Podobne wrażenie robią niebieskie łubiny, które porastają w niektórych miejscach całe wzgórza nadając im charakterystyczny kolor:
Wodospady były różne: małe i duże, jedno i wielokaskadowe, wąskie i szerokie…Dodając do tego fakt, że rzeka w niektórych miejscach nieprawdopodobnie meandruje albo płynie głębokim wyżłobionym w skałach kanionem, widoki naprawdę zapierają dech w piersiach:
A to pierwszy cel naszej podróży – wodospad Gufufoss:
W tym miejscu zaczął się trudniejszy odcinek. Niestety, jeśli ktoś chciałby zakończyć tutaj wycieczkę to jest zmuszony wracać do portu tą samą trasą – na praktycznie całym odcinku nie ma możliwości przejścia przez rzekę. Między innymi z tego powodu wzięliśmy sobie na cel położony nieco wyżej punkt widokowy Nedri-Stafur.
W miejscu tym znajduje się dość oryginalny pomnik oraz kładka przez rzekę:
Widoki na dolinę w pełni wynagrodziły podjęty trud:
Powrót był dużo szybszy i prostszy – asfaltową drogą, która wije się serpentynami schodząc do poziomu morza. Po drodze można spotkać szwendające się bez żadnych ograniczeń owce:
Trasa jest niezwykle malownicza i zdecydowanie warta zobaczenia. Przejście całości zajęło nam niespełna 6 godzin, z czego około 4,5 godziny droga „tam” i 1,5 godziny powrót szosą. Wszyscy przeżyli
:-) Chociaż zaliczyliśmy parę kryzysów, które szczęśliwie udało się opanować. Taką też kolejność zdecydowanie polecam wszystkim zainteresowanym – widoki z drogi powrotnej były nieporównanie gorsze niż podczas podróży z portu.
C.D.N.@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.Jeszcze kilka fotek z samego Seydisfjord. Nie jest to żadna metropolia – liczba mieszkańców wynosi ok. 600-700 a zabudowa jest raczej typowo wiejska.
Uwagę przyciągają typowe nordyckie drewniane domki, chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że wiele spośród nich jest obitych blachą falistą i wygląda zupełnie inaczej niż te, których należałoby się w takim miejscu spodziewać:
Jakby ktoś się zakochał w tym miejscu, bez problemu można tutaj również kupić nieruchomość
:-) Na przykład taką – z 1881 roku o nobliwej nazwie Berlin (z tego co jak dotąd zauważyłem, prawie każdy dom tutaj ma jakąś nazwę) za jedyne 144 000 EUR…
Centrum wioski wygląda całkiem przyjemnie:
Jego centrum stanowi kościół, do którego prowadzi oryginalna tęczowa ścieżka:
W ramach zwiedzania okolicy wybrałem się jeszcze na położony w nieodległej lokalizacji punkt widokowy Tvinsongur, na który zlokalizowano kolejny oryginalny i jedyny w swoim rodzaju pomnik. Mi mówiąc szczerze przypomina on jakiś bunkier:
A to widok na Seydisfjord ze wspomnianego punktu widokowego:
Na koniec, w bonusie dwie dodatkowe fotki: wodospad położony w okolicy portu otoczony przez niebieskie zagony łubianu:
…i Costa Mediterranea w porcie:
W następnym porcie na naszej trasie po Islandii – Akureyri - planuję skorzystać z kilkugodzinnej wycieczki, którą zakupiłem na statku.Jeszcze dwa pożegnalne zdjęcia z Seydisfiordu:
Wieczorem jak zwykle na statku sporo się działo. W teatrze tym razem wystąpił tenor:
Tymczasem dopływamy już do Akureyri. Trochę czasu zajęła żegluga Eyjafjordurem – najdłuższym fiordem na Islandii. Aczkolwiek mówiąc szczerze – przynajmniej jeśli chodzi o widoki - jest on nieporównanie słabszy od tego, co można zobaczyć w Norwegii:
Pogoda całkiem przyzwoita – temperatura wynosi blisko 18 stopni, na deszcz się nie zapowiada. Problemem może być bardzo silny wiatr – na najwyższych pokładach rano wiało tak, że trudno było zrobić zdjęcie.
A na horyzoncie widać już nasz cel – miasteczko Akureyri:
Ponieważ zbiórkę na statkową wycieczkę mam wyznaczoną dopiero w południe, idę zaraz na krótki spacerek po mieście.Akureyri w porównaniu do Seydisfiordu to prawdziwa metropolia. Mówiąc najkrócej jak się da, jest to całkiem ładne miasteczko.
Jest tutaj niewielki rynek:
…oraz elegancka uliczka handlowa:
Nad centrum dominuje sporych rozmiarów kościół zlokalizowany na wzgórzu. Prowadzą do niego długie i strome schody – tym razem nie tęczowe
:-)
Z góry roztacza się ładny widok:
Miasto jest bardzo zadbane i widać, że turystyka to jeden z głównych tutejszych biznesów. Już zaraz po zejściu ze statku można bez problemu zakupić lokalną wycieczkę u miejscowych operatorów. Uwagę zwraca mające kształt rotundy centrum turystyczne:
Akureyri jest znane z tego, że w tutejszych wodach można obserwować wieloryby. Kilkugodzinne wycieczki z tą atrakcją w roli głównej oferuje kilku operatorów:
W samym mieście nie sposób się zgubić. Na każdym kroku są kierunkowskazy do najpopularniejszych atrakcji:
Zazdroszczę!!! I zapisuję sie do tematu. Rejs kupiłeś bezpośrednio? Bo na stronach pośredników wypłyniecie jest z innego miasta dzień później? Tapniete z telefonu
@brzemia - ze sprzedażą tego rejsu to w ogóle było dziwnie. Na tyle na ile udało mi się rozpoznać temat, sprzedawany był z dwóch portów - z Amsterdamu (a w zasadzie jego okolic) oraz Bremerhaven w Niemczech - przy czym ta druga opcja była z jakichś powodów dostępna tylko u niemieckich pośredników. Costa bezpośrednio - przynajmniej teraz sprzedawała tylko wersję holenderską. Co było wcześniej, trudno mi powiedzieć. Samą rezerwację robiłem przez polskie biuro podróży specjalizujące się w rejsach-cena była taka sama jak bezpośrednio u Costy.A ja tymczasem dotarłem do prawdziwego holenderskiego wiatraka - jak z obrazka. Nazywa sie de Gooyer, jest kawałek od centrum. Zdjęcie wrzucę później bo teraz nie mam za bardzo jak. Tak się składa, że jest z nim zintegrowany mały browar, w związku z czym zatrzymałem się tutaj na chwilę ugasić pragnienie. W końcu dzisiaj miało być mało intensywnie:-)
Byłem pod tym wiatrakiem w Amsterdamie (De Grooier) i mam fotę sprzed 18 lat
;) Jak jeszcze na swoją pierwszą wyprawę solo wziąłem aparat z kliszą 24 focie
:P Może gdzieś wynajdę.Fajna trasa tym promem, jak na kajak i nie tylko.
;) Będę śledził i wspominał mój rejs Norroną z Dani na Islandię.
No właśnie nic nie czuć. Zupełnie. Przez miasto płynie rzeka Amstel, która dostarcza świeżej wody do połączonych z nią kanałów. Do tego funkcjonuje cały system śluz i pomp, który dba o wymianę wody w pozostałych kanałach.W ciągu roku, w kanałach są organizowane nawet zawody pływackie z udziałem królowej - a nie sądzę, żeby ktokolwiek (a królowa tym bardziej) wszedł do śmierdzącej wody
:-)
@xionc - przewodnik mówił co prawda o królowej ale faktycznie nagranie mogło być nieaktualne. Inaczej pozostają domysły co do przyczyn, np. że król nie potrafi pływać:-)
Zaintrygował mnie trochę ten hotel na dźwigu stoczniowym, który jest zlokalizowany na terenach NDSM (Faralda Crane Hotel).Poszperałem w sieci i widzę, że booking.com dał im 5 gwiazdek. Ceny też są 5-o gwiazdkowe. Ale spokojnie - apartamentów mają aż 3 (wszystkie dwupoziomowe) więc można chyba powiedzieć, że to hotel butikowy:-)Ja tymczasem wróciłem do swojego hotelu, który o takiej ilości gwiazdek nigdy nawet nie usłyszy. Haarlem okazało się bardzo ładnym a do tego sporym jeśli chodzi o wielkość miastem. Postaram się wrzucić coś więcej jutro rano. Około południa przyjmuję kurs na terminal portowy - czas zacząć właściwą część wycieczki czyli wypadałoby spotkać się w końcu ze statkiem.
Ceny internetu powalają... To znaczy że na morzu nie ma zasięgu? Rozumiem gdzieś na oceanie, ale tutaj jesteśmy względnie blisko lądów. Sorry, pytanie laika który nigdy nie płynął statkiem
:)
Jeśli telefon jest w stanie złapać zasięg z lądu to ceny są normalne. Jeśli złapie zasięg operatora na statku (czyli satelitarnego) to jest drogo. Generalna zasada jest prosta - wsiadając na statek/prom włączamy tryb offline, jak w samolocie. Czasem jak prom ma trasę wzdłuż brzegu to potrafi trzymać normalną sieć, ale to zależy od wielu czynników, powiedzmy że technicznych. Niestety dla użytkownika końcowego -operatorom opłaca się, żebyśmy korzystali z płatnego roamingu.
Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?
greg2014 napisał:Nie wiem jak to jest u innych forumowiczów ale ja mam dziwną konstrukcję – w zimie wyjeżdżam w ciepłe kraje a w lecie ciągnie mnie do chłodówTeż tak mam
:D jakoś tak nie wyobrażam sobie, żeby lecieć np nad Morze Śródziemne podczas lata, kiedy to temperatury są mniej więcej na podobnym poziomie co u nas
;) jak gdzieś na południe to zawsze wybieram okres od października do marca, a od kwietnia do września wolę pojechać tam, gdzie zimą w życiu bym się nie pojawił, np Skandynawia. A poza tym fajnie jest tak w 3 godziny samolotem z Polski znaleźć się gdzieś, gdzie jest o 15-20 stopni cieplej w grudniu czy styczniu. A z kolei w lipcu być tam, gdzie jest 10-20 stopni (podczas kiedy zimą jest grubo na minusie).A tak poza tym ciekawa relacja
;) i to łącznie z Amsterdamem
;) marzy mi się Islandia na dwóch kółkach
;) może kiedyś...
kemot napisał:Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?https://www.cruisemapper.com/ports/torshavn-port-51W zakładce "Schedule" są wymienione wycieczkowce zawijające do portu Torshavn w danym miesiącu, przykładowo w czerwcu ponad 10...
Czekam niecierpliwie na Islandię. Planuję co prawda ją objechać, ale może rejs to też dobry pomysł. [emoji848]Fajnie zobaczyć foty ze znajomych miejsc w Amsterdamie. Zdecydowanie moja ulubiona Wenecja w Europie. [emoji6]Wysłane z [emoji336]
@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.
greg2014 napisał:Jedną z nich jest bardzo zadbany ogród botaniczny, który pewnie sam w sobie nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że warto przypomnieć, że jest położony poza kręgiem polarnym. Jest to ponoć najbardziej na północ zlokalizowany ogród botaniczny:Całkiem ładny ten ogród, aczkolwiek ogród botaniczny w Tromso jest dalej na północ
:)
Do listy atrakcji w okolicy Myvatn, dodać jeszcze należy - gdyby ktoś się wybierał (najlepiej autem) - krater z jeziorkiem Krafla, wodospad-monstrum Dettifoss (+2 inne w pobliżu) oraz termy Myvatn Nature Baths.http://wesolowski.co/2015/10/13/islandia-myvatn/
Robisz świetne zdjęcia. I bardzo lubię Twoje relacje z promowych wypraw. Chociaż nigdy nie miałam okazji tak podróżować-Twoje relacje są zachęcające
:)
Jak będziesz w Rejkiawiku to proponuję zjeść hod-doga z kultowej budki niedaleko "Harpy" http://www.bbp.is. https://www.google.com/maps/place/B%C3%A6jarins+Beztu+Pylsur/@64.1481264,-21.9370554,142m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xeea12cdcfc633a79!8m2!3d64.1482785!4d-21.937986
Pozdrawiam
greg2014 napisał:Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)Nie masz czego żałować bo one są po prostu słabe. Już bardziej smakują na pierwszej lepszej sieciowej stacji benzynowej w Polsce
;)
Najlepsze źródło informacji to recepcja, animatorzy, kelnerzy itd. Zresztą już przy check-in pracownicy w terminalu mają zawsze tabelkę z ilością gości wg narodowości-wystarczy poprosić żeby ci ją pokazali.Poza tym od załogi statku dowiesz się wszystkiego:-)A Polkę pracującą w spa spotkaliśmy chyba drugiego dnia. Akurat za 2 tygodnie kończy się jej kontrakt.
@greg2014Naprawdę miło się z Tobą płynęło i zwiedzało przez ten tydzień z hakiem.Relacja rzetelna, mnóstwo informacji w przystępnej formie.Zdjęć nie za dużo, ani nie za mało. Miejsca na Islandii mi dobrze znane, ale zawsze miło do nich wracam. No i pogoda zdecydowanie Ci dopisała.pozdrawiam
;)
Patrząc na zdjęcia owoców morza łatwo można stwierdzić czym różni się Costa od MSC. Moj pierwszy rejs był Costa i żaden następny już nie miał takiego jedzienia...Tapniete z telefonu
Akurat tym statkiem miałem okazję płynąć w listopadzie 2017 roku i podobnie jak wtedy oceniam go pozytywnie.Na pewno zajmuje miejsce wyższe niż Costa Fortuna ze stycznia br.Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeszedł jakiś poważniejszy remont. Wystrój w barach i niektórych przestrzeniach wspólnych jest faktycznie nieco inny. Co do stanu technicznego to były oczywiście miejsca, które proszą się o jakieś odświeżenie (np. popękane listwy przypodłogowe w niektórych miejscach) ale nie było to moim zdaniem nic krytycznego i rzucającego się na pierwszy rzut oka.Organizacji też wiele nie można zarzucić - może podczas dni na morzu za wcześnie kończyło się śniadanie
:-)Ze statkowej rozrywki (poza kilkoma przedstawieniami w teatrze) specjalnie nie korzystałem. Zapewniliśmy ją sobie w polskim gronie. Gdyby jednak nie to, to pracę cruise directora, który odpowiada za cały pion rozrywki oceniłbym prawdopodobnie dość nisko. W mojej ocenie trochę brakowało specyficznej i trudnej do zdefiniowania Costowej żywiołowości. Przykładowo nie zorganizowano żadnej imprezy z okazji przekroczenia koła polarnego. Nie było również pokazu rzeźbienia w lodzie, które miałem jak dotąd możliwość oglądać na każdym (!) statku Costy. Ale nie zmienia to faktu, że całość oceniam pozytywnie - rewelacyjna trasa w pełni zrekompensowała te w sumie niewielkie mankamenty.
Dzięki za kolejną fantastyczna relację. Mam tylko jedno pytanie. Czy tym razem również skorzystałeś z promocji na statku i kupiłeś kolejny rejs i gdzie nas zabierasz w kolejną podróż ?
:)
@greg1291 - akurat na tym rejsie nic nie rezerwowałem chociaż było trzech konsultantów zajmujących się sprzedażą przyszłych rejsów i mieli całkiem spory ruch w interesie.Mam jeszcze dwa rejsy zaplanowane wcześniej. Oba są związane z repozycją statku między sezonami - w związku z tym są dłuższe i mają sporo dni na morzu. Pierwszy w listopadzie br. - transatlantyk z Marsylii do Buenos Aires na Costa Pacifica (mam wyjątkowe szczęście do tego statku - to będzie już kolejny rejs na jego pokładzie). Drugi z kolei przypada na marzec 2020 - rejs z Dubaju do Włoch na Costa Diadema. Obie trasy miałem okazję "prawie" zaliczyć (pierwszą tylko bez samego Buenos Aires, drugą w całości - ale minimalnie różną jeśli chodzi o porty) ale chętnie tam wrócę. Poza tym duża liczba dni na morzu da szansę na połączenie "plażingu" podczas przejścia przez Atlantyk czy Kanał Sueski z typową rejsową objazdówką i zwiedzaniem poszczególnych portów - podobnie jak było to w przypadku transatlantyku na Karaiby z ub. roku.Możliwe, że w międzyczasie coś jeszcze wypadnie ale jeśli już to bardziej w ramach ofert "last minute" niż planowania z większym wyprzedzeniem.
Podobne wrażenie robią niebieskie łubiny, które porastają w niektórych miejscach całe wzgórza nadając im charakterystyczny kolor:
Wodospady były różne: małe i duże, jedno i wielokaskadowe, wąskie i szerokie…Dodając do tego fakt, że rzeka w niektórych miejscach nieprawdopodobnie meandruje albo płynie głębokim wyżłobionym w skałach kanionem, widoki naprawdę zapierają dech w piersiach:
A to pierwszy cel naszej podróży – wodospad Gufufoss:
W tym miejscu zaczął się trudniejszy odcinek. Niestety, jeśli ktoś chciałby zakończyć tutaj wycieczkę to jest zmuszony wracać do portu tą samą trasą – na praktycznie całym odcinku nie ma możliwości przejścia przez rzekę. Między innymi z tego powodu wzięliśmy sobie na cel położony nieco wyżej punkt widokowy Nedri-Stafur.
W miejscu tym znajduje się dość oryginalny pomnik oraz kładka przez rzekę:
Widoki na dolinę w pełni wynagrodziły podjęty trud:
Powrót był dużo szybszy i prostszy – asfaltową drogą, która wije się serpentynami schodząc do poziomu morza. Po drodze można spotkać szwendające się bez żadnych ograniczeń owce:
Trasa jest niezwykle malownicza i zdecydowanie warta zobaczenia. Przejście całości zajęło nam niespełna 6 godzin, z czego około 4,5 godziny droga „tam” i 1,5 godziny powrót szosą. Wszyscy przeżyli :-) Chociaż zaliczyliśmy parę kryzysów, które szczęśliwie udało się opanować. Taką też kolejność zdecydowanie polecam wszystkim zainteresowanym – widoki z drogi powrotnej były nieporównanie gorsze niż podczas podróży z portu.
C.D.N.@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.Jeszcze kilka fotek z samego Seydisfjord. Nie jest to żadna metropolia – liczba mieszkańców wynosi ok. 600-700 a zabudowa jest raczej typowo wiejska.
Uwagę przyciągają typowe nordyckie drewniane domki, chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że wiele spośród nich jest obitych blachą falistą i wygląda zupełnie inaczej niż te, których należałoby się w takim miejscu spodziewać:
Jakby ktoś się zakochał w tym miejscu, bez problemu można tutaj również kupić nieruchomość :-) Na przykład taką – z 1881 roku o nobliwej nazwie Berlin (z tego co jak dotąd zauważyłem, prawie każdy dom tutaj ma jakąś nazwę) za jedyne 144 000 EUR…
Centrum wioski wygląda całkiem przyjemnie:
Jego centrum stanowi kościół, do którego prowadzi oryginalna tęczowa ścieżka:
W ramach zwiedzania okolicy wybrałem się jeszcze na położony w nieodległej lokalizacji punkt widokowy Tvinsongur, na który zlokalizowano kolejny oryginalny i jedyny w swoim rodzaju pomnik. Mi mówiąc szczerze przypomina on jakiś bunkier:
A to widok na Seydisfjord ze wspomnianego punktu widokowego:
Na koniec, w bonusie dwie dodatkowe fotki: wodospad położony w okolicy portu otoczony przez niebieskie zagony łubianu:
…i Costa Mediterranea w porcie:
W następnym porcie na naszej trasie po Islandii – Akureyri - planuję skorzystać z kilkugodzinnej wycieczki, którą zakupiłem na statku.Jeszcze dwa pożegnalne zdjęcia z Seydisfiordu:
Wieczorem jak zwykle na statku sporo się działo. W teatrze tym razem wystąpił tenor:
Tymczasem dopływamy już do Akureyri. Trochę czasu zajęła żegluga Eyjafjordurem – najdłuższym fiordem na Islandii. Aczkolwiek mówiąc szczerze – przynajmniej jeśli chodzi o widoki - jest on nieporównanie słabszy od tego, co można zobaczyć w Norwegii:
Pogoda całkiem przyzwoita – temperatura wynosi blisko 18 stopni, na deszcz się nie zapowiada. Problemem może być bardzo silny wiatr – na najwyższych pokładach rano wiało tak, że trudno było zrobić zdjęcie.
A na horyzoncie widać już nasz cel – miasteczko Akureyri:
Ponieważ zbiórkę na statkową wycieczkę mam wyznaczoną dopiero w południe, idę zaraz na krótki spacerek po mieście.Akureyri w porównaniu do Seydisfiordu to prawdziwa metropolia. Mówiąc najkrócej jak się da, jest to całkiem ładne miasteczko.
Jest tutaj niewielki rynek:
…oraz elegancka uliczka handlowa:
Nad centrum dominuje sporych rozmiarów kościół zlokalizowany na wzgórzu. Prowadzą do niego długie i strome schody – tym razem nie tęczowe :-)
Z góry roztacza się ładny widok:
Miasto jest bardzo zadbane i widać, że turystyka to jeden z głównych tutejszych biznesów. Już zaraz po zejściu ze statku można bez problemu zakupić lokalną wycieczkę u miejscowych operatorów. Uwagę zwraca mające kształt rotundy centrum turystyczne:
Akureyri jest znane z tego, że w tutejszych wodach można obserwować wieloryby. Kilkugodzinne wycieczki z tą atrakcją w roli głównej oferuje kilku operatorów:
W samym mieście nie sposób się zgubić. Na każdym kroku są kierunkowskazy do najpopularniejszych atrakcji: