Trekking w Petrze trwał z 8 godzin, dostarczył nam niesamowitych wrażeń i niemiłosiernie nas wymęczył. Temperatura i słońce trochę dało nam do wiwatu, gdyż zużyliśmy wszystkie zapasy wody, które mieliśmy przy sobie. Pierwszą rzeczą którą wraz z Rafałem zrobiłem zaraz po powrocie do samochodu, to dobraliśmy się do napojów schowanych w bagażniku. Na terenie starożytnego miasta można było kupić jak najbardziej coś do picia, jednak cena była mocno zawyżona. Zdarzało się nieraz, że stanowiska z pamiątkami były zwyczajnie rozstawione, a w okolicy nie znajdował się ani jeden sprzedawca. Beduini najwyraźniej wierzą w zaufanie między sobą, gdyż w przypadku gdyby ktoś przywłaszczył sobie czyjeś rzeczy na pustyni, odebrał by mu też życie.
Mając już odwiedzone starożytne miasto mogliśmy się skierować na jedną z najpiękniejszych pustyń świata, Wadi Rum. Pustynia Wadi Rum jest definitywnie jednym z najpopularniejszych miejsc w Jordanii wśród turystów. Popularnymi formami wypoczynku jest zwiedzanie pustyni samej w sobie, camping "pod gwiazdami", jazda na wielbłądach oraz wspinaczka. Trzeba przyznać, że duży napływ turystów w ten rejon kraju spowodował majętności Beduinów i w tych czasach nie jest to nic obcego spotkać starego nomada z telefonem komórkowym czy będącego w posiadaniu najnowszego modelu samochodu terenowego. W każdym bądź razie UNESCO umieściło w 2011 roku pustynie Wadi Rum na listę światowego dziedzictwa i trzeba przyznać, że nie bez przyczyny.
Przed wjazdem na pustynie musieliśmy się zameldować w Visitor Center jako turyści. Następnie Beduin pilnujący wjazdu skontaktował się z naszym przewodnikiem, i poinformował go, że lada moment będziemy na głównym parkingu i by ten nas odebrał. Chwilę później poznaliśmy Shteiwi'ego, sympatycznego przewodnika oraz opiekuna naszego campingu. W ramach zapoznania i zajęciem się sprawami formalnymi zawiózł nas do siebie. Beduini nieźle się tam ustawili, bo od razu poinformowali nas o możliwości wykupienia różnych pakietów podróżniczych po pustyni, a następnie mówią o dodatkowej opłacie za dojazd do campingu. Za dodatkowe atrakcje odmówiliśmy, ale transport na pustynny camping musieliśmy zaakceptować. Innego wyjścia nie było by tam dojechać bez przystosowanego samochodu na ten teren. Długi spacer z cięzkimi bagażami również odpadał. Koszt za grupę wyszedł nie bagatela 20 JD w jedną stronę, co było bardzo nie adekwatne do długości jazdy. Camping w gruncie rzeczy okazał się skromny, ale bardzo klimatyczny. Dla naszej czteroosobowej grupy przypadł jeden wspólny namiot.
Z Rafałem postanowiliśmy nie próżnować i przejść się jeszcze kawałek po pustyni i zobaczyć zachód słońca. Gosia z Asią natomiast zostały w tym czasie w obozie.
W momencie zachodu było tam niesamowicie pięknie. Aż żal, że dziewczyny z nami nie poszły, bo takie momenty nie często mogą się powtórzyć. Kiedy słońce już całkowicie zaszło mieliśmy wszyscy miłą przyjemność spędzić noc przy ognisku z Beduinami i turystami z innych campingów wspólnie się poznając.
Dzień 14.05.16 - Wari Rum Pustynia Wadi Rum to 720 km2 z płaskimi dolinami oraz z gigantycznymi kolorowymi masywami. Skałami i wydmami z oszałamiająca gamą kolorów, barwy od białego poprzez różne odcienie pomarańczowego aż do czarnego otaczają człowieka wszędzie aż po horyzont. I to właśnie sprawia że ta pustynia jest magiczna, ale tak samo jak na większości pustyń trudno skryć się na niej przed słońcem. My przytargaliśmy ze sobą duży zapas wody na całodzienny trekking który miał nam starczyć do aż wieczora. Temperatury panujące tutaj jednak potrafią być naprawdę wysokie, więc trzeba musieliśmy dbać o częste nawadnianie się. Swoją drogą był dopiero maj, nie wyobrażam sobie co by było jak byśmy przyjechali dwa miesiące później. W nocy natomiast temperatura utrzymuje się w granicach 22 stopniach. Wiemy jednak, że jak tylko słońce wzejdzie temperatura skoczy nawet do 35 stopni i będziemy pochłaniali naprawdę duże ilości napojów. Zdecydowanie przydało się nad dobre nakrycie głowy i możliwe częste przebywanie w cieniu skał o ile to było możliwe. Nim jeszcze słońce zaczęło najmocniej świecić na nas, wybraliśmy się na mały trekking po pustyni. Oszczędzając siły poruszaliśmy się wzdłuż skał by skrywać się jak najczęściej w cieniu i ciesząc się z tego niesamowitego cudu natury, którym jest pustynia Wadi Rum.
Na pustyni jest wiele obozów beduińskich przeznaczonych dla turystów jak i takich będących domem dla zwierząt hodowlanych. Nieraz widzimy jak pasterze wraz ze stadem kóz przemierzają w pełnym słońcu pustynie i nie mając z tym większych problemów. Wadi Rum jest domem dla wielu zwierząt. Są to między innymi węże, które na szczęście występują w nielicznej grupie, jaszczurki w śród których znaleźć można mierzącą nawet 35 cm Niebieską Agmę i, aż 8 rodzajów skorpionów. Występują również i ssaki takie jak dromadery, kozły górskie, gazele, koty pustynne, dzikie psy czy nawet zające. W tej części pustyni, przeznaczonej dla turystów, większość z groźniejszych zwierząt jest tropiona i zabijana ze względów bezpieczeństwa. Nam nie udaje się spotkać przez cały pobyt żadnego z wyżej wymienionych zwierząt, prócz owadów, małych jaszczurek, kóz i psów pasterskich. Jednak nie raz spotkaliśmy się z kośćmi większej zwierzyny, prawdopodobnie wielbłąda bądź kozy.
Kolo godziny 13, podczas największego słońca, wracamy do obozy by schować się w cieniu namiotu. Nasz przewodnik Shteiwi, widząc nas strudzonych, przyniósł nam zimne i orzeźwiające napoje. Następnie zaprosił na beduińską herbatę oraz na shishe w cieniu skał. Wszyscy chętnie dołączyliśmy do niego i słuchaliśmy jak opowiadał o zwyczajach panujących w jego kulturze.
Wadi Rum swego czasu był zamieszkiwany przez wiele różnych kultur. Pozostałości w rodzaju malunków naskalnych, petroglifów czy pustynnych świątyń są obecne do tego czasu. Teraz pustynia jest jednak głównie zamieszkiwana przez Beduinów oraz ich zwierzęta hodowlane. Wgłębi pustyni również występują obozy, jednak te gównie służą do polowań na okoliczna zwierzynę.
O 16 kiedy słońce już trochę mniej dawało po sobie znać, ruszyliśmy w innym kierunku pustyni.
Z jednego ze stoków piaskowych Rafał postanawia nawet zbiec, przy czym głośno mu kibicowaliśmy. Pokaz był widowiskowy, jednak końcówka okazała się dla niego nie fortunna, w wyniku czego musimy trochę mu pomóc z otrzepywaniem z piachu.
Koło 18 poszliśmy na półkę skalną skąd mogliśmy podziwiać kolejny raz zachód słońca. Shteiwi i jego kuzyn Salem dołączyli by nam towarzyszyć. Salem zapewniał nas, że miał w ten dzień urodziny (zweryfikowaliśmy po powrocie informacji i okazało się, że trochę minął się z prawdą). Z tej okazji chciał zorganizować przyjęcie wieczorem w naszym obozie. By zaprezentować nam w jakim dobrobycie się obraza zaczął prezentować nam swój nowy prezent urodzinowy, cyfrowy aparat fotograficzny, który przy okazji potrafi dzwonić. Mówił, że ten dość dziwny wynalazek dostał prosto od znajomego ze Stanów.
Gdy już zaszło słońce zaczęli się zjeżdżać Beduini z innych obozów wraz z nowymi turystami, których jeszcze nie mieliśmy okazji poznać. Ognisko tworzyło cudowny klimat, jeden z Beduinów grał na lutni, a kolejny śpiewał. My zostaliśmy poczęstowani piwem i wielką misą gorącego dania - kurczaka z ryżem na ostro. Impreza była naprawdę bardzo przyjemna, bo mieliśmy okazje trochę więcej pogadać z innymi obcokrajowcami podczas tego wyjazdu. Na dodatek nasz solenizant zorganizował wielką butelkę Johnny'ego Walker'a i zaczął częstować wszystkich w okolicy. Beduini nie mogą co prawda pić alkoholu, bo są muzułmanami, jednak młodzi raczej nie zawsze się trzymają tych reguł i korzystają z dobrodziejstw innych kultur. Z czasem zaczęli robić się coraz bardziej śmielsi, co mogliśmy zaobserwować częstszym zagadywaniem do dziewczyn. Gosia i Asia jednak świetnie sobie radziły z adoratorami i bez problemu zbyły naszych beduińskich znajomych. Częste proponowanie alkoholu tu nic nie dawało, bo przecież dla Polaka jedna butelka modniejszego trunku to nic wielkiego! Impreza trwała dobre parę godzin nim wszystkich zmorzył sen, a kolejny dzień nie obyło się jednak bez bólu głowy naszych sympatycznych gospodarzy.
Ciąg dalszy nastąpi...Zdjęcia prezentowane w tym wątku należą do różnych autorów.
Przygoda w Jordanii miała niestety już powoli dobiegać końca, za sobą mieliśmy gorące piaski pustyni Wadi Rum, fascynujące starożytne miasto Petra oraz wiele piaskowych zamków. Ludzie, których poznaliśmy w tych regionach, pokazali nam niesamowity inny świat. A wszystko co czytaliśmy lub słyszeliśmy w domu o niebezpieczeństwach i nieciekawych sytuacjach okazały się nieprawdą. Teraz jednak czekał nas Izrael, a nasze oczekiwania w stosunku do odwiedzonej Jordanii były wysokie.
15.05.16 - Z powrotem w Izraelu O 9 rano byliśmy po śniadaniu i gotowi do wyjazdu. Na parking odwiózł nas Shteiwi, który definitywnie odmawiał sobie alkoholu dnia poprzedniego. Po Salemie widzieliśmy, że był chyba zmieszany swoim zachowaniem z dnia poprzedniego, a ilość alkoholu, którą spożył wcale mu nie pomagała. Na parkingu sfinalizowaliśmy sprawę campingu. Shteiwi do tej pory nie wydał się nam na bystrego gościa, nadrabiał natomiast swoim sympatycznym i pomocnym nastawieniem. Więc kiedy przyszło mu załatwiać z nami rachunki, musieliśmy trochę mu w tym pomóc, bo chciał nam policzyć podwójnie za wszystko. Nie robił tego specjalnie i nie mielimy wcale do niego żalu, aczkolwiek koszty podróżowania po Izraelu i Jordanii okazały się nieco większe niż zakładaliśmy, dlatego też musieliśmy uważać na każdy grosz. Na pożegnanie wszyscy grzecznie wymieniliśmy się kontaktami, a następnie ruszyliśmy w stronę Akaby gdzie mieliśmy oddać samochód i przekroczyć granicę. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy z jednej rzeczy jaka miała nas czekać na miejscu. Mianowicie w południowych rejonach Jordanii i Izraela przez najbliższe 2-3 dni miały być niesamowite upały. Mieszkańcy sami wspominali, że to nie częsty przypadek w tych regionach o tej porze roku. Więc jak tylko wysiedliśmy z naszego samochodu w Akabie w okolicach jordańskiej plaży, niespodziewanie uderzyła nas potężna gorąc. W klimatyzowanym samochodzie przez ostatnią godzinę nikt się nie przygotowywał na taki upał z temperaturami ok. 40 stopni.
Ukojenia szukaliśmy na plaży, jednak my jako obcy budziliśmy duże zainteresowanie i zwracaliśmy na siebie uwagę wielu par oczu. Trochę czuliśmy się skrępowani widząc kobiety ubrane w długie spodnie, z zakrytymi rękoma czy z chustami na głowie, ale chcieliśmy się trochę ochłodzić w wodzie. Wytrzymaliśmy może z 30 minut nim zdecydowaliśmy, że robimy małą sensację wśród mieszkańców. Ruszyliśmy w stronę centrum i po chwili wylądowaliśmy w pobliskim klimatyzowanym McDonaldzie na zimnej coli. Było naprawdę gorąco i zdolni byliśmy chyba do przechodzenia naprawdę krótkich odcinków, a ten lokal po postu znajdował się niedaleko. Planowaliśmy w mieście zobaczyć jeszcze jedno muzeum, ale przy takiej temperaturze było to dla nas niewykonalne. Pozostało nam więc odstawienie samochodu pod hotel Radisson. W Akabie były dwa miejsca by móc to zrobić. Poinformowano nas, że jak pojedziemy do tego oddalonego od centrum miasta to załatwią nam taksówkę na koszt firmy prosto na granicę. Na miejscu umowa o darmową taksówkę nie miała miejsca. Najwyraźniej był to zwykły wymysł pracownika od którego odbieraliśmy samochód w stolicy parę dni wcześniej. Wiedzieliśmy, że mamy z centrum bliżej do przejścia granicznego, więc poprosiliśmy o dodatkowe 15 minut by tam dojechać. Chociaż tyle moglibyśmy zaoszczędzić, bo koszt taksówki z obu miejsc różnił się ponad dwukrotnie. Spod wypożyczalni wprost na granice zabrała nas taksówka po już dobrze stargowanej cenie. Przez ostatnią godzinę i tak cały czas mieliśmy niezłe zamieszanie i panowało lekkie zdenerwowanie, a dodatkowo na granicy spodziewaliśmy się dłuższego posiedzenia ze strony Izraelczyków. Na szczęście całe przejście trwało może 45 minut i tylko dłużej zajęło sprawdzanie jednego plecaka, a następnie zadaniu kilku pytań przez pracowników. Pojawiły się jak zwykle standardowe pytania typu dokąd jedziemy i na jak długo. Kiedy wymieniliśmy kilka religijnych obiektów, zapytano nas tylko czy jesteśmy Chrześcijanami, po czym puszczono nas dalej. Granica jednak znajdowała się blisko miasta, może oddalona maksymalnie o 5 kilometrów od naszego hostelu. Jednak nic nie wskazywało by cokolwiek kursowało na tym odcinku. Taksówki żadnej również nie było w okolicy. W normalnych warunkach pogodowych prawdopodobnie byśmy przeszli taki odcinek na pieszo. Wtedy po prostu nie dało się zrobić kilku dziesięciu metrów by się nie zapocić i nie zmęczyć. Złożyło się jednak, że nie musieliśmy wiele przejść nim przyjechała taksówka robiąc kurs na granicę. Do centrum miasta skorzystaliśmy w takim razie z transportu. Cena kursu jednak była wysoko policzona bo oplata startowa wyniosła tyle samo co przejechanie tych 5 kilometrów. Ale upalne godziny mogliśmy przeczekać w hostelu.
Na izraelskiej ziemi czekał nas dwu dniowy nocleg w Ejlacie, nim mieliśmy ruszyć dalej. Miasto leżące vice versa w stosunku do Akaby. Również położone nad Morzem Czerwonym tylko, że dużo bardziej przyjemniejsze i dostosowane dla turystów.
Jednak co to by była za przygoda gdyby nie odbyła się chociaż bez jakiegoś negatywnego doświadczenia. Przez ten całodniowy harmider, który panował tamtego dnia uświadomiłem sobie dopiero w hostelu, że nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego. Ostatnim razem był w moim posiadaniu w momencie kiedy przepakowałem się na plażę w Akabie. Cały czas był przypięty do paska, więc jakoś nie zwracałem na niego uwagi. W momencie kiedy szliśmy na plażę uznałem, że w taki upał nie będę biegał i robił zdjęć. Temperatura zwyczajnie odstręczała do tego. Nie udało mi się ustalić tego do dnia dzisiejszego w którym miejscu zaginął, chociaż wydzwaniałem i mailowałem w parę miejsc, m.in. do hotelu czy taksówkarza z którym mieliśmy do czynienia. Dlatego też większość zdjęć ode mnie przepadła bezpowrotnie, na szczęście reszta ekipy czynnie dokumentowała cały wyjazd. Dodam tylko, że podczas naszej dwu tygodniowej wyprawy na Bliski Wschód była to tylko jedna mało przyjemna sytuacja.
Wieczorem, kiedy już w miarę pogodziłem się z owym faktem, poszliśmy wszyscy na plaże.
Ejlat jest miastem bardzo turystycznym i w przeciwieństwie od Akaby, będącej oddalonej o 5 km, tutaj nikt się nie przejmuje strojem czy różnicą kulturową. I co najważniejsze dostęp do alkoholu jest tu dużo łatwiejszy niż w Jordanii! Ejlat wydaje się być takim Las Vegas Ameryki. Chociaż to trochę za dużo powiedziane. Miasto dalej należy do Izraela, ale nie spotka sie tu ortodoksyjnych Żydów na ulicach. Turyści jednak z różnych stron świata przyjeżdżają w tą część Izraela tylko po to, by wypoczywać na gorących piaskach, gdyż temperatura w okresie zimowym osiąga około 22 stopni. W mieście niestety próżno szukać zabytków, gdyż najstarszą budowlą z roku 1950 jest jedynie turecki posterunek. Natomiast bez problemu znajdzie się tam luksusowe hotele, zaraz przy galeriach handlowych, które skupiają największe sklepy z czołowych marek.
Dzień 16.05.16 - Plażowanie w Ejlacie i Timna Park Piekło, w dosłownym znaczeniu, miało trwać jeszcze dwa dni. Gdyż upał na zewnątrz hostelu był nie do zniesienia. Nie pozostawało nic innego do wyboru jak siedzieć w klimatyzowanym pokoju lub ruszyć na plażę. Dla mnie osobiście taki rodzaj aktywności, przesiadywania nad wodą, jest mało atrakcyjny. Jednak by nie tracić dnia, warto było chociaż trochę złapać słońca i popluskać się w wodzie. Alternatywą było zrobienia krótkiego trekkingu po okolicznej pustyni, lecz myślę, że mogłoby być to moje samobójstwo w ten dzień.
Świetna relacja
:-)Mógłbyś podać nazwę hostelu, w którym zatrzymaliście się? Poleciłbyś go? Na jakiej stronie najlepiej czyt. najtaniej jest go rezerwować? Pzdrw
Jutro postaram się wrzucić kolejną część, ta będzie całkowicie poświęcona Jordanii.yaris21 napisał:Świetna relacja
:-)Mógłbyś podać nazwę hostelu, w którym zatrzymaliście się? Poleciłbyś go? Na jakiej stronie najlepiej czyt. najtaniej jest go rezerwować? PzdrwMy nocowaliśmy w Bdeiwi Hostel & Hotel w Ammanie i rezerwowaliśmy przez Booking.com. Chyba był to jeden z najtańszych jakie znaleźliśmy w mieście. Jeśli nie oczekuje się drinków z palemką i lśniących pomieszczeń to standard był ok za tamte pieniądze. Śniadanie bardzo syte i zawsze częstowali herbatą. No i dwukrotnie dostaliśmy shishe
:)W razie pytań wal śmiało.
:)Jak by co szybciej odpiszę przez FB https://www.facebook.com/poznajmojaprzygode/
Bardzo fajna relacja. Czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy. Jordania wydaje sie bardzo ciekawa, z wieloma ukrytymi perelkami i nie skazona masowa turystyka.
mordek napisał:Bardzo fajna relacja. Czy planujesz umieścić jakieś podsumowanie kosztów?Wybacz że tak długo nie odpisywałem ale nie zajrzałem na temat pod postem od dłuższego czasu, a też trochę czasu mi zajeło znalezienie konkretnych wydatków.Poniżej kosztorys z Izraela i Jordanii z maja 2016:Lot 415złTaxi lotnisko - Jerozolima 19$ = 77złSamochód Izrael 500zł (125zł/osoba)Samochód Jordania 822zł (205zł/osoba)opłata za oddanie samochody w Akbie 205,95 (51,49zł/osoba)Noclegi wszystkie 900złJordan Pass 70 JOD = 410złKarnet na Parki 110 NIS = 110złOpłata wyjazdowa z Izraela 175 NIS = 175złBenzyna Izrael 844zł (211zł/osoba)Benzyna Jordania 229,46zł (57,36zł/osoba)Różnego rodzaju wydatki (bilety, transport, jedzenie) 500 złRazem na osobę wyszło ok. 3200 zł za 2 tygodniePrzykładowe ceny:Timna Park: 42 NIS = 42złTaxi lotnisko - Jerozolima 19$ = 77zł (przepłacone moim zdaniem)Betlejem bilet (dwie strony) 6,8 NIS = 6,8złwoda 1,5 5 NIS = 5złhostel 2 noce w Jerozolimie 110 NIS = 110złsandwich w Betlejem 3 NIS = 3złfalafel w Betlejem 1 NIS = 1złwoda 0,5 w Betlejem 2 NIS = 2złmakaron sos chleb (Jerozolima) 33 NIS = 33złBus Jerozolima - Allenby Bridge 42 NIS + 5 NIS za bagaż = 47 złKrótki odcinek między granicą Izraela a Jordanii 55 NIS = 55 złtaxi granica amman 16 JD = 96złOObiad w centrum Ammanu 2 JD = 12złKolacja w centrum Ammanu 1,5 JD = 9złbus Amman - Adżlun 1 JD = 6złbus Adżlun - Jerash 1 JD = 6złtaxi Jerash - Amman 1,5 JD = 9złtaxi w Amman 2 JD = 12złCola w McDonaldzie w Akabie 2 JD = 12złtaxi z Akaby na granice 8 JD = 48złPociąg Tel Awiw - lotnisko 13,5 NIS = 13,50złDodam jeszcze od siebie, że transport między Izraelem a Jordanią na przejściu granicznym w Allenby Bridge jest najmniej opłacalny dla turystów. Jeśli nas czas nie goni to sugerowałbym wybrać jeden z dwóch pozostałych.
Witam wszystkich
:)Czy mozna kupić kartę wstępu do parków w Tel Avivie lub Jerozolimie?Pierwszym parkiem jaki zamierzam odwiedzić jest Qumran National Park?
Trekking w Petrze trwał z 8 godzin, dostarczył nam niesamowitych wrażeń i niemiłosiernie nas wymęczył. Temperatura i słońce trochę dało nam do wiwatu, gdyż zużyliśmy wszystkie zapasy wody, które mieliśmy przy sobie. Pierwszą rzeczą którą wraz z Rafałem zrobiłem zaraz po powrocie do samochodu, to dobraliśmy się do napojów schowanych w bagażniku.
Na terenie starożytnego miasta można było kupić jak najbardziej coś do picia, jednak cena była mocno zawyżona. Zdarzało się nieraz, że stanowiska z pamiątkami były zwyczajnie rozstawione, a w okolicy nie znajdował się ani jeden sprzedawca. Beduini najwyraźniej wierzą w zaufanie między sobą, gdyż w przypadku gdyby ktoś przywłaszczył sobie czyjeś rzeczy na pustyni, odebrał by mu też życie.
Mając już odwiedzone starożytne miasto mogliśmy się skierować na jedną z najpiękniejszych pustyń świata, Wadi Rum.
Pustynia Wadi Rum jest definitywnie jednym z najpopularniejszych miejsc w Jordanii wśród turystów. Popularnymi formami wypoczynku jest zwiedzanie pustyni samej w sobie, camping "pod gwiazdami", jazda na wielbłądach oraz wspinaczka. Trzeba przyznać, że duży napływ turystów w ten rejon kraju spowodował majętności Beduinów i w tych czasach nie jest to nic obcego spotkać starego nomada z telefonem komórkowym czy będącego w posiadaniu najnowszego modelu samochodu terenowego. W każdym bądź razie UNESCO umieściło w 2011 roku pustynie Wadi Rum na listę światowego dziedzictwa i trzeba przyznać, że nie bez przyczyny.
Przed wjazdem na pustynie musieliśmy się zameldować w Visitor Center jako turyści. Następnie Beduin pilnujący wjazdu skontaktował się z naszym przewodnikiem, i poinformował go, że lada moment będziemy na głównym parkingu i by ten nas odebrał.
Chwilę później poznaliśmy Shteiwi'ego, sympatycznego przewodnika oraz opiekuna naszego campingu. W ramach zapoznania i zajęciem się sprawami formalnymi zawiózł nas do siebie. Beduini nieźle się tam ustawili, bo od razu poinformowali nas o możliwości wykupienia różnych pakietów podróżniczych po pustyni, a następnie mówią o dodatkowej opłacie za dojazd do campingu. Za dodatkowe atrakcje odmówiliśmy, ale transport na pustynny camping musieliśmy zaakceptować. Innego wyjścia nie było by tam dojechać bez przystosowanego samochodu na ten teren. Długi spacer z cięzkimi bagażami również odpadał. Koszt za grupę wyszedł nie bagatela 20 JD w jedną stronę, co było bardzo nie adekwatne do długości jazdy.
Camping w gruncie rzeczy okazał się skromny, ale bardzo klimatyczny. Dla naszej czteroosobowej grupy przypadł jeden wspólny namiot.
Z Rafałem postanowiliśmy nie próżnować i przejść się jeszcze kawałek po pustyni i zobaczyć zachód słońca. Gosia z Asią natomiast zostały w tym czasie w obozie.
W momencie zachodu było tam niesamowicie pięknie. Aż żal, że dziewczyny z nami nie poszły, bo takie momenty nie często mogą się powtórzyć.
Kiedy słońce już całkowicie zaszło mieliśmy wszyscy miłą przyjemność spędzić noc przy ognisku z Beduinami i turystami z innych campingów wspólnie się poznając.
Dzień 14.05.16 - Wari Rum
Pustynia Wadi Rum to 720 km2 z płaskimi dolinami oraz z gigantycznymi kolorowymi masywami. Skałami i wydmami z oszałamiająca gamą kolorów, barwy od białego poprzez różne odcienie pomarańczowego aż do czarnego otaczają człowieka wszędzie aż po horyzont. I to właśnie sprawia że ta pustynia jest magiczna, ale tak samo jak na większości pustyń trudno skryć się na niej przed słońcem.
My przytargaliśmy ze sobą duży zapas wody na całodzienny trekking który miał nam starczyć do aż wieczora. Temperatury panujące tutaj jednak potrafią być naprawdę wysokie, więc trzeba musieliśmy dbać o częste nawadnianie się. Swoją drogą był dopiero maj, nie wyobrażam sobie co by było jak byśmy przyjechali dwa miesiące później. W nocy natomiast temperatura utrzymuje się w granicach 22 stopniach. Wiemy jednak, że jak tylko słońce wzejdzie temperatura skoczy nawet do 35 stopni i będziemy pochłaniali naprawdę duże ilości napojów. Zdecydowanie przydało się nad dobre nakrycie głowy i możliwe częste przebywanie w cieniu skał o ile to było możliwe.
Nim jeszcze słońce zaczęło najmocniej świecić na nas, wybraliśmy się na mały trekking po pustyni. Oszczędzając siły poruszaliśmy się wzdłuż skał by skrywać się jak najczęściej w cieniu i ciesząc się z tego niesamowitego cudu natury, którym jest pustynia Wadi Rum.
Na pustyni jest wiele obozów beduińskich przeznaczonych dla turystów jak i takich będących domem dla zwierząt hodowlanych. Nieraz widzimy jak pasterze wraz ze stadem kóz przemierzają w pełnym słońcu pustynie i nie mając z tym większych problemów.
Wadi Rum jest domem dla wielu zwierząt. Są to między innymi węże, które na szczęście występują w nielicznej grupie, jaszczurki w śród których znaleźć można mierzącą nawet 35 cm Niebieską Agmę i, aż 8 rodzajów skorpionów. Występują również i ssaki takie jak dromadery, kozły górskie, gazele, koty pustynne, dzikie psy czy nawet zające.
W tej części pustyni, przeznaczonej dla turystów, większość z groźniejszych zwierząt jest tropiona i zabijana ze względów bezpieczeństwa.
Nam nie udaje się spotkać przez cały pobyt żadnego z wyżej wymienionych zwierząt, prócz owadów, małych jaszczurek, kóz i psów pasterskich. Jednak nie raz spotkaliśmy się z kośćmi większej zwierzyny, prawdopodobnie wielbłąda bądź kozy.
Kolo godziny 13, podczas największego słońca, wracamy do obozy by schować się w cieniu namiotu.
Nasz przewodnik Shteiwi, widząc nas strudzonych, przyniósł nam zimne i orzeźwiające napoje. Następnie zaprosił na beduińską herbatę oraz na shishe w cieniu skał. Wszyscy chętnie dołączyliśmy do niego i słuchaliśmy jak opowiadał o zwyczajach panujących w jego kulturze.
Wadi Rum swego czasu był zamieszkiwany przez wiele różnych kultur. Pozostałości w rodzaju malunków naskalnych, petroglifów czy pustynnych świątyń są obecne do tego czasu. Teraz pustynia jest jednak głównie zamieszkiwana przez Beduinów oraz ich zwierzęta hodowlane. Wgłębi pustyni również występują obozy, jednak te gównie służą do polowań na okoliczna zwierzynę.
O 16 kiedy słońce już trochę mniej dawało po sobie znać, ruszyliśmy w innym kierunku pustyni.
Z jednego ze stoków piaskowych Rafał postanawia nawet zbiec, przy czym głośno mu kibicowaliśmy. Pokaz był widowiskowy, jednak końcówka okazała się dla niego nie fortunna, w wyniku czego musimy trochę mu pomóc z otrzepywaniem z piachu.
Koło 18 poszliśmy na półkę skalną skąd mogliśmy podziwiać kolejny raz zachód słońca. Shteiwi i jego kuzyn Salem dołączyli by nam towarzyszyć. Salem zapewniał nas, że miał w ten dzień urodziny (zweryfikowaliśmy po powrocie informacji i okazało się, że trochę minął się z prawdą). Z tej okazji chciał zorganizować przyjęcie wieczorem w naszym obozie. By zaprezentować nam w jakim dobrobycie się obraza zaczął prezentować nam swój nowy prezent urodzinowy, cyfrowy aparat fotograficzny, który przy okazji potrafi dzwonić. Mówił, że ten dość dziwny wynalazek dostał prosto od znajomego ze Stanów.
Gdy już zaszło słońce zaczęli się zjeżdżać Beduini z innych obozów wraz z nowymi turystami, których jeszcze nie mieliśmy okazji poznać. Ognisko tworzyło cudowny klimat, jeden z Beduinów grał na lutni, a kolejny śpiewał. My zostaliśmy poczęstowani piwem i wielką misą gorącego dania - kurczaka z ryżem na ostro. Impreza była naprawdę bardzo przyjemna, bo mieliśmy okazje trochę więcej pogadać z innymi obcokrajowcami podczas tego wyjazdu. Na dodatek nasz solenizant zorganizował wielką butelkę Johnny'ego Walker'a i zaczął częstować wszystkich w okolicy.
Beduini nie mogą co prawda pić alkoholu, bo są muzułmanami, jednak młodzi raczej nie zawsze się trzymają tych reguł i korzystają z dobrodziejstw innych kultur. Z czasem zaczęli robić się coraz bardziej śmielsi, co mogliśmy zaobserwować częstszym zagadywaniem do dziewczyn. Gosia i Asia jednak świetnie sobie radziły z adoratorami i bez problemu zbyły naszych beduińskich znajomych. Częste proponowanie alkoholu tu nic nie dawało, bo przecież dla Polaka jedna butelka modniejszego trunku to nic wielkiego!
Impreza trwała dobre parę godzin nim wszystkich zmorzył sen, a kolejny dzień nie obyło się jednak bez bólu głowy naszych sympatycznych gospodarzy.
Ciąg dalszy nastąpi...Zdjęcia prezentowane w tym wątku należą do różnych autorów.
Przygoda w Jordanii miała niestety już powoli dobiegać końca, za sobą mieliśmy gorące piaski pustyni Wadi Rum, fascynujące starożytne miasto Petra oraz wiele piaskowych zamków. Ludzie, których poznaliśmy w tych regionach, pokazali nam niesamowity inny świat. A wszystko co czytaliśmy lub słyszeliśmy w domu o niebezpieczeństwach i nieciekawych sytuacjach okazały się nieprawdą. Teraz jednak czekał nas Izrael, a nasze oczekiwania w stosunku do odwiedzonej Jordanii były wysokie.
15.05.16 - Z powrotem w Izraelu
O 9 rano byliśmy po śniadaniu i gotowi do wyjazdu. Na parking odwiózł nas Shteiwi, który definitywnie odmawiał sobie alkoholu dnia poprzedniego. Po Salemie widzieliśmy, że był chyba zmieszany swoim zachowaniem z dnia poprzedniego, a ilość alkoholu, którą spożył wcale mu nie pomagała.
Na parkingu sfinalizowaliśmy sprawę campingu. Shteiwi do tej pory nie wydał się nam na bystrego gościa, nadrabiał natomiast swoim sympatycznym i pomocnym nastawieniem. Więc kiedy przyszło mu załatwiać z nami rachunki, musieliśmy trochę mu w tym pomóc, bo chciał nam policzyć podwójnie za wszystko. Nie robił tego specjalnie i nie mielimy wcale do niego żalu, aczkolwiek koszty podróżowania po Izraelu i Jordanii okazały się nieco większe niż zakładaliśmy, dlatego też musieliśmy uważać na każdy grosz. Na pożegnanie wszyscy grzecznie wymieniliśmy się kontaktami, a następnie ruszyliśmy w stronę Akaby gdzie mieliśmy oddać samochód i przekroczyć granicę.
Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy z jednej rzeczy jaka miała nas czekać na miejscu. Mianowicie w południowych rejonach Jordanii i Izraela przez najbliższe 2-3 dni miały być niesamowite upały. Mieszkańcy sami wspominali, że to nie częsty przypadek w tych regionach o tej porze roku. Więc jak tylko wysiedliśmy z naszego samochodu w Akabie w okolicach jordańskiej plaży, niespodziewanie uderzyła nas potężna gorąc. W klimatyzowanym samochodzie przez ostatnią godzinę nikt się nie przygotowywał na taki upał z temperaturami ok. 40 stopni.
Ukojenia szukaliśmy na plaży, jednak my jako obcy budziliśmy duże zainteresowanie i zwracaliśmy na siebie uwagę wielu par oczu. Trochę czuliśmy się skrępowani widząc kobiety ubrane w długie spodnie, z zakrytymi rękoma czy z chustami na głowie, ale chcieliśmy się trochę ochłodzić w wodzie.
Wytrzymaliśmy może z 30 minut nim zdecydowaliśmy, że robimy małą sensację wśród mieszkańców. Ruszyliśmy w stronę centrum i po chwili wylądowaliśmy w pobliskim klimatyzowanym McDonaldzie na zimnej coli. Było naprawdę gorąco i zdolni byliśmy chyba do przechodzenia naprawdę krótkich odcinków, a ten lokal po postu znajdował się niedaleko. Planowaliśmy w mieście zobaczyć jeszcze jedno muzeum, ale przy takiej temperaturze było to dla nas niewykonalne.
Pozostało nam więc odstawienie samochodu pod hotel Radisson. W Akabie były dwa miejsca by móc to zrobić. Poinformowano nas, że jak pojedziemy do tego oddalonego od centrum miasta to załatwią nam taksówkę na koszt firmy prosto na granicę.
Na miejscu umowa o darmową taksówkę nie miała miejsca. Najwyraźniej był to zwykły wymysł pracownika od którego odbieraliśmy samochód w stolicy parę dni wcześniej. Wiedzieliśmy, że mamy z centrum bliżej do przejścia granicznego, więc poprosiliśmy o dodatkowe 15 minut by tam dojechać. Chociaż tyle moglibyśmy zaoszczędzić, bo koszt taksówki z obu miejsc różnił się ponad dwukrotnie.
Spod wypożyczalni wprost na granice zabrała nas taksówka po już dobrze stargowanej cenie. Przez ostatnią godzinę i tak cały czas mieliśmy niezłe zamieszanie i panowało lekkie zdenerwowanie, a dodatkowo na granicy spodziewaliśmy się dłuższego posiedzenia ze strony Izraelczyków. Na szczęście całe przejście trwało może 45 minut i tylko dłużej zajęło sprawdzanie jednego plecaka, a następnie zadaniu kilku pytań przez pracowników. Pojawiły się jak zwykle standardowe pytania typu dokąd jedziemy i na jak długo. Kiedy wymieniliśmy kilka religijnych obiektów, zapytano nas tylko czy jesteśmy Chrześcijanami, po czym puszczono nas dalej.
Granica jednak znajdowała się blisko miasta, może oddalona maksymalnie o 5 kilometrów od naszego hostelu. Jednak nic nie wskazywało by cokolwiek kursowało na tym odcinku. Taksówki żadnej również nie było w okolicy. W normalnych warunkach pogodowych prawdopodobnie byśmy przeszli taki odcinek na pieszo. Wtedy po prostu nie dało się zrobić kilku dziesięciu metrów by się nie zapocić i nie zmęczyć. Złożyło się jednak, że nie musieliśmy wiele przejść nim przyjechała taksówka robiąc kurs na granicę. Do centrum miasta skorzystaliśmy w takim razie z transportu. Cena kursu jednak była wysoko policzona bo oplata startowa wyniosła tyle samo co przejechanie tych 5 kilometrów. Ale upalne godziny mogliśmy przeczekać w hostelu.
Na izraelskiej ziemi czekał nas dwu dniowy nocleg w Ejlacie, nim mieliśmy ruszyć dalej. Miasto leżące vice versa w stosunku do Akaby. Również położone nad Morzem Czerwonym tylko, że dużo bardziej przyjemniejsze i dostosowane dla turystów.
Jednak co to by była za przygoda gdyby nie odbyła się chociaż bez jakiegoś negatywnego doświadczenia. Przez ten całodniowy harmider, który panował tamtego dnia uświadomiłem sobie dopiero w hostelu, że nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego. Ostatnim razem był w moim posiadaniu w momencie kiedy przepakowałem się na plażę w Akabie. Cały czas był przypięty do paska, więc jakoś nie zwracałem na niego uwagi. W momencie kiedy szliśmy na plażę uznałem, że w taki upał nie będę biegał i robił zdjęć. Temperatura zwyczajnie odstręczała do tego. Nie udało mi się ustalić tego do dnia dzisiejszego w którym miejscu zaginął, chociaż wydzwaniałem i mailowałem w parę miejsc, m.in. do hotelu czy taksówkarza z którym mieliśmy do czynienia. Dlatego też większość zdjęć ode mnie przepadła bezpowrotnie, na szczęście reszta ekipy czynnie dokumentowała cały wyjazd. Dodam tylko, że podczas naszej dwu tygodniowej wyprawy na Bliski Wschód była to tylko jedna mało przyjemna sytuacja.
Wieczorem, kiedy już w miarę pogodziłem się z owym faktem, poszliśmy wszyscy na plaże.
Ejlat jest miastem bardzo turystycznym i w przeciwieństwie od Akaby, będącej oddalonej o 5 km, tutaj nikt się nie przejmuje strojem czy różnicą kulturową. I co najważniejsze dostęp do alkoholu jest tu dużo łatwiejszy niż w Jordanii! Ejlat wydaje się być takim Las Vegas Ameryki. Chociaż to trochę za dużo powiedziane. Miasto dalej należy do Izraela, ale nie spotka sie tu ortodoksyjnych Żydów na ulicach. Turyści jednak z różnych stron świata przyjeżdżają w tą część Izraela tylko po to, by wypoczywać na gorących piaskach, gdyż temperatura w okresie zimowym osiąga około 22 stopni.
W mieście niestety próżno szukać zabytków, gdyż najstarszą budowlą z roku 1950 jest jedynie turecki posterunek. Natomiast bez problemu znajdzie się tam luksusowe hotele, zaraz przy galeriach handlowych, które skupiają największe sklepy z czołowych marek.
Dzień 16.05.16 - Plażowanie w Ejlacie i Timna Park
Piekło, w dosłownym znaczeniu, miało trwać jeszcze dwa dni. Gdyż upał na zewnątrz hostelu był nie do zniesienia. Nie pozostawało nic innego do wyboru jak siedzieć w klimatyzowanym pokoju lub ruszyć na plażę. Dla mnie osobiście taki rodzaj aktywności, przesiadywania nad wodą, jest mało atrakcyjny. Jednak by nie tracić dnia, warto było chociaż trochę złapać słońca i popluskać się w wodzie. Alternatywą było zrobienia krótkiego trekkingu po okolicznej pustyni, lecz myślę, że mogłoby być to moje samobójstwo w ten dzień.