Po powrocie do domu próbowałam się zorientować, co takiego dopadło mnie dwa kilometry od szczytu. I już wiem. Nie pokonał mnie brak tlenu, kondycja, czy nawet choroba wysokościowa. Zabił mnie, jak się okazuje, inny klimat. Wilgotność w dżungli sięgała prawie 100%, więc organizm miał problemy z utrzymaniem wody i pozbywał się jej w każdy z możliwych, dostępnych sposobów. Wiem już też, jak można było sobie pomóc. Sól i banany....Po prostu sól i banany...............................
Po zejściu Marcin opowiadał, że na skale mijał parę osób z podobnym problemem - łapały się za linę, przechylały trochę poza szlak i tak sobie radziły. Na nikim nie robiło to większego wrażenia.
I jeszcze jedną rzecz opowiadał - podobno było diabelsko zimno. Jedyną szansą na chwilowe ogrzanie się, było ukrycie się za jakimś głazem. Nie było to jednak bezpieczne, bo natychmiast włączał się schemat psychiczny : "wszystko mi jedno. Zostanę tu. Nigdzie nie idę".
Moja grupa do hotelu wróciła jako jedna z pierwszych (przynajmniej z tego mogę być dumna
:) , a Marcin przywitał mnie słowami "Co ty kiedyś mówiłaś o Jebel Toubkal? Gdzieś to mam. Wchodzisz tam sobie sama!"
:D
Nasz hotel to ten z żółtym dachem. Popatrzcie, jak dużo nowych miejsc noclegowych się buduje.
Schody, na których poległam.
Przepraszam za dużą ilość zdjęć. Robię to głównie dla siebie. W końcu są na nich miejsca, których i ja nie widziałam...
Wspólne śniadanie w hostelu (dla jednych śniadanie, dla innych arbuzy
:D i o 10.00 gotowi byliśmy do zejścia. Wprawdzie rozważaliśmy opcję skorzystania z helikoptera dzięki naszej ubezpieczalni (niestety, ubezpieczenie na ten wyjazd było dość wysokie. "Dżungla" kwalifikuje się jako "sporty ekstremalne" według przepisów :/ ), ale ostatecznie zrezygnowaliśmy. Schodziło się lepiej, niż wchodziło. Problemem było tylko to, że zaczynały boleć mięśnie. A potem każdy krok sprawiał ból (coś jak u małej syrenki, gdy zamieniła ogon na nogi
:D
Kijki bardzo się przydawały.
I, około 13.30, pojawiliśmy się pod punktem startowym. Chłopiec Jacka już na nas czekał i oznajmił, że do pokoju VIP w pakiecie dołączony jest lunch w restauracji na terenie parku. Bardzo luksusowej restauracji. Faktycznie - takiej ilości dań i tak pięknie wyglądających, to naprawdę dawno nie widziałam. Jednak w moim przypadku to była zwykła strata pieniędzy (arbuzów nie było
:D Spotkaliśmy natomiast kilku turystów, którzy razem z nami spali w Laban Rata i wchodzili na szczyt - wszyscy wyglądali, jakby przez noc postarzali się o 10 lat. Jednej z kobiet nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa - gdy próbowała wstać od stołu, przewróciła się i nie mogła podnieść. Tak, ta Góra, to wbrew pozorom nie przelewki. Jest turystyczna, owszem (w biurze parku można nawet wykupić certyfikat zdobycia szczytu za 10 MYR), ale ma też różne środki obrony i potrafi zaatakować z niespodziewanych stron.
Stojąc u jej podnóża, nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze parę godzin temu niektórzy z nas tam byli. Camillo, Marcinie - jestem z Was bardzo, bardzo dumna...
C.D.N.Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam.... @sranda, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"...
@zuzanna_89, @olus, @bozenak, @Japonka76 - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...
@Don_Bartoss -
:D
:D
:D "you made my day"
:D
:D Dziękuję
:D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem
:D
@dj3500 - jesteś cudowny
:D ten avatar to cała ja, poważnie
:D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam
:D
@Maxima0909 - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...
@Kalispell - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...@BrunoJ - dziękuję :*
Wróciliśmy do hostelu Jacka na piechotę - ja trzymając się nieco z tyłu. Wstyd mi było przyznać się temu wspaniałemu człowiekowi, że, no, że zawiodłam...Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jack wyściskał nas serdecznie i szczególnie interesowało go, czy podobał się nam pokój ("O, tak, Jack. Kąpałam się i kąpałam"
:D "Widzisz, jak się dobrze trafiło?" - powiedział z zadumą. "Przy takich problemach bardzo poprawia nastrój człowiekowi, jak się dobrze umyje"
:D Miał rację - gdy wzięliśmy prysznic u niego w domu (pierwszy od dwóch dni
:) samopoczucie trochę mi się poprawiło
:D Ponieważ autobusy do Kota Kinabalu odjeżdżają rano, jeszcze przed wyjściem w góry Jack oznajmił, że do miasta zawiezie nas jeden z jego chłopców. Za darmo. Przy próbie zapłaty za nasz nadprogramowy nocleg - tylko machnął ręką. Właśnie taki jest Jack - pieniądze są dla niego mniej ważne, niż ludzie. Miło było przebywać w jego towarzystwie i, gdybym kiedykolwiek miała tam wrócić (ciężko z tym wracaniem. Wszędzie by się chciało, a na świecie jeszcze tyle nowych miejsc...), to nie dla "Borneo". Marzę o tym, żeby wrócić dla Jacka
:)
Po smutnym pożegnaniu chłopiec Jacka zawiózł nas do Kota Kinabalu, prosto pod nasz hostel (bilety autobusowe kosztują podobno 20 MYR ). W Masada Backpackers Hostel mieliśmy zarezerwowane dwie ostatnie noce - w sumie 190 MYR. Hostel jest bardzo przyjazny - do dyspozycji gości jest pralka (oj, przydała się
:), komputery z internetem, coś w rodzaju pokoju dziennego, gdzie można zagrać w gry planszowe, poczytać książki itp, lodówka i podobne udogodnienia. Śniadania są w cenie noclegu - przy czym każdy robi je sobie sam, z dostępnych produktów. Łazienki wspólne, ale jest ich tak ilość, że nie ma problemu z żadnymi kolejkami. A nasz pokój miał dodatkowo wyjście na mały tarasik, gdzie spokojnie można było siedzieć wieczorami. Bardzo miłe miejsce
:)
Kolejnego poranka poszliśmy na przystań promową. Wokół Kota Kinabalu znajduje się mnóstwo małych wysepek, na których można nurkować, snoorkować i uprawiać chyba każdą wodną aktywność. To był nasz plan na ten dzień - porządnie wymoczyć w wodzie obolałe mięśnie (i żadnych schodów, nie ma mowy!
:D Wprawdzie nie mieliśmy zarezerwowanej żadnej wycieczki, ale liczyliśmy, że sama nas znajdzie. I nie przeliczyliśmy się
:D Po dwóch minutach podszedł do nas miły pan z segregatorem wypełnionym zdjęciami okolicznych wysepek. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia - płyniemy na Mamutik (gdzie podobno najlepiej jest snoorkować), Sulug (którą pan odradzał, bo nic tam nie ma - żadnych restauracji itp, więc zupełnie nie ma sensu płynąć. Nuda
:D i Manukan (gdzie też jest fajnie i można dużo zjeść i poznać nowych przyjaciół, no, pan generalnie bardzo zachwalał
:D
Cena za wycieczkę - 43 MYR od osoby. Potem się jeszcze okazało, że trzeba dopłacić 10 MYR podatku, ale i tak zrobiliśmy dobry interes, bo w nagrodę pan pokazał nam panią, która sprzedaje przemycane papierosy (no co? Nie musiałam już ograniczać palenia, więc postanowiłam, że teraz nadrobię sobie wszystkie stracone dni, kiedy tęsknie spoglądałam w stronę otwartej paczki. Ale za każdym razem gdy już-już chciałam sięgnąć po papierosa, ukazywał mi się Kinabalu grożący palcem
:D Z papierosami na Borneo jest tak - w sklepach dostępne są głównie zachodnie gatunki, w cenach nawet droższych, niż u nas. Natomiast po ulicach chodzą różne pomocne panie (głównie to są panie) z dużymi torbami. Wystarczy przysiąść na ulicy na chwilkę i poobserwować. Szybko wyłonimy je z tłumu - chodzą tam i z powrotem, powoli i dostojnie. I owe panie sprzedają papierosy z Indonezji (mi bardzo odpowiadały. Cena też - najczęściej 5 MYR za paczkę).
Pan od wycieczek wręczył nam karteczki-bilety i gdy zakupiliśmy już artykuły pierwszej potrzeby, mogliśmy wsiadać na łódź. Okazało się, że każdy dostaje wycieczkę "skrojoną na miarę" - tzn. wybierasz wyspy, pomiędzy nimi kursuje twoja łódka - jednych dowożąc, innych odwożąc przy okazji gdzie indziej. Mistrzowie logistyki - naprawdę, ogarnąć tylu turystów i ich odmienne kierunki i godziny płynięcia, to duże osiągnięcie. Ale działa.
Do pierwszej wyspy płynęliśmy około pół godziny. Sternik umówił się z nami ponownie na przystani za dwie godziny i popłynął dalej, rozwozić gdzie indziej wielbicieli wodnego wypoczynku.
I oto wyspa pierwsza (a teraz postaram się wprowadzić trochę ładu i praktyczności, w moich emocjonalnych wypocinach
:D
1. Mamutik.
Wyspa bardzo przez pana zachwalana. Ale chyba zachwalał ją z równą intensywnością wszystkim wokół, bo jej centralna część wyglądała tak :
Bardzo ładna, bardzo turystyczna wyspa. Mnóstwo restauracji, strzeżonych kąpielisk i innych udogodnień. Mnóstwo wycieczek turystycznych, hałas, porozrzucane wszędzie jedzenie, takie tam. Woda, zwłaszcza przy brzegu, mocno zmulona. Natomiast głębiej, tam, gdzie nie dochodziły już rozbawione dzieci - snoorkowanie bardzo przyjemne. Wprawdzie pewnie dla znawców tematu szału by nie było, natomiast ja cieszę się z każdej rybki zobaczonej pod wodą
:) (no i naprawdę mnóstwo koralowców) (ale uczciwie - nie mogło się to równać z Mabul).
Jeśli natomiast odeszło się kawałek dalej od najbardziej atrakcyjnej (według chińskich turystów) części wyspy, można było znaleźć i takie miejsca :
A pośrodku wyspy spacerowali jej naturalni mieszkańcy. Nie wiem, jakim cudem warany przetrwały - nie zadeptane i nie zagłaskane na śmierć.
Podsumowując - to bardzo miła wyspa dla rodziców z dziećmi (bezpiecznie, dużo płycizn itp), na romantyczny obiad (nie no, trochę przesadziłam - siedzenie w tłumie turystów raczej nie ma wiele wspólnego z romantyzmem
:D Natomiast jeśli masz nowy, piękny strój plażowy i bardzo, ale to bardzo chcesz go pokazać - płyń na Mamutik. Tam na pewno go docenią
:D
2. Sulug.
Pan sternik nie był zbytnio zadowolony, gdy dowiedział się, że płyniemy na Sulug. "Po co? - dopytywał uparcie. - "Tam nic nie ma". My jednak, gdy tylko zobaczyliśmy wyspę na horyzoncie, poczuliśmy, że to jest dokładnie to, o co nam chodzi.
Na Sulug rzeczywiście nic nie było - nawet pomostu. Trzeba wyskoczyć z łodzi prosto do wody, przy akompaniamencie przeklinającego pod nosem sternika, który próbuje utrzymać łódkę uderzaną mocnymi falami.
Prawdziwa bezludna wyspa. Piękna, Tylko ty, piach i woda. To miejsce ma tyle uroku, że śmiejesz się w głos, jak dziecko - ze szczęścia.
Cała dla nas. Tylko na chwilę zawitało do nas dwóch chłopaków (ich łódź czekała przy wyspie). Jednak chyba szukali innych wrażeń, bo przeszli raz wzdłuż plaży i odpłynęli. Na szczęście
:)
Według mnie - jedno z najpiękniejszych miejsc. Jeśli chodzi o snoorkowanie, to zabijcie mnie, nie pamiętam
:) Za bardzo byłam zajęta skakaniem przez fale, krzyczeniem z radości i leżeniem, w całkowitym szczęściu na wodzie.
Miejsce, w którym możesz poczuć się całkowicie wolnym. Możesz nawet pływać bez stanika i nikomu nic do tego
:)
Standardowy scenariusz dotyczący bezludnych wysp
:) znaleźliśmy list w butelce
:) A właściwie nie w butelce, tylko w plastikowym słoiku i nie list, a przedmioty, które pewnie ktoś płynąc na łodzi ukrył w tym nieprzemakalnym ochraniaczu, żeby się nie zniszczyły i nie przepadły. Niestety, jednak w jakiś sposób przepadły. W środku były pieniądze, telefon komórkowy, zapalniczka i papierosy. Typowy zestaw potrzebny do przetrwania na bezludnej wyspie
:D (tu było tak pięknie, że na moment uwierzyliśmy w cuda i mieliśmy chwilę nadziei, że może powróciły do nas pieniądze, które nam ukradziono. Padłabym trupem na miejscu, gdyby okazało się, że w środku jest dokładnie taka sama kwota
:D Przedmioty zaginęły stosunkowo niedawno, bo telefon jeszcze się trzymał na resztce baterii. Oszczędzę wam dokładnego opisu długich i skomplikowanych rozmów telefonicznych, które odbyłam z bezludnej wyspy ("Do you speak English?" "No. Moment" i do słuchawki podchodziła kolejna osoba. I tak ze dwadzieścia razy
:D W końcu zguba wróciła do właściciela (zostawiliśmy słoik w recepcji naszego hostelu i poprosiliśmy, żeby pani zadzwoniła pod któryś z numerów. Właściciel wkrótce odebrał rzeczy).
Przepiękna wyspa. Polecam z całego serca. Ma tylko jeden minus. Bardzo mały (dosłownie
:D Odczułam go, gdy poszłam trochę dalej od brzegu, pozbierać muszle. Po kilku minutach obsiadły mnie całą malutkie, czarne diabelskie pomioty (bo inaczej nie można tych demonów nazwać
:D Muszki piaskowe. Gryzą jak diabli (a potem piecze, swędzi i długo się goi). Jedynym ratunkiem było natychmiastowe wskakiwanie do wody. Nie wiem, czy się topiły (ale mam taką nadzieję
:D , natomiast odpuszczały. Na chwilę. Dodatkowo były bardzo inteligentne. Dopóki nie wiedziały, że tu jesteśmy, siedziały sobie spokojnie dalej od brzegu i obgryzały (czy co tam te muszki robią) muszle. Niestety, gdy nieopatrznie podeszłam i zorientowały się, że mają smacznych gości, cała ich kolonia, miasto, a nawet państwo, nie opuszczało nas już ani na krok. Brzeg, nie brzeg - nigdzie nie byłeś bezpieczny.
3. Manukan.
Kolejna wypoczynkowa wyspa. Przypłynęliśmy do niej dosyć późno, więc turystów nie było już tak wielu, jednak patrząc po ilości restauracyjnych stolików, można się domyślać, jak duży tłum jest tu w ciągu dnia.
Jeśli chodzi o snoorkowanie, to tu chyba było najgorzej. To również zdanie grupy mężczyzn, którzy płynęli z nami łodzią, ale oni ujęli to chyba dosadniej "Widziałem tu wielkie g..."
:D Dla nas było to raczej miejsce odpoczynku po intensywnym dniu.
Pomost dla turystów.
Pewnie również dobre miejsce dla rodzin z dziećmi - odgrodzone kąpielisko, ratownicy, duże zaplecze gastronomiczne. Nas szczególnie ucieszyła olbrzymia łazienka, gdzie pod prysznicem można było spłukać z siebie morską sól. Na wyspie można też było wynająć domki na noc. Szczerze mówiąc, ja niezbyt miałabym tam co robić, ale może to atrakcyjna oferta dla osób, które lubią spędzać czas na kąpieliskach.
Pora wracać. O 18.00 odpływały ostatnie łodzie na stały ląd, więc wszyscy jednodniowi turyści zmierzali na przystań.
Jeszcze ostatnie pamiątki
:) sami widzicie - rodzaj kurortu.
I wracamy. Warto zobaczyć każdą z wysp, każda jest inna. Jednak moim numerem jeden jest zdecydowanie Sulug. A potem długo długo nic
:)
Gdy przybiliśmy do brzegu Kota Kinabalu, czekała nas ogromna niespodzianka. Otóż przystań wieczorem wygląda zupełnie inaczej, niż za dnia. Na całym terenie rozkłada się olbrzymi targ - z rybami, owocami, daniami obiadowymi itp. Czyli coś, co kochamy
:)
Targ, z niesamowitym klimatem i doskonałymi cenami - talerz pysznej zupy, 4 MYR, mrożona herbata - 2 MYR.
Nie do końca wiem, z czego robią te napoje. Każdy jest, hmmm, no niebo w gębie. Trzeba tylko uważać na jedno - Malezyjczycy wszystko przesadnie słodzą - na dnie każdego kubka czeka już przygotowany syrop cukrowy (mniej więcej 1/4 kubka :/
:D Początkowo nie chcieli ulec naszemu błagalnemu "no sugar, please" (bo jak to? Czemu chcemy się pozbywać tego, co najlepsze?
:D Jednak gdy już się ugięli - zapijaliśmy się genialnymi napojami prawie cały czas
:)
Jak zwykle wrzucasz zachętę, a potem każesz czekać ma więcej
:)A swoją drogą palisz fajki przed wspinaczką na górę ??? Przecież Cię zaraz tu zlinczują za to
:P
Na to czekałam
:D I już od pierwszych zdjęć i pierwszy słów mi się mega podoba
:) - jak zawsze zresztą
;) Pisz pisz dalej kochana, nie dawaj nam za długo czekać
:D
Uśmiechnięte dzieci i bańki mydlane stały się Twoim znakiem rozpoznawczym.ŁośPs. Głupio mi spytać, ale jestem w niektórych tematach trochę ciemny - co to jest "snoorkowanie"?
pestycyda napisał:Ale przyznam się szczerze, że bardzo sprytnie najpierw oznajmiłam sprzedającej go pani, że muszę się wcześniej zapytać męża
:D - to spotkało się z jej dużą aprobatą. Gratuluje zamążpójścia
;) Niesamowite to jest, dzieci na całym świecie są takie same, tak samo płaczą, tak samo się bawią, są tak samo ciekawe świata bez względu na długość czy szerokość geograficzną. A potem wyrastają tacy ekstremiści, wojownicy o tę czy inną religię czy światopogląd.
:cry: Dziękuję Ci za zdjęcie wakacyjnego pokoju, nawet nie wiesz jak mnie uradowałaś
:lol:
o mamo. a mnie zachwycaja te zdjecia z shanghaju. boje sie tylko ze to @pestycyda kwestia Twojego talentu fotograficznego i wcale to tak pieknie nie wyglada
;-) przyznaj sie!chiny nie sa na liscie na przyszly rok. jest nowa zeladia na marzec ( Fly4free & Thai airways! dzieki
;-) ) i czatuje na chile i argentyne na jesien. ale.. kto wie..
;-)
No i teraz wszyscy myslą co za potwór z tego Washington'a
;)A ja z zapartym tchem czekam na dalszy ciąg!(preferowanie z happy endem - w stylu zapomnieliście ze dla bezpieczeństwa schowaliscie gdzieś pieniądze - tak jak kolega który wracał się 100km na Sri Lance do poprzedniego miejsca noclegowego - z sukcesem)Wysłane z mojego JY-G4S przy użyciu Tapatalka
No @pestycyda ależ potęgujesz napięcie. Miało być pięknie i egzotycznie, ale malezyjski komisariat to już egzotyka wyższego rzędu. Pisz dziewczyno pisz, co dalej. @Washington gratuluje autorytetu przy okazji
;)
Oj. @Washington, dopiero teraz do mnie dotarło, jak to zabrzmiało :/ :/
:D Miałam na myśli fakt, że nasze style podróżowania leżą na dwóch przeciwległych biegunach. Ty - opanowany i zawsze wiesz, co należy zrobić i co Ci się należy. I potrafisz o to zadbać. Ja - zawsze przepłacająca, zgadzająca się na wszystko, oszukiwana na własne życzenie itp., itd.
:D (niezła reklama
:D hotelarze wszystkich krajów - macie mnie teraz, jak na tacy
:D I nie mówię, że mi z tym bardzo źle, ale czasem chciałoby się (albo po prostu trzeba) spróbować czegoś innego
:) A ponieważ jest to dla mnie bardzo trudne, to zostałeś mi w głowie niejako w formie pewnej "idei podróżowania". Łatwiej mi wtedy postępować niezgodnie z moją "nienegocjowalną" naturą
:D @Japonka76, najgorsze jest to, że wcale nie próbuję budować napięcia :/ po prostu zaczynam pisać, planuję, że napiszę dużo więcej, a nagle zaczynam sobie wspominać i w połowie moich grafomańskich wynurzeń nadchodzi noc :/
:DPozdrawiam:)
No tak, wróciłem do Twojej opowieści z przyjemnością tym większą, że przez dobre dwa tygodnie zaglądania tutaj żyłem w przekonaniu, że zrobiłaś dłuższą przerwę w pisaniu - dopiero dzisiaj odkryłem (hm!), że wystarczyło przejść na kolejną stronę żeby czytać dalej. A tak przy okazji sytuacji na komisariacie, zastanawiam się, czy rzeczywiście Twój ojciec pozwala Ci na takie wyprawy?
Ja to po każdej relacji Pestycydy to chciałam się z nią wybrać na wakacje
:D
;)
;)
8-) ale po tych wizytach na komisariatach w Borneo....
8-)
8-)
:lol: I ta kobra...
:o
:o Pozostanę na czytaniu z wielką przyjemnością relacji
8-)
8-)
:lol:
:oops:
:P
;)
;)
;)
;)
fantastyczne zdjęcia @pestycyda! nie mogłam się napatrzeć i nadziwić ,jak u każdego nosacza inna końcowka tego nochala.
:shock: Jakie to bardzo ludzkie
:)
Żona mnie uświadomiła, że piszesz relację
:D i oczywiście jak zawsze z zapartym tchem czytałem linijka po linijce, jakby pominąć ten jeden przykry incydent to po prostu bajka!!! Nie piecz pierników, nie lep uszek
:P karpia tez nie musi być, wole małpy
:D karm nas dalsza częścią opowieści
;-) Pozdrawiam serdecznie Max
No Kinabalu rzeczywiście robi wrażenie, zwłaszcza w chmurach wygląda groźnie. Stopniujesz napięcie, ale mam nadzieję, że udało się bez przeszkód zdobyć szczyt.
Z ciekawości spytam - chodziłaś wcześniej po górach? Np. choćby po Tatrach? Miałaś jakieś przygotowanie kondycyjne?Chodzi mi o to, czy poszłaś z marszu na Kinabalu, czy też rzeczywiście ta góra jest aż tak wymagająca + wilgotność, co powoduje te problemy wydolnościowe.
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia :)
O kurczę, ale smutna końcówka! Potrafię sobie wyobrazić Twoje rozgoryczenie, ale to była jedyna racjonalna decyzja. Wspaniałe zdjęcia i świetna relacja - Borneo podskoczyło do pierwszej trójki na mojej liście miejsc do zobaczenia
:)
Nie przejmuj się @pestycyda tym rzyganiem w górach na przyszłość. Kiedyś na kacu zrobiłem trasę z Doliny Kir na Kasprowy Wierch. Dopadło mnie to samo
:)
Oj szkoda... Ale przynajmniej w relacji znalazły się zdjęcia ze szczytu więc nie jest aż tak źle
:)Na pocieszenie (i w ramach podziękowania za wszystkie świetne relacje - przy czym ta najlepsza) zrobiłem Ci avatar, bo nie masz
:D
szacunek, że podjęłaś taką decyzję! wbrew pozorom podjęcie jej wymagało pewnie większej siły niż decyzja o kontynuowaniu trekkingu
:( ale przyłączam się do wcześniejszych opinii - nie warto ryzykować! znasz to powiedzenie.. "co ma wisieć, nie utonie
:)"? boję się tylko o jedno..
:) jak ty moja Droga do każdego z krajów, w których byłaś będziesz musiała jeszcze z jakiegoś powodu wrócić..... to obawiam się, że może Ci życia zabraknąć!!
:D hehe
@pestycyda Jebal Tubkal czeka - Myślę, że to będzie godny rywal Kinbalu. Świetnie czyta i ogląda się Twoją relację. Wysłane z mojego SM-G935F przy użyciu Tapatalka
Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....@sranda, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"... @zuzanna_89, @olus, @bozenak, @Japonka76 - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...@Don_Bartoss -
:D
:D
:D "you made my day"
:D
:D Dziękuję
:D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem
:D @dj3500 - jesteś cudowny
:D ten avatar to cała ja, poważnie
:D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam
:D@Maxima0909 - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...@Kalispell - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...
@pestycydaNa szczyt zawsze jeszcze można spróbować się kiedyś wybrać. A nieostrożni bohaterowie w górach potrafią kończyć na pierwszej stronie newsów. Jest dobrze. Byłaś tam, zaszłaś tak wysoko jak się dało. I potrafiłaś poprawnie ocenić swoje siły. Na dodatek potrafisz o tym otwarcie napisać, co - myślę - jest bardzo cenną informacją dla innych, którzy może planują podobne wyprawy. Brawo!
Zła
:evil: jestem , ze już się kończy twoja relacja . Miło jest zaglądać na fly4free i szukać - dodała Pestycyda następną część
8-) . Kończ w 2016 - będę głosowąć na Ciebie
:P
:P . Macie już jakieś plany gdzie następny wypad??
@Kalispell, dziękuję za miłe słowa
:)Co do sprawy z kradzieżą - trudno powiedzieć. Policja miała przeprowadzić śledztwo, a później, z tego co udało się nam zorientować, mieli 3 miesiące na to, żeby nas poinformować o efektach. Cała dokumentacja miała przyjść do nas pocztą. Dalej czekamy
:) Sama jestem ciekawa, co tam będzie napisane. Hm, rozprawa sądowa w Malezji? Brzmi ciekawie
:) zwłaszcza, że podobno pracodawca musi wtedy dać pełnopłatny urlop
:)
Tak ogólnie, Pestycydo, nie pozostaje nic innego, jak podziękować Ci z wspaniałą relację. I pozostaje tylko nadzieja, że pozwolisz nam odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje. Łoś
Co z tego że nie udało się zdobyć tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka) I tak wspaniała relacja i wspaniała wyprawa, cudne zdjęcia! Gratuluję i zazdroszczę, to trochę taka sytuacja: też bym tak chciała ale się boję
;)
i zgodnie z "obietnicą" po pierwszym wpisie tej relacji, wstrzymałem się z jej czytaniem do zakończenia i...ślicznie dziękuje za miły wieczór jaki mogłem dziś z Wami spędzić na Borneo
:)
Co ja się będę wysilać - skopiuję po prostu mój komentarz z innej Twojej relacji bo nic dodać nic ujać:gosiagosia napisał:Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię"
:lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.@olus - możesz sobie poczytać o podróży kajakiem na Palau - polecam - jestem pod jej absolutnym wrażeniem
:D
olus napisał:Co ja będę wieczorami czytać?
:) Ty, moja droga, masz wieczorami PISAĆ
:DK Marek Trusz napisał:odbyć z Tobą następną podróż w Himalaje Znając moje grafomańskie zapędy, pewnie tego nie unikniesz
:Dmaginiak napisał: tej głupiej góry (ups, mam nadzieję że nie usłyszy z tak daleka)
:D
:D
:D dziękuję - najlepsze pocieszenie w życiu
:D@marcino123, zastanawiałam się, czy dotrzymasz obietnicy
:) mi jeszcze nigdy się nie udało tak przetrzymać czyjejś relacji, choć próbowałam - jestem za bardzo niecierpliwa. I jak? Lepiej się czyta całą naraz? (bo nie wiem, czy mi się opłaca powstrzymywać ciekawość
:)@gosiagosia - mogę Ci odpowiedzieć tylko dokładnie tym samym, co ostatnio - bardzo dużo nas to nauczyło (wiem, frazes, ale to prawda). Owszem, takie doświadczenia nie są super przyjemne, ale można z nich naprawdę wiele wynieść.Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam
:)
Przeczytałem po zapoznaniu się z wynikami głosowania na relację miesiąca i mam pytanie - czy akceptowalne jest słowo "zajebisty"? Bo tylko takie mi pasuje
:D
@pestycydaOdświeżam sobie tę relację po raz drugi, bo się stęskniłem. Mam jednak pytanie - jest szansa na przywrócenie wyświetlania obrazków? U mnie PhotoBucket twierdzi, że ich nie pokaże :/
:D
@wilku17, oficjalnie stwierdzam, że kończę współpracę z photobucket. I każdemu to radzę :/ Szczerze mówiąc, to płakać mi się chce, jak pomyślę o ponownym wgrywaniu zdjęć do wszystkich relacji. W jednej już to przechodziłam i to chyba gorsza robota, niż napisanie relacji od nowa:/ Pewnie się w końcu za to zabiorę pomalutku, ale już naprawdę nie mam pomysłu, gdzie można umieszczać zdjęcia, żeby były bezpieczne (w sensie : nie zniknęły znowu). Może ktoś z Was ma jakąś radę, sprawdzony portal, nie wiem...? Z góry dziękuję za wszelkie sugestie.Pozdrawiam:)
@pestycyda Ja umieszczam zdjęcia na f4f na społeczności. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia trzeba tam dodać pojedynczo, to znaczy w każde oddzielnie kliknąc przy dodawaniu, nie da się zaznaczyć wszystkich naraz i wgrać. Przez to jest to dość czasochłonne, ale potem ze zdjęciami w relacji nic sie już nie dzieje.
Po powrocie do domu próbowałam się zorientować, co takiego dopadło mnie dwa kilometry od szczytu. I już wiem. Nie pokonał mnie brak tlenu, kondycja, czy nawet choroba wysokościowa. Zabił mnie, jak się okazuje, inny klimat. Wilgotność w dżungli sięgała prawie 100%, więc organizm miał problemy z utrzymaniem wody i pozbywał się jej w każdy z możliwych, dostępnych sposobów. Wiem już też, jak można było sobie pomóc. Sól i banany....Po prostu sól i banany...............................
Po zejściu Marcin opowiadał, że na skale mijał parę osób z podobnym problemem - łapały się za linę, przechylały trochę poza szlak i tak sobie radziły. Na nikim nie robiło to większego wrażenia.
I jeszcze jedną rzecz opowiadał - podobno było diabelsko zimno. Jedyną szansą na chwilowe ogrzanie się, było ukrycie się za jakimś głazem. Nie było to jednak bezpieczne, bo natychmiast włączał się schemat psychiczny : "wszystko mi jedno. Zostanę tu. Nigdzie nie idę".
Moja grupa do hotelu wróciła jako jedna z pierwszych (przynajmniej z tego mogę być dumna :) , a Marcin przywitał mnie słowami "Co ty kiedyś mówiłaś o Jebel Toubkal? Gdzieś to mam. Wchodzisz tam sobie sama!" :D
Nasz hotel to ten z żółtym dachem. Popatrzcie, jak dużo nowych miejsc noclegowych się buduje.
Schody, na których poległam.
Przepraszam za dużą ilość zdjęć. Robię to głównie dla siebie. W końcu są na nich miejsca, których i ja nie widziałam...
Wspólne śniadanie w hostelu (dla jednych śniadanie, dla innych arbuzy :D i o 10.00 gotowi byliśmy do zejścia. Wprawdzie rozważaliśmy opcję skorzystania z helikoptera dzięki naszej ubezpieczalni (niestety, ubezpieczenie na ten wyjazd było dość wysokie. "Dżungla" kwalifikuje się jako "sporty ekstremalne" według przepisów :/ ), ale ostatecznie zrezygnowaliśmy. Schodziło się lepiej, niż wchodziło. Problemem było tylko to, że zaczynały boleć mięśnie. A potem każdy krok sprawiał ból (coś jak u małej syrenki, gdy zamieniła ogon na nogi :D
Kijki bardzo się przydawały.
I, około 13.30, pojawiliśmy się pod punktem startowym. Chłopiec Jacka już na nas czekał i oznajmił, że do pokoju VIP w pakiecie dołączony jest lunch w restauracji na terenie parku. Bardzo luksusowej restauracji. Faktycznie - takiej ilości dań i tak pięknie wyglądających, to naprawdę dawno nie widziałam. Jednak w moim przypadku to była zwykła strata pieniędzy (arbuzów nie było :D
Spotkaliśmy natomiast kilku turystów, którzy razem z nami spali w Laban Rata i wchodzili na szczyt - wszyscy wyglądali, jakby przez noc postarzali się o 10 lat. Jednej z kobiet nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa - gdy próbowała wstać od stołu, przewróciła się i nie mogła podnieść. Tak, ta Góra, to wbrew pozorom nie przelewki. Jest turystyczna, owszem (w biurze parku można nawet wykupić certyfikat zdobycia szczytu za 10 MYR), ale ma też różne środki obrony i potrafi zaatakować z niespodziewanych stron.
Stojąc u jej podnóża, nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze parę godzin temu niektórzy z nas tam byli. Camillo, Marcinie - jestem z Was bardzo, bardzo dumna...
C.D.N.Kochani, wiedziałam, że można na Was liczyć. Dziękuję :* Wbrew pozorom, to dla mnie bardzo emocjonalny wpis i długo biłam się z myślami, jak to zrobić. I czy mogę się tu aż tak odsłonić. Dziękuję za to, że mogłam....
@sranda, trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Nie jestem typem sportowca, ale przed wyjazdem zrobiłam, co mogłam. Na Kinabalu nie wchodziłam "z marszu". Chodzę po górach, po Tatrach też. Przed wyjazdem biegałam, robiłam treningi wytrzymałościowe, starałam się lepiej odżywiać i, wbrew pozorom, faktycznie ograniczyłam palenie. Spałam na 3500 m n.p.m. i nie było żadnych problemów. Po prostu myślę, że jednak każdy organizm reaguje inaczej. Ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Pewnie mogłam się lepiej przygotować - zawsze można "lepiej" i "więcej"...
@zuzanna_89, @olus, @bozenak, @Japonka76 - dzięki za słowa wsparcia. Byłam i w jakiś sposób nadal jestem tym, hmmm, "załamana" to może nie jest odpowiednie słowo. Bardziej - siedzi gdzieś to we mnie w środku, znacie to uczucie, prawda? Chciałam tam wejść bardziej, niż wielu innych rzeczy w życiu. Jednak pocieszam się jednym - po powrocie, ktoś mądry (dziękuję :* ) powiedział tak : jeśli jeden członek wyprawy wszedł na szczyt, to wyprawa jest udana...
@Don_Bartoss - :D :D :D "you made my day" :D :D Dziękuję :D Delikatnie chcę Ci jednak przypomnieć, że nie tylko samo rzyganie było moim problemem :D
@dj3500 - jesteś cudowny :D ten avatar to cała ja, poważnie :D Prześlij mi go na priv, proszę - z chęcią skorzystam :D
@Maxima0909 - dziękuję... Masz rację, to było mega trudne. Miło mi rozmawiać z kimś, kto to rozumie...
@Kalispell - dziękuję. Po prostu bardzo miło poczuć wsparcie...@BrunoJ - dziękuję :*
Wróciliśmy do hostelu Jacka na piechotę - ja trzymając się nieco z tyłu. Wstyd mi było przyznać się temu wspaniałemu człowiekowi, że, no, że zawiodłam...Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jack wyściskał nas serdecznie i szczególnie interesowało go, czy podobał się nam pokój ("O, tak, Jack. Kąpałam się i kąpałam" :D "Widzisz, jak się dobrze trafiło?" - powiedział z zadumą. "Przy takich problemach bardzo poprawia nastrój człowiekowi, jak się dobrze umyje" :D Miał rację - gdy wzięliśmy prysznic u niego w domu (pierwszy od dwóch dni :) samopoczucie trochę mi się poprawiło :D
Ponieważ autobusy do Kota Kinabalu odjeżdżają rano, jeszcze przed wyjściem w góry Jack oznajmił, że do miasta zawiezie nas jeden z jego chłopców. Za darmo. Przy próbie zapłaty za nasz nadprogramowy nocleg - tylko machnął ręką. Właśnie taki jest Jack - pieniądze są dla niego mniej ważne, niż ludzie. Miło było przebywać w jego towarzystwie i, gdybym kiedykolwiek miała tam wrócić (ciężko z tym wracaniem. Wszędzie by się chciało, a na świecie jeszcze tyle nowych miejsc...), to nie dla "Borneo". Marzę o tym, żeby wrócić dla Jacka :)
Po smutnym pożegnaniu chłopiec Jacka zawiózł nas do Kota Kinabalu, prosto pod nasz hostel (bilety autobusowe kosztują podobno 20 MYR ). W Masada Backpackers Hostel mieliśmy zarezerwowane dwie ostatnie noce - w sumie 190 MYR. Hostel jest bardzo przyjazny - do dyspozycji gości jest pralka (oj, przydała się :), komputery z internetem, coś w rodzaju pokoju dziennego, gdzie można zagrać w gry planszowe, poczytać książki itp, lodówka i podobne udogodnienia. Śniadania są w cenie noclegu - przy czym każdy robi je sobie sam, z dostępnych produktów. Łazienki wspólne, ale jest ich tak ilość, że nie ma problemu z żadnymi kolejkami. A nasz pokój miał dodatkowo wyjście na mały tarasik, gdzie spokojnie można było siedzieć wieczorami. Bardzo miłe miejsce :)
Kolejnego poranka poszliśmy na przystań promową. Wokół Kota Kinabalu znajduje się mnóstwo małych wysepek, na których można nurkować, snoorkować i uprawiać chyba każdą wodną aktywność. To był nasz plan na ten dzień - porządnie wymoczyć w wodzie obolałe mięśnie (i żadnych schodów, nie ma mowy! :D Wprawdzie nie mieliśmy zarezerwowanej żadnej wycieczki, ale liczyliśmy, że sama nas znajdzie. I nie przeliczyliśmy się :D Po dwóch minutach podszedł do nas miły pan z segregatorem wypełnionym zdjęciami okolicznych wysepek. Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia - płyniemy na Mamutik (gdzie podobno najlepiej jest snoorkować), Sulug (którą pan odradzał, bo nic tam nie ma - żadnych restauracji itp, więc zupełnie nie ma sensu płynąć. Nuda :D i Manukan (gdzie też jest fajnie i można dużo zjeść i poznać nowych przyjaciół, no, pan generalnie bardzo zachwalał :D
Cena za wycieczkę - 43 MYR od osoby. Potem się jeszcze okazało, że trzeba dopłacić 10 MYR podatku, ale i tak zrobiliśmy dobry interes, bo w nagrodę pan pokazał nam panią, która sprzedaje przemycane papierosy (no co? Nie musiałam już ograniczać palenia, więc postanowiłam, że teraz nadrobię sobie wszystkie stracone dni, kiedy tęsknie spoglądałam w stronę otwartej paczki. Ale za każdym razem gdy już-już chciałam sięgnąć po papierosa, ukazywał mi się Kinabalu grożący palcem :D Z papierosami na Borneo jest tak - w sklepach dostępne są głównie zachodnie gatunki, w cenach nawet droższych, niż u nas. Natomiast po ulicach chodzą różne pomocne panie (głównie to są panie) z dużymi torbami. Wystarczy przysiąść na ulicy na chwilkę i poobserwować. Szybko wyłonimy je z tłumu - chodzą tam i z powrotem, powoli i dostojnie. I owe panie sprzedają papierosy z Indonezji (mi bardzo odpowiadały. Cena też - najczęściej 5 MYR za paczkę).
Pan od wycieczek wręczył nam karteczki-bilety i gdy zakupiliśmy już artykuły pierwszej potrzeby, mogliśmy wsiadać na łódź. Okazało się, że każdy dostaje wycieczkę "skrojoną na miarę" - tzn. wybierasz wyspy, pomiędzy nimi kursuje twoja łódka - jednych dowożąc, innych odwożąc przy okazji gdzie indziej. Mistrzowie logistyki - naprawdę, ogarnąć tylu turystów i ich odmienne kierunki i godziny płynięcia, to duże osiągnięcie. Ale działa.
Do pierwszej wyspy płynęliśmy około pół godziny. Sternik umówił się z nami ponownie na przystani za dwie godziny i popłynął dalej, rozwozić gdzie indziej wielbicieli wodnego wypoczynku.
I oto wyspa pierwsza (a teraz postaram się wprowadzić trochę ładu i praktyczności, w moich emocjonalnych wypocinach :D
1. Mamutik.
Wyspa bardzo przez pana zachwalana. Ale chyba zachwalał ją z równą intensywnością wszystkim wokół, bo jej centralna część wyglądała tak :
Bardzo ładna, bardzo turystyczna wyspa. Mnóstwo restauracji, strzeżonych kąpielisk i innych udogodnień. Mnóstwo wycieczek turystycznych, hałas, porozrzucane wszędzie jedzenie, takie tam. Woda, zwłaszcza przy brzegu, mocno zmulona. Natomiast głębiej, tam, gdzie nie dochodziły już rozbawione dzieci - snoorkowanie bardzo przyjemne. Wprawdzie pewnie dla znawców tematu szału by nie było, natomiast ja cieszę się z każdej rybki zobaczonej pod wodą :) (no i naprawdę mnóstwo koralowców) (ale uczciwie - nie mogło się to równać z Mabul).
Jeśli natomiast odeszło się kawałek dalej od najbardziej atrakcyjnej (według chińskich turystów) części wyspy, można było znaleźć i takie miejsca :
A pośrodku wyspy spacerowali jej naturalni mieszkańcy. Nie wiem, jakim cudem warany przetrwały - nie zadeptane i nie zagłaskane na śmierć.
Podsumowując - to bardzo miła wyspa dla rodziców z dziećmi (bezpiecznie, dużo płycizn itp), na romantyczny obiad (nie no, trochę przesadziłam - siedzenie w tłumie turystów raczej nie ma wiele wspólnego z romantyzmem :D Natomiast jeśli masz nowy, piękny strój plażowy i bardzo, ale to bardzo chcesz go pokazać - płyń na Mamutik. Tam na pewno go docenią :D
2. Sulug.
Pan sternik nie był zbytnio zadowolony, gdy dowiedział się, że płyniemy na Sulug. "Po co? - dopytywał uparcie. - "Tam nic nie ma". My jednak, gdy tylko zobaczyliśmy wyspę na horyzoncie, poczuliśmy, że to jest dokładnie to, o co nam chodzi.
Na Sulug rzeczywiście nic nie było - nawet pomostu. Trzeba wyskoczyć z łodzi prosto do wody, przy akompaniamencie przeklinającego pod nosem sternika, który próbuje utrzymać łódkę uderzaną mocnymi falami.
Prawdziwa bezludna wyspa. Piękna, Tylko ty, piach i woda. To miejsce ma tyle uroku, że śmiejesz się w głos, jak dziecko - ze szczęścia.
Cała dla nas. Tylko na chwilę zawitało do nas dwóch chłopaków (ich łódź czekała przy wyspie). Jednak chyba szukali innych wrażeń, bo przeszli raz wzdłuż plaży i odpłynęli. Na szczęście :)
Według mnie - jedno z najpiękniejszych miejsc. Jeśli chodzi o snoorkowanie, to zabijcie mnie, nie pamiętam :) Za bardzo byłam zajęta skakaniem przez fale, krzyczeniem z radości i leżeniem, w całkowitym szczęściu na wodzie.
Miejsce, w którym możesz poczuć się całkowicie wolnym. Możesz nawet pływać bez stanika i nikomu nic do tego :)
Standardowy scenariusz dotyczący bezludnych wysp :) znaleźliśmy list w butelce :) A właściwie nie w butelce, tylko w plastikowym słoiku i nie list, a przedmioty, które pewnie ktoś płynąc na łodzi ukrył w tym nieprzemakalnym ochraniaczu, żeby się nie zniszczyły i nie przepadły. Niestety, jednak w jakiś sposób przepadły. W środku były pieniądze, telefon komórkowy, zapalniczka i papierosy. Typowy zestaw potrzebny do przetrwania na bezludnej wyspie :D (tu było tak pięknie, że na moment uwierzyliśmy w cuda i mieliśmy chwilę nadziei, że może powróciły do nas pieniądze, które nam ukradziono. Padłabym trupem na miejscu, gdyby okazało się, że w środku jest dokładnie taka sama kwota :D Przedmioty zaginęły stosunkowo niedawno, bo telefon jeszcze się trzymał na resztce baterii. Oszczędzę wam dokładnego opisu długich i skomplikowanych rozmów telefonicznych, które odbyłam z bezludnej wyspy ("Do you speak English?" "No. Moment" i do słuchawki podchodziła kolejna osoba. I tak ze dwadzieścia razy :D W końcu zguba wróciła do właściciela (zostawiliśmy słoik w recepcji naszego hostelu i poprosiliśmy, żeby pani zadzwoniła pod któryś z numerów. Właściciel wkrótce odebrał rzeczy).
Przepiękna wyspa. Polecam z całego serca. Ma tylko jeden minus. Bardzo mały (dosłownie :D Odczułam go, gdy poszłam trochę dalej od brzegu, pozbierać muszle. Po kilku minutach obsiadły mnie całą malutkie, czarne diabelskie pomioty (bo inaczej nie można tych demonów nazwać :D Muszki piaskowe. Gryzą jak diabli (a potem piecze, swędzi i długo się goi). Jedynym ratunkiem było natychmiastowe wskakiwanie do wody. Nie wiem, czy się topiły (ale mam taką nadzieję :D , natomiast odpuszczały. Na chwilę. Dodatkowo były bardzo inteligentne. Dopóki nie wiedziały, że tu jesteśmy, siedziały sobie spokojnie dalej od brzegu i obgryzały (czy co tam te muszki robią) muszle. Niestety, gdy nieopatrznie podeszłam i zorientowały się, że mają smacznych gości, cała ich kolonia, miasto, a nawet państwo, nie opuszczało nas już ani na krok. Brzeg, nie brzeg - nigdzie nie byłeś bezpieczny.
3. Manukan.
Kolejna wypoczynkowa wyspa. Przypłynęliśmy do niej dosyć późno, więc turystów nie było już tak wielu, jednak patrząc po ilości restauracyjnych stolików, można się domyślać, jak duży tłum jest tu w ciągu dnia.
Jeśli chodzi o snoorkowanie, to tu chyba było najgorzej. To również zdanie grupy mężczyzn, którzy płynęli z nami łodzią, ale oni ujęli to chyba dosadniej "Widziałem tu wielkie g..." :D Dla nas było to raczej miejsce odpoczynku po intensywnym dniu.
Pomost dla turystów.
Pewnie również dobre miejsce dla rodzin z dziećmi - odgrodzone kąpielisko, ratownicy, duże zaplecze gastronomiczne. Nas szczególnie ucieszyła olbrzymia łazienka, gdzie pod prysznicem można było spłukać z siebie morską sól. Na wyspie można też było wynająć domki na noc. Szczerze mówiąc, ja niezbyt miałabym tam co robić, ale może to atrakcyjna oferta dla osób, które lubią spędzać czas na kąpieliskach.
Pora wracać. O 18.00 odpływały ostatnie łodzie na stały ląd, więc wszyscy jednodniowi turyści zmierzali na przystań.
Jeszcze ostatnie pamiątki :) sami widzicie - rodzaj kurortu.
I wracamy. Warto zobaczyć każdą z wysp, każda jest inna. Jednak moim numerem jeden jest zdecydowanie Sulug. A potem długo długo nic :)
Gdy przybiliśmy do brzegu Kota Kinabalu, czekała nas ogromna niespodzianka. Otóż przystań wieczorem wygląda zupełnie inaczej, niż za dnia. Na całym terenie rozkłada się olbrzymi targ - z rybami, owocami, daniami obiadowymi itp. Czyli coś, co kochamy :)
Targ, z niesamowitym klimatem i doskonałymi cenami - talerz pysznej zupy, 4 MYR, mrożona herbata - 2 MYR.
Nie do końca wiem, z czego robią te napoje. Każdy jest, hmmm, no niebo w gębie. Trzeba tylko uważać na jedno - Malezyjczycy wszystko przesadnie słodzą - na dnie każdego kubka czeka już przygotowany syrop cukrowy (mniej więcej 1/4 kubka :/ :D Początkowo nie chcieli ulec naszemu błagalnemu "no sugar, please" (bo jak to? Czemu chcemy się pozbywać tego, co najlepsze? :D Jednak gdy już się ugięli - zapijaliśmy się genialnymi napojami prawie cały czas :)