Po powrocie czaimy się na zachód słońca, ale pojawiają złośliwe chmury, które zasłaniają moment kulminacyjny. Trudno, mamy tu jeszcze 2 kolejne wieczory.
Ale wpadka! Nie sprawdziłem: https://en.m.wikipedia.org/wiki/In%C3%AAs_de_CastroKurczę, jak to dobrze, że nie użyłem słowa "roadtrip" w tytule swej relacji, bo dostałbym burę, jak @cart
:D . Dziś nie pojechaliśmy nigdzie. No bo tak... Wstaję rano, a tu szaro, ponuro i max. 16 st. C. Myślę sobie - przejdzie do południa, podobnie, jak było w Lizbonie. No to idziemy na śniadanie. Tu krótka informacja, że jest quasi bufet, tzn. część produktów przynoszą kelnerzy, ale jest też sporo w części kuchennej, gdzie to, co sobie wybierzemy, na talerze nakładają kucharze. Generalnie, wybór jest dużo większy, niż w DT w Lizbonie. Po śniadaniu za oknem dalej kicha. Normalnie, jakbyśmy się nad Bałtyk przenieśli. Dobrze, że nie pada, choć wieje tak mocno, że i tak drobiny z atlantyckich fal fruwają dokoła. Nie dziwota, że to raj dla surferów Sprawdzam na pięciu różnych stronach pogodowych, kiedy to przejdzie, a one wszystkie jednym tonem pokazują, że cały czas świeci u mnie pełne słońce. No, widocznie wiedzą lepiej... Nie do końca im wierzymy, więc na próbę idziemy plażą trochę w stronę Peniche. Oceńcie sami, czy to jest pełne słońce?
Sprawdzam na mapie, gdzie by tu wyskoczyć w głąb lądu (bo tam może aura korzystniejsza), ale wszędzie wychodzi mi z 200 km w obie strony, bez pewności, co nas tam czeka. Schodzi nam tak do niemal 14:00, a tu nagle szast prast i chmur nie ma.
No ale, kto by o tej porze pchał się gdzieś jeszcze? Mi się już nie chce, więc zostajemy w hotelu, tak po prostu, kurortowo
:D Odbijemy sobie jeszcze...
Dziś słońce nie miało już żadnych przeszkód, by pokazać nam, jak się chowa w oceanie
:)
A ha, i specjalnie dla @meczko z podziękowaniami za zwrócenie uwagi na głupi błąd:
Tymczasem mamy dziś dzień kompromisowy. Trochę wylegiwania, trochę przemieszczania. Przy tak wspaniałych warunkach pogodowych (słoneczko, nie za gorąco, bo jakieś 23 st. C, wiatr) i mając ostatni dzień w nadoceanicznym, nie byle jakim obiekcie turystycznym, najchętniej nic bym nie robił, tylko leżał i pływał, pływał i leżał. O czym bym ja wtedy jednak pisał? Może o strukturze społecznej gości (głównie portugalskie pary i rodziny z dziećmi, ale są też Włosi, Francuzi, Hiszpanie i Niemcy, a nawet - nie wiem jakim cudem - trzy rodziny amerykańskie), albo o tym, jak tłoczno się tu zrobiło z nadejściem weekendu (do tego stopnia, że na śniadanie trzeba się zapisać na konkretną godzinę, żeby nie robiło się niehigieniczne skupisko ludzkie)? By zaczerpnąć innych tematów, wsiadamy w naszą brykę i ruszamy do sąsiedniego Peniche. W linii prostej jest do niego z naszego hotelu 9 km, ale dostanie się tam autem wymaga przejechania dwudziestu. Czy warto? Mam mieszane uczucia. Ukształtowanie terenu i linii brzegowej są wspaniałe. Spójrzcie sobie tylko na mapę: długie łuki plaż, wydmy, a samo Peniche na "łezce" lądu wrzynajacej się w ocean. W rzeczywistości letniej soboty wygląda to mniej przyjemnie. Masa aut z okolicznymi mieszkańcami chcącymi zażyć atlantyckich kąpieli konkuruje z nie mniejszą masą aut surferów, którzy z deskami pod pachami pędzą do wymarzonych fal. Do tego, Peniche i okolice nie grzeszą urodą urbanistyczną, przez co w efekcie otrzymujemy takiego portugalskiego Władka (mają tu też liczne przetwórnie ryb) połączonego z Chałupami (tu też co rusz widać reklamy desek, pianek i szkółek).
Nieco spokojniej robi się na końcu "łezki", na przylądku Cabo Carvoeiro, usianego charakterystycznymi klockami skalnymi, jak w wielkim Tetris.
Urokliwie musiało tu być już tysiące lat temu, bo w położonej niedaleko Gruta da Furninha znaleziono ślady bytności ludzkiej z epoki neolitu, co jest przedmiotem ekspozycji w muzeum mieszczącym się w tutejszej twierdzy.
W drodze powrotnej wpadamy jeszcze na tutejszą Papuę, czyli taką wypustkę z prawej strony "łezki". O tej porze są tu głównie już tylko wędkarze. Nie wiem, jak Wy, ale ja nigdy nie mam okazji zobaczyć w takich przypadkach ryb wyciąganych z morza. Tym razem jest tak samo. A może to o to tylko właśnie chodzi?
Na pożegnanie schodzimy jeszcze na naszą Praia d'El Rei. Zostałoby się tu jeszcze trochę, ale Porto wzywa...
No to akurat ja jestem. Taki stary, gruby Portugalczyk z włosami na plecach, co go akurat w kadrze nie ma, poprosił, żebym mu wędki popilnował ("Poderia por favor observar a minha cana de pesca?", czy jakoś tak), a córka mi akurat wtedy fotkę pstryknęła. A tak na serio, to miałem swoją wędkę
:DByłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej. Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.Trzeba nadrobić...
Niedziela (wczoraj) nie potoczyła się do końca, tak, jak planowałem.
Po śniadaniu załadowaliśmy się do auta i ruszyliśmy do Alcobaca, by zgodnie z zapowiedzią sprawdzić naocznie ułożenie Piotra i Agnieszki. Teoria przytoczona przez @meczko jest nieco naciągana, bo ich sarkofagi są od siebie oddalone o ca. 10-15 m, ale faktycznie - gdyby wstali (takim ruchem Draculi, wiecie, z pozycji leżącej wprost do stojącej), szansa na to, że spotkaliby się wzrokiem jest duża. Pewien problem miałaby Inês, bo ktoś urąbał jej kawał nosa (w każdym razie z rzeźby na sarkofagu), więc Pedro mógłby jej nie poznać. Największe wrażenie w klasztorze sprawia chyba kuchnia, w której znajdują się ogromne miejsca na ruszty, na którymi wyrastają kilkunastometrowej wysokości wyciągi kominowe. Scenografia, jak z bajki o olbrzymach. 6 € od osoby za zwiedzanie klasztoru wydaliśmy tym chętniej, że temperatura powietrza oscylowała już wokół 30 st. C.
Miasto wymarło
:shock: Nawet w nocy nie widziałem tam takich pustek. Wraz z żoną wysyłamy szczere wyrazy zazdrości, że udało się Tobie tam dostać i macie piękną pogodę. Też mieliśmy tam teraz być, tymczasem pozdrawiamy z Zamościa.
tropikey napisał:Jak mówi Wikipedia, dawno temu, czas spędzał tu jeden z portugalskich władców, Pedro I. I nie był tu sam. Towarzyszył mu niejaki Inês de Castro, a obaj panowie bardzo mieli się ku sobie.Ines to po polsku Agnieszka
:-)
tropikey napisał:Jestem już (na miesiąc) tapatalkowym VIP-em, więc dorzucam kilka zdjęć jeszcze z GDN. W MUC nic nie robiłem, bo aż żal było patrzeć na puste przestrzenie i "bogactwo" w saloniku.
Witam . CO prawda jest wątek na ten temat przyznam że nie do końca go rozumiem. Czy mógłbym zadać Ci kilka pytań dotyczących używania karty i praktycznego korzystania z saloników lotniskowych ?
Ojtam, ojtam.... Jaki błąd... To mogło być średniowieczne LGBT [emoji6]Kto im tam wtedy pod materiały zaglądał [emoji41]A teraz cisza.... Wyborcza [emoji6]
Ale głupiejemy od tej polskiej polityki - już nam się LGBT z ciszą wyborczą kojarzy
:)Wracając do tematu Pedra i Ines, to była średniowieczna historia romantyczno-makabryczna. Jak już Pedro został królem, to kazał ekshumować Ines, posadzić ją na królewskim tronie, a dworzanom całować rozkładającego się trupa w rękę. A w klasztorze Alcobaça, który zresztą bardzo polecam, są pochowani obok siebie w taki sposób, żeby po zmartwychwstaniu od razu spojrzeć sobie w oczy.
Po pierwsze - czy mogę prosić o kontakt do Pana ze zdjęcia nr 5 - licząc od spodu relacji? :-pA po drugie: zawsze kiedy widzę Lizbonę, nawet na zdjęciach, to się rozczulam:/ Mimo wielu pobytów w Portugalii jakoś nigdy nie dotarliśmy do Peniche... Za to Obidos pamiętam dokładnie. Było tak gorąco, że prawie się rozpuściłam.
No to akurat ja jestem. Taki stary, gruby Portugalczyk z włosami na plecach, co go akurat w kadrze nie ma, poprosił, żebym mu wędki popilnował ("Poderia por favor observar a minha cana de pesca?", czy jakoś tak), a córka mi akurat wtedy fotkę pstryknęła.A tak na serio, to miałem swoją wędkę
:D
Byłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej. Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.
tropikey napisał:Byłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej. Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.Tam za tym przesmykiem jest super. Dojdę w swojej relacji.
Piekne zdjecia, az sie przypominaja pobyty w PT. Chyba zaraz rusze Twoim sladem...
:-)RE: tropikey napisał: No bo tak... Wstaję rano, a tu szaro, ponuro i max. 16 st. C. Myślę sobie - przejdzie do południa, podobnie, jak było w Lizbonie. No to idziemy na śniadanie. Praia d'El-Rei ma taki ciekawy mikroklimat, ze czesto jest tu 10-15st.C mniej niz w Lizbonie. Zwlaszcza rano. Po poludniu juz jest OK. A roznica jest niesamowita, bo nawet W Obis lub Penische potrafi byc znacznie cieplej w tym samym czasie...
Zawsze uwazalem ze dodawanie w reacjach zdjec z samolotów/saloników/lotnisk czy nawet pustych hotelików bez sensu wydluza relacje - ale po miesiacach uziemnienia az milo popatrzec
:D
Fajna relacja, sam mam bilety do Porto na kwiecień kupione z myślą żeby lecieć na jakąś portugalską wyspę ale z Twojej relacji wynika że i na kontynencie jest tam co oglądać
:)
W Amarenate też miałem być na początku lipca. Żona mnie tam chciała wyciągnąć z Lizbony. Na specjalne ciastka, które oczywiście ja bym jej kupił
:)https://www.atlasobscura.com/articles/h ... guese-townBolos de São Gonçalo, en Amarante.
Hej,również byliśmy dzisiaj w Coimbrii (my, to znaczy rodzina 2+2)! Od ponad tygodnia podróżujemy po zabitych dechami wioskach w Alentejo (całkiem urokliwych), spędziliśmy też kilka chwil w górach przy Serra de Estrela. Coimbria, w zasadzie pierwsze miasto na naszej trasie, zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie! Może dlatego, że wreszcie coś innego, wreszcie trochę więcej ludzi. Jutro udajemy się w kierunku Nazare i z pewnością skorzystam z przeczytanych na forum kilku Twoich doświadczeń z tamtej okolicy.PozdrawiamMateusz
Coimbra, trafiliśmy tam na początku października 2010 roku. Moja żona pełniła tam rolę visiting professor, więc ponad tydzień siedzieliśmy na uczelni. Coimbra studencka jest fantastyczna.
Na drugim planie jest dziewczyna, blondynka w ciemnym żakiecie. Chodziła dookoła klęczących i uderzała ich biczykiem. Wtedy oni kwiczeli jak świnie. Symbolika rytuału nie jest mi znana.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen: Proszę oto widok prawie spod szczytu Sierra de Estrela.
Jechaliśmy Mitsubishi Colt, test to samochód lekki, ale dość wysoki. Wiało tak, że jak stanąłem zrobić poniższe zdjęcie, to poczułem jak samochód jest spychany przez wiatr w kierunku przepaści. Serio się wystraszyłem!!!
Dzięki za powrót do wspomnień
:) . Znajome, ulubione , tęsknię za nimi...Zdjęcia i relacja super!. A ta miejscówka nad Douro... Znów będę szukać biletów .
@eskie: czyli dobrze podejrzewałem, że studencki (lub okołostudencki) punkt widzenia wpływa dodatnio na wrażenia z Coimbry
:)Ja tu też kilku osobników na klęczkach i w innych pozach widziałem, ale studenci to na pewno nie byli
:D
Serra (nie: Sierra) da Estrela jest o tyle nietypowym pasmem górskim, że w najwyższe części da się dojechać autem, a ciekawsze rejony są na jej zboczach. Byłem tam kilka lat temu, zrobiliśmy sobie całkiem fajną wycieczkę, ale w sposób całkowicie sprzeczny z intuicją górskiego łazika - zaparkowaliśmy na samym szczycie Torre i zrobiliśmy pętlę wokół niego schodząc kawałek, a na koniec wychodząc z powrotem na górę
:) Są tam całkiem fajne szlaki - wtedy korzystaliśmy z ulotek ze stron gmin ("nasz" szlak jest tu: http://www.cm-covilha.pt/db/documentos/ ... 519261.pdf ), teraz wszystko powinno być na aplikacji mapy.czZ lokalnych ciekawostek warto spróbować miejscowego sera queijo amanteigado de Serra da Estrela i zobaczyć gdzieś potężnego i bardzo kudłatego psa pasterskiego - Cão da Serra da Estrela (https://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_g%C3 ... _z_Estrela).Na pogórzu Serra da Estrela po zachodniej i południowo-zachodniej stronie są ponoć przepiękne kamienne wioski Aldeias do Xisto. Nie byłem tam jeszcze, to jeden z planów na kolejne wyjazdy
:)
tropikey napisał:Mam drobną prośbę - gdy już będziecie w Nazaré, dajcie tu jakieś zdjęcie z góry.Z góry Nazaré wyglada ładnie, ale na dole nie zachwyciło nas. Za bardzo komercyjnie, choć co kto lubi. Na jutro szukamy w okolicy bardziej dzikich plaż i bardziej naturalnych miejscowości nadoceanicznych. Wrażenie natomiast robią fale. Czuć potęgę oceanu, choć o tej porze roku jest i tak ponoć bardzo spokojnie.
No i smak na objazd Portugalii mi się powiększył...... a po głowie chodzi mi pomysł, nieco absurdalny, aby zrobić to autem... z Polski. Jako, że w jedną stronę by zeszło z tydzień, półtora, a za ropę tyle monet co za klasę biznes do Azji... to pewnie ostanie na jakimś bardziej "racjonalnym" kierunku samochodowym, a Portugalia zaczeka na wersję samolot + komunikacyjny mix.
Po powrocie czaimy się na zachód słońca, ale pojawiają złośliwe chmury, które zasłaniają moment kulminacyjny. Trudno, mamy tu jeszcze 2 kolejne wieczory.
No bo tak... Wstaję rano, a tu szaro, ponuro i max. 16 st. C. Myślę sobie - przejdzie do południa, podobnie, jak było w Lizbonie. No to idziemy na śniadanie.
Tu krótka informacja, że jest quasi bufet, tzn. część produktów przynoszą kelnerzy, ale jest też sporo w części kuchennej, gdzie to, co sobie wybierzemy, na talerze nakładają kucharze. Generalnie, wybór jest dużo większy, niż w DT w Lizbonie.
Po śniadaniu za oknem dalej kicha. Normalnie, jakbyśmy się nad Bałtyk przenieśli. Dobrze, że nie pada, choć wieje tak mocno, że i tak drobiny z atlantyckich fal fruwają dokoła. Nie dziwota, że to raj dla surferów
Sprawdzam na pięciu różnych stronach pogodowych, kiedy to przejdzie, a one wszystkie jednym tonem pokazują, że cały czas świeci u mnie pełne słońce. No, widocznie wiedzą lepiej... Nie do końca im wierzymy, więc na próbę idziemy plażą trochę w stronę Peniche. Oceńcie sami, czy to jest pełne słońce?
Sprawdzam na mapie, gdzie by tu wyskoczyć w głąb lądu (bo tam może aura korzystniejsza), ale wszędzie wychodzi mi z 200 km w obie strony, bez pewności, co nas tam czeka. Schodzi nam tak do niemal 14:00, a tu nagle szast prast i chmur nie ma.
No ale, kto by o tej porze pchał się gdzieś jeszcze? Mi się już nie chce, więc zostajemy w hotelu, tak po prostu, kurortowo :D Odbijemy sobie jeszcze...
Dziś słońce nie miało już żadnych przeszkód, by pokazać nam, jak się chowa w oceanie :)
Tymczasem mamy dziś dzień kompromisowy. Trochę wylegiwania, trochę przemieszczania. Przy tak wspaniałych warunkach pogodowych (słoneczko, nie za gorąco, bo jakieś 23 st. C, wiatr) i mając ostatni dzień w nadoceanicznym, nie byle jakim obiekcie turystycznym, najchętniej nic bym nie robił, tylko leżał i pływał, pływał i leżał. O czym bym ja wtedy jednak pisał? Może o strukturze społecznej gości (głównie portugalskie pary i rodziny z dziećmi, ale są też Włosi, Francuzi, Hiszpanie i Niemcy, a nawet - nie wiem jakim cudem - trzy rodziny amerykańskie), albo o tym, jak tłoczno się tu zrobiło z nadejściem weekendu (do tego stopnia, że na śniadanie trzeba się zapisać na konkretną godzinę, żeby nie robiło się niehigieniczne skupisko ludzkie)? By zaczerpnąć innych tematów, wsiadamy w naszą brykę i ruszamy do sąsiedniego Peniche. W linii prostej jest do niego z naszego hotelu 9 km, ale dostanie się tam autem wymaga przejechania dwudziestu. Czy warto? Mam mieszane uczucia.
Ukształtowanie terenu i linii brzegowej są wspaniałe. Spójrzcie sobie tylko na mapę: długie łuki plaż, wydmy, a samo Peniche na "łezce" lądu wrzynajacej się w ocean. W rzeczywistości letniej soboty wygląda to mniej przyjemnie. Masa aut z okolicznymi mieszkańcami chcącymi zażyć atlantyckich kąpieli konkuruje z nie mniejszą masą aut surferów, którzy z deskami pod pachami pędzą do wymarzonych fal. Do tego, Peniche i okolice nie grzeszą urodą urbanistyczną, przez co w efekcie otrzymujemy takiego portugalskiego Władka (mają tu też liczne przetwórnie ryb) połączonego z Chałupami (tu też co rusz widać reklamy desek, pianek i szkółek).
Nieco spokojniej robi się na końcu "łezki", na przylądku Cabo Carvoeiro, usianego charakterystycznymi klockami skalnymi, jak w wielkim Tetris.
Urokliwie musiało tu być już tysiące lat temu, bo w położonej niedaleko Gruta da Furninha znaleziono ślady bytności ludzkiej z epoki neolitu, co jest przedmiotem ekspozycji w muzeum mieszczącym się w tutejszej twierdzy.
W drodze powrotnej wpadamy jeszcze na tutejszą Papuę, czyli taką wypustkę z prawej strony "łezki". O tej porze są tu głównie już tylko wędkarze. Nie wiem, jak Wy, ale ja nigdy nie mam okazji zobaczyć w takich przypadkach ryb wyciąganych z morza. Tym razem jest tak samo. A może to o to tylko właśnie chodzi?
Na pożegnanie schodzimy jeszcze na naszą Praia d'El Rei. Zostałoby się tu jeszcze trochę, ale Porto wzywa...
A tak na serio, to miałem swoją wędkę :DByłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej.
Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.Trzeba nadrobić...
Niedziela (wczoraj) nie potoczyła się do końca, tak, jak planowałem.
Po śniadaniu załadowaliśmy się do auta i ruszyliśmy do Alcobaca, by zgodnie z zapowiedzią sprawdzić naocznie ułożenie Piotra i Agnieszki. Teoria przytoczona przez @meczko jest nieco naciągana, bo ich sarkofagi są od siebie oddalone o ca. 10-15 m, ale faktycznie - gdyby wstali (takim ruchem Draculi, wiecie, z pozycji leżącej wprost do stojącej), szansa na to, że spotkaliby się wzrokiem jest duża. Pewien problem miałaby Inês, bo ktoś urąbał jej kawał nosa (w każdym razie z rzeźby na sarkofagu), więc Pedro mógłby jej nie poznać.
Największe wrażenie w klasztorze sprawia chyba kuchnia, w której znajdują się ogromne miejsca na ruszty, na którymi wyrastają kilkunastometrowej wysokości wyciągi kominowe. Scenografia, jak z bajki o olbrzymach. 6 € od osoby za zwiedzanie klasztoru wydaliśmy tym chętniej, że temperatura powietrza oscylowała już wokół 30 st. C.