Wracam triumfalnie do naszego hotelu wymachując papierami w dłoni niczym Chamberlain wracający z Monachium. Odbieram owację od międzynarodowego towarzystwa w jadalni, które wiedziało co to za papiery i idziemy z Asią zrobić trochę zdjęć, bo słoneczko ładnie zachodzi. A przecież jutro opuszczamy już tę okolicę...
Wstajemy rano jako pierwsi. Po cichutku pakujemy graty do auta, jemy śniadanie i wyjeżdżamy w kierunku bazy pod Pikiem Lenina. Nasz gospodarz doradził nam, że skoro i tak nie będziemy szli do obozu pierwszego, bo nie ma na to czasu, to żeby nie jechać do samej bazy, tylko do jeziora Tulpar-Kul. Droga jest dużo krótsza i w dużo lepszym stanie, a widoki dokładnie te same, co z bazy.
Jedziemy, a ja sobie układam w głowie co powiem pogranicznikom. Zastanawiam się, czy będą Ci sami, co poprzednio, czy może jakaś inna zmiana. Czy nas rozpoznają? Czy będą się dopytywać, jakim cudem w 3 dni zdobyłem przepustkę, na którą czeka się 2 tygodnie... Czy powinienem być bardziej "I co? Kto jest teraz debeściak?" czy bardziej "тише едешь, дальше будешь" (ciszej jedziesz, dalej dojedziesz)...
Dojeżdżamy do posterunku i... posterunku nie ma.
Ani tu, ani nigdzie indziej przez cały dzień nie spotykamy żadnego pogranicznika. Wygląda na to, że manewry się niespodziewanie szybko zakończyły. Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda.
Do dziś nie wiem - powinienem śmiać się z tego, czy płakać...
Na szczęście nie miałem za wiele czasu, żeby wtedy to roztrząsać, bo widoki, które otwierały się przed nami... Ale to już w następnej części...
:)Będzie, będzie... Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:) No ale w styczniu muszę skończyć.- O, rany, jak tu pięknie - powiedziała Asia i przysiadła na rozgrzanym w promieniach porannego słońca kamieniu, przytłoczona otaczającym nas pięknem. - No... - wysapałem i przysiadłem obok, przytłoczony małą ilością tlenu w powietrzu i brakiem jakiejkolwiek aklimatyzacji.
:)
Było pięknie.
Za radą Shamurata pojechaliśmy do jeziora Tulpar-Kul. Droga niczego sobie, końcówka troszkę gorsza. Przy ładnej pogodzie spokojnie do zrobienia każdą osobówką. Tylko te przestrzenie, których umysł mieszczucha nie ogarnia. Góry, będące na wyciągnięcie ręki, są w rzeczywistości w odległości 35 km. Droga przez łąki, tradycyjnie, rozwidla się na wiele mniejszych dróg, które się ponownie łączą ze sobą, albo i nie. I są w różnym stanie - jedna bardziej rozjeżdżone, inne mniej.
Po drodze mijamy kilka obozowisk. Niektóre typowo dla turystów, inne normalne. Dla miejscowych, którzy pilnują swoich stad wypasanych w okolicy. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy jeziorkach (jest ich kilka). Robimy mnóstwo zdjęć przy akompaniamencie "ochów" i "achów".
Następny przystanek przy jurtach, typowo turystycznych. Myśleliśmy, że to już koniec przejezdnej drogi, ale spotykamy dwie Niemki, które właśnie idą na spacer. Są tam już od kilku dni i dowiaduję się od nich, że można jechać dalej. No to jedziemy. Ostatecznie zatrzymujemy się na dużej polanie, za którą jest już tylko rzeka, a za rzeką baza pod Pikiem Lenina. Czas zostawić naszego "Misia" i trochę pospacerować.
Asia, znacznie lepiej zaaklimatyzowana po wczorajszym wypadzie z Austriakami, bryka jak kozica. Ja wręcz przeciwnie - czuję się jakbym miał nogi z ołowiu. I w ogóle wszystko z ołowiu - głowę, aparat, plecak...
:) Na szczęście trasa jest niemal płaska, bo jak by były jakieś większe podejścia, to bym mógł zejść, zamiast wejść.
;)
W końcu dochodzimy do miejsca, w którym stwierdzamy, że dość. Lepiej już nie będzie. Siadamy sobie i się gapimy na tą białą, wielką górę przed nami. Wiele osób pisze, że jest brzydka. Mało strzelista. Taka jakaś rozlazła. I że na szczycie ciężko znaleźć szczyt. Obiektywnie rzecz biorąc, z tych, które widzieliśmy, na pewno taki Matterhorn, Machhapuchhare czy choćby nasz malutki Mnich są dużo ładniejsze. Ale subiektywnie, w tamtym momencie, Pik Lenina był najpiękniejszy. Posiedzieliśmy, pojedliśmy trochę przepysznych suszonych moreli i zaczęliśmy wracać. Tak całkiem wracać. Od tego momentu zaczyna się nasza droga powrotna do domu. Ale spokojnie, nie oznacza to jeszcze końca atrakcji. I horrorów.
Widocznym na zdjęciu mostkiem można przejść do bazy. My nie skorzystaliśmy, ale skorzystała trójka dość nietypowych podróżników, którą spotkaliśmy po drodze. Dwoje Rosjan w wieku na oko 60+ i ich przewodnik, z Kazachstanu mający spokojnie 70+. Rosjanie mocno zmęczeni, ale przewodnik pewnie bez większego problemu wszedłby na szczyt Piku Lenina.
Niespodziewanie sporo kłopotu w czasie powrotu mieliśmy z tym malutkim trawersikiem. Idąc rano "tam", nie zwróciliśmy na niego uwagi. Szło się normalnie. Idąc "z powrotem" okazało się, że wierzchnia warstwa na słońcu wyschła i ścieżka zrobiła się bardzo, bardzo śliska. Ewentualne zsunięcie się w dół raczej śmiercią nie groziło, ale do przyjemnych by nie należało. Czując bardzo słabą przyczepność do podłoża przeszedłem ten odcinek powolutku i ostrożnie, całą drogę przepraszając Asię, że ją spowalniam. Byłem pewien, że idzie tuż za mną. Na koniec odwróciłem się i zobaczyłem taki widok...
Moja Najdroższa też się tu czuła bardzo niepewnie. Jak to Asia później powiedziała: "Aparat na plecy, tablet w gacie i na czterech naprzód."
:)
W okolicy rośnie mnóstwo słynnej cebuli (ta od "cebulowej polany") i żyje mnóstwo świstaków. I nawet pozwalają w miarę blisko do siebie podejść. To, co nas najbardziej w tych zwierzakach zaskoczyło, to ich rozmiar i tusza. Na jednym ze zdjęć porównanie świstakowej nory i buta, rozmiar 43.
Tak jakoś wyszło, że w tym odcinku dużo obrazków, a mało treści, ale co tu pisać, jak wszystko widać.
:) No to jeszcze kilka ostatnich. Ostatni rzut oka na okolicę, na Pik Lenina, na Sary Mogol, na Czerwoną Rzekę...
A w kolejnych częściach będzie jeszcze trochę treści. Będą źli policjanci i dobrzy tubylcy. Będę głupi ja i bohaterska Asia. I mam nadzieję, że na te kolejne części nie trzeba będzie tak długo czekać, jak na tą.
;)
Relacja zapowiada się świetnie
:), z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy, zwłaszcza z Kirgistanu (i zdjęcia
:))! Już wiem, że trzeba tam koniecznie pojechać, być może Waszymi śladami i tak na wariata, też to lubimy
:P. Niestety nie znamy rosyjskiego, więc jak zatrzyma nas policja, to 3 lata więzienia w szpitalu jak nic
:P (cały czas nie mogę ze śmiechu z Waszych przygód ;P). Ale faktycznie jak już człowiek ogarnie jedną taką większą i dalszą wyprawę (jak do USA) to potem reszta wydaje się pestką (czyli np.brak bukowania noclegów w KIRGISTANIE (!), przecież jakoś sobie poradzimy
:P)
:lol: . Ciekawe co było dalej
:)!
@Bubu69 Dzięki! Sam z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Niestety, nie chcą się same napisać.
:( Co do noclegów, to zupełny luz, tam booking działa tak samo, jak wszędzie indziej. Na google maps też można hotele znaleźć... Tylko ten rosyjski - to naprawdę bardzo pomagało. Raz, że organizacyjnie, dwa - towarzysko.
A ja żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie Uzbekistanu.
:lol:Tak jak mówisz, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dzięki temu jest dobry pretekst, żeby wrócić.
:)
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu :)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego ;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu
:)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego
;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
@DorotaY Popatrz wyżej - ewaolivka już "wygłówkowała", że to cukier.
:)Co do Uzbekistanu, to właśnie się zastanawiamy, czy w następne wakacje nie uzupełnić pozostałych poradzieckich stanów (Uzbekistan, Tadżykistan).
:) Inną alternatywą, którą bardzo poważnie rozważamy, myślę, że też dla Ciebie interesującą, jest opcja wyjazdu do Kanady.
:lol::Co do poczytania relacji z Uzbekistanu, to jest tu na forum kilka. Na przykład relacja Cubero4: azja-srodkowa-zabim-skokiem,215,146077albo, nie tylko moim zdaniem, rewelacyjnie napisana i ze świetnymi zdjęciami relacja nenyan: kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523Czytania wystarczy na kilka zimowych wieczorów.
:)
BrunoJ napisał:Fajna ta mapka. ...Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol:Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.
Dzięki. Tak, chodziło o relive. Wstępnie już czytałem. Pomacam coś jak. Tylko chyba telefon będę musiał po mału wymienić bo od tych wszystkich apek w tle to bateria przestaje trzymać
;)
:lol: Tak w dużym uproszczeniu, to wiem, bo sam coś takiego kończyłem jakieś dwadzieścia kilka lat temu. Tyle, że świat idzie na przód i teraz są tysiące najróżniejszych specjalizacji. Nie drążyłem, czy pan Amerykanin uczył ogólnie obsługi komputera, czy też był specjalistą od nierelacyjnych baz danych, programowania w C/C++ czy może tworzenia modeli 3D.
Jakie tam są piękne widoki
:o !!! Za to przygody macie równie ciekawe
:P. Podziwiam, że nie odpuszczacie i kombinujecie dalej, żeby dostać przepustki
:) i wszystko pod okiem uzbrojonych strażników
:P. Super relacja!
marcinsss napisał: Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda. E tam. Warto było. Już choćby dla samej formułki: "marcinsss razem z 1 człowiekiem". Możesz się poczuć jak jakiś Terminator czy coś...
;)
Będzie, będzie...Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:)No ale w styczniu muszę skończyć.
Nie daj czekaj na kolejną część tak długo
:) Świetnie się czyta, to styl, który lubię- w razie czego pierwszą chętną na książkę już macie
;) Tylko koniecznie z toną zdjęć, bo są cudne!
@jerzy5 Dziękuję.Wśród ponad 50 odwiedzonych krajów, Kirgistan jest jednym z niewielu, do których bardzo chciałbym wrócić. I wrócę.Tym razem łącząc go z Uzbekistanem i Tadżykistanem.
:)
marcinsss napisał:Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.Marcin no nie, to ja tyle kasy w ostrej walucie wydalem, aby zobaczyc Buchanke, a Ty mogles sie nawet przejechac 60-letnia Buchanka. Anyway swietna relacja i gratulacje! cccc napisał:Moim marzeniem bylo rowniez zobaczyc Buchankemiesiac-w-podrozy-ktora-mi-sie-przysnila,214,127564&p=1445765#p1445765Pozdrawiam cieplutko.
@cccc Jeśli w ciągu najbliższych 10 lat wybierzesz się w tamte rejony, to niewątpliwie ten UAZ dalej będzie tam kursował do jeziora. A jak grzecznie poprosisz, to pewnie nawet będziesz mógł zasiąść za jego kierownicą.
:)
@marcinsss w Kirgistanie jest takie powiedzenie, ze Buchanka nie do zdarcia, nawet po domach przejedzie, mysle, ze nawet za 15 lat moze jeszcze jezdzic. Jak sam pojade to nie bede mial mozliwosci dac zarobic kierowcy z napiwkiem.Gdybym nie musial znow do A to bym jutro pojechal. Btw dzieki, ze zabrales tych Biednych ludzi, masz plusa.
:)Dobrej nocki.
@cccc Tym razem zupełnie się z Tobą nie zgadzam.
:)1. Jeżeli kierowca pozwoli Ci prowadzić jego samochód (i jednocześnie, być może jedyne, źródło utrzymania), to napiwek powinien być przynajmniej podwójny.
:)2. Nie zabrałem tych ludzi, bo byli biedni, tylko dlatego, że potrzebowali zabrania. Czy gdyby byli bogaci, to frajda ze zrobionej im przysługi byłaby mniejsza? Zresztą, kto wie, może na warunki Kirgiskie wcale nie byli biedni?
:)
@marcinsss nie przejmuj sie tak, bedzie dobrze, potrafie cieszyc sie z malych rzeczy, mi wystarczy, jak tylko wejde do srodka i chetnie porzadnie wynagrodze.
:) Nikt nie bedzie mial krzywdy na pewno. Zreszta mam juz dogadane, ze nastepnym razem wycieczka w gory Buchanka i po drodze bedziemy zabierac stopem Wszystkich, kto tylko nas zatrzyma, czy biednych czy bogatych. Ja nie oceniam ludzi po stanie konta, tylko albo ktos jest sympatyczny albo nie. Nawet bogaty moze okazac sie Biednym, gdy potrzebuje pomocy. W Son Kul wlasciciel campu z kanistrem w reku poprosil, czy go nie podwieziemy do Naryn, bo tam stalo jego auto. Kierowca zapytal mnie o zgode i sie oczywiscie zgodzilem.
:) Po drodze sympatyczny starszy Pan chwalil sie, ze ma 100 owiec, a ilosci koni to nie pamietam, ale podkreslal, ze sa bogatsi od niego. Pozdr. i milego dnia.
Wracam triumfalnie do naszego hotelu wymachując papierami w dłoni niczym Chamberlain wracający z Monachium. Odbieram owację od międzynarodowego towarzystwa w jadalni, które wiedziało co to za papiery i idziemy z Asią zrobić trochę zdjęć, bo słoneczko ładnie zachodzi. A przecież jutro opuszczamy już tę okolicę...
Wstajemy rano jako pierwsi. Po cichutku pakujemy graty do auta, jemy śniadanie i wyjeżdżamy w kierunku bazy pod Pikiem Lenina.
Nasz gospodarz doradził nam, że skoro i tak nie będziemy szli do obozu pierwszego, bo nie ma na to czasu, to żeby nie jechać do samej bazy, tylko do jeziora Tulpar-Kul. Droga jest dużo krótsza i w dużo lepszym stanie, a widoki dokładnie te same, co z bazy.
Jedziemy, a ja sobie układam w głowie co powiem pogranicznikom. Zastanawiam się, czy będą Ci sami, co poprzednio, czy może jakaś inna zmiana. Czy nas rozpoznają? Czy będą się dopytywać, jakim cudem w 3 dni zdobyłem przepustkę, na którą czeka się 2 tygodnie... Czy powinienem być bardziej "I co? Kto jest teraz debeściak?" czy bardziej "тише едешь, дальше будешь" (ciszej jedziesz, dalej dojedziesz)...
Dojeżdżamy do posterunku i... posterunku nie ma.
Ani tu, ani nigdzie indziej przez cały dzień nie spotykamy żadnego pogranicznika. Wygląda na to, że manewry się niespodziewanie szybko zakończyły. Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda.
Do dziś nie wiem - powinienem śmiać się z tego, czy płakać...
Na szczęście nie miałem za wiele czasu, żeby wtedy to roztrząsać, bo widoki, które otwierały się przed nami... Ale to już w następnej części... :)Będzie, będzie...
Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny). :)
No ale w styczniu muszę skończyć.- O, rany, jak tu pięknie - powiedziała Asia i przysiadła na rozgrzanym w promieniach porannego słońca kamieniu, przytłoczona otaczającym nas pięknem.
- No... - wysapałem i przysiadłem obok, przytłoczony małą ilością tlenu w powietrzu i brakiem jakiejkolwiek aklimatyzacji. :)
Było pięknie.
Za radą Shamurata pojechaliśmy do jeziora Tulpar-Kul. Droga niczego sobie, końcówka troszkę gorsza. Przy ładnej pogodzie spokojnie do zrobienia każdą osobówką. Tylko te przestrzenie, których umysł mieszczucha nie ogarnia. Góry, będące na wyciągnięcie ręki, są w rzeczywistości w odległości 35 km. Droga przez łąki, tradycyjnie, rozwidla się na wiele mniejszych dróg, które się ponownie łączą ze sobą, albo i nie. I są w różnym stanie - jedna bardziej rozjeżdżone, inne mniej.
Po drodze mijamy kilka obozowisk. Niektóre typowo dla turystów, inne normalne. Dla miejscowych, którzy pilnują swoich stad wypasanych w okolicy.
Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy jeziorkach (jest ich kilka). Robimy mnóstwo zdjęć przy akompaniamencie "ochów" i "achów".
Następny przystanek przy jurtach, typowo turystycznych. Myśleliśmy, że to już koniec przejezdnej drogi, ale spotykamy dwie Niemki, które właśnie idą na spacer. Są tam już od kilku dni i dowiaduję się od nich, że można jechać dalej. No to jedziemy. Ostatecznie zatrzymujemy się na dużej polanie, za którą jest już tylko rzeka, a za rzeką baza pod Pikiem Lenina. Czas zostawić naszego "Misia" i trochę pospacerować.
Asia, znacznie lepiej zaaklimatyzowana po wczorajszym wypadzie z Austriakami, bryka jak kozica. Ja wręcz przeciwnie - czuję się jakbym miał nogi z ołowiu. I w ogóle wszystko z ołowiu - głowę, aparat, plecak... :) Na szczęście trasa jest niemal płaska, bo jak by były jakieś większe podejścia, to bym mógł zejść, zamiast wejść. ;)
W końcu dochodzimy do miejsca, w którym stwierdzamy, że dość. Lepiej już nie będzie. Siadamy sobie i się gapimy na tą białą, wielką górę przed nami. Wiele osób pisze, że jest brzydka. Mało strzelista. Taka jakaś rozlazła. I że na szczycie ciężko znaleźć szczyt. Obiektywnie rzecz biorąc, z tych, które widzieliśmy, na pewno taki Matterhorn, Machhapuchhare czy choćby nasz malutki Mnich są dużo ładniejsze. Ale subiektywnie, w tamtym momencie, Pik Lenina był najpiękniejszy.
Posiedzieliśmy, pojedliśmy trochę przepysznych suszonych moreli i zaczęliśmy wracać. Tak całkiem wracać. Od tego momentu zaczyna się nasza droga powrotna do domu.
Ale spokojnie, nie oznacza to jeszcze końca atrakcji. I horrorów.
Widocznym na zdjęciu mostkiem można przejść do bazy. My nie skorzystaliśmy, ale skorzystała trójka dość nietypowych podróżników, którą spotkaliśmy po drodze. Dwoje Rosjan w wieku na oko 60+ i ich przewodnik, z Kazachstanu mający spokojnie 70+. Rosjanie mocno zmęczeni, ale przewodnik pewnie bez większego problemu wszedłby na szczyt Piku Lenina.
Niespodziewanie sporo kłopotu w czasie powrotu mieliśmy z tym malutkim trawersikiem. Idąc rano "tam", nie zwróciliśmy na niego uwagi. Szło się normalnie. Idąc "z powrotem" okazało się, że wierzchnia warstwa na słońcu wyschła i ścieżka zrobiła się bardzo, bardzo śliska. Ewentualne zsunięcie się w dół raczej śmiercią nie groziło, ale do przyjemnych by nie należało.
Czując bardzo słabą przyczepność do podłoża przeszedłem ten odcinek powolutku i ostrożnie, całą drogę przepraszając Asię, że ją spowalniam. Byłem pewien, że idzie tuż za mną. Na koniec odwróciłem się i zobaczyłem taki widok...
Moja Najdroższa też się tu czuła bardzo niepewnie. Jak to Asia później powiedziała: "Aparat na plecy, tablet w gacie i na czterech naprzód." :)
W okolicy rośnie mnóstwo słynnej cebuli (ta od "cebulowej polany") i żyje mnóstwo świstaków. I nawet pozwalają w miarę blisko do siebie podejść.
To, co nas najbardziej w tych zwierzakach zaskoczyło, to ich rozmiar i tusza.
Na jednym ze zdjęć porównanie świstakowej nory i buta, rozmiar 43.
Tak jakoś wyszło, że w tym odcinku dużo obrazków, a mało treści, ale co tu pisać, jak wszystko widać. :)
No to jeszcze kilka ostatnich. Ostatni rzut oka na okolicę, na Pik Lenina, na Sary Mogol, na Czerwoną Rzekę...
A w kolejnych częściach będzie jeszcze trochę treści. Będą źli policjanci i dobrzy tubylcy. Będę głupi ja i bohaterska Asia.
I mam nadzieję, że na te kolejne części nie trzeba będzie tak długo czekać, jak na tą. ;)