+3
pestycyda 6 listopada 2016 21:11
Image
Można spacerować mostkami, można spacerować też pod nimi. Wizyta w Rainforest Discovery Centre może spokojnie trwać cały dzień - jeśli tylko lubicie przyrodę, to na pewno nie będziecie tu się nudzić.

Image
Dowód na to, jak dżungla potrafi być ekspansywna. Nie wiem, jak dawno temu postawiono tu metalowe mostki, ale dżungla już zaczyna je powoli wchłaniać...

Image
I drzewo-słoń. Niesamowite jest, prawda?

Image
Gniazdo pszczół leśnych, niesamowicie jadowitych. Gdybym stała u podnóża tego drzewa, to nie miałabym pojęcia, że..no, że lepiej pod tym drzewem nie stać :D

Image
Gigantyczna wiewiórka zaobserwowana z pomostu.

Image
Widzieliśmy też mnóstwo latających wiewiórek (zdjęcie nie nasze - to fotografia tablicy informacyjnej. Ale szacunek dla kogoś, kto to zdjęcie zrobił. Latające wiewiórki są niesamowicie szybkie i złapanie jej w takim momencie jest bardzo trudne, dla nas - niewykonalne :D

Image
Dowód na dwie rzeczy : 1. jak pięknie potrafię robić zdjęcia :D i 2. jak wielkie mogą być drzewa w dżungli.

Image
Niestety, zaczęło się ściemniać i nie zdążyliśmy obejrzeć całego parku. Trudno, dobrze, że zobaczyliśmy choć tyle. Przy wyjściu pożegnały nas takie oto maluchy (wylegiwały się w okolicy jeziorka) :

Image
I trzeba było pędzić do ośrodka. W dodatku zaczął padać deszcz (dobrze, że ubrania zdążyliśmy przewiesić z barierek do pokoju, ale z drugiej strony właśnie produkowaliśmy nowe ubrania do suszenia :D Rozważaliśmy trochę przyjście na wieczorny spacer, ale byliśmy już dość zmęczeni, poza tym, niestety, skoro wreszcie mieliśmy na to środki, możliwość nieskrępowanego spędzenia wieczoru w barze bardzo nas kusiła :D I był to naprawdę miły wieczór - wreszcie odreagowaliśmy ostatnie stresy i poczuliśmy, że "wróciliśmy do gry".

C.D.N.
K Marek Trusz napisał:
zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?

Tak, ale muszę się bardzo postarać - z ogromnym szacunkiem i wręcz uniżonością proszę go o pozwolenie. I muszę najpierw wykonywać mnóstwo ciężkich prac domowych :D

@‌bozenak‌, zapraszamy serdecznie :) znasz już trochę nasz styl podróżowania, więc nie będziesz zbytnio, hm...zaskoczona :D

Przepraszam, dziś zasypię Was małpami. Dosłownie. Darzę te zwierzęta ogromną miłością, więc można powiedzieć, że to był "mój dzień" :)
Ponieważ to miał być nasz ostatni pełny dzień pobytu w Sepilok, początkowo mieliśmy trudności z logistyką. Orangutany i nosacze, Sepilok i Labuk Bay. Z żadnych nie jesteśmy w stanie zrezygnować. Jak zrobić, żeby odwiedzić te dwa miejsca? (a żeby nie było za łatwo, jest jeszcze do odwiedzenia biruang malajski, ale nim postanowiliśmy sobie chwilowo nie zawracać głowy. I bez niego było trudno :D Siedząc przy śniadaniu (tak, nadal fundował "big boss") wpadliśmy w końcu na rozwiązanie tego palącego problemu. Centrum Rehabilitacji Orangutanów jest otwarte dwa razy dziennie : 9.00-11.00 i 14.00-16.00 (a karmienie orangutanów o 10.00 i 14.00). Natomiast karmienie w Labuk Bay o 11.30. Czyli jeśli szybko wybiegniemy od orangutanów zaraz po karmieniu, to może zdążymy dojechać do Labuk Bay, a potem wrócić na drugie karmienie do Sepilok - za bardzo nie wiedzieliśmy czym, ale był to przynajmniej jakiś plan :) Wynieśliśmy bagaże z pokoju (na kolejną, domówioną wczoraj noc, przeniesiono nas do innego), a że doba hotelowa jeszcze się nie rozpoczęła, zostawiliśmy je na recepcji (cztery razy sprawdziłam, czy na pewno nie zostawiłam niczego na środku holu :D Mokre ubrania (czyli właściwie wszystkie :D powiesiliśmy tradycyjnie na barierkach i pobiegliśmy do Centrum Orangutanów.

Image

Na szczęście okazało się, że ktoś chyba nad nami czuwał, bo spod samego centrum, o godzinie 10.30 odjeżdżają busy do Labuk Bay. Bilet - 20 MYR. Czyli jednak była realna szansa, żeby zobaczyć i jedno, i drugie miejsce. Ufff, co za ulga :)
Sepilok Rehabilitation Orangutan Centre. Miejsce, w którym orangutany przygotowywane są do życia na wolności (choć może to złe określenie. Chyba nie ma już prawdziwej "wolności" na której mogłyby żyć :( Poza tym, zawsze już będą przyzwyczajone do człowieka.) Bez tej pomocy prawdopodobnie by nie przetrwały, jednak dzięki niej/przez nią staną się zupełnie innymi zwierzętami. "Zło to zło, Stregoborze..." :(
Orangutany przemieszczają się po umieszczonych bardzo blisko siebie gałęziach dżungli i miały się bardzo dobrze, do momentu w którym nie zaczęto wycinać lasów tropikalnych, aby zrobić miejsce na uprawy palm olejowych. Chyba każdy widział któreś z bardzo smutnych zdjęć - przerażony, samotny orangutan trzyma się kurczowo gałęzi ostatniego, nie wyciętego jeszcze drzewa. A wokół, aż po widnokrąg, tylko pustka...Orangutany nie były w stanie przeżyć w takim środowisku. Wymierały - ze strachu, z głodu. Dużą rolę odegrali też kłusownicy - pozbawione ochrony dżungli zwierzęta, stawały się bezbronne. Matki starały się chronić dzieci, najczęściej przy tym ginąc i pozostawiając nieporadne maluchy zupełnie bez opieki. Mały orangutan musi się dużo nauczyć, żeby przetrwać. Musi wiedzieć co jest jadalne, a co trujące, jak rozpoznać niebezpieczeństwo, jak wspinać się po drzewach, jak zbudować gniazdo...To ogromna ilość wiedzy, dlatego maluchy przebywają z matkami prawie do 10 roku życia. Bez ich wsparcia i pomocy są zgubione...Rząd malezyjski na szczęście zorientował się, że powoli doprowadza do zguby swojego najcenniejszego skarbu - przyrody. Zaczęto wprowadzać programy naprawcze - niektóre plantacje pozostawia się dziko, aby ponownie zarosły dżunglą. Zaczęły powstawać też ośrodki pomocy dla zwierząt, takie jak Centrum Rehabilitacji Orangutanów. To dobrze. Idzie powoli, ale w dobrym kierunku.

Sepilok Orangutan Rehabilitation Centre jest jednym z najlepszych ośrodków tego rodzaju. Bilet wstępu kosztuje 30 MYR i obowiązuje przez cały dzień (czyli można wyjść i wejść na drugą, popołudniową turę otwarcia). To, że zwiedzający mogą przebywać na terenie w sumie tylko przez cztery godziny, to też bardzo dobrze - orangutany mają spokój i nie są zbytnio zmęczone turystami. Za możliwość używania aparatu fotograficznego dopłaca się 10 MYR, a wszystkie pieniądze przeznaczone są na utrzymanie ośrodka. Na teren, oprócz aparatu, nie można wnieść niczego - wody, jedzenia, sprayów przeciwko komarom (tego w szczególności - gdyby przypadkiem dostał się w ręce orangutana, zatrucie murowane). Przed wejściem są szafki, gdzie bez problemu można zostawić wszystkie niepotrzebne rzeczy. Potem tylko obowiązkowa dezynfekcja rąk i przejście przez matę dezynfekującą i już można biec, żeby zdążyć na karmienie :)

Image

Sam ośrodek zbudowany jest w bardzo przyjazny dla zwierząt sposób. Drewniane mostki i platformy, po których chodzą turyści, otoczone są lasem tropikalnym, w bardzo przemyślany sposób. Część dostępna dla zwiedzających tworzy jakby wyspę w dżungli i wydaje się, że to właśnie ludzie znajdują się na wybiegu. A orangutany albo przyjdą nas oglądać, albo nie :) Karmienie, które daje szansę na zobaczenie zwierząt, rozpoczyna się o 10.00 na jednej z platform. Biegliśmy do niej pędem, żeby nie stracić nic z tego wymarzonego widowiska. Niestety, ledwo wybiegliśmy za ostatni zakręt, ukazał się nam niezbyt optymistyczny widok.

Image
Tak, wszyscy ci ludzie patrzą na położoną w dżungli platformę, na której, być może, pojawią się orangutany :/ (a spróbujcie się dopchać do najbliższej barierki :/ No cóż, można zapomnieć o przeżywaniu tej chwili w ciszy i samotności :/ :D
Po paru minutach krzewy w dżungli zaczęły się poruszać, a my wszyscy wstrzymaliśmy oddech z napięcia :) I pomalutku, zza krzaków zaczął się wyłaniać pan z ogromnym, wypełnionym owocami, koszem na plecach. Gdy zbliżył się do platformy, zza zasłaniającej ją do tej pory wysokiej trawy, wyłoniła się brązowa główka, a tłum jęknął z zachwytu :) Po chwili na platformę wdrapał się drugi orangutan, pan zaczął wyrzucać smakołyki z kosza, a o obecności turystów świadczyły tylko odgłosy strzelających migawek :)

Image

Do platformy prowadziły też niknące w dżungli liny. Można było nimi przedostać się z lasu prosto na śniadanie, można też było uprawiać na nich skomplikowane ćwiczenia gimnastyczne. Bardzo skomplikowane :D
Image

Image

Image
Czy ta bródka nie zachęca, żeby w nią podrapać? :)

Image
Na karmienie wyszły tylko dwa orangutany (może pozostałym przeszkadzała obecność tak wielu ludzi?), więc makak mógł spokojnie pożywić się tym (ale tylko tym :D, czego nie dojadły.

Niestety, minuty mijały nieubłaganie, więc ponownie puściliśmy się biegiem do wyjścia. Na bus zdążyliśmy w ostatnim momencie, jednak gdy tylko ruszyliśmy, pojawił się problem. Otóż okazało się, że bus powrotny z Labuk Bay do Sepilok odjeżdża o 15.30 (a jedzie się około pół godziny). Czyli nawet nie to, że nie zdążymy na drugie karmienie orangutanów - w ogóle nie zdążymy przed zamknięciem ośrodka :/ Był to poważny problem, bo jak do tej pory byliśmy u orangutanów tylko 15 (słownie : piętnaście :D minut :/ To nawet trochę nie wypada, żeby lecieć przez pół świata na tak krótkie odwiedziny :D Uznaliśmy więc, że coś się wymyśli w Labuk. I rzeczywiście, wymyśliło się :D Pani w kasie (60 MYR za wstęp + 10 MYR za aparat) miała bardzo dobre serce i obiecała, że załatwi nam prywatny powrotny bus. Za 60 MYR w sumie, ale za to o 13.30 (to i tak nie najgorzej - tylko 20 MYR więcej od tego, co musielibyśmy zapłacić, wracając tym oficjalnym). Nie było się nad czym zastanawiać, tym bardziej, że czas nas gonił, bo o 11.30 miało się zacząć karmienie w Labuk Bay. Pan podwiózł nas pod Platformę B (w Labuk są dwie platformy, z różnymi godzinami karmienia), pouczył, gdzie mamy się pojawić o 13.30 i podprowadził do wejścia.

Image
Niezbyt efektowna kładka nie zapowiadała tego, co za chwilę mieliśmy ujrzeć...

Image
Na całej, dosyć dużej platformie, znajdowało się niezbyt wielu turystów, za to masa małp :) To akurat silver leaf.
Nie bały się ludzi, a ludzie, trzeba przyznać, zachowywali się bardzo taktownie - nie hałasowali, nie podchodzili za blisko.

Image
Silver leaf to przepiękne, małe małpki o bardzo mądrych pyszczkach.

Image
Przepraszam, ale ostrzegałam, że zabiję Was ilością zdjęć :D ale one były tak rozkoszne, że nie dało się, no nie dało się nie robić :)

Gdy zeszliśmy na niższe piętro platformy, to czekała nas jeszcze większa niespodzianka.

Image
Nosacz. Liczyłam, że może jakoś, z daleka, uda się go zobaczyć. Ale zupełnie się nie spodziewałam, że będzie siedział po prostu na barierce platformy i wydawał swoje śmieszne, buczące dźwięki.

Image
Wydawał się zupełnie nie zainteresowany ludźmi. Czasami tylko, gdy ktoś z nas próbował naśladować jego dudniące "thhmmm", odwracał głowę i patrzył spokojnym wzrokiem, z wyrazem pyska mówiącym : "co ty wiesz o zabijaniu?" :D

Image
To samica. One nie były tak odważne. Siedziały cierpliwie w miejscu przeznaczonym do karmienia - na platformie daleko poza zasięgiem turystów. No ale nie ma co się dziwić, miały przecież poważne obowiązki - obok nich bawiła się cała gromadka dzieci.

Image
A w to, że nasze spotkanie skończy się tak, to już zupełnie-zupełnie nie wierzyłam :D No i nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chciałabym spowodować kompleksów... :/ :D Samce nosacza mają 48-godzinną erekcję :D

Image
Przepiękny i przedziwny endemiczny gatunek.

Image
Posilające się samice.

Image
A tak wyglądało miejsce do karmienia. Labuk Bay jest zupełnie innym miejscem, niż Centrum Orangutanów. Tam wszystko zostało stworzone, żeby pomóc tym pięknym małpom. Gdy przygotowano już całość, zaczęto wprowadzać do ośrodka orangutany. W Labuk Bay było zupełnie na odwrót. W lesie żyły sobie duże stada, doskonale sobie radzących nosaczy. Ktoś wpadł na pomysł, że można dobudować mostki i platformy, zacząć je dokarmiać i będzie świetna atrakcja turystyczna. W sumie dobry pomysł. Na dokarmianiu kończy się ingerencja człowieka w życie nosaczy. A małpy biegają po lesie, bawią się na platformach, coś sobie zjedzą, ale bez większego entuzjazmu. Nie dzieje się im żadna krzywda - zresztą dbają o to rangerzy, bardzo uważnie obserwując wszystkich turystów.

Image
Problem mógłby się zacząć wtedy, gdyby ktoś zechciał wykorzystać fakt, że małpy są przyzwyczajone do obecności człowieka, więc i bardziej ufne. Jednak nie sądzę, żeby właściciele ośrodka na to pozwolili - sprzedaż biletów daje im dość wysoki zarobek, więc faktycznie o to dbają.

Image
Jadąc w to miejsce, zupełnie nie znałam silver leaf, jednak po pierwszym spotkaniu z nimi, zakochałam się bez pamięci.

Image
Przy wejściu zostaliśmy bardzo surowo pouczeni, że pod żadnym pozorem nie wolno dotykać małp. Każdy tej zasady skrupulatnie przestrzegał. Jednak co zrobić, jeśli to małpka dotknie ciebie? :D

Image
Malutkie silver leaf są jaskrawopomarańczowe. Dopiero gdy podrosną, ich futerko ściemnieje. Powód? Jedna z teorii mówi o tym, że to sposób na zapewnienie maluchom bezpieczeństwa. Kolor pomarańczowy w dżungli oznacza " Nie rusz. Jestem niebezpieczny. Trujący. Trzymaj się ode mnie z daleka". Za każdym razem wzdycham z podziwem nad przemyślnością natury...

Image
Małe są bardzo szybkie (co widać na zdjęciu :D Ten maluch właśnie odpoczywał (trudno w to uwierzyć, patrząc na zdjęcie :D po bardzo wyczerpującej lekcji oswajania się z wodą. Mama posadziła go na gałązkach zwieszających się bardzo nisko nad przepływającym nieopodal strumieniem i, nie zważając na jego przeraźliwe piski, odeszła prawie na sam szczyt drzewa. Maluch gramolił się i gramolił, piszczał, wpadał do wody i z niej wychodził i generalnie był bardzo nieszczęśliwy. W końcu mama uznała, że dosyć na dziś i zabrała go w spokojniejsze miejsce (czyli prawie nam na kolana :D

Image

Image
Natomiast małe nosacze mają takie dziwne niebiesko-fioletowe twarze. Nie wiem czemu.

Image
Nosacze żyją w stadach złożonych z samca i kilku samic (zupełnie się nie dziwię - biorąc pod uwagę, hmmm....możliwości samca :D
W stadzie panuje hierarchia - mam wrażenie, że samica po prawej stronie stoi w owej hierarchii dosyć nisko (zaniedbane futro).

Image
W Labuk Bay można też spotkać dzioborożce.

Image
Piękny widok...

Image
Powiem szczerze, mieliśmy duży dylemat, czy wracać na drugie karmienie orangutanów, czy nie lepiej zostać w Labuk do wieczora. Szczerze, szczerze polecam to miejsce każdemu. W Labuk Bay macie nie szansę, tylko pewność, że zobaczycie i poobserwujecie małpy. I to w takim stopniu, jakiego byście się nie spodziewali :) Warto.

Image
W okolicach 13.30 małpy zaczęły się rozchodzić. Najpierw po jednej, później odchodziły całe grupy. Gdy czekaliśmy na nasz prywatny bus, dowiedzieliśmy się, dlaczego :D Przedzierały się przez las w stronę Platformy A, bo zbliżała się pora karmienia w innym miejscu. Bardzo sprytne te małpy :D Gdyby ktoś mógł zostać w Labuk Bay, byłaby to dodatkowa atrakcja - do Platformy A można iść na piechotę, wzdłuż lasu, czyli niejako przemieszczać się z małpami. A obserwacja ich wyczynów to naprawdę wielka przyjemność.

Image

C.D.N.

P.S. Myślałam, że dziś skończę z małpami :/ a wyszło, jak zawsze:/ przepraszam :)@‌spty13‌, dziękuję w imieniu Marcina :)
A nosacze są naprawdę cudowne! :)

Prywatny bus przewiózł nas (i chyba wszystkie pracujące w Labuk Bay panie - autostopem :) ponownie do Centrum Orangutanów. Szybko przeszliśmy standardową procedurę - chowanie bagażu, dezynfekcja - i biegiem ruszyliśmy na znaną już nam platformę. Tym razem bardzo chcieliśmy zająć miejsce tuż przy barierce. Jednak gdy pędem wybiegliśmy zza ostatniego zakrętu, okazało się, że nie ma takiej możliwości :D Na środku platformy dla ludzi biły się (ba - tłukły, wyrywały z siebie sierść i krzyczały) dwa orangutany ochraniane przez rangerów - nie pozwalali oni podejść nielicznym turystom zbyt blisko. Niesamowity spektakl. Wyglądało to dość niebezpiecznie, jednak chyba było tylko niewinną zabawą młodych samców, bo po chwili przestały i zaczęły się interesować otaczającymi ich turystami. To z kolei niezbyt spodobało się rangerom. Gdy jeden z orangutanów podbiegł do stojącego niedaleko obserwatora i zaczął badać jego kieszeń i sprawdzać, czy na pewno jest mężczyzną :D ochroniarz zabronił mu ruszać się i dotykać zwierzęcia. Trzeba przyznać, że mężczyzna był twardzielem - całe badanie zniósł bez zmrużenia oka :D A śmiać zaczął się dopiero, gdy zadowolony z wyników oględzin orangutan odszedł z dystynkcją po barierce.

Image

Drugie karmienie jest o wiele lepszym wyborem - w ośrodku przebywa wtedy dużo mniej turystów (jak nam ktoś wytłumaczył : to jest standard wizyt w tym rejonie - rano ogląda się pierwsze karmienie orangutanów, a potem wycieczka nad jezioro, żeby popływać na łabędziach - cokolwiek by to nie było :D Poza tym, mam wrażenie, że skoro już ktoś odpuścił sobie super atrakcyjne pływanie na łabędziu ( !!! :D ) i wrócił do Centrum, to musi być prawdziwym pasjonatem i, jako taki, po prostu zachowuje się dużo ciszej. Dzięki temu na drugie karmienie wychodzi więcej orangutanów (to słowa obsługi ośrodka) i często zdarzają się takie widoki, jakich dziś byliśmy świadkami.

Image

I tak jak po pierwszym karmieniu byliśmy trochę zawiedzeni, tak teraz, ani przez moment nie żałowaliśmy, że nie zostaliśmy dłużej w Labuk Bay.

Image

Wychodzące z dżungli liny co chwilę mocno drżały, ogłaszając, że za moment na podest nadejdzie kolejny obżartuch. W sumie pojawiło się sześć orangutanów, w różnym wieku i o innej hierarchii ważności. Obserwacja ich relacji była niesamowicie interesująca. Gdy na platformę nadciągał starszy, ważniejszy samiec, młode szybko łapały ze dwa owoce i odsuwały się, żeby zrobić miejsce dla bardziej zasłużonego. Ten natomiast zachowywał się z wielką klasą, nie to, co niesforne młokosy - oglądał każdy owoc uważnie, żeby wybrać same ulubionego gatunku i jadł je, siedząc elegancko na platformie. Młodsze orangutany szalały w tym czasie ze swoim jedzeniem na linach :D Nad dżunglą, nad platformą i nad turystami. Widocznie pracownicy ośrodka przeżyli tu wcześniej kilka nieprzyjemnych sytuacji, bo nad głowami oglądających zawieszona była siatka o bardzo małych oczkach. Nie powiem, przydała się :D Otóż zdarza się, że czasami (a nawet dosyć często :D orangutany wpadają na to, żeby nakarmić swoich dwunożnych kuzynów fragmentami owoców (ale nie oszukujmy się - wybierają te mniej smaczne :D I robią to z dosyć dużą siłą :D

Image
Spróbujcie tak zrobić :D

Image
Albo tak :D

Image
Nawet jeśli jesteś bardzo małym, nic nie znaczącym orangutanem, to nie martw się. Jest ktoś, kto w hierarchii stoi dużo niżej od ciebie - makak :D Gdy lina wychodząca z dżungli ponownie zadrżała (świetnie się to obserwuje. Widzisz tylko ruchy liny, która niknie w dżungli, więc wiesz, że ktoś nadchodzi. Wpatrujesz się w nią, aż w końcu z drzew wyłoni się orangutan), wstrzymaliśmy oddech w oczekiwaniu : może wyjdzie jakiś starszy, z rozwiniętym talerzem policzkowym, samiec? Tymczasem na końcu liny ukazał się mały makak. Szedł po niej uważnie stawiając kroki, jak linoskoczek. Szedł skromnie, powoli i nieśmiało, licząc na poczęstunek na platformie. Niestety, orangutany również go zauważyły. I niezbyt się im spodobało, że taki ktoś ma zamiar podjadać im owoce. Jeden z orangutanów, z zaciętą i srogą miną, podbiegł do liny i zaczął nią potrząsać z całych sił. Biedny makak początkowo próbował się jej trzymać, ale tracił równowagę i w końcu spadł w krzaki. A zadowolony orangutan otrzepał dłonie (przysięgam! :D i powrócił spokojnie do jedzenia.

Image
A wyglądają tak niewinnie :D

Image

Image
To najstarszy samiec. Wprawdzie jeszcze trochę mu brakuje do dorosłości, ale talerze policzkowe już zaczynają się kształtować.


Dodaj Komentarz

Komentarze (58)

metia 6 listopada 2016 22:05 Odpowiedz
Oooo, pestycyda znowu nadaje! Nastawiam odbiornik i czekam na ciąg dalszy :)
marcino123 6 listopada 2016 22:09 Odpowiedz
no i się doczekaliśmy :) ale tym razem nie złamię się, dopóki nie zobaczę, że zakończona :P
igore 6 listopada 2016 22:16 Odpowiedz
Nareszcie! Długo kazałać nam czekać :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
mareckipl 7 listopada 2016 13:26 Odpowiedz
pestycyda + Borneo = gwarantowana arcyciekawa relacja. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
japonka76 11 listopada 2016 11:37 Odpowiedz
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej :)A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to :P
asiasz 11 listopada 2016 16:18 Odpowiedz
No ale wiesz: dziś było wolne wiec ładnie wykorzystałaś czas i nam tutaj napisałaś. Jutro i pojutrze też jest wolne...wiesz co robić... :-)
k-marek-trusz 14 listopada 2016 19:49 Odpowiedz
Uff !!!No to w końcu udało mi się doczekać tej relacji. Pozdrawiam i czekam na więcej.Łoś.
olajaw 17 listopada 2016 11:16 Odpowiedz
Na to czekałam :D I już od pierwszych zdjęć i pierwszy słów mi się mega podoba :) - jak zawsze zresztą ;) Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać :D
k-marek-trusz 22 listopada 2016 14:52 Odpowiedz
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym.ŁośPs. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"?
japonka76 24 listopada 2016 17:49 Odpowiedz
pestycyda napisał:Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża :D - to spotkało się z jej dużą aprobatą. Gratuluje zamążpójścia ;) Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd. :cry: Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś :lol:
bozenak 24 listopada 2016 19:51 Odpowiedz
No nie - dopiero dziś zobaczyła Twoją relację. Jak zwykle wspaniała :D ;) :D ;) :D ;) :D
sim 24 listopada 2016 20:40 Odpowiedz
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada ;-) przyznaj sie!chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki ;-) ) i czatuje na chile i argentyne na jesien. ale.. kto wie.. ;-)
madziaro 24 listopada 2016 22:39 Odpowiedz
Świetna relacja i zarazem dla mnie super pomocna: w grudniu Szanghaj, Borneo w marcu 8-)
bozenak 1 grudnia 2016 18:10 Odpowiedz
No, no byłaś moją ulubioną "pisarką" :D ;) :D ;) literatury kobiecej a tu proszę....kryminał :shock: Pisz dziewczyno. 8-)
washington 6 grudnia 2016 08:38 Odpowiedz
No i teraz wszyscy myslą co za potwór z tego Washington'a ;)A ja z zapartym tchem czekam na dalszy ciąg!(preferowanie z happy endem - w stylu zapomnieliście ze dla bezpieczeństwa schowaliscie gdzieś pieniądze - tak jak kolega który wracał się 100km na Sri Lance do poprzedniego miejsca noclegowego - z sukcesem)Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka
lapka88 6 grudnia 2016 12:03 Odpowiedz
Co tam się u was działo :o Toż to istny serial kryminalny :(
japonka76 6 grudnia 2016 17:45 Odpowiedz
No @‌pestycyda‌ ależ potęgujesz napięcie. Miało być pięknie i egzotycznie, ale malezyjski komisariat to już egzotyka wyższego rzędu. Pisz dziewczyno pisz, co dalej. @‌Washington‌ gratuluje autorytetu przy okazji ;)
pestycyda 6 grudnia 2016 19:40 Odpowiedz
Oj. @‌Washington‌, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/ :D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd. :D (niezła reklama :D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy :D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego :) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą :D @‌Japonka76‌, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/ :DPozdrawiam:)
lapka88 12 grudnia 2016 22:16 Odpowiedz
Prawdziwa przygoda :) Moses to prawdziwy twardziel. Szacunek dla człowieka :)
k-marek-trusz 19 grudnia 2016 01:57 Odpowiedz
No tak, wróciłem do Twojej opowieści z przyjemnością tym większą, że przez dobre dwa tygodnie zaglądania tutaj żyłem w przekonaniu, że zrobiłaś dłuższą przerwę w pisaniu - dopiero dzisiaj odkryłem (hm!), że wystarczyło przejść na kolejną stronę żeby czytać dalej. A tak przy okazji sytuacji na komisariacie, zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?
bozenak 19 grudnia 2016 17:07 Odpowiedz
Ja to po każdej relacji Pestycydy to chciałam się z nią wybrać na wakacje :D ;) ;) 8-) ale po tych wizytach na komisariatach w Borneo.... 8-) 8-) :lol: I ta kobra... :o :o Pozostanę na czytaniu z wielką przyjemnością relacji 8-) 8-) :lol: :oops: :P ;) ;) ;) ;)
igore 19 grudnia 2016 23:30 Odpowiedz
Dzięki @‌pestycyda‌! Widok nosacza zawsze poprawia mi nastrój :D
spty13 20 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
fantastyczne zdjęcia @pestycyda! nie mogłam się napatrzeć i nadziwić ,jak u każdego nosacza inna końcowka tego nochala. :shock: Jakie to bardzo ludzkie :)
bozenak 20 grudnia 2016 19:28 Odpowiedz
ale mają nochale :shock: :shock:
maxi1982 23 grudnia 2016 08:58 Odpowiedz
Żona mnie uświadomiła, że piszesz relację :D i oczywiście jak zawsze z zapartym tchem czytałem linijka po linijce, jakby pominąć ten jeden przykry incydent to po prostu bajka!!! Nie piecz pierników, nie lep uszek :P karpia tez nie musi być, wole małpy :D karm nas dalsza częścią opowieści ;-) Pozdrawiam serdecznie Max
olus 23 grudnia 2016 22:49 Odpowiedz
No Kinabalu rzeczywiście robi wrażenie, zwłaszcza w chmurach wygląda groźnie. Stopniujesz napięcie, ale mam nadzieję, że udało się bez przeszkód zdobyć szczyt.
sranda 26 grudnia 2016 10:59 Odpowiedz
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
olus 26 grudnia 2016 13:56 Odpowiedz
O nie! Czuję się jakbym wykrakała, że się nie uda :( Straszna szkoda, ale też myślę, że to była racjonalna decyzja.
don-bartoss 26 grudnia 2016 14:33 Odpowiedz
Nie przejmuj się @‌pestycyda‌ tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo :)
japonka76 26 grudnia 2016 16:22 Odpowiedz
O jejku jak mi przykro. Ale .... masz po co tam wrócić.
dj3500 26 grudnia 2016 17:49 Odpowiedz
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle :)Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz :D
maxima0909 26 grudnia 2016 19:37 Odpowiedz
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu :( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie :)"? boję się tylko o jedno.. :) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!! :D hehe
bozenak 26 grudnia 2016 19:45 Odpowiedz
szkoda........... :( :(
kalispell 26 grudnia 2016 21:59 Odpowiedz
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację. Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
pestycyda 27 grudnia 2016 00:05 Odpowiedz
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....@‌sranda‌, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"... @‌zuzanna_89‌, @‌olus‌, @‌bozenak‌, @‌Japonka76‌ - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...@‌Don_Bartoss‌ - :D :D :D "you made my day" :D :D Dziękuję :D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem :D @‌dj3500‌ - jesteś cudowny :D ten avatar to cała ja, poważnie :D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam :D@‌Maxima0909‌ - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...@‌Kalispell‌ - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
brunoj 27 grudnia 2016 14:08 Odpowiedz
@pestycydaNa szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
brunoj 29 grudnia 2016 13:15 Odpowiedz
Podoba mi się ta relacja, w szczególności jej główny wątek - JEDZENIE !!! :-)
gollum 29 grudnia 2016 15:26 Odpowiedz
No superhiper! Początek i koniec Freya Stark, a w środku Agatha Christie...
grzegorz40 29 grudnia 2016 15:57 Odpowiedz
Musisz skończyć do soboty, bo to będzie relacja 2016 r. ;-)
bozenak 29 grudnia 2016 16:43 Odpowiedz
Zła :evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część 8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie :P :P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
kalispell 31 grudnia 2016 15:37 Odpowiedz
Świetna relacja! Kwestia kradzieży jest jeszcze w toku, czy sprawa umorzona? Może będą Was wzywać na ewentualne rozprawy sądowe;)
pestycyda 1 stycznia 2017 18:20 Odpowiedz
@‌Kalispell‌, dziękuję za miłe słowa :)Co do sprawy z kradzieżą - trudno powiedzieć. Policja miała przeprowadzić śledztwo, a później, z tego co udało się nam zorientować, mieli 3 miesiące na to, żeby nas poinformować o efektach. Cała dokumentacja miała przyjść do nas pocztą. Dalej czekamy :) Sama jestem ciekawa, co tam będzie napisane. Hm, rozprawa sądowa w Malezji? Brzmi ciekawie :) zwłaszcza, że podobno pracodawca musi wtedy dać pełnopłatny urlop :)
olus 2 stycznia 2017 00:00 Odpowiedz
Zawsze mi szkoda, jak się Twoje relacje kończą. Co ja będę wieczorami czytać? :)
k-marek-trusz 3 stycznia 2017 01:38 Odpowiedz
Tak ogólnie, Pestycydo, nie pozostaje nic innego, jak podziękować Ci z wspaniałą relację. I pozostaje tylko nadzieja, że pozwolisz nam odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje. Łoś
maginiak 3 stycznia 2017 09:32 Odpowiedz
Co z tego że nie udało się zdobyć tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) I tak wspaniała relacja i wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia! Gratuluję i zazdroszczę, to trochę taka sytuacja: też bym tak chciała ale się boję ;)
marcino123 3 stycznia 2017 21:53 Odpowiedz
i zgodnie z "obietnicą" po pierwszym wpisie tej relacji, wstrzymałem się z jej czytaniem do zakończenia i...ślicznie dziękuje za miły wieczór jaki mogłem dziś z Wami spędzić na Borneo :)
gosiagosia 3 stycznia 2017 23:45 Odpowiedz
Co ja się będę wysilać - skopiuję po prostu mój komentarz z innej Twojej relacji bo nic dodać nic ujać:gosiagosia napisał:Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.@‌olus‌ - możesz sobie poczytać o podróży kajakiem na Palau - polecam - jestem pod jej absolutnym wrażeniem :D
pestycyda 4 stycznia 2017 15:14 Odpowiedz
olus napisał:Co ja będę wieczorami czytać? :) Ty, moja droga, masz wieczorami PISAĆ :DK Marek Trusz napisał:odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje Znając moje grafomańskie zapędy, pewnie tego nie unikniesz :Dmaginiak napisał: tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) :D :D :D dziękuję - najlepsze pocieszenie w życiu :D@‌marcino123‌, zastanawiałam się, czy dotrzymasz obietnicy :) mi jeszcze nigdy się nie udało tak przetrzymać czyjejś relacji, choć próbowałam - jestem za bardzo niecierpliwa. I jak? Lepiej się czyta całą naraz? (bo nie wiem, czy mi się opłaca powstrzymywać ciekawość :)@‌gosiagosia‌ - mogę Ci odpowiedzieć tylko dokładnie tym samym, co ostatnio - bardzo dużo nas to nauczyło (wiem, frazes, ale to prawda). Owszem, takie doświadczenia nie są super przyjemne, ale można z nich naprawdę wiele wynieść.Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam :)
qba85 18 stycznia 2017 01:35 Odpowiedz
Przeczytałem po zapoznaniu się z wynikami głosowania na relację miesiąca i mam pytanie - czy akceptowalne jest słowo "zajebisty"? Bo tylko takie mi pasuje :D
wilku17 2 sierpnia 2017 22:57 Odpowiedz
@pestycydaOdświeżam sobie tę relację po raz drugi, bo się stęskniłem. Mam jednak pytanie - jest szansa na przywrócenie wyświetlania obrazków? U mnie PhotoBucket twierdzi, że ich nie pokaże :/ :D
pestycyda 17 sierpnia 2017 13:38 Odpowiedz
@wilku17, oficjalnie stwierdzam, że kończę współpracę z photobucket. I każdemu to radzę :/ Szczerze mówiąc, to płakać mi się chce, jak pomyślę o ponownym wgrywaniu zdjęć do wszystkich relacji. W jednej już to przechodziłam i to chyba gorsza robota, niż napisanie relacji od nowa:/ Pewnie się w końcu za to zabiorę pomalutku, ale już naprawdę nie mam pomysłu, gdzie można umieszczać zdjęcia, żeby były bezpieczne (w sensie : nie zniknęły znowu). Może ktoś z Was ma jakąś radę, sprawdzony portal, nie wiem...? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.Pozdrawiam:)
olus 17 sierpnia 2017 14:03 Odpowiedz
@pestycyda Ja umieszczam zdjęcia na f4f na społeczności. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia trzeba tam dodać pojedynczo, to znaczy w każde oddzielnie kliknąc przy dodawaniu, nie da się zaznaczyć wszystkich naraz i wgrać. Przez to jest to dość czasochłonne, ale potem ze zdjęciami w relacji nic sie już nie dzieje.