+3
pestycyda 19 października 2017 23:55
Image
Idąc plażą, można dotrzeć do domków rybaków.

Image

Image
Khmerska chusta.

Image

Image

Image
Wydaje mi się, że wyspy Kambodży są niedoceniane. Chociaż to trochę dobrze. Nie są jeszcze zupełnie zarażone masową turystyką i pewnie dlatego o wiele łatwiej znaleźć tu dziki, piękny krajobraz. My byliśmy naprawdę zachwyceni. Wieczorem na wyspie nie ma prądu, ale to w niczym nie przeszkadza. Tu raczej żyje się zgodnie z naturą - jak ciemno, to do spania, wstaje się natomiast ze słońcem.

Image
Jeśli musiałabym wymienić jakiś minus, to owszem, znalazłby się. Chociaż może nie "minus", raczej pewne niedociągnięcie. Plaża turystyczna jest bardzo czysta - pracownicy ośrodków codziennie sprzątają. Natomiast na dzikich plażach można znaleźć śmieci - morze niestety przynosi wszystko to, co, prawdopodobnie, turyści wyrzucają za burty swoich wynajętych łódek.

Image

Image

Image
Skusiliśmy się. Kto by się nie skusił? Pierwszy raz, dzikie banany, prosto z drzewa. Niestety, to chyba jakiś gatunek służący do pieczenia, albo po prostu jeszcze nie dojrzały - smakowały tylko mąką, a lepkiej, cierpkiej papki długo nie mogliśmy się pozbyć z ust i dłoni :)

Image

Jeśli chodzi o snoorkowanie, to, no cóż, szału nie było :) Widziałam dokładnie JEDNĄ rybkę i JEDNEGO kraba na wolności (muszę to rozróżnić, bo zaraz potem widziałam setki krabów - wpadłam głową w pułapkę, gdzie siedziały ze związanymi szczypcami :/ ). Ale i tak mi się podobało - kurczę, dla mnie w ogóle siedzenie z głową pod wodą jest pasjonujące. Nawet, jeśli mogę tylko podziwiać piasek na dnie:)

Image

Image

Cudowne miejsce na odpoczynek, cudowne.

Image

Image

Kąpiele przy zachodzie słońca. Nie tylko my staliśmy się ich wielbicielami. Cudownie było obserwować grupkę młodych chłopców, którzy doskonale bawili się w wodzie - parskając, śmiejąc się i krzycząc z radości. Czysta młodość i szczęście. Cudownie było obserwować, gdy wyszli z wody, założyli swoje pomarańczowe, mnisie szaty i odeszli, z godnością i w ciszy.

Image
I jeszcze jedna zaleta - pora deszczowa jakby omija Rabbit Island. Tu jest tylko słońce, spokój i radość. Wakacje, po prostu wakacje :)

C.D.N.Kolejnego poranka musieliśmy opuścić nasz bungalow do godz. 11.00. Usiedliśmy więc z plecakami w barze naszego ośrodka, lekko zagubieni. Przez cały pobyt na Rabbit Island próbowaliśmy dopytać się o możliwości powrotu na stały ląd. I uzyskaliśmy naprawdę mnóstwo odpowiedzi na nasze pytania :D Dowiedzieliśmy się m.in. że łodzie są i że ich nie ma. Że najwcześniejsza jest o 11.00 i najwcześniejsza jest o 15.00. Że odpływają tylko z naszej plaży i odpływają tylko z przystani po drugiej stronie wyspy :/ :D Naprawdę, pełen asortyment wszystkich możliwych odpowiedzi :/ :D Nasi informatorzy byli zgodni tylko w jednej sprawie - gdy, tknięci jakimś dziwnym przeczuciem, pokazywaliśmy im nasze, wymiętoszone już niemiłosiernie, bileciki, wszyscy twierdzili, że uprawniają nas one do powrotu (czyli okazało się, że był to jednak bilet w dwie, nie w jedną stronę - dobrze, że nie jestem zwolenniczką porządku, bo dawno bym je już wyrzuciła :D. Generalnie było bardzo przyjemnie - ciepło, ładne widoki, chociaż najpiękniejszym widokiem w tym momencie byłby widok jakiejś łodzi :/ :D Niezbyt wiedzieliśmy, co robić dalej - pytaliśmy się już dosłownie każdej osoby mieszkającej na wyspie - pozostało nam tylko czekanie na jakiś cud. I cud się zdarzył - podbiegła do nas pani z baru i zapytała, czy chcemy płynąć już, teraz, bo właśnie odpływa pierwsza łódź. Ochoczo zerwaliśmy się z ławek i pobiegliśmy za nią - faktycznie, doprowadziła nas do małej, zupełnie pustej łódki. Trochę zaniepokoił nas wprawdzie jej wygląd (że mała i pusta) i słowa pani ("sternik się zgodził, ale musi jeszcze zapytać turystów, czy możecie z nimi płynąć") (to mnie nawet trochę uraziło :D bo może i nie wyglądam reprezentacyjnie, ale co to ma być? Casting na współtowarzysza podróży w transporcie publicznym? :/ :D Nadzieją napawał jednak fakt, że ów sternik zabrał nasze, biletami trudno już to nazwać, nasze papierowe strzępki, więc może wstawi się za nami? Z duszą na ramieniu czekaliśmy więc na nadejście owych okrutnych turystów, którzy nie wsiadają do łódek z byle kim :/ :D Nadeszli, gdy próbowałam przyczesać włosy, żeby zaprezentować się jak najlepiej. Niesamowicie sympatyczna, uśmiechnięta młoda para z Kambodży, która perfekcyjnym angielskim oznajmiła "Oczywiście, że możecie płynąć z nami. Ale słuchajcie, nie będzie wam przeszkadzać, jeśli nie popłyniemy najkrótszą drogą do Kep? Bo gdy wynajmowaliśmy (WYNAJMOWALIŚMY ????? :/ :/ :/ ) tę łódź, to umawialiśmy się jeszcze na wycieczkę wokół wyspy"....

Image

Tak. Nie mam pytań. Wciskamy się bezczelnie młodemu małżeństwu do prywatnie wynajętej łodzi, którą właśnie mieli wypłynąć na romantyczną wycieczkę :/ I jeszcze się oburzamy, że musimy czekać na ich zgodę :/ Naprawdę było nam głupio, ale para była tak sympatyczna i tak szczerze nas namawiała, że, no co mam powiedzieć? ulegliśmy :D

Pierwszym przystankiem wycieczki, była farma wodorostów. Para opowiadała nam o farmie z ogromną ekscytacją i radością, dodając, że ich wielkim marzeniem było ją zwiedzić. Trochę tej ekscytacji udzieliło się więc i nam - taka farma, w takim razie, to naprawdę musi być coś niesamowitego. Jednak jakby się trochę zawiedliśmy.... :D

Image
Dodatkowo uświadomiliśmy sobie, że zwiedzając wyspę przechodziliśmy koło farmy, jednak nawet jej nie zauważyliśmy :D Kambodżanka była natomiast przeszczęśliwa. Miło było obserwować taką szczerą radość - wchodziła do wody, zaglądała pod butelki, śmiała się w głos. Wyglądała jak wodorostowa wielbicielka roku...Stwierdziłam, że na pewno musi bardzo wodorosty lubić. Jednak odpowiedź mnie trochę zaskoczyła - "Nie, nie cierpię ich. Śmierdzą. Ale, po prostu, nigdy takiej farmy nie widziałam..." I jak tu się nie zakochać w takim entuzjazmie i otwartości na świat? :)

Image

Image

Opłynęliśmy Rabbit Island wokół (faktycznie, po drugiej stronie wyspy było coś w rodzaju małej przystani). Podpływaliśmy do małych wysepek - niektóre były zupełnie dzikie, na innych stały pojedyncze rybackie chatki.

Image
To, o ile się nie mylę, Chilli Island.
Ale przede wszystkim rozmawialiśmy - para była niesamowicie otwarta i sympatyczna. Interesowało ich wszystko, z dużą chęcią opowiadali nam też o Kambodży. Z każdą chwilą czuliśmy się z nimi coraz bardziej związani. Przykro było się więc rozstawać na przystani w Kep. W podzięce za wycieczkę i towarzystwo, podarowaliśmy im drobiazgi z Polski i, niestety, trzeba było się rozejść w przeciwne strony. Oni do swojego auta, które czekało przy przystani, my - szukać jakiegoś transportu do Kampot (planowaliśmy zostać tam na noc - było za późno, żeby trafić na jakiś autobus do Phnom Penh. Tam planowaliśmy dostać się kolejnego dnia). Nie zdążyliśmy jednak nawet założyć plecaków, gdy dziewczyna ponownie podbiegła z radosnym uśmiechem, odganiając kierowców tuk-tuków, którzy zaczęli się do nas powoli zbliżać. Para zaproponowała nam podwiezienie do Kampot ("naprawdę nie ma problemu. My jedziemy do Phnom Penh, więc to po drodze"). Wiem. Pewnie większości z Was w tym momencie nasunęłoby się na usta pewne pytanie. Naprawdę wiem, jednak dla mnie to bardzo trudne. Nie chcieliśmy wykorzystywać w żaden sposób tej przemiłej pary, ani stawiać ich w niezręcznej sytuacji. Jednak po 15 minutach jazdy w końcu się przemogłam i, jąkając się, zadałam kluczowe pytanie "To może moglibyśmy pojechać z wami do Phnom Penh? Zapłacimy..." Naprawdę brak mi słów, aby opisać ich życzliwość. Nie dość, że prawie się obrazili za propozycję zapłaty, to momentalnie zawrócili auto (okazało się, że, owszem, do Phnom Penh można dojechać przez Kampot, jednak to dużo dłuższa i gorsza droga. Wybrali ją wcześniej tylko dlatego, żeby nas odwieźć - na łodzi mówiliśmy, że jedziemy do Kampot). Nie zgodzili się na propozycję postawienia im obiadu ("dobrze. Kiedyś nam postawicie" :), natomiast sami co chwilę przynosili do samochodu to kawę, to jakieś dziwne owoce czy słodycze.

Image
Gdy dojechaliśmy do Phnom Penh, naprawdę nie chcieliśmy już nadużywać ich serdeczności - planowaliśmy wysiąść gdziekolwiek. Jednak się nie dało ("Nie będziecie chodzić po deszczu"). Podwieźli nas na dworzec kolejowy, razem z nami zmartwili się, że pociągiem do Siem Reap nie dojedziemy (a bardzo na to liczyliśmy - niestety, nie ma takiego połączenia), zdenerwowali się, że chcemy zostać pod dworcem i poszukać noclegu ("O nie, nie zostaniecie tu. Tu są drogie hotele") i, w końcu, podwieźli nas pod polecany przez siebie hostel ("Tu jest bezpiecznie i niedrogo. Sam tu sypiałem, jak przyjeżdżałem do, jeszcze wtedy, narzeczonej").

Image
Niesamowici ludzie...Jak wiele znacie osób, które, nie bacząc na własne zmęczenie, zdecydowałyby się tak wiele czasu i energii poświęcić dla zupełnie nieznanych sobie ludzi?...Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie i, wreszcie, mogli odjechać i sami odpocząć. A najgorsze jest to, że zupełnie nie zapamiętaliśmy ich imion....Mam nadzieję, że karma wraca...

Image
Hostel rzeczywiście był w porządku. Dwuosobowy pokój - 12 USD. Szybki prysznic i poszliśmy szukać jedzenia. Jednak okazało się, że znajdujemy się w jakby "lepszej" dzielnicy. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć ulubionych przez nas małych, tanich barów. W tym rejonie miejscowi trochę inaczej spędzali czas :) Zajmowali się jednym ze swoich ulubionych zajęć, czyli piknikowaniem :) A jak można piknikować w mieście? Otóż idzie się do specjalnej restauracji, na stolik dostaje się małą kuchenkę z garnkiem, w którym przyrządza się samodzielnie wybrane wcześniej dziwne liście...dziwne kawałki mięsa...i w ogóle dziwne, niezidentyfikowane kawałki... :D Wyglądało to na niezłą zabawę - dla miejscowych. Dla nas byłaby to raczej męczarnia - przede wszystkim nie spodobało mi się to, że trzeba sobie samemu gotować :D poza tym naprawdę byliśmy zmęczeni i nie sądzę, żeby wybieranie dziwnych fragmentów do gotowania się nam udało w tym momencie :D W końcu znaleźliśmy jedyny w tym rejonie lokal, który nam odpowiadał. W menu były zdjęcia znajomych potraw, w dodatku przynoszono je na stół całkowicie gotowe. Coś w sam raz dla zmęczonych turystów :)

Image
Ryż i makaron z krewetkami, mrożona herbata ( bez ograniczeń - pani postawiła przed nami ogromne szklanki wypełnione lodem i ciągle dolewała gorącej herbaty z metalowego czajniczka :D - 6.40 USD. Było pyszne (a lodem postanowiliśmy się nie przejmować :D

W hotelu zarezerwowaliśmy przez booking.com noclegi w Siem Reap (na wybór miejsca wpłynął fakt, że hostel proponował bezpłatny dowóz tuk-tukiem z dworca autobusowego. Trzeba było tylko zgłosić miejsce i godzinę przyjazdu mailem) i, korzystając z Google Map,
zlokalizowaliśmy miejsce, w którym się akurat znajdowaliśmy. Okazało się, że nasz aktualny hostel leży bardzo blisko dworca autobusowego, z którego odjeżdżaliśmy parę dni temu. Zupełnie spokojnie mogliśmy więc zasnąć - wszystko zaczęło się układać, dodatkowo, dzięki parze z Rabbit Island, byliśmy dalej, niż początkowo wydawało nam się, że dotrzemy.

Image
Na dworzec podjechaliśmy tuk-tukiem (2 USD). Bilety do Siem Reap zakupione w kasie - 8.75 USD od osoby. Autobus odjeżdżał o 8.00, podróż miała trwać ok 6,5 godziny. W dodatku wsadzono nas do autobusu VIP - piętrowego, z Wi-Fi, wodą, ciasteczkami i kawą. I wielkimi, rozkładanymi fotelami. Naprawdę luksus i wygoda :)

Image
Wi-Fi bardzo się przydało :) Mogliśmy w kółko odpisywać na maile od pracownika naszego przyszłego hostelu ("o której i na jaki dworzec przyjeżdżacie?" "168, ok. 14.00" "Przyjedziemy po was, tylko napiszcie gdzie przyjeżdżacie" "Na dworzec 168" "Bedzie tuk-tuk, ale o której przejeżdżacie?" - i tak do znudzenia :D W końcu Wi-Fi się skończyło, więc mogliśmy się przestać denerwować i skoncentrować na widokach za oknem :D

Image

Image

A za oknami było naprawdę pięknie.

Image

Image
Suszenie ryżu.

W Siem Reap byliśmy o 14.00. Niewielki dworzec, leżący jakby na uboczu miasta. Nie przeszkadzało nam to, bo w końcu hostel gwarantował "bezpłatną podwózkę". Jednak gdy wszyscy turyści powsiadali do czekających na nich tuk-tuków i zostaliśmy zupełnie sami, dobry nastrój trochę nam minął. W dodatku na dworcu nie było Wi-Fi, więc nawet nie mogliśmy po raz setny napisać do naszego hostelu z informacją gdzie i o której będziemy :/ :D Grzecznie odmówiliśmy kierowcy "niezależnego" tuk-tuka, tłumacząc się, że czekamy na transport z naszego hostelu. Pan grzecznie zapytał, jaki to hostel, jednak gdy usłyszał jego nazwę, wybuchnął zupełnie nie-grzecznym śmiechem i oznajmił, że sobie raczej długo poczekamy:/ Nieco nas to stropiło :/ :D

Image
Na szczęście szybko poznaliśmy drugiego pana, który, po usłyszeniu nazwy hostelu, po prostu wyjął telefon i do niego zadzwonił. Po czym oznajmił, że w recepcji nie mieli pojęcia o tym, że ktoś przyjeżdża, ale dobrze, przyślą po nas kierowcę za jakieś pół godziny. Hm. :D Czekanie okazało się wcale nie takie złe, bo mieliśmy już dwóch przyjaciół, którzy umilali nam czas pogawędką. A właściwie ostrzeżeniami :D Więc tak : zwiedzając Angkor, mamy nie wypożyczać sobie skutera (jak mieliśmy w planach), tylko jechać tuk-tukiem (najlepiej ich). Skuter jest bardzo ryzykowny, ponieważ gdy go zostawimy pod Angkor, to na pewno ktoś go ukradnie - i, przysięgam, pan powiedział to z dumą :D Zapinanie na łańcuch nie pomaga, gdyż mają tu Wietnamczyków, bardzo sprytnych, a oni z kolei mają specjalne narzędzia do przecinania zabezpieczeń :D Tak więc, nasz los jest przesądzony, chyba, że weźmiemy tuk-tuk. Ich. Bo oni z tuk-tuka w ogóle nie wysiadają i dlatego jest to bezpieczne :D

Image
A jeszcze dodatkowo policja nie respektuje międzynarodowego prawa jazdy (to akurat nas nie przestraszyło, bo w końcu Marcin nie zabrał ze sobą żadnego - ani międzynarodowego, ani nawet polskiego prawa jazdy :D i specjalnie zatrzymuje wszystkich turystów na skuterach i każe płacić, a jak nie zapłacisz, to zabiera paszport. I tak to sobie miło gawędziliśmy, i czas płynął bardzo przyjemnie, aż w końcu przyjechał "nasz" tuk - tuk. Kierowcy nie było trudno nas znaleźć, bo, nie licząc naszych nowych przyjaciół, byliśmy na dworcu zupełnie sami :D Pomachaliśmy panom, panowie pomachali nam i rozstaliśmy się w wielkiej przyjaźni :D

Image
Wreszcie w hostelu :) Zapłaciliśmy 20 USD za dwa noclegi i, przy drinku powitalnym (może i nie mamy żadnych złotych czy biznesowych kart na saloniki, za to jesteśmy członkami programu Genius booking.com! Ha! :D (a'propos - buteleczka wody mineralnej 0,25 l :D , wysłuchaliśmy wszystkich możliwych propozycji dotyczących zwiedzania Angkor.

Image
Otóż, możemy objechać Duży Pierścień za 18 USD, albo Mały - za 15 USD. I koniecznie dziś trzeba jechać za bilety (8 USD, bo 4 w jedną stronę). Koniecznie, bo one uprawniają nas do obejrzenia dzisiejszego zachodu słońca. A zawiezie nas miły pan, który za darmo przywiózł nas do hostelu. I, szczerze mówiąc, to trochę zaważyło na naszej decyzji. Żal się nam zrobiło pana, który wozi za darmo turystów i pewnie liczy, że potem coś zarobi. Poza tym, coś mi się majaczyło w głowie, że po Angkor i tak nie można jeździć zwykłymi skuterami, tylko elektrycznymi, a cena ich wypożyczenia (przynajmniej w naszym hostelu) była zbliżona do ceny wynajmu tuk-tuka. Wszystko się układało bardzo dobrze - jest nocleg, kierowca, mamy godzinę czasu na odpoczynek.

Image
I wtedy zaczęło padać... :D

Image
Owszem, intensywnie, ale też szybko. Na tyle szybko, że gdy dojeżdżaliśmy do miejsca zakupu biletów, z nieba spadały już tylko pojedyncze krople.

Image
Trochę nas przeraziła ilość autokarów stojących pod budynkiem, w którym kupowało się bilety. Zawsze wiedziałam, że Angkor jest ogromną atrakcją turystyczną, ale jakoś sobie nie uświadamiałam, że aż tak...

Image
W środku ponumerowane okienka, tu obsługa biletów jednodniowych, tam - trzydniowych. Kolejki, tłum ludzi itp. My niestety mogliśmy zostać tylko jeden dzień, pani z obsługi skierowała nas do odpowiedniego okienka, zapłaciliśmy 37 USD (bilet trzydniowy - 64 USD) i odebraliśmy wymarzone bilety.

Image
Przy okienku robią człowiekowi do biletu zdjęcie, na którym wygląda się jak bandyta :D
Zadowoleni z siebie wróciliśmy do naszego tuk-tuka, gotowi na kolejną atrakcję - zachód słońca nad Angkor. W końcu dlatego tak bardzo się spieszyliśmy z kupnem biletów - żeby zdążyć na to widowisko. Pan zaczął jednak trochę zmieniać temat - jutro pojedziemy, jutro. To mnie trochę zdenerwowało i zaczęłam pana bardziej naciskać :D Jednak widocznie był wprawiony w takich rozmowach, gdyż oznajmił, że zachód słońca to dodatkowe 4 USD, potem wyciągnął najcięższe argumenty i stanowczo stwierdził, że dziś zachodu nie będzie. Więc nie ma sensu jechać. I kropka :D A na sam koniec prawie spowodował u mnie zawał serca, bo zapytał : "A na jaki dzień właściwie kupiliście ten bilet?".... :D Tak, to mnie naprawdę zestresowało, bo uświadomiłam sobie, że kupując, nie podałam żadnej daty.
Sprawdziliśmy i, na szczęście, pani z obsługi była dużo bardziej bystra, niż turyści z Polski, bo sprzedała nam bilet na odpowiedni dzień :)
Wróciliśmy do hostelu (w końcu trudno dyskutować z miejscowym, gdy mówi, że dziś zachodu nie będzie. W końcu chyba lepiej się na tym zna, niż my. W dodatku w tym temacie na pewno by nie kłamał - nie chciałby stracić możliwości dodatkowego zarobku) i pan z recepcji zapytał z troską, czemu nie pojechaliśmy na zachód słońca...Bo wszyscy pojechali...:/ :D Nasz pan się nawet nie stropił, tylko stwierdził, że jutro pojedziemy - i na wschód, i na zachód. I że to będzie dodatkowe 5 USD za każde. I wtedy się załamałam. Jadę. Przez. Pół. Świata. Zobaczyć. I. Kończę. Wieczór. W hotelu. I przelała się czara żalu :D I wybuchłam. A że zupełnie nie miałam się właściwie do czego doczepić (bo w końcu to też nasza wina, że nie naciskaliśmy, aby jednak na zachód pojechać), to wyżyłam się na jedynej rzeczy, na której mogłam :D Otóż, choć to może wydawać się dziwne :D nakrzyczałam na pana, że strasznie mnie skrzywdził, bo pod kasą z biletami powiedział, że wyjazd na zachód kosztuje 4, a teraz mówi, że 5 USD! :/ :D I powiem Wam, że takiego efektu to się zupełnie nie spodziewałam i nawet było mi trochę głupio. Bo pan się przejął. I oznajmił, że w takim razie dziś cała jazda była za darmo, a jutro zapłacimy po 5 za każdy z tych cudów ze słońcem :D I potwierdził umowę uściskiem dłoni :/ :D

Image
Nie było zachodu, więc trzeba było sobie poprawić humor jedzeniem. Amok - 3,5 USD. No dobrze, napojami też sobie poprawiliśmy humor, ale właściwie nie do końca z własnego wyboru w takiej ilości :D Trafiliśmy na promocję piwa Cambodia, która polegała na tym, że pod niektórymi zawleczkami od puszki był rysunek kolejnej :D A na to, że w prawie każdej puszce trafialiśmy na ten rysunek i trzeba było biegać do sklepu i wymieniać, to przecież nic nie mogliśmy poradzić, prawda? Czasami po prostu trzeba się poddać przeznaczeniu... :D

C.D.N.Dzień wcześniej musieliśmy ustalić z panem od tuk-tuka, którą trasę w Angkor wybierzemy - Duży, czy Mały Pierścień. Można oczywiście było zdecydować się na przejazd jednym i drugim (wtedy 18 + 15 USD), jednak zdecydowanie wiedzieliśmy, czego nie chcemy - a nie chcemy gnać na złamanie karku tylko po to, żeby wyłącznie rzucić okiem na każdą ze świątyń. Trzeba więc było zdecydować, na których szczególnie nam zależy. Bo tak - chcieliśmy zobaczyć i te najbardziej znane (wiadomo - Angkor Wat, Ta Phrom, Bayon), ale i te mniejsze, nie tak często odwiedzane. Niestety, to się wzajemnie trochę wykluczało, ponieważ leżały na trasach różnych Pierścieni :/

Image

W końcu, po długiej dyskusji i po uzyskaniu dwudziestu odpowiedzi twierdzących na ważne pytanie ("Czy na pewno w każdej świątyni mamy tyle czasu, ile chcemy?"), zdecydowaliśmy. Wybieramy Duży Pierścień. Wprawdzie na jego trasie nie ma Ta Phrom (świątynia rozsławiona przez film "Tomb Rider"), ale, zauważyliśmy na mapie, że staniemy przy innej świątyni, która praktycznie się z nią styka. Plan więc był taki - zatrzymujemy się przy niej, pan czeka przed wejściem, my wchodzimy, zwiedzamy, przechodzimy na nogach do Ta Phrom, zwiedzamy, wracamy do pana. Plan idealny. Wszyscy są zadowoleni - pan, bo nic nie wie o naszym strasznym oszustwie (niezbyt wiedzieliśmy jak zareaguje na to, że zwiedziliśmy coś, co nie było na "naszej" trasie), my - bo zwiedzimy wszystko, co chcemy. Prawie geniusze zbrodni :)

Image

Na wschód słońca umówiliśmy się z panem na 5.00. Nawet (wyjątkowo :D) odpowiadała nam ta wczesna pora - chcieliśmy maksymalnie wykorzystać ten jeden, jedyny dzień, który mieliśmy na zwiedzanie. Zobaczyć jak najwięcej, jak najbardziej wchłonąć klimat miejsca...

Image

Okazało się jednak, że pan ma trochę inne plany. Swoje własne :/ :D Właściwie, po wczorajszej odmowie wyjazdu na zachód słońca, mogliśmy trochę zacząć podejrzewać, że jest nieco....hm...leniwy? :D W każdym razie jakoś zarabianie pieniędzy na pewno nie było jego priorytetem :D Owszem, pod hostelem był punktualnie o 5.00, jednak przywitał nas słowami "To teraz szybko-szybko na wschód i wracamy do hotelu na śniadanie" :/ :D

Image

Ranek w Siem Reap jest magiczny. Ciemno, oczy się kleją, a z każdej strony miasta wyjeżdżają tuk-tuki, skutery, auta...Wszystkie zmierzają w jednym kierunku - pod Angkor Wat, największą świątynię kompleksu Angkor. Na parkingu gwar, śmiechy, rozmowy, wszystko w ciemności. Tłum ludzi. Kierowcy zostają na parkingu, a turyści zmierzają w stronę jednego z dwóch jeziorek, aby tam poczekać na osławiony wschód słońca nad Angkor...

Image

Powoli zaczyna się rozjaśniać, niebo wybarwia się na różne kolory. Cóż mam powiedzieć - dla mnie było magicznie. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam pięć wież, coś zakręciło się w oku...Pamiętam chwilę, gdy czytając "Angkor" Jacka Pałkiewicza, westchnęłam - "Co za piękne miejsce...Szkoda, że go nigdy nie zobaczę...". Nie zraził mnie nawet fakt, że tak wyjątkową chwilę dzieliłam z paroma osobami :D

Image

Przygotowując się do zwiedzania Angkor, bardzo dużo praktycznych informacji zaczerpnęliśmy z relacji @ambush. Dziękuję serdecznie :* Nie wszystkie porady udało się nam wykorzystać, ale, uwierz, próbowaliśmy... :)

Image

I, tak, jak pisał @ambush, około 6.15 robi się luźniej - turyści zaczynają się rozchodzić. Gwar przenosi się ponownie na parking, a pod Angor Wat nadal można przeżywać magiczne, tym lepsze, że prawie samotne, momenty. Byliśmy zachwyceni. Nasz kierowca, niestety, trochę mniej :D Gdy, jako jedni z ostatnich, wróciliśmy na parking, przywitał nas niezbyt zadowoloną miną i pytaniem "Podobało się? To może wystarczy wam już tego zwiedzania na dziś?" :/ :D Naprawdę, chyba nie spotkałam nikogo, kto tak bardzo nie lubiłby zarabiać :D

Image

W hostelu byliśmy przed 8.00. Jeśli chodzi o śniadanie, to nie musieliśmy się spieszyć, bo pan oznajmił, że jedzie do domu, odpocząć (sic! :D i przyjedzie po nas ponownie o 9.00 :/ A ponieważ miałam jednak lekkie wyrzuty sumienia po wczorajszej awanturze, z całych sił staraliśmy się pana już nie urazić, więc czekaliśmy cierpliwie.

Image
I wreszcie mogliśmy rozpocząć zwiedzanie "właściwe". Pan wysadził nas pod Angkor Wat, trochę niepewnie powtórzył, że mamy na zwiedzanie tyle czasu, ile chcemy, popatrzył na nasze zdeterminowane twarze, westchnął i rozłożył sobie legowisko w tuk-tuku :D


Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

julk1 20 października 2017 02:53 Odpowiedz
Zapowiada się dobrze. Zobaczymy co dalej z relacją :)
becek 20 października 2017 18:49 Odpowiedz
hmm, tam nie bylo zadnego rozliczenia, w niektorych wioskach ofiary mieszkaja po sasiedzku z katamiczesc kraju dalej w rekach Khmerówniektórzy zbrodniarze to dziś bardzo bogaci ludzie mający międzynarodowe kontrakty np. na drewnodziwny kraj i dziwni ludziePol Pat nigdy nie poniósł kary(nie liczac symbolicznej)
pestycyda 20 października 2017 19:06 Odpowiedz
@becek, tak, właśnie o tym piszę. Żadnego rozliczenia nie było. Wtedy wyboru nie mieli, teraz, według słów mieszkańców, mają. I ich wybór jest taki - nie chcą rozdrapywania ran. Wolą żyć "normalnie". Trudno z tym dyskutować. Dla mnie trochę nie do pojęcia jest fakt, że Pol Pot i inni zbrodniarze nie ponieśli kary. A z drugiej strony nienawiść nakręca nienawiść, więc może jest w tym jakaś mądrość? Sama nie wiem. Trudno odnosić się do decyzji innych, nie będąc nimi.
becek 20 października 2017 19:25 Odpowiedz
nie nie chcą tylko nie mogąbo to by oznaczało kolejna wojnę domowączerwoni maja swoje wojsko
pestycyda 20 października 2017 19:30 Odpowiedz
Jednak to dalej jakiś wybór....
namteh 20 października 2017 22:18 Odpowiedz
@pestycydaTo o wyborze to Twoja teoria czy gdzieś zasłyszana/wyczytana?
pestycyda 20 października 2017 23:02 Odpowiedz
Pytasz o pierwszy akapit relacji? To fragment mojej rozmowy przy piwie z mieszkańcem Kambodży. Dlatego tak widzę tę sytuację. Natomiast sama idea wyboru jest zbieżna z moją prywatną teorią na temat podróżowania, więc tak mi się to poskladalo w całość. Stąd tytuł.P.S. Wiesz, o czym teraz pomyślałam? O delegacji ze Szwecji...I, cholera, możesz mieć rację..........
gadekk 20 października 2017 23:56 Odpowiedz
@pestycyda Twoje relacje to jest poziom wyżej reszty! Czekam na dalszą część.
bozenak 23 października 2017 18:46 Odpowiedz
Znalazłam relację ;) ;) Coś tak za mną chodziło, że dawno Cię nie czytałam i znalazłam :lol: ;) 8-)
kumkwat-kwiat 29 października 2017 00:08 Odpowiedz
@pestycyda @becekGwoli ścisłości, nie można w 100% napisać, że nikt nie został rozliczony z reżimu czerwonych khmerów. Choćby Kang Kek Iew (aka Duch) został ostatecznie skazany w 2012 roku na dożywocie. Oczywiście jest to wyjątek potwierdzający regułę ale jednakowoż wyrok zapadł. Niestety były to raczej pojedyncze przypadki, a choćby poniższy dokument z 2002 roku (polecam obejrzenie) pokazuje, że część osób nie za bardzo okazuje skruchę i bez oporów przyznaje się do udziału w tej zbrodni:https://www.youtube.com/watch?v=47LmpFxM36AJako ciekawostkę można dodać, że w skład trybunału osądzające te zbrodnie wchodziła polska sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart. Pikanterii w całej sytuacji dodaje to, że po upadku reżimu w 1979 roku Czerwoni Khmerzy jeszcze przez kilka lat byli uznawani przez ONZ jako jedyni przedstawiciele Kambodży, a jeden z ich głównych przywódców (Khieu Samphan) jeszcze w 1998 roku beztrosko z pratyzantki przeszedł na stronę ówczesnego rządu. Z pewnością nie była to sytuacja sprzyjające do rozliczeń.Z zupełnie innej strony, w pawilonie "A" Tuol Sleng, wyraźnie zaznaczone jest aby nie robić zdjęć w celach na parterze. Przykro jest patrzeć jak ludzie nie są w stanie tego respektować i na dodatek wrzucają do sieci, zdjęcia skatowanych więźniów. Co do Pól Śmierci mam bardzo mieszane uczucia odnośnie "wychodzących z ziemi" kości i resztek ubrań. Rozmawiałem z wieloma osobami i znaczna ich cześć jest zdania, że po tylu latach i tak szerokich badaniach tego miejsca nic już z ziemi tej wielkości nie powinno wychodzić. Są to zatem najpewniej specjalnie pozostawione szczątki, aby zrobić wrażenie na zwiedzających. Mnie osobiście to zniesmaczyło, bo samo miejsce jest wystarczająco depresyjne i takie sztuczki nie są już tu potrzebne.
julk1 29 października 2017 01:43 Odpowiedz
pestycyda, fajna relacja. W sumie piszesz o zwykłych ludziach i zwykłych miejscach. Ale przez to relacja jest... niezwykła. W dodatku są piękne fotki. Az się chce podążać Waszymi drogami. Tylko drogo wychodzą hotele i posiłki :lol:
bozenak 4 listopada 2017 19:51 Odpowiedz
-- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol: -- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol:
ambush 5 listopada 2017 20:22 Odpowiedz
@pestycyda dzięki za miłe słowo - fajnie, że przydały Ci się moje informacje praktyczne. Niech nie zabrzmi to jak reklama :D ale gdyby ktoś poszukiwał info praktycznych zachęcam do swojej relacji - może też komuś się przydadzą, bo trochę tego tam spisałem: https://www.fly4free.pl/forum/angkor-wat-perla-kambodzy,216,101222A ja dorzucę jeszcze swoje 2 słowa do wcześniejszej rozmowy o więzieniu Tuol Sleng (S21). Sporo sam o tym myślałem, rozumiem obie strony. Z jednej strony ciężko sobie wyobrazić jak można mieszkać w pobliżu kogoś kto przyczynił się do zabójstwa twoich bliskich, jak można nie chcieć zemsty? No jak? I tutaj właśnie jest jeden z najbardziej mentalnych momentów w moim życiu. Rozmawiałem z kilkoma osobami pracującymi w więzieniu. W tym z jedną osobą, którą tam bardzo łatwo spotkać - czyli jedną z kilku osób która przeżyła pobyt w więzieniu. Jest on tam często i sprzedaje swoje książki. Tak czy inaczej jak ktoś z nim rozmawiał wie, że to nie byle handlara, która chce opchnąć Ci książkę. Widać, że człowiek przeżył swoje. I on, i wspomniane kilka innych osób mówiły w podobnym tonie: Ktoś musi przerwać nienawiść, ktoś musi przerwać zemstę i akt śmierć za śmierć. Jeśli ktoś tego nie zrobi to wojna, zabijanie i śmierć nigdy się nie skończą. Ich to bardzo boli, ale wolą poświęcić wolę swojej zemsty dla dobra ogółu. Bo ktoś musi przerwać łańcuch nienawiści. Żadnego rozliczenia nie było, to fakt. Opieszałość sądów, kontakty sprawców to spowodowały. Przez długi czas rzeczywiście byli sprawcy masakr mieli swoje wojsko i nikt nie chciał kolejnej wojny. Ale nienawiść rodzi nienawiść. Z tego powodu woleli ich olać i zostawić na tym swoim luksusowym wygnaniu. Ofiary miały dość nienawiści i brak woli zemsty. Dlatego woleli przyjąć ten stan zamiast kolejnej wojny, która pewnie doprowadziłą by do śmierci sprawców. Zamieść temat pod dywan w tym wypadku powinna być zrozumiana. Aha i jedna ważna uwaga: Tu to czytałem, a to często powielany błąd. Khmerzy to ludność zamieszkująca Kambodżę (aktualnie sporo ponad 90%). Nie ma to nic wspólnego z Czerwonymi Khmerami, bo ta nazwa określa ruch polityczny. Khmerzy byli i ofiarami i oprawcami. Dla uproszczenia jakby rusz polityczny powodujący wojnę domową w Polsce nazywał się Czerwoni Polacy. Khmer to nazwa ogólna rdzennego mieszkańca Kambodży. Tak jak np. Ormianin w Armenii.
pestycyda 6 listopada 2017 01:08 Odpowiedz
@ambush, dziękuję. Idealnie ubrałeś w słowa to, co myślę. To naprawdę nie jest łatwy temat...Dobrze, ma być szczerze, więc będzie. Do tej pory niezbyt chciałam się angażować w dyskusję na temat ludobójstwa. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj to nie tylko Pola Śmierci czy Muzeum... To jest relacja z pobytu w Kambodży, kraju, który ma mnóstwo do zaoferowania. Piękne miejsca, historia, cudowni ludzie... Nie chciałam, żeby wątek został zdominowany tym jedynym tematem. Ważnym i strasznym, owszem, nie można go przemilczeć, ale nie jest tak, że Kambodża = tylko i wyłącznie terror Pol Pota. Relacje nigdy nie są obiektywne. Możesz się nie wiem, jak starać, ale i tak dany kraj postrzegasz przez pryzmat własnej wiedzy/doświadczeń/rozmów z miejscowymi/albo (to już moja własna teoria) - trochę z własnego wyboru (ja zazwyczaj decyduję się, owszem, pewnie z egoizmu, nie brać bardzo do siebie prób oszustw czy niemiłych sytuacji. Uważam, że źli ludzie są wszędzie i robię, co mogę, żeby to nie rzutowało na moją ocenę danego miejsca. Bo w przeciwnej sytuacji najbardziej stratna będę właśnie ja - niepotrzebne mi nerwy i złość na wakacjach). Nawet wybór określonych zdjęć do relacji obiektywny nie jest - konkretne obrazy rzutują na sposób widzenia kraju przez ludzi, którzy tam jeszcze nie byli...W przypadku tak trudnego tematu jak ludobójstwo, starałam się nie przekazywać tego, co myślę, a skoncentrować się wyłącznie na tym, czego dowiedziałam się od miejscowych osób. Owszem, może się tu rodzić podejrzenie, że obraz, który otrzymałam, nie jest w 100% zgodny z prawdą (tak, jak w przypadku szwedzkiej delegacji za czasów Pol Pota), ale nie mam innego.... Oprócz tego, mam tylko to, co myślę, coś, co jest zupełnie i całkowicie subiektywne. A myślę (choć trudno tu się wypowiedzieć, bo nie jestem na miejscu Khmerów i, mam nadzieję, nigdy nie będę), że gdybym była w takiej sytuacji, tu i teraz, i miałabym do wyboru - zemsta i rozliczenie albo przyszłość moich dzieci, którym mam szansę dać wykształcenie i przygotować je do życia bez nienawiści, bez mrugnięcia oka wybrałabym to drugie. Właśnie dlatego, żeby nie nakręcać zła.Kolejna sprawa - @kumkwat_kwiat, nie mogę z Tobą polemizować w kwestii zdjęć w Tuol Sleng. Możliwe, że były tam tabliczki z zakazami. Ja po prostu ich nie widziałam - owszem, mogło to wynikać z faktu, że wizyta w tym miejscu była dla mnie bardzo emocjonalna i strasznie trudna. Mogłam nie zwrócić na nie uwagi. Jeśli były, to faktycznie, złamanie przez nas zakazu nie było fair. I tak, zrobiło mi się głupio. Natomiast, w oderwaniu od zakazu, zupełnie prywatnie uważam, że nie pokazywanie takich obrazów, niestety nie spowoduje, że ta tragedia zniknie....I jeszcze jedno pytanie @ambush. Masz całkowitą rację, co do używania słowa "Khmer". Jednak nie zauważyłam, żeby w tym wątku zostało użyte niezgodnie ze znaczeniem. Coś przeoczyłam?Prawie coming out :)Miłej nocy.
ambush 6 listopada 2017 09:07 Odpowiedz
@pestycyda tutaj lekkie sprostowanie, bo faktycznie nie napisałem precyzyjnie - w Twojej relacji nie było żadnego błędu związanego z Khmer. Ten błąd zauważyłem tutaj w 1 czy 2 w komentarzach ludzi komentujących i to do nich był ten tekst :)
namteh 13 listopada 2017 14:00 Odpowiedz
@pestycydaA wiesz coś może o przeszłości tej pływającej wioski? Z czego żyli 50 lat temu? Czy ta wioska istniała 50 lat temu?Strasznie dziwne miejsce... Z jednej strony kasują 20$ za wjazd (co jest pewnie kupą kasy) a z drugiej "łapią za serca" zeszytami dla dzieci... Albo te kobiety kręcą albo są bardzo wykorzystywane.
pestycyda 13 listopada 2017 18:01 Odpowiedz
@namteH , mam wrażenie, że cała wioska jest wykorzystywana. Bardziej wyobrażałam sobie, że podjedziemy na przystań, znajdziemy jakąś łódź i zapłacimy sternikowi. On nas zawiezie do wioski, a tam się zapłaci np. nie wiem, komuś w rodzaju sołtysa, coś takiego (że już nie wspomnę, że w swojej naiwności myślałam, że pieniądze pójdą na rozwój wioski :/ Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu "datku na rozwój") Tu podjeżdżasz pod normalne kasy, kupujesz bilet od osób w mundurach (nie mam pojęcia jakich - może to po prostu uniformy stylizowane na militarne) i własny transport podwozi Cię na wał, gdzie stoi mnóstwo łodzi. Dziwna sytuacja.Wioska, wg. Lom Lama, bo jedyną wiedzę mam od niego (nikt inny nie mówił po angielsku, z wyjątkiem pań z pływających sklepów, ale one miały konkretny zasób zdań "handlowych"), raczej nie istniała 50 lat temu. Została zbudowana przez Kambodżan, którzy odłączyli się od innej pływającej wioski (w której mieszkali z Wietnamczykami. Podobno Wietnamczycy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni - ani do innych mieszkańców, ani do turystów, którzy co jakiś czas próbowali się im szlajać po terenie). Mam wrażenie, że odkąd powstała, żyje trochę z turystów (a raczej z tego, co ewentualnie zostawią bezpośrednio w wiosce - wycieczki na łodzi z kobietami, jakieś restauracyjki itp.), trochę z rybołówstwa. Być może niektórzy mieszkańcy zarabiają jakieś pieniądze na podwożeniu turystów łodziami z wału do wioski, choć nie sądzę, żeby to były ich własne łodzie, więc to raczej na pewno są grosze...Pytałam Lom Lama, czy mieszkańców nie denerwuje fakt, że ciągle ktoś obcy się im po wiosce plącze. Odpowiedział, że się z tego cieszą, bo zawsze jest szansa, że ktoś coś od nich kupi. Trudno powiedzieć, jaka jest prawda. Ale poważnie interesuje mnie kto na tym zarabia i dlaczego ci ludzie się na to zgodzili (pewnie jest jakieś prawdopodobieństwo, że dostają część pieniędzy z biletów, ale szczerze? Nie sądzę. A 20 USD to w Kambodży naprawdę duża stawka).
margita 14 listopada 2017 12:12 Odpowiedz
Byłam w Kambodży mniej więcej w tym samym czasie. Wycieczkę do pływającej wioski kupiłam w Siem Rap w biurze za 16 USD od osoby. Był to zachód słońca nad jeziorem, zabrali nas z hotelu, przejazd do przystani, łódka, zwiedzanie świątyni, wioska, restauracja i kobiety na łodziach, podziwianie zachodu słońca ( i ta sama dziewczyna sprzedając z łodzi w różowej bluzce) i powrót. Dodatkowo nic nie płaciliśmy i nie słyszałam o 20 USD za wejście do wioski. Nasz przewodnik był fantastyczny i bardzo szczerze i dużo opowiadał. W wiosce jest prąd, maja tv i życie jest trochę na pokaz dla turystów. Byliśmy w szkole i ze smutkiem muszę stwierdzić, że wszędzie po ziemi walały się porozrzucane zeszyty, ołówki i długopisy. Dzieciaki chcą już czegoś innego, tego mają dosyć. W Kambodży wcale tanio nie jest, wszędzie płaci się w dolarach, dla nas to niekorzystny przelicznik. W Siem Rap jedzenie jest drogie, jedynie ciuchy da się wytargować po 1 USD i hotele są tanie w dobrym standardzie.
maginiak 3 grudnia 2017 02:00 Odpowiedz
Quote:Wychodzi na to, że jest gorzej, niż myślałam - skoro Ty za całą wycieczkę w agencji zapłaciłaś 16 USD (z dojazdem na przystań, łodzią, przewodnikiem itp), to chyba znaczy, no właściwie nie wiem, co znaczy :/ :D Chyba tylko tyle, że przepłaciliśmy straszliwie, bo w naszych 20 USD mieliśmy jedynie łódź :/ :D Ale w takim razie jestem już pewna, że wioska nic z tych pieniędzy nie dostaje, a bilety w kasie sprzedaje hmm...agencja wynajmu łódek (?) :/@pestycyda Może Cię pocieszę...Byliśmy w Kampong Phluk wczoraj i zapłaciliśmy za łódź po 25 $ od osoby :/ :D (aż musiałam zacytować Twój awatar z tego wszystkiego ;))Cena zależy podobno od ilości osób, większe grupy płacą po 15 $. My byliśmy we trójkę z dzieckiem i Młody niby nic nie płacił ale tylko niby. Kupowaliśmy wycieczkę w hotelu i mam wrażenie, że istnieje jakiś układ między hotelami, kasjerami i sternikami... W każdym razie jestem niemal pewna, że ludzie z wioski nie dostają z tej kasy nic. Żeby tego było mało, sternik po zakończeniu wycieczki zażądał dodatkowych pieniędzy dla siebie. Odmówiliśmy.Za przejażdżkę po zalanym lesie z kobietą z wioski zapłaciliśmy dodatkowo 10$. Kobieta, która prowadziła sprzedaż zeszytów i napojów na łodzi była niestety dość natarczywa, wzięliśmy dwa napoje i mango, ona nalegała byśmy kupili coś dodatkowo dla Pani, która nas wiozła i za wszystko policzyła nam 16$. Kiedy powiedziałam, że to za dużo, tłumaczyła że koszty dowiezienia tych towarów do wioski są bardzo wysokie i że to przecież dla wnuków tej Pani a ja sama mam dziecko i powinnam rozumieć. Ale jakoś mnie nie przekonała. Ostatecznie wymieniła paczkę ciastek na mniejszą i bardzo stanowczo nalegała bym zapłaciła 11$, co w końcu zrobiłam bo cóż było robić.Pani która nas wiozła, jeszcze podczas przejażdżki dałam dodatkowe pieniądze i chociaż tego jestem pewna, że mogła zachować je dla siebie. Generalnie po wizycie w pływającej wiosce nie mogę się za bardzo otrząsnąć i pół nocy mi się to wszystko śniło. Tym bardziej, że jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/
pestycyda 3 grudnia 2017 16:24 Odpowiedz
@maginiak, wiem. Po pobycie tam miałam podobne uczucia, jak Ty. I już olać te 20 USD, bardziej chodzi o to, kto i dlaczego to dostaje. W wiosce z jednej strony duża bieda (sama widziałaś), z drugiej - kobiety na łodziach sprzedające produkty, co, moim zdaniem, świadczy o próbie zdobycia pieniędzy za wszelką cenę. Z braku innych możliwości właśnie (chyba, że muszą je komuś oddawać????) Mnie chyba najbardziej zasmuciły "zachęcające" do zakupu teksty - zawsze te same, wymawiane głosem robota, według tego samego schematu. Tak, jakby ktoś je przeszkolił, kładąc nacisk na najbardziej łapiące za serce elementy. A gdy odpowiesz cokolwiek innego, coś, co nie mieści się w "standardowej" rozmowie - patrzące na ciebie bez zrozumienia i powracające do znanych sobie zdań. Strasznie to smutne...Natomiast po :maginiak napisał: Do tego jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro Tonle Sap podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/Przepraszam, ale muszę wstawić przynajmniej cztery moje avatary :DUdanego dalszego pobytu w Kambodży!!! :)
marta76 20 grudnia 2017 18:21 Odpowiedz
Pestycyda, długo się zastanawiałam, czy napisać, ale...Rozważ, proszę, usunięcie z tego wątku dwóch zdjęć - zdjęcia fotografii skatowanego więźnia (z celi w Tuol Sleng)...I - inny kaliber, ale mimo wszystko - zdjęcia z targu z rozczłonkowanymi, pobitymi na śmierć psami. Zawartość tych zdjęć jest drastyczna.Napisałaś, że niepublikowanie takich zdjęć niczego nie zmieni - ja uważam nieco inaczej, publikacja takich zdjęć wywołuje - a przynajmniej może wywołać bardzo silną reakcję, szok, wstrząs u odbiorców. Dlatego ich publikacja powinna być poprzedzona ostrzeżeniem.Zwykle tak silnym przekazem operuje się świadomie, chcąc uzyskać określoną reakcję, sprowokować... no właśnie, co?... dyskusję, dążenie do zmiany? Tu nie ma przecież mowy o żadnej możliwości zmiany. U Europejczyka możesz spowodować co najwyżej potworną frustrację.Pozdrawiam,
pabloo 20 grudnia 2017 19:18 Odpowiedz
No bez przesady, mnie dreszcze niedobrze na widok krokodyli, bardzo proszę o niezamieszczanie na forum zdjęć krokodylków. Zdjęcie ze sklepu mięsnego drastyczne? Czas wyjść z domu i zobaczyć, że świat tak wygląda. Relacja na tym forum ma to do siebie, że ma możliwie najlepiej pokazać odwiedzane miejsce, a chyba taka właśnie jest Kambodża, czy się to komuś podoba czy nie.A na zdjęciu ze skatowanym człowiekiem przecież prawie nic nie widać.
pestycyda 25 grudnia 2017 16:04 Odpowiedz
W jednych relacjach piszą człowiekowi, żeby dodać zdjęcia, bo zniknęły, w innych - żeby usunąć. No nie dogodzisz ;)@Marta76 - nie jest to łatwy temat i na pewno nie na rozmowę przez sieć, gdzie słowa czasem umykają i bardzo brakuje kontaktu niewerbalnego. Przykro mi, że zdjęcia spowodowały u Ciebie frustrację. Nie jestem z tego dumna i nie taki był cel ich zamieszczenia. Dla mnie to też nie były łatwe momenty, a emocje tkwią we mnie do dziś. Jadąc do Kambodży mniej więcej wiedziałam, czego się mogę spodziewać, jednak "spodziewać się" a "zetknąć z" to dwie różne rzeczy. Uważam, że jednym z celów relacji jest, jak powiedział @Pabloo, przygotowanie potencjalnych odwiedzających do tego, aby wiedzieli z czym mogą się zetknąć. A Kambodża pod względem elementów spoza naszego kręgu kulturowego jest bardzo rozbudowana...Psy. Zdjęcie nie różni się od zdjęć martwych ryb na targu, kur czy świń. Różni się natomiast sposobem "uboju" - i to jest według mnie drastyczne. Niestety, niewiele osób o tym wie i stąd sytuacje, w których Europejczyk jedzie gdzieś do Azji, chce przeżyć/spróbować czegoś "egzotycznego" i zamawia psa. Na talerzu dostaje kawałek ładnie wyglądającego mięsa i poczucie "jestem twardy, zrobiłem to". Nie wie natomiast/nie ma świadomości/nie interesuje się, że w pewien sposób nakręca cały ten krwawy biznes. Czasami jedno zdjęcie z opisem potrafi zmienić myślenie paru osób. I jak najszczerzej życzę tego właśnie temu zdjęciu.Tuol Sleng. Miejsce straszne. Nie potrafię znaleźć słów, żeby to opisać. Chyba zresztą większość osób odwiedzających tak ma - to przeżywa się "do wewnątrz", o tym się nie da rozmawiać. Pozostaje wyjście - przemówić obrazami. Takich zdjęć wisi tam bardzo dużo i każdy odwiedzający ogląda je w milczeniu. Są niestety częścią i historią tego miejsca. I nie da się zamknąć oczu i udawać, że to się nie zdarzyło, choć tak pewnie byłoby dla psychiki najwygodniej.......Pokazywanie takich obrazów jest ważne - żeby pamiętać, żeby wiedzieć, do czego pewne działania mogą doprowadzić..... @Marta76 , cóż mogę Ci więcej napisać? Cieszę się, że powiedziałaś o swoich emocjach, choć pewnie dla Ciebie też to nie było łatwe. Piszę teraz relację z Nepalu - zapraszam. Zaręczam Ci, że tam nie ma żadnych zdjęć, które mogłyby być emocjonalnie ciężkie. Pozdrawiam.