+3
pestycyda 19 października 2017 23:55
Image

Image

Całkowita powierzchnia Angkor Wat wynosi ok. 2 metrów kwadratowych. Niby nie tak strasznie dużo. Jednak, jak dla mnie, jeden dzień nie wystarczyłby na zwiedzanie samej świątyni. Wiem, że są ludzie, którzy Angkor określają mianem "kupy kamieni". Mają pewnie prawo - nie każdy musi się interesować tym samym. Im polecam kupno biletu jednodniowego - zdążą być wszędzie tam, gdzie być "warto" (oj, uwierzcie, gryzę się teraz w jęz...tfu, w palce :D żeby nie napisać czegoś bardziej złośliwego :D Natomiast wszystkim innym zalecam zwiedzanie tego kompleksu przez przynajmniej dwa - trzy dni. Jak dla mnie - i tydzień to mogłoby być mało...

Image

Najwyższa z wież Angkor Wat mierzy 65 metrów. Można na nią wejść, niestety, większość turystów z tej możliwości również korzysta :/ :D

Image
Choć trzeba przyznać, że logistycznie jest to dosyć dobrze zorganizowane - na szczycie może przebywać równocześnie 100 osób, każdy z wspinających się na strome schody turystów otrzymuje więc jeden ze stu identyfikatorów. Gdy schodzi, identyfikator zostaje przekazany kolejnej osobie i kolejka się przesuwa. Natomiast wzdłuż kolejki ustawione są motywujące tabliczki, informujące, jak długo jeszcze, w przybliżeniu, trzeba będzie czekać (choć człowiekowi prawie mdlejącemu od upału, nie do końca poprawia nastrój informacja : jeszcze ok. 45 min :/ :D

Image
Dlatego przed zajęciem miejsca w kolejce, należy się upewnić, czy na pewno ma się na sobie odpowiedni strój - kolana i ramiona powinny być zasłonięte. Tu nie ma miejsca na żadną prowizorkę - nie przejdą próby przerobienia kurtki na spódnicę, nawet, jeśli ma odpowiednią długość (widziane na własne oczy - obsługa grzecznie wyprosiła projektantkę nowoczesnej mody z samego początku kolejki).

Image

Image

Turyści proszeni są o spędzanie na górze maksymalnie 15 minut. Ale się nie da. No nie da się :( Tam jest tak dużo do zobaczenia i poczucia...Zachwycają posągi, płaskorzeźby, widoki...Jedyne, czego żałuję to faktu, że nie mam większej wiedzy - tak, żeby móc zrozumieć i prawidłowo odczytać symbolikę zdobień, zrozumieć historie opowiedziane na ścianach. Choć może to dobrze - mogłabym wtedy stać się przyczyną parodniowego korka w kolejce :/ :D

Image

Image

Image

Obawiam się, baaa, jestem pewna, że w Angkor Wat straciliśmy zupełnie poczucie czasu :) Naprawdę się staraliśmy skrócić nasz pobyt w świątyni, przecież jeszcze tyle jest do obejrzenia, ale ciągle tylko "wejdźmy jeszcze w ten korytarz", "popatrz jeszcze na to". Gdy w końcu (jakimś cudem :D udało się nam otrząsnąć z zachwytu, zarządziliśmy szybki powrót do naszego pana. Biegiem. Żeby nie tracić czasu. A żeby nas już nic nie kusiło po drodze, postanowiliśmy pobiec bokiem świątyni - zawsze to bezpieczniej :D Jednak, niestety, to okazało się złym wyborem :/ :D

Image

Nic na to nie poradzę. Dla mnie zwierzęta to zawsze minimum godzina w plecy :/ :D Angkor Wat znajduje się na terenie lasu, w którym rządzą makaki. Obserwacja ich zachowania niesamowicie nas wciągnęła. Małpy nie były agresywne (choć, trzeba przyznać, że parę kropli potu popłynęło mi po karku, gdy matka z dzieckiem podeszła do nas i prawie usiadła nam na stopach :) Byliśmy też świadkiem jednego zastraszenia :D Do stojącej spokojnie pani podszedł większy samiec i pokazał jej zęby. Gdy, zaskoczona, na chwilę oniemiała, szybkim ruchem wyrwał jej z ręki reklamówkę pełną skórek po owocach i uciekł w las :D

Image

Dużo czasu spędziliśmy przy małym jeziorku, obserwując małpie kąpiele. Makaki biegały po gałęziach zwisających nad wodą, parskały, spychały się wzajemnie do jeziorka. Istne szaleństwo :) Ale najlepszy był moment, gdy któraś z małp decydowała się na kąpiel :D Bardzo uważnie ustawiała się na odpowiedniej gałęzi, przyjmowała pozycję, puszczała łapki i...po prostu wpadała do wody, jak worek z ziemniakami, z głośnym : BUM :D Żadnych tam wyrafinowanych skoków czy sterowania łapkami. Bum i po sprawie :D

Image
Małpy małpami, ale w którymś momencie zorientowaliśmy się, że teraz, to nasz pan już na pewno nas, no może nie zabije, na to był chyba zbyt leniwy :D ale, nie wiem, wynajdzie dla nas jakąś karę :D Gdy w końcu, po 12.00, zjawiliśmy się ponownie na parkingu i popatrzył na nas spod oka, wiedzieliśmy, że dobrze nie będzie :D I nie było. Ale w zupełnie inny sposób, niż podejrzewaliśmy. Pan oznajmił, że w programie wycieczki pt. "Duży Pierścień" teraz jest obiad (za który oczywiście sami musimy sobie zapłacić, a on w tym czasie, niespodzianka, odpocznie :D I teraz nas zawiezie do odpowiedniej restauracji, a po drodze, EWENTUALNIE, możemy zobaczyć te punkty z naszego pierścienia, które będziemy akurat mijać. No dobrze, słowo "ewentualnie" nie było bardzo kategoryczne, więc karnie usiedliśmy w tuk-tuku, wystawiając głowy, żeby żadnemu z naszych punktów programu nie odpuścić. Tak więc, już z daleka zauważyliśmy bramę do kolejnej atrakcji Dużego Pierścienia (i to nie byle jakiej - właśnie z tego miejsca planowaliśmy się zakraść niecnie do Ta Prohm :D

Image

Niestety. Pan nawet nie mrugnął okiem, obok bramy przejechał niewzruszony i skręcił w uliczkę w miejscu, gdzie już trasy obydwóch pierścieni zdecydowanie się rozmijały. Nasze znaczące pochrząkiwania (najpierw) i okrzyki (później) zupełnie nie robiły na panu wrażenia - miał na głowie kask i podśpiewywał radośnie (pewnie ze szczęścia, że udało mu się jedną świątynię ominąć :/ :D Zadziałało dopiero poklepanie w plecy. Pan się zatrzymał i, po naszych oburzonych okrzykach, uświadomił nam bardzo przykrą prawdę :/ :D Otóż świątynia, koło której przejeżdżaliśmy, Banteay Kdei, w skład Dużego Pierścienia nie wchodzi (Jak to : nie wchodzi??? To baza naszego planu, żeby zwiedzić Ta Prohm :/ a na mapce, jak byk przechodzi przez nią linia "dużej" trasy:/ Zwiedza się ją wybierając Mały Pierścień (no tak, linia Dużego Pierścienia przechodzi, ale tylko się przejeżdża obok :/) My natomiast mamy teraz do obejrzenia przepiękny basen królewski (tu wskazał ręką jakąś stojącą wodę, którą sekundę temu wzięłam za zatęchłe jezioro :/ Mówiłam. Poważnie brakuje mi wiedzy :/ :D i cudowny obiad. A on ma w planach odpoczynek. A, a ten basen, to właściwie możemy obejrzeć z tarasu restauracji, bo to tuż obok :/ :D
Nie było wyjścia. To był moment, w którym musieliśmy powiedzieć panu całą prawdę :/ Z bolesnymi szczegółami :D A szczegóły były takie :
1. Czego nie chcemy : nie chcemy obiadu (wcale nie dlatego, że jesteśmy skąpi albo coś, tylko, po prostu szkoda nam czasu). I, żeby ta lista nie była tak krótka, po namyśle dodaliśmy do niej jeszcze jeden punkt : nie chcemy królewskiego basenu :D
2. Co chcemy : chcemy Banteay Kdei, Ta Prohm i jeszcze inne, ale nie wiemy jakie, bo z nerwów zapomnieliśmy wszystkie nazwy :/ :D I, w takim razie, zmieniamy zamówienie na Mały Pierścień (nie ma przecież mowy, żebyśmy odpuścili najbardziej znany na świecie portal). A za szkody moralne, które przez nas ponosi (i będzie ponosić :D dzień się wszak jeszcze nie skończył :D zapłacimy, jak za trasę po Dużym Pierścieniu. No!
Pan podrapał się po głowie i kazał nam przysiąc, że na pewno obiadu nie chcemy :D I przedstawił swoją propozycję - przestajemy się przejmować tymi wszystkimi problematycznymi pierścieniami, on nas zawiezie do najciekawszych z jednego i drugiego, płacimy te 18 USD i wszystko jest w porządku. Pod jednym warunkiem - mamy skrócić (znacznie) czas przebywania w każdej ze świątyń, bo jest 13.00. A jeśli chcemy zdążyć na zachód słońca, to musimy wyjechać o 17.00 (na szczęście, o ile dobrze pamiętam, to o 17.30 i tak trzeba Angkor opuścić, więc nie przeszło to w awanturę pt. "Przez kogo nie pojechaliśmy na zachód wczoraj" :/ :D

Image
I ogromnie się cieszę, że jednak doszliśmy do porozumienia, bo świątynia Banteay Kdei była naprawdę niesamowita.

Image

Image

Jednak najgorszy był fakt, że strasznie trudno było nam dotrzymać obietnicy...Na zmianę biegliśmy przez kompleks i zatrzymywaliśmy się na pięciominutowe postoje, wzdychając z zachwytu.

Image
I wreszcie Ta Prohm. Tu się zupełnie nie dało "przyspieszać"...

Image

Image

Image

Image
Nawet udało się nam zrobić zdjęcie w najbardziej pożądanym miejscu :) Ale dzięki temu, że wcześniej wszystko zwiedzaliśmy "za długo", do Ta Prohm trafiliśmy w momencie, gdy turystów nie było zbyt dużo. Kolejka była więc całkiem do zniesienia :)

Image

W tym miejscu potęga przyrody robi niesamowite wrażenie. Momentami korzenie prawie zrastają się z kamieniem...
Image

Olbrzymie, ciężkie konary podtrzymywane stalowymi podpórkami.
Image

Image

Image

Image

I wreszcie jest...
Image

Wiem, bardzo dużo zdjęć, przepraszam. Ale tak jak nie da się Angkor obejrzeć w jeden dzień, tak nie da się o nim opowiedzieć, używając mniejszej ilości obrazów. Przynajmniej ja nie umiem (a uwierzcie, zdjęcia wybrane do relacji musiały przejść jeszcze trzy dodatkowe "selekcje odrzucające" :/ :D

Image

Image

Zwiedziliśmy jeszcze Ta Keo i Preah Khan. Jednak wszystko szybko-szybko, bo 17.00 zbliżała się nieuchronnie, a przed nami była jeszcze świątynia Bayon, którą koniecznie chcieliśmy zobaczyć. Na wieżach Bayon umieszczono wizerunki tajemniczo uśmiechniętych twarzy. Do dziś przetrwało ponad 200 owych obliczy i parę teorii na temat, do kogo miałyby należeć. Historycy nie są w tym temacie zgodni. Jedno jest pewne - świątynia robi ogromne wrażenie, a spacer pod obstrzałem tylu oczu, ma w sobie coś mistycznego...

Image

Image

Image

Ze świątyni wybiegliśmy dokładnie za minutę 17.00. Tak więc, nasz pan nie miał tym razem podstaw do urażonych westchnień i spojrzeń. Ruszyliśmy na zachód słońca, jednak trochę mnie to zaskoczyło. Do tej pory byłam pewna, że zachód ogląda się w Angkor Wat. Jednak nie - jedzie się w zupełnie inne miejsce.

Image

Kolejny raz pojazdy zostają na parkingu, a turyści muszą wspiąć się na górę, na punkt widokowy. Słyszałam, że można tu też zamówić podwiezienie na słoniu :( jednak gdy podjechaliśmy pod górę, żadnego słonia (na szczęście) nie było. Może dlatego, że niebo zaczynało pokrywać się ciemnymi chmurami.

Image

Nie ma mowy, drugi raz nie odpuścimy! Postanowiliśmy się w ogóle nie przejmować faktem, że z góry schodzą duże grupy turystów. I to dosyć szybko :/ :D My dosyć szybko zaczęliśmy przeć w przeciwnym kierunku, w górę. Jednak gdy doszliśmy na szczyt, niebo było już zupełnie zasnute chmurami. I zerwał się wiatr. Szybki wiatr, który wieszczy wiadomo co :D Nie poddamy się! Stanęliśmy w kolejce (na punkt widokowy trzeba wejść po schodach, a ruchem turystycznym zarządzają podobne identyfikatory, jak w Angkor Wat. Określona ilość ludzi przebywa na samym wierzchołku, gdy schodzi, przekazuje kolejnym osobom identyfikator. I tak to się kręci). Tak więc, chmury, wiatr, kolejka przed nami, za nami już nie :D Gdy byliśmy pod samymi schodami (już-już wyciągałam rękę po identyfikator), spadły pierwsze krople. Odpuścić? W takim momencie? :D Droga po schodach była istną katorgą - pani przede mną MUSIAŁA zawiązać buty, dziecko MUSIAŁO sobie akurat usiąść - teraz? Kiedy liczą się sekundy? :/ Jednak takie to nasze przeznaczenie - gdy postawiliśmy nogi (wreszcie!!!) na punkcie widokowym - zaczęło lać. Gdy Marcin wyciągnął aparat - dodatkowo błyskać :/ :D Mimo wszystko, Panie i Panowie, przedstawiam Wam, zdobyty z narażeniem życia, najpiękniejszy widok - zachód słońca nad Angkor! Coś, o co walczyliśmy od dwóch dni! I udało się! Oto on...

Image

:D :D :D ("A jak pan już tak klaszcze w pojedynkę, to może zechciałby pan trochę pobiegać po sali, żeby wyglądało na aplauz?" :D
Gdy zrobiliśmy JEDYNE zdjęcie z punktu widokowego (i zdążyliśmy przemoknąć do wewnątrz) pozostało tylko zbiec na dół, na parking. W strugach deszczu, w rzece spływającej wraz z nami i przy akompaniamencie grzmotów. Na parkingu poruszenie wśród kierowców - każdy krzątał się i miotał, żeby choć trochę pomóc "swoim" turystom. Kierowcy podbiegali kawałek z parasolami, przeciwdeszczowymi płaszczami, wybiegali własnym klientom naprzeciw, żeby ci nie mokli jeszcze bardziej, szukając swojego pojazdu. Miły gest:) "Nasz" pan też zaoferował nam miły...tfu...adekwatny, do tego, co o nas myślał, gest :D :D :D Gdy wreszcie udało nam się go znaleźć, przecierając co chwilę oczy w strugach deszczu, wyprostował się przy swoim tuk-tuku i dostał...ataku śmiechu :/ :D :D :D
Cóż, każdemu według zasług :/ :D
Gdy pod hostelem wygrzebaliśmy z mokrego portfela jak najmniej mokre banknoty, zdecydowaliśmy, że damy mu napiwek (zamiast umówionych 28 USD - 18 Angkor + 10 wschód i zachód - daliśmy 30). I bardzo szczerze się ucieszył. Bo, mimo że nieco leniwy, całkiem miły był to pan... :)

C.D.N.@ambush, dziękuję. Idealnie ubrałeś w słowa to, co myślę. To naprawdę nie jest łatwy temat...
Dobrze, ma być szczerze, więc będzie. Do tej pory niezbyt chciałam się angażować w dyskusję na temat ludobójstwa. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj to nie tylko Pola Śmierci czy Muzeum... To jest relacja z pobytu w Kambodży, kraju, który ma mnóstwo do zaoferowania. Piękne miejsca, historia, cudowni ludzie... Nie chciałam, żeby wątek został zdominowany tym jedynym tematem. Ważnym i strasznym, owszem, nie można go przemilczeć, ale nie jest tak, że Kambodża = tylko i wyłącznie terror Pol Pota.
Relacje nigdy nie są obiektywne. Możesz się nie wiem, jak starać, ale i tak dany kraj postrzegasz przez pryzmat własnej wiedzy/doświadczeń/rozmów z miejscowymi/albo (to już moja własna teoria) - trochę z własnego wyboru (ja zazwyczaj decyduję się, owszem, pewnie z egoizmu, nie brać bardzo do siebie prób oszustw czy niemiłych sytuacji. Uważam, że źli ludzie są wszędzie i robię, co mogę, żeby to nie rzutowało na moją ocenę danego miejsca. Bo w przeciwnej sytuacji najbardziej stratna będę właśnie ja - niepotrzebne mi nerwy i złość na wakacjach). Nawet wybór określonych zdjęć do relacji obiektywny nie jest - konkretne obrazy rzutują na sposób widzenia kraju przez ludzi, którzy tam jeszcze nie byli...W przypadku tak trudnego tematu jak ludobójstwo, starałam się nie przekazywać tego, co myślę, a skoncentrować się wyłącznie na tym, czego dowiedziałam się od miejscowych osób. Owszem, może się tu rodzić podejrzenie, że obraz, który otrzymałam, nie jest w 100% zgodny z prawdą (tak, jak w przypadku szwedzkiej delegacji za czasów Pol Pota), ale nie mam innego.... Oprócz tego, mam tylko to, co myślę, coś, co jest zupełnie i całkowicie subiektywne. A myślę (choć trudno tu się wypowiedzieć, bo nie jestem na miejscu Khmerów i, mam nadzieję, nigdy nie będę), że gdybym była w takiej sytuacji, tu i teraz, i miałabym do wyboru - zemsta i rozliczenie albo przyszłość moich dzieci, którym mam szansę dać wykształcenie i przygotować je do życia bez nienawiści, bez mrugnięcia oka wybrałabym to drugie. Właśnie dlatego, żeby nie nakręcać zła.
Kolejna sprawa - @kumkwat_kwiat, nie mogę z Tobą polemizować w kwestii zdjęć w Tuol Sleng. Możliwe, że były tam tabliczki z zakazami. Ja po prostu ich nie widziałam - owszem, mogło to wynikać z faktu, że wizyta w tym miejscu była dla mnie bardzo emocjonalna i strasznie trudna. Mogłam nie zwrócić na nie uwagi. Jeśli były, to faktycznie, złamanie przez nas zakazu nie było fair. I tak, zrobiło mi się głupio. Natomiast, w oderwaniu od zakazu, zupełnie prywatnie uważam, że nie pokazywanie takich obrazów, niestety nie spowoduje, że ta tragedia zniknie....
I jeszcze jedno pytanie @ambush. Masz całkowitą rację, co do używania słowa "Khmer". Jednak nie zauważyłam, żeby w tym wątku zostało użyte niezgodnie ze znaczeniem. Coś przeoczyłam?
Prawie coming out :)
Miłej nocy.Kolejnego ranka pobudka mogła być dużo później, przynajmniej w porównaniu do dnia poprzedniego :D Wystarczyło, że wstaliśmy o 7.00 (co było wyjątkowym szczęściem :) nie wiem, jakim cudem, ale obawiam się, że wieczorem wykorzystaliśmy całkowicie zasoby kambodżańskiej promocji piwnej :D Co chwilę biegaliśmy do sklepu wymieniać szczęśliwe zawleczki na kolejne puszki - gdy się ma dobrą passę, to przecież nie odchodzi się od gry :D ) (i naprawdę mnie to zastanawia - albo w Kambodży istnieją takie dziwne promocje, których głównym celem jest wpędzenie w alkoholizm nieświadomych turystów - kupujesz jedno piwo, dla degustacji, po prostu, a kończysz w nocy, przy stoliku zapełnionym puszkami po wygranych :/ :D albo..nie wiem. Może pomylili się w hurtowni? Dobrze, już kończę dygresję :D ) Wystarczyło więc, że wstaliśmy o 7.00, bo o 8.00 miał przyjechać po nas pan Lom Lam. Znaleźliśmy go na booking.com, gdy szukaliśmy pomysłu na odwiedzenie którejś z pływających wiosek i od dwóch dni rozmawialiśmy ze sobą mailowo.
Pan Lom Lam. Dużo można by o nim napisać. Dobry, serdeczny i uczciwy człowiek. Można zamieszkać w domu z jego rodziną, proponuje też wycieczki po Angkor, do pływającej wioski, a także po rodzinnej miejscowości własnym tuk-tukiem.
Ponieważ Angkor już zwiedziliśmy ("zwiedziliśmy" :/ to zdecydowanie nadużycie :/ :D ), z panem Lom Lam umówiliśmy się na nocleg w jego domu i wycieczkę do pływającej wioski.

Image

Punktualnie o 8.00 pod hostelem czekał na nas drobny, nieśmiało uśmiechnięty mężczyzna. Zapakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w stronę jego domu. Wioska, w której mieszka Lom Lom, znajduje się pod Siem Reap - jakieś 40 minut tuk-tukiem. Krajobraz zmieniał się bardzo szybko, a asfaltowa droga przemieniła się w piaszczystą ścieżkę. Pola ryżowe, puste przestrzenie...Miły widok :)

Image

W końcu dojechaliśmy do wioski. Lom Lam zatrzymał się na środku drogi i zaproponował zwiedzenie targu. "Koniecznie teraz, bo później nikogo tu nie będzie." Hmmm, uwielbiamy targi i zawsze próbujemy jakiś znaleźć. Im mniej turystyczny, tym lepiej. Ale powiem Wam, że na tak "prawdziwym" targu to chyba jeszcze nie byłam - kobiety z wioski robiły zakupy na obiad, mnóstwo dziwnych produktów, wyłożonych często bezpośrednio na kawałkach foliowych worków, rzadziej na stoiskach i ani jednego turysty. Wszystkie spojrzenia zwrócone tylko na nas, czasem pojawiające się nieśmiałe uśmiechy, ale żadnych zachęcań do kupna...Mieszkańcy Kambodży, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, nie są bardzo śmiali do "obcych". Owszem, są uprzejmi, ale często, początkowo przynajmniej, zachowują dystans. My też do szczególnie śmiałych w tym temacie nie należymy (zupełnie inny typ, niż ludzie, którzy biegają wszędzie, zaglądają do każdego garnka i nachalnie dopytują :D czasem szkoda, ale za to potrafimy przesiadywać godzinami przy drodze i obserwować :) ), więc szliśmy sobie przez ten targ pomalutku i po cichutku, starając się nie narzucać miejscowym (a "do garnków" zaglądaliśmy kątem oka :D

Image

Image

Wiadomo, inny kraj, inna, kultura, ale trochę żołądek mi się ściskał, gdy widziałam taką ilość różnorodnych podrobów, nie do końca dla mnie wiadomego pochodzenia.

Image

Jednak, jak się okazało, najgorsze było jeszcze przed nami...

Image

Żołądek w supeł i jedyne, czego chciałam, to opuścić targ.... :( Wiem. Inna kultura. My jemy świnie, które ktoś inny uważa za nieczyste np.....Nie jestem wegetarianką i nie mam problemu z tym, że gdzieś jada się zwierzęta, uznane przez nas prawie za członków rodziny. Problem z psim mięsem polega dla mnie na sposobie pozyskiwania. Żeby można go było zjeść, psa trzeba mocno przestraszyć i pobić. Na śmierć. Wtedy wydzielają się hormony, które powodują, że psie mięso jest "smaczne". "Psobicie" wygląda więc tak, że skulonego, zastraszonego zwierzaka otacza grupka mężczyzn z kijami - krzyczą, kopią go, tłuką...Ech........... :(

Image

Dosyć szybko targ opuściliśmy. Humory - poniżej zera. Człowiek gdzieś jedzie, szuka i goni za dotknięciem "prawdziwości" kraju, w którym jest. Natomiast gdy wreszcie tej prawdy dotknie, to, ech, szkoda gadać....Nie umiem być obiektywna w tym temacie....

Image

Lom Lam spojrzał nam w oczy i, myślę, że wiedział. Nie poruszyliśmy tego tematu - on, bo dlaczego miał się nam tłumaczyć z czegoś, w czym wzrastał i co stanowi element jego kultury. My - bo jakie mamy prawo mówić, że jego kultura jest zła?...Dlaczego mają przestać robić coś, co robili "od zawsze"? Myślę, że jedynym rozwiązaniem jest edukacja - od małego. Tylko to mogłoby cokolwiek zmienić...Ale myślę, że wiedział, dlaczego przestaliśmy się odzywać i uśmiechać...

W domu Lom Lama przyjęto nas bardzo serdecznie. Gdy wjeżdżaliśmy na podwórko po suszącym się na słońcu ryżu, na zewnątrz wybiegła jego żona, ojciec, dziadek, dzieci, dzieci siostry, sąsiadów i sami sąsiedzi.... :D Nikt, z wyjątkiem Lom Lama nie mówił po angielsku, ale wszyscy uśmiechali się naprawdę serdecznie, a co odważniejsi zadawali pytania we własnym języku :D Odpowiadaliśmy w łamanym angielsko-polskim, bo to i tak nie miało żadnego znaczenia, a Lom Lam przyglądał się tej scenie z uśmiechem i dumą w oczach. Nie tłumaczył, bo zupełnie nie o to chodziło... :) Piękny moment.
Dom Lom Lama, pewnie jak większość domów w Kambodży, składał się z czegoś w rodzaju werandy, która pełniła rolę pokoju dziennego, publicznego - tam się przesiadywało, jadło, rozmawiało, spędzało czas. Poza tym była też część bardziej prywatna, klasyczna - sypialnie, łazienka, kuchnia. Z werandy wchodziło się do naszego pokoju. Niesamowicie rozczuliła nas troskliwość gospodarzy - po przywitaniu, seniorzy rodu wnieśli do naszego pokoju dodatkową, małą kanapę ("żeby nam było wygodniej" - tak zrozumiałam czytając z gestów i ciepłych uśmiechów :) , po drodze uderzając nią ciągle w futrynę :)

Zostawiliśmy plecaki i wyruszyliśmy tuk-tukiem do Kampong Phluk, pływającej wioski. Lom Lam zatrzymał się przy kasach przed przystanią - trzeba było załatwić formalności. Tam przeżyłam dosyć mocne zaskoczenie :D Jakoś nie wpadliśmy wcześniej, żeby zapytać Lom Lama, ile to kosztuje. Wydawało nam się, że pewnie w okolicach 4-5 USD. Niestety, kasjer, podając 2 bilety, oznajmił "dwadzieścia dolarów". I nim zdążyłam pomyśleć, że to trochę drogo, dodał - "Za osobę" :/ :D Tak, wejście do Kampong Phluk (zwiedzanie wioski + łódź) to koszt 20 USD od osoby. Niestety. A wydawało mi się, że czytałam, że to najmniej turystyczna wioska :)

Od kas do miejsca, z którego odpływają łodzie, trzeba jeszcze przejechać około kilometra wałem. Wał jest dosyć piaszczysty, żeby nie powiedzieć - "jeden wielki piach w powietrzu" :D I po raz kolejny Lom Lam dał dowód swojej ogromnej troskliwości - pogrzebał za siedzeniami tuk-tuka i...

Image
Pomogło :D

Image
Na przystani, a właściwie - przy końcu wału, gdzie stało mnóstwo większych i mniejszych łodzi :D Lom Lam podprowadził nas do jednej z nich. I nie wiem, czy to standard, czy efekt pory deszczowej lub wpływ Lom Lama, ale okazało się, że cała, dosyć duża łódź, jest tylko dla nas.

Image

Podobno w porze suchej do Kampong Phluk można dojechać po prostu tuk-tukiem, bezpośrednio po wale. Pewnie tak, ale dla mnie sam rejs łodzią jest dodatkową atrakcją. Powoli z oddali zaczynały wyłaniać się pierwsze budynki wioski...

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

julk1 20 października 2017 02:53 Odpowiedz
Zapowiada się dobrze. Zobaczymy co dalej z relacją :)
becek 20 października 2017 18:49 Odpowiedz
hmm, tam nie bylo zadnego rozliczenia, w niektorych wioskach ofiary mieszkaja po sasiedzku z katamiczesc kraju dalej w rekach Khmerówniektórzy zbrodniarze to dziś bardzo bogaci ludzie mający międzynarodowe kontrakty np. na drewnodziwny kraj i dziwni ludziePol Pat nigdy nie poniósł kary(nie liczac symbolicznej)
pestycyda 20 października 2017 19:06 Odpowiedz
@becek, tak, właśnie o tym piszę. Żadnego rozliczenia nie było. Wtedy wyboru nie mieli, teraz, według słów mieszkańców, mają. I ich wybór jest taki - nie chcą rozdrapywania ran. Wolą żyć "normalnie". Trudno z tym dyskutować. Dla mnie trochę nie do pojęcia jest fakt, że Pol Pot i inni zbrodniarze nie ponieśli kary. A z drugiej strony nienawiść nakręca nienawiść, więc może jest w tym jakaś mądrość? Sama nie wiem. Trudno odnosić się do decyzji innych, nie będąc nimi.
becek 20 października 2017 19:25 Odpowiedz
nie nie chcą tylko nie mogąbo to by oznaczało kolejna wojnę domowączerwoni maja swoje wojsko
pestycyda 20 października 2017 19:30 Odpowiedz
Jednak to dalej jakiś wybór....
namteh 20 października 2017 22:18 Odpowiedz
@pestycydaTo o wyborze to Twoja teoria czy gdzieś zasłyszana/wyczytana?
pestycyda 20 października 2017 23:02 Odpowiedz
Pytasz o pierwszy akapit relacji? To fragment mojej rozmowy przy piwie z mieszkańcem Kambodży. Dlatego tak widzę tę sytuację. Natomiast sama idea wyboru jest zbieżna z moją prywatną teorią na temat podróżowania, więc tak mi się to poskladalo w całość. Stąd tytuł.P.S. Wiesz, o czym teraz pomyślałam? O delegacji ze Szwecji...I, cholera, możesz mieć rację..........
gadekk 20 października 2017 23:56 Odpowiedz
@pestycyda Twoje relacje to jest poziom wyżej reszty! Czekam na dalszą część.
bozenak 23 października 2017 18:46 Odpowiedz
Znalazłam relację ;) ;) Coś tak za mną chodziło, że dawno Cię nie czytałam i znalazłam :lol: ;) 8-)
kumkwat-kwiat 29 października 2017 00:08 Odpowiedz
@pestycyda @becekGwoli ścisłości, nie można w 100% napisać, że nikt nie został rozliczony z reżimu czerwonych khmerów. Choćby Kang Kek Iew (aka Duch) został ostatecznie skazany w 2012 roku na dożywocie. Oczywiście jest to wyjątek potwierdzający regułę ale jednakowoż wyrok zapadł. Niestety były to raczej pojedyncze przypadki, a choćby poniższy dokument z 2002 roku (polecam obejrzenie) pokazuje, że część osób nie za bardzo okazuje skruchę i bez oporów przyznaje się do udziału w tej zbrodni:https://www.youtube.com/watch?v=47LmpFxM36AJako ciekawostkę można dodać, że w skład trybunału osądzające te zbrodnie wchodziła polska sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart. Pikanterii w całej sytuacji dodaje to, że po upadku reżimu w 1979 roku Czerwoni Khmerzy jeszcze przez kilka lat byli uznawani przez ONZ jako jedyni przedstawiciele Kambodży, a jeden z ich głównych przywódców (Khieu Samphan) jeszcze w 1998 roku beztrosko z pratyzantki przeszedł na stronę ówczesnego rządu. Z pewnością nie była to sytuacja sprzyjające do rozliczeń.Z zupełnie innej strony, w pawilonie "A" Tuol Sleng, wyraźnie zaznaczone jest aby nie robić zdjęć w celach na parterze. Przykro jest patrzeć jak ludzie nie są w stanie tego respektować i na dodatek wrzucają do sieci, zdjęcia skatowanych więźniów. Co do Pól Śmierci mam bardzo mieszane uczucia odnośnie "wychodzących z ziemi" kości i resztek ubrań. Rozmawiałem z wieloma osobami i znaczna ich cześć jest zdania, że po tylu latach i tak szerokich badaniach tego miejsca nic już z ziemi tej wielkości nie powinno wychodzić. Są to zatem najpewniej specjalnie pozostawione szczątki, aby zrobić wrażenie na zwiedzających. Mnie osobiście to zniesmaczyło, bo samo miejsce jest wystarczająco depresyjne i takie sztuczki nie są już tu potrzebne.
julk1 29 października 2017 01:43 Odpowiedz
pestycyda, fajna relacja. W sumie piszesz o zwykłych ludziach i zwykłych miejscach. Ale przez to relacja jest... niezwykła. W dodatku są piękne fotki. Az się chce podążać Waszymi drogami. Tylko drogo wychodzą hotele i posiłki :lol:
bozenak 4 listopada 2017 19:51 Odpowiedz
-- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol: -- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol:
ambush 5 listopada 2017 20:22 Odpowiedz
@pestycyda dzięki za miłe słowo - fajnie, że przydały Ci się moje informacje praktyczne. Niech nie zabrzmi to jak reklama :D ale gdyby ktoś poszukiwał info praktycznych zachęcam do swojej relacji - może też komuś się przydadzą, bo trochę tego tam spisałem: https://www.fly4free.pl/forum/angkor-wat-perla-kambodzy,216,101222A ja dorzucę jeszcze swoje 2 słowa do wcześniejszej rozmowy o więzieniu Tuol Sleng (S21). Sporo sam o tym myślałem, rozumiem obie strony. Z jednej strony ciężko sobie wyobrazić jak można mieszkać w pobliżu kogoś kto przyczynił się do zabójstwa twoich bliskich, jak można nie chcieć zemsty? No jak? I tutaj właśnie jest jeden z najbardziej mentalnych momentów w moim życiu. Rozmawiałem z kilkoma osobami pracującymi w więzieniu. W tym z jedną osobą, którą tam bardzo łatwo spotkać - czyli jedną z kilku osób która przeżyła pobyt w więzieniu. Jest on tam często i sprzedaje swoje książki. Tak czy inaczej jak ktoś z nim rozmawiał wie, że to nie byle handlara, która chce opchnąć Ci książkę. Widać, że człowiek przeżył swoje. I on, i wspomniane kilka innych osób mówiły w podobnym tonie: Ktoś musi przerwać nienawiść, ktoś musi przerwać zemstę i akt śmierć za śmierć. Jeśli ktoś tego nie zrobi to wojna, zabijanie i śmierć nigdy się nie skończą. Ich to bardzo boli, ale wolą poświęcić wolę swojej zemsty dla dobra ogółu. Bo ktoś musi przerwać łańcuch nienawiści. Żadnego rozliczenia nie było, to fakt. Opieszałość sądów, kontakty sprawców to spowodowały. Przez długi czas rzeczywiście byli sprawcy masakr mieli swoje wojsko i nikt nie chciał kolejnej wojny. Ale nienawiść rodzi nienawiść. Z tego powodu woleli ich olać i zostawić na tym swoim luksusowym wygnaniu. Ofiary miały dość nienawiści i brak woli zemsty. Dlatego woleli przyjąć ten stan zamiast kolejnej wojny, która pewnie doprowadziłą by do śmierci sprawców. Zamieść temat pod dywan w tym wypadku powinna być zrozumiana. Aha i jedna ważna uwaga: Tu to czytałem, a to często powielany błąd. Khmerzy to ludność zamieszkująca Kambodżę (aktualnie sporo ponad 90%). Nie ma to nic wspólnego z Czerwonymi Khmerami, bo ta nazwa określa ruch polityczny. Khmerzy byli i ofiarami i oprawcami. Dla uproszczenia jakby rusz polityczny powodujący wojnę domową w Polsce nazywał się Czerwoni Polacy. Khmer to nazwa ogólna rdzennego mieszkańca Kambodży. Tak jak np. Ormianin w Armenii.
pestycyda 6 listopada 2017 01:08 Odpowiedz
@ambush, dziękuję. Idealnie ubrałeś w słowa to, co myślę. To naprawdę nie jest łatwy temat...Dobrze, ma być szczerze, więc będzie. Do tej pory niezbyt chciałam się angażować w dyskusję na temat ludobójstwa. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj to nie tylko Pola Śmierci czy Muzeum... To jest relacja z pobytu w Kambodży, kraju, który ma mnóstwo do zaoferowania. Piękne miejsca, historia, cudowni ludzie... Nie chciałam, żeby wątek został zdominowany tym jedynym tematem. Ważnym i strasznym, owszem, nie można go przemilczeć, ale nie jest tak, że Kambodża = tylko i wyłącznie terror Pol Pota. Relacje nigdy nie są obiektywne. Możesz się nie wiem, jak starać, ale i tak dany kraj postrzegasz przez pryzmat własnej wiedzy/doświadczeń/rozmów z miejscowymi/albo (to już moja własna teoria) - trochę z własnego wyboru (ja zazwyczaj decyduję się, owszem, pewnie z egoizmu, nie brać bardzo do siebie prób oszustw czy niemiłych sytuacji. Uważam, że źli ludzie są wszędzie i robię, co mogę, żeby to nie rzutowało na moją ocenę danego miejsca. Bo w przeciwnej sytuacji najbardziej stratna będę właśnie ja - niepotrzebne mi nerwy i złość na wakacjach). Nawet wybór określonych zdjęć do relacji obiektywny nie jest - konkretne obrazy rzutują na sposób widzenia kraju przez ludzi, którzy tam jeszcze nie byli...W przypadku tak trudnego tematu jak ludobójstwo, starałam się nie przekazywać tego, co myślę, a skoncentrować się wyłącznie na tym, czego dowiedziałam się od miejscowych osób. Owszem, może się tu rodzić podejrzenie, że obraz, który otrzymałam, nie jest w 100% zgodny z prawdą (tak, jak w przypadku szwedzkiej delegacji za czasów Pol Pota), ale nie mam innego.... Oprócz tego, mam tylko to, co myślę, coś, co jest zupełnie i całkowicie subiektywne. A myślę (choć trudno tu się wypowiedzieć, bo nie jestem na miejscu Khmerów i, mam nadzieję, nigdy nie będę), że gdybym była w takiej sytuacji, tu i teraz, i miałabym do wyboru - zemsta i rozliczenie albo przyszłość moich dzieci, którym mam szansę dać wykształcenie i przygotować je do życia bez nienawiści, bez mrugnięcia oka wybrałabym to drugie. Właśnie dlatego, żeby nie nakręcać zła.Kolejna sprawa - @kumkwat_kwiat, nie mogę z Tobą polemizować w kwestii zdjęć w Tuol Sleng. Możliwe, że były tam tabliczki z zakazami. Ja po prostu ich nie widziałam - owszem, mogło to wynikać z faktu, że wizyta w tym miejscu była dla mnie bardzo emocjonalna i strasznie trudna. Mogłam nie zwrócić na nie uwagi. Jeśli były, to faktycznie, złamanie przez nas zakazu nie było fair. I tak, zrobiło mi się głupio. Natomiast, w oderwaniu od zakazu, zupełnie prywatnie uważam, że nie pokazywanie takich obrazów, niestety nie spowoduje, że ta tragedia zniknie....I jeszcze jedno pytanie @ambush. Masz całkowitą rację, co do używania słowa "Khmer". Jednak nie zauważyłam, żeby w tym wątku zostało użyte niezgodnie ze znaczeniem. Coś przeoczyłam?Prawie coming out :)Miłej nocy.
ambush 6 listopada 2017 09:07 Odpowiedz
@pestycyda tutaj lekkie sprostowanie, bo faktycznie nie napisałem precyzyjnie - w Twojej relacji nie było żadnego błędu związanego z Khmer. Ten błąd zauważyłem tutaj w 1 czy 2 w komentarzach ludzi komentujących i to do nich był ten tekst :)
namteh 13 listopada 2017 14:00 Odpowiedz
@pestycydaA wiesz coś może o przeszłości tej pływającej wioski? Z czego żyli 50 lat temu? Czy ta wioska istniała 50 lat temu?Strasznie dziwne miejsce... Z jednej strony kasują 20$ za wjazd (co jest pewnie kupą kasy) a z drugiej "łapią za serca" zeszytami dla dzieci... Albo te kobiety kręcą albo są bardzo wykorzystywane.
pestycyda 13 listopada 2017 18:01 Odpowiedz
@namteH , mam wrażenie, że cała wioska jest wykorzystywana. Bardziej wyobrażałam sobie, że podjedziemy na przystań, znajdziemy jakąś łódź i zapłacimy sternikowi. On nas zawiezie do wioski, a tam się zapłaci np. nie wiem, komuś w rodzaju sołtysa, coś takiego (że już nie wspomnę, że w swojej naiwności myślałam, że pieniądze pójdą na rozwój wioski :/ Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu "datku na rozwój") Tu podjeżdżasz pod normalne kasy, kupujesz bilet od osób w mundurach (nie mam pojęcia jakich - może to po prostu uniformy stylizowane na militarne) i własny transport podwozi Cię na wał, gdzie stoi mnóstwo łodzi. Dziwna sytuacja.Wioska, wg. Lom Lama, bo jedyną wiedzę mam od niego (nikt inny nie mówił po angielsku, z wyjątkiem pań z pływających sklepów, ale one miały konkretny zasób zdań "handlowych"), raczej nie istniała 50 lat temu. Została zbudowana przez Kambodżan, którzy odłączyli się od innej pływającej wioski (w której mieszkali z Wietnamczykami. Podobno Wietnamczycy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni - ani do innych mieszkańców, ani do turystów, którzy co jakiś czas próbowali się im szlajać po terenie). Mam wrażenie, że odkąd powstała, żyje trochę z turystów (a raczej z tego, co ewentualnie zostawią bezpośrednio w wiosce - wycieczki na łodzi z kobietami, jakieś restauracyjki itp.), trochę z rybołówstwa. Być może niektórzy mieszkańcy zarabiają jakieś pieniądze na podwożeniu turystów łodziami z wału do wioski, choć nie sądzę, żeby to były ich własne łodzie, więc to raczej na pewno są grosze...Pytałam Lom Lama, czy mieszkańców nie denerwuje fakt, że ciągle ktoś obcy się im po wiosce plącze. Odpowiedział, że się z tego cieszą, bo zawsze jest szansa, że ktoś coś od nich kupi. Trudno powiedzieć, jaka jest prawda. Ale poważnie interesuje mnie kto na tym zarabia i dlaczego ci ludzie się na to zgodzili (pewnie jest jakieś prawdopodobieństwo, że dostają część pieniędzy z biletów, ale szczerze? Nie sądzę. A 20 USD to w Kambodży naprawdę duża stawka).
margita 14 listopada 2017 12:12 Odpowiedz
Byłam w Kambodży mniej więcej w tym samym czasie. Wycieczkę do pływającej wioski kupiłam w Siem Rap w biurze za 16 USD od osoby. Był to zachód słońca nad jeziorem, zabrali nas z hotelu, przejazd do przystani, łódka, zwiedzanie świątyni, wioska, restauracja i kobiety na łodziach, podziwianie zachodu słońca ( i ta sama dziewczyna sprzedając z łodzi w różowej bluzce) i powrót. Dodatkowo nic nie płaciliśmy i nie słyszałam o 20 USD za wejście do wioski. Nasz przewodnik był fantastyczny i bardzo szczerze i dużo opowiadał. W wiosce jest prąd, maja tv i życie jest trochę na pokaz dla turystów. Byliśmy w szkole i ze smutkiem muszę stwierdzić, że wszędzie po ziemi walały się porozrzucane zeszyty, ołówki i długopisy. Dzieciaki chcą już czegoś innego, tego mają dosyć. W Kambodży wcale tanio nie jest, wszędzie płaci się w dolarach, dla nas to niekorzystny przelicznik. W Siem Rap jedzenie jest drogie, jedynie ciuchy da się wytargować po 1 USD i hotele są tanie w dobrym standardzie.
maginiak 3 grudnia 2017 02:00 Odpowiedz
Quote:Wychodzi na to, że jest gorzej, niż myślałam - skoro Ty za całą wycieczkę w agencji zapłaciłaś 16 USD (z dojazdem na przystań, łodzią, przewodnikiem itp), to chyba znaczy, no właściwie nie wiem, co znaczy :/ :D Chyba tylko tyle, że przepłaciliśmy straszliwie, bo w naszych 20 USD mieliśmy jedynie łódź :/ :D Ale w takim razie jestem już pewna, że wioska nic z tych pieniędzy nie dostaje, a bilety w kasie sprzedaje hmm...agencja wynajmu łódek (?) :/@pestycyda Może Cię pocieszę...Byliśmy w Kampong Phluk wczoraj i zapłaciliśmy za łódź po 25 $ od osoby :/ :D (aż musiałam zacytować Twój awatar z tego wszystkiego ;))Cena zależy podobno od ilości osób, większe grupy płacą po 15 $. My byliśmy we trójkę z dzieckiem i Młody niby nic nie płacił ale tylko niby. Kupowaliśmy wycieczkę w hotelu i mam wrażenie, że istnieje jakiś układ między hotelami, kasjerami i sternikami... W każdym razie jestem niemal pewna, że ludzie z wioski nie dostają z tej kasy nic. Żeby tego było mało, sternik po zakończeniu wycieczki zażądał dodatkowych pieniędzy dla siebie. Odmówiliśmy.Za przejażdżkę po zalanym lesie z kobietą z wioski zapłaciliśmy dodatkowo 10$. Kobieta, która prowadziła sprzedaż zeszytów i napojów na łodzi była niestety dość natarczywa, wzięliśmy dwa napoje i mango, ona nalegała byśmy kupili coś dodatkowo dla Pani, która nas wiozła i za wszystko policzyła nam 16$. Kiedy powiedziałam, że to za dużo, tłumaczyła że koszty dowiezienia tych towarów do wioski są bardzo wysokie i że to przecież dla wnuków tej Pani a ja sama mam dziecko i powinnam rozumieć. Ale jakoś mnie nie przekonała. Ostatecznie wymieniła paczkę ciastek na mniejszą i bardzo stanowczo nalegała bym zapłaciła 11$, co w końcu zrobiłam bo cóż było robić.Pani która nas wiozła, jeszcze podczas przejażdżki dałam dodatkowe pieniądze i chociaż tego jestem pewna, że mogła zachować je dla siebie. Generalnie po wizycie w pływającej wiosce nie mogę się za bardzo otrząsnąć i pół nocy mi się to wszystko śniło. Tym bardziej, że jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/
pestycyda 3 grudnia 2017 16:24 Odpowiedz
@maginiak, wiem. Po pobycie tam miałam podobne uczucia, jak Ty. I już olać te 20 USD, bardziej chodzi o to, kto i dlaczego to dostaje. W wiosce z jednej strony duża bieda (sama widziałaś), z drugiej - kobiety na łodziach sprzedające produkty, co, moim zdaniem, świadczy o próbie zdobycia pieniędzy za wszelką cenę. Z braku innych możliwości właśnie (chyba, że muszą je komuś oddawać????) Mnie chyba najbardziej zasmuciły "zachęcające" do zakupu teksty - zawsze te same, wymawiane głosem robota, według tego samego schematu. Tak, jakby ktoś je przeszkolił, kładąc nacisk na najbardziej łapiące za serce elementy. A gdy odpowiesz cokolwiek innego, coś, co nie mieści się w "standardowej" rozmowie - patrzące na ciebie bez zrozumienia i powracające do znanych sobie zdań. Strasznie to smutne...Natomiast po :maginiak napisał: Do tego jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro Tonle Sap podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/Przepraszam, ale muszę wstawić przynajmniej cztery moje avatary :DUdanego dalszego pobytu w Kambodży!!! :)
marta76 20 grudnia 2017 18:21 Odpowiedz
Pestycyda, długo się zastanawiałam, czy napisać, ale...Rozważ, proszę, usunięcie z tego wątku dwóch zdjęć - zdjęcia fotografii skatowanego więźnia (z celi w Tuol Sleng)...I - inny kaliber, ale mimo wszystko - zdjęcia z targu z rozczłonkowanymi, pobitymi na śmierć psami. Zawartość tych zdjęć jest drastyczna.Napisałaś, że niepublikowanie takich zdjęć niczego nie zmieni - ja uważam nieco inaczej, publikacja takich zdjęć wywołuje - a przynajmniej może wywołać bardzo silną reakcję, szok, wstrząs u odbiorców. Dlatego ich publikacja powinna być poprzedzona ostrzeżeniem.Zwykle tak silnym przekazem operuje się świadomie, chcąc uzyskać określoną reakcję, sprowokować... no właśnie, co?... dyskusję, dążenie do zmiany? Tu nie ma przecież mowy o żadnej możliwości zmiany. U Europejczyka możesz spowodować co najwyżej potworną frustrację.Pozdrawiam,
pabloo 20 grudnia 2017 19:18 Odpowiedz
No bez przesady, mnie dreszcze niedobrze na widok krokodyli, bardzo proszę o niezamieszczanie na forum zdjęć krokodylków. Zdjęcie ze sklepu mięsnego drastyczne? Czas wyjść z domu i zobaczyć, że świat tak wygląda. Relacja na tym forum ma to do siebie, że ma możliwie najlepiej pokazać odwiedzane miejsce, a chyba taka właśnie jest Kambodża, czy się to komuś podoba czy nie.A na zdjęciu ze skatowanym człowiekiem przecież prawie nic nie widać.
pestycyda 25 grudnia 2017 16:04 Odpowiedz
W jednych relacjach piszą człowiekowi, żeby dodać zdjęcia, bo zniknęły, w innych - żeby usunąć. No nie dogodzisz ;)@Marta76 - nie jest to łatwy temat i na pewno nie na rozmowę przez sieć, gdzie słowa czasem umykają i bardzo brakuje kontaktu niewerbalnego. Przykro mi, że zdjęcia spowodowały u Ciebie frustrację. Nie jestem z tego dumna i nie taki był cel ich zamieszczenia. Dla mnie to też nie były łatwe momenty, a emocje tkwią we mnie do dziś. Jadąc do Kambodży mniej więcej wiedziałam, czego się mogę spodziewać, jednak "spodziewać się" a "zetknąć z" to dwie różne rzeczy. Uważam, że jednym z celów relacji jest, jak powiedział @Pabloo, przygotowanie potencjalnych odwiedzających do tego, aby wiedzieli z czym mogą się zetknąć. A Kambodża pod względem elementów spoza naszego kręgu kulturowego jest bardzo rozbudowana...Psy. Zdjęcie nie różni się od zdjęć martwych ryb na targu, kur czy świń. Różni się natomiast sposobem "uboju" - i to jest według mnie drastyczne. Niestety, niewiele osób o tym wie i stąd sytuacje, w których Europejczyk jedzie gdzieś do Azji, chce przeżyć/spróbować czegoś "egzotycznego" i zamawia psa. Na talerzu dostaje kawałek ładnie wyglądającego mięsa i poczucie "jestem twardy, zrobiłem to". Nie wie natomiast/nie ma świadomości/nie interesuje się, że w pewien sposób nakręca cały ten krwawy biznes. Czasami jedno zdjęcie z opisem potrafi zmienić myślenie paru osób. I jak najszczerzej życzę tego właśnie temu zdjęciu.Tuol Sleng. Miejsce straszne. Nie potrafię znaleźć słów, żeby to opisać. Chyba zresztą większość osób odwiedzających tak ma - to przeżywa się "do wewnątrz", o tym się nie da rozmawiać. Pozostaje wyjście - przemówić obrazami. Takich zdjęć wisi tam bardzo dużo i każdy odwiedzający ogląda je w milczeniu. Są niestety częścią i historią tego miejsca. I nie da się zamknąć oczu i udawać, że to się nie zdarzyło, choć tak pewnie byłoby dla psychiki najwygodniej.......Pokazywanie takich obrazów jest ważne - żeby pamiętać, żeby wiedzieć, do czego pewne działania mogą doprowadzić..... @Marta76 , cóż mogę Ci więcej napisać? Cieszę się, że powiedziałaś o swoich emocjach, choć pewnie dla Ciebie też to nie było łatwe. Piszę teraz relację z Nepalu - zapraszam. Zaręczam Ci, że tam nie ma żadnych zdjęć, które mogłyby być emocjonalnie ciężkie. Pozdrawiam.