0
jaww 24 stycznia 2020 22:06
Image

Image

Kolejny cel tego dnia to dzielnica El Raval i sławny kot. Po drodze oczywiście damskiej części zachciało się do toalety. Mijamy taką publiczną, samoczyszczącą stalową budkę, więc przystajemy i czekamy, gdyż jest zajęta. W międzyczasie podchodzi bezdomny, pyta czy mówimy po angielsku i ostrzega byśmy nie korzystali z tego wychodku, gdyż nie jest to miejsce dla rodzin z dziećmi. Miło z jego strony. W międzyczasie przybytek opuszcza inny bezdomny i rzeczywiście środek był bardzo daleki od jakiekolwiek higieny.

Dotarliśmy do kota. No solidne kocisko. Stało to zwierze w kilku miejscach w Barcelonie, ale chyba teraz na stałe zagości na El Raval na końcu Carrer de la Cadena. Ponoć w miejscu, w którym obecnie stoi, była jedna z trzech największych fontann w Barcelonie. Według znanego, nieżyjącego już katalońskiego etnologa, Joana Amadesa, fontanna ta “zaopatrywała w wodę znachorów, czarownice i ludzi żyjących ze złych mocy. Ludzie pobożni omijali to miejsce, a kiedy widzieli kobietę czerpiącą tam wodę, okrzykiwali ją wiedźmą. Według badacza, w jednym z domów blisko fontanny znajdowała się wtedy szkoła dla czarownic, gdzie wprowadzano w tajniki sztuki magii. Legenda głosi, że duchy czarownic, które krążą w tych okolicach do dzisiaj, wreszcie znalazły swojego kota-stróża.

Image

Sama dzielnica El Raval to miejsce posiadające złą sławę historycznie, choć raczej obecnie też. Pewnie wieczorem więcej się tu „dzieje”, ale nam też trochę humor popsuła, mimo że byliśmy przed południem. Najpierw w jednej z uliczek napotkaliśmy dwie kobiety o papierowych twarzach, niewiele dalej narkomana w bramie grzejące kompot i na koniec grupę anglików nie wiadomo, czy już wypitych bądź jeszcze nie wytrzeźwiałych. Na szczęście nie agresywnych, a jedynie zastanawiających się w którym kierunku zacząć dziś "zwiedzanie". Po tych wrażeniach, chcieliśmy jak najszybciej opuścić dzielnicę.

La Rambla, bo tam się udaliśmy, to najpopularniejsza z ulic w Barcelonie. Tętni życiem, jest pełna straganów i budek ze wszystkim. Lecz my wpierw udaliśmy się barceloński rynek La Boqueria.

Image

Jest to typowo komercyjne miejsce dla turystów, dla miejscowych tuż obok jest mały niezadaszony ryneczek z kilkunastoma stoiskami. Wszystko bardzo kolorowe i perfekcyjnie ułożone, wygląda świeżo i smacznie, cieszy oko i wyciąga z portfela. Mąż kilkukrotnie powtarzał, aby mi nikt nic z kieszeni nie wyciągnął. W zasadzie żadnych zakupów nie zrobiliśmy, gdyby nie to że wszelakie owoce, wędliny, tudzież inne co chcieliśmy spróbować, zjedliśmy już w Walencji, pewnie większa była by ochota.
Pierwszy raz np. jedliśmy owoc Chirimoya, polecany na jakimś blogu by tam spróbować https://www.google.com/search?q=Chirimo ... 25&bih=699, rzadko spotykany w naszych sklepach
Wracając La Boqueria, ceny wiadomo jakie, trzy truskawki oblane czekoladą na patyku 3€. Trzy euro to niewiele, ale to też tylko 3 truskawki. Na przekąskę wzięliśmy jedynie owoce morza w cieście, które w połowie były warzywami różnej maści w cieście – tak się nabiera turystów.
Sam targ to zwykłe zadaszenie nad stoiskami, bez żadnych architektonicznych smaczków, mieliśmy trochę inne wyobrażenie, iż jest to budynek.
Na końcu hali schodami w dół jest toaleta, płatna 0,50 euro, przejście przez kołowrotek którego cały czas ktoś pilnuje.

Ruszyliśmy La Rambla w kierunku kolumny Krzysztofa Kolumba. Sama La Rambla pusta o tej porze, też nas nie porwała. Po obu stronach stoją budki, stragany ze wszystkim. Inaczej sobie ją wyobrażaliśmy, tzn. bez tylu bibelotów, szerszą i bez ruchu samochodowego po obu stronach, bardziej na układ ul. Piotrkowskiej w Łodzi.

Image

Dotarliśmy do nabrzeża i kolumny Krzysztofa Kolumba.

Image

Co wskazuje Kolumb na pomniku..... a nic. A już na pewno nie Amerykę. Jedynie wyjście z portu. Ale sam pomnik majestatycznie góruje nad portem i robi wrażenie. Jest to jedno z charakterystycznych miejsc miasta.

Image

Już samo nabrzeże dało nam ukojenie. Mniejsze, a przeważnie większe jachty i łodzie, hiszpańskie słońce, sprawiło, że poczuliśmy się przyjemnie.
Minęliśmy po drodze surrealistyczną rzeźbę El Cap de Barcelona, powstałą na igrzyska olimpijskie.

Image

Spacer po plaży był również bardzo miły, chociaż tu, w przeciwieństwie do Walencji na plaży było sporo ludzi, w tym handlarze oferujący kolorowe salamandry, drinki lub niezbędne w styczniu pareo....

Image

Image

Za drobną opłata można tu zrobić zdjęcie rzeźby z piasku. Przy promenadzie, biegnącej wzdłuż plaży w kawiarniach i restauracjach było gwarno.

Image

Posiedzieliśmy sporo na plaży, choć początek był trochę nerwowy. Dostaliśmy bowiem informację, iż nie mogą nam pobrać opłaty za mieszkanie w Walencji, gdzie mieliśmy za dziesięć godzin nocować. Mąż na wypadek utraty kart, zmniejszył przed Barceloną limity do minimum. Przez to musieliśmy dobry kwadrans odkręcać sytuację, zwiększać limity i to dwukrotnie, bo oczywiście nie pamiętał jaka jest opłata i pierwsze podniesienie było za niskie. Dzwonić do obiektu i wyjaśniać problem.

Plaża spora, ale dużo mniejsza niż w Walencji, zapewne w sezonie ciężko parawan rozbić ;), choć może być niepotrzebny, bo nawet w styczniu dziewczyna toples do morza wskoczyła.

Image

Image

Image

Image

W dalszej wędrówce po jakiś dwóch godzinach dostaliśmy wiadomość z informacją i kodem jak odebrać klucze. Byliśmy już pewni pozytywnego zakończenia.

Zgłodnieliśmy i postanowiliśmy wrócić do centrum, celem zjedzenie czegoś. Maż miał chęć spróbować hiszpańską kanapkę, znalazł więc wcześniej mocno chwalone miejsce.

Image
https://pl.tripadvisor.com/Restaurant_R ... lonia.html

Wzięliśmy cztery różne, ciepłe, smaczne, ale żeby aż tak się rozpływać co w opiniach, no nie wiem. W zasadzie dobry tost za 25zł.

Image

Następnie jak to radzą w przewodnikach, jeszcze raz udaliśmy się pokręcić po Barri Gòtic, już bez map i planów. Po prostu się zgubić. Trochę się nam to udało, a trochę mieliśmy jakieś wewnętrzne obawy wchodzić w najwęższe i opuszczone ulice. Jakaś trauma po El Raval została. Może przez to, może z innych powodów, ale nie poczuliśmy klimatu ani dostrzegliśmy uroku.

Image

Image

Image

Weszliśmy do Bazyliki La Mercè

Image

Barcelona, to też spora liczba remontów jak i nawiązań do znanego serialu.

Image

Image

Mijaliśmy też obwieszony budynek. Z początku myśleliśmy, iż ma to związek z zajmowaniem pustostanów w Hiszpanii. Ale już w domu udało się nawet znaleźć krótki artykuł o tej konkretnej kamienicy. Sprawa ma związek z nowym właścicielem i dużym podniesieniem czynszu o 23% dla lokatorki, gdzie przez kilkanaście lat był na stałym poziomie. Ta nie zaakceptował podwyżki i jak widać, na razie brak porozumienia. https://sindicatdellogateres.org/leva-a ... ensquedem/

Image

Następnie kierowaliśmy się w stronę Parc de la Ciutadella. Niedaleko wejścia do parku, od strony zoo mieści się dworzec kolejowy Estación de Francia. Bardzo ładny budynek, mający ponad 150 lat, powstały głównie do połączeń z Francją. Ostatnia duża renowacja przeprowadzona została, jak wiele w mieście w 1992 roku. Obecnie obsługuje głównie pociągi regionalne. Z tego co się orientowaliśmy, kolej w Hiszpanii jest na wysokim poziomie, ale jednocześnie dość drogą formą przemieszczania.
Na dworcu znajdują się bezpłatne toalety, na wysokim poziomie.

Image

Image

Sam park, często opisywany jako oaza spokoju, relaksu i wytchnienia w środku miasta, a przy tym równocześnie największy. Nie uświadczymy tam gęstego drzewostanu, można natomiast przysiąść na ławeczce, co uczyniliśmy, czy rozłożyć się na trawie. Można popływać łódką, choć zbiornik nie jest duży. Punktem centralnym jest kaskada Font de la Cascada, podobno często przed nią odbywają się koncerty i wystawy. Przez środek biegnie główna alejka, na której prezentowali się i zarabiali grajki. Na końcu parku mieści się zoo, z mapy wygląda na niezbyt duży obszar, ale jak jest w środku nie wiemy.

Image

Image

Image

Image

Oczywiście w parku można kupić co nieco...

Image

To już był ostatni punkt naszej wycieczki, mieliśmy wspaniałą pogodę, nie mieliśmy tłumów, ani jakiś niemiłych sytuacji których trochę się obawialiśmy. A mimo to, jak nie było zauroczenia Barceloną po przyjeździe, tak wyjeżdżając nic się nie zmieniło.
Wydaje się, iż drugiego dnia mogliśmy zobaczyć ciut więcej, bo kilka godzin przepuściliśmy przez palce. Nie mówię, że nie jest miło posiedzieć na plaży czy w parku, ale tak krótka eskapada obliguje odznaczanie punktów z planu jeden po drugim do ostatku sił ;) . Może mogliśmy zahaczyć o wzgórze Montjuïc, bardziej poobcować tam z naturą, otwartą przestrzenią jak i widokami, bo do głębszego penetrowania centralnych dzielnic większej ochoty już nie mieliśmy. Ale to już tylko gdybanie, bo może padli byśmy jak kawki wędrując tam.
Na koniec gremialnie stwierdziliśmy, iż cieszymy się z wyboru Walencji jako miejsca docelowego i Barcelony jedynie z doskoku.

Z parku udaliśmy się do ulubionego sklepu Mercadona, zrobiliśmy zakupy na drogę powrotną, po czym odebraliśmy bagaże ze skrzynki dworcowej. Układ dworca w Barcelonie podobny do tego w Walencji.

Image

Model autobusu powrotnego o tyle inny, iż po oby stronach dwa rzędy siedzeń, za to każdy w zagłówku miał swój telewizorek z wyborem filmów i muzyki. Wszystkie miejsca zajęte, przeciwnie niż do Barcelony, wtedy łącznie z nami jechało jedynie dziewięć osób. Przejazd czasowo nieco ponad cztery godziny, dojechaliśmy o 22:15.

Drugie mieszkanie w Walencji mieliśmy kilkaset metrów na wprost od dworca, tyle że musieliśmy przejść przez park Turia, więc wyszło nieco ponad kilometr. Podjęliśmy klucz ze skrytki na kod, bezstresowe rozwiązanie, że nie musimy stawić się na określoną godzinę i umawiać z właścicielem.

Image

Reszta to wiadomo, późna kolacja, kąpiel i sen.Sobota

Pospaliśmy jak na nas długo, bo do 8:00, jednak dziewczyny mają ferie.Rozpoczęliśmy dzień od zakupów w Mercadona. Trzeba było je zrobić z myślą już o niedzieli i w naszym wypadku też o poniedziałku, ponieważ czekał nas powrót do domu. W niedzielę sieciówki są zamknięte, choć małe spożywczaki w centrum były otwarte jak się później okazało. Każdy odliczył ile zje bułek przez dwa i pół dnia, logistyka w najlepszym wydaniu.

Po manewrach spożywczych i śniadaniu zaplanowaną mieliśmy atrakcję dla córek, wizytę w zoo. Choć sami też byliśmy mocno ciekawi jak ono wygląda.
Dojść tam można parkiem Turia, kierując się do jego zachodniego końca, czyli w stronę przeciwległą do morza. Nam zajęło to ok. 30 minut z drugiej kwatery, którą wybraliśmy właśnie bliżej tego miejsca dla skrócenia drogi.

Pkt. 1 – pierwszy nocleg, 2 – drugi nocleg, 3 – dworzec autobusowy.
Image

W parku było można zaobserwować wiele osób uprawiających różne dyscypliny sportowe, a nawet całe rodziny urządzające przyjęcia urodzinowe dla dzieci.

Na miejscu wita nas słoń. Jest nieduża kolejka, głównie rodziny z dwójką i więcej dzieci. Przy tej okazji trochę się zastanawiamy na ile takich wyjść w roku miejscowi mogą sobie pozwolić, bo to 4-5 stówek na nasze leci. Płacimy niecałe 100 euro, beż żadnych zniżek dla nastoletnich córek. Zaraz po wejściu delikatna kontrola plecaków, gdzie odbierają nam słodkie bułki do przechowalni.
https://www.bioparcvalencia.es/habitat/ ... cuatorial/
https://www.google.com/maps/place/Valen ... -0.4076106

Image

Bioparc Valencia powstał w 2008 roku i zajmuje ok. 100 000 m2. Nadrzędnym celem było uwolnienie zwierząt z klatek i umieszczenie ich w warunkach, które maksymalnie odzwierciedlają te, panujące w ich rodzimych stronach.
I rzeczywiście zwierzęta żyją niemal jak w naturalnych warunkach. Nie ma tam żadnych krat, drutów, siatek. Często ma się wrażenie, że pomiędzy wybiegami nie ma granic, że lwy dzielą wybieg z antylopami. Aranżacja przestrzeni jest niesamowita i wszystkie przegrody sprawiają wyobrażenie naturalności.
Warto przyjść tam z rana, ponieważ od przedpołudniowych godzin przypadają pory karmienia zwierząt. Przy wejściu otrzymuje się mapkę, na której opisane są godziny posiłków.
Podczas zwiedzania podróż rozpoczyna się na Madagaskarze a następnie przemierza lasy równikowe, sawannę i afrykańskie tereny podmokłe.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Spędziliśmy tam około 3 godzin, choć teren nie jest bardzo rozległy. Wszystkie ścieżki są tak zaplanowane, że nie da się pominąć żadnego wybiegu. Miejsce bardzo klimatyczne, zwierzęta zadbane, wyglądają na szczęśliwe. Przy jednej z poręczy pani sprzątająca na chwilę nas przeprosiła w celu przetarcia, co świadczy też, że takie szczegóły są tam ważne dla odbioru całości.

Przy wyjściu odebraliśmy swoje bułki, ale była już pora obiadu. Poszliśmy na kuchnię meksykańską w chilijskim wydaniu.
https://pl.tripadvisor.com/Restaurant_R ... untry.html
Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

tropikey 24 stycznia 2020 22:36 Odpowiedz
A kiedy Barcelona? Oby przed 8. lutego (gdy tam lecimy ;) ).
jaww 24 stycznia 2020 23:00 Odpowiedz
tropikey napisał:A kiedy Barcelona? Oby przed 8. lutego (gdy tam lecimy ;) ). Barcelona w czwartek (naszego wyjazdu ;) ) - ale nie będą to same ochy i achy, więc czytasz na swoją odpowiedzialność.
eskie 27 stycznia 2020 08:07 Odpowiedz
1. Kiepsko mi się zdjęcia wczytują, tylko w tej relacji i być może tylko mi.2. Jakoś mało w tej relacji Was, jest taka poprawna jak wypracowanie w 1 klasie liceum. Albo ja jestem na niewłaściwej ulicy.
kkl1976 27 stycznia 2020 16:58 Odpowiedz
Informacje praktyczno techniczne zapisane. Przydadzą się w lutym.
jaww 27 stycznia 2020 20:45 Odpowiedz
eskie napisał:...Już tylko kilka godzin i wtorek ;) kkl1976 napisał:Informacje praktyczno techniczne zapisane. Przydadzą się w lutym. Fajnie, że coś komuś się przyda.
eskie 2 lutego 2020 00:05 Odpowiedz
Miło się czyta, ale przeredaguj to zdanie, bo padłaś ofiarą własnej politpoprawności. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: "Niemniej organizacja, informacja, czystość w miejscu gdzie codziennie przewijają się setki ludzi mniej zamożnych jest na akceptowalnym poziomie."Czyli co?1. Pomimo mnustwa żuli siedzących pod ścianami jest czysto.2. Jestem tak bogata paniusia, że inni mi śmierdzą.Ad. 1 chyba o to chodzi, tylko chciałaś jakoś tak delikatnieAd. 2 z Twojej relacji wynika, że jesteś normalna (i dobrze :D :D :D )
pawel-p 2 lutego 2020 07:34 Odpowiedz
Zarówno Sagrada Familia jak budynki Gaudiego bardzo zyskują po wizycie wewnątrz. Fakt bilety do najtańszych nie należą ale warto. Zawsze można się podzielić - jedna osoba zwiedza i robi zdjęcia. Za to jest powód by wrócić. ;) Niestety w dzisiejszych czasach na tłumy trzeba przymknąć oko.
jaww 2 lutego 2020 14:14 Odpowiedz
eskie napisał:Miło się czyta, ale przeredaguj to zdanie, bo padłaś ofiarą własnej politpoprawności. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: "Niemniej organizacja, informacja, czystość w miejscu gdzie codziennie przewijają się setki ludzi mniej zamożnych jest na akceptowalnym poziomie."Czyli co?1. Pomimo mnóstwa żuli siedzących pod ścianami jest czysto.2. Jestem tak bogata paniusia, że inni mi śmierdzą.Ad. 1 chyba o to chodzi, tylko chciałaś jakoś tak delikatnieAd. 2 z Twojej relacji wynika, że jesteś normalna, więc chyba nie to Masz faktycznie rację, całkiem niefortunnie zostało to sformułowane, a wręcz użyte, tym bardziej, że w rzeczywistości było dużo lepiej niż się spodziewaliśmy, że będzie po przeczytanych opisach. Przez nie powstało dość negatywne wyobrażenie miejsca, które może niekoniecznie chcielibyśmy pokazywać dzieciom. Więc nawet nie chcę bronić tej frazy czy wyjaśniać, gdyż po głębszym zastanowieniu nijak nie pasuje do zastanego, widzianego stanu i zupełnie niepotrzebny był ten wpis.
seth11 2 lutego 2020 17:22 Odpowiedz
Dzięki za relację, może się przydać ;) Ps. Jakim sprzętem robiliście zdjęcia?
jaww 2 lutego 2020 19:20 Odpowiedz
seth11 napisał:Dzięki za relację, może się przydać ;) Ps. Jakim sprzętem robiliście zdjęcia? Bardzo się cieszę, choć w dzisiejszych czasach ciężko dodać jakąś nową informację, która nie chodziła by gdzieś w sieci ;)Aparat to najzwyklejszy który wchodzi do każdej kieszeni, to główna jego zaleta. Kupiliśmy kiedyś na lato do zdjęć pod wodą Panasonic LUMIX DMC-FT30 https://www.panasonic.com/pl/consumer/k ... t30ep.html. Wydaje mi się, że z telefonów wychodzą lepsze, ale mąż woli tradycyjnie cykać.Żadni z nas fotografowie, zwykłe strzały do albumu rodzinnego, też w żaden sposób tego nie obrabiamy tu.
grzes830324 6 października 2020 12:08 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, przypomniala mi pobyty w obu miastach. Zaskoczony jestem Waszą pogodą w styczniu. Kiedy byłem w Barcelonie w listopadzie było 20-kilka stopni i ludzie się jeszcze kąpali w morzu. Walencja styczniowa byla dość chłodna i deszczowa. Tegorooczna Andaluzja w styczniu również na 10 dni 6 deszczu. Za to wolę chyba jednak nieco deszczu na zwiedzaniu niż takie przygody na powrocie. Grunt, że wszystko się udało :-) do orchaty koniecznie trzeba było dokupić farfones - i mielibyscie typowe walencjanskie śniadanie. No i i nigdzie nie trafilem na opis degustacji ichniejszego napitku - aqua di valencia :-) ?
jaww 10 października 2020 12:04 Odpowiedz
Pogodę rzeczywiście trafiliśmy super, w najcieplejszych momentach dnia spacerowaliśmy po plaży w krótkim rękawku. Jedynie ostatni dzień był deszczowy, więc cieszyliśmy się że tylko ten jeden, gdyż równie dobrze mogliśmy trafić odwrotnie.Na barcelońskiej plaży byliśmy świadkiem jak dziewczyna toples weszła do morza, ale to już był wyczyn. ;)Na powrocie nie czuliśmy jakiegoś stanu zagrożenia, a jedynie uciążliwe było narastające zmęczenie całą sytuacją. Raczej więc to wspominamy z uśmiechem jako element przygody, choć też nie chcieli byśmy tego doświadczać ponownie, raz wystarczy. ;)Aqua di valencia, tego typu napitki nas nie ciągną, gdyby była okazja nie mówimy nie, ale specjalnie nie szukaliśmy. Jeśli chodzi o farfones, nie doczytaliśmy i nie znamy.