+3
pestycyda 19 października 2017 23:55
Image

Naprawdę niewiele potrafię tu napisać...Bo jak można to skomentować? Banalnym : "ciężko"? Albo opisem "tu trudno żyć" z wizerunkiem smutnej buźki? :/ Słowa nie oddają, po prostu....

Image

Pierwszy przystanek w restauracji na wodzie. Obowiązkowy punkt każdej pewnie wycieczki. W restauracji obsługują miejscowi - więc pewnie pieniądze dają im szanse na przetrwanie najtrudniejszych okresów. Dodatkowo nikt nachalnie nie namawia do zakupu niczego. Lom Lam spytał tylko, czy chcemy zjeść. Po odpowiedzi odmownej przeskoczył z nami na kolejną platformę na wodzie, na której mieściło się coś w rodzaju biura. Tam kłębiły się tłumy innych turystów, niezbyt wiedzieliśmy, o co chodzi. Dopiero gdy wytłumaczył nam, co się tu odbywa, zgodnie uznaliśmy, że koniecznie musimy z tego skorzystać. Otóż kolejna platforma znajdowała się na terenie zalanego lasu. Miejscowe kobiety, które nie mają szans na żaden inny zarobek, założyły coś w rodzaju spółdzielni - na płaskich, tradycyjnych łódkach oferują turystom przejażdżkę pomiędzy zatopionymi koronami drzew. Koszt - 5 USD od osoby. Zarobione pieniądze wkładają do wspólnej kasy, a na koniec dnia dzielą się nimi po równo.

Image

Większość kobiet na łódkach ma dzieci. Pewnie z dwóch powodów - po pierwsze, nie maja ich z kim zostawić. A po drugie, no cóż, nie oszukujmy się - dziecko znacznie łatwiej potrafi chwycić za serce turystę z grubym portfelem....

Image

Zwłaszcza, że częścią wycieczki jest podpłynięcie do łódek innych pań, które sprzedają różne towary - napoje, drobne przekąski oraz...przybory szkolne. Sprzedawczynie zagadują turystów takimi samymi, wyuczonymi zdaniami po angielsku, próbując nawiązać jakąś więź - jak masz na imię? Skąd jesteś? Czy masz dzieci? Później przechodzą do konkretów - Może chcesz colę/piwo itp? Później następują cięższe argumenty - Może kupisz colę dla pani, która dla ciebie tak ciężko wiosłuje...? Albo dla jej córki...? A potem najgorsze - Może kupisz dla niej zeszyty do szkoły? Długopisy? Kredki?......Spróbuj odmówić, patrząc w twarz dziecku, zerkającemu na ciebie z nadzieją....Kurczę, ciężki temat. Kupiliśmy cole (1,5 USD sztuka), przyborom szkolnym powiedzieliśmy nie, tłumacząc sprzedawczyni, że mamy rzeczy dla naszej dziewczynki. Popatrzyła na nas nie rozumiejąc - takiego zdania po angielsku nikt jej nie nauczył...Trudne, smutne momenty. Dla mnie jednak te działania to nie próba "oskubania turysty do końca", to raczej akt ogromnej desperacji...Prawdopodobnie zarobione w ten sposób pieniądze, są jedynymi, jakie mają. Dlatego tak mocno o nie walczą....Ech...

Image

I, prawdopodobnie, każde dziecko, które otrzyma od turysty zeszyt/kredki/długopisy, zaraz po jego wyjeździe oddaje je do wodnego sklepu, żeby te przedmioty mogły zarobić raz jeszcze. I jeszcze. Dlaczego tak myślę? Ponieważ wybierając się do pływającej wioski faktycznie zapakowaliśmy cały plecak rzeczami dla dzieci. Dziewczynka z naszej łodzi otrzymała kredki, zeszyty i bańki mydlane. I tak mocno się cieszyła, że prawie wypadła z łodzi, krzycząc z radości i pokazując je innym dzieciom...Bo prawdopodobnie będą to jedyne rzeczy, jakie pozwolą jej naprawdę zatrzymać - trudno sprzedać w kambodżańskim sklepiku polskie produkty....

Image

Gdy wysiadaliśmy z łódki, Lom Lam spytał, czy mamy jakieś drobne - 1-2 USD - żeby dać pani, jako napiwek. Pieniądze za przejażdżkę idą do wspólnej kasy, a napiwek będzie rzeczywiście tylko dla niej - tłumaczył...

Image

Kolejny punkt wycieczki, to wpłynięcie na jezioro Tonle Sap. Ogromna przestrzeń. Cisza. Wodna pustynia...

Image

Tylko czasem pojawiała się jakaś łódka - a to turyści, a to kolejny pływający sklepik. Jednak wszystko odbywało się w prawie idealnej ciszy, przerywanej od czasu do czasu chlupotaniem wiosła...

I wracamy - ponownie do pływającej wioski.
Image

Tym razem przybiliśmy do brzegu i mogliśmy przejść się przez Kampong Phluk. Okazało się, że przez środek prowadzi piaszczysta droga, a domy zbudowane są w ten sposób, że stoją zarówno na lądzie, jak i nad wodą (ich druga połowa). Podobno w porze suchej wioska przestaje być pływającą, a las - zalanym. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy desperacko walczą o zarobek w tym krótki czasie, kiedy stanowią "atrakcję" dla turystów.

Image

Image

W środku wioski są jakieś restauracyjki, turyści bardziej turystyczni (tzn. tacy z prawdziwych wycieczek, wieloosobowych, którzy na przystań przyjechali autokarami z klimatyzacją i na pewno nie potrzebowali chirurgicznych maseczek, żeby przetrwać drogę po wale :D idą tam obowiązkowo na posiłek. Nasza, bardzo skromna grupka (Marcin, Lom Lam i ja. Nawet sternik został w łodzi) przeszła tylko uliczką, zatrzymując się wszędzie, gdzie się dało i obserwując.

Image

Image

Image

Dzieci wracające ze szkoły.

Image

Zastanawia mnie tylko jedno - kto i dlaczego inkasuje 20 USD za wejście do wioski. Nie sądzę, żeby mieszkańcy, w których prywatność się ingeruje, na tym zarabiali. Nie wydaje mi się też, żeby była to w całości opłata dla sternika. Kto i dlaczego zarabia na innych ludziach i ich trudnym życiu?....

Image

Image

C.D.N.@namteH , mam wrażenie, że cała wioska jest wykorzystywana. Bardziej wyobrażałam sobie, że podjedziemy na przystań, znajdziemy jakąś łódź i zapłacimy sternikowi. On nas zawiezie do wioski, a tam się zapłaci np. nie wiem, komuś w rodzaju sołtysa, coś takiego (że już nie wspomnę, że w swojej naiwności myślałam, że pieniądze pójdą na rozwój wioski :/ Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu "datku na rozwój") Tu podjeżdżasz pod normalne kasy, kupujesz bilet od osób w mundurach (nie mam pojęcia jakich - może to po prostu uniformy stylizowane na militarne) i własny transport podwozi Cię na wał, gdzie stoi mnóstwo łodzi. Dziwna sytuacja.
Wioska, wg. Lom Lama, bo jedyną wiedzę mam od niego (nikt inny nie mówił po angielsku, z wyjątkiem pań z pływających sklepów, ale one miały konkretny zasób zdań "handlowych"), raczej nie istniała 50 lat temu. Została zbudowana przez Kambodżan, którzy odłączyli się od innej pływającej wioski (w której mieszkali z Wietnamczykami. Podobno Wietnamczycy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni - ani do innych mieszkańców, ani do turystów, którzy co jakiś czas próbowali się im szlajać po terenie). Mam wrażenie, że odkąd powstała, żyje trochę z turystów (a raczej z tego, co ewentualnie zostawią bezpośrednio w wiosce - wycieczki na łodzi z kobietami, jakieś restauracyjki itp.), trochę z rybołówstwa. Być może niektórzy mieszkańcy zarabiają jakieś pieniądze na podwożeniu turystów łodziami z wału do wioski, choć nie sądzę, żeby to były ich własne łodzie, więc to raczej na pewno są grosze...
Pytałam Lom Lama, czy mieszkańców nie denerwuje fakt, że ciągle ktoś obcy się im po wiosce plącze. Odpowiedział, że się z tego cieszą, bo zawsze jest szansa, że ktoś coś od nich kupi.
Trudno powiedzieć, jaka jest prawda. Ale poważnie interesuje mnie kto na tym zarabia i dlaczego ci ludzie się na to zgodzili (pewnie jest jakieś prawdopodobieństwo, że dostają część pieniędzy z biletów, ale szczerze? Nie sądzę. A 20 USD to w Kambodży naprawdę duża stawka).@Margita , a w której wiosce byłaś? Wychodzi na to, że jest gorzej, niż myślałam - skoro Ty za całą wycieczkę w agencji zapłaciłaś 16 USD (z dojazdem na przystań, łodzią, przewodnikiem itp), to chyba znaczy, no właściwie nie wiem, co znaczy :/ :D Chyba tylko tyle, że przepłaciliśmy straszliwie, bo w naszych 20 USD mieliśmy jedynie łódź :/ :D Ale w takim razie jestem już pewna, że wioska nic z tych pieniędzy nie dostaje, a bilety w kasie sprzedaje hmm...agencja wynajmu łódek (?) :/

Po zwiedzeniu Kampong Phluk wróciliśmy do domu Lom Lama. Nocleg w dwuosobowym pokoju ze śniadaniem kosztował 9 USD. Nasz gospodarz zarządził odpoczynek, jednak uznaliśmy za trochę niegrzeczne położenie się na chwilę w naszym pokoju (ale kusiło, oj kusiło :D
Wyszliśmy więc do części dziennej - na zadaszony taras bez ścian, gdzie stały fotele i stół oraz siedziała cała rodzina. Początki naszej znajomości były trochę nieporadne - starszyzna wpatrywała się w nas z uśmiechem, a dzieci...uciekły do środka domu :/ :D Jednak, powoli-powoli zaczęliśmy nawiązywać pierwszy kontakt, a synowie Lom Lama, początkowo bardzo nieśmiało, zaczęli zerkać na nas zza uchylonych drzwi...Pierwsze lody pozwoliła przełamać duża dmuchana piłka, którą wyciągnęliśmy z plecaka. A całkowicie połączyła nas próba naprawienia tragedii - chłopcy rozcięli piłkę na kręcącym się pod sufitem wentylatorem. Gdy Marcin wyciągnął z plecaka "Kropelkę" i skleił piłkę, staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi :D

Image

Przed domem, jak przed większością domów w wiosce Lom Lama, suszył się ryż. Natomiast przy ogrodzeniu, zupełnie inaczej niż w większości domów, zaczęli zbierać się sąsiedzi :D I było bardzo przyjemnie - wszyscy się do nas uśmiechali, my się oduśmiechiwaliśmy, ośmieleni sąsiedzi podchodzili coraz bliżej, znowu uśmiechy - czyli miłe, kambodżańskie popołudnie :D Ale ile można się wyłącznie uśmiechać? Więc jakoś tak, trochę niechcący, założyliśmy przedszkole :D

Image
I wtedy zrobiło się całkowicie rodzinnie. Z wioski zaczęły zbiegać się kolejne dzieci, nasze uśmiechy stały się zupełnie szczere, sąsiedzi rozmawiali (nawet z nami - szkoda tylko, że mówiliśmy w dwóch albo i więcej językach...:/ :D Jednak mowa ciała bardzo się w takich przypadkach przydaje :) Lom Lam czasem coś tłumaczył, ale sam był zmęczony, więc większość czasu spędził po prostu odpoczywając i obserwując z dumą i uśmiechem ten radosny tłum na jego werandzie :)

Image
Dużo można by pisać o tym popołudniu. Dla nas to była jedna z przyjemniejszych i prawdziwszych chwil podczas pobytu w Kambodży. Czuliśmy się na tej werandzie zupełnie jak członkowie wielkiej rodziny - ciepło, spokój i serdeczność, jakimi nas otoczono, spowodowały, że zupełnie zapomnieliśmy o naszym "turystycznym" pochodzeniu. Patrzyliśmy w uśmiechnięte oczy dzieci, śmialiśmy się razem z nimi...Magiczne momenty....

Po odpoczynku Lom Lam zabrał nas i swoich dwóch synków na wycieczkę po wiosce.
Image

Oglądaliśmy pola ryżowe, wioskową pagodę, którą właśnie rozbudowywano...

Image

Image
...krematorium. Podglądaliśmy zwykłe, wiejskie życie - dla nas tym ciekawsze, że po prostu prawdziwe. Chłopcy pokazywali nam palcami co ważniejsze, wg. nich obiekty :) np. krowę :D Ale trzeba przyznać, że bydło w Kambodży jest wyjątkowo okazałe :)
Później nadeszła pora na odwiedzanie rodziny :) Wróciliśmy do domu po żonę Lom Lama, niesamowicie miłą kobietę. Uśmiechała się cały czas bardzo serdecznie i, przez męża, zaprosiła nas do rodziny swojej siostry. Wiem, nadużywam określeń "miły", "serdeczny" itp., ale, uwierzcie - ta rodzina po prostu taka była. Trudno opisać klimat tych momentów - słowa są zbyt ubogie...

Image
Dalej pojechaliśmy więc już całkowicie zapełnionym tuk-tukiem (+ dodatkowo wielka, dmuchana piłka :D Chłopcy nie chcieli się z nią rozstać :) Rodzina siostry przyjęła nas bardzo, tak, zgadliście, serdecznie :D No cóż na to poradzę :D Ich sąsiedzi również :D Czasami miałam wrażenie, że jesteśmy dla nich większą atrakcją, niż dla nas ich wioska :) Mąż siostry miał dwie rzeczy, którymi z dumą się pochwalił.

Image
Jedną z nich była młockarnia do ryżu. Drugą - najlepszy w wiosce rozpłodowy byk. Był faktycznie piękny i okazały, ale jego zdjęcia, a szczególnie zdjęcia jego wyjątkowo dużych atrybutów, raczej Wam oszczędzę :D
Miał też przy domu jeszcze jedną interesującą rzecz - otóż prowadził coś w rodzaju mini-sklepiku. Szybko rozstawił mały stoliczek, na którym stanęły lokalne przysmaki (dziwne chrupko-ciastka, smaczne) i piwo. Usiedliśmy wokół na zdezelowanych krzesełkach i, ponieważ okazja sprzyjała, wreszcie mogliśmy zadać Lom Lamowi pytanie, które nurtowało nas od rana. Niestety, odpowiedź pozbawiła mnie zupełnie złudzeń :( Lom Lam popatrzył mi głęboko w oczy, lekko się zawahał i w końcu odrzekł - "Wiem, że wy tego nie robicie, ale tak, my jemy psy. I tak, wszystkie psy, które widziałaś w Kambodży są trzymane na mięso. Niektórzy jedzą też koty - moja rodzina akurat nie". W tym momencie prysły wszystkie moje wizje i pobożne życzenia, wyrażane wieczorami do Marcina - "Popatrz, chyba idzie ku lepszemu. Te psy, które dziś widzieliśmy, wyglądały dobrze, takie zadbane...Na pewno są hodowane jako zwierzęta towarzyszące. Pewnie to się zmienia. A jedzenie mięsa to może już tylko sporadycznie, daleko na prowincji..."

Image
Dzień powoli zmierzał do końca, ruszyliśmy więc w kierunku wioski. Musieliśmy się trochę pospieszyć, dziś czekała nas jeszcze jedna atrakcja - wspólna wizyta na targu, pani domu uczy nas wybierać produkty, a następnie wspólnie gotujemy kolację. Lom Lam zapytał, co mamy ochotę zjeść. Szczerze mówiąc, po tej ciężkiej rozmowie, nie mieliśmy ochoty jeść w ogóle, ale szkoda nam było tego "wspólnego gotowania". Stanęło więc na rybie. Okazało się jednak, że przed targiem jedziemy zwiedzić jeszcze jedno miejsce, dumę wioski...Bilet wstępu - 3 USD.

Image
Farma krokodyli. Mostki wznosiły się jakieś dwa metry nad wybetonowanymi basenami, w których, w ogromnym ścisku, tłoczyły się krokodyle. Sama farma była dosyć duża - składała się z około czterech kompleksów, w których umieszczone były zwierzęta, mniej więcej zgodnie z ich wiekiem - osobno małe, osobno większe.

Image
Pobyt w takim tłoku raczej na pewno wzmaga agresję i autoagresję tych zwierząt - niektóre miały odgryzioną łapkę, a jeden z nich nie miał nawet połowy górnej szczęki.
Dla mnie okrucieństwo takiego chowu nie podlega żadnej dyskusji. Natomiast pojawia się tu jeszcze jeden problem. Otóż jeśli kupujesz w Europie bilet na jakąś "atrakcję", to wiesz, że atrakcja owa, nim dopuszczono do sprzedaży biletów, została sprawdzona w każdy możliwy sposób pod kątem bezpieczeństwa. Tworzenie "atrakcji" w Kambodży wygląda trochę inaczej :/ Wymyślasz sobie coś, co wg. ciebie może przyciągnąć klientów i już. Sprzedajesz bilety, po prostu. Natomiast ty, kliencie, nie licz na to, że skoro bilet kupiłeś, to z tego tytułu jesteś w jakiś sposób chroniony. Po mostkach ochoczo oprowadzały nas dzieci pani sprzedającej bilety, radośnie biegały i przeciskały się między barierkami wznoszącymi się niezbyt wysoko nad stłoczonymi, sfrustrowanymi, cierpiącymi olbrzymami...Nadmienię tylko jeszcze, że były to jedne z groźniejszych krokodyli - krokodyle różańcowe. Które podczas polowania SKACZĄ.

Image
I uważam, że tu na pewno się nie mylę w mojej opinii, gdyż chyba w Phnom Penh widziałam reklamę podobnego przybytku, na której jak byk było napisane : "BEZPIECZNA farma krokodyli" :/

Wymiękłam, gdy pani prowadząca farmę, postanowiła nam uatrakcyjnić pobyt (obserwując nasze niezbyt zadowolone miny) i przyszła z koleżanką i z dużym wiadrem mięsa...
Image

Im bardziej się od niej odsuwaliśmy, tym bardziej się przysuwała i zachęcała gestami do podziwiania...
Image

To była moja ostatnia chwila pobytu na mostku i w tym ośrodku w ogóle. Tzn. tak myślałam, bo uradowane dzieci obsługi za rękę zaciągnęły nas do (jakżeby inaczej) najważniejszego miejsca na farmie - sklepiku z pamiątkami. Tu się skończyła moja jeszcze jaka-taka uprzejmość, zdecydowanie odmówiliśmy wejścia. Oszczędzę też Wam widoku cudownych pamiątek - gustowne czaszki, łapki, torebki ze skór, buty i najgorsze : małe, wypchane krokodyle w różnych kolorach, przyklejone do podstawek, z łapkami złożonymi jak do modlitwy. Były też zupełnie malutkie, wypchane, wychodzące z jajek. Też na podstawkach. Gdyby ta farma miała jakieś ściany, to mogłabym napisać, że wyszliśmy trzaskając drzwiami. Niestety, nawet na tak niewinne odreagowanie, z przyczyn budowlanych nam nie pozwolono...

Image

Zakupy na kolację zrobiliśmy na szczęście na samym brzegu targu. Kolejnego widoku spoza mojego kręgu kulturowego chyba już bym nie zniosła. Żona Lom Lama wybrała dużą, zupełnie zwyczajną, tłuściutką rybę (1 USD) i jakieś liście. W pęczku. Czyli OK. Niestety, nieopatrznie zerknęłam do jednego z wiader stojących na targowym stoisku :/

Image
To już było trochę za dużo na dziś :/
Do domu wróciliśmy bardzo zmęczeni. Trochę staraliśmy się "wspólnie gotować", ale gdy uświadomiliśmy sobie, że bardziej przeszkadzamy, niż pomagamy przemiłej gospodyni - poszliśmy wziąć prysznic. Zresztą już się zdążyliśmy nauczyć robić prawdziwą kambodżańską zupę. Nie jest to trudne. Przepisem mogę się z Wami podzielić :D Otóż bierzesz rybę, wrzucasz do garnka z wodą, potem dodajesz takie kambodżańskie liście, potem inne, dziwne, potem taką jakby trawkę, potem takie pałki...No :D W każdym razie w domu tego dania raczej nie odtworzę :D Zupę zjedliśmy wspólnie na tarasie, była pyszna. Niestety, jedyny mi znany składnik to właśnie ryba :/ :D

Dom powoli usypiał, my siedzieliśmy z Lom Lamem na tarasie przy piwie, które przywieźliśmy z Siem Reap (nie uwierzycie :D Na trzy puszki, dwie wygrane zawleczki :D Rozmawialiśmy. O błahostkach i o tym, co ważne. O szkolnictwie w Kambodży, o życiu...Piękne chwile z cudownym człowiekiem. Przed pójściem do pokoju, poprosiliśmy o rozliczenie. Wyszło 44 USD (20 droga z i do Siem Reap, 5 droga do pływającej wioski, 10 wycieczki po jego wiosce, 9 nocleg. Kolacji nie policzył, bo, jak stwierdził "przecież jedliśmy wszyscy"). Zapłaciliśmy 50 USD, bo, oprócz rzeczy wymienionych w rachunku, otrzymaliśmy od tej rodziny dużo, naprawdę dużo więcej...

Image
Wczesnym rankiem Lom Lam odwiózł nas ponownie pod hostel w Siem Reap. O 6.00 rano musieliśmy czekać pod wejściem, bo miał przyjechać po nas kolejny transport. To, że przyjechał o 7.30, to zupełnie inna sprawa :D Ale dobrze się stało, bo mogliśmy jeszcze dłużej poprzebywać z Lom Lamem - odjechał dopiero, gdy bezpiecznie wsadził nas do mini-vana zmierzającego na przystań w Siem Reap.

Image
Z całego serca i jeszcze bardziej polecam!Jeszcze przed wyjazdem do wioski Lom Lama zakupiliśmy w recepcji naszego hostelu bilety na łódź z Siem Reap do Battambang. Są dwa rodzaje takich łodzi - szybkie (i droższe) oraz wolniejsze. Zdecydowaliśmy się na wolniejszą, która miała wypłynąć o 7.00. W cenie było też podwiezienie na przystań i to był właśnie powód, dla którego musieliśmy stawić się pod naszym hostelem o tak nieludzkiej porze :) Cieszyliśmy się na tę podróż bardzo, jednak gdy po setnym nerwowym dopytywaniu w recepcji (i setnej odpowiedzi - nie martwcie się, na pewno po was przyjadą) wreszcie przyjechał po nas bus - cieszyliśmy się już trochę mniej :/ :D A zupełnie przestaliśmy się cieszyć, gdy kierowca zatrzymał się pod jakimś budynkiem, kazał wszystkim wysiąść (bus był zapełniony turystami) i ....po prostu sobie odjechał :D Staliśmy więc na piaszczystej drodze, mnąc w dłoniach karteczki-bileciki i zastanawiając się, co dalej. Logistyka turystyczna w Kambodży trochę się jednak jakby różni od tajskiej :D W końcu ktoś z grupy wpadł na to, żeby wejść do budynku (nie, nie my :D I tak, wiem, nie świadczy to o nas za dobrze :D i wtedy wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. Budynek okazał się biurem (?) przystani, wszyscy zaczęli nas pospieszać i popychać w stronę pomostu, przy którym stało parę łodzi i ani się obejrzeliśmy, a zostaliśmy wepchnięci na ostatnie miejsca jednej z nich.

Image

I wreszcie można było ruszyć. Łódź była całkowicie wypełniona, niestety głównie turystami. Szkoda, ale właściwie mogliśmy się tego spodziewać - chyba za bardzo nie ma co liczyć na coś innego, kupując bilet w recepcji hotelu.

Image

Podobno łodzie szybkie różnią się od "wolnych" tym, że po drodze nigdzie się nie zatrzymują. Natomiast te "wolne" pływają od miejsca do miejsca, przewożąc przesyłki, czasami podrzucając miejscowych do pobliskich wiosek. Co jakiś czas do naszej łodzi podpływała mała łódka z któregoś z domów - odbierając towar lub po prostu podwożąc "krótkodystansowego" pasażera.

Image

Podróż do Battambang jest właściwie jak zwiedzanie wszystkich pływających wiosek naraz. Płynęliśmy, no może nie z "nosem przy szybie", bo się nie dało :D ale rozglądając się na wszystkie strony i chłonąc otoczenie.

Image

Image

Przeróżne budynki - niektóre drewniane, inne z blachy falistej - masa kolorów, zapachów...

Image

Image

Image

Mijaliśmy sklepiki, malutkie restauracyjki, cały czas nie mogąc się napatrzeć. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to rejsem do Battambang będzie zachwycony. Jeśli nie - no cóż, to będzie dla niego ciężka przeprawa, bo cała podróż trwa ok. 7 godzin (wyruszyliśmy ok. 8.00, na miejscu byliśmy ok. 15.00), a ławeczki na łódce nie są zbyt wygodne.

Image

Image
Dzieci wracające ze szkoły.

Image
Boisko w szkole na wodzie.

I tak jak widoki "za oknem" były dla nas przecudne, tak widoki wewnątrz łodzi, niestety, dużo gorsze. Odnieśliśmy wrażenie, że z wszystkich pasażerów tylko my lubimy takie widoki :/ Wiem, to nie jest obowiązek ani żaden wymóg. Po prostu ich nie polubiłam :D Wszystkich :D

Image

Image

Ale nie tak do końca bez powodu. W łodzi było bardzo gorąco, słońce grzało niemiłosiernie i każdy, jeśli tylko miał wolne siedzenie koło siebie, rozkładał się na dwóch, próbując się wygodniej ułożyć. I to jest ok. Jednak ok już dla mnie nie jest, gdy do łodzi dosiada się staruszka, podwieziona malutkim czółnem i próbuje znaleźć dla siebie miejsce, a rozłożony na dwóch siedzeniach młody, silny chłopak po prostu odwraca wzrok...

Image

OK nie jest, jeśli ktoś wrzuca do jeziora plastikowe butelki, foliowe worki i pety po wypalonych wcześniej papierosach.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

julk1 20 października 2017 02:53 Odpowiedz
Zapowiada się dobrze. Zobaczymy co dalej z relacją :)
becek 20 października 2017 18:49 Odpowiedz
hmm, tam nie bylo zadnego rozliczenia, w niektorych wioskach ofiary mieszkaja po sasiedzku z katamiczesc kraju dalej w rekach Khmerówniektórzy zbrodniarze to dziś bardzo bogaci ludzie mający międzynarodowe kontrakty np. na drewnodziwny kraj i dziwni ludziePol Pat nigdy nie poniósł kary(nie liczac symbolicznej)
pestycyda 20 października 2017 19:06 Odpowiedz
@becek, tak, właśnie o tym piszę. Żadnego rozliczenia nie było. Wtedy wyboru nie mieli, teraz, według słów mieszkańców, mają. I ich wybór jest taki - nie chcą rozdrapywania ran. Wolą żyć "normalnie". Trudno z tym dyskutować. Dla mnie trochę nie do pojęcia jest fakt, że Pol Pot i inni zbrodniarze nie ponieśli kary. A z drugiej strony nienawiść nakręca nienawiść, więc może jest w tym jakaś mądrość? Sama nie wiem. Trudno odnosić się do decyzji innych, nie będąc nimi.
becek 20 października 2017 19:25 Odpowiedz
nie nie chcą tylko nie mogąbo to by oznaczało kolejna wojnę domowączerwoni maja swoje wojsko
pestycyda 20 października 2017 19:30 Odpowiedz
Jednak to dalej jakiś wybór....
namteh 20 października 2017 22:18 Odpowiedz
@pestycydaTo o wyborze to Twoja teoria czy gdzieś zasłyszana/wyczytana?
pestycyda 20 października 2017 23:02 Odpowiedz
Pytasz o pierwszy akapit relacji? To fragment mojej rozmowy przy piwie z mieszkańcem Kambodży. Dlatego tak widzę tę sytuację. Natomiast sama idea wyboru jest zbieżna z moją prywatną teorią na temat podróżowania, więc tak mi się to poskladalo w całość. Stąd tytuł.P.S. Wiesz, o czym teraz pomyślałam? O delegacji ze Szwecji...I, cholera, możesz mieć rację..........
gadekk 20 października 2017 23:56 Odpowiedz
@pestycyda Twoje relacje to jest poziom wyżej reszty! Czekam na dalszą część.
bozenak 23 października 2017 18:46 Odpowiedz
Znalazłam relację ;) ;) Coś tak za mną chodziło, że dawno Cię nie czytałam i znalazłam :lol: ;) 8-)
kumkwat-kwiat 29 października 2017 00:08 Odpowiedz
@pestycyda @becekGwoli ścisłości, nie można w 100% napisać, że nikt nie został rozliczony z reżimu czerwonych khmerów. Choćby Kang Kek Iew (aka Duch) został ostatecznie skazany w 2012 roku na dożywocie. Oczywiście jest to wyjątek potwierdzający regułę ale jednakowoż wyrok zapadł. Niestety były to raczej pojedyncze przypadki, a choćby poniższy dokument z 2002 roku (polecam obejrzenie) pokazuje, że część osób nie za bardzo okazuje skruchę i bez oporów przyznaje się do udziału w tej zbrodni:https://www.youtube.com/watch?v=47LmpFxM36AJako ciekawostkę można dodać, że w skład trybunału osądzające te zbrodnie wchodziła polska sędzia Agnieszka Klonowiecka-Milart. Pikanterii w całej sytuacji dodaje to, że po upadku reżimu w 1979 roku Czerwoni Khmerzy jeszcze przez kilka lat byli uznawani przez ONZ jako jedyni przedstawiciele Kambodży, a jeden z ich głównych przywódców (Khieu Samphan) jeszcze w 1998 roku beztrosko z pratyzantki przeszedł na stronę ówczesnego rządu. Z pewnością nie była to sytuacja sprzyjające do rozliczeń.Z zupełnie innej strony, w pawilonie "A" Tuol Sleng, wyraźnie zaznaczone jest aby nie robić zdjęć w celach na parterze. Przykro jest patrzeć jak ludzie nie są w stanie tego respektować i na dodatek wrzucają do sieci, zdjęcia skatowanych więźniów. Co do Pól Śmierci mam bardzo mieszane uczucia odnośnie "wychodzących z ziemi" kości i resztek ubrań. Rozmawiałem z wieloma osobami i znaczna ich cześć jest zdania, że po tylu latach i tak szerokich badaniach tego miejsca nic już z ziemi tej wielkości nie powinno wychodzić. Są to zatem najpewniej specjalnie pozostawione szczątki, aby zrobić wrażenie na zwiedzających. Mnie osobiście to zniesmaczyło, bo samo miejsce jest wystarczająco depresyjne i takie sztuczki nie są już tu potrzebne.
julk1 29 października 2017 01:43 Odpowiedz
pestycyda, fajna relacja. W sumie piszesz o zwykłych ludziach i zwykłych miejscach. Ale przez to relacja jest... niezwykła. W dodatku są piękne fotki. Az się chce podążać Waszymi drogami. Tylko drogo wychodzą hotele i posiłki :lol:
bozenak 4 listopada 2017 19:51 Odpowiedz
-- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol: -- 04 Lis 2017 19:51 -- :lol: :lol: :lol:
ambush 5 listopada 2017 20:22 Odpowiedz
@pestycyda dzięki za miłe słowo - fajnie, że przydały Ci się moje informacje praktyczne. Niech nie zabrzmi to jak reklama :D ale gdyby ktoś poszukiwał info praktycznych zachęcam do swojej relacji - może też komuś się przydadzą, bo trochę tego tam spisałem: https://www.fly4free.pl/forum/angkor-wat-perla-kambodzy,216,101222A ja dorzucę jeszcze swoje 2 słowa do wcześniejszej rozmowy o więzieniu Tuol Sleng (S21). Sporo sam o tym myślałem, rozumiem obie strony. Z jednej strony ciężko sobie wyobrazić jak można mieszkać w pobliżu kogoś kto przyczynił się do zabójstwa twoich bliskich, jak można nie chcieć zemsty? No jak? I tutaj właśnie jest jeden z najbardziej mentalnych momentów w moim życiu. Rozmawiałem z kilkoma osobami pracującymi w więzieniu. W tym z jedną osobą, którą tam bardzo łatwo spotkać - czyli jedną z kilku osób która przeżyła pobyt w więzieniu. Jest on tam często i sprzedaje swoje książki. Tak czy inaczej jak ktoś z nim rozmawiał wie, że to nie byle handlara, która chce opchnąć Ci książkę. Widać, że człowiek przeżył swoje. I on, i wspomniane kilka innych osób mówiły w podobnym tonie: Ktoś musi przerwać nienawiść, ktoś musi przerwać zemstę i akt śmierć za śmierć. Jeśli ktoś tego nie zrobi to wojna, zabijanie i śmierć nigdy się nie skończą. Ich to bardzo boli, ale wolą poświęcić wolę swojej zemsty dla dobra ogółu. Bo ktoś musi przerwać łańcuch nienawiści. Żadnego rozliczenia nie było, to fakt. Opieszałość sądów, kontakty sprawców to spowodowały. Przez długi czas rzeczywiście byli sprawcy masakr mieli swoje wojsko i nikt nie chciał kolejnej wojny. Ale nienawiść rodzi nienawiść. Z tego powodu woleli ich olać i zostawić na tym swoim luksusowym wygnaniu. Ofiary miały dość nienawiści i brak woli zemsty. Dlatego woleli przyjąć ten stan zamiast kolejnej wojny, która pewnie doprowadziłą by do śmierci sprawców. Zamieść temat pod dywan w tym wypadku powinna być zrozumiana. Aha i jedna ważna uwaga: Tu to czytałem, a to często powielany błąd. Khmerzy to ludność zamieszkująca Kambodżę (aktualnie sporo ponad 90%). Nie ma to nic wspólnego z Czerwonymi Khmerami, bo ta nazwa określa ruch polityczny. Khmerzy byli i ofiarami i oprawcami. Dla uproszczenia jakby rusz polityczny powodujący wojnę domową w Polsce nazywał się Czerwoni Polacy. Khmer to nazwa ogólna rdzennego mieszkańca Kambodży. Tak jak np. Ormianin w Armenii.
pestycyda 6 listopada 2017 01:08 Odpowiedz
@ambush, dziękuję. Idealnie ubrałeś w słowa to, co myślę. To naprawdę nie jest łatwy temat...Dobrze, ma być szczerze, więc będzie. Do tej pory niezbyt chciałam się angażować w dyskusję na temat ludobójstwa. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj to nie tylko Pola Śmierci czy Muzeum... To jest relacja z pobytu w Kambodży, kraju, który ma mnóstwo do zaoferowania. Piękne miejsca, historia, cudowni ludzie... Nie chciałam, żeby wątek został zdominowany tym jedynym tematem. Ważnym i strasznym, owszem, nie można go przemilczeć, ale nie jest tak, że Kambodża = tylko i wyłącznie terror Pol Pota. Relacje nigdy nie są obiektywne. Możesz się nie wiem, jak starać, ale i tak dany kraj postrzegasz przez pryzmat własnej wiedzy/doświadczeń/rozmów z miejscowymi/albo (to już moja własna teoria) - trochę z własnego wyboru (ja zazwyczaj decyduję się, owszem, pewnie z egoizmu, nie brać bardzo do siebie prób oszustw czy niemiłych sytuacji. Uważam, że źli ludzie są wszędzie i robię, co mogę, żeby to nie rzutowało na moją ocenę danego miejsca. Bo w przeciwnej sytuacji najbardziej stratna będę właśnie ja - niepotrzebne mi nerwy i złość na wakacjach). Nawet wybór określonych zdjęć do relacji obiektywny nie jest - konkretne obrazy rzutują na sposób widzenia kraju przez ludzi, którzy tam jeszcze nie byli...W przypadku tak trudnego tematu jak ludobójstwo, starałam się nie przekazywać tego, co myślę, a skoncentrować się wyłącznie na tym, czego dowiedziałam się od miejscowych osób. Owszem, może się tu rodzić podejrzenie, że obraz, który otrzymałam, nie jest w 100% zgodny z prawdą (tak, jak w przypadku szwedzkiej delegacji za czasów Pol Pota), ale nie mam innego.... Oprócz tego, mam tylko to, co myślę, coś, co jest zupełnie i całkowicie subiektywne. A myślę (choć trudno tu się wypowiedzieć, bo nie jestem na miejscu Khmerów i, mam nadzieję, nigdy nie będę), że gdybym była w takiej sytuacji, tu i teraz, i miałabym do wyboru - zemsta i rozliczenie albo przyszłość moich dzieci, którym mam szansę dać wykształcenie i przygotować je do życia bez nienawiści, bez mrugnięcia oka wybrałabym to drugie. Właśnie dlatego, żeby nie nakręcać zła.Kolejna sprawa - @kumkwat_kwiat, nie mogę z Tobą polemizować w kwestii zdjęć w Tuol Sleng. Możliwe, że były tam tabliczki z zakazami. Ja po prostu ich nie widziałam - owszem, mogło to wynikać z faktu, że wizyta w tym miejscu była dla mnie bardzo emocjonalna i strasznie trudna. Mogłam nie zwrócić na nie uwagi. Jeśli były, to faktycznie, złamanie przez nas zakazu nie było fair. I tak, zrobiło mi się głupio. Natomiast, w oderwaniu od zakazu, zupełnie prywatnie uważam, że nie pokazywanie takich obrazów, niestety nie spowoduje, że ta tragedia zniknie....I jeszcze jedno pytanie @ambush. Masz całkowitą rację, co do używania słowa "Khmer". Jednak nie zauważyłam, żeby w tym wątku zostało użyte niezgodnie ze znaczeniem. Coś przeoczyłam?Prawie coming out :)Miłej nocy.
ambush 6 listopada 2017 09:07 Odpowiedz
@pestycyda tutaj lekkie sprostowanie, bo faktycznie nie napisałem precyzyjnie - w Twojej relacji nie było żadnego błędu związanego z Khmer. Ten błąd zauważyłem tutaj w 1 czy 2 w komentarzach ludzi komentujących i to do nich był ten tekst :)
namteh 13 listopada 2017 14:00 Odpowiedz
@pestycydaA wiesz coś może o przeszłości tej pływającej wioski? Z czego żyli 50 lat temu? Czy ta wioska istniała 50 lat temu?Strasznie dziwne miejsce... Z jednej strony kasują 20$ za wjazd (co jest pewnie kupą kasy) a z drugiej "łapią za serca" zeszytami dla dzieci... Albo te kobiety kręcą albo są bardzo wykorzystywane.
pestycyda 13 listopada 2017 18:01 Odpowiedz
@namteH , mam wrażenie, że cała wioska jest wykorzystywana. Bardziej wyobrażałam sobie, że podjedziemy na przystań, znajdziemy jakąś łódź i zapłacimy sternikowi. On nas zawiezie do wioski, a tam się zapłaci np. nie wiem, komuś w rodzaju sołtysa, coś takiego (że już nie wspomnę, że w swojej naiwności myślałam, że pieniądze pójdą na rozwój wioski :/ Myślałam, że to będzie bardziej coś w stylu "datku na rozwój") Tu podjeżdżasz pod normalne kasy, kupujesz bilet od osób w mundurach (nie mam pojęcia jakich - może to po prostu uniformy stylizowane na militarne) i własny transport podwozi Cię na wał, gdzie stoi mnóstwo łodzi. Dziwna sytuacja.Wioska, wg. Lom Lama, bo jedyną wiedzę mam od niego (nikt inny nie mówił po angielsku, z wyjątkiem pań z pływających sklepów, ale one miały konkretny zasób zdań "handlowych"), raczej nie istniała 50 lat temu. Została zbudowana przez Kambodżan, którzy odłączyli się od innej pływającej wioski (w której mieszkali z Wietnamczykami. Podobno Wietnamczycy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni - ani do innych mieszkańców, ani do turystów, którzy co jakiś czas próbowali się im szlajać po terenie). Mam wrażenie, że odkąd powstała, żyje trochę z turystów (a raczej z tego, co ewentualnie zostawią bezpośrednio w wiosce - wycieczki na łodzi z kobietami, jakieś restauracyjki itp.), trochę z rybołówstwa. Być może niektórzy mieszkańcy zarabiają jakieś pieniądze na podwożeniu turystów łodziami z wału do wioski, choć nie sądzę, żeby to były ich własne łodzie, więc to raczej na pewno są grosze...Pytałam Lom Lama, czy mieszkańców nie denerwuje fakt, że ciągle ktoś obcy się im po wiosce plącze. Odpowiedział, że się z tego cieszą, bo zawsze jest szansa, że ktoś coś od nich kupi. Trudno powiedzieć, jaka jest prawda. Ale poważnie interesuje mnie kto na tym zarabia i dlaczego ci ludzie się na to zgodzili (pewnie jest jakieś prawdopodobieństwo, że dostają część pieniędzy z biletów, ale szczerze? Nie sądzę. A 20 USD to w Kambodży naprawdę duża stawka).
margita 14 listopada 2017 12:12 Odpowiedz
Byłam w Kambodży mniej więcej w tym samym czasie. Wycieczkę do pływającej wioski kupiłam w Siem Rap w biurze za 16 USD od osoby. Był to zachód słońca nad jeziorem, zabrali nas z hotelu, przejazd do przystani, łódka, zwiedzanie świątyni, wioska, restauracja i kobiety na łodziach, podziwianie zachodu słońca ( i ta sama dziewczyna sprzedając z łodzi w różowej bluzce) i powrót. Dodatkowo nic nie płaciliśmy i nie słyszałam o 20 USD za wejście do wioski. Nasz przewodnik był fantastyczny i bardzo szczerze i dużo opowiadał. W wiosce jest prąd, maja tv i życie jest trochę na pokaz dla turystów. Byliśmy w szkole i ze smutkiem muszę stwierdzić, że wszędzie po ziemi walały się porozrzucane zeszyty, ołówki i długopisy. Dzieciaki chcą już czegoś innego, tego mają dosyć. W Kambodży wcale tanio nie jest, wszędzie płaci się w dolarach, dla nas to niekorzystny przelicznik. W Siem Rap jedzenie jest drogie, jedynie ciuchy da się wytargować po 1 USD i hotele są tanie w dobrym standardzie.
maginiak 3 grudnia 2017 02:00 Odpowiedz
Quote:Wychodzi na to, że jest gorzej, niż myślałam - skoro Ty za całą wycieczkę w agencji zapłaciłaś 16 USD (z dojazdem na przystań, łodzią, przewodnikiem itp), to chyba znaczy, no właściwie nie wiem, co znaczy :/ :D Chyba tylko tyle, że przepłaciliśmy straszliwie, bo w naszych 20 USD mieliśmy jedynie łódź :/ :D Ale w takim razie jestem już pewna, że wioska nic z tych pieniędzy nie dostaje, a bilety w kasie sprzedaje hmm...agencja wynajmu łódek (?) :/@pestycyda Może Cię pocieszę...Byliśmy w Kampong Phluk wczoraj i zapłaciliśmy za łódź po 25 $ od osoby :/ :D (aż musiałam zacytować Twój awatar z tego wszystkiego ;))Cena zależy podobno od ilości osób, większe grupy płacą po 15 $. My byliśmy we trójkę z dzieckiem i Młody niby nic nie płacił ale tylko niby. Kupowaliśmy wycieczkę w hotelu i mam wrażenie, że istnieje jakiś układ między hotelami, kasjerami i sternikami... W każdym razie jestem niemal pewna, że ludzie z wioski nie dostają z tej kasy nic. Żeby tego było mało, sternik po zakończeniu wycieczki zażądał dodatkowych pieniędzy dla siebie. Odmówiliśmy.Za przejażdżkę po zalanym lesie z kobietą z wioski zapłaciliśmy dodatkowo 10$. Kobieta, która prowadziła sprzedaż zeszytów i napojów na łodzi była niestety dość natarczywa, wzięliśmy dwa napoje i mango, ona nalegała byśmy kupili coś dodatkowo dla Pani, która nas wiozła i za wszystko policzyła nam 16$. Kiedy powiedziałam, że to za dużo, tłumaczyła że koszty dowiezienia tych towarów do wioski są bardzo wysokie i że to przecież dla wnuków tej Pani a ja sama mam dziecko i powinnam rozumieć. Ale jakoś mnie nie przekonała. Ostatecznie wymieniła paczkę ciastek na mniejszą i bardzo stanowczo nalegała bym zapłaciła 11$, co w końcu zrobiłam bo cóż było robić.Pani która nas wiozła, jeszcze podczas przejażdżki dałam dodatkowe pieniądze i chociaż tego jestem pewna, że mogła zachować je dla siebie. Generalnie po wizycie w pływającej wiosce nie mogę się za bardzo otrząsnąć i pół nocy mi się to wszystko śniło. Tym bardziej, że jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/
pestycyda 3 grudnia 2017 16:24 Odpowiedz
@maginiak, wiem. Po pobycie tam miałam podobne uczucia, jak Ty. I już olać te 20 USD, bardziej chodzi o to, kto i dlaczego to dostaje. W wiosce z jednej strony duża bieda (sama widziałaś), z drugiej - kobiety na łodziach sprzedające produkty, co, moim zdaniem, świadczy o próbie zdobycia pieniędzy za wszelką cenę. Z braku innych możliwości właśnie (chyba, że muszą je komuś oddawać????) Mnie chyba najbardziej zasmuciły "zachęcające" do zakupu teksty - zawsze te same, wymawiane głosem robota, według tego samego schematu. Tak, jakby ktoś je przeszkolił, kładąc nacisk na najbardziej łapiące za serce elementy. A gdy odpowiesz cokolwiek innego, coś, co nie mieści się w "standardowej" rozmowie - patrzące na ciebie bez zrozumienia i powracające do znanych sobie zdań. Strasznie to smutne...Natomiast po :maginiak napisał: Do tego jedyny moment, który mógł być naprawdę miły i relaksujący - czyli wypłynięcie na jezioro Tonle Sap podczas zachodu słońca - zakończył się po minucie. Moje dziecko oświadczyło że chce kupę :/Przepraszam, ale muszę wstawić przynajmniej cztery moje avatary :DUdanego dalszego pobytu w Kambodży!!! :)
marta76 20 grudnia 2017 18:21 Odpowiedz
Pestycyda, długo się zastanawiałam, czy napisać, ale...Rozważ, proszę, usunięcie z tego wątku dwóch zdjęć - zdjęcia fotografii skatowanego więźnia (z celi w Tuol Sleng)...I - inny kaliber, ale mimo wszystko - zdjęcia z targu z rozczłonkowanymi, pobitymi na śmierć psami. Zawartość tych zdjęć jest drastyczna.Napisałaś, że niepublikowanie takich zdjęć niczego nie zmieni - ja uważam nieco inaczej, publikacja takich zdjęć wywołuje - a przynajmniej może wywołać bardzo silną reakcję, szok, wstrząs u odbiorców. Dlatego ich publikacja powinna być poprzedzona ostrzeżeniem.Zwykle tak silnym przekazem operuje się świadomie, chcąc uzyskać określoną reakcję, sprowokować... no właśnie, co?... dyskusję, dążenie do zmiany? Tu nie ma przecież mowy o żadnej możliwości zmiany. U Europejczyka możesz spowodować co najwyżej potworną frustrację.Pozdrawiam,
pabloo 20 grudnia 2017 19:18 Odpowiedz
No bez przesady, mnie dreszcze niedobrze na widok krokodyli, bardzo proszę o niezamieszczanie na forum zdjęć krokodylków. Zdjęcie ze sklepu mięsnego drastyczne? Czas wyjść z domu i zobaczyć, że świat tak wygląda. Relacja na tym forum ma to do siebie, że ma możliwie najlepiej pokazać odwiedzane miejsce, a chyba taka właśnie jest Kambodża, czy się to komuś podoba czy nie.A na zdjęciu ze skatowanym człowiekiem przecież prawie nic nie widać.
pestycyda 25 grudnia 2017 16:04 Odpowiedz
W jednych relacjach piszą człowiekowi, żeby dodać zdjęcia, bo zniknęły, w innych - żeby usunąć. No nie dogodzisz ;)@Marta76 - nie jest to łatwy temat i na pewno nie na rozmowę przez sieć, gdzie słowa czasem umykają i bardzo brakuje kontaktu niewerbalnego. Przykro mi, że zdjęcia spowodowały u Ciebie frustrację. Nie jestem z tego dumna i nie taki był cel ich zamieszczenia. Dla mnie to też nie były łatwe momenty, a emocje tkwią we mnie do dziś. Jadąc do Kambodży mniej więcej wiedziałam, czego się mogę spodziewać, jednak "spodziewać się" a "zetknąć z" to dwie różne rzeczy. Uważam, że jednym z celów relacji jest, jak powiedział @Pabloo, przygotowanie potencjalnych odwiedzających do tego, aby wiedzieli z czym mogą się zetknąć. A Kambodża pod względem elementów spoza naszego kręgu kulturowego jest bardzo rozbudowana...Psy. Zdjęcie nie różni się od zdjęć martwych ryb na targu, kur czy świń. Różni się natomiast sposobem "uboju" - i to jest według mnie drastyczne. Niestety, niewiele osób o tym wie i stąd sytuacje, w których Europejczyk jedzie gdzieś do Azji, chce przeżyć/spróbować czegoś "egzotycznego" i zamawia psa. Na talerzu dostaje kawałek ładnie wyglądającego mięsa i poczucie "jestem twardy, zrobiłem to". Nie wie natomiast/nie ma świadomości/nie interesuje się, że w pewien sposób nakręca cały ten krwawy biznes. Czasami jedno zdjęcie z opisem potrafi zmienić myślenie paru osób. I jak najszczerzej życzę tego właśnie temu zdjęciu.Tuol Sleng. Miejsce straszne. Nie potrafię znaleźć słów, żeby to opisać. Chyba zresztą większość osób odwiedzających tak ma - to przeżywa się "do wewnątrz", o tym się nie da rozmawiać. Pozostaje wyjście - przemówić obrazami. Takich zdjęć wisi tam bardzo dużo i każdy odwiedzający ogląda je w milczeniu. Są niestety częścią i historią tego miejsca. I nie da się zamknąć oczu i udawać, że to się nie zdarzyło, choć tak pewnie byłoby dla psychiki najwygodniej.......Pokazywanie takich obrazów jest ważne - żeby pamiętać, żeby wiedzieć, do czego pewne działania mogą doprowadzić..... @Marta76 , cóż mogę Ci więcej napisać? Cieszę się, że powiedziałaś o swoich emocjach, choć pewnie dla Ciebie też to nie było łatwe. Piszę teraz relację z Nepalu - zapraszam. Zaręczam Ci, że tam nie ma żadnych zdjęć, które mogłyby być emocjonalnie ciężkie. Pozdrawiam.