A na koniec trafiam jeszcze do sympatycznej starszej Pani sprzedającej w różnych postaciach projekty artystyczne swego męża. Córka ma nawrót na puzzle, więc biorę dla niej te najbardziej rozbudowane (1000 elementów).
Niestety, nie będą w Polsce na pewno jedynym produktem z tego sklepiku, bo jak opowiedziała mi żona autora, wysłali do Polski niedawno puzzle zamówione przez internet.
Zwieńczeniem dnia jest zasłużona wizyta w saloniku. Nie ma rozczarowania
:) Trzy dania na ciepło, trzy sałatki, owoce, sery, pieczywo, desery, alkohol... Przez 3 dni wydatków gastronomicznych ponosić raczej nie muszę
:D
Sąsiadów żadnych za oknem nie mam, a sam widok też udany, więc zasypiam z szeroko odsłoniętym oknem.
Dokończmy jeszcze sprawy gastronomiczne w seulskim Hiltonie. Tu też - podobnie jak w saloniku - nie ma lipy. To znaczy, faktycznie lipy w żadnej postaci nie znalazłem, ale poza tym wybór jest rozpieszczający. Oprócz rzeczy standardowych, warto wspomnieć pierożki, które są jeszcze lepsze, niż w Four Points (nadzienie podobne, ale sposób zawijania inny, jak nasze uszka, tylko dużo większe), stację z innym, niż udon rodzajem makaronu zalewanego "rosołkiem", czy grillowane grzyby a la prawdziwki. Ba! Jest nawet bulgogi... Tak, smażona i duszona wieprzowina (wyśmienita) na śniadanie
:D
Dziś wybieram się nieco dalej za miasto - do wpisanego na listę UNESCO, ufortyfikowanego pałacu Namhansanseong. Jadę tam autobusem podmiejskim.
Dojazd zawiera w sobie sporą "atrakcję". Ostatni fragment kilkuetapowej podróży stanowi przejażdżka autobusem linii nr 9, która prowadzi serpentynową drogą pod samą niemal bramę pałacu. Ku memu zaskoczeniu kierowcy autobusów tędy kursujących prowadzą, jak wariaci. Czuję się bardziej, jak w Peru, czy Kolumbii. Dla jednych będzie to frajda, dla innych przeżycie z rodzaju tych mniej przyjemnych. Dodam, że jeśli się nie załapiecie na miejsce siedzące, warto stać przodem do kierunku jazdy, by dać sobie szansę na przygotowanie ciała na nagłe skręty. Na miejscu jestem zaskoczony, bo okazuje się, że do zwiedzenia jest tu bardzo rozległy obszar. Jego centralną część stanowi pałac, ale większość ludzi przybywa tu, by pokonać jak najdłuższy odcinek trasy biegnącej wzdłuż murów obronnych. Cała trasa ma ponad 12 km. Nie mam już specjalnej ochoty na aż takie "spacery" (tym bardziej, że teren jest górzysty). Skupiam się zatem na północnej i zachodniej części fortyfikacji.
Zaczynam od pałacu, do którego wejście jest dziś bezpłatne, z powodu - jak to powiedziała pani w informacji - "dnia kultury". Kto wie, może każda środa ma takie miano i daje takie benefity?
Potem ruszam w górę (mury zostały wytyczone wzdłuż grzbietu górskiego otaczającego pałac) i od bramy północnej idę w lewo. Przed dotarciem do niej mijam miejsce, w którym rekonstruowana jest obecnie jeszcze jedna brama, która uległa kiedyś zniszczeniu.
Idę ciągle w górę, aż docieram do bramy, przy której z muru rozciąga się wspaniały widok na tą część Seulu, w której stoi Lotte Tower. Widać tu, jak na dłoni to, o czym pisałem wcześniej, że lokalizacja najwyższego budynku Korei jest dość kuriozalna.
Podpowiem jeszcze, że najlepiej być tu z rana. Zdjęcia robiłem około południa i widać już było, że promienie słońca co raz bardziej mącą obraz wpadając w smog spowijający miasto. Gdy przechodzę tędy godzinę później, widać już tylko zamglone zarysy budynków.
Potem krążę jeszcze po ścieżce, raz w górę, raz w dół, zaglądając do różnych obiektów, albo podziwiając widoki.
Najbardziej zaskakują tutejsze liczne toalety - na odludziu, ale z muzyką poważną z głośników
:D
Po powrocie z przyjemnością kieruję się do saloniku. Zapełniam organizm i już mam się zbierać na pokaz fontann na jednym z mostów, a tu nagle jakaś pani pyta, czy jestem może z Holandii, bo jestem strasznie podobny do jej znajomego stamtąd. Ona sama, to Koreanka z USA, która jest w Seulu z synem w interesach. Dosiadam się do nich i prowadzimy sobie naprawdę ciekawą rozmowę. Na most wieczorową porą przyjdzie jeszcze czas
:)Główny cel na dziś (brane nie dosłownie, bo mam opóźnienie
;) ) to miasto Suwon, a tam kolejna koreańska fortyfikacja wpisana na listę UNESCO. Swoją drogą, już w innym miejscu i o innej porze dowiedziałem się, że Koreę zwano kiedyś "krainą sanseongów", czyli górskich fortec i warowni. Ponoć w szczytowym okresie było ich ok. 5000. Charakteryzowały się maksymalnym wykorzystaniem walorów obronnych naturalnego ukształtowania terenu. Stąd właśnie ich usytuowanie (tak, jak w przypadku wczorajszego Namhansanseong) wzdłuż grzbietów górskich, czy chociaż wzgórz. A że 70% powierzchni Korei to różnej wysokości góry, było gdzie stawiać te sanseongi.
Do Suwon docieram autobusem, gdyż można w ten sposób dojechać znacznie bliżej atrakcji, niż w przypadku pociągu. Znaczną cześć trasy pokonuję znowu ekspresem podmiejskim, a dopiero w samym Suwon przesiadam się na lokalną linię. Wszystko to oczywiście przy użyciu karty T-Money. Jadąc autobusem podziwiam z jednej strony rozmach, z jakim pobudowali tu wiele odcinków dróg (od Seulu do Suwon ciągną się po 4 pasy w każdą stronę), a jednocześnie współczuję kierowcom, bo znaczne fragmenty tych szerokich dróg są mocno zakorkowane (a to nie są przecież już/jeszcze godziny szczytu). Na szczęście, jadę buspasem i żaden korek mi nie straszny.
W Suwon wysiadam w okolicy pałacu, ale idę najpierw pod niedaleką bramę Janganmun (północną). Rozglądam się chwilkę i może sprawiam wrażenie nieco zagubionego, więc pod swoje opiekuńcze skrzydła bierze mnie starsza pani z budki informacyjnej i klaruje mi, że: 1) mury miejskie można obejść dookoła, ruszając np. z tego miejsca w lewo lub prawo, 2) jest darmowe oprowadzanie z przewodnikiem (podejrzewam, że tylko jakiegoś fragmentu), ale dopiero za ok. godzinę, 3) proszę bardzo, tu jest książeczka, z którą podchodzimy do takiej drewnianej budki i tu można wbić na odpowiedniej stronie stempelek - jak uzbierasz takich 7, dostaniesz nagrodę podstawową, a jeśli 10 (czyli komplet), nagrodę specjalną.
No i najważniejsze - jak przy każdej mojej rozmowie z Koreańczykami, po przedstawieniu miejsca pochodzenia - Ależ wy tam w Polsce wspaniałe pomagacie... I tak dalej. Mam nadzieję, że nie zmarnujemy tego niesamowicie pozytywnego obrazu, który udało się wypracować w związku z najazdem orków (świetne określenie na wiadomo kogo, zaczerpnięte z komentarzy pod artykułami na https://www.konflikty.pl/aktualnosci/wiadomosci/) na Ukrainę. No i oczywiście, żeby ci orkowie sczeźli z kretesem...
Wybieram przemieszczanie się w lewą stronę. Wiąże się to niestety z pokonaniem (znowu) pewnych wzniesień, ale tu po prostu inaczej się nie da
:D Architektura niby taka, jak zawsze tutaj, ale są pewne ciekawe detale, jak np. "karykaturalne" okiennice dla łuczników.
Te nowe ekspresy do kawy w GDN to rzeczywiście świeżutkie. Jak ostatni raz leciałem 3 tygodnie temu, to jeszcze były te stare, serwujące coś, co naprawdę trudno nazwać kawą. Mam nadzieję, że to nie będzie tylko zmiana wizerunkowa, ale także smakowa.
Tak, Harry Potter latał na miotlle i zgarniał na zamówienie
:DChoć tak na serio, to w jednym miejscu by się dało. Może nie z najwyższej półki, ale z tych wyższych, gdy jedzie się schodami ruchomymi. Mnie coś jeszcze zastanawia - jak oni tam kurz wycierają?
Jeśli chodzi o muzeum historyczne to mają jeszcze "National Museum of Korean Contemporary History" stojące obok Ambasady USA i Pałacu Gyeongbokgung? Też jest darmowe, a wystawy odnoszą się również do okresu przed wojną koreańską. W samym muzeum narodowym, z tego co pamiętam były darmowe wycieczki z przewodnikiem, które pomagały rozjaśnić to i owo. Ulubiona zagadka Koreańczyków gdy oprowadzają cudzoziemców to chyba ta
:lol:
Zdjęcie robione kalkulatorem, ale to oczywiście jest poduszka.Obok muzeum narodowego jest też muzeum ich pisma, które w przeciwieństwie do innych zostało wymyślone przez króla, a nie tworzyło się przez setki lat jak inne. Sama wystawa moim zdaniem jednak średnia, choć temat, z dobrym przewodnikiem, jest interesujący.W ogóle świetne zdjęcia, aż mam ochotę pojechać do Seulu, a mi się tam przecież zupełnie nie podobało.
:)
Obok ambasady USA przejeżdżałem/przechodziłem kilkanaście razy (swoją drogą, to chyba najlepiej strzeżone miejsce w Seulu), ale nie przyszło mi do głowy, by rozglądać się tam za muzeum.Może następnym razem
:)Co do nie podobania się Seulu, to w sumie miałem podobnie
:D . Gdy byłem tam kilka lat temu, też miałem mieszane uczucia.
Niestety, do przedłużenia jeszcze trochę brakuje
:(Mil statusowych wpadło łącznie coś ok. 48.000, więc sporo, jak za ten wydatek
;)Teraz mam prawie 59.000, więc do 100k nadal brakuje "co nieco". Na jakiś error fare do 10.06 raczej nie liczę, a kupować czegoś na siłę, byle tylko załapać się na podwójne mile statusowe też nie chcę. Zobaczymy... Może los się jakoś uśmiechnie i te braki pozwoli jeszcze uzupełnić
:) Za to mil premiowych, pomimo zmian, dali jakieś śmieszne ilości. Muszę to jeszcze rozgryźć, bo coś mi się wydaje, że aż przesadzili ze skąpstwem.
Trochę odświeżę temat.@tropikey czy miałeś jakiś gotowy plan na Seul, czy po prostu zwiedzałeś jak leci? Pytam, bo końcem marca będę w Seulu, i Twoja relacja będzie bardzo przydatna
:)
Ja i gotowy plan to raczej mało prawdopodobny scenariusz. Podziwiam (bez ironii) ludzi, którzy prezentują na forum tabele z punktami rozpisanymi niemal co do godziny. Ja tak nie potrafię.Ale nie jadę też na rympał. W Seulu, ale też w innych miastach robię tak, że mam pozaznaczane różne miejsca do odwiedzenia, czasem wiem, które z nich są obowiązkowe dla mnie i do nich dostosowuję często miejsce zakwaterowania. A potem, to już trochę improwizacja, najczęściej zależna od pogody.W Seulu i okolicach, dzięki świetnej komunikacji publicznej, plan może być bardzo elastyczny.Będzie mi miło, jeśli faktycznie coś z tej relacji Ci się przyda
:) .
Ja kiedyś robiłem szczegółowy plan (no, może poza godzinami), ale im człowiek starszy, tym mniej mi się chce w takie coś bawić
;)Ale z drugiej strony, jak się jedzie pierwszy raz do jakiegoś miejsca, to jednak fajnie jest coś mieć, żeby nie przeoczyć żadnej fajnej miejscówki.Z relacji na pewno skorzystam
:)
O Gwanaksan, Namhansanseong i Bugak Palgakjeong nie wiedziałem, a niby coś tam o seuluskich (seuliańskich?
:)) atrakcjach czytałem. Miejsca zapisane - może się przydadzą (jakoś mile wylatać trzeba
;) )Przy okazji, czy @tropikey masz, lub ktoś inny ma może doświadczenia / opinie / obserwacje związane z górą Bukhansan na płn. od Seulu? Zastanawia mnie, co lepiej wybrać, gdybym miał stanąć przed dylematem Gwanaksan czy Bukhansan. bez bicia przyznaję, że w przypadku Gwanaksan z miejsca "kupił" mnie widok tej pionowej skały ze świątynią na górze (zdecydowanie bardziej niż sama panorama miasta z góry).
Bukhansan też był w moich planach, ale organizacyjnie mi ostatecznie nie przypasował i zrezygnowałem. O ile sobie dobrze przypominam, pewną komplikacją było dla mnie to, że obszar obejmujący tą górę jest dość rozległy i dotarcie na szczyt wymagałoby więcej czasu, niż w innych przypadkach.
Oba te kraje warto odwiedzić, a że są blisko siebie, da radę połączyć to w ramach jednej podróży (kiedyś tak zrobiłem - na chwilę do Seulu, a na dłużej do Tokio, Osaki i Kioto).
Raphael napisał:O Gwanaksan, Namhansanseong i Bugak Palgakjeong nie wiedziałem, a niby coś tam o seuluskich (seuliańskich?
:)) atrakcjach czytałem. Miejsca zapisane - może się przydadzą (jakoś mile wylatać trzeba
;) )Przy okazji, czy @tropikey masz, lub ktoś inny ma może doświadczenia / opinie / obserwacje związane z górą Bukhansan na płn. od Seulu? Zastanawia mnie, co lepiej wybrać, gdybym miał stanąć przed dylematem Gwanaksan czy Bukhansan. bez bicia przyznaję, że w przypadku Gwanaksan z miejsca "kupił" mnie widok tej pionowej skały ze świątynią na górze (zdecydowanie bardziej niż sama panorama miasta z góry).byłem na Bukhansan w czerwcu 2019 roku. Wedle zdjęć dotarcie na szczyt z pod znaku na asfalcie gdzie zaczyna się park narodowy (blisko stacji metra Bukhasan UI) zajęło mi koło 2,5h. Widoki były wspaniałe i na pewno było warto.O Gwanaksan nie czytałem (nie wiem czemu w sumie, może dlatego, że Bukhasan jest wyższy i nim się zainteresowałem) i teraz jak patrzę to widoki są porównywalne
;)
lukasz_kowal napisał:Trochę odświeżę temat.@tropikey czy miałeś jakiś gotowy plan na Seul, czy po prostu zwiedzałeś jak leci? Pytam, bo końcem marca będę w Seulu, i Twoja relacja będzie bardzo przydatna
:)Moze komus sie przyda moja trasa: 1) Cala Korea na Google mapsach - https://www.google.com/maps/d/u/1/edit? ... 372275&z=72) Seul na Kakao - http://kko.to/cY6Yf677SkW Seulu bylismy 3 dni, a lacznie ponad 10 dni. W razie pytan, prosze krzyczec!
:D
@flybefajna, przydatna mapa - niby człowiek czytał przewodnik, ale jakoś część rzeczy mi w oko nie wpadła, część pewnie była opisana nazbyt zdawkowo, żeby baczniej się im przyjrzeć. Pisz proszę w działach koreańskich, i relacje, i obserwacje będą przydatne. Mnie najbardziej w przygotowaniach "rozwala" transport lokalny, planowanie autobusów, ich trasy, przystanki, rozkłady, częstotliwość.A z pytań o konkretne miejsca:1. udało Ci się być na Ulleung-gun? strony z promami widzę tylko w krzakach, a noclegi na miejscu w cenach kosmicznych + mały wybór2. jak najlepiej "zrobić" OEDO Botania mając bazę w Busan?3. Palgongsan Cable Car + świątynia Donghwasa: jak dojazd z Daegu? i jak wrażenia? opłaca się poświęcić na to czas? (pewnie wymagałoby 2 nocy w Daegu?)4. które ze świątyni buddyjskich zrobiły na Tobie największe wrażenie pod względem malowniczości otoczenia (wyjątkowa lokalizacja. niesamowite formacje skalne, piękne widoki itp.)?PS. mam nadzieję, że @tropikey nie będzie miał za złe, że jego temat dał taką pożywkę do dyskusji rozrastającej się jak na drożdżach
;)
Oczywiście, nie mam nic przeciwko
:)Komunikacją publiczną bym się aż tak nie przejmował, bo Naver działa bardzo sprawnie i trasę można sobie sprawdzić na bieżąco.
@tropikeytaka mnie teraz naszła wątpliwość/refleksja/zapytanie - widzę, że na urodziny Buddy to lampionów i ozdób tam nie żałują: czy nie zakłóca to odbioru samych świątyń? czy nie za/przysłania za bardzo ich architektury?(może i to refleksja z gatunku "w Zakopanem było ładnie, tylko góry zasłaniały widoki"
;), ale chciałem poznać opinię kogoś kto tam był w okresie Buddo-urodzinowym)
To trochę zależy od tego, ile podobnej architektury już się wcześniej widziało. Pewnie mnie ktoś miłujący dalekowschodnie świątynie za to (przynajmniej w myślach) zbeszta, ale moje subiektywne odczucie jest takie, że budynki sakralne są w Korei bardzo do siebie podobne i nawet jeśli częściowo przesłaniały je w czasie mojego pobytu różne lampiony i inne ozdoby, to nie czułem w związku z tym rozczarowania. Mam widocznie głęboko skrywany jarmarczny gust żądny świecidełek i feerii barw
:DZ resztą, podobnie jest z tamtejszymi pałacami, czy innymi obiektami z głębszej historii. Z czasem ich widok mocno powszednieje, bo trudno znaleźć w nich jakieś istotne różnice. Nie ma co ukrywać - pod względem różnorodności architektonicznej, Europy nic chyba nie przebija.
A na koniec trafiam jeszcze do sympatycznej starszej Pani sprzedającej w różnych postaciach projekty artystyczne swego męża. Córka ma nawrót na puzzle, więc biorę dla niej te najbardziej rozbudowane (1000 elementów).
Niestety, nie będą w Polsce na pewno jedynym produktem z tego sklepiku, bo jak opowiedziała mi żona autora, wysłali do Polski niedawno puzzle zamówione przez internet.
Zwieńczeniem dnia jest zasłużona wizyta w saloniku. Nie ma rozczarowania :)
Trzy dania na ciepło, trzy sałatki, owoce, sery, pieczywo, desery, alkohol... Przez 3 dni wydatków gastronomicznych ponosić raczej nie muszę :D
Sąsiadów żadnych za oknem nie mam, a sam widok też udany, więc zasypiam z szeroko odsłoniętym oknem.
To znaczy, faktycznie lipy w żadnej postaci nie znalazłem, ale poza tym wybór jest rozpieszczający. Oprócz rzeczy standardowych, warto wspomnieć pierożki, które są jeszcze lepsze, niż w Four Points (nadzienie podobne, ale sposób zawijania inny, jak nasze uszka, tylko dużo większe), stację z innym, niż udon rodzajem makaronu zalewanego "rosołkiem", czy grillowane grzyby a la prawdziwki. Ba! Jest nawet bulgogi... Tak, smażona i duszona wieprzowina (wyśmienita) na śniadanie :D
Dziś wybieram się nieco dalej za miasto - do wpisanego na listę UNESCO, ufortyfikowanego pałacu Namhansanseong. Jadę tam autobusem podmiejskim.
Dojazd zawiera w sobie sporą "atrakcję". Ostatni fragment kilkuetapowej podróży stanowi przejażdżka autobusem linii nr 9, która prowadzi serpentynową drogą pod samą niemal bramę pałacu. Ku memu zaskoczeniu kierowcy autobusów tędy kursujących prowadzą, jak wariaci. Czuję się bardziej, jak w Peru, czy Kolumbii. Dla jednych będzie to frajda, dla innych przeżycie z rodzaju tych mniej przyjemnych. Dodam, że jeśli się nie załapiecie na miejsce siedzące, warto stać przodem do kierunku jazdy, by dać sobie szansę na przygotowanie ciała na nagłe skręty.
Na miejscu jestem zaskoczony, bo okazuje się, że do zwiedzenia jest tu bardzo rozległy obszar. Jego centralną część stanowi pałac, ale większość ludzi przybywa tu, by pokonać jak najdłuższy odcinek trasy biegnącej wzdłuż murów obronnych. Cała trasa ma ponad 12 km. Nie mam już specjalnej ochoty na aż takie "spacery" (tym bardziej, że teren jest górzysty). Skupiam się zatem na północnej i zachodniej części fortyfikacji.
Zaczynam od pałacu, do którego wejście jest dziś bezpłatne, z powodu - jak to powiedziała pani w informacji - "dnia kultury". Kto wie, może każda środa ma takie miano i daje takie benefity?
Potem ruszam w górę (mury zostały wytyczone wzdłuż grzbietu górskiego otaczającego pałac) i od bramy północnej idę w lewo. Przed dotarciem do niej mijam miejsce, w którym rekonstruowana jest obecnie jeszcze jedna brama, która uległa kiedyś zniszczeniu.
Idę ciągle w górę, aż docieram do bramy, przy której z muru rozciąga się wspaniały widok na tą część Seulu, w której stoi Lotte Tower. Widać tu, jak na dłoni to, o czym pisałem wcześniej, że lokalizacja najwyższego budynku Korei jest dość kuriozalna.
Podpowiem jeszcze, że najlepiej być tu z rana. Zdjęcia robiłem około południa i widać już było, że promienie słońca co raz bardziej mącą obraz wpadając w smog spowijający miasto. Gdy przechodzę tędy godzinę później, widać już tylko zamglone zarysy budynków.
Potem krążę jeszcze po ścieżce, raz w górę, raz w dół, zaglądając do różnych obiektów, albo podziwiając widoki.
Najbardziej zaskakują tutejsze liczne toalety - na odludziu, ale z muzyką poważną z głośników :D
Po powrocie z przyjemnością kieruję się do saloniku. Zapełniam organizm i już mam się zbierać na pokaz fontann na jednym z mostów, a tu nagle jakaś pani pyta, czy jestem może z Holandii, bo jestem strasznie podobny do jej znajomego stamtąd. Ona sama, to Koreanka z USA, która jest w Seulu z synem w interesach. Dosiadam się do nich i prowadzimy sobie naprawdę ciekawą rozmowę. Na most wieczorową porą przyjdzie jeszcze czas :)Główny cel na dziś (brane nie dosłownie, bo mam opóźnienie ;) ) to miasto Suwon, a tam kolejna koreańska fortyfikacja wpisana na listę UNESCO.
Swoją drogą, już w innym miejscu i o innej porze dowiedziałem się, że Koreę zwano kiedyś "krainą sanseongów", czyli górskich fortec i warowni. Ponoć w szczytowym okresie było ich ok. 5000. Charakteryzowały się maksymalnym wykorzystaniem walorów obronnych naturalnego ukształtowania terenu. Stąd właśnie ich usytuowanie (tak, jak w przypadku wczorajszego Namhansanseong) wzdłuż grzbietów górskich, czy chociaż wzgórz. A że 70% powierzchni Korei to różnej wysokości góry, było gdzie stawiać te sanseongi.
Do Suwon docieram autobusem, gdyż można w ten sposób dojechać znacznie bliżej atrakcji, niż w przypadku pociągu. Znaczną cześć trasy pokonuję znowu ekspresem podmiejskim, a dopiero w samym Suwon przesiadam się na lokalną linię. Wszystko to oczywiście przy użyciu karty T-Money. Jadąc autobusem podziwiam z jednej strony rozmach, z jakim pobudowali tu wiele odcinków dróg (od Seulu do Suwon ciągną się po 4 pasy w każdą stronę), a jednocześnie współczuję kierowcom, bo znaczne fragmenty tych szerokich dróg są mocno zakorkowane (a to nie są przecież już/jeszcze godziny szczytu). Na szczęście, jadę buspasem i żaden korek mi nie straszny.
W Suwon wysiadam w okolicy pałacu, ale idę najpierw pod niedaleką bramę Janganmun (północną). Rozglądam się chwilkę i może sprawiam wrażenie nieco zagubionego, więc pod swoje opiekuńcze skrzydła bierze mnie starsza pani z budki informacyjnej i klaruje mi, że:
1) mury miejskie można obejść dookoła, ruszając np. z tego miejsca w lewo lub prawo,
2) jest darmowe oprowadzanie z przewodnikiem (podejrzewam, że tylko jakiegoś fragmentu), ale dopiero za ok. godzinę,
3) proszę bardzo, tu jest książeczka, z którą podchodzimy do takiej drewnianej budki i tu można wbić na odpowiedniej stronie stempelek - jak uzbierasz takich 7, dostaniesz nagrodę podstawową, a jeśli 10 (czyli komplet), nagrodę specjalną.
No i najważniejsze - jak przy każdej mojej rozmowie z Koreańczykami, po przedstawieniu miejsca pochodzenia - Ależ wy tam w Polsce wspaniałe pomagacie... I tak dalej. Mam nadzieję, że nie zmarnujemy tego niesamowicie pozytywnego obrazu, który udało się wypracować w związku z najazdem orków (świetne określenie na wiadomo kogo, zaczerpnięte z komentarzy pod artykułami na https://www.konflikty.pl/aktualnosci/wiadomosci/) na Ukrainę. No i oczywiście, żeby ci orkowie sczeźli z kretesem...
Wybieram przemieszczanie się w lewą stronę. Wiąże się to niestety z pokonaniem (znowu) pewnych wzniesień, ale tu po prostu inaczej się nie da :D
Architektura niby taka, jak zawsze tutaj, ale są pewne ciekawe detale, jak np. "karykaturalne" okiennice dla łuczników.