+3
pestycyda 19 października 2017 23:55
Image

Baliśmy się, że w końcu się rozpada prawdziwą ulewą z "pory deszczowej", a wtedy na pewno nie uda się nam zjechać w dół. Trzeba więc było ruszyć dalej, choć widok, no cóż, nie zachęcał :)

Image

Mnie nie zachęcił bardzo mocno :D Momentalnie uznałam, że właściwie widziałam już wszystko, co chciałam zobaczyć i, jak dla mnie, to możemy już jechać do "naszej pani". Na zupę :D Kolega Marcin jest bardzo ustępliwy, więc zgodził się ze mną : "Masz rację. Wracamy. Tylko pojedziemy jeszcze w prawo, tak sobie spróbować" :D No cóż, nie da się dyskutować z GTK (Grupa Trzymająca Kierownicę :D Chce chłopak próbować, niech próbuje. Oby krótko :D
Gdy po chwili zatrzymaliśmy się całkowicie zalani mleczno-szarą wilgocią, byłam pewna, że próba wyszła negatywnie i zaraz zawrócimy (o ile uda się nam odpowiednio rozpoznać kierunki :/ :D I wtedy moment stał się zupełnie magiczny. Staliśmy przy skuterze, cisza aż biła po uszach, przestało nawet być zimno...I to dziwne wrażenie - jesteś zupełnie sam na świecie...Tak, jakby czas się zatrzymał...Nagle, dosłownie w sekundę, mgła się zaczęła rozwiewać. Z nicości zaczęły wyłaniać się ukryte wcześniej kształty i (tiaaa...magiczny moment....specjalnie dla mnie....:/ :D po lewej stronie ukazał się nam stary parking. Na którym pełno było Chińczyków urządzających sobie pikniki :/ :D (zaimponowali mi podwójnie - nie wiem, jak udało się im piknikować zachowując taką ciszę. To było dosłownie 2-3 metry od nas. No chyba, że magiczna mgła wlała mi się też do uszu :) Po drugie - jakoś nie wydaje mi się, żeby piknik w takich warunkach był czymś przyjemnym. Nawet nie możesz być pewien, czy akurat do ust wkładasz sobie paluszka, czy patyk. A oni wyglądali na zadowolonych :)
Gdy kręciłam z niedowierzaniem głową, przez przypadek spojrzałam też w prawo, a tam czekała na mnie największa niespodzianka (i jak tu nie wierzyć w nos Marcina?)

Image
Kościół katolicki. Szczerze mówiąc, najbardziej zależało nam na obejrzeniu właśnie tego miejsca...

Image

Image
Klimat - nieziemski, baśniowy wręcz....

Image
Ktoś stosunkowo niedawno położył na ołtarzu kwiaty...Niechcący wystraszyliśmy też kolejnego zwiedzającego, gdy sprawdzaliśmy akustykę w kościele (genialna!), śpiewając psalmy. Wchodził akurat po kamiennych schodach prowadzących pod kościół i gdy przed jego oczami pojawiły się kontury budynku, usłyszał również (znakomicie wyeksponowany przez akustykę) śpiew, był przekonany, że przeniósł się w czasie. Albo zwariował :D

Image
Przybudówka przy kościele była mieszkaniem duchownego. W środku pozostało kamienne łóżko, coś w rodzaju glinianego pieca i jeden, przypalony garnek...Kurczę, może to strasznie naiwne, ale to miejsce zobrazowało mi doskonale, co oznaczają słowa "Spieszmy się kochać ludzi..."....

W kościele spędziliśmy dosyć dużo czasu. To miejsce było tak niesamowite, że przestaliśmy się przejmować ewentualną ulewą i trudami powrotu. Bez-czas.

Wizyta w kościele natchnęła nas nową siłą do poszukiwań. Właściwie mieliśmy jeszcze tylko jeden obiekt, na którym nam wyjątkowo zależało - stary hotel. I właściwie, gdy odpalaliśmy skuter, mieliśmy pewność, że go znajdziemy.

Image
I był :) kawałek dalej. W hotelu są już prowadzone (ale to dopiero początek) prace remontowe. Cały teren odgrodzony jest taśmą, a przy wejściu stoi dwóch strażników. Nie ma się jednak czego obawiać - bardzo grzecznie wpuszczają na teren, proszą jedynie o niewchodzenie do budynku, bo grozi zawaleniem.

Image

Image
Dla mnie klimat jak z "Lśnienia".

Image
Z tyłu hotelu znajduje się ogród. Tzn. kiedyś to był ogród, po którym pewnie spacerowali bogaci goście ośrodka. Teraz to właściwie "duch ogrodu". Można w nim podejść do balustrady, z której pewnie można zobaczyć przepiękną panoramę (ale nie wiem kiedy:/ może poza porą deszczową?) i spojrzeć w dół, tak przypuszczam. Gdy ja popatrzyłam w dół, zobaczyłam tylko mleczną mgłę, nic więcej. Jednak ta mgła kusiła i wołała. I powiem Wam wprost - wolałam odejść od balustrady..."Lśnienie"...

Image
I ostatni rzut oka na hotel, odjeżdżając. Niknie w dymie, tak, jakby go nigdy nie było...

Image
Wracamy. Im niżej, tym lepsza przejrzystość, choć do "dobrej" jeszcze jej daleko. Tłem dla starych budynków jest w całości już odrestaurowane kasyno.

Image
To nie jest nowa budowa. To zbrojenia do budynku, który dawno temu nie powstał. Nie zdążył...

Image
I całkowicie wykończone kasyno. "Highland Resort". Tak tu będzie...

Na wzgórzu Bokor pierwotnie chcieliśmy jeszcze odwiedzić wodospad. Przejrzystość się poprawiła, poprawiając nam również humory, więc, mimo wcześniejszych zapewnień, postanowiliśmy znaleźć i to miejsce. Żeby tam trafić, trzeba jechać w przeciwnym kierunku, niż
do zabudowań kompleksu. Jednak droga jest i łatwiejsza, i przyjemniejsza - zjeżdża się w dół (OK, ale przecież później trzeba będzie wrócić :), poza tym, co jakiś czas można znaleźć drogowskazy. Na miejscu wyjaśniło się dlaczego - otóż wodospad jest już "ukończony turystycznie" :) Przed wejściem - kasa biletowa. Bilet - 0,5 USD (miejscowi nie płacą). Wielki hangar nazwany restauracją, jakieś grzybki do siedzenia i inne takie. Gdy się przejdzie obok tych całych turystycznych ozdobników, najpierw ogłusza Was szum...

Image

Później trzeba kawałek przejść przez wodę, kawałek przez dżunglę (na szczęście turystyczne udogodnienia jeszcze tu nie przylazły) i ...
Image

Myślę, że jest też jakaś droga, aby podjechać do wodospadu od dołu. My tam nie dotarliśmy i mogliśmy go podziwiać tylko z góry. Pewnie nie było nam więc dane zobaczyć całej jego mocy i wielkości, ale naprawdę - naprawdę było warto...

Image

Image

Wracając chcieliśmy jeszcze skorzystać z restauracji przecudnej urody, ale, niestety, chyba było za wcześnie na zamówienie potraw z kuchni (nie wiem, czy za wczesna pora, czy za wczesny dzień, bo jeszcze np. nie było oficjalnego otwarcia).

Image
Sprzedano nam tylko drogą colę (1,30 USD), ale przyznajcie - dla tak urokliwego wnętrza było warto :D

Trochę zaczęło padać, więc trzeba było się zbierać na poważnie.

Image
Potem już więc tylko szybko-szybko na dół, w wilgoci, mgle i deszczu. Ja - zamkniętymi oczyma na wszelki wypadek, Marcin - nie wiem, wolę nie pytać :D
Wycieczka na wzgórze Bokor zajęła nam 6 godzin. Po 18.00 byliśmy z powrotem u "naszej pani". Niestety, restauracyjka była już zamknięta - wnętrze zasłonięte z każdej strony przez zwisające maty. Jednak gdy z zawiedzionym wyrazem twarzy chcieliśmy już ruszyć dalej, zza maty wyszła pani i gestem zaprosiła nas do środka. Na pustej już posadzce rozstawiła jeden stolik i przyjęła zamówienie. Rozpływaliśmy się nad talerzami gorącego, tradycyjnego dania Amok - zarówno nad smakiem, jak i nad dobrocią "naszej pani".
Pożegnaliśmy się ze skuterem i poszliśmy świętować ostatni wieczór w Kampot "na mieście". Najpierw ruszyliśmy na nocny targ, jednak tu przeżyliśmy dosyć duże rozczarowanie i, no tak, zaskoczenie, tego się chyba nie da inaczej nazwać :D Otóż mam wrażenie, że nocny targ w Kampot zbudowany został nie jak nocny targ, tylko tak, jak mieszkańcy Kambodży myślą, że nocny targ wyobrażają sobie turyści :D Tak więc, przed wejściem stała wielka brama obwieszona migającymi światełkami (tak bardzo migającymi, że gdy zobaczyliśmy je z daleka, stwierdziliśmy - bez jaj, to na pewno żaden nocny targ nie jest :D Żeby nikt nie miał jednak wątpliwości, na bramie migotał wielki napis : nocny targ :D W środku - no cóż, w środku mnóstwo światełek, jakieś fontanienki, ozdóbki i duperele. Mnóstwo tego typu rzeczy. Stragany też były, ale zamknięte w większości. Był za to dostęp do jeziorka, na którym (tak!tak! :D można było sobie popływać na ŁABĘDZIU :D Łabędź był duży, plastikowy i bardzo romantyczny :D A na środku nocnego targu stała scena i krzesełka i odbywał się konkurs karaoke.

Image
I można było wygrać nagrody! (najbardziej rozczulił mnie stojący wentylator - nie, że wentylator, to akurat bardzo praktyczna nagroda w tym miejscu, tylko opakowali go całego w przezroczystą folię zdobioną różowymi serduszkami :D A rower miał całą ramę owiniętą taką samą folią :D Jedno jest za to pewne - na całym targu było mnóstwo ludzi, ale ani jednego turysty (oprócz nas). Czyli zdecydowanie nie-turystyczne miejsce :) Targ pełnił bardziej rolę ośrodka kulturalnego i miejsca spotkań dla młodzieży (z resztą, cały jego romantyczny wystrój zdecydowanie zachęcał do randek).
Później, zupełnie niechcący, wylądowaliśmy w lokalu o zachęcającej nazwie "Happy Pizza" (a obiecaliśmy sobie wcześniej, że będziemy unikać wszystkich potraw z rozszerzeniem nazwy "happy", gdyż, podobno, to tajna informacja, że dodano do nich środków odurzających). Zamówiliśmy więc zupełnie zwyczajne sajgonki i talerz z owocami (do nich to już chyba zupełnie trudno coś dodać :) i, z lekkim niepokojem, obserwowaliśmy otoczenie. Wszyscy faktycznie byli jacyś tacy "happy" i, co gorsza, co jakiś czas wchodzili do dziwnego, ukrytego pokoiku :/ :D Nas, z naszymi trzema owocami na krzyż, nikt tam nie zaprosił :D W menu były prawie same "happy" drinki, a główną atrakcją i popisowym daniem była faktycznie "happy" pizza. W dodatku była najdroższa, co mogło o czymś świadczyć :D Jednak w temacie "łapania kontaktu z własną podświadomością" jazda przez mgłę na wzgórzach Bokor dostarczyła nam wystarczająco dużo wrażeń, wieczór zakończyliśmy więc w barko-kawiarni na rzece.

C.D.N. Image

W Kampot jest doskonale rozwinięty transport autokarowy. Można stąd dostać się zarówno do Tajlandii, jak i do Wietnamu. My jednak planowaliśmy pozostać w Kambodży i spędzić przynajmniej jedną noc na którejś z okolicznych wysepek. Zdecydowaliśmy się na Rabbit Island, i, jak na oszczędnych i przezornych turystów przystało, rozejrzeliśmy się wcześniej za jak najtańszym transportem. Jeszcze będąc w Kep podjechaliśmy pod agencję turystyczną, która w swojej ofercie miała wycieczkę na wyspę za 9 USD, natomiast dojazd z Kampot do Kep kosztował 3 USD. Byliśmy z siebie bardzo zadowoleni - no cóż, poświęciło się przecież trochę czasu i wysiłku, żeby wyszukać optymalną kombinację - i natychmiast poszliśmy do recepcji naszego hostelu, gdzie kupiliśmy bezpośredni bilet Kampot - Rabbit Island. Za 15 :D Nie pytajcie mnie, dlaczego :D

Image

Przed 8.00 przyjechał po nas pick-up i wyruszyliśmy. Najpierw do Kep.

Image

Tam pan podjechał z nami dokładnie pod tę samą agencję, którą sprawdzaliśmy w ramach oszczędności dwa dni temu :/ :D Wysadzał pod nią dwie jadące z nami turystki - tam miały przesiadkę (albo samodzielnie skleciły sobie bardziej budżetowe bilety :D Pan bardzo uprzejmie pomógł im wyciągnąć bagaże, jednak, przy okazji wyciągnął też mój, zawadzający mu przy tej operacji, plecak. I wyciągnął go dosyć dosadnie - rzucając w sam środek wielkiej kałuży. Plecami :/ To mi trochę zepsuło humor. Myślę, że mogło też wpłynąć na odpowiedź, której udzieliłam pani z agencji na pytanie, kiedy wracamy z wyspy (dopytywała się i dopytywała, aż stwierdziłam, że pani zachowuje się trochę wścibsko, zatem odpowiedziałam - nie wiem :D Pani machnęła więc ręką (Ha! Może zrozumie, że nie można się aż tak interesować życiem innych ludzi :), wręczyła nam jakieś bileciki i pojechaliśmy na przystań.

Image

Kierowca wysadził nas pod stanowiskiem obsługi przystani, tam wymieniliśmy bilety od pani, na jakieś inne karteczki i weszliśmy na pomost. Tam, klnąc pod nosem na moje podłe życie (za każdym razem gdy ubierałam plecak, moje plecy stawały się coraz bardziej mokre), uświadomiłam sobie, że za chwilę będę mieć kolejny powód do obrzucania mojego istnienia brzydkimi wyrazami :/ :D Dotarło do mnie, że pani z agencji pewnie ilekroć o nas pomyśli, to puka się w głowę, a my, po prostu, nie będziemy mieli jak z tej wyspy wrócić :/ :D

Image

No nic, stwierdziłam, że będę się tym martwić później. Skoro ktoś tam przypływa, to pewnie i odpływa - najwyżej stanę na przystani/ pomoście/plaży/czymkolwiek, co jest na tej wyspie i ubłagam, żeby jakaś łódź wzięła nas ponownie na ląd. Aktualnie mieliśmy trochę gorsze problemy - przy pomoście stało trochę łodzi, niektóre przypływały, inne odpływały, turyści wsiadali i wysiadali, jednak gdy podchodziliśmy do każdej z nich, panowie oglądali z zadumą nasze karteczki i kręcili przecząco głowami (ech, daleko im do tajskiej logistyki :D Czekaliśmy więc nadal, niezbyt wiedząc, na co :D

Image
Łodzie były przeróżne - większe, albo całkiem malutkie, z daszkami, lub bez. Niektóre miały wmontowane fragmenty innych pojazdów :)

Czekaliśmy, oglądaliśmy otoczenie, podziwialiśmy niebo...Niebo?...:/ :D
Image

Tak. To stało się zupełnie nagle - szybki wiatr, ruch na pomoście, panowie pochowali swoich turystów pod daszki łodzi i nagle okazało się, że jedynymi turystami bez przydziału jesteśmy my :D Skąd to wiem? Bo gdy zaczęło lać (ale tak naprawdę LAĆ, nie żadne tam ożywcze kropelki :D na środku pomostu (nie muszę chyba dodawać, że niezadaszonego :D zostaliśmy zupełnie sami.

Image
To, że nas nikt nie przygarnął, jeszcze im mogę wybaczyć. Każdy w końcu dbał o własne stado, niepotrzebny im dodatkowy kłopot. Jednak jest jedna rzecz, której się wybaczyć nie da - otóż, gdy rozpływaliśmy się w wodzie, panowie ukryci pod daszkami śmiali się z nas. Dosyć szyderczo w dodatku :/ :D Staliśmy więc na pomoście pogodzeni z losem, nie było się gdzie ukryć i ukrywanie się właściwie nie miało już żadnego sensu (jeśli nie znajdziesz dachu w pierwszej minucie deszczu "pora deszczowa", to naprawdę już nie ma potrzeby szukać - jesteś przecież i tak przemoczony do kości), gdy nagle Marcin, całkowicie poważnie, zapytał - "Przestałaś się już gniewać na pana, który ci zmoczył plecak w kałuży?...." :D :D :D

Image
Usłyszałam kiedyś historię, która rozśmiesza mnie do tej pory. Otóż pewna "koleżanka koleżanki" bardzo marzyła o ślubie. Cały rok przygotowywała się do niego, zamęczając opowieściami o tym wszystkie współpracownice. Jej ślub miał być najpiękniejszym dniem w życiu. Gdy wróciła po ślubie do pracy, z całkowitą powagą oznajmiła koleżankom " Wiecie co? Ślub jest naprawdę bardzo ważny, ale jednak trochę ważne jest też to, z kim go bierzesz" :D I w tym miejscu muszę tę myśl trochę sparafrazować - otóż podróże są bardzo ważne, ale ważne jest też to, z kim się w nie wybierasz :) Dziękuję, Marcin :)

Image
Gdy niebo wycisnęło z siebie już ostatnią kroplę, do pomostu podpłynęła łódź, której sternik nie pokręcił głową na widok naszej, dosyć mokrej, karteczki. Mogliśmy więc wreszcie opuścić to nie do końca przyjazne miejsce :)
Na Rabbit Island płynie się z Kep około pół godziny.

Image
Przy plaży jest malutki pomost, można też wskoczyć z łodzi prosto do wody. Z noclegami też nie było żadnego problemu - możliwe, że to wpływ pory deszczowej. Raczej na pewno - ta strona wyspy przygotowana jest na przyjęcie dużo większej ilości turystów, niż ich było podczas naszego pobytu (choć to nie jest zbyt duże wyzwanie :D z tego, co naliczyłam, to na noc zostawały tam cztery osoby - my i jeszcze jakaś para). W każdym razie gdy wyskoczyliśmy z łodzi (nawet nie staraliśmy się być ostrożni. No co, kto mokremu zabroni? :D zaraz podeszła do nas pani i zaproponowała nocleg. Woleliśmy jednak sami przejść się wzdłuż plaży i znaleźć miejsce - po 10 minutach zostaliśmy dumnymi właścicielami kluczyka do drewnianego bungalowu (8 USD za dobę).

Image
Przy plaży znajdują się chyba ze 3-4 takie ośrodki. Domki, a przy nich restauracyjko-sklepiki.

Image
Plaża usiana jest niebieskimi leżakami, można z nich korzystać bez żadnych opłat. Czasem przypływała jakaś łódź, wysiadało z niej paru turystów, spędzali parę godzin na kąpieli i wracali na stały ląd. Jednak trzeba się było trochę namęczyć, żeby kogoś na tej ogromnej plaży spotkać. Niesamowite wrażenie robił widok pustego sznura leżaków. Te widoki tak się nam spodobały, że od razu zdecydowaliśmy się zostać tu dwie noce. Wyjazdy poza sezonem naprawdę mają swój urok...

Image
Tak wyglądał nasz bungalow - prosty domek na palach, ale miał dokładnie wszystko to, czego potrzeba. Była nawet moskitiera, chociaż zawsze wydawało mi się, że moskitiery służą do tego, aby nie wpuszczać insektów POD nią, a nie NIE WYPUSZCZAĆ ze środka :D Była jednak solidna, sięgała do samej ziemi i totalnie nie do sforsowania przez owady, więc właściwie to jej zaleta :D Przekonaliśmy się o tym pierwszej nocy, gdy wszystkie okoliczne chodzące i latające stworzenia wcisnęły się do naszego łóżka przez szpary między podłogowymi deskami i, awanturowały się chcąc wyjść z pułapki :D Kolejnej nocy byliśmy mądrzejsi - końce moskitiery wsunęliśmy pod materac łóżka. To trochę pomogło :)

Image
Cóż można napisać o lenistwie? Te dwa dni minęły nam na nie robieniu zupełnie niczego konkretnego :) Cieszyło mnie odkrywanie takich zwykłych, wakacyjnych przyjemności. Pierwszy raz byłam np. w sytuacji, gdy z mojego domku do plaży jest 20 metrów i można biegać tam i z powrotem :)

Image
Na przemian więc kąpaliśmy się, leżeliśmy na leżakach (za każdym razem wybierając inny :) i jedliśmy. Chociaż nie tak często, jak by się to mogło wydawać :D Jedzenie było droższe, niż na lądzie i, nie ma co ukrywać, dużo gorsze. Ceny były trochę zmienne :D Zupa - 5 USD, ryż, makaron - czasem 2, a czasem 3 USD, mrożona herbata i kawa - 0,5 USD albo 1 USD. Jak chodzi o smak - to daleko mu było do posiłków u "naszej pani", jednak większości posiłków jest do niego daleko, więc może porównam do czegoś bardziej realnego - generalnie był to poziom gotowanych przeze mnie obiadów (żeby Wam to jeszcze bardziej uściślić dodam tyle, że rozmawiacie z kobietą, która wysadziła kuchnię smażąc frytki :/ :D Piwo - 0,75 lub 1 USD. Papierosy - 1,5 USD.

Image

Cudowny czas zupełnego lenistwa, pławienia się w ciepłej, czystej wodzie, oglądania uroczych zachodów słońca...Wakacje, po prostu :)

Poznaliśmy też nowych przyjaciół :)

Image
Tego pana złapałam w łazience. Nawet się niezbyt opierał (może dlatego, że jako klatki użyłam kubka z którego zazwyczaj popijałam przywiezione z Polski martini. Od tego momentu przestałam :D

Image
Piękny był wyjątkowo. Aż trochę żal go było wypuszczać :)

Image
Myślę, że gdybyśmy zostali tam parę dni dłużej, nauczylibyśmy tę kurę mnóstwa innych sztuczek. Była wyjątkowo bystra - skakać po makaron nauczyła się momentalnie - i szybko się przywiązywała, bo gdy wchodziliśmy do morza, patrzyła za nami tęsknym wzrokiem :D

Wszystkie ośrodki znajdowały się przy naszej plaży, jednak gdy przeszło się kawałeczek dalej, przechodząc obok turystycznych udogodnień i wchodząc w dżunglę, można było trafić na zupełnie dzikie, przepiękne plaże.

Image

Image

Image

Image
Ciepła woda, żadnych ludzi (nawet pustych leżaków :) - raj.

Próbowaliśmy obejść całą wyspę wokół - podobno się da, tylko zależy to od poziomu wody. Nam się nie udało - upał bardzo dawał się we znaki - ale i tak sama wycieczka była bardzo przyjemna.

Image
Trzeba było trochę iść lądem, trochę wodą.

Image

Image

Image

Naprawdę piękna wyspa. Nawet jeśli w sezonie jest dużo więcej turystów, to myślę, że zostają oni na "turystycznej" plaży - bo przecież po to tam przyjeżdżają. Odchodząc kawałek dalej można znaleźć dla siebie naprawdę piękne, samotne miejsca (jeśli się to oczywiście lubi).


Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

julk1 20 października 2017 02:53 Odpowiedz
Zapowiada się dobrze. Zobaczymy co dalej z relacją :)
becek 20 października 2017 18:49 Odpowiedz
hmm, tam nie bylo zadnego rozliczenia, w niektorych wioskach ofiary mieszkaja po sasiedzku z katamiczesc kraju dalej w rekach Khmerówniektórzy zbrodniarze to dziś bardzo bogaci ludzie mający międzynarodowe kontrakty np. na drewnodziwny kraj i dziwni ludziePol Pat nigdy nie poniósł kary(nie liczac symbolicznej)
pestycyda 20 października 2017 19:06 Odpowiedz
@becek, tak, właśnie o tym piszę. Żadnego rozliczenia nie było. Wtedy wyboru nie mieli, teraz, według słów mieszkańców, mają. I ich wybór jest taki - nie chcą rozdrapywania ran. Wolą żyć "normalnie". Trudno z tym dyskutować. Dla mnie trochę nie do pojęcia jest fakt, że Pol Pot i inni zbrodniarze nie ponieśli kary. A z drugiej strony nienawiść nakręca nienawiść, więc może jest w tym jakaś mądrość? Sama nie wiem. Trudno odnosić się do decyzji innych, nie będąc nimi.
becek 20 października 2017 19:25 Odpowiedz
nie nie chcą tylko nie mogąbo to by oznaczało kolejna wojnę domowączerwoni maja swoje wojsko
pestycyda 20 października 2017 19:30 Odpowiedz
Jednak to dalej jakiś wybór....
namteh 20 października 2017 22:18 Odpowiedz
@pestycydaTo o wyborze to Twoja teoria czy gdzieś zasłyszana/wyczytana?
pestycyda 20 października 2017 23:02 Odpowiedz
Pytasz o pierwszy akapit relacji? To fragment mojej rozmowy przy piwie z mieszkańcem Kambodży. Dlatego tak widzę tę sytuację. Natomiast sama idea wyboru jest zbieżna z moją prywatną teorią na temat podróżowania, więc tak mi się to poskladalo w całość. Stąd tytuł.P.S. Wiesz, o czym teraz pomyślałam? O delegacji ze Szwecji...I, cholera, możesz mieć rację..........
gadekk 20 października 2017 23:56 Odpowiedz
@pestycyda Twoje relacje to jest poziom wyżej reszty! Czekam na dalszą część.
bozenak 23 października 2017 18:46 Odpowiedz
Znalazłam relację ;) ;) Coś tak za mną chodziło, że dawno Cię nie czytałam i znalazłam :lol: ;) 8-)
kumkwat-kwiat 29 października 2017 00:08 Odpowiedz
@pestycyda @becekGwoli ścisłości, nie można w 100% napisać, że nikt nie został rozliczony z reżimu czerwonych khmerów. Choćby Kang Kek Iew (aka Duch) został ostatecznie skazany w 2012 roku na dożywocie. Oczywiście jest to wyjątek potwierdzający regułę ale jednakowoż wyrok zapadł. Niestety były to raczej pojedyncze przypadki, a choćby poniższy dokument z 2002 roku (polecam obejrzenie) pokazuje, że część osób nie za bardzo okazuje skruchę i bez oporów przyznaje się do udziału w tej zbrodni:https://www.youtube.com/watch?v=47LmpFxM36AJako ciekawostkę można dodać, że w skład trybunału osądzające te zbrodnie wchodziła polska sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart. Pikanterii w całej sytuacji dodaje to, że po upadku reżimu w 1979 roku Czerwoni Khmerzy jeszcze przez kilka lat byli uznawani przez ONZ jako jedyni przedstawiciele Kambodży, a jeden z ich głównych przywódców (Khieu Samphan) jeszcze w 1998 roku beztrosko z pratyzantki przeszedł na stronę ówczesnego rządu. Z pewnością nie była to sytuacja sprzyjające do rozliczeń.Z zupełnie innej strony, w pawilonie "A" Tuol Sleng, wyraźnie zaznaczone jest aby nie robić zdjęć w celach na parterze. Przykro jest patrzeć jak ludzie nie są w stanie tego respektować i na dodatek wrzucają do sieci, zdjęcia skatowanych więźniów. Co do Pól Śmierci mam bardzo mieszane uczucia odnośnie "wychodzących z ziemi" kości i resztek ubrań. Rozmawiałem z wieloma osobami i znaczna ich cześć jest zdania, że po tylu latach i tak szerokich badaniach tego miejsca nic już z ziemi tej wielkości nie powinno wychodzić. Są to zatem najpewniej specjalnie pozostawione szczątki, aby zrobić wrażenie na zwiedzających. Mnie osobiście to zniesmaczyło, bo samo miejsce jest wystarczająco depresyjne i takie sztuczki nie są już tu potrzebne.
julk1 29 października 2017 01:43 Odpowiedz
pestycyda, fajna relacja. W sumie piszesz o zwykłych ludziach i zwykłych miejscach. Ale przez to relacja jest... niezwykła. W dodatku są piękne fotki. Az się chce podążać Waszymi drogami. Tylko drogo wychodzą hotele i posiłki :lol:
bozenak 4 listopada 2017 19:51 Odpowiedz
-- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol: -- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol:
ambush 5 listopada 2017 20:22 Odpowiedz
@pestycyda dzięki za miłe słowo - fajnie, że przydały Ci się moje informacje praktyczne. Niech nie zabrzmi to jak reklama :D ale gdyby ktoś poszukiwał info praktycznych zachęcam do swojej relacji - może też komuś się przydadzą, bo trochę tego tam spisałem: https://www.fly4free.pl/forum/angkor-wat-perla-kambodzy,216,101222A ja dorzucę jeszcze swoje 2 słowa do wcześniejszej rozmowy o więzieniu Tuol Sleng (S21). Sporo sam o tym myślałem, rozumiem obie strony. Z jednej strony ciężko sobie wyobrazić jak można mieszkać w pobliżu kogoś kto przyczynił się do zabójstwa twoich bliskich, jak można nie chcieć zemsty? No jak? I tutaj właśnie jest jeden z najbardziej mentalnych momentów w moim życiu. Rozmawiałem z kilkoma osobami pracującymi w więzieniu. W tym z jedną osobą, którą tam bardzo łatwo spotkać - czyli jedną z kilku osób która przeżyła pobyt w więzieniu. Jest on tam często i sprzedaje swoje książki. Tak czy inaczej jak ktoś z nim rozmawiał wie, że to nie byle handlara, która chce opchnąć Ci książkę. Widać, że człowiek przeżył swoje. I on, i wspomniane kilka innych osób mówiły w podobnym tonie: Ktoś musi przerwać nienawiść, ktoś musi przerwać zemstę i akt śmierć za śmierć. Jeśli ktoś tego nie zrobi to wojna, zabijanie i śmierć nigdy się nie skończą. Ich to bardzo boli, ale wolą poświęcić wolę swojej zemsty dla dobra ogółu. Bo ktoś musi przerwać łańcuch nienawiści. Żadnego rozliczenia nie było, to fakt. Opieszałość sądów, kontakty sprawców to spowodowały. Przez długi czas rzeczywiście byli sprawcy masakr mieli swoje wojsko i nikt nie chciał kolejnej wojny. Ale nienawiść rodzi nienawiść. Z tego powodu woleli ich olać i zostawić na tym swoim luksusowym wygnaniu. Ofiary miały dość nienawiści i brak woli zemsty. Dlatego woleli przyjąć ten stan zamiast kolejnej wojny, która pewnie doprowadziłą by do śmierci sprawców. Zamieść temat pod dywan w tym wypadku powinna być zrozumiana. Aha i jedna ważna uwaga: Tu to czytałem, a to często powielany błąd. Khmerzy to ludność zamieszkująca Kambodżę (aktualnie sporo ponad 90%). Nie ma to nic wspólnego z Czerwonymi Khmerami, bo ta nazwa określa ruch polityczny. Khmerzy byli i ofiarami i oprawcami. Dla uproszczenia jakby rusz polityczny powodujący wojnę domową w Polsce nazywał się Czerwoni Polacy. Khmer to nazwa ogólna rdzennego mieszkańca Kambodży. Tak jak np. Ormianin w Armenii.
pestycyda 6 listopada 2017 01:08 Odpowiedz
@ambush, dziękuję. Idealnie ubrałeś w słowa to, co myślę. To naprawdę nie jest łatwy temat...Dobrze, ma być szczerze, więc będzie. Do tej pory niezbyt chciałam się angażować w dyskusję na temat ludobójstwa. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj to nie tylko Pola Śmierci czy Muzeum... To jest relacja z pobytu w Kambodży, kraju, który ma mnóstwo do zaoferowania. Piękne miejsca, historia, cudowni ludzie... Nie chciałam, żeby wątek został zdominowany tym jedynym tematem. Ważnym i strasznym, owszem, nie można go przemilczeć, ale nie jest tak, że Kambodża = tylko i wyłącznie terror Pol Pota. Relacje nigdy nie są obiektywne. Możesz się nie wiem, jak starać, ale i tak dany kraj postrzegasz przez pryzmat własnej wiedzy/doświadczeń/rozmów z miejscowymi/albo (to już moja własna teoria) - trochę z własnego wyboru (ja zazwyczaj decyduję się, owszem, pewnie z egoizmu, nie brać bardzo do siebie prób oszustw czy niemiłych sytuacji. Uważam, że źli ludzie są wszędzie i robię, co mogę, żeby to nie rzutowało na moją ocenę danego miejsca. Bo w przeciwnej sytuacji najbardziej stratna będę właśnie ja - niepotrzebne mi nerwy i złość na wakacjach). Nawet wybór określonych zdjęć do relacji obiektywny nie jest - konkretne obrazy rzutują na sposób widzenia kraju przez ludzi, którzy tam jeszcze nie byli...W przypadku tak trudnego tematu jak ludobójstwo, starałam się nie przekazywać tego, co myślę, a skoncentrować się wyłącznie na tym, czego dowiedziałam się od miejscowych osób. Owszem, może się tu rodzić podejrzenie, że obraz, który otrzymałam, nie jest w 100% zgodny z prawdą (tak, jak w przypadku szwedzkiej delegacji za czasów Pol Pota), ale nie mam innego.... Oprócz tego, mam tylko to, co myślę, coś, co jest zupełnie i całkowicie subiektywne. A myślę (choć trudno tu się wypowiedzieć, bo nie jestem na miejscu Khmerów i, mam nadzieję, nigdy nie będę), że gdybym była w takiej sytuacji, tu i teraz, i miałabym do wyboru - zemsta i rozliczenie albo przyszłość moich dzieci, którym mam szansę dać wykształcenie i przygotować je do życia bez nienawiści, bez mrugnięcia oka wybrałabym to drugie. Właśnie dlatego, żeby nie nakręcać zła.Kolejna sprawa - @kumkwat_kwiat, nie mogę z Tobą polemizować w kwestii zdjęć w Tuol Sleng. Możliwe, że były tam tabliczki z zakazami. Ja po prostu ich nie widziałam - owszem, mogło to wynikać z faktu, że wizyta w tym miejscu była dla mnie bardzo emocjonalna i strasznie trudna. Mogłam nie zwrócić na nie uwagi. Jeśli były, to faktycznie, złamanie przez nas zakazu nie było fair. I tak, zrobiło mi się głupio. Natomiast, w oderwaniu od zakazu, zupełnie prywatnie uważam, że nie pokazywanie takich obrazów, niestety nie spowoduje, że ta tragedia zniknie....I jeszcze jedno pytanie @ambush. Masz całkowitą rację, co do używania słowa "Khmer". Jednak nie zauważyłam, żeby w tym wątku zostało użyte niezgodnie ze znaczeniem. Coś przeoczyłam?Prawie coming out :)Miłej nocy.
ambush 6 listopada 2017 09:07 Odpowiedz
@pestycyda tutaj lekkie sprostowanie, bo faktycznie nie napisałem precyzyjnie - w Twojej relacji nie było żadnego błędu związanego z Khmer. Ten błąd zauważyłem tutaj w 1 czy 2 w komentarzach ludzi komentujących i to do nich był ten tekst :)
namteh 13 listopada 2017 14:00 Odpowiedz
@pestycydaA wiesz coś może o przeszłości tej pływającej wioski? Z czego żyli 50 lat temu? Czy ta wioska istniała 50 lat temu?Strasznie dziwne miejsce... Z jednej strony kasują 20$ za wjazd (co jest pewnie kupą kasy) a z drugiej "łapią za serca" zeszytami dla dzieci... Albo te kobiety kręcą albo są bardzo wykorzystywane.
pestycyda 13 listopada 2017 18:01 Odpowiedz
@namteH , mam wrażenie, że cała wioska jest wykorzystywana. Bardziej wyobrażałam sobie, że podjedziemy na przystań, znajdziemy jakąś łódź i zapłacimy sternikowi. On nas zawiezie do wioski, a tam się zapłaci np. nie wiem, komuś w rodzaju sołtysa, coś takiego (że już nie wspomnę, że w swojej naiwności myślałam, że pieniądze pójdą na rozwój wioski :/ Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu "datku na rozwój") Tu podjeżdżasz pod normalne kasy, kupujesz bilet od osób w mundurach (nie mam pojęcia jakich - może to po prostu uniformy stylizowane na militarne) i własny transport podwozi Cię na wał, gdzie stoi mnóstwo łodzi. Dziwna sytuacja.Wioska, wg. Lom Lama, bo jedyną wiedzę mam od niego (nikt inny nie mówił po angielsku, z wyjątkiem pań z pływających sklepów, ale one miały konkretny zasób zdań "handlowych"), raczej nie istniała 50 lat temu. Została zbudowana przez Kambodżan, którzy odłączyli się od innej pływającej wioski (w której mieszkali z Wietnamczykami. Podobno Wietnamczycy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni - ani do innych mieszkańców, ani do turystów, którzy co jakiś czas próbowali się im szlajać po terenie). Mam wrażenie, że odkąd powstała, żyje trochę z turystów (a raczej z tego, co ewentualnie zostawią bezpośrednio w wiosce - wycieczki na łodzi z kobietami, jakieś restauracyjki itp.), trochę z rybołówstwa. Być może niektórzy mieszkańcy zarabiają jakieś pieniądze na podwożeniu turystów łodziami z wału do wioski, choć nie sądzę, żeby to były ich własne łodzie, więc to raczej na pewno są grosze...Pytałam Lom Lama, czy mieszkańców nie denerwuje fakt, że ciągle ktoś obcy się im po wiosce plącze. Odpowiedział, że się z tego cieszą, bo zawsze jest szansa, że ktoś coś od nich kupi. Trudno powiedzieć, jaka jest prawda. Ale poważnie interesuje mnie kto na tym zarabia i dlaczego ci ludzie się na to zgodzili (pewnie jest jakieś prawdopodobieństwo, że dostają część pieniędzy z biletów, ale szczerze? Nie sądzę. A 20 USD to w Kambodży naprawdę duża stawka).
margita 14 listopada 2017 12:12 Odpowiedz
Byłam w Kambodży mniej więcej w tym samym czasie. Wycieczkę do pływającej wioski kupiłam w Siem Rap w biurze za 16 USD od osoby. Był to zachód słońca nad jeziorem, zabrali nas z hotelu, przejazd do przystani, łódka, zwiedzanie świątyni, wioska, restauracja i kobiety na łodziach, podziwianie zachodu słońca ( i ta sama dziewczyna sprzedając z łodzi w różowej bluzce) i powrót. Dodatkowo nic nie płaciliśmy i nie słyszałam o 20 USD za wejście do wioski. Nasz przewodnik był fantastyczny i bardzo szczerze i dużo opowiadał. W wiosce jest prąd, maja tv i życie jest trochę na pokaz dla turystów. Byliśmy w szkole i ze smutkiem muszę stwierdzić, że wszędzie po ziemi walały się porozrzucane zeszyty, ołówki i długopisy. Dzieciaki chcą już czegoś innego, tego mają dosyć. W Kambodży wcale tanio nie jest, wszędzie płaci się w dolarach, dla nas to niekorzystny przelicznik. W Siem Rap jedzenie jest drogie, jedynie ciuchy da się wytargować po 1 USD i hotele są tanie w dobrym standardzie.
maginiak 3 grudnia 2017 02:00 Odpowiedz
Quote:Wychodzi na to, że jest gorzej, niż myślałam - skoro Ty za całą wycieczkę w agencji zapłaciłaś 16 USD (z dojazdem na przystań, łodzią, przewodnikiem itp), to chyba znaczy, no właściwie nie wiem, co znaczy :/ :D Chyba tylko tyle, że przepłaciliśmy straszliwie, bo w naszych 20 USD mieliśmy jedynie łódź :/ :D Ale w takim razie jestem już pewna, że wioska nic z tych pieniędzy nie dostaje, a bilety w kasie sprzedaje hmm...agencja wynajmu łódek (?) :/@pestycyda Może Cię pocieszę...Byliśmy w Kampong Phluk wczoraj i zapłaciliśmy za łódź po 25 $ od osoby :/ :D (aż musiałam zacytować Twój awatar z tego wszystkiego ;))Cena zależy podobno od ilości osób, większe grupy płacą po 15 $. My byliśmy we trójkę z dzieckiem i Młody niby nic nie płacił ale tylko niby. Kupowaliśmy wycieczkę w hotelu i mam wrażenie, że istnieje jakiś układ między hotelami, kasjerami i sternikami... W każdym razie jestem niemal pewna, że ludzie z wioski nie dostają z tej kasy nic. Żeby tego było mało, sternik po zakończeniu wycieczki zażądał dodatkowych pieniędzy dla siebie. Odmówiliśmy.Za przejażdżkę po zalanym lesie z kobietą z wioski zapłaciliśmy dodatkowo 10$. Kobieta, która prowadziła sprzedaż zeszytów i napojów na łodzi była niestety dość natarczywa, wzięliśmy dwa napoje i mango, ona nalegała byśmy kupili coś dodatkowo dla Pani, która nas wiozła i za wszystko policzyła nam 16$. Kiedy powiedziałam, że to za dużo, tłumaczyła że koszty dowiezienia tych towarów do wioski są bardzo wysokie i że to przecież dla wnuków tej Pani a ja sama mam dziecko i powinnam rozumieć. Ale jakoś mnie nie przekonała. Ostatecznie wymieniła paczkę ciastek na mniejszą i bardzo stanowczo nalegała bym zapłaciła 11$, co w końcu zrobiłam bo cóż było robić.Pani która nas wiozła, jeszcze podczas przejażdżki dałam dodatkowe pieniądze i chociaż tego jestem pewna, że mogła zachować je dla siebie. Generalnie po wizycie w pływającej wiosce nie mogę się za bardzo otrząsnąć i pół nocy mi się to wszystko śniło. Tym bardziej, że jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/
pestycyda 3 grudnia 2017 16:24 Odpowiedz
@maginiak, wiem. Po pobycie tam miałam podobne uczucia, jak Ty. I już olać te 20 USD, bardziej chodzi o to, kto i dlaczego to dostaje. W wiosce z jednej strony duża bieda (sama widziałaś), z drugiej - kobiety na łodziach sprzedające produkty, co, moim zdaniem, świadczy o próbie zdobycia pieniędzy za wszelką cenę. Z braku innych możliwości właśnie (chyba, że muszą je komuś oddawać????) Mnie chyba najbardziej zasmuciły "zachęcające" do zakupu teksty - zawsze te same, wymawiane głosem robota, według tego samego schematu. Tak, jakby ktoś je przeszkolił, kładąc nacisk na najbardziej łapiące za serce elementy. A gdy odpowiesz cokolwiek innego, coś, co nie mieści się w "standardowej" rozmowie - patrzące na ciebie bez zrozumienia i powracające do znanych sobie zdań. Strasznie to smutne...Natomiast po :maginiak napisał: Do tego jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro Tonle Sap podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/Przepraszam, ale muszę wstawić przynajmniej cztery moje avatary :DUdanego dalszego pobytu w Kambodży!!! :)
marta76 20 grudnia 2017 18:21 Odpowiedz
Pestycyda, długo się zastanawiałam, czy napisać, ale...Rozważ, proszę, usunięcie z tego wątku dwóch zdjęć - zdjęcia fotografii skatowanego więźnia (z celi w Tuol Sleng)...I - inny kaliber, ale mimo wszystko - zdjęcia z targu z rozczłonkowanymi, pobitymi na śmierć psami. Zawartość tych zdjęć jest drastyczna.Napisałaś, że niepublikowanie takich zdjęć niczego nie zmieni - ja uważam nieco inaczej, publikacja takich zdjęć wywołuje - a przynajmniej może wywołać bardzo silną reakcję, szok, wstrząs u odbiorców. Dlatego ich publikacja powinna być poprzedzona ostrzeżeniem.Zwykle tak silnym przekazem operuje się świadomie, chcąc uzyskać określoną reakcję, sprowokować... no właśnie, co?... dyskusję, dążenie do zmiany? Tu nie ma przecież mowy o żadnej możliwości zmiany. U Europejczyka możesz spowodować co najwyżej potworną frustrację.Pozdrawiam,
pabloo 20 grudnia 2017 19:18 Odpowiedz
No bez przesady, mnie dreszcze niedobrze na widok krokodyli, bardzo proszę o niezamieszczanie na forum zdjęć krokodylków. Zdjęcie ze sklepu mięsnego drastyczne? Czas wyjść z domu i zobaczyć, że świat tak wygląda. Relacja na tym forum ma to do siebie, że ma możliwie najlepiej pokazać odwiedzane miejsce, a chyba taka właśnie jest Kambodża, czy się to komuś podoba czy nie.A na zdjęciu ze skatowanym człowiekiem przecież prawie nic nie widać.
pestycyda 25 grudnia 2017 16:04 Odpowiedz
W jednych relacjach piszą człowiekowi, żeby dodać zdjęcia, bo zniknęły, w innych - żeby usunąć. No nie dogodzisz ;)@Marta76 - nie jest to łatwy temat i na pewno nie na rozmowę przez sieć, gdzie słowa czasem umykają i bardzo brakuje kontaktu niewerbalnego. Przykro mi, że zdjęcia spowodowały u Ciebie frustrację. Nie jestem z tego dumna i nie taki był cel ich zamieszczenia. Dla mnie to też nie były łatwe momenty, a emocje tkwią we mnie do dziś. Jadąc do Kambodży mniej więcej wiedziałam, czego się mogę spodziewać, jednak "spodziewać się" a "zetknąć z" to dwie różne rzeczy. Uważam, że jednym z celów relacji jest, jak powiedział @Pabloo, przygotowanie potencjalnych odwiedzających do tego, aby wiedzieli z czym mogą się zetknąć. A Kambodża pod względem elementów spoza naszego kręgu kulturowego jest bardzo rozbudowana...Psy. Zdjęcie nie różni się od zdjęć martwych ryb na targu, kur czy świń. Różni się natomiast sposobem "uboju" - i to jest według mnie drastyczne. Niestety, niewiele osób o tym wie i stąd sytuacje, w których Europejczyk jedzie gdzieś do Azji, chce przeżyć/spróbować czegoś "egzotycznego" i zamawia psa. Na talerzu dostaje kawałek ładnie wyglądającego mięsa i poczucie "jestem twardy, zrobiłem to". Nie wie natomiast/nie ma świadomości/nie interesuje się, że w pewien sposób nakręca cały ten krwawy biznes. Czasami jedno zdjęcie z opisem potrafi zmienić myślenie paru osób. I jak najszczerzej życzę tego właśnie temu zdjęciu.Tuol Sleng. Miejsce straszne. Nie potrafię znaleźć słów, żeby to opisać. Chyba zresztą większość osób odwiedzających tak ma - to przeżywa się "do wewnątrz", o tym się nie da rozmawiać. Pozostaje wyjście - przemówić obrazami. Takich zdjęć wisi tam bardzo dużo i każdy odwiedzający ogląda je w milczeniu. Są niestety częścią i historią tego miejsca. I nie da się zamknąć oczu i udawać, że to się nie zdarzyło, choć tak pewnie byłoby dla psychiki najwygodniej.......Pokazywanie takich obrazów jest ważne - żeby pamiętać, żeby wiedzieć, do czego pewne działania mogą doprowadzić..... @Marta76 , cóż mogę Ci więcej napisać? Cieszę się, że powiedziałaś o swoich emocjach, choć pewnie dla Ciebie też to nie było łatwe. Piszę teraz relację z Nepalu - zapraszam. Zaręczam Ci, że tam nie ma żadnych zdjęć, które mogłyby być emocjonalnie ciężkie. Pozdrawiam.