0
jaww 24 stycznia 2020 22:06
Image

Bardzo klimatyczne miejsce. Malutki bar z niesamowicie smacznym jedzeniem. Zdecydowaliśmy się na wegetariańskie burrito, nachos oraz tacos. Wszystko pycha i do syta za 25 €.

Image

Image

Image

Najedzeni uskutecznialiśmy wędrówkę po mieście bez konkretnego celu. Przyglądaliśmy się tutejszemu graffiti. Miasto jest pełne rysunków na murach, witrynach... wszędzie. Większość w dzielnicy El Carmen, pełnej labiryntowych uliczek.
Niektóre to naprawdę małe dzieła, bardzo często też będące reklamą sklepów na których są umieszczone.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

I tak spacerowaliśmy do wieczora. Całe centrum miasta jest dobrze oświetlone, nawet najwęższe uliczki nie straszą ciemnością, więc bez obawy stawiamy tam kroki.

Image

Image

Image

Image

Image

Natrafiliśmy też na miejsce gdzie w 1919 roku został założony klub piłkarski Valencia w nieistniejącym już barze Torino. Jakiś Hiszpan zaintonował hymn klubu, widać mocno związany z drużyną.

Image

Image

Na koniec wpadły ostatnie churrosy i zakupiliśmy trochę szynki dojrzewającej. Ceny 20-125 euro, najdroższe to Jamón ibérico z półdzikich świń o czarnej maści, a tańsze Jamón serrano z tradycyjnych świń białych.

Image

Została nam niedziela, która zapowiadała się słabo ze względu na pogodę.Niedziela

Do soboty wieczór Walencja raczyła nas cały tydzień przepiękną pogodą. Pełne słońce było normą. Poranki chłodniejsze, ale nie da się tego porównać nawet z tak ciepłą zimą w Polsce jak w tym roku.
Niestety koniec dobrego nastąpił w niedzielę. Sprawdzając prognozy pogody wiedzieliśmy, że zapowiadają załamanie. Ale jak się jest na urlopie, to się ma nadzieję, że prognozy się nie spełnią...., choć apka nigdy nie kłamała. Tym razem też nie. Już od samego rana obudził nas deszcz, padało solidnie. W zasadzie deszcz to nie przeszkoda, ale my nie zabraliśmy parasoli... ograniczenie bagażowe, w zamian zabraliśmy łapcie. Bowiem zwiedzanie z buta jest super, ale na koniec dnia najprzyjemniejszą chwilą jest wskoczyć we własne papcie :lol: . Parasole były rozważane przed wyjazdem, lecz prognozy na tydzień były klarowne, uznaliśmy iż nie ma co targać.

W dużym stopniu byliśmy zaspokojeni, zobaczyliśmy już w zasadzie wszystko co planowaliśmy. W niedzielę miały być grane tylko muzea, a to dlatego że tego dnia do większości z nich wejście jest bezpłatne.
Mijały kwadranse, spoglądaliśmy to na zegarek, to w okno.

Image

Image

Z upływającym czasem jednak napięcie narastało, przyjechaliśmy nie po to, by przesiedzieć na kwadracie. Decyzja, ruszamy. Nie chcieliśmy jednak przemoknąć do cna, zwłaszcza mając jedne kurtki i buty, gdzie w perspektywie mieliśmy jutro spędzić w nich połowę dnia. Mąż niczym Pomysłowy Dobromir, wziął dwa worki na śmieci i dwie największe reklamówki, rozciął je, co stworzyło jako taką naszą ochronę. Musieliśmy wyglądać co najmniej dziwnie, ale padało srogo, więc kto by się tym przejmował, trzeba jakoś sobie radzić. Przynajmniej wiemy, iż na kolejny wyjazd należy nabyć cienkie peleryny foliowe.

Image

Wpierw udaliśmy się na wietnamską uliczkę, tak ją nazywaliśmy ze względu na mieszczące się tam sklepiki z pamiątkami. Nabyliśmy trochę drobiazgów.

Tu jeszcze przed otwarciem.
Image

Następnie poszliśmy do budynku dawnej Giełdy Jedwabiu - Lonja de la Seda de Valencia. Jest on wpisany na listę UNESCO. Z zewnątrz przypomina obronną fortyfikację i jednocześnie jest symbolem dawnej potęgi Walencji. W tygodniu wejście 2 euro, niedziela free.

Image

Image

Image

W dwóch największych pomieszczeniach kompleksu nie ma żadnych mebli, przez co zwiedzanie nie zajęło nam zbyt dużo czasu.

Image

Idziemy w strugach deszczu do Muzeum Ceramiki - Museo Nacional de Ceramica, już z zewnątrz robi ogromne wrażenie. Budynek wzniesiono w XV wieku w stylu gotyckim, lecz jego obecny kształt jest efektem gruntownej przebudowy oraz renowacji w XVIII wieku w stylu rokoko. Pokryta różnorodnymi dodatkami stiukowymi fasada, ozdobne ramy okienne oraz monumentalny portal, który stał się symbolem pałacu.

Image

Image

Oglądamy apartamenty pałacowe, figurki, naczynia, zdobienia ceramiczne, jest gablota z ceramiką ozdobioną przez Pablo Picasso. Jak też w pełni umeblowana i wyposażona kuchnia, są komplety do mycia i zastawy stołowe.
W tygodniu bilety 3€, 1,5€ ulgowe, my skorzystaliśmy z darmowej niedzieli.
http://www.culturaydeporte.gob.es/mnceramica/home.html

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Chcieliśmy jeszcze skorzystać z bezpłatnego wejścia na jedną z dwóch bram miasta. Torres de Serranos, była uważana za główne wejście do miasta. Spełniała ona także przez pewien czas rolę więzienia. Dziś stanowi atrakcję turystyczną, można z niej podziwiać panoramę. Koszt wejścia na wieżę to 2€ w niedzielę i święta darmo.
Niestety przez pogodę nie wpuszczono nas na górę.

Image

Rzuciliśmy więc okiem na miasto z poziomu chodnika :twisted:

Image

Wiadomo, że jak jest chłodno to jeść się chce. Do wyboru mamy kebab bądź paella. Pierwsze jest wszędzie i zawsze o drugie już trudniej. Kto wie kiedy znów będziemy w Hiszpanii. Niejednogłośnie pada na paellę, choć ostatecznie córka wzięła lasagne.
Jedzenie tylko na wynos, ale popularne wśród miejscowych, bo swoje trzeba było odstać. Jakby nie mogli zrobić w domu schabowego na niedzielę ;)
Comidas El Rubio Gran Vía de Ramón y Cajal, 30, 46007 Valencia, Hiszpania +34 963 28 96 53 https://maps.app.goo.gl/5nNPfg7761KkxBLF7

Image

Wzięliśmy dwa rodzaje, jedną z wieprzowiną, a drugą z karczochami. Wieprzowa pycha, z karczochami lekko mdła.

Image

Resztę popołudnia spędziliśmy na kwaterze, nie chciało nam się drugi raz wychodzić. Pogoda nie poprawiła się już tego dnia.
Mieliśmy jeszcze kilka miejsc zapisanych, ale nie tak istotnych dla całego wyjazdu.
Wymienię jedynie, może komuś się to przyda.
Torres de Quart- druga brama miasta, również można wejść na taras widokowy.
Museo de Historia de Valencia – bilety 2€/ 1€, niedziele, święta gratis.
Museo Fallero - ogromne rzeźby z kartonu, plastrów, wosku i drewna, odratowane, czyli nie spalone podczas festiwalu ognia. Bilet 2€, niedziela i święta bezpłatnie.
L'IberMuseo de Los Soldaditos de Plomo – muzeum żołnierzyków, bilet 5€.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej IVAM - bezpłatnie w niedziele, czynne od 11 do 15.
Muzeum Sztuk Pięknych - Museo de BellasArtes, bezpłatne, czynne od 10 do 20.


I na tym w zasadzie dzień, a wręcz wyjazd się zakończył. Walencja nas oczarowała i zaczarowała. Jest mieszanką urbanistyczną, gdzie połączenie nowych i starych budowli współgra. Miasto czyste z dużą ilością zieleni i oferujące wiele atrakcji dla różnych pokoleń, a wszystko to w zasięgu dobrego spaceru :) .

Jak to się mówi siedzieliśmy już na walizkach, w naszym przypadku plecaczkach i szkoda było wyjeżdżać.
Równocześnie oglądaliśmy telewizję i z napływem wiadomości nachodziły myśli, być może nieco dłużej zostaniemy… :?:Poniedziałek

To miał być standardowy dzień powrotu, żołnierski poranek, metro, lotnisko, samolot, samochód, dom.
Początkowo wszystko szło wedle schematu. Z reguły starcza nam godzinka od pobudki do wyjścia, przy lekkim ponaglaniu pociech. Tu daliśmy sobie trochę więcej czasu, lepiej na spokojnie wszystko zabrać.

Z rana trochę jeszcze padało, lecz do metra mieliśmy jedynie 400m.
W stronę lotniska pasażerów niewielu. Odbijamy kartę TuiN na bramkach stacji lotniska i przechodzimy. Za nami dwie dziewczyny, jedna przechodzi, druga zonk, bramka się nie otwiera. Mąż w momencie podaje jej naszą, ale ta też nie działa. Nie miała prawa, gdyż pieniądze już się na niej wyczerpały tylko w odruchu nikt o tym nie myślał. Trzeba mieć to na uwadze, liczyć przejazdy i sumować ich koszty, bo wejść, jechać można a kasa ściągana jest na wyjściu. W tej sytuacji koleżanka musiała jej kupić jednorazowy bilet.

Porankiem lotnisko puste.

Image

Odczekaliśmy do naszego odlotu i żegnamy Walencję.

Image

Wsiadając do samolotu trochę wieje.

Image

Wylot ma być o 10:00, samolot kołuje na pas startowy i wtedy się zaczęło. Nadeszła Gloria.

https://www.youtube.com/watch?v=B4HzCUpAVdY

Szczęśliwie nie doświadczyliśmy tego co pasażerowie powyższego lotu z tego dnia.

Podobno brakło nam dziesięciu minut do startu. Załoga poinformowała, że musimy czekać aż wiatr ustanie. No to siedzimy i czekamy, mając nadzieję iż niebawem odlecimy. Początkowo spływają jakieś informacje, że może niebawem, później już ich brak. Za to padł komunikat, że są na pokładzie produkty spożywcze, oczywiście odpłatnie co pasażerowie skwitowali uśmiechem.
Mąż posiłkując się apką pogodową, wiedział już że nie polecimy, wiatr bowiem nie miał zelżeć. Mijały już nie kwadranse, lecz godziny. W końcu mąż poszedł coś kupić z tego co zostało, a w tym momencie stewardesa oznajmiła by nie kupować bo wysiadamy. Najwyższy czas, po pięciu godzinach wszyscy mieli dość czekania.

Wysadzili nas na terminal przylotów. Ktoś coś mówi, ktoś gdzieś każe iść. Idziemy do terminala odlotów, a tam dziki tłum ludzi. No mrówki w mrowisku.... masakra. Stajemy w jakiejś kolejce.... po co? Ktoś mówi, że po to aby załatwić sobie nocleg, inni mówią, po to żeby przebukować bilet... Nie odleciało bodaj 5 samolotów Ryanair.

Image

Wtedy obudziła się siła w ludziach, którzy się jednoczyli i wspomagali. Ktoś opowiedział żart, ktoś poszedł zasięgnąć informacji, przekazał ją całej grupie.
Niemniej stania na kilka godzin, nie wiedząc do końca za czym i z jakim zakończeniem.
Przyszedł sms od przewoźnika informujący, że wylot o 5:30 rano. Mąż postanowił iść w miasto na zakupy. Akurat lotnisko to nie mieści się w szczerym polu, lecz na peryferiach miasta. Przeszedł parkingiem, przeskoczył przez mur, przebiegł przez ruchliwe ulice i był na miejscu. Chodził, szukał, bary pozamykane, znalazł Mercadona.
Sytuacja była dynamiczna, kiedy my zostałyśmy same uruchomiono następną kolejkę. Ktoś z naszych kazał nam tam przejść, kolejka była naprawdę o wiele krótsza i rodziła się nadzieja, że stojąc w niej mamy szansę na hotel, ale męża nie ma. Dzwonię i mówię, że musi się spieszyć, bo zaraz przyjedzie po nas autokar i zawiezie do hotelu. Małżonek choć biega i jest szybki, to przecież nie przyfrunie. Mówi, że będzie się spieszył, a w razie czego zostaniemy.
Oczywiście, jak to w takich sytuacjach bywa, to że ktoś, coś, gdzieś usłyszał i przekazał dalej trzeba kilkukrotnie dzielić, nie biorąc za pewnik.
Mąż wrócił z zaopatrzeniem, poczęstował współtowarzyszy i sami też się posililiśmy. Dla męża to była bardziej przygoda, trochę jedynie męcząca. Dla nas bardziej męcząca niż przygoda. A dla wszystkich jakieś doświadczenie, które niekoniecznie może się przydać, bo każda podobna sytuacja może inaczej się toczyć. Małżonek właściwie był psychicznie gotowy nocować na lotnisku, jakoś nie wyobrażał sobie że wszystkich nas gdzieś rozdysponują. A jeśli już to do jakiegoś przydrożnego motelu.
Najedzeni odzyskaliśmy siły, zajęliśmy sympatyczny przyczółek i tak w towarzystwie innych czas mijał.

Image

Pojawiła się pani z obsługi lotniska, która nakazała nam podążać za nią. Idzie szybko, my wolniej za kimś, ten ktoś również za kimś, człowiek za człowiekiem, tłum za tłumem, nagle nie widzimy już naszych. Ok, ktoś jest, ale gdzie ten autokar. Nie ma... Nie zostaliśmy sami, inni też szukają się i autokaru. W głowie już pojawia się myśl o nocy na lotnisku, że już jestem taka zmordowana, że nie mam sił, ale trzeba się trzymać bo dzieciaki są mega dzielne. Stoimy pod jakimś wiaduktem na zewnątrz między terminalem a parkingiem. Wichura kładzie palmy, staramy schować się od wiatru. Deszcz leje solidnie.

Image

Znów pojawia się pani z obsługi. Jeden z naszych towarzyszy tłumaczy jej po hiszpańsku, że nie załapaliśmy się na autokar do hotelu. Pani wygląda jakby miała równie dość jak my i wcale jej się nie dziwię. Kazała nam stać i się nie ruszać, po czym po jakimś czasie przyszła po nas, abyśmy jednak wrócili do terminala bo to trochę potrwa. Czyli z powrotem.... Ok czekamy dalej. Po jakimś czasie pojawiła się inna kobieta, najpierw zabrała rodziny z dziećmi i osoby starsze, zostały jej miejsca więc my się łapiemy. Matko, żebyśmy tylko nie zgubili znów autokaru. Jesteśmy, siedzimy, to niewiarygodne, ale jedziemy do hotelu. Hurra, jest po 19-tej.
Hurra, skończyło się po przekroczeniu progu hotelu. W recepcji dwie flegmatyczne hiszpanki niemal z aptekarską precyzją rejestrowały człowieka po człowieku. W holu był tłum ludzi, chaotyczna kolejka. Szaleństwa ciąg dalszy. Tak około godziny 22.00 dostaliśmy klucze do pokoi. Do dwóch dwójek, bo już nie było innej opcji, ale nam było wszystko jedno. Zważywszy, że dla kilku osób brakło miejsc i musieli jeszcze iść kilka minut do innego hotelu. Hotel na wypasie, ale jakie to ma znaczenie na kilka godzin.


Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

tropikey 24 stycznia 2020 22:36 Odpowiedz
A kiedy Barcelona? Oby przed 8. lutego (gdy tam lecimy ;) ).
jaww 24 stycznia 2020 23:00 Odpowiedz
tropikey napisał:A kiedy Barcelona? Oby przed 8. lutego (gdy tam lecimy ;) ). Barcelona w czwartek (naszego wyjazdu ;) ) - ale nie będą to same ochy i achy, więc czytasz na swoją odpowiedzialność.
eskie 27 stycznia 2020 08:07 Odpowiedz
1. Kiepsko mi się zdjęcia wczytują, tylko w tej relacji i być może tylko mi.2. Jakoś mało w tej relacji Was, jest taka poprawna jak wypracowanie w 1 klasie liceum. Albo ja jestem na niewłaściwej ulicy.
kkl1976 27 stycznia 2020 16:58 Odpowiedz
Informacje praktyczno techniczne zapisane. Przydadzą się w lutym.
jaww 27 stycznia 2020 20:45 Odpowiedz
eskie napisał:...Już tylko kilka godzin i wtorek ;) kkl1976 napisał:Informacje praktyczno techniczne zapisane. Przydadzą się w lutym. Fajnie, że coś komuś się przyda.
eskie 2 lutego 2020 00:05 Odpowiedz
Miło się czyta, ale przeredaguj to zdanie, bo padłaś ofiarą własnej politpoprawności. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: "Niemniej organizacja, informacja, czystość w miejscu gdzie codziennie przewijają się setki ludzi mniej zamożnych jest na akceptowalnym poziomie."Czyli co?1. Pomimo mnustwa żuli siedzących pod ścianami jest czysto.2. Jestem tak bogata paniusia, że inni mi śmierdzą.Ad. 1 chyba o to chodzi, tylko chciałaś jakoś tak delikatnieAd. 2 z Twojej relacji wynika, że jesteś normalna (i dobrze :D :D :D )
pawel-p 2 lutego 2020 07:34 Odpowiedz
Zarówno Sagrada Familia jak budynki Gaudiego bardzo zyskują po wizycie wewnątrz. Fakt bilety do najtańszych nie należą ale warto. Zawsze można się podzielić - jedna osoba zwiedza i robi zdjęcia. Za to jest powód by wrócić. ;) Niestety w dzisiejszych czasach na tłumy trzeba przymknąć oko.
jaww 2 lutego 2020 14:14 Odpowiedz
eskie napisał:Miło się czyta, ale przeredaguj to zdanie, bo padłaś ofiarą własnej politpoprawności. :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: "Niemniej organizacja, informacja, czystość w miejscu gdzie codziennie przewijają się setki ludzi mniej zamożnych jest na akceptowalnym poziomie."Czyli co?1. Pomimo mnóstwa żuli siedzących pod ścianami jest czysto.2. Jestem tak bogata paniusia, że inni mi śmierdzą.Ad. 1 chyba o to chodzi, tylko chciałaś jakoś tak delikatnieAd. 2 z Twojej relacji wynika, że jesteś normalna, więc chyba nie to Masz faktycznie rację, całkiem niefortunnie zostało to sformułowane, a wręcz użyte, tym bardziej, że w rzeczywistości było dużo lepiej niż się spodziewaliśmy, że będzie po przeczytanych opisach. Przez nie powstało dość negatywne wyobrażenie miejsca, które może niekoniecznie chcielibyśmy pokazywać dzieciom. Więc nawet nie chcę bronić tej frazy czy wyjaśniać, gdyż po głębszym zastanowieniu nijak nie pasuje do zastanego, widzianego stanu i zupełnie niepotrzebny był ten wpis.
seth11 2 lutego 2020 17:22 Odpowiedz
Dzięki za relację, może się przydać ;) Ps. Jakim sprzętem robiliście zdjęcia?
jaww 2 lutego 2020 19:20 Odpowiedz
seth11 napisał:Dzięki za relację, może się przydać ;) Ps. Jakim sprzętem robiliście zdjęcia? Bardzo się cieszę, choć w dzisiejszych czasach ciężko dodać jakąś nową informację, która nie chodziła by gdzieś w sieci ;)Aparat to najzwyklejszy który wchodzi do każdej kieszeni, to główna jego zaleta. Kupiliśmy kiedyś na lato do zdjęć pod wodą Panasonic LUMIX DMC-FT30 https://www.panasonic.com/pl/consumer/k ... t30ep.html. Wydaje mi się, że z telefonów wychodzą lepsze, ale mąż woli tradycyjnie cykać.Żadni z nas fotografowie, zwykłe strzały do albumu rodzinnego, też w żaden sposób tego nie obrabiamy tu.
grzes830324 6 października 2020 12:08 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, przypomniala mi pobyty w obu miastach. Zaskoczony jestem Waszą pogodą w styczniu. Kiedy byłem w Barcelonie w listopadzie było 20-kilka stopni i ludzie się jeszcze kąpali w morzu. Walencja styczniowa byla dość chłodna i deszczowa. Tegorooczna Andaluzja w styczniu również na 10 dni 6 deszczu. Za to wolę chyba jednak nieco deszczu na zwiedzaniu niż takie przygody na powrocie. Grunt, że wszystko się udało :-) do orchaty koniecznie trzeba było dokupić farfones - i mielibyscie typowe walencjanskie śniadanie. No i i nigdzie nie trafilem na opis degustacji ichniejszego napitku - aqua di valencia :-) ?
jaww 10 października 2020 12:04 Odpowiedz
Pogodę rzeczywiście trafiliśmy super, w najcieplejszych momentach dnia spacerowaliśmy po plaży w krótkim rękawku. Jedynie ostatni dzień był deszczowy, więc cieszyliśmy się że tylko ten jeden, gdyż równie dobrze mogliśmy trafić odwrotnie.Na barcelońskiej plaży byliśmy świadkiem jak dziewczyna toples weszła do morza, ale to już był wyczyn. ;)Na powrocie nie czuliśmy jakiegoś stanu zagrożenia, a jedynie uciążliwe było narastające zmęczenie całą sytuacją. Raczej więc to wspominamy z uśmiechem jako element przygody, choć też nie chcieli byśmy tego doświadczać ponownie, raz wystarczy. ;)Aqua di valencia, tego typu napitki nas nie ciągną, gdyby była okazja nie mówimy nie, ale specjalnie nie szukaliśmy. Jeśli chodzi o farfones, nie doczytaliśmy i nie znamy.