Do Arequipy docieramy chwilę po 17-ej. To były wspaniałe dwa dni spędzone w kanionie Colca. Co prawda samego złota nie znaleźliśmy, choć na pewno się tutaj znajduje, bo znaleźli go już Inkowie, ale jak dla nas sam kanion jest złotem Peru. W Arequipie pierwsze kroki kierujemy do oddziału Cruz del Sur w poszukiwaniu dla Leona biletu do Puno. Ku naszemu zdziwieni bilety jeszcze są i co ciekawsze w tej samej cenie po której chciałem kupić je dwa dni temu (35 SOL), i nawet daje się dokupić bilet na miejsce obok „mojego”. Później spacerujemy jeszcze trochę po mieście, m.in. zwiedzamy katedrę (bo w niedzielę była zamknięta) i odwiedzamy McDonald’s
;)
Około 19-ej idziemy do naszego hotelu Las Torres de Ugarte, gdzie odbieramy pozostawiony bagaż i zostajemy tu na dwie godziny. W tym czasie przepakowujemy się i korzystamy z dostępu do internetu. O 21-ej ruszamy na dworzec, gdzie dojeżdżamy miejskim autobusem płacąc jedynie 2 sole. Stanowiska odpraw i poczekalnia Cruz del Sur znajdują się w nowym terminalu. Przed odprawą należy jeszcze opłacić podatek „terminalowy” (3 SOL/osobę) i możemy jechać
8-) Podróż autobusem mija bezproblemowo. Leo przesypia całą podróż, nie zjada nawet małej przekąski podanej na samym początku jazdy, ja niestety zasnąć nie mogę, więc oglądam filmy korzystając z dostępnego systemu rozrywki
:roll:04/07/2018 (środa) Do Puno dojeżdżamy około 5-ej rano, więc jest jeszcze ciemno i trochę za wcześnie na zameldowanie w hotelu. Czekamy więc około godziny na dworcu, na którym co prawda jest zimno, ale dużo już się dzieje. Są oczywiście również przedstawiciele biur podróży ze swoją ofertą, więc żeby nie tracić czasu orientujemy się w możliwościach zwiedzenia pływających wysp Uro. Chwilę po 6-ej ruszamy w kierunku hotelu, właśnie zaczyna robić się jasno, ale jest zimno – temperatura jest zdecydowanie poniżej zera
:?, i odczuwa się mniejszą ilość tlenu, ze względu na położenie Puno –3827 m nad poziomem morza. Nasz hotel – Colonial Plaza – zlokalizowany jest przy głównym placu starej części miasta – Plaza de Armas, gdzie dochodzimy z dworca w około 25 minut.
Zakwaterować jeszcze nie możemy się, ale załatwiamy formalności i zostawiamy bagaże i ruszamy do portu nad jeziorem Titicaca. Jest to najwyżej położone żeglowne jezioro na świecie (3819 m n.p.m.), leżące na płaskowyżu Altiplano na pograniczu Peru i Boliwii (na której terenie znajduje się około 30% jego powierzchni). Jezioro Titicaca przez Inków było uznawane za święte, a położone na jego obszarze wyspy Słońca i Księżyca było miejscem kultu. Jedna z legend związanych z tym miejscem mówi, że po podbicie przez Hiszpanów królestwa Inków strażnicy świątyni zatopili w wodach jeziora legendarny złoty skarb świątynny… nie odnaleziony do dzisiaj W porcie decydujemy się ostatecznie na wycieczkę, ale tylko ze względu na fakt, że od razu możemy odwiedzić zarówno pływające wyspy Uro, jak i leżącą trochę dalej wyspę Taquile (płacimy 35 SOL/osobę, w tym wliczone są opłaty za wizyty na wyspach). Po kilkunastu minutach ruszamy niewielką łodzią, których w porcie stoi kilkadziesiąt.
Najpierw dobijamy do leżącej niedaleko od brzegu wyspy Santa Maria, która została zbudowana na potrzeby turystyki. Pływające wyspy potomków Uro są zbudowane z powiązanych wiązek trzciny totora, która była zresztą stałym elementem życia ludu Uro, z której budowali także chaty, czy łodzie raz była też źródłem pożywienia. Obecnie pływające wyspy są już głównie skansenem, choć nadal niewielka liczba rodzi żyje na wyspach, choć zdecydowana większość spędza tam tylko kilka godzin dziennie podczas wizyty turystów. „Mieszkańcy” wyspy po zacumowaniu naszego stateczku robią małe przedstawienie, demonstrując sposób budowy wysp oraz lokalne zwyczaje, jest też mała część „artystyczna”
:roll:
Na zakończenie można przepłynąć się jeszcze łodzią totora wokół wyspy (10 SOL/osobę). Niezależnie od tego, że jest to swego rodzaju „cepeliada”, jest to bardzo ciekawe miejsce, gdzie można poznać kulturę oraz zwyczaje niezwykłego „ludu jeziora”. Poza wyspą Santa Maria odwiedzamy jeszcze jedną większą wyspę, gdzie znajduje się kilka sklepów oraz knajpka, gdzie można coś małego zjeść (niestety są dość wysokie).
Następne 2,5 godziny zajmuje rejs na wyspę Taquile, która znajduje się około 35 km od Puno. Wyspa ta jest dość górzysta i z małej przystani do głównej części wyspy z Plaza Principal wiodą dość strome schody (ponoć 356 stopni), więc dojście na górę związane jest z dość dużym wysiłkiem. Wyspa jest znana przede wszystkim z dwóch powodów: po pierwsze – do początku lat 80-tych XX wieku była ona zamknięta dla turystów i przez to stanowiła pewnego rodzaju „tajemnicę” dostępną dla nielicznych podróżników, a po drugie ze względu na interesującą wspólnotę zamieszkującą tą wysepkę do dziś żyjącą według tradycyjnego, surowego stylu życiu. Wyspa słynie również z wytwarzania pięknych wyrobów tekstylnych, które robią głównie mężczyźni na drutach.
;)
Na zwiedzanie wyspy ruszamy samodzielnie, całkowicie rezygnując z wycieczki, która czas spędza głównie w restauracji
:shock: My obchodzimy dużą część wyspy obserwując niespieszny tryb życia miejscowych ludzi, bardzo barwnie ubranych.
Z wycieczki na wyspy wracamy dobrze po 17-ej. W hotelu po odebraniu kluczy od pokoju i małym relaksie ruszamy do miasta na spacer i na kolację. Korzystamy z oferty straganów ulicznych, gdzie można zjeść zarówno małe przekąski, np. nadziewane różnościami kulki z ciasta czy też różne dania główne, np. zapiekanki, różnego rodzaju mięsa, czy też ceviche
:D
Wieczorem czujemy się tak zmęczeni, że nie pozostaje nam nic innego jak szybko położyć się spać
:roll:
PS. Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze
:D05/07/2018 (czwartek) Ja tej nocy śpię tragicznie, a właściwie nie śpię. Jest mi duszno, całą noc jestem spragniony… nie wiem czy to wpływ dużej wysokości, zmęczenia, czy też zbyt dużej ilości wypitej wczoraj herbatki z liści koki?!
:roll: Wstaję chyba bardziej zmęczony niż się kładłem. Za to Leo śpi znakomicie
:) Po śniadaniu, które notabene w hotelu Colonial Plaza jest bardzo przyjemne i serwowane już od 5-ej rano, decydujemy że dziś robimy dzień przerwy w naszym rajdzie i trochę odpoczniemy. Przedłużamy nocleg o kolejną dobę i około 11-ej ruszamy na spacer do miasta.
Największą atrakcją Puno jest jego położenie nad jeziorem Titicaca, więc tam najpierw kierujemy nasze kroki. Ulica Tiicaca prowadząca do portu oraz jej okolice to jeden wielki targ. Jest tutaj też duża „strefa gastronomiczna”, choć głównie dość prosta – dominuje kurczak, ale można znaleźć też ceviche
;) W pobliżu portu jest cała alejka z regionalnymi wyborami, głównie tekstyliami i drobnymi pamiątkami, więc trochę czasu tracimy na zakupach
:o
Później idziemy na dworzec po bilety do La Paz. Wybieramy przewoźnika Titicaca, którego ulotkę dostaliśmy wczoraj rano. Koszt biletu to 35 soli / osobę. Avenida Simon Bolivar, prowadząca do dworca, to również jeden wielki targ, ale głównie z owocami, warzywami i mięsem.
W drodze powrotnej zachodzimy jeszcze do katedry z 1754r., która znajduje się pod oknami naszego hotelu.
Po południu wracamy do hotelu, a tuż przed zachodem słońca ponownie ruszamy na spacer po mieście i kolację, ponownie korzystając z ulicznej gastronomii
8-) Wieczór spędzamy w hotelu, relaksując się i zbierając siły przed kolejną turą przygód
:D
06/07/2018 (piątek) Po dobrze przespanej nocy i porządnym śniadaniu o 6:30 ruszamy na dworzec autobusowy. Pierwotnie planowaliśmy podjechać busem, ale ponieważ czeka nas długa podróż, decydujemy się iść pieszo. Ranek jest rześki, bo temperatura w nocy spada tutaj znacznie poniżej zera. Na dworcu kupujemy znaczek opłaty terminalowej (1,5 SOL), wypełniamy kupę papierów do kontroli granicznej, wpisujemy się do wielkiej księgi i w końcu wsiadamy do autobusu (co rejestrowane jest kamerą przewoźnika, umieszczoną przy drzwiach autobusu, co jest tu dość powszechną praktyką
:shock: ). O dziwo nie ma wielu chętnych na tą podróż, oprócz nas jadą jeszcze tylko 3 osoby.
Ruszamy o 7:30. Trasa wiedzie wzdłuż wybrzeża jeziora Titicaca, więc widoki są bardzo przyjemne. Do przejścia granicznego w Yunguyo dojeżdżamy po około 2h. Tutaj musimy wysiąść z autobusu i pieszo pokonać przejście graniczne. Najpierw idziemy do kontroli granicznej po stronie peruwiańskiej, a następnie boliwijskiej. Po niespełna pół godzinie jesteśmy w Boliwii
:D
Około 11-ej docieramy do miasteczka Copacabana (3818 m np.p.), gdzie czeka nas dłuższy postój i zmiana autobusu. Ponieważ do odjazdu mamy ponad 2h czasu ruszamy na spacer po mieście (duże plecaki zostawiamy w biurze przewoźnika). Copacabana to miejscowość bardzo turystyczna, wzdłuż Avenida 6 de Agosto, prowadzącej z portu do głównego placu miasta znajduje się liczne knajpki, hostele i hospedaje.
Mieliśmy małą zmianę planu - dłużej zostaliśmy w La Paz
;) Teraz jesteśmy w Uyuni i za chwilę ruszamy na trzydniową wycieczkę. Będziemy bez dostępu do internetu, więc następne wpisy muszą poczekać
:?
W ciągu sześciu dni bardzo dużo się u nas działa, o czym szczegółowo wkrótce napiszę... jesteśmy trochę zmęczeni, ale dziś będziemy spali po królewsku - w łóżkach z pościelą
:shock:, więc mam nadzieję, że zregenerujemy trochę siły
;) Ostatnie kilka nocy spędziliśmy w autobusach, a wcześniej na płaskowyżu Altiplano w Boliwii, na wysokości około 4 tys. metrów, gdzie w nocy w pokojach temperatura była niewiele wyższa od 0 °C... a o ciepłej wodzie w kranach mogliśmy tylko pomarzyć:)Jesteśmy teraz w Aguas Calientes - "bramie" Machu Picchu, które jutro planujemy zwiedzić
:) PS. Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze
:D
Cześć,Wielkie dzięki za informacje (na PW) o kontynuacji relacji!Czy możesz jeszcze dać znać na temat ceny za wycieczkę? Czy 1180 BOB to za jedna osobę czy dwie?Zakupy, które robiliście na wyprawę. Co wg. Ciebie i ile trzeba zabrać na 3 dniową wycieczkę?Jakie są ceny w hotelach, restauracjach w których się zatrzymuje?Mam zarezerwowaną wycieczkę z Salty Desert Aventours i zajmujemy ze znajomymi cały samochód.Nikt z nas nie mówi po hiszpańsku. Jak myślisz czy warto dopłacać do przewodnika, mówiącego po angielsku?Pozdrawiam,Chan
Cena 1180 BOB / 2 osoby. Za taką samą cenę znajdziesz wycieczkę z przewodnikiem mówiącym po angielsku (po prostu dopytaj organizatora). Na miejscu ceny we wszystkich biurach są bardzo zbliżone, i nie słyszałem żeby ktoś cenę uzależniał od przewodnika mówiącego po angielsku.Pełne wyżywienie jest wliczone w cenę (łącznie z napojami, owocami do posiłków), więc ewentualne zakupy zrób zgodnie ze swoimi potrzebami (woda, alkohol, słodycze). Miejsca noclegowe są bardzo skromne i najczęściej nie ma tam nawet żadnego baru/sklepiku (część posiłków kierowca zabrał z Uyuni), choć na trasie rzeczywiście gdzieniegdzie można coś kupić, np. w miejscowości San Juan (w okolicy której spaliśmy pierwszej nocy). Ale raczej warto zakupy zrobić w Uyuni. Zakupy, zakupami, ale najważniejsza sprawa to ciepła odzież. Natychmiast po zachodzie słońca robi się bardzo zimno, temperatura odczuwalna spada nawet do -20°C, wieje przenikliwy wiatr... miejsca noclegowe są nieogrzewane, więc z tej wycieczki robi się mała "szkoła przetrwania", co moim zdaniem dodatkowo nadaje tej wycieczce uroku
;) Andrzej
Do Arequipy docieramy chwilę po 17-ej. To były wspaniałe dwa dni spędzone w kanionie Colca. Co prawda samego złota nie znaleźliśmy, choć na pewno się tutaj znajduje, bo znaleźli go już Inkowie, ale jak dla nas sam kanion jest złotem Peru.
W Arequipie pierwsze kroki kierujemy do oddziału Cruz del Sur w poszukiwaniu dla Leona biletu do Puno. Ku naszemu zdziwieni bilety jeszcze są i co ciekawsze w tej samej cenie po której chciałem kupić je dwa dni temu (35 SOL), i nawet daje się dokupić bilet na miejsce obok „mojego”. Później spacerujemy jeszcze trochę po mieście, m.in. zwiedzamy katedrę (bo w niedzielę była zamknięta) i odwiedzamy McDonald’s ;)
Około 19-ej idziemy do naszego hotelu Las Torres de Ugarte, gdzie odbieramy pozostawiony bagaż i zostajemy tu na dwie godziny. W tym czasie przepakowujemy się i korzystamy z dostępu do internetu. O 21-ej ruszamy na dworzec, gdzie dojeżdżamy miejskim autobusem płacąc jedynie 2 sole. Stanowiska odpraw i poczekalnia Cruz del Sur znajdują się w nowym terminalu. Przed odprawą należy jeszcze opłacić podatek „terminalowy” (3 SOL/osobę) i możemy jechać 8-)
Podróż autobusem mija bezproblemowo. Leo przesypia całą podróż, nie zjada nawet małej przekąski podanej na samym początku jazdy, ja niestety zasnąć nie mogę, więc oglądam filmy korzystając z dostępnego systemu rozrywki :roll:04/07/2018 (środa)
Do Puno dojeżdżamy około 5-ej rano, więc jest jeszcze ciemno i trochę za wcześnie na zameldowanie w hotelu. Czekamy więc około godziny na dworcu, na którym co prawda jest zimno, ale dużo już się dzieje. Są oczywiście również przedstawiciele biur podróży ze swoją ofertą, więc żeby nie tracić czasu orientujemy się w możliwościach zwiedzenia pływających wysp Uro. Chwilę po 6-ej ruszamy w kierunku hotelu, właśnie zaczyna robić się jasno, ale jest zimno – temperatura jest zdecydowanie poniżej zera :?, i odczuwa się mniejszą ilość tlenu, ze względu na położenie Puno –3827 m nad poziomem morza. Nasz hotel – Colonial Plaza – zlokalizowany jest przy głównym placu starej części miasta – Plaza de Armas, gdzie dochodzimy z dworca w około 25 minut.
Zakwaterować jeszcze nie możemy się, ale załatwiamy formalności i zostawiamy bagaże i ruszamy do portu nad jeziorem Titicaca. Jest to najwyżej położone żeglowne jezioro na świecie (3819 m n.p.m.), leżące na płaskowyżu Altiplano na pograniczu Peru i Boliwii (na której terenie znajduje się około 30% jego powierzchni). Jezioro Titicaca przez Inków było uznawane za święte, a położone na jego obszarze wyspy Słońca i Księżyca było miejscem kultu. Jedna z legend związanych z tym miejscem mówi, że po podbicie przez Hiszpanów królestwa Inków strażnicy świątyni zatopili w wodach jeziora legendarny złoty skarb świątynny… nie odnaleziony do dzisiaj
W porcie decydujemy się ostatecznie na wycieczkę, ale tylko ze względu na fakt, że od razu możemy odwiedzić zarówno pływające wyspy Uro, jak i leżącą trochę dalej wyspę Taquile (płacimy 35 SOL/osobę, w tym wliczone są opłaty za wizyty na wyspach). Po kilkunastu minutach ruszamy niewielką łodzią, których w porcie stoi kilkadziesiąt.
Najpierw dobijamy do leżącej niedaleko od brzegu wyspy Santa Maria, która została zbudowana na potrzeby turystyki. Pływające wyspy potomków Uro są zbudowane z powiązanych wiązek trzciny totora, która była zresztą stałym elementem życia ludu Uro, z której budowali także chaty, czy łodzie raz była też źródłem pożywienia. Obecnie pływające wyspy są już głównie skansenem, choć nadal niewielka liczba rodzi żyje na wyspach, choć zdecydowana większość spędza tam tylko kilka godzin dziennie podczas wizyty turystów. „Mieszkańcy” wyspy po zacumowaniu naszego stateczku robią małe przedstawienie, demonstrując sposób budowy wysp oraz lokalne zwyczaje, jest też mała część „artystyczna” :roll:
Na zakończenie można przepłynąć się jeszcze łodzią totora wokół wyspy (10 SOL/osobę). Niezależnie od tego, że jest to swego rodzaju „cepeliada”, jest to bardzo ciekawe miejsce, gdzie można poznać kulturę oraz zwyczaje niezwykłego „ludu jeziora”. Poza wyspą Santa Maria odwiedzamy jeszcze jedną większą wyspę, gdzie znajduje się kilka sklepów oraz knajpka, gdzie można coś małego zjeść (niestety są dość wysokie).
Następne 2,5 godziny zajmuje rejs na wyspę Taquile, która znajduje się około 35 km od Puno. Wyspa ta jest dość górzysta i z małej przystani do głównej części wyspy z Plaza Principal wiodą dość strome schody (ponoć 356 stopni), więc dojście na górę związane jest z dość dużym wysiłkiem. Wyspa jest znana przede wszystkim z dwóch powodów: po pierwsze – do początku lat 80-tych XX wieku była ona zamknięta dla turystów i przez to stanowiła pewnego rodzaju „tajemnicę” dostępną dla nielicznych podróżników, a po drugie ze względu na interesującą wspólnotę zamieszkującą tą wysepkę do dziś żyjącą według tradycyjnego, surowego stylu życiu. Wyspa słynie również z wytwarzania pięknych wyrobów tekstylnych, które robią głównie mężczyźni na drutach. ;)
Na zwiedzanie wyspy ruszamy samodzielnie, całkowicie rezygnując z wycieczki, która czas spędza głównie w restauracji :shock: My obchodzimy dużą część wyspy obserwując niespieszny tryb życia miejscowych ludzi, bardzo barwnie ubranych.
Z wycieczki na wyspy wracamy dobrze po 17-ej. W hotelu po odebraniu kluczy od pokoju i małym relaksie ruszamy do miasta na spacer i na kolację. Korzystamy z oferty straganów ulicznych, gdzie można zjeść zarówno małe przekąski, np. nadziewane różnościami kulki z ciasta czy też różne dania główne, np. zapiekanki, różnego rodzaju mięsa, czy też ceviche :D
Wieczorem czujemy się tak zmęczeni, że nie pozostaje nam nic innego jak szybko położyć się spać :roll:
PS. Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze :D05/07/2018 (czwartek)
Ja tej nocy śpię tragicznie, a właściwie nie śpię. Jest mi duszno, całą noc jestem spragniony… nie wiem czy to wpływ dużej wysokości, zmęczenia, czy też zbyt dużej ilości wypitej wczoraj herbatki z liści koki?! :roll: Wstaję chyba bardziej zmęczony niż się kładłem. Za to Leo śpi znakomicie :) Po śniadaniu, które notabene w hotelu Colonial Plaza jest bardzo przyjemne i serwowane już od 5-ej rano, decydujemy że dziś robimy dzień przerwy w naszym rajdzie i trochę odpoczniemy. Przedłużamy nocleg o kolejną dobę i około 11-ej ruszamy na spacer do miasta.
Największą atrakcją Puno jest jego położenie nad jeziorem Titicaca, więc tam najpierw kierujemy nasze kroki. Ulica Tiicaca prowadząca do portu oraz jej okolice to jeden wielki targ. Jest tutaj też duża „strefa gastronomiczna”, choć głównie dość prosta – dominuje kurczak, ale można znaleźć też ceviche ;) W pobliżu portu jest cała alejka z regionalnymi wyborami, głównie tekstyliami i drobnymi pamiątkami, więc trochę czasu tracimy na zakupach :o
Później idziemy na dworzec po bilety do La Paz. Wybieramy przewoźnika Titicaca, którego ulotkę dostaliśmy wczoraj rano. Koszt biletu to 35 soli / osobę. Avenida Simon Bolivar, prowadząca do dworca, to również jeden wielki targ, ale głównie z owocami, warzywami i mięsem.
W drodze powrotnej zachodzimy jeszcze do katedry z 1754r., która znajduje się pod oknami naszego hotelu.
Po południu wracamy do hotelu, a tuż przed zachodem słońca ponownie ruszamy na spacer po mieście i kolację, ponownie korzystając z ulicznej gastronomii 8-) Wieczór spędzamy w hotelu, relaksując się i zbierając siły przed kolejną turą przygód :D
06/07/2018 (piątek)
Po dobrze przespanej nocy i porządnym śniadaniu o 6:30 ruszamy na dworzec autobusowy. Pierwotnie planowaliśmy podjechać busem, ale ponieważ czeka nas długa podróż, decydujemy się iść pieszo. Ranek jest rześki, bo temperatura w nocy spada tutaj znacznie poniżej zera. Na dworcu kupujemy znaczek opłaty terminalowej (1,5 SOL), wypełniamy kupę papierów do kontroli granicznej, wpisujemy się do wielkiej księgi i w końcu wsiadamy do autobusu (co rejestrowane jest kamerą przewoźnika, umieszczoną przy drzwiach autobusu, co jest tu dość powszechną praktyką :shock: ). O dziwo nie ma wielu chętnych na tą podróż, oprócz nas jadą jeszcze tylko 3 osoby.
Ruszamy o 7:30. Trasa wiedzie wzdłuż wybrzeża jeziora Titicaca, więc widoki są bardzo przyjemne. Do przejścia granicznego w Yunguyo dojeżdżamy po około 2h. Tutaj musimy wysiąść z autobusu i pieszo pokonać przejście graniczne. Najpierw idziemy do kontroli granicznej po stronie peruwiańskiej, a następnie boliwijskiej. Po niespełna pół godzinie jesteśmy w Boliwii :D
Około 11-ej docieramy do miasteczka Copacabana (3818 m np.p.), gdzie czeka nas dłuższy postój i zmiana autobusu. Ponieważ do odjazdu mamy ponad 2h czasu ruszamy na spacer po mieście (duże plecaki zostawiamy w biurze przewoźnika). Copacabana to miejscowość bardzo turystyczna, wzdłuż Avenida 6 de Agosto, prowadzącej z portu do głównego placu miasta znajduje się liczne knajpki, hostele i hospedaje.