Niestety w tym momencie rozpadało się na tyle konkretnie, że ze względu na przemoczone buty zarządziłem odwrót na statek. Po raz kolejny perfekcyjnie zadziałały prawa Murph’ego – gdy wysiadałem z shuttle busa w porcie, znowu zrobiła się całkiem znośna pogoda…widać tak musi być na Orkadach
:-)
Jutro cały dzień spędzamy na morzu – w związku z tym w relacji będzie przerwa. A pojutrze w planie już właściwy cel wyprawy – przywitam Islandię i Seydisfjord.Drugi dzień na morzu minął podobnie jak pierwszy – czyli na błogim lenistwie. Zaliczyliśmy po raz drugi zmianę czasu o godzinę, aby dostosować się do czasu islandzkiego. W tę stronę jest dobrze – noc jest dłuższa. Gorzej będzie z powrotem. Poza tym o północy na zewnątrz dalej jest jasno jak w środku dnia. Powoli zaczynam na własnej skórze odczuwać co naprawdę oznacza polarny dzień
:-) Tymczasem w ramach wycieczki po głównej kuchni statku miałem okazję zajrzeć – dosłownie – do statkowych garów:
Wycieczka skończyła się miłym akcentem – ciasteczka i szampan
:-)
Po południu zaliczyłem z kolei „elegancką herbatkę” – kolejne zaproszenie z Costa Clubu, którą nazwaliśmy kiedyś ze znajomymi poznanymi na innym rejsie „ciasteczkowym potworem”. Nazwa wzięła się stąd, że wszystkie ciasteczka, torty i słone zakąski wyglądały tak dobrze, że nie sposób sobie było odmówić spróbowania każdej z nich. Nie będę ukrywał, że były pierwszej klasy:
W międzyczasie minęliśmy Wyspy Owcze:
Nieco później w ramach ukulturalniania zaliczyłem mały wykład na temat Islandii, jej historii oraz tego co warto zobaczyć w poszczególnych portach:
…a jeszcze potem małą wizytę na próbie w teatrze. Już z wyprzedzeniem wiedziałem co będą pokazywać wieczorem:
Jeszcze szybkie spotkanie dla członków Costa Clubu z kapitanem. Uczciwie trzeba powiedzieć, że kapitan do showmanów nie należy. Powiedział co miał powiedzieć ale widać było, że chłop się strasznie męczy i raczej nie lubi oficjalnych uroczystości. Robi biedak za takiego statkowego „misia”, który musi się co chwilę gdzieś pokazać a wszyscy chcą sobie z nim robić zdjęcia. Powinni wprowadzić instytucję kapitana-misia, którego będą ubierać w kapitański mundurek i który będzie cały dzień paradował po statku i fotografował się z każdym kto będzie chciał, opowiadał jakieś wytarte dowcipy i ściskał dłonie. Prawdziwy kapitan miałby wtedy święty spokój i mógłby się zająć tym, co do niego należy
:-)
Wieczorne show w jakiejś części widziałem już wcześniej:
…i jedzenie, jedzenie, jedzenie:
Nie jest to pewnie powód do dumy ale jakbym miał dokładnie policzyć to zdecydowaną większość dnia spędziłem w restauracji, bufecie albo którymś z barów – ale co tam. Było bardzo miło
:-)
A tymczasem na horyzoncie Islandia i Seydisfjord. Płyniemy już fiordem, nawet jest całkiem ciepło chociaż na wzgórzach widać śnieg:
Pojawił się pilot, za jakąś godzinkę schdzę na ląd:
Umówiliśmy się wczoraj większą ekipą na wycieczkę do wodospadów – o tym co z tego wyjdzie napiszę po południu.@Mihal09 – tym razem nie wybrałem żadnej opcji jeśli chodzi o pakiety „all inclusive”. W last minutach nie są one włączone do ceny. Korzystam tylko z pakietu piw a za pozostałe zamawiane pozycje płacę wg cennika.
Pierwsze wrażenia z Islandii po wizycie w Seydisfjordzie są bajkowe. Klimat co najmniej taki sam – o ile nie lepszy – niż podczas ubiegłorocznego rejsu po norweskich fiordach.
Ale po kolei…
Pogoda była dzisiaj idealna. Temperatura między 15 a 20 stopni, momentami lekki wiaterek, przez większość czasu świeciło słońce przy niemal bezchmurnym niebie.
Wybraliśmy się większą ekipą (8 osób) na spacer doliną wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Fjardara wpadającej do morza niemal w centrum wioski. Naszym pierwszym celem był wodospad Gufufoss a następnie oryginalny pomnik i punkt widokowy Nedri-Stafur.
Prawie cały czas do celu prowadziła nas ścieżka położona mniej lub bardziej wzdłuż brzegu rzeki:
Trasa oznaczona jest na mapie w pierwszej połowie jako łatwa, w drugiej jako średnia – i faktycznie druga część była zdecydowanie bardziej wymagająca od pierwszej. Na odcinku naszej trasy, w samym biegu brzegi przewodnik mówi o 25-u wodospadach. Czy ich tyle było trudno powiedzieć bo mówiąc szczerze trudno było je zliczyć uwzględniając te, które pojawiały się w biegu bocznych strumieni oraz spadały z otaczających dolinę wzgórz do rzeki.
To tylko niewielka próbka tego co można było zobaczyć na trasie:
I jeszcze szybkie spojrzenie do tyłu – w kierunku Seydisfjordu i naszego statku:
W pewnym momencie naszą uwagę zaabsorbowało pisklę ewidentnie szukające matki:
…w efekcie czego zgubiliśmy szlak i trochę czasu nam zeszło na powrót na właściwe tory.
Jeszcze kilka fotek roślinności, którą można było zobaczyć wokół:
Od soczystej zieleni w wielu miejscach trudno oderwać wzrok. Szczególnie intrygujące były niemal pływające i miękkie jak wata olbrzymie połacie trasy pokryte charakterystycznym mchem:
Zazdroszczę!!! I zapisuję sie do tematu. Rejs kupiłeś bezpośrednio? Bo na stronach pośredników wypłyniecie jest z innego miasta dzień później? Tapniete z telefonu
@brzemia - ze sprzedażą tego rejsu to w ogóle było dziwnie. Na tyle na ile udało mi się rozpoznać temat, sprzedawany był z dwóch portów - z Amsterdamu (a w zasadzie jego okolic) oraz Bremerhaven w Niemczech - przy czym ta druga opcja była z jakichś powodów dostępna tylko u niemieckich pośredników. Costa bezpośrednio - przynajmniej teraz sprzedawała tylko wersję holenderską. Co było wcześniej, trudno mi powiedzieć. Samą rezerwację robiłem przez polskie biuro podróży specjalizujące się w rejsach-cena była taka sama jak bezpośrednio u Costy.A ja tymczasem dotarłem do prawdziwego holenderskiego wiatraka - jak z obrazka. Nazywa sie de Gooyer, jest kawałek od centrum. Zdjęcie wrzucę później bo teraz nie mam za bardzo jak. Tak się składa, że jest z nim zintegrowany mały browar, w związku z czym zatrzymałem się tutaj na chwilę ugasić pragnienie. W końcu dzisiaj miało być mało intensywnie:-)
Byłem pod tym wiatrakiem w Amsterdamie (De Grooier) i mam fotę sprzed 18 lat
;) Jak jeszcze na swoją pierwszą wyprawę solo wziąłem aparat z kliszą 24 focie
:P Może gdzieś wynajdę.Fajna trasa tym promem, jak na kajak i nie tylko.
;) Będę śledził i wspominał mój rejs Norroną z Dani na Islandię.
No właśnie nic nie czuć. Zupełnie. Przez miasto płynie rzeka Amstel, która dostarcza świeżej wody do połączonych z nią kanałów. Do tego funkcjonuje cały system śluz i pomp, który dba o wymianę wody w pozostałych kanałach.W ciągu roku, w kanałach są organizowane nawet zawody pływackie z udziałem królowej - a nie sądzę, żeby ktokolwiek (a królowa tym bardziej) wszedł do śmierdzącej wody
:-)
@xionc - przewodnik mówił co prawda o królowej ale faktycznie nagranie mogło być nieaktualne. Inaczej pozostają domysły co do przyczyn, np. że król nie potrafi pływać:-)
Zaintrygował mnie trochę ten hotel na dźwigu stoczniowym, który jest zlokalizowany na terenach NDSM (Faralda Crane Hotel).Poszperałem w sieci i widzę, że booking.com dał im 5 gwiazdek. Ceny też są 5-o gwiazdkowe. Ale spokojnie - apartamentów mają aż 3 (wszystkie dwupoziomowe) więc można chyba powiedzieć, że to hotel butikowy:-)Ja tymczasem wróciłem do swojego hotelu, który o takiej ilości gwiazdek nigdy nawet nie usłyszy. Haarlem okazało się bardzo ładnym a do tego sporym jeśli chodzi o wielkość miastem. Postaram się wrzucić coś więcej jutro rano. Około południa przyjmuję kurs na terminal portowy - czas zacząć właściwą część wycieczki czyli wypadałoby spotkać się w końcu ze statkiem.
Ceny internetu powalają... To znaczy że na morzu nie ma zasięgu? Rozumiem gdzieś na oceanie, ale tutaj jesteśmy względnie blisko lądów. Sorry, pytanie laika który nigdy nie płynął statkiem
:)
Jeśli telefon jest w stanie złapać zasięg z lądu to ceny są normalne. Jeśli złapie zasięg operatora na statku (czyli satelitarnego) to jest drogo. Generalna zasada jest prosta - wsiadając na statek/prom włączamy tryb offline, jak w samolocie. Czasem jak prom ma trasę wzdłuż brzegu to potrafi trzymać normalną sieć, ale to zależy od wielu czynników, powiedzmy że technicznych. Niestety dla użytkownika końcowego -operatorom opłaca się, żebyśmy korzystali z płatnego roamingu.
Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?
greg2014 napisał:Nie wiem jak to jest u innych forumowiczów ale ja mam dziwną konstrukcję – w zimie wyjeżdżam w ciepłe kraje a w lecie ciągnie mnie do chłodówTeż tak mam
:D jakoś tak nie wyobrażam sobie, żeby lecieć np nad Morze Śródziemne podczas lata, kiedy to temperatury są mniej więcej na podobnym poziomie co u nas
;) jak gdzieś na południe to zawsze wybieram okres od października do marca, a od kwietnia do września wolę pojechać tam, gdzie zimą w życiu bym się nie pojawił, np Skandynawia. A poza tym fajnie jest tak w 3 godziny samolotem z Polski znaleźć się gdzieś, gdzie jest o 15-20 stopni cieplej w grudniu czy styczniu. A z kolei w lipcu być tam, gdzie jest 10-20 stopni (podczas kiedy zimą jest grubo na minusie).A tak poza tym ciekawa relacja
;) i to łącznie z Amsterdamem
;) marzy mi się Islandia na dwóch kółkach
;) może kiedyś...
kemot napisał:Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?https://www.cruisemapper.com/ports/torshavn-port-51W zakładce "Schedule" są wymienione wycieczkowce zawijające do portu Torshavn w danym miesiącu, przykładowo w czerwcu ponad 10...
Czekam niecierpliwie na Islandię. Planuję co prawda ją objechać, ale może rejs to też dobry pomysł. [emoji848]Fajnie zobaczyć foty ze znajomych miejsc w Amsterdamie. Zdecydowanie moja ulubiona Wenecja w Europie. [emoji6]Wysłane z [emoji336]
@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.
greg2014 napisał:Jedną z nich jest bardzo zadbany ogród botaniczny, który pewnie sam w sobie nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że warto przypomnieć, że jest położony poza kręgiem polarnym. Jest to ponoć najbardziej na północ zlokalizowany ogród botaniczny:Całkiem ładny ten ogród, aczkolwiek ogród botaniczny w Tromso jest dalej na północ
:)
Do listy atrakcji w okolicy Myvatn, dodać jeszcze należy - gdyby ktoś się wybierał (najlepiej autem) - krater z jeziorkiem Krafla, wodospad-monstrum Dettifoss (+2 inne w pobliżu) oraz termy Myvatn Nature Baths.http://wesolowski.co/2015/10/13/islandia-myvatn/
Robisz świetne zdjęcia. I bardzo lubię Twoje relacje z promowych wypraw. Chociaż nigdy nie miałam okazji tak podróżować-Twoje relacje są zachęcające
:)
Jak będziesz w Rejkiawiku to proponuję zjeść hod-doga z kultowej budki niedaleko "Harpy" http://www.bbp.is. https://www.google.com/maps/place/B%C3%A6jarins+Beztu+Pylsur/@64.1481264,-21.9370554,142m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xeea12cdcfc633a79!8m2!3d64.1482785!4d-21.937986
Pozdrawiam
greg2014 napisał:Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)Nie masz czego żałować bo one są po prostu słabe. Już bardziej smakują na pierwszej lepszej sieciowej stacji benzynowej w Polsce
;)
Najlepsze źródło informacji to recepcja, animatorzy, kelnerzy itd. Zresztą już przy check-in pracownicy w terminalu mają zawsze tabelkę z ilością gości wg narodowości-wystarczy poprosić żeby ci ją pokazali.Poza tym od załogi statku dowiesz się wszystkiego:-)A Polkę pracującą w spa spotkaliśmy chyba drugiego dnia. Akurat za 2 tygodnie kończy się jej kontrakt.
@greg2014Naprawdę miło się z Tobą płynęło i zwiedzało przez ten tydzień z hakiem.Relacja rzetelna, mnóstwo informacji w przystępnej formie.Zdjęć nie za dużo, ani nie za mało. Miejsca na Islandii mi dobrze znane, ale zawsze miło do nich wracam. No i pogoda zdecydowanie Ci dopisała.pozdrawiam
;)
Patrząc na zdjęcia owoców morza łatwo można stwierdzić czym różni się Costa od MSC. Moj pierwszy rejs był Costa i żaden następny już nie miał takiego jedzienia...Tapniete z telefonu
Akurat tym statkiem miałem okazję płynąć w listopadzie 2017 roku i podobnie jak wtedy oceniam go pozytywnie.Na pewno zajmuje miejsce wyższe niż Costa Fortuna ze stycznia br.Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeszedł jakiś poważniejszy remont. Wystrój w barach i niektórych przestrzeniach wspólnych jest faktycznie nieco inny. Co do stanu technicznego to były oczywiście miejsca, które proszą się o jakieś odświeżenie (np. popękane listwy przypodłogowe w niektórych miejscach) ale nie było to moim zdaniem nic krytycznego i rzucającego się na pierwszy rzut oka.Organizacji też wiele nie można zarzucić - może podczas dni na morzu za wcześnie kończyło się śniadanie
:-)Ze statkowej rozrywki (poza kilkoma przedstawieniami w teatrze) specjalnie nie korzystałem. Zapewniliśmy ją sobie w polskim gronie. Gdyby jednak nie to, to pracę cruise directora, który odpowiada za cały pion rozrywki oceniłbym prawdopodobnie dość nisko. W mojej ocenie trochę brakowało specyficznej i trudnej do zdefiniowania Costowej żywiołowości. Przykładowo nie zorganizowano żadnej imprezy z okazji przekroczenia koła polarnego. Nie było również pokazu rzeźbienia w lodzie, które miałem jak dotąd możliwość oglądać na każdym (!) statku Costy. Ale nie zmienia to faktu, że całość oceniam pozytywnie - rewelacyjna trasa w pełni zrekompensowała te w sumie niewielkie mankamenty.
Dzięki za kolejną fantastyczna relację. Mam tylko jedno pytanie. Czy tym razem również skorzystałeś z promocji na statku i kupiłeś kolejny rejs i gdzie nas zabierasz w kolejną podróż ?
:)
@greg1291 - akurat na tym rejsie nic nie rezerwowałem chociaż było trzech konsultantów zajmujących się sprzedażą przyszłych rejsów i mieli całkiem spory ruch w interesie.Mam jeszcze dwa rejsy zaplanowane wcześniej. Oba są związane z repozycją statku między sezonami - w związku z tym są dłuższe i mają sporo dni na morzu. Pierwszy w listopadzie br. - transatlantyk z Marsylii do Buenos Aires na Costa Pacifica (mam wyjątkowe szczęście do tego statku - to będzie już kolejny rejs na jego pokładzie). Drugi z kolei przypada na marzec 2020 - rejs z Dubaju do Włoch na Costa Diadema. Obie trasy miałem okazję "prawie" zaliczyć (pierwszą tylko bez samego Buenos Aires, drugą w całości - ale minimalnie różną jeśli chodzi o porty) ale chętnie tam wrócę. Poza tym duża liczba dni na morzu da szansę na połączenie "plażingu" podczas przejścia przez Atlantyk czy Kanał Sueski z typową rejsową objazdówką i zwiedzaniem poszczególnych portów - podobnie jak było to w przypadku transatlantyku na Karaiby z ub. roku.Możliwe, że w międzyczasie coś jeszcze wypadnie ale jeśli już to bardziej w ramach ofert "last minute" niż planowania z większym wyprzedzeniem.
Niestety w tym momencie rozpadało się na tyle konkretnie, że ze względu na przemoczone buty zarządziłem odwrót na statek. Po raz kolejny perfekcyjnie zadziałały prawa Murph’ego – gdy wysiadałem z shuttle busa w porcie, znowu zrobiła się całkiem znośna pogoda…widać tak musi być na Orkadach :-)
Jutro cały dzień spędzamy na morzu – w związku z tym w relacji będzie przerwa. A pojutrze w planie już właściwy cel wyprawy – przywitam Islandię i Seydisfjord.Drugi dzień na morzu minął podobnie jak pierwszy – czyli na błogim lenistwie.
Zaliczyliśmy po raz drugi zmianę czasu o godzinę, aby dostosować się do czasu islandzkiego. W tę stronę jest dobrze – noc jest dłuższa. Gorzej będzie z powrotem.
Poza tym o północy na zewnątrz dalej jest jasno jak w środku dnia. Powoli zaczynam na własnej skórze odczuwać co naprawdę oznacza polarny dzień :-)
Tymczasem w ramach wycieczki po głównej kuchni statku miałem okazję zajrzeć – dosłownie – do statkowych garów:
Wycieczka skończyła się miłym akcentem – ciasteczka i szampan :-)
Po południu zaliczyłem z kolei „elegancką herbatkę” – kolejne zaproszenie z Costa Clubu, którą nazwaliśmy kiedyś ze znajomymi poznanymi na innym rejsie „ciasteczkowym potworem”. Nazwa wzięła się stąd, że wszystkie ciasteczka, torty i słone zakąski wyglądały tak dobrze, że nie sposób sobie było odmówić spróbowania każdej z nich. Nie będę ukrywał, że były pierwszej klasy:
W międzyczasie minęliśmy Wyspy Owcze:
Nieco później w ramach ukulturalniania zaliczyłem mały wykład na temat Islandii, jej historii oraz tego co warto zobaczyć w poszczególnych portach:
…a jeszcze potem małą wizytę na próbie w teatrze. Już z wyprzedzeniem wiedziałem co będą pokazywać wieczorem:
Jeszcze szybkie spotkanie dla członków Costa Clubu z kapitanem. Uczciwie trzeba powiedzieć, że kapitan do showmanów nie należy. Powiedział co miał powiedzieć ale widać było, że chłop się strasznie męczy i raczej nie lubi oficjalnych uroczystości. Robi biedak za takiego statkowego „misia”, który musi się co chwilę gdzieś pokazać a wszyscy chcą sobie z nim robić zdjęcia. Powinni wprowadzić instytucję kapitana-misia, którego będą ubierać w kapitański mundurek i który będzie cały dzień paradował po statku i fotografował się z każdym kto będzie chciał, opowiadał jakieś wytarte dowcipy i ściskał dłonie. Prawdziwy kapitan miałby wtedy święty spokój i mógłby się zająć tym, co do niego należy :-)
Wieczorne show w jakiejś części widziałem już wcześniej:
…i jedzenie, jedzenie, jedzenie:
Nie jest to pewnie powód do dumy ale jakbym miał dokładnie policzyć to zdecydowaną większość dnia spędziłem w restauracji, bufecie albo którymś z barów – ale co tam. Było bardzo miło :-)
A tymczasem na horyzoncie Islandia i Seydisfjord. Płyniemy już fiordem, nawet jest całkiem ciepło chociaż na wzgórzach widać śnieg:
Pojawił się pilot, za jakąś godzinkę schdzę na ląd:
Umówiliśmy się wczoraj większą ekipą na wycieczkę do wodospadów – o tym co z tego wyjdzie napiszę po południu.@Mihal09 – tym razem nie wybrałem żadnej opcji jeśli chodzi o pakiety „all inclusive”. W last minutach nie są one włączone do ceny. Korzystam tylko z pakietu piw a za pozostałe zamawiane pozycje płacę wg cennika.
Pierwsze wrażenia z Islandii po wizycie w Seydisfjordzie są bajkowe. Klimat co najmniej taki sam – o ile nie lepszy – niż podczas ubiegłorocznego rejsu po norweskich fiordach.
Ale po kolei…
Pogoda była dzisiaj idealna. Temperatura między 15 a 20 stopni, momentami lekki wiaterek, przez większość czasu świeciło słońce przy niemal bezchmurnym niebie.
Wybraliśmy się większą ekipą (8 osób) na spacer doliną wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Fjardara wpadającej do morza niemal w centrum wioski. Naszym pierwszym celem był wodospad Gufufoss a następnie oryginalny pomnik i punkt widokowy Nedri-Stafur.
Prawie cały czas do celu prowadziła nas ścieżka położona mniej lub bardziej wzdłuż brzegu rzeki:
Trasa oznaczona jest na mapie w pierwszej połowie jako łatwa, w drugiej jako średnia – i faktycznie druga część była zdecydowanie bardziej wymagająca od pierwszej. Na odcinku naszej trasy, w samym biegu brzegi przewodnik mówi o 25-u wodospadach. Czy ich tyle było trudno powiedzieć bo mówiąc szczerze trudno było je zliczyć uwzględniając te, które pojawiały się w biegu bocznych strumieni oraz spadały z otaczających dolinę wzgórz do rzeki.
To tylko niewielka próbka tego co można było zobaczyć na trasie:
I jeszcze szybkie spojrzenie do tyłu – w kierunku Seydisfjordu i naszego statku:
W pewnym momencie naszą uwagę zaabsorbowało pisklę ewidentnie szukające matki:
…w efekcie czego zgubiliśmy szlak i trochę czasu nam zeszło na powrót na właściwe tory.
Jeszcze kilka fotek roślinności, którą można było zobaczyć wokół:
Od soczystej zieleni w wielu miejscach trudno oderwać wzrok. Szczególnie intrygujące były niemal pływające i miękkie jak wata olbrzymie połacie trasy pokryte charakterystycznym mchem: