+3
pestycyda 6 listopada 2016 21:11
Image
Karmienie i obserwacja małpich figli trwała z jakąś godzinę.

Image
A naprawdę było co obserwować. Jeśli chcecie wybrać się do Centrum Orangutanów, a macie mało czasu - bardzo, bardzo polecam drugie karmienie. Jeśli natomiast możecie sobie na to pozwolić - spędźcie tam cały dzień. Oprócz platform do karmienia na terenie ośrodka znajdują się drewniane mostki i krótkie szlaki - można próbować wypatrzeć orangutany na własną rękę. My nie mieliśmy niestety takiej możliwości (ach ten brak czasu :( i bardzo żałujemy.

Image
Gdy wszystkie (a przynajmniej te smaczniejsze :) owoce zostały zjedzone, orangutany zaczęły się rozchodzić. Niektóre do dżungli, niektóre zaś postanowiły odprowadzić ulubionego pana (od zawsze wiadomo, że ten ulubiony, kto daje jedzenie :D
My natomiast pobiegliśmy (bieg, bo znowu zostało niewiele czasu - ośrodek zamykają o 16.00) w stronę kolejnego miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. Dla najmłodszych orangutanów na terenie ośrodka znajduje się...przedszkole, w którym uczą się podstawowych umiejętności przydatnych w dżungli. Na sam teren przedszkola wejść nie można, wchodzi się natomiast do piętrowego budynku, gdzie siedząc na wygodnych fotelach i patrząc przez oszkloną ścianę, można obserwować wyczyny maluchów. Żeby nie stresować małp, szyba jest przezroczysta tylko od strony widzów i dźwiękoszczelna. Małpki natomiast nie widzą turystów wcale.
Samo przedszkole jest właściwie placem zabaw, na którym, jak w prawdziwym przedszkolu, wszystko jest malutkie. Malutkie i niskie platformy, nisko przymocowane liny - wszystko w trosce o bezpieczeństwo maluchów. W końcu dopiero się uczą :)
I, jak w prawdziwym przedszkolu, bardzo przy tej nauce łobuzują :D Powiem tak - siedząc w budynku momentami czułam się jak w kinie, na dobrej komedii. Cała sala równocześnie wybuchała gromkim śmiechem obserwując wyczyny dzieciaków.

Image
Ten rozdziawiony na przykład to wyjątkowy łobuz :D Poważnie :D Chodził po całym terenie i ciągle szukał zaczepki - tu kogoś potrącił, tu kopnął. I jeszcze się z tego złośliwie cieszył :D Każda z małpek ma swojego opiekuna, który uczy ją odpowiednich zachowań, nawiązywania relacji itp. Po prostu pełni rolę matki, której im zabrakło. Przypuszczam, że na parterze budynku mieściło się takie samo pomieszczenie obserwatorskie, z tym, że tam dyżurowały "zastępcze matki". Po każdym nieakceptowalnym zachowaniu swojego podopiecznego, opiekun wybiegał z pomieszczenia i próbował (tak. to odpowiednie słowo w tym miejscu :D go zdyscyplinować. Opiekunem łobuza był młody, szczupły (nie dziwię się :D chłopak. I serdecznie mu współczułam, gdy po raz dziesiąty, wyczerpany i czerwony, wybiegał z pomieszczenia do swojego malucha i starał mu się wyjaśnić niestosowność jego zachowania. Opiekunowie łapią wtedy małpkę za rączkę, odwracają uwagę od nieakceptowalnej sytuacji i próbują coś tłumaczyć. Maluch nie dość, że wyrywał swojemu opiekunowi rękę z ogromną złością, to jeszcze odwracał głowę, zatykał uszy dłońmi i pyskował w swoim języku :D A złośliwy był bardzo :D Przy jedenastej ingerencji opiekuna zmienił taktykę. Stał grzecznie i pokornie wysłuchał kazania. Natomiast gdy za jego zadowolonym (wreszcie!) opiekunem zamknęły się drzwi, natychmiast podszedł do platformy, na której grzeczne dziewczynki (przynajmniej tak to wyglądało :D jadły sobie owoce, obrzucił je niechętnym spojrzeniem i jednym ruchem ręki zmiótł im wszystkie owoce z podestu na piasek :D :D :D Życie... :D

Image
Opiekunka tego malucha też nie miała zbyt lekko. Dla bezpieczeństwa orangutanów, ludzie na teren przedszkola wchodzą w rękawiczkach i maseczkach na twarzy. I gdy "zastępcza mama" przyszła do niego coś mu wytłumaczyć (a właściwie odciągnąć od bójki z łobuzem), zamiast przejąć się jej słowami, po prostu wykorzystał chwilę nieuwagi i ukradł jej jedną rękawiczkę :D Natychmiast uciekł z nią na wysoki słupek i z ogromnym zainteresowaniem zaczął badać, do czego taka rękawiczka może się przydać. Najpierw próbował ją nadmuchać, co udało mu się połowicznie i rękawiczka trochę się rozpękła :D Zaczął ją więc przymierzać - z równym entuzjazmem na stopy i na ręce. Opiekunka stała pod słupem, prosiła, wołała, maluch ewidentnie jej "nie słyszał" :D (jakie to dopiero jest ludzkie :D Jak nie wierzycie, wejdźcie do jakiegokolwiek przedszkola w godzinach szczytu :D W końcu wyniosła pod słup duży kawał dorodnego ananasa. Mały popatrzył na ananasa, popatrzył na zniszczoną już nieco rękawiczkę i szybko przeanalizował, co mu się bardziej opłaca :D Grzecznie zszedł z słupa, wymienił się i zadowolony odszedł w kąt konsumować smakołyk (inna sprawa, że zaraz przyszedł łobuz i go kopnął i cała zabawa zaczęła się od nowa :D

Image
Najmniejsze, najbardziej nieporadne orangutany, po pobycie w przedszkolu na noc zaprowadzane są do klatek (nie poradziłyby sobie jeszcze na wolności). Starsze wracają do dżungli, żeby kolejnego ranka ponownie wrócić "na nauki".

Image
Balet na słupie :)

Image
W przedszkolu można by spędzić długie godziny, a orangutany nie przestałyby nas zaskakiwać. To bardzo inteligentne zwierzęta. Tym bardziej szkoda, że nie mogą spędzić swojego dzieciństwa z naturalnymi matkami, na wolności. Pracownicy ośrodka opowiadają, że czasem mają problem związany właśnie ze zbytnim przywiązaniem zwierząt do opiekunów i miejsca. Założenie pomocy jest takie, że każdy w pełni dorosły orangutan, powinien z ośrodka odejść do dżungli - ma taką możliwość w każdym momencie, bo ośrodek nie jest ograniczony kratami itp. Jednak tu żyje się łatwiej i czasem orangutany wracają do znanego sobie miejsca. Gdy jest to dojrzały samiec, to niestety pojawia się duży problem - żeby zdobyć odpowiedni status musi walczyć z innymi. Więc walczy z nieprzygotowanymi do tego, młodymi mieszkańcami ośrodka. I niestety zabija. Zdarzały się takie przypadki, więc teraz, gdy podrośnięty samiec sprawia wrażenie mocno dominującego, pracownicy wywożą go po prostu gdzieś daleko, żeby zapobiec powrotom (obawiam się, że łobuza będzie trzeba wywieźć przynajmniej do Indonezji :D

Image
Ten orangutan przyszedł z dżungli. Jest albo chory, albo to jakaś mutacja - jego ciało nie było porośnięte włosami tak mocno, jak u innych. W porównaniu z pozostałymi był po prostu łysy. Jednak dzieciom to zupełnie nie przeszkadzało i szybko wciągnęły go do zabawy.

Niestety, czas szybko mijał. Jako jedni z ostatnich opuściliśmy Centrum Rehabilitacji Orangutanów. Teraz zyskaliśmy pewność, że nasz pierwotny (nie zaburzony przez wizyty na komisariatach) plan zwiedzania, był optymalny - jeden cały dzień na orangutany, jeden dzień na Labuk Bay. Tak byłoby idealnie. Niestety, trzeba było brać, to, co możliwe. Dobrze, że choć na chwilę udało nam się być w każdym z tych ośrodków.

Image
Po drodze jeszcze zakup coli na przydrożnym stoisku (2 MYR puszka) i powrót do hotelu. Po szaleńczym tempie dzisiejszego zwiedzania, należało nam się trochę odpoczynku. Więc bardzo powoli (kłamię :D z przyzwyczajenia wszystko robiliśmy już szybko, ale chciałam wprowadzić trochę nowości do relacji :D pozbieraliśmy nasze bagaże z recepcji (Ha! Tym razem udało mi się niczego nie zostawić na środku holu, ani w żadnym innym miejscu :D i przenieśliśmy się do drugiego pokoju.

Image
Naprawdę nie mam pojęcia, jak inni radzą sobie z tą wilgocią...My sobie nie poradziliśmy, a próbowaliśmy wszystkiego, łącznie z przekładaniem ubrań co pięć minut na inną część barierki - w zależności od tego, gdzie akurat w tym momencie padało słońce :D

Image
Jedzenie w ośrodku było naprawdę wyborne. I, na szczęście, nie najtańsze :D ("na szczęście", bo dzięki gestowi "big bossa" mogliśmy sobie wmawiać, że trochę skradzionych pieniędzy się nam wróciło :D

Image
A to jakiś wybitnie rzadki i niesamowity ptaszek :D A wiem to nie z powodu mojej olbrzymiej wiedzy ornitologicznej, tylko dzięki umiejętności obserwacji :D W restauracji hotelowej razem z nami siedziała wycieczka fotografów (a patrząc po sprzęcie nie - amatorów). I w jednym momencie zrobił się gwar, ruch, wszyscy rzucili się w jedno miejsce i skierowali półmetrowe obiektywy na jedno drzewo (na którym, szczerze mówiąc, nic nie widziałam :D Ale jak wszyscy, to wszyscy. Podbiegliśmy i my, choć z naszym małym aparacikiem czuliśmy się tam trochę nie na miejscu :D I wtedy wypatrzyliśmy tego oto malutkiego ptaszka.

Image
A potem, dzięki grzeczności panów-fotografów (a raczej ich hałaśliwemu trybowi działania :D jeszcze takiego. Ten też był ważny, ale oceniając ich mowę ciała, jednak mniej :D

Ponieważ nasz plan podróży nieco się rozpadł, została nam jedna, niewykorzystana noc (za mało, żeby jechać w jakieś inne miejsce) przed pierwszym noclegiem pod Kinabalu. Dzień wcześniej napisaliśmy więc do Jungle Jacka (człowieka, u którego załatwialiśmy wspinaczkę na górę), czy możemy przyjechać dzień wcześniej. Za takim rozwiązaniem przemawiały mocne argumenty : odpoczniemy sobie przed wejściem na szczyt, a poza tym, dostaniemy dodatkowy czas na aklimatyzację. Jack odpisał, żebyśmy przyjeżdżali. W agencji naszego hotelu załatwiliśmy bilety na jutro na autobus (35 MYR sztuka + 15 MYR za serwis - zakup biletów i podwózkę na drogę wylotową, gdzie autobus miał się zatrzymać i nas zabrać), więc wieczór mogliśmy spędzić na ulubionej przez nas czynności (Ha! I tu Was zaskoczę - na przewracaniu ubrań pod klimatyzatorem :P (no dobra - 11 MYR puszka :D

Kolejnego dnia mieliśmy czekać pod recepcją o 12.00 na kierowcę. Czyli kolejny uśmiech losu - jeśli wstaniemy wcześnie (ech...) i będziemy się bardzo spieszyć (czemu mnie to nie dziwi :/ po powrocie z wakacji zawsze muszę mieć kolejne na odpoczynek :/ :D , to zdążymy przed wyjazdem odwiedzić jeszcze Bornean Sun Bear Conservation Centre. Tym razem nie musieliśmy zostawiać plecaków na recepcji. Było tak wcześnie, że ze zwiedzaniem mieliśmy uwinąć się przed zakończeniem doby hotelowej :/ :D i biegiem do niedźwiedzi! Trzeba przyznać, że nasz ośrodek, Sepilok Jungle Resort, oprócz dobrych cen i warunków, ma znakomitą lokalizację - do wszystkich trzech atrakcji : niedźwiedzi, orangutanów i lasu deszczowego, jest bardzo blisko i łatwo można się wszędzie dostać na piechotę.
Pod Centrum byliśmy jako pierwsi goście. Bilet - 31,60 MYR.
Biruang malajski (sun bear) jest bardzo rzadkim i jednym z najmniejszych niedźwiedzi. Przykro mi, ale brak czasu nie pozwalał na dłuższe pogawędki z pracownikami ośrodka, więc za bardzo nie wiem, na jakich zasadach on działa. Przewodniczka mówiła coś wprawdzie o wypuszczaniu niedźwiedzi na wolność (i również o wywożeniu daleko, bo czasem wracają), ale do końca nie wiem, czy są to niedźwiedzie odratowane i chwilowo przebywające w ośrodku, czy po prostu mają tu pozostać do końca życia. Jedno jest pewne - warunki, które im stworzono, są naprawdę znakomite.
Po ośrodku chodzi się również po mostkach i platformach, na których dodatkowo znajdują się lunety do podglądania zwierząt.

Image
Początkowo człowiek nie patrzy tam, gdzie trzeba i martwi się, że żadnego niedźwiedzia nie zobaczy. Dopiero po chwili staje się jasne, że las jest ich pełen :)

Image
Mostki dla turystów zbudowane są wysoko nad terenem ośrodka i można zauważyć, że las jest podzielony siatką na kwatery. W poszczególnych kwaterach mieszkają razem zwierzęta, które nie są wobec siebie agresywne.

Image
Biruang malajski jest znakomitym wspinaczem i na drzewach spędza dużą część życia.

Image
Mostki dla turystów. Prawie jak kolejny "canopy walk" :D Ale to świetny pomysł, bo często jest się prawie na tej samej wysokości, co niedźwiedź na drzewie.

Image
Niespodzianka :) to nie jest tylko takie sobie zwykłe drzewo :) Widzicie?

Image
Biruangi mają wyjątkowo długi język. Wygarniają nim miód dzikich pszczół i nektar kwiatów.

Image
Popatrzcie, jakie pazury...

Sam ośrodek nie jest może jakiś wybitnie wielki, ale warto tam spędzić trochę czasu. Obserwacja zwierząt - i bezpośrednia, i przez lunetę - to doskonała zabawa. Poza tym, podobno często przychodzą tu orangutany z pobliskiego Centrum :)

Image

Niestety, nadszedł czas, w którym musieliśmy pożegnać się z naszym ośrodkiem ("big boss" pewnie odetchnął z ulgą - na nieszczęście dla niego dość sporo jemy :D , kierowca podwiózł nas na drogę wylotową, wręczył różowe karteczki (mieliśmy szczerą nadzieję, że to nasze bilety :D i kazał czekać na żółty autobus. A jak będzie przejeżdżał, to mamy na niego zamachać, bo, jak oznajmił dumnie, kierowca jest już uprzedzony, że ma nas stąd zabrać.

Image
Nie dało się pomylić :D Okazało się, że na biletach mamy nawet numer miejsca, a w autobusie była także toaleta (inna sprawa, że skorzystanie z niej wymagało umiejętności akrobaty :D

Podróż do Kinabalu trwała około czterech godzin. Standardowo postoje na posiłek i na wpuszczenie do środka pań z przekąskami.
Image

Image
Nie byliśmy głodni. Byliśmy całkowicie zaprzątnięci myślą, że już niedługo będziemy w miejscu, dla którego głównie tu przyjechaliśmy. Byliśmy przejęci, podekscytowani i podnieceni. (a poza tym, nie żałowaliśmy sobie na pożegnalnym śniadaniu u "big bossa" :D

Image

Image
Widoki za oknem się zmieniały, przyroda stawała się bardziej surowa, zaczęło się robić chłodniej...

Image
...a ja zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno wiem, co robię. I gdzie schowałam testament :D

Image
Kinabalu w pełnej krasie...

Image
I wreszcie jesteśmy u celu. Schronisko Jungle Jacka.

C.D.N.

P.S. Dla osób, które nie lubią małp (chociaż trudno mi uwierzyć, że są takie :D Przysięgam. Więcej małp na Borneo nie spotkałam. Więc nie obawiajcie się, nie będę Was zarzucać kolejnymi zdjęciami :D@‌Maxi1982‌, uszka jak uszka, ale samo się niestety nie posprząta :/ :D (a to akurat nie jest moje ulubione zajęcie, jak widać na zdjęciach :D

Załatwienie wspinaczki na Kinabalu nie jest proste. To znaczy proste jest dla kogoś, kto może przeznaczyć na ten cel ogromne sumy i ma wystarczającą ilość czasu, żeby zarezerwować trekking z dużym wyprzedzeniem. Dziennie wydawana jest ograniczona ilość zezwoleń na wyjście, dlatego terminy są bardzo odległe. Koszt trekkingu z agencją lub biurem jest bardzo wysoki (uwierzcie. Sprawdzaliśmy chyba wszystkie możliwe opcje), natomiast samemu wejść nie można (tzn. podobno można, ale jest to niezmiernie trudne do załatwienia. Otóż zdobywanie szczytu trwa dwa dni, z noclegiem po drodze. Znajduje się tam hotel i parę hosteli - możliwe, że niedługo będzie łatwiej o nocleg, bo buduje się kilka nowych. Ceny noclegów są masakrycznie wysokie - wiadomo, monopoliści. Ale gorsze jest to, że samodzielne zarezerwowanie pokoju jest chyba niemożliwe - mam wrażenie, że hostele mają umowę z agencjami i trzymają miejsca tylko dla nich. Jest też druga opcja, tańsza - wejście jednodniowe. Ma to jednak swoje minusy. I to poważne. Odchodząc już nawet od znakomitej kondycji, którą trzeba posiadać, problemem jest pogoda. Zdobywając Kinabalu w jeden dzień, na szczycie jest się po południu. Góra całkowicie ukryta jest wtedy wśród chmur i ogromna szansa, że będzie padać. Może też się zdarzyć, że właśnie z powodu ulewy turyści zostaną zatrzymani na ostatniej bramce i nie wpuszczeni na szczyt. Tak więc nie wygląda to zbyt optymistycznie).

Image

Istnieje jednak tańsza opcja zdobycia szczytu. Należy skontaktować się z Jungle Jackiem (Jungle Jack Backpacker na Facebooku), który za dużo niższą kwotę organizuje trekkingi na Kinabalu. Za 1380 MYR otrzymujemy zezwolenie, przewodnika, dwa noclegi w schronisku Jacka i jeden nocleg pod szczytem oraz wyżywienie. Jack ma schronisko niedaleko wejścia do Parku Narodowego i można u niego nocować też wtedy, gdy nie zamierzamy wchodzić na sam szczyt, tylko chcemy pochodzić po innych trasach. Wówczas koszt noclegu z wyżywieniem to 50 MYR.
Jungle Jack. O tym człowieku można by książkę napisać, a i tak byłoby mało. Jack jest Chińczykiem i zdecydowanie nie ma na imię Jack - powtórzenie jego prawdziwego imienia jest prawie niemożliwe :D Mieszka we własnoręcznie zbudowanej u podnóża Góry chatce, razem z dwoma malezyjskimi chłopcami - pomocnikami. Kawałek dalej samodzielnie zbudował też schronisko dla turystów. Nie pierwsze zresztą. Jego wcześniejsze schronisko zlokalizowane było trochę głębiej w lesie z doskonałym widokiem na Kinabalu. Niestety, do ziemi zaczęli rościć sobie prawo (podobno zupełnie niesłusznie) miejscowi członkowie plemienia Kadazandusun, którzy uznali, że to idealne miejsce na modlitwy (Kadazandusun są plemieniem ściśle związanym z Kinabalu. Nie bez powodu mówi się na nich "Ludzie chmur"). Zaczęli pisać petycje do władz i dopięli swego. Ale nie w taki sposób, jak myślicie. Gdy Jack sam wybrał się do władz porozmawiać, został poproszony o odstąpienie ziemi (zmusić go nikt nie mógł). Kadazandusun to duża grupa wyborcza, więc rządowi zależało na uspokojeniu nastrojów. Zaproponowano mu inny kawałek ziemi, jednak dom i schronisko musiałby zbudować od nowa. Jack wynegocjował jeszcze obietnicę, że od przyszłego roku będzie dziennie otrzymywał 40 zezwoleń (z i tak niewielkiej puli) na wspinaczkę i się zgodził. Jak będzie to działać - zobaczymy w przyszłym roku. Jeżeli władze obietnicy dotrzymają, będzie to oznaczać krótszy czas oczekiwania i duże ułatwienie dla turystów.

Image
Schronisko Jungle Jacka.

Image
I jego dom.

Image
Z takim widokiem...Może to nie Kinabalu, ale i tak dech zapiera :)

Nasz zestaw trekkingowy miał rozpocząć się 7 sierpnia, my jednak (po uzyskaniu wcześniej mailowej zgody) przyjechaliśmy już 6 sierpnia. W schronisku miejsc nie było, więc Jack ulokował nas w swoim domu. I teraz mam problem, bo chciałabym Wam przedstawić Jacka dokładnie takim, jaki jest. A jest wybitnym człowiekiem. Jest mądry, taką życiową, wynikająca z doświadczenia mądrością. Jest twardy. Jest honorowy i uczciwy. Jest ciepły i bardzo, bardzo dobry - ale musi to ukrywać, bo przecież jest twardy :D Jest znakomitym psychologiem. No dobra, nie będę Wam już ściemniać... :D Powiem wprost, z całkowitą odpowiedzialnością za słowa - zakochałam się w tym człowieku :) Kolega Marcin również się zakochał. Poważnie. Przebywanie z Jackiem, to według mnie, ogromny przywilej...

Image
Spod schroniska do naszego noclegu w domu Jacka podwozili nas jego pomocnicy - malezyjscy chłopcy (mówię : chłopcy, ponieważ, pomimo 20 lat, wyglądali na dużo młodszych. Żartowali, śmiali się i prawie przez cały czas robili sobie dowcipy. Byli typowymi "chłopcami Piotrusia Pana". Zresztą sam Jack mówił o nich : "boys"). Wtedy po raz pierwszy spotkaliśmy Jacka - wbiegał pod górę i promiennie się uśmiechał. Chłopcy również wybuchnęli głośnym śmiechem i wykrzyknęli : "To Jack! On jest szalony!" "Gdybym nie był szalony, to bym was nie potrzebował" - odkrzyknął z uśmiechem mężczyzna i pobiegł dalej. To nam dużo powiedziało o klimacie panującym w domu Jacka :)

Image
Na piętrze domu znajdowały się dwa pokoje (jeden Jacka, drugi chłopców) i otwarta przestrzeń, w której ustawione były piętrowe łóżka. To tu mieliśmy teraz mieszkać (trochę szkoda - głupio tak robić własny bałagan komuś zaraz pod drzwiami do pokoju :D Na parterze natomiast - łazienka i pokój-składzik na wszystkie niepotrzebne rzeczy (ale wkrótce będzie tu kolejny pokój dla turystów - jak z dumą oznajmili nam chłopcy).

Image
Nasz "pokój". Może i nie był szczytem luksusu, za to towarzystwo - wybitne.
Pomimo żartów i bardzo luźniej, życzliwej atmosfery, Jack był zdecydowanym i konkretnym szefem całego przybytku. Chłopcy byli bardzo pracowici i dokładnie wypełniali jego polecenia. Z początku myśleliśmy, że żartują, gdy z uśmiechem na twarzach powiedzieli nam, że zbiórka na kolację jest pod schroniskiem o 19.00, "a skoro Jack mówi o 19.00, to o 19.00 i ani minuty później". Później okazało się, że dokładnie taki jest jego styl zarządzania. W tym miejscu prawem był Jack, a jego słowo najważniejsze. Ale szefem był dobrym i sprawiedliwym.

Image
Na kolację zabrał wszystkich "swoich" turystów do chińskiej restauracji. Było nas kilkunastu - niektórzy mieli jutro wchodzić na Kinabalu, inni przyjechali tu po to, żeby pochodzić po Parku Narodowym. Ledwo upchnęliśmy się w busiku. Na miejscu Jack poinformował wszystkich, że on będzie zamawiał dania : "Zamówię dużo różnych dań. Macie próbować każdego po trochu. Ja będę zamawiać, bo wiem, co dla was dobre. Będzie wam smakować. A jak komuś nie smakuje - niech spada" :D I miał rację - wiedział, co dla nas dobre - dania były...no niby nie próbowałam wiele z chińskiej kuchni, więc moje zdanie może nie być wybitnie opiniotwórcze, ale były to najlepsze chińskie potrawy, jakie jadłam w życiu :) Potraw na stół wjechało kilkanaście, Jack czujnie sprawdzał, czy każdy spróbował wszystkiego, a gdy byliśmy napchani po uszy, zebrał do foliowego woreczka resztki dla psów. Psów Jack miał kilka - pod schroniskiem biegały ze cztery (w tym jeden szczeniak - jak się potem okazało znaleziony na drodze w ciężkim stanie przez jednego z chłopców i przygarnięty przez Jacka - "Nie ma mowy! Nienawidzę psów!" :D Pod domem natomiast, na łańcuchu przywiązany był Stinky. Stinky czuł się bardzo samotny, więc często wypinał się z łańcucha i biegł do swoich kumpli pod schronisko ("Znowu uciekłeś! Nie wytrzymam z takim psem! Najgorszy mój pies w życiu! Natychmiast tu chodź, draniu! Zaraz się z tobą policzę!"), spędzał z nimi pół wieczoru, następnie Jack zabierał go do domu autem i ponownie przypinał do budy. Codziennie. Dziwne, obejrzałam łańcuch dokładnie - nie wyglądał na taki, z którego można się wypiąć. Nie mogłam tego zrozumieć, do momentu, gdy przypadkowo wyglądając przez okno, zobaczyłam Jacka, oglądającego się na wszystkie strony, głaszczącego Stinky'ego z czułością i ...odpinającego łańcuch :D Natomiast wieczorem groźne okrzyki pojawiły się jak zawsze :)

Image
"Ucieknięty" i ponownie złapany Stinky :)

Wiem, rozgadałam się za bardzo :) ale strasznie zależy mi, żebyście poznali dokładnie, jakim człowiekiem jest Jack :) Postaram się trochę przyspieszyć : noc minęła spokojnie :D

Image
Na śniadanie ponownie przeszliśmy do schroniska. Każdy mógł wybierać sobie ze spiżarni to, na co miał ochotę i przygotować sobie to sam. Na parterze schroniska znajdowała się dobrze zaopatrzona kuchnia, naczynia itp. Kuchnia dostępna była cały czas - jeśli zgłodniałeś, w dowolnym momencie mogłeś zabrać sobie coś do jedzenia, wybierając z ogromnego zapasu owoców, jajek, makaronów itp. Jednak jeśli chodzi o śniadanie, to Jack oczekiwał (hm...przy jego stylu zarządzania bardziej odpowiednie byłoby : wymagał :D gdy ktoś zaspał, patrzył na niego potem niechętnym okiem), że wszyscy będą jeść razem. Był ku temu dobry powód - otóż podczas śniadania następowała odprawa dla ludzi, którzy tego dnia mieli wychodzić na Kinabalu. Oni zyskiwali potrzebne informacje, pozostali pławili się w atmosferze lekkiego niepokoju i wydzielającej się adrenaliny. Pożegnaliśmy dzisiejszą grupę, patrząc za nią z pewną zazdrością, gdy nagle podszedł do nas Jack i nieco zmartwiony, oznajmił : "Nie wyjdziecie jutro. Są problemy. Nie ma zezwolenia. Trzeba czekać"...

Image
Kinabalu, mógłbyś być wzorem i przykładem na wszystkich kursach podrywania :D (podstawowa zasada : być trudnym do zdobycia :D Nie to, żebym bywała na takich kursach - dowiedziałam się z sieci :D

Wytłumaczyliśmy Jackowi złożoność naszej sytuacji - jest niedziela, jeśli wyjdziemy dopiero we wtorek, to wrócimy w środę popołudniu. W środę mamy już nocleg gdzie indziej (zgodnie z pierwotnym planem), a wszystkie autobusy stąd odjeżdżają rano, więc nie uda się nam przemieścić. A co, jeśli trzeba będzie czekać dłużej? I wyjdziemy dopiero w środę? Samolot powrotny mamy w piątek, od lotniska jesteśmy kawał drogi. Boimy się zaryzykować, ale jeszcze bardziej nie chcemy pożegnać się z marzeniem o Górze...Zmartwił się mocniej i zapewnił nas, że zrobi wszystko, żebyśmy jednak jutro wyszli. Jeśli natomiast mu się to nie uda, to solennie obiecuje, że wyjdziemy we wtorek. Obietnica Jacka to nie byle co, więc wszystkim nam poprawił się humor.

Pozostawała sprawa zagospodarowania dnia - w okolicy znajdują się gorące źródła, więc chcieliśmy się tam wybrać. Jack odradził przejażdżkę skuterem (faktycznie, jadąc autobusem w to miejsce, widzieliśmy serpentyny i zjazdy, o których mówił. Jak zwykle miał rację :) i zaproponował, że chłopcy nas zawiozą (30 MYR w dwie strony). W schronisku mieszkała też pewna Włoszka. Niezbyt byliśmy pewni, co tu robi, trochę się krzątała, przestawiając pakunki z jedzeniem w spiżarni, czy poprawiając ustawienie kubków po śniadaniu. Okazało się, że podróżuje po Malezji przez całe wakacje i ma bardzo niewiele pieniędzy. Gdy Jack o tym usłyszał, zaproponował jej "pracę" za mieszkanie i wyżywienie :D Cały Jack - Carla przestawiała więc kubki, czasem coś zmiotła. Raz dostała bardzo poważne zadanie - pomalowanie na zielono drewnianych słupków (Jack dwoił się i troił, żeby jej honor nie ucierpiał i wyszukiwał przeróżne prace :) Słupki ją bardzo uszczęśliwiły - malowała je z takim zapałem, że zielona była nie tylko ona, ale i trawa wokół zyskała nowy, zielony odcień :D Jack w ogóle miał dużo takich pomocników. Carla była jedyną Europejką, która u niego "pracowała", ale miał też różnych miejscowych pracowników, którzy na śniadania przychodzili z żonami...Niesamowite było to, że przy całej swojej dobroczynności, cały czas pamiętał o honorze tych, którym pomagał. Nigdy, ale to nigdy nie dał nikomu odczuć, że to dar, a nie uczciwy zarobek....
Dobrze, już wracam do Carli :) Jack w minutę rozdzielił zadania na dzisiaj. Więc tak : "Wy jedziecie do gorących źródeł. Zabierzcie sobie lunch z kuchni, bo tam jest drogo. Chłopcy tak samo. Ty pojedziesz do sklepu, ty wyczeszesz psa, ty zmieciesz podłogę, a ty Carla, jedziesz z nimi do źródeł..." Rozumiecie już, dlaczego tak go pokochałam?....

Image
I gorące źródła. Wstęp kosztował 30 MYR (i tak, za Carlę zapłacili chłopcy. Jack i o to zadbał...), a same źródła były dosyć...hmm, dziwne? A przynajmniej nie takie, jak sobie wyobrażałam :D Składały się z niby-wanien, w których wszyscy się moczyli. Trochę wstyd, ale zdążyliśmy się też wykąpać, nim odkryliśmy, że każda wanna ma korek na dnie i można sobie przed kąpielą wymienić wodę :/ ale nic dziwnego, że go wcześniej nie zauważyliśmy - trudno było coś zobaczyć w wodzie z mydlinami...i resztkami jedzenia po wcześniejszych użytkownikach :/ :D

Image
Za siatką i za dodatkową opłatą można było też skorzystać ze zwykłego, rekreacyjnego basenu. My nie skorzystaliśmy.

Poring Hot Springs jest czymś w rodzaju kompleksu wypoczynkowego, bardzo popularnego wśród miejscowych. Oprócz basenu i niby-wanien, na jego terenie znajdują się ogrody kwiatowe, szlaki turystyczne po dżungli, wodospady i jeden z najwyższych w tym rejonie "canopy walk".

Image
Wejście na ten system mostów jest dodatkowo płatne - 5 MYR + jeszcze 5 MYR jeśli chcemy korzystać z aparatu. Ładnie wygląda na zdjęciu "en face", prawda? Taki szeroki, bezpieczny... :D

Image
Niestety, zdjęcia często przekłamują rzeczywistość :D Tak naprawdę, to bardzo wąska, gibająca się cały czas kładeczka :D Uwielbiam "canopy walk"! Ale tylko te, które są ze stali. Najlepiej pancernej :D

Image
Droga do wodospadu.

Image
A to jest niesamowita chyba gąsienica (zupełnie nie wiem, gdzie ją umieścić w systematyce :) - przysmak dzikich świń. Ma bardzo miękkie podbrzusze, natomiast plecy okrywa taki oto twardy pancerz. Gdy ktoś ją dotknie, lub poczuje drgania ziemi pod świńskimi kopytkami, natychmiast zwija się w taką zabezpieczoną, bardzo twardą kulę. Jest trochę przewrażliwiona na swoim punkcie, bo jeśli chce się ponownie zobaczyć, trzeba czekać dobrych parę godzin - dopiero po takim czasie uspokaja się na tyle, żeby ponownie się rozwinąć :)

Image

Image
Droga do wodospadu szybko zmienia się z parkowej alejki w prawdziwą dżunglę.

Image
Do drugiego wodospadu nie doszliśmy. Wilgoć. Niezbyt optymistyczne przed Kinabalu.


Dodaj Komentarz

Komentarze (58)

metia 6 listopada 2016 22:05 Odpowiedz
Oooo, pestycyda znowu nadaje! Nastawiam odbiornik i czekam na ciąg dalszy :)
marcino123 6 listopada 2016 22:09 Odpowiedz
no i się doczekaliśmy :) ale tym razem nie złamię się, dopóki nie zobaczę, że zakończona :P
igore 6 listopada 2016 22:16 Odpowiedz
Nareszcie! Długo kazałać nam czekać :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
criss88 7 listopada 2016 13:14 Odpowiedz
Super zdjęcia! Nie mogę się doczekać relacji z Borneo :)
mareckipl 7 listopada 2016 13:26 Odpowiedz
pestycyda + Borneo = gwarantowana arcyciekawa relacja. Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
adamek 8 listopada 2016 16:56 Odpowiedz
Borneo jest cudne, na Kinabalu nie wszedłem, żałowałem, ale teraz po prostu czekam na kolejną wizytę :)
japonka76 11 listopada 2016 11:37 Odpowiedz
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej :)A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to :P
asiasz 11 listopada 2016 16:18 Odpowiedz
No ale wiesz: dziś było wolne wiec ładnie wykorzystałaś czas i nam tutaj napisałaś. Jutro i pojutrze też jest wolne...wiesz co robić... :-)
k-marek-trusz 14 listopada 2016 19:49 Odpowiedz
Uff !!!No to w końcu udało mi się doczekać tej relacji. Pozdrawiam i czekam na więcej.Łoś.
olajaw 17 listopada 2016 11:16 Odpowiedz
Na to czekałam :D I już od pierwszych zdjęć i pierwszy słów mi się mega podoba :) - jak zawsze zresztą ;) Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać :D
k-marek-trusz 22 listopada 2016 14:52 Odpowiedz
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym.ŁośPs. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"?
japonka76 24 listopada 2016 17:49 Odpowiedz
pestycyda napisał:Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża :D - to spotkało się z jej dużą aprobatą. Gratuluje zamążpójścia ;) Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd. :cry: Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś :lol:
bozenak 24 listopada 2016 19:51 Odpowiedz
No nie - dopiero dziś zobaczyła Twoją relację. Jak zwykle wspaniała :D ;) :D ;) :D ;) :D
sim 24 listopada 2016 20:40 Odpowiedz
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada ;-) przyznaj sie!chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki ;-) ) i czatuje na chile i argentyne na jesien. ale.. kto wie.. ;-)
madziaro 24 listopada 2016 22:39 Odpowiedz
Świetna relacja i zarazem dla mnie super pomocna: w grudniu Szanghaj, Borneo w marcu 8-)
bozenak 1 grudnia 2016 18:10 Odpowiedz
No, no byłaś moją ulubioną "pisarką" :D ;) :D ;) literatury kobiecej a tu proszę....kryminał :shock: Pisz dziewczyno. 8-)
washington 6 grudnia 2016 08:38 Odpowiedz
No i teraz wszyscy myslą co za potwór z tego Washington'a ;)A ja z zapartym tchem czekam na dalszy ciąg!(preferowanie z happy endem - w stylu zapomnieliście ze dla bezpieczeństwa schowaliscie gdzieś pieniądze - tak jak kolega który wracał się 100km na Sri Lance do poprzedniego miejsca noclegowego - z sukcesem)Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka
lapka88 6 grudnia 2016 12:03 Odpowiedz
Co tam się u was działo :o Toż to istny serial kryminalny :(
japonka76 6 grudnia 2016 17:45 Odpowiedz
No @‌pestycyda‌ ależ potęgujesz napięcie. Miało być pięknie i egzotycznie, ale malezyjski komisariat to już egzotyka wyższego rzędu. Pisz dziewczyno pisz, co dalej. @‌Washington‌ gratuluje autorytetu przy okazji ;)
pestycyda 6 grudnia 2016 19:40 Odpowiedz
Oj. @‌Washington‌, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/ :D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd. :D (niezła reklama :D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy :D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego :) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą :D @‌Japonka76‌, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/ :DPozdrawiam:)
lapka88 12 grudnia 2016 22:16 Odpowiedz
Prawdziwa przygoda :) Moses to prawdziwy twardziel. Szacunek dla człowieka :)
k-marek-trusz 19 grudnia 2016 01:57 Odpowiedz
No tak, wróciłem do Twojej opowieści z przyjemnością tym większą, że przez dobre dwa tygodnie zaglądania tutaj żyłem w przekonaniu, że zrobiłaś dłuższą przerwę w pisaniu - dopiero dzisiaj odkryłem (hm!), że wystarczyło przejść na kolejną stronę żeby czytać dalej. A tak przy okazji sytuacji na komisariacie, zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?
bozenak 19 grudnia 2016 17:07 Odpowiedz
Ja to po każdej relacji Pestycydy to chciałam się z nią wybrać na wakacje :D ;) ;) 8-) ale po tych wizytach na komisariatach w Borneo.... 8-) 8-) :lol: I ta kobra... :o :o Pozostanę na czytaniu z wielką przyjemnością relacji 8-) 8-) :lol: :oops: :P ;) ;) ;) ;)
igore 19 grudnia 2016 23:30 Odpowiedz
Dzięki @‌pestycyda‌! Widok nosacza zawsze poprawia mi nastrój :D
spty13 20 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
fantastyczne zdjęcia @pestycyda! nie mogłam się napatrzeć i nadziwić ,jak u każdego nosacza inna końcowka tego nochala. :shock: Jakie to bardzo ludzkie :)
bozenak 20 grudnia 2016 19:28 Odpowiedz
ale mają nochale :shock: :shock:
maxi1982 23 grudnia 2016 08:58 Odpowiedz
Żona mnie uświadomiła, że piszesz relację :D i oczywiście jak zawsze z zapartym tchem czytałem linijka po linijce, jakby pominąć ten jeden przykry incydent to po prostu bajka!!! Nie piecz pierników, nie lep uszek :P karpia tez nie musi być, wole małpy :D karm nas dalsza częścią opowieści ;-) Pozdrawiam serdecznie Max
olus 23 grudnia 2016 22:49 Odpowiedz
No Kinabalu rzeczywiście robi wrażenie, zwłaszcza w chmurach wygląda groźnie. Stopniujesz napięcie, ale mam nadzieję, że udało się bez przeszkód zdobyć szczyt.
sranda 26 grudnia 2016 10:59 Odpowiedz
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
zuzanna-89 26 grudnia 2016 13:01 Odpowiedz
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
olus 26 grudnia 2016 13:56 Odpowiedz
O nie! Czuję się jakbym wykrakała, że się nie uda :( Straszna szkoda, ale też myślę, że to była racjonalna decyzja.
don-bartoss 26 grudnia 2016 14:33 Odpowiedz
Nie przejmuj się @‌pestycyda‌ tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo :)
japonka76 26 grudnia 2016 16:22 Odpowiedz
O jejku jak mi przykro. Ale .... masz po co tam wrócić.
dj3500 26 grudnia 2016 17:49 Odpowiedz
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle :)Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz :D
maxima0909 26 grudnia 2016 19:37 Odpowiedz
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu :( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie :)"? boję się tylko o jedno.. :) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!! :D hehe
bozenak 26 grudnia 2016 19:45 Odpowiedz
szkoda........... :( :(
kalispell 26 grudnia 2016 21:59 Odpowiedz
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację. Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
pestycyda 27 grudnia 2016 00:05 Odpowiedz
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....@‌sranda‌, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"... @‌zuzanna_89‌, @‌olus‌, @‌bozenak‌, @‌Japonka76‌ - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...@‌Don_Bartoss‌ - :D :D :D "you made my day" :D :D Dziękuję :D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem :D @‌dj3500‌ - jesteś cudowny :D ten avatar to cała ja, poważnie :D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam :D@‌Maxima0909‌ - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...@‌Kalispell‌ - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
brunoj 27 grudnia 2016 14:08 Odpowiedz
@pestycydaNa szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
brunoj 29 grudnia 2016 13:15 Odpowiedz
Podoba mi się ta relacja, w szczególności jej główny wątek - JEDZENIE !!! :-)
gollum 29 grudnia 2016 15:26 Odpowiedz
No superhiper! Początek i koniec Freya Stark, a w środku Agatha Christie...
grzegorz40 29 grudnia 2016 15:57 Odpowiedz
Musisz skończyć do soboty, bo to będzie relacja 2016 r. ;-)
bozenak 29 grudnia 2016 16:43 Odpowiedz
Zła :evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część 8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie :P :P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
kalispell 31 grudnia 2016 15:37 Odpowiedz
Świetna relacja! Kwestia kradzieży jest jeszcze w toku, czy sprawa umorzona? Może będą Was wzywać na ewentualne rozprawy sądowe;)
pestycyda 1 stycznia 2017 18:20 Odpowiedz
@‌Kalispell‌, dziękuję za miłe słowa :)Co do sprawy z kradzieżą - trudno powiedzieć. Policja miała przeprowadzić śledztwo, a później, z tego co udało się nam zorientować, mieli 3 miesiące na to, żeby nas poinformować o efektach. Cała dokumentacja miała przyjść do nas pocztą. Dalej czekamy :) Sama jestem ciekawa, co tam będzie napisane. Hm, rozprawa sądowa w Malezji? Brzmi ciekawie :) zwłaszcza, że podobno pracodawca musi wtedy dać pełnopłatny urlop :)
olus 2 stycznia 2017 00:00 Odpowiedz
Zawsze mi szkoda, jak się Twoje relacje kończą. Co ja będę wieczorami czytać? :)
k-marek-trusz 3 stycznia 2017 01:38 Odpowiedz
Tak ogólnie, Pestycydo, nie pozostaje nic innego, jak podziękować Ci z wspaniałą relację. I pozostaje tylko nadzieja, że pozwolisz nam odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje. Łoś
maginiak 3 stycznia 2017 09:32 Odpowiedz
Co z tego że nie udało się zdobyć tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) I tak wspaniała relacja i wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia! Gratuluję i zazdroszczę, to trochę taka sytuacja: też bym tak chciała ale się boję ;)
marcino123 3 stycznia 2017 21:53 Odpowiedz
i zgodnie z "obietnicą" po pierwszym wpisie tej relacji, wstrzymałem się z jej czytaniem do zakończenia i...ślicznie dziękuje za miły wieczór jaki mogłem dziś z Wami spędzić na Borneo :)
gosiagosia 3 stycznia 2017 23:45 Odpowiedz
Co ja się będę wysilać - skopiuję po prostu mój komentarz z innej Twojej relacji bo nic dodać nic ujać:gosiagosia napisał:Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.@‌olus‌ - możesz sobie poczytać o podróży kajakiem na Palau - polecam - jestem pod jej absolutnym wrażeniem :D
pestycyda 4 stycznia 2017 15:14 Odpowiedz
olus napisał:Co ja będę wieczorami czytać? :) Ty, moja droga, masz wieczorami PISAĆ :DK Marek Trusz napisał:odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje Znając moje grafomańskie zapędy, pewnie tego nie unikniesz :Dmaginiak napisał: tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) :D :D :D dziękuję - najlepsze pocieszenie w życiu :D@‌marcino123‌, zastanawiałam się, czy dotrzymasz obietnicy :) mi jeszcze nigdy się nie udało tak przetrzymać czyjejś relacji, choć próbowałam - jestem za bardzo niecierpliwa. I jak? Lepiej się czyta całą naraz? (bo nie wiem, czy mi się opłaca powstrzymywać ciekawość :)@‌gosiagosia‌ - mogę Ci odpowiedzieć tylko dokładnie tym samym, co ostatnio - bardzo dużo nas to nauczyło (wiem, frazes, ale to prawda). Owszem, takie doświadczenia nie są super przyjemne, ale można z nich naprawdę wiele wynieść.Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam :)
qba85 18 stycznia 2017 01:35 Odpowiedz
Przeczytałem po zapoznaniu się z wynikami głosowania na relację miesiąca i mam pytanie - czy akceptowalne jest słowo "zajebisty"? Bo tylko takie mi pasuje :D
wilku17 2 sierpnia 2017 22:57 Odpowiedz
@pestycydaOdświeżam sobie tę relację po raz drugi, bo się stęskniłem. Mam jednak pytanie - jest szansa na przywrócenie wyświetlania obrazków? U mnie PhotoBucket twierdzi, że ich nie pokaże :/ :D
pestycyda 17 sierpnia 2017 13:38 Odpowiedz
@wilku17, oficjalnie stwierdzam, że kończę współpracę z photobucket. I każdemu to radzę :/ Szczerze mówiąc, to płakać mi się chce, jak pomyślę o ponownym wgrywaniu zdjęć do wszystkich relacji. W jednej już to przechodziłam i to chyba gorsza robota, niż napisanie relacji od nowa:/ Pewnie się w końcu za to zabiorę pomalutku, ale już naprawdę nie mam pomysłu, gdzie można umieszczać zdjęcia, żeby były bezpieczne (w sensie : nie zniknęły znowu). Może ktoś z Was ma jakąś radę, sprawdzony portal, nie wiem...? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.Pozdrawiam:)
olus 17 sierpnia 2017 14:03 Odpowiedz
@pestycyda Ja umieszczam zdjęcia na f4f na społeczności. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia trzeba tam dodać pojedynczo, to znaczy w każde oddzielnie kliknąc przy dodawaniu, nie da się zaznaczyć wszystkich naraz i wgrać. Przez to jest to dość czasochłonne, ale potem ze zdjęciami w relacji nic sie już nie dzieje.