dzisiaj inaczej o tej okolicy nie mówimy. Rano śnieżnobiały Pik Lenina, popołudniu... no właśnie, wszystkie kolory gór.
W wielu miejscach na świecie byłaby to jedna z głównych atrakcji kraju. Byłyby punkty widokowe i oznakowane szlaki. Jeździłyby by tu wycieczki z przewodnikami, którzy, za grubą kasę, opowiadali by o historii i geologii, wymyślali nazwy dla gór i skał ("... A tu proszę Państwa mamy... Kto zgadnie? Tak, właśnie, Wielbłąda! Brawo dla pana z trzeciego rzędu! Tuż obok Pośladki Szeherezady..."). Opowiadaliby, z dupy wzięte historie, jak to "... właśnie przy tej górze Dżyngis Chan w 1210 roku podjął decyzję o zaatakowaniu Chin...". Turyści by tego słuchali, podziwiali widoki, robili tysiące zdjęć, kupowali jakieś badziewie (oryginalne, kirgiskie, ludowe rękodzieło prosto z nieodległych Chin), zjedli "tradycyjne, kirgiskie frytki z kurczakiem" i wracali do domów, z przeświadczeniem, że byli w niezwykłym, unikalnym i przepięknym miejscu. I że warto było wydać tyle kasy. A ten przewodnik tak ciekawie opowiadał i miał taką wiedzę...
Na szczęście tego wszystkiego tu nie ma. Są tylko piękne góry, droga M41 i my.
W Osz nocowaliśmy w Hotelu Orient. Czysto i niedrogo ($40 ze śniadaniem). Nie wychodziliśmy do miasta, kolację tez zjedliśmy w hotelu. Asia spaghetti (typowe, kirgiskie
;) ) ja (równie typowo) kurczaka po tajsku. Kilka dni na lokalnym kirgiskim jedzeniu w Sary Tasz na pewno miało wpływ na nasze wybory. Kolacja była smaczna i kosztowała (z napojami) coś koło 20 PLN. Następnego dnia mamy długi odcinek, ok. 500 km. A 500 km w Kirgistanie, to nie jest to samo, co 500 km po niemieckich autostradach. Najpierw, wzdłuż granicy z Uzbekistanem (dosłownie, płot graniczny był kilka metrów od szosy) jedziemy przez tereny rolnicze. Dużo miejsc, gdzie można zatrzymać się i coś kupić. My zatrzymujemy się obok Pani Pomidor.
Przeurocza Pani Pomidor była hersztem gangu ciotek, które na tym odcinku drogi handlowały warzywami. Kawałeczek dalej, obok sterty melonów spał jakiś młodzieniec. Ponieważ chciało nam się melona, to zatrzymałem się również obok niego, ale chłopak się nie obudził. Może od 4:00 rano te melony zbierał na polu. Zareagował dopiero na gromkie "Здравствуйте!" tuż nad uchem. Melon jakieś grosze kosztował, a pyszny. W końcu tereny rolnicze się skończyły, a my, wzdłuż rzeki Naryn ruszyliśmy w kierunku gór. Po drodze mijaliśmy największą elektrownię wodną w Kirgistanie (przy tamie Toktogul). Tama, jak tama (215 m wysoka, 292 szeroka), ale zbiornik wodny, który przy okazji powstał, ładny.
Rzeka coraz mniejsza, góry coraz większe.
:) To już oczywiście nie jest Naryn, tylko mały jego dopływ, Chychkan. Zatrzymujemy się w jakiejś górskiej, jakby turystycznej, wiosce, w przydrożnej knajpce. Na obiad mamy kawę, herbatę, naleśniki i kupionego wcześniej melona. Oraz suszone morele i orzechy ze starych zapasów. O tym melonie, to nawet film powstał.
:)
W filmie, drugoplanową, ale jakże ważną rolę zagrała "Dziewczyna od naleśników". Ta niezwykła technika, ten zapał i zaangażowanie... Co ja będę, popatrzcie sobie...
:lol:
Przy sąsiednim stoliku jakaś miejscowa rodzina właśnie kończyła posiłek. No oko byli to dziadkowie z córką i dwojgiem wnucząt w wieku 6-8 lat. Na biednych nie wyglądali. Dzieciaki się co chwilę bardzo oglądały na naszego melona, a że nie było szans, żebyśmy zjedli całego, to oczywiście zaniosłem im połowę do stołu i życzyłem smacznego. Ładnie podziękowali, pouśmiechali się, a babcia, wyciągniętym nie wiadomo skąd nożykiem, oprawiła owoc o wiele sprawniej, niż ja.
:) Zebrali się do odjazdu chwilę przed nami, a mama najwyraźniej kazała dzieciakom jeszcze raz nam podziękować. Strasznie speszone podeszły, coś tam cichutko wybąkały pod nosem i poleciały w stronę samochodu, krzycząc z daleka zapewne coś w rodzaju "Mama!! Już podziękowaliśmy!!! Możemy jechać?". A auto... no nie powiem. Bardzo wypasiona, wielka, czarna limuzyna, z wyglądu coś jak Audi A8. Wiek jakieś 3-4 lata, marki nie znam (chińskie jakieś?).
My również ruszamy w dalszą drogę, w przeciwnym kierunku. Brzuszki najedzone, humory dopisują, kawał drogi jeszcze przed nami, więc jadę w miarę szybko. Za szybko. Przed zakrętem ograniczenie do 40, a za zakrętem radiowóz i fotoradar na trójnogu. 68 km/h kosztowało mnie ponad 100 PLN. Tym razem policjant nie miał w sobie nic z kawałów o policjantach. Był młody, bardzo konkretny i miał świetny sprzęt. W życiu takiego nie widziałem. Fotoradar połączony z laptopem. Pan mi od razu pokazał całą sekwencję zdjęć ze mną w roli głównej. Pokazał mi też taryfikator mandatów, gdzie stawki były naprawdę wysokie. Zapytał, czy ma pisać mandat, czy płacę bez pokwitowania. Miałem jakieś zaćmienie umysłu, bo zupełnie bez walki zapłaciłem pierwszą kwotę, jakiej zażądał policjant. Strasznie mnie to później wkurzało, bo uważam, że mocno przepłaciłem.
Że można taniej, przekonałem się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Podobna sytuacja - ograniczenie do 40 przed zakrętem, a za zakrętem radar. Tym razem suszarka. A ja znowu o jakieś 20 km/h więcej. Myślałem, że mnie szlag trafi i poszedłem w zaparte. Tym razem policja była znowu taka bardziej typowa, jak na tamte rejony. Młody latał z suszarką, gruby siedział w radiowozie i inkasował. Mówię, że nie mam więcej i daję mu jakieś 40 PLN. Przez kilka minut mnie wyzywał, krzyczał, groził wypisywaniem mandatów na znacznie wyższe kwoty i domagał się podwojenia stawki.
- Nie mam więcej.
Cała moja wściekłość za poprzednie przepłacenie zmieniła się w spokój i cierpliwość. A policmajster nie chciał odpuścić, bogatemu przecież na pewno, białasowi... Zapłać!
- Nie mam więcej, więc nie mogę dać więcej. Dolarów też nie mam. Tylko karty. Kartą można?
Po tej karcie poddał się.
- I żebym Was więcej nie spotkał, bo następnym razem piszę mandat od razu!!!
Wjechaliśmy na płaskowyż, powyżej linii drzew. Była to kraina łysych gór, nieprzeliczalnych stad krów, koni i owiec, jurt i fotoradarów. Asia naliczyła ich kilkanaście. Co kilka kilometrów, nad drogą wisiały urządzenia do pomiaru prędkości i kamery. Nie wiem, jak sprawnie działa tan ich system, ale na jeden dzień 2 zatrzymania i 160 PLN kosztów wystarczy, nie testowałem.
Na nockę zatrzymaliśmy się w niezwykłym miejscu: Suuslodge.
Nie potrafię nawet powiedzieć, co to było. Hotel? Pensjonat? Ośrodek narciarski latem? Duży, parterowy budynek, składający się z ze wspólnej sali rozrywkowo-gastronomiczno-sportowej oraz kilkunastu pokoi dookoła tej sali. Sądząc po zdjęciach, których mnóstwo wisiało na ścianach, specjalizują się w sportach zimowych. Mają dwa własne ratraki, którymi wożą narciarzy w góry. Może to być ciekawe... Cena za nocleg ze śniadaniem nie była jakaś wybitnie niska, ale akceptowalna. Szef zaproponował nam też kolację za jakieś kilkanaście PLN od osoby, ale odmówiłem. Nie ze skąpstwa, tylko mieliśmy jeszcze trochę jedzenia ze sobą i trzeba było zjeść. Dostaliśmy malutki, ale czysty pokoik, w którym oprócz nas miało zamiar spędzić noc jeszcze jakieś dwie setki komarów. Na to zgody oczywiście nie było. Było polowanie, a raczej masakra. Kiedy wracaliśmy spod prysznica (bo prysznice nie były przy pokojach, tylko też się do nich wchodziło z tej wielkiej sali), to Szef zawołał mnie i powiedział, że kolację mamy za darmo. Może mieli nagotowane na zapas i nie chciał, żeby się zmarnowało? Może uznał, że mizernie jakoś wyglądamy?
:lol: A może po prostu gościnny. W każdym razie zjedliśmy pyszne plow.
Rano wyruszamy skoro świt. Prawie 200 km do Biszkeku, a trzeba jeszcze po drodze umyć auto, oddać je i w planach mieliśmy jakieś, choćby krótkie zwiedzanie Biszkeku. Jedziemy zatem pokonać ostatnie górskie przełęcze w czasie tego wyjazdu, przejechać przez najdziwniejszy tunel drogowy, jaki widziałem. A właściwie "nie_widziałem", bo oświetlenie w tym tunelu, to był jakiś żart. Przez dłuższy czas jechaliśmy za karetką pogotowia ratunkowego.
I na tej karetce na razie zakończymy.
:)Zdrowy rozsądek mówił: "Luz, wszystko jest OK." Niezdrowe przeczucie mówiło: "A takiego, jak słonia noga! Nic nie jest OK! Łby nam tu zaraz poucina..."
- Asiu, ja mam cały czas te złe przeczucia. Nie jedźmy z nim. Podziękujmy, powiedzmy, że się śpieszymy i spadajmy. - Luz, wszystko jest OK - powiedziała Asia, zajęta oglądaniem detali pięknie inkrustowanej ściany. Kurde, od kiedy ona taka zdroworozsądkowa...?
Wesoły dźwięk dzwonka oznajmił przyjazd windy. Drzwi rozsunęły się, a Pan Miyagi uśmiechnął się po raz tysięczny i gestem zaprosił nas do środka...
Nic nie zapowiadało takich emocji. To miał być spokojny, nudny dzień. Przedostatni dzień naszych wakacji. Przejechaliśmy ostatnie górskie przełęcze i wjechaliśmy do innego świata. Znowu było pełno ludzi, samochodów, sklepów, kurzu i hałasu. Znowu były remontowane drogi i korki we wszystkich kierunkach. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów wyglądało tak: https://youtu.be/S0PVwhMB4QA
Myjemy auto, tankujemy po raz ostatni i około 14:00 oddajemy naszego "Miśka". Parafrazując klasyka - "Fajne to było auto, nie zapomnę go nigdy". Samochód dzielnie pokonał wszystkie drogi i bezdroża, nigdy nie zawiódł, a słysząc opowieści innych i widząc auto np. Austriaków spotkanych w Sary Tasz, to bardzo polecam Siergieja i jego wypożyczalnię: Русская Тройка. Dobre ceny i zadbane auta, a do tego uczciwy i sympatyczny właściciel. Zwrot auta zupełnie bezproblemowy. Siergiej nie oglądał auta zbyt szczegółowo. W zasadzie ograniczył się do sprawdzenia, czy ma 4 koła. Oddał nam $300 kaucji oraz to, co płaciliśmy za kanister (sam zaproponował zwrot kasy, gdy usłyszał, że był nieszczelny) i życzył spokojnego powrotu do domu.
My z bagażami, Yandexem, jedziemy do hotelu, zostawiamy graty i jedziemy zobaczyć trochę tutejszej cywilizacji. Uznałem, że z tutejszą cywilizacją najlepiej będzie zapoznać się na bazarze, jedziemy zatem na największy, najbardziej znany bazar w Biszkeku, który dla niepoznaki nazywa się Osz (czyli tak, jak drugie co do wielkości miasto w Kirgistanie). Warto pamiętać, że "słynny bazar Osz" to nie to samo, co "słynny bazar w Osz".
Oprócz celu kulturoznawczego był też cel praktyczny. Dwa dni wcześniej jedyne sandały mi się zepsuły, a konkretnie taka metalowa klamerka łącząca paski mi się wzięła i pękła. Z sandałów zrobiły się klapki. Podobno na tym bazarze jest cała alejka szewców, więc będzie okazja to naprawić. Alejkę udało się znaleźć, naprawa trwała kilka minut i kosztowała kilka złotych, choć i tak myślę, że przepłaciłem. Zresztą zamiast naprawiać, kilka alejek dalej mogłem kupić za ok. 50 PLN sandały firmy GEOX. Prawie jak oryginalne, tylko napis cyrylicą.
:lol:
Te białe kuleczki, to nie Raffaello tylko Kurut - suszony, słony ser. Popularny w całym regionie i wg mnie, niezbyt smaczny. Wiąże się z nim ciekawa opowieść z Kazachstanu. Nie mam pojęcia, czy prawdziwa. Podobno, gdy Związek Radziecki w czasie 2 wojny światowej przesiedlał m. in. Polaków na Kazachskie stepy, to często zostawiał ich w szczerym polu, ogradzał drutem kolczastym, ustawiał strażników i kazał sobie radzić wewnątrz tych drutów. Ilość jedzenie, którą dostarczano przesiedleńcom była niewystarczająca do przeżycia, a kontakty z miejscową ludnością zabronione. Kazachowie widząc ludzi powoli umierających z głodu nie mogli im pomóc w normalny sposób. Wymyślili więc, że barwili te serowe kuleczki na ciemny kolor, by przypominały kamienie i rzucali nimi przez płot w Polaków. Polacy dość szybko zorientowali się o co chodzi, i gdy strażnicy nie widzieli, to zbierali te "kamienie" i jedli.Takie to były "ciekawe" czasy. Nie wolno było głodnemu dać chleba, ale na rzucanie w niego kamieniami władza pozwalała. I jak już jesteśmy przy temacie jedzenia, to i my na bazarze się posililiśmy. Najpierw pół kilo PYSZNYCH czereśni, później kukurydza i herbatka. A na deser baklava.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po bazarze. Jest wielki i jest tam wszystko. A następnie, jak zwykle Yandexem, jedziemy zobaczyć inny aspekt tutejszej cywilizacji - meczet. Nie jest to jakaś zabytkowa świątynia z bogatą historią, wręcz przeciwnie. Pachnie nowością. Ufundowała go Turecka fundacja Turkey Diyanet Foundation, budowę zakończono w 2017 roku, a na otwarcie przyjechał prezydent Turcji, Erdogan.
Relacja zapowiada się świetnie
:), z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy, zwłaszcza z Kirgistanu (i zdjęcia
:))! Już wiem, że trzeba tam koniecznie pojechać, być może Waszymi śladami i tak na wariata, też to lubimy
:P. Niestety nie znamy rosyjskiego, więc jak zatrzyma nas policja, to 3 lata więzienia w szpitalu jak nic
:P (cały czas nie mogę ze śmiechu z Waszych przygód ;P). Ale faktycznie jak już człowiek ogarnie jedną taką większą i dalszą wyprawę (jak do USA) to potem reszta wydaje się pestką (czyli np.brak bukowania noclegów w KIRGISTANIE (!), przecież jakoś sobie poradzimy
:P)
:lol: . Ciekawe co było dalej
:)!
@Bubu69 Dzięki! Sam z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Niestety, nie chcą się same napisać.
:( Co do noclegów, to zupełny luz, tam booking działa tak samo, jak wszędzie indziej. Na google maps też można hotele znaleźć... Tylko ten rosyjski - to naprawdę bardzo pomagało. Raz, że organizacyjnie, dwa - towarzysko.
A ja żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie Uzbekistanu.
:lol:Tak jak mówisz, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dzięki temu jest dobry pretekst, żeby wrócić.
:)
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu :)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego ;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu
:)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego
;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
@DorotaY Popatrz wyżej - ewaolivka już "wygłówkowała", że to cukier.
:)Co do Uzbekistanu, to właśnie się zastanawiamy, czy w następne wakacje nie uzupełnić pozostałych poradzieckich stanów (Uzbekistan, Tadżykistan).
:) Inną alternatywą, którą bardzo poważnie rozważamy, myślę, że też dla Ciebie interesującą, jest opcja wyjazdu do Kanady.
:lol::Co do poczytania relacji z Uzbekistanu, to jest tu na forum kilka. Na przykład relacja Cubero4: azja-srodkowa-zabim-skokiem,215,146077albo, nie tylko moim zdaniem, rewelacyjnie napisana i ze świetnymi zdjęciami relacja nenyan: kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523Czytania wystarczy na kilka zimowych wieczorów.
:)
BrunoJ napisał:Fajna ta mapka. ...Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol:Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.
Dzięki. Tak, chodziło o relive. Wstępnie już czytałem. Pomacam coś jak. Tylko chyba telefon będę musiał po mału wymienić bo od tych wszystkich apek w tle to bateria przestaje trzymać
;)
:lol: Tak w dużym uproszczeniu, to wiem, bo sam coś takiego kończyłem jakieś dwadzieścia kilka lat temu. Tyle, że świat idzie na przód i teraz są tysiące najróżniejszych specjalizacji. Nie drążyłem, czy pan Amerykanin uczył ogólnie obsługi komputera, czy też był specjalistą od nierelacyjnych baz danych, programowania w C/C++ czy może tworzenia modeli 3D.
Jakie tam są piękne widoki
:o !!! Za to przygody macie równie ciekawe
:P. Podziwiam, że nie odpuszczacie i kombinujecie dalej, żeby dostać przepustki
:) i wszystko pod okiem uzbrojonych strażników
:P. Super relacja!
marcinsss napisał: Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda. E tam. Warto było. Już choćby dla samej formułki: "marcinsss razem z 1 człowiekiem". Możesz się poczuć jak jakiś Terminator czy coś...
;)
Będzie, będzie...Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:)No ale w styczniu muszę skończyć.
Nie daj czekaj na kolejną część tak długo
:) Świetnie się czyta, to styl, który lubię- w razie czego pierwszą chętną na książkę już macie
;) Tylko koniecznie z toną zdjęć, bo są cudne!
@jerzy5 Dziękuję.Wśród ponad 50 odwiedzonych krajów, Kirgistan jest jednym z niewielu, do których bardzo chciałbym wrócić. I wrócę.Tym razem łącząc go z Uzbekistanem i Tadżykistanem.
:)
marcinsss napisał:Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.Marcin no nie, to ja tyle kasy w ostrej walucie wydalem, aby zobaczyc Buchanke, a Ty mogles sie nawet przejechac 60-letnia Buchanka. Anyway swietna relacja i gratulacje! cccc napisał:Moim marzeniem bylo rowniez zobaczyc Buchankemiesiac-w-podrozy-ktora-mi-sie-przysnila,214,127564&p=1445765#p1445765Pozdrawiam cieplutko.
@cccc Jeśli w ciągu najbliższych 10 lat wybierzesz się w tamte rejony, to niewątpliwie ten UAZ dalej będzie tam kursował do jeziora. A jak grzecznie poprosisz, to pewnie nawet będziesz mógł zasiąść za jego kierownicą.
:)
@marcinsss w Kirgistanie jest takie powiedzenie, ze Buchanka nie do zdarcia, nawet po domach przejedzie, mysle, ze nawet za 15 lat moze jeszcze jezdzic. Jak sam pojade to nie bede mial mozliwosci dac zarobic kierowcy z napiwkiem.Gdybym nie musial znow do A to bym jutro pojechal. Btw dzieki, ze zabrales tych Biednych ludzi, masz plusa.
:)Dobrej nocki.
@cccc Tym razem zupełnie się z Tobą nie zgadzam.
:)1. Jeżeli kierowca pozwoli Ci prowadzić jego samochód (i jednocześnie, być może jedyne, źródło utrzymania), to napiwek powinien być przynajmniej podwójny.
:)2. Nie zabrałem tych ludzi, bo byli biedni, tylko dlatego, że potrzebowali zabrania. Czy gdyby byli bogaci, to frajda ze zrobionej im przysługi byłaby mniejsza? Zresztą, kto wie, może na warunki Kirgiskie wcale nie byli biedni?
:)
@marcinsss nie przejmuj sie tak, bedzie dobrze, potrafie cieszyc sie z malych rzeczy, mi wystarczy, jak tylko wejde do srodka i chetnie porzadnie wynagrodze.
:) Nikt nie bedzie mial krzywdy na pewno. Zreszta mam juz dogadane, ze nastepnym razem wycieczka w gory Buchanka i po drodze bedziemy zabierac stopem Wszystkich, kto tylko nas zatrzyma, czy biednych czy bogatych. Ja nie oceniam ludzi po stanie konta, tylko albo ktos jest sympatyczny albo nie. Nawet bogaty moze okazac sie Biednym, gdy potrzebuje pomocy. W Son Kul wlasciciel campu z kanistrem w reku poprosil, czy go nie podwieziemy do Naryn, bo tam stalo jego auto. Kierowca zapytal mnie o zgode i sie oczywiscie zgodzilem.
:) Po drodze sympatyczny starszy Pan chwalil sie, ze ma 100 owiec, a ilosci koni to nie pamietam, ale podkreslal, ze sa bogatsi od niego. Pozdr. i milego dnia.
To było hasło drugiej części dnia. Do dzisiaj inaczej o tej okolicy nie mówimy. Rano śnieżnobiały Pik Lenina, popołudniu... no właśnie, wszystkie kolory gór.
W wielu miejscach na świecie byłaby to jedna z głównych atrakcji kraju. Byłyby punkty widokowe i oznakowane szlaki. Jeździłyby by tu wycieczki z przewodnikami, którzy, za grubą kasę, opowiadali by o historii i geologii, wymyślali nazwy dla gór i skał ("... A tu proszę Państwa mamy... Kto zgadnie? Tak, właśnie, Wielbłąda! Brawo dla pana z trzeciego rzędu! Tuż obok Pośladki Szeherezady..."). Opowiadaliby, z dupy wzięte historie, jak to "... właśnie przy tej górze Dżyngis Chan w 1210 roku podjął decyzję o zaatakowaniu Chin...".
Turyści by tego słuchali, podziwiali widoki, robili tysiące zdjęć, kupowali jakieś badziewie (oryginalne, kirgiskie, ludowe rękodzieło prosto z nieodległych Chin), zjedli "tradycyjne, kirgiskie frytki z kurczakiem" i wracali do domów, z przeświadczeniem, że byli w niezwykłym, unikalnym i przepięknym miejscu. I że warto było wydać tyle kasy. A ten przewodnik tak ciekawie opowiadał i miał taką wiedzę...
Na szczęście tego wszystkiego tu nie ma. Są tylko piękne góry, droga M41 i my.
W Osz nocowaliśmy w Hotelu Orient. Czysto i niedrogo ($40 ze śniadaniem). Nie wychodziliśmy do miasta, kolację tez zjedliśmy w hotelu. Asia spaghetti (typowe, kirgiskie ;) ) ja (równie typowo) kurczaka po tajsku. Kilka dni na lokalnym kirgiskim jedzeniu w Sary Tasz na pewno miało wpływ na nasze wybory. Kolacja była smaczna i kosztowała (z napojami) coś koło 20 PLN.
Następnego dnia mamy długi odcinek, ok. 500 km. A 500 km w Kirgistanie, to nie jest to samo, co 500 km po niemieckich autostradach. Najpierw, wzdłuż granicy z Uzbekistanem (dosłownie, płot graniczny był kilka metrów od szosy) jedziemy przez tereny rolnicze. Dużo miejsc, gdzie można zatrzymać się i coś kupić. My zatrzymujemy się obok Pani Pomidor.
Przeurocza Pani Pomidor była hersztem gangu ciotek, które na tym odcinku drogi handlowały warzywami. Kawałeczek dalej, obok sterty melonów spał jakiś młodzieniec. Ponieważ chciało nam się melona, to zatrzymałem się również obok niego, ale chłopak się nie obudził. Może od 4:00 rano te melony zbierał na polu. Zareagował dopiero na gromkie "Здравствуйте!" tuż nad uchem. Melon jakieś grosze kosztował, a pyszny.
W końcu tereny rolnicze się skończyły, a my, wzdłuż rzeki Naryn ruszyliśmy w kierunku gór. Po drodze mijaliśmy największą elektrownię wodną w Kirgistanie (przy tamie Toktogul). Tama, jak tama (215 m wysoka, 292 szeroka), ale zbiornik wodny, który przy okazji powstał, ładny.
Rzeka coraz mniejsza, góry coraz większe. :) To już oczywiście nie jest Naryn, tylko mały jego dopływ, Chychkan. Zatrzymujemy się w jakiejś górskiej, jakby turystycznej, wiosce, w przydrożnej knajpce. Na obiad mamy kawę, herbatę, naleśniki i kupionego wcześniej melona. Oraz suszone morele i orzechy ze starych zapasów. O tym melonie, to nawet film powstał. :)
https://youtu.be/sK7vIueO92A
W filmie, drugoplanową, ale jakże ważną rolę zagrała "Dziewczyna od naleśników". Ta niezwykła technika, ten zapał i zaangażowanie... Co ja będę, popatrzcie sobie... :lol:
https://youtu.be/MKkH-PzvqYo
Przy sąsiednim stoliku jakaś miejscowa rodzina właśnie kończyła posiłek. No oko byli to dziadkowie z córką i dwojgiem wnucząt w wieku 6-8 lat. Na biednych nie wyglądali. Dzieciaki się co chwilę bardzo oglądały na naszego melona, a że nie było szans, żebyśmy zjedli całego, to oczywiście zaniosłem im połowę do stołu i życzyłem smacznego. Ładnie podziękowali, pouśmiechali się, a babcia, wyciągniętym nie wiadomo skąd nożykiem, oprawiła owoc o wiele sprawniej, niż ja. :) Zebrali się do odjazdu chwilę przed nami, a mama najwyraźniej kazała dzieciakom jeszcze raz nam podziękować. Strasznie speszone podeszły, coś tam cichutko wybąkały pod nosem i poleciały w stronę samochodu, krzycząc z daleka zapewne coś w rodzaju "Mama!! Już podziękowaliśmy!!! Możemy jechać?". A auto... no nie powiem. Bardzo wypasiona, wielka, czarna limuzyna, z wyglądu coś jak Audi A8. Wiek jakieś 3-4 lata, marki nie znam (chińskie jakieś?).
My również ruszamy w dalszą drogę, w przeciwnym kierunku. Brzuszki najedzone, humory dopisują, kawał drogi jeszcze przed nami, więc jadę w miarę szybko. Za szybko.
Przed zakrętem ograniczenie do 40, a za zakrętem radiowóz i fotoradar na trójnogu. 68 km/h kosztowało mnie ponad 100 PLN. Tym razem policjant nie miał w sobie nic z kawałów o policjantach. Był młody, bardzo konkretny i miał świetny sprzęt. W życiu takiego nie widziałem. Fotoradar połączony z laptopem. Pan mi od razu pokazał całą sekwencję zdjęć ze mną w roli głównej. Pokazał mi też taryfikator mandatów, gdzie stawki były naprawdę wysokie. Zapytał, czy ma pisać mandat, czy płacę bez pokwitowania. Miałem jakieś zaćmienie umysłu, bo zupełnie bez walki zapłaciłem pierwszą kwotę, jakiej zażądał policjant. Strasznie mnie to później wkurzało, bo uważam, że mocno przepłaciłem.
Że można taniej, przekonałem się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Podobna sytuacja - ograniczenie do 40 przed zakrętem, a za zakrętem radar. Tym razem suszarka. A ja znowu o jakieś 20 km/h więcej. Myślałem, że mnie szlag trafi i poszedłem w zaparte.
Tym razem policja była znowu taka bardziej typowa, jak na tamte rejony. Młody latał z suszarką, gruby siedział w radiowozie i inkasował. Mówię, że nie mam więcej i daję mu jakieś 40 PLN.
Przez kilka minut mnie wyzywał, krzyczał, groził wypisywaniem mandatów na znacznie wyższe kwoty i domagał się podwojenia stawki.
- Nie mam więcej.
Cała moja wściekłość za poprzednie przepłacenie zmieniła się w spokój i cierpliwość. A policmajster nie chciał odpuścić, bogatemu przecież na pewno, białasowi... Zapłać!
- Nie mam więcej, więc nie mogę dać więcej. Dolarów też nie mam. Tylko karty. Kartą można?
Po tej karcie poddał się.
- I żebym Was więcej nie spotkał, bo następnym razem piszę mandat od razu!!!
Wjechaliśmy na płaskowyż, powyżej linii drzew. Była to kraina łysych gór, nieprzeliczalnych stad krów, koni i owiec, jurt i fotoradarów. Asia naliczyła ich kilkanaście. Co kilka kilometrów, nad drogą wisiały urządzenia do pomiaru prędkości i kamery. Nie wiem, jak sprawnie działa tan ich system, ale na jeden dzień 2 zatrzymania i 160 PLN kosztów wystarczy, nie testowałem.
Na nockę zatrzymaliśmy się w niezwykłym miejscu: Suuslodge.
Nie potrafię nawet powiedzieć, co to było. Hotel? Pensjonat? Ośrodek narciarski latem? Duży, parterowy budynek, składający się z ze wspólnej sali rozrywkowo-gastronomiczno-sportowej oraz kilkunastu pokoi dookoła tej sali. Sądząc po zdjęciach, których mnóstwo wisiało na ścianach, specjalizują się w sportach zimowych. Mają dwa własne ratraki, którymi wożą narciarzy w góry. Może to być ciekawe...
Cena za nocleg ze śniadaniem nie była jakaś wybitnie niska, ale akceptowalna. Szef zaproponował nam też kolację za jakieś kilkanaście PLN od osoby, ale odmówiłem. Nie ze skąpstwa, tylko mieliśmy jeszcze trochę jedzenia ze sobą i trzeba było zjeść. Dostaliśmy malutki, ale czysty pokoik, w którym oprócz nas miało zamiar spędzić noc jeszcze jakieś dwie setki komarów. Na to zgody oczywiście nie było. Było polowanie, a raczej masakra. Kiedy wracaliśmy spod prysznica (bo prysznice nie były przy pokojach, tylko też się do nich wchodziło z tej wielkiej sali), to Szef zawołał mnie i powiedział, że kolację mamy za darmo. Może mieli nagotowane na zapas i nie chciał, żeby się zmarnowało? Może uznał, że mizernie jakoś wyglądamy? :lol: A może po prostu gościnny. W każdym razie zjedliśmy pyszne plow.
Rano wyruszamy skoro świt. Prawie 200 km do Biszkeku, a trzeba jeszcze po drodze umyć auto, oddać je i w planach mieliśmy jakieś, choćby krótkie zwiedzanie Biszkeku. Jedziemy zatem pokonać ostatnie górskie przełęcze w czasie tego wyjazdu, przejechać przez najdziwniejszy tunel drogowy, jaki widziałem. A właściwie "nie_widziałem", bo oświetlenie w tym tunelu, to był jakiś żart. Przez dłuższy czas jechaliśmy za karetką pogotowia ratunkowego.
I na tej karetce na razie zakończymy. :)Zdrowy rozsądek mówił: "Luz, wszystko jest OK."
Niezdrowe przeczucie mówiło: "A takiego, jak słonia noga! Nic nie jest OK! Łby nam tu zaraz poucina..."
- Asiu, ja mam cały czas te złe przeczucia. Nie jedźmy z nim. Podziękujmy, powiedzmy, że się śpieszymy i spadajmy.
- Luz, wszystko jest OK - powiedziała Asia, zajęta oglądaniem detali pięknie inkrustowanej ściany.
Kurde, od kiedy ona taka zdroworozsądkowa...?
Wesoły dźwięk dzwonka oznajmił przyjazd windy. Drzwi rozsunęły się, a Pan Miyagi uśmiechnął się po raz tysięczny i gestem zaprosił nas do środka...
Nic nie zapowiadało takich emocji. To miał być spokojny, nudny dzień. Przedostatni dzień naszych wakacji. Przejechaliśmy ostatnie górskie przełęcze i wjechaliśmy do innego świata. Znowu było pełno ludzi, samochodów, sklepów, kurzu i hałasu. Znowu były remontowane drogi i korki we wszystkich kierunkach.
Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów wyglądało tak:
https://youtu.be/S0PVwhMB4QA
Myjemy auto, tankujemy po raz ostatni i około 14:00 oddajemy naszego "Miśka". Parafrazując klasyka - "Fajne to było auto, nie zapomnę go nigdy". Samochód dzielnie pokonał wszystkie drogi i bezdroża, nigdy nie zawiódł, a słysząc opowieści innych i widząc auto np. Austriaków spotkanych w Sary Tasz, to bardzo polecam Siergieja i jego wypożyczalnię: Русская Тройка. Dobre ceny i zadbane auta, a do tego uczciwy i sympatyczny właściciel.
Zwrot auta zupełnie bezproblemowy. Siergiej nie oglądał auta zbyt szczegółowo. W zasadzie ograniczył się do sprawdzenia, czy ma 4 koła. Oddał nam $300 kaucji oraz to, co płaciliśmy za kanister (sam zaproponował zwrot kasy, gdy usłyszał, że był nieszczelny) i życzył spokojnego powrotu do domu.
My z bagażami, Yandexem, jedziemy do hotelu, zostawiamy graty i jedziemy zobaczyć trochę tutejszej cywilizacji. Uznałem, że z tutejszą cywilizacją najlepiej będzie zapoznać się na bazarze, jedziemy zatem na największy, najbardziej znany bazar w Biszkeku, który dla niepoznaki nazywa się Osz (czyli tak, jak drugie co do wielkości miasto w Kirgistanie). Warto pamiętać, że "słynny bazar Osz" to nie to samo, co "słynny bazar w Osz".
Oprócz celu kulturoznawczego był też cel praktyczny. Dwa dni wcześniej jedyne sandały mi się zepsuły, a konkretnie taka metalowa klamerka łącząca paski mi się wzięła i pękła. Z sandałów zrobiły się klapki. Podobno na tym bazarze jest cała alejka szewców, więc będzie okazja to naprawić.
Alejkę udało się znaleźć, naprawa trwała kilka minut i kosztowała kilka złotych, choć i tak myślę, że przepłaciłem. Zresztą zamiast naprawiać, kilka alejek dalej mogłem kupić za ok. 50 PLN sandały firmy GEOX. Prawie jak oryginalne, tylko napis cyrylicą. :lol:
Te białe kuleczki, to nie Raffaello tylko Kurut - suszony, słony ser. Popularny w całym regionie i wg mnie, niezbyt smaczny. Wiąże się z nim ciekawa opowieść z Kazachstanu. Nie mam pojęcia, czy prawdziwa. Podobno, gdy Związek Radziecki w czasie 2 wojny światowej przesiedlał m. in. Polaków na Kazachskie stepy, to często zostawiał ich w szczerym polu, ogradzał drutem kolczastym, ustawiał strażników i kazał sobie radzić wewnątrz tych drutów. Ilość jedzenie, którą dostarczano przesiedleńcom była niewystarczająca do przeżycia, a kontakty z miejscową ludnością zabronione.
Kazachowie widząc ludzi powoli umierających z głodu nie mogli im pomóc w normalny sposób. Wymyślili więc, że barwili te serowe kuleczki na ciemny kolor, by przypominały kamienie i rzucali nimi przez płot w Polaków. Polacy dość szybko zorientowali się o co chodzi, i gdy strażnicy nie widzieli, to zbierali te "kamienie" i jedli.Takie to były "ciekawe" czasy. Nie wolno było głodnemu dać chleba, ale na rzucanie w niego kamieniami władza pozwalała.
I jak już jesteśmy przy temacie jedzenia, to i my na bazarze się posililiśmy. Najpierw pół kilo PYSZNYCH czereśni, później kukurydza i herbatka. A na deser baklava.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po bazarze. Jest wielki i jest tam wszystko. A następnie, jak zwykle Yandexem, jedziemy zobaczyć inny aspekt tutejszej cywilizacji - meczet. Nie jest to jakaś zabytkowa świątynia z bogatą historią, wręcz przeciwnie. Pachnie nowością. Ufundowała go Turecka fundacja Turkey Diyanet Foundation, budowę zakończono w 2017 roku, a na otwarcie przyjechał prezydent Turcji, Erdogan.