Bardzo fajne rozpoczęcie dnia, jest 10.30 rano i możemy ruszać w dalszą podróż. Najpierw musimy z powrotem dojechać do asfaltu mijając biedne wioseczki. Chatki wyglądają tutaj inaczej:
Dzieciaki szaleją jak nas widzą, słyszymy głośne „vazaaaaahh!!”
A tak rośnie maniok
Ponieważ skończyły się nam zapasy wody podczas trekkingu, po powrocie na asfalt zatrzymujemy się w pierwszej mieścinie przy drodze.
Stają tu też taxi-brousse czyli busy międzymiastowe, wyładowane po sufit ludźmi i towarami.
Tu na południu ruch jest znikomy więc swobodnie spaceruję sobie po wioseczce środkiem drogi. Za nami oczywiście stado dzieci
Ale tutaj jest mniej żebrania a więcej ofertowania. Co druga dziewczyna sprzedaje smażoną szarańczę, najwyraźniej to popularne pożywienie z braku innego w nadmiarze.
Na początku mam pomysł aby po prostu dać jej jakieś pieniądze ale po namyśle – sprawdzę jak to smakuje ?
Upewniłem się wpierw, że da się kupić piwo w następnym sklepie i robię degustację
:) Smakuje jak takie przesmażone chipsy ?. Dwie mieściny dalej Zara znowu tankuje a my idziemy, za namową Tsu, na spróbowanie miejscowego specjału – lokalnego rumu z hibiskusem i laską wanilii:
Akurat idealny dla mnie po „chipsach”
Robi się coraz biedniej, w kolejnej miejscowości zwracamy uwagę na kupki bardzo błyszczących kamieni przy drodze. To mika. Miejscowi znoszą ją do specjalnych miejsc, rozbijają na drobne i pakują do worków. Znowu straszna praca
Zniknęły z drogi nowoczesne ciężarówki, teraz głównie spotykamy stare Mercedesy i Renówki
Na drodze mnóstwo kameleonów olbrzymich, trzeba uważać żeby ich nie przejechać
Dojeżdżamy późnym popołudniem do naszego dzisiejszego celu – Parku Narodowego Isalo i miejscowości Ranohira. Tu mamy kolejny podwójny nocleg. Pakujemy się do wspaniałego, prowadzonego przez wiekową Francuzkę Satrana Lodge, gdzie za bramą czekają na nas wygodne domki-namioty, restauracja, basen i przepiękny widok na park.
Ale to już następnego dnia…
c.d.n.Wkroczyliśmy wczoraj na terytorium kolejnego plemienia Madagaskaru – Bara. Lud Bara ma już o wiele ciemniejszą karnację i swoje własne zwyczaje. Zamieszkuje od wieków pustynną część Madagaskaru zawierającą to co dziś znamy jako Park Narodowy Isalo. Przyzwyczailiśmy nasze oczy do soczystej zieleni ryżowych pól uprawnych, lasów deszczowych i bujnej roślinności a tu nagle czeka nas surowa pustynia i skały. Już z naszego campu rozciąga się wspaniały widok na pierwsze klify Isalo.
Zwiedzanie parku, jak to na Madagaskarze tylko z przewodnikiem i jedziemy po niego do centrum Ranohiry. Witamy się z Charlsem i Zara podrzuca nas pod bramę parku. Tym razem oprócz mugi ważny będzie krem do opalania z wysokim filtrem bo czeka nas długa wędrówka wśród nagich skał w upalnym słońcu. Charles proponuje nam zamówienie lunchu serwowanego na terenie parku w specjalnie wydzielonym miejscu co po namyśle wydaje się dość wygodne i większość innych turystów też tak robi. Zara i Tsu odbiorą nas z drugiej strony parku a my wyruszamy na prawie 6-godzinny trekking.
Charles opowiada o zwyczajach pogrzebowych Bara, dla których Isalo to święte miejsce. Swoich zmarłych grzebią w komorach na zboczach klifów między które właśnie wchodzimy.
Jedną z takich komór możemy szybko wypatrzeć.
Ale po 3 do 5 lat od pogrzebu ciało zmarłej osoby ekshumuje się, przebiera w nowe szaty i chowa w innej części parku, wyżej, aby miało bliżej do nieba. Ponieważ Park ma 80km długości więc miejsca starczy dla wszystkich na długo.
Podziwiamy surowe kaniony, taki zupełnie nowy krajobraz, którego się nie spodziewaliśmy na wyspie
Pojawiają się ciekawe rośliny, jedną z nich jest „stopa słonia” [1], magazynująca wodę w bardzo grubym pniu
Kwitnie krótko żółtymi kwiatkami, które też udaje się namierzyć
Obok rosną pojedyncze roślinki przypominające sałatę, wg Charlsa nazywane „uszami słonia”. Hmm, przecież na Madagaskarze nie ma słoni? Ciekawe skąd mają te porównania.
A to drzewo to Tapia [2].
Ma korę odporną na ogień, podobnie jak sekwoje w USA.
Jest domem lokalnej odmiany dzikich jedwabników i innych owadów, kokony można dojrzeć wśród gałęzi
Ten pustynny krajobraz jest domem niezliczonych jaszczurek i węży. Ten gatunek ma naprawdę smoczy ogon!
Jeszcze jedna odmiana kolorowych koników polnych żerująca na trującej roślinie, najwyraźniej dla nich niegroźnej.
Wspinamy się na skałki podziwiać wspaniały kanion, którego tu się nie spodziewaliśmy zobaczyć!
Kolory i warstwy pochodzą z osadów. Było to kiedyś dno dużej rzeki, która z czasem wyschła a formacje osadów wypiętrzyły się tworząc takie wspaniałe formacje skalne
Jest nawet mapka gdzie jesteśmy
Wśród tych skał ukryte są turkusowe perełki, małe zbiorniki wodne i baseny utworzone przez przepływającą wodę.
Ten nadaje się wspaniale do pływania i oczywiście nie omieszkamy zanurzyć się w czystej, krystalicznej wodzie – co za ulga od upału dnia
Obok w skale wystawione trumienka z pierwszego pochówku Bara. Jest pusta, dziewczynkę tu pierwotnie pochowaną już dawno przeniesiono do innego grobu a właściciele trumny zgodzili się ją „eksponować” przed niszą grobową na prośbę przewodników. Trumienka ma szybki i opowiada trochę historii jak zmarła dziewczynka. Kontur białego zebu oznacza ofiarę złożoną w dniu pogrzebu a czarnego – zebu poświęcone w dniu ekshumacji i przeniesienia do innego grobu. Charles dodaje, że bogate zdobienia trumienki świadczą o wysokiej pozycji rodziny. Nie jest w stanie określić jej wieku ale na pewno było to kilkanaście lat temu.
hiszpan napisał:Oczywiście historycznie Beniowski był węgierskim szlachcicem urodzonym na terenie dzisiejszej Słowacji ale poprzez fakt, że uczestniczył w Konfederacji Barskiej, czuł się trochę też Polakiem. Napisał wspomnienia o swoich przygodach na Madagaskarze a unieśmiertelnił go sam Słowacki w swoim słynnym poemacie. W ogóle dobry podcast o nim zrobił Miłosz Szymański z Za Rubieżą https://open.spotify.com/episode/4cmBRTeHL7EFSSyMMsYkPn
Bardzo fajne rozpoczęcie dnia, jest 10.30 rano i możemy ruszać w dalszą podróż. Najpierw musimy z powrotem dojechać do asfaltu mijając biedne wioseczki. Chatki wyglądają tutaj inaczej:
Dzieciaki szaleją jak nas widzą, słyszymy głośne „vazaaaaahh!!”
A tak rośnie maniok
Ponieważ skończyły się nam zapasy wody podczas trekkingu, po powrocie na asfalt zatrzymujemy się w pierwszej mieścinie przy drodze.
Stają tu też taxi-brousse czyli busy międzymiastowe, wyładowane po sufit ludźmi i towarami.
Tu na południu ruch jest znikomy więc swobodnie spaceruję sobie po wioseczce środkiem drogi. Za nami oczywiście stado dzieci
Ale tutaj jest mniej żebrania a więcej ofertowania. Co druga dziewczyna sprzedaje smażoną szarańczę, najwyraźniej to popularne pożywienie z braku innego w nadmiarze.
Na początku mam pomysł aby po prostu dać jej jakieś pieniądze ale po namyśle – sprawdzę jak to smakuje ?
Upewniłem się wpierw, że da się kupić piwo w następnym sklepie i robię degustację :) Smakuje jak takie przesmażone chipsy ?. Dwie mieściny dalej Zara znowu tankuje a my idziemy, za namową Tsu, na spróbowanie miejscowego specjału – lokalnego rumu z hibiskusem i laską wanilii:
Akurat idealny dla mnie po „chipsach”
Robi się coraz biedniej, w kolejnej miejscowości zwracamy uwagę na kupki bardzo błyszczących kamieni przy drodze. To mika. Miejscowi znoszą ją do specjalnych miejsc, rozbijają na drobne i pakują do worków. Znowu straszna praca
Zniknęły z drogi nowoczesne ciężarówki, teraz głównie spotykamy stare Mercedesy i Renówki
Na drodze mnóstwo kameleonów olbrzymich, trzeba uważać żeby ich nie przejechać
Dojeżdżamy późnym popołudniem do naszego dzisiejszego celu – Parku Narodowego Isalo i miejscowości Ranohira. Tu mamy kolejny podwójny nocleg. Pakujemy się do wspaniałego, prowadzonego przez wiekową Francuzkę Satrana Lodge, gdzie za bramą czekają na nas wygodne domki-namioty, restauracja, basen i przepiękny widok na park.
Ale to już następnego dnia…
c.d.n.Wkroczyliśmy wczoraj na terytorium kolejnego plemienia Madagaskaru – Bara. Lud Bara ma już o wiele ciemniejszą karnację i swoje własne zwyczaje. Zamieszkuje od wieków pustynną część Madagaskaru zawierającą to co dziś znamy jako Park Narodowy Isalo. Przyzwyczailiśmy nasze oczy do soczystej zieleni ryżowych pól uprawnych, lasów deszczowych i bujnej roślinności a tu nagle czeka nas surowa pustynia i skały.
Już z naszego campu rozciąga się wspaniały widok na pierwsze klify Isalo.
Zwiedzanie parku, jak to na Madagaskarze tylko z przewodnikiem i jedziemy po niego do centrum Ranohiry. Witamy się z Charlsem i Zara podrzuca nas pod bramę parku. Tym razem oprócz mugi ważny będzie krem do opalania z wysokim filtrem bo czeka nas długa wędrówka wśród nagich skał w upalnym słońcu. Charles proponuje nam zamówienie lunchu serwowanego na terenie parku w specjalnie wydzielonym miejscu co po namyśle wydaje się dość wygodne i większość innych turystów też tak robi. Zara i Tsu odbiorą nas z drugiej strony parku a my wyruszamy na prawie 6-godzinny trekking.
Charles opowiada o zwyczajach pogrzebowych Bara, dla których Isalo to święte miejsce. Swoich zmarłych grzebią w komorach na zboczach klifów między które właśnie wchodzimy.
Jedną z takich komór możemy szybko wypatrzeć.
Ale po 3 do 5 lat od pogrzebu ciało zmarłej osoby ekshumuje się, przebiera w nowe szaty i chowa w innej części parku, wyżej, aby miało bliżej do nieba. Ponieważ Park ma 80km długości więc miejsca starczy dla wszystkich na długo.
Podziwiamy surowe kaniony, taki zupełnie nowy krajobraz, którego się nie spodziewaliśmy na wyspie
Pojawiają się ciekawe rośliny, jedną z nich jest „stopa słonia” [1], magazynująca wodę w bardzo grubym pniu
Kwitnie krótko żółtymi kwiatkami, które też udaje się namierzyć
Obok rosną pojedyncze roślinki przypominające sałatę, wg Charlsa nazywane „uszami słonia”. Hmm, przecież na Madagaskarze nie ma słoni? Ciekawe skąd mają te porównania.
A to drzewo to Tapia [2].
Ma korę odporną na ogień, podobnie jak sekwoje w USA.
Jest domem lokalnej odmiany dzikich jedwabników i innych owadów, kokony można dojrzeć wśród gałęzi
Ten pustynny krajobraz jest domem niezliczonych jaszczurek i węży. Ten gatunek ma naprawdę smoczy ogon!
Jeszcze jedna odmiana kolorowych koników polnych żerująca na trującej roślinie, najwyraźniej dla nich niegroźnej.
Wspinamy się na skałki podziwiać wspaniały kanion, którego tu się nie spodziewaliśmy zobaczyć!
Kolory i warstwy pochodzą z osadów. Było to kiedyś dno dużej rzeki, która z czasem wyschła a formacje osadów wypiętrzyły się tworząc takie wspaniałe formacje skalne
Jest nawet mapka gdzie jesteśmy
Wśród tych skał ukryte są turkusowe perełki, małe zbiorniki wodne i baseny utworzone przez przepływającą wodę.
Ten nadaje się wspaniale do pływania i oczywiście nie omieszkamy zanurzyć się w czystej, krystalicznej wodzie – co za ulga od upału dnia
Obok w skale wystawione trumienka z pierwszego pochówku Bara. Jest pusta, dziewczynkę tu pierwotnie pochowaną już dawno przeniesiono do innego grobu a właściciele trumny zgodzili się ją „eksponować” przed niszą grobową na prośbę przewodników.
Trumienka ma szybki i opowiada trochę historii jak zmarła dziewczynka. Kontur białego zebu oznacza ofiarę złożoną w dniu pogrzebu a czarnego – zebu poświęcone w dniu ekshumacji i przeniesienia do innego grobu.
Charles dodaje, że bogate zdobienia trumienki świadczą o wysokiej pozycji rodziny. Nie jest w stanie określić jej wieku ale na pewno było to kilkanaście lat temu.