Jak na Islandię przystało, prąd i ogrzewanie zapewniają źródła geotermalne. Wodę zresztą również – de facto jest ona „odpadem” przy produkcji prądu. Pewnym zagadnieniem jest tylko jej schłodzenie, z czym jednak nie ma większego problemu. Z kolei gleba, w której rosną krzewy bazuje w dużej części na piaskach wulkanicznych.
W tajniki uprawy pomidorów wprowadziła nas pracownica farmy, która z zabawnie wyglądającej „ambony” zrobiła nam 10-minutowy wykład:
Uprawa odbywa się cały rok, pracownicy zajmują się praktycznie wyłącznie sadzeniem krzewów, odrywaniem nadmiaru bocznych liści i pędów (aby roślina pięła się w górę i lepiej owocowała) oraz przede wszystkim zbiorem dojrzałych pomidorów. Dziennie zbierana jest 1 tona pomidorów 4-ech odmian. Stanowi to 18% zapotrzebowania na pomidory na Islandii. Pomidory z tej farmy są sprzedawane wyłącznie na lokalnym rynku – jak nam powiedziano można je zobaczyć praktycznie w każdej islandzkiej sieci handlowej (eksport zapewne byłby i tak nieopłacalny).
Żywot jednego krzaczka to około 9 miesięcy czyli całkiem sporo.
Kluczowym zagadnieniem w całej uprawie jest zapylanie kwiatów. Odpowiada za to armia pszczół sprowadzanych w pudełkach z Holandii. Pojedyncze pudełko zawiera mini-rój pszczół z matką oraz około 60-oma pszczołami. W trakcie „eksploatacji” pudełka, liczebność pszczół w naturalny sposób się zwiększa. Tak wygląda pudełko bezpośrednio po „dostawie”:
Można oczywiście zobaczyć, co się dzieje w środku:
Pszczoły są całkiem sporych rozmiarów. Podobno są mało agresywne i trzeba się wyjątkowo postarać, aby zostać użądlonym.
Pudełka z otwartym dla pszczół wejściem są porozstawiane praktycznie wszędzie:
Czas życia pszczół z jednego pudełka nie przekracza 6-u tygodni.
Następnego dnia miałem okazję odwiedzić jeden z supermarketów w Reykjaviku i oczywiście z ciekawości poszedłem na stoisko z warzywami – były tam faktycznie tylko pomidory z odwiedzonej przeze mnie farmy:
Farma Fridheimar prowadzi również sporą stadninę, w której hoduje konie islandzkie – jest to druga „noga” rodzinnego biznesu:
Na koniec polski akcent. Okazało się, że w czasie mojej wycieczki na farmie przebywała również grupa (cały autobus) wycieczki objazdowej po Islandii organizowanej przez Rainbow Tours:
Akurat niedawno przylecieli i rozpoczynali wizytę na wyspie od Golden Circle.
Zresztą polskich akcentów miałem okazję zobaczyć dużo, dużo więcej – napiszę o tym nieco później. Wspomnę jedynie, że pierwszą osobą, którą zobaczyłem idąc rano z portu na dworzec autobusowy był prawie na pewno Polak – biegacz ze słuchawkami na uszach. Wnioskuję tak po charakterystycznym stroju kibica piłkarskiej reprezentacji Polski – w polskich barwach i z obowiązkowym orzełkiem na koszulce. Nie porozmawialiśmy ale prawdopodobieństwo, że był to Islandczyk jest raczej niewielkie
:-)
Na tym zakończyła się moja wycieczka po Golden Circle pierwszego dnia. Trwała w sumie nieco ponad 8,5 godziny. Pogoda była rewelacyjna, organizacja – jak wspominałem wcześniej – również, a program był jak dla mnie idealny, z optymalną ilością czasu jaki mieliśmy do dyspozycji w poszczególnych miejscach. Bez względu na wybór organizatora polecam zaliczenie tej rundki każdemu odwiedzającemu Reykjavik – naprawdę warto.
Pozostałą część czasu, jaka pozostała mi w Reykjaviku poświęciłem na spacery po mieście (wieczorny i następnego dnia do południa). Napiszę o tym w kolejnej części relacji.Na koniec zostawiłem sobie sam Reykjavik. Miasto jak na naszą miarę nie jest przesadnie duże – mieszka w nim 120-130 tys. osób (w całym regionie stołecznym niespełna dwa razy więcej – co stanowi prawie 2/3 wszystkich mieszkańców Islandii). Można je bez najmniejszego problemu obejść na piechotę.
Zacznę od jednego z symboli (chociaż mniej znanego) miasta – pomnika prezentującego szkielet łodzi, zlokalizowanego przy promenadzie prowadzącej w kierunku centrum miasta:
Nieco wcześniej - idąc od statku w stronę centrum - można zobaczyć charakterystyczny budynek – Dom Hoffi (islandzka pisownia jest odmienna, ale nie jestem w stanie jej w tym momencie odtworzyć), który ma szczególne miejsce w historii – to tutaj w 1986 roku odbył się pierwszy szczyt Reagan-Gorbaczow, który dał początek rozmowom rozbrojeniowym pomiędzy mocarstwami:
Jednym z najbardziej znanych budynków w Reykjaviku jest HARPA – centrum kulturalne Reykjaviku i całej Islandii. Zlokalizowane są tutaj m.in. sala koncertowa, centrum konferencyjne, siedziba lokalnej orkiestry, opery oraz towarzyszące im restauracje, centrum obsługi ruchu turystycznego i zapewne coś jeszcze.
Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)
Odkąd powstała HARPA, konkuruje ona z powodzeniem z Hallgrimskirkja – monumentalnym kościołem górującym nad miastem.
W bliskim sąsiedztwie można odwiedzić tzw. Stary Port, z którego aktualnie wypływają m.in. niewielkie jednostki wycieczkowe – głównie oferujące możliwość obserwacji wielorybów ale nie tylko:
Przechodząc do centrum miasta, można zobaczyć najstarszy zachowany budynek w Reykjaviku – położony przy ul. Adalstrari 10:
Po drodze minąłem starym budynkiem islandzkiego parlamentu (obecnie zlokalizowana jest tutaj jedna z lokalnych szkół średnich):
…po czym stanąłem twarzą w twarz w aktualną siedzibą islandzkiego parlamentu:
Nie da się ukryć, że jest to kwintesencja islandzkiego minimalizmu – zarówno w kształcie jak i formie
:-) Budynek jest niepozorny i w zasadzie jedyną wyróżniającą go cechą jest to, że przebiegająca przed nim ulica jest niedostępna dla samochodów.
W ramach uzupełnienia, tak wyglądał w niedzielny wieczór niewielki park zlokalizowany przed budynkiem parlamentu:
Równie minimalistyczna i niepozorna jest siedziba premiera islandzkiego rządu:
Nie ma szans, aby zobaczyć tutaj jakieś mury, płoty, armię strażników itp. atrybuty władzy.
W pobliżu można również zwiedzić centralny ośrodek kultury, w którym znajduje się m.in. wystawa poświęcone korzeniom Islandii:
Reykjavik i jego centrum ma jak najbardziej miejską zabudowę. Nie brakuje w nim typowych handlowych uliczek czy dziesiątków knajpek:
Idąc z tego miejsca ulicą Vitastigur, w oddali pojawił się olbrzymi kościół – i absolutna dominanta całego miasta – Hallgrimskirkja:
Wbrew pozorom i powszechnej opinii nie jest to katedra miejska. Ta znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie aktualnego budynku parlamentu i w porównaniu do Hallgrimskirkja z zewnątrz nie robi wielkiego wrażenia.
Wewnątrz Hallgrimskirkja szczególną uwagę zwracają organy. Instrument z ponad 5000-oma piszczałek robi wrażenie:
Można również wyjechać na wieżę widokową kościoła (cena: 1000 ISK). Ja sobie odpuściłem – miałem w planie wizytę w PERLAN-ie i podziwianie widoków stamtąd.
W pobliżu Hallgrimskirkja warto wspomnieć jeszcze o niewielkim parku, w którym zgromadzono rzeźby Elinara Jonssona:
Nie robi on może takiego wrażenia jak park Vigelunda w Oslo, o którym pisałem w relacji poświęconej norweskim fiordom ale warto do niego wpaść przynajmniej na chwilę.
Centralne miejsce w Reykjaviku zajmuje niewielkie jezioro (staw ?) Tjornin, nad którym można zobaczyć piękny kościół Frikirkjan:
…oraz betonowe monstrum – miejski ratusz, wielokrotnie większy od budynku islandzkiego parlamentu:
Islandia od czasów reformacji jest zasadniczo luterańska (ok. 60% społeczeństwa). Największą religijną mniejszością są katolicy (4%), którzy gromadzą się w miejscowej katedrze:
Co ciekawe, na 4 niedzielne msze, dwie odprawiane są w języku polskim (do tego jedna w angielskim i jedna w islandzkim) – a sam wystrój i napisy wewnątrz katedry nie pozostawiają wątpliwości, że jedną z największych grup katolików na Islandii są właśnie Polacy.
Kolejnym punktem mojej trasy wokół Reykjaviku był PERLAN (perła) – charakterystyczny budynek z kopułą położony na niewielkim wzgórzu na obrzeżach miasta, w którym zlokalizowano m.in. wystawy na temat przyrody, geologii i geografii Islandii a także planetarium:
Budynek otacza niewielki las, w którym ku mojemu zaskoczeniu spotkałem niecodziennego (przynajmniej w moim odczuciu) mieszkańca:
Jak widać, jeśli chodzi o zwierzęta Islandię zamieszkują nie tylko owce, konie, krowy…i muchy
:-)
Na 4-ym piętrze PERLAN-u znajduje się platforma widokowa:
Nie jest ona aktualnie bezpłatna jak mówi większość przewodników – wstęp kosztuje 890 ISK. W tym miejscu po raz kolejny można przeżyć zderzenie z islandzką mentalnością: nikt nigdzie nie kontroluje biletów – dla każdego oczywiste jest, że należy je kupić, aby móc się udać do windy i wjechać na górę. Z naszego punktu widzenia to może być pewnego rodzaju szok…
Z platformy roztacza się widok na wszystkie strony miasta. W oddali widać Hallgrimskirkja:
Dopiero stąd można zobaczyć jak mocno dominuje ona nad miejską zabudową w centrum:
To widok w stronę nadmorskiej promenady:
…oraz na główny islandzki uniwersytet:
Bezpośrednio w sąsiedztwie PERLAN-u zlokalizowane jest lotnisko krajowe (loty międzynarodowe obsługuje drugie lotnisko - Keflavik). Największe maszyny, które stąd latają widać poniżej:
Ruch generują jednak różnego rodzaju maleństwa oraz startujące co chwilę śmigłowce. Prawdopodobnie jest to ruch turystyczny umożliwiający podziwianie uroków Islandii z góry. Momentami na drodze kołowania można było zobaczyć nawet kolejkę:
:-)
Większych maszyn jest niewiele. Poznać je można po sporym hałasie jaki generują przy starcie:
Wizytą w PERLAN zakończyłem spacer po mieście. Trzeba było powoli wracać na statek (drugiego dnia odpływaliśmy o godzinie 13).
A ponieważ dostałem pytanie odnośnie cen w knajpach w Reykjaviku, poniżej załączam fotkę menu jednej z nich z w centrum miasta (miejsce w żaden sposób z zewnątrz się nie wyróżniało):
C.D.N.Reykjavik według przewodników to miasto street-artu. Zdecydowanie specyficznego i zupełnie innego niż to, co miałem okazję widzieć w Singapurze czy na Penangu, gdzie uliczna sztuka jest również wymieniana na jednym z pierwszych miejsc, jeśli chodzi o miejscowe atrakcje.
Islandzki street-art sprowadza się albo do manifestów lub swojego rodzaju odezw do ludu:
Gdzie indziej można zobaczyć, coś wpadającego w mniej lub bardziej udane graffiti – moim zdaniem z pogranicza bohomazów (ale pewnie się nie znam
:-)):
Zazdroszczę!!! I zapisuję sie do tematu. Rejs kupiłeś bezpośrednio? Bo na stronach pośredników wypłyniecie jest z innego miasta dzień później? Tapniete z telefonu
@brzemia - ze sprzedażą tego rejsu to w ogóle było dziwnie. Na tyle na ile udało mi się rozpoznać temat, sprzedawany był z dwóch portów - z Amsterdamu (a w zasadzie jego okolic) oraz Bremerhaven w Niemczech - przy czym ta druga opcja była z jakichś powodów dostępna tylko u niemieckich pośredników. Costa bezpośrednio - przynajmniej teraz sprzedawała tylko wersję holenderską. Co było wcześniej, trudno mi powiedzieć. Samą rezerwację robiłem przez polskie biuro podróży specjalizujące się w rejsach-cena była taka sama jak bezpośrednio u Costy.A ja tymczasem dotarłem do prawdziwego holenderskiego wiatraka - jak z obrazka. Nazywa sie de Gooyer, jest kawałek od centrum. Zdjęcie wrzucę później bo teraz nie mam za bardzo jak. Tak się składa, że jest z nim zintegrowany mały browar, w związku z czym zatrzymałem się tutaj na chwilę ugasić pragnienie. W końcu dzisiaj miało być mało intensywnie:-)
Byłem pod tym wiatrakiem w Amsterdamie (De Grooier) i mam fotę sprzed 18 lat
;) Jak jeszcze na swoją pierwszą wyprawę solo wziąłem aparat z kliszą 24 focie
:P Może gdzieś wynajdę.Fajna trasa tym promem, jak na kajak i nie tylko.
;) Będę śledził i wspominał mój rejs Norroną z Dani na Islandię.
No właśnie nic nie czuć. Zupełnie. Przez miasto płynie rzeka Amstel, która dostarcza świeżej wody do połączonych z nią kanałów. Do tego funkcjonuje cały system śluz i pomp, który dba o wymianę wody w pozostałych kanałach.W ciągu roku, w kanałach są organizowane nawet zawody pływackie z udziałem królowej - a nie sądzę, żeby ktokolwiek (a królowa tym bardziej) wszedł do śmierdzącej wody
:-)
@xionc - przewodnik mówił co prawda o królowej ale faktycznie nagranie mogło być nieaktualne. Inaczej pozostają domysły co do przyczyn, np. że król nie potrafi pływać:-)
Zaintrygował mnie trochę ten hotel na dźwigu stoczniowym, który jest zlokalizowany na terenach NDSM (Faralda Crane Hotel).Poszperałem w sieci i widzę, że booking.com dał im 5 gwiazdek. Ceny też są 5-o gwiazdkowe. Ale spokojnie - apartamentów mają aż 3 (wszystkie dwupoziomowe) więc można chyba powiedzieć, że to hotel butikowy:-)Ja tymczasem wróciłem do swojego hotelu, który o takiej ilości gwiazdek nigdy nawet nie usłyszy. Haarlem okazało się bardzo ładnym a do tego sporym jeśli chodzi o wielkość miastem. Postaram się wrzucić coś więcej jutro rano. Około południa przyjmuję kurs na terminal portowy - czas zacząć właściwą część wycieczki czyli wypadałoby spotkać się w końcu ze statkiem.
Ceny internetu powalają... To znaczy że na morzu nie ma zasięgu? Rozumiem gdzieś na oceanie, ale tutaj jesteśmy względnie blisko lądów. Sorry, pytanie laika który nigdy nie płynął statkiem
:)
Jeśli telefon jest w stanie złapać zasięg z lądu to ceny są normalne. Jeśli złapie zasięg operatora na statku (czyli satelitarnego) to jest drogo. Generalna zasada jest prosta - wsiadając na statek/prom włączamy tryb offline, jak w samolocie. Czasem jak prom ma trasę wzdłuż brzegu to potrafi trzymać normalną sieć, ale to zależy od wielu czynników, powiedzmy że technicznych. Niestety dla użytkownika końcowego -operatorom opłaca się, żebyśmy korzystali z płatnego roamingu.
Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?
greg2014 napisał:Nie wiem jak to jest u innych forumowiczów ale ja mam dziwną konstrukcję – w zimie wyjeżdżam w ciepłe kraje a w lecie ciągnie mnie do chłodówTeż tak mam
:D jakoś tak nie wyobrażam sobie, żeby lecieć np nad Morze Śródziemne podczas lata, kiedy to temperatury są mniej więcej na podobnym poziomie co u nas
;) jak gdzieś na południe to zawsze wybieram okres od października do marca, a od kwietnia do września wolę pojechać tam, gdzie zimą w życiu bym się nie pojawił, np Skandynawia. A poza tym fajnie jest tak w 3 godziny samolotem z Polski znaleźć się gdzieś, gdzie jest o 15-20 stopni cieplej w grudniu czy styczniu. A z kolei w lipcu być tam, gdzie jest 10-20 stopni (podczas kiedy zimą jest grubo na minusie).A tak poza tym ciekawa relacja
;) i to łącznie z Amsterdamem
;) marzy mi się Islandia na dwóch kółkach
;) może kiedyś...
kemot napisał:Patrzę na trasę rejsu i jednocześnie na mapę świata samą w sobie i zachodzę w głowę jak można było przy okazji takiego rejsu kompletnie zignorować tak niezwykłe miejsce jak Wyspy Owcze... czy wynika to wyłącznie z biznesowej decyzji czy żaden port na Wyspach Owczych nie jest przystosowany do obsługi takich kolosów?https://www.cruisemapper.com/ports/torshavn-port-51W zakładce "Schedule" są wymienione wycieczkowce zawijające do portu Torshavn w danym miesiącu, przykładowo w czerwcu ponad 10...
Czekam niecierpliwie na Islandię. Planuję co prawda ją objechać, ale może rejs to też dobry pomysł. [emoji848]Fajnie zobaczyć foty ze znajomych miejsc w Amsterdamie. Zdecydowanie moja ulubiona Wenecja w Europie. [emoji6]Wysłane z [emoji336]
@brzemia - ze statku biorę dwie wycieczki w ramach wydawania pieniędzy, które dostałem od Costy - w Akureyri i Invergordon. W Reykjaviku planuję skorzystać z miejscowej agencji (jestem po jakiejś wymianie maili - jest mniej więcej o połowę taniej). W pozostałych miejscach samodzielnie - coś na wzór tego co zaliczyłem w Kirkwall i dzisiaj.
greg2014 napisał:Jedną z nich jest bardzo zadbany ogród botaniczny, który pewnie sam w sobie nie byłby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że warto przypomnieć, że jest położony poza kręgiem polarnym. Jest to ponoć najbardziej na północ zlokalizowany ogród botaniczny:Całkiem ładny ten ogród, aczkolwiek ogród botaniczny w Tromso jest dalej na północ
:)
Do listy atrakcji w okolicy Myvatn, dodać jeszcze należy - gdyby ktoś się wybierał (najlepiej autem) - krater z jeziorkiem Krafla, wodospad-monstrum Dettifoss (+2 inne w pobliżu) oraz termy Myvatn Nature Baths.http://wesolowski.co/2015/10/13/islandia-myvatn/
Robisz świetne zdjęcia. I bardzo lubię Twoje relacje z promowych wypraw. Chociaż nigdy nie miałam okazji tak podróżować-Twoje relacje są zachęcające
:)
Jak będziesz w Rejkiawiku to proponuję zjeść hod-doga z kultowej budki niedaleko "Harpy" http://www.bbp.is. https://www.google.com/maps/place/B%C3%A6jarins+Beztu+Pylsur/@64.1481264,-21.9370554,142m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x0:0xeea12cdcfc633a79!8m2!3d64.1482785!4d-21.937986
Pozdrawiam
greg2014 napisał:Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach
:-)Nie masz czego żałować bo one są po prostu słabe. Już bardziej smakują na pierwszej lepszej sieciowej stacji benzynowej w Polsce
;)
Najlepsze źródło informacji to recepcja, animatorzy, kelnerzy itd. Zresztą już przy check-in pracownicy w terminalu mają zawsze tabelkę z ilością gości wg narodowości-wystarczy poprosić żeby ci ją pokazali.Poza tym od załogi statku dowiesz się wszystkiego:-)A Polkę pracującą w spa spotkaliśmy chyba drugiego dnia. Akurat za 2 tygodnie kończy się jej kontrakt.
@greg2014Naprawdę miło się z Tobą płynęło i zwiedzało przez ten tydzień z hakiem.Relacja rzetelna, mnóstwo informacji w przystępnej formie.Zdjęć nie za dużo, ani nie za mało. Miejsca na Islandii mi dobrze znane, ale zawsze miło do nich wracam. No i pogoda zdecydowanie Ci dopisała.pozdrawiam
;)
Patrząc na zdjęcia owoców morza łatwo można stwierdzić czym różni się Costa od MSC. Moj pierwszy rejs był Costa i żaden następny już nie miał takiego jedzienia...Tapniete z telefonu
Akurat tym statkiem miałem okazję płynąć w listopadzie 2017 roku i podobnie jak wtedy oceniam go pozytywnie.Na pewno zajmuje miejsce wyższe niż Costa Fortuna ze stycznia br.Szczerze mówiąc nie wiem, czy przeszedł jakiś poważniejszy remont. Wystrój w barach i niektórych przestrzeniach wspólnych jest faktycznie nieco inny. Co do stanu technicznego to były oczywiście miejsca, które proszą się o jakieś odświeżenie (np. popękane listwy przypodłogowe w niektórych miejscach) ale nie było to moim zdaniem nic krytycznego i rzucającego się na pierwszy rzut oka.Organizacji też wiele nie można zarzucić - może podczas dni na morzu za wcześnie kończyło się śniadanie
:-)Ze statkowej rozrywki (poza kilkoma przedstawieniami w teatrze) specjalnie nie korzystałem. Zapewniliśmy ją sobie w polskim gronie. Gdyby jednak nie to, to pracę cruise directora, który odpowiada za cały pion rozrywki oceniłbym prawdopodobnie dość nisko. W mojej ocenie trochę brakowało specyficznej i trudnej do zdefiniowania Costowej żywiołowości. Przykładowo nie zorganizowano żadnej imprezy z okazji przekroczenia koła polarnego. Nie było również pokazu rzeźbienia w lodzie, które miałem jak dotąd możliwość oglądać na każdym (!) statku Costy. Ale nie zmienia to faktu, że całość oceniam pozytywnie - rewelacyjna trasa w pełni zrekompensowała te w sumie niewielkie mankamenty.
Dzięki za kolejną fantastyczna relację. Mam tylko jedno pytanie. Czy tym razem również skorzystałeś z promocji na statku i kupiłeś kolejny rejs i gdzie nas zabierasz w kolejną podróż ?
:)
@greg1291 - akurat na tym rejsie nic nie rezerwowałem chociaż było trzech konsultantów zajmujących się sprzedażą przyszłych rejsów i mieli całkiem spory ruch w interesie.Mam jeszcze dwa rejsy zaplanowane wcześniej. Oba są związane z repozycją statku między sezonami - w związku z tym są dłuższe i mają sporo dni na morzu. Pierwszy w listopadzie br. - transatlantyk z Marsylii do Buenos Aires na Costa Pacifica (mam wyjątkowe szczęście do tego statku - to będzie już kolejny rejs na jego pokładzie). Drugi z kolei przypada na marzec 2020 - rejs z Dubaju do Włoch na Costa Diadema. Obie trasy miałem okazję "prawie" zaliczyć (pierwszą tylko bez samego Buenos Aires, drugą w całości - ale minimalnie różną jeśli chodzi o porty) ale chętnie tam wrócę. Poza tym duża liczba dni na morzu da szansę na połączenie "plażingu" podczas przejścia przez Atlantyk czy Kanał Sueski z typową rejsową objazdówką i zwiedzaniem poszczególnych portów - podobnie jak było to w przypadku transatlantyku na Karaiby z ub. roku.Możliwe, że w międzyczasie coś jeszcze wypadnie ale jeśli już to bardziej w ramach ofert "last minute" niż planowania z większym wyprzedzeniem.
Jak na Islandię przystało, prąd i ogrzewanie zapewniają źródła geotermalne. Wodę zresztą również – de facto jest ona „odpadem” przy produkcji prądu. Pewnym zagadnieniem jest tylko jej schłodzenie, z czym jednak nie ma większego problemu. Z kolei gleba, w której rosną krzewy bazuje w dużej części na piaskach wulkanicznych.
W tajniki uprawy pomidorów wprowadziła nas pracownica farmy, która z zabawnie wyglądającej „ambony” zrobiła nam 10-minutowy wykład:
Uprawa odbywa się cały rok, pracownicy zajmują się praktycznie wyłącznie sadzeniem krzewów, odrywaniem nadmiaru bocznych liści i pędów (aby roślina pięła się w górę i lepiej owocowała) oraz przede wszystkim zbiorem dojrzałych pomidorów. Dziennie zbierana jest 1 tona pomidorów 4-ech odmian. Stanowi to 18% zapotrzebowania na pomidory na Islandii. Pomidory z tej farmy są sprzedawane wyłącznie na lokalnym rynku – jak nam powiedziano można je zobaczyć praktycznie w każdej islandzkiej sieci handlowej (eksport zapewne byłby i tak nieopłacalny).
Żywot jednego krzaczka to około 9 miesięcy czyli całkiem sporo.
Kluczowym zagadnieniem w całej uprawie jest zapylanie kwiatów. Odpowiada za to armia pszczół sprowadzanych w pudełkach z Holandii. Pojedyncze pudełko zawiera mini-rój pszczół z matką oraz około 60-oma pszczołami. W trakcie „eksploatacji” pudełka, liczebność pszczół w naturalny sposób się zwiększa. Tak wygląda pudełko bezpośrednio po „dostawie”:
Można oczywiście zobaczyć, co się dzieje w środku:
Pszczoły są całkiem sporych rozmiarów. Podobno są mało agresywne i trzeba się wyjątkowo postarać, aby zostać użądlonym.
Pudełka z otwartym dla pszczół wejściem są porozstawiane praktycznie wszędzie:
Czas życia pszczół z jednego pudełka nie przekracza 6-u tygodni.
Następnego dnia miałem okazję odwiedzić jeden z supermarketów w Reykjaviku i oczywiście z ciekawości poszedłem na stoisko z warzywami – były tam faktycznie tylko pomidory z odwiedzonej przeze mnie farmy:
Farma Fridheimar prowadzi również sporą stadninę, w której hoduje konie islandzkie – jest to druga „noga” rodzinnego biznesu:
Na koniec polski akcent. Okazało się, że w czasie mojej wycieczki na farmie przebywała również grupa (cały autobus) wycieczki objazdowej po Islandii organizowanej przez Rainbow Tours:
Akurat niedawno przylecieli i rozpoczynali wizytę na wyspie od Golden Circle.
Zresztą polskich akcentów miałem okazję zobaczyć dużo, dużo więcej – napiszę o tym nieco później. Wspomnę jedynie, że pierwszą osobą, którą zobaczyłem idąc rano z portu na dworzec autobusowy był prawie na pewno Polak – biegacz ze słuchawkami na uszach. Wnioskuję tak po charakterystycznym stroju kibica piłkarskiej reprezentacji Polski – w polskich barwach i z obowiązkowym orzełkiem na koszulce. Nie porozmawialiśmy ale prawdopodobieństwo, że był to Islandczyk jest raczej niewielkie :-)
Na tym zakończyła się moja wycieczka po Golden Circle pierwszego dnia. Trwała w sumie nieco ponad 8,5 godziny. Pogoda była rewelacyjna, organizacja – jak wspominałem wcześniej – również, a program był jak dla mnie idealny, z optymalną ilością czasu jaki mieliśmy do dyspozycji w poszczególnych miejscach. Bez względu na wybór organizatora polecam zaliczenie tej rundki każdemu odwiedzającemu Reykjavik – naprawdę warto.
Pozostałą część czasu, jaka pozostała mi w Reykjaviku poświęciłem na spacery po mieście (wieczorny i następnego dnia do południa). Napiszę o tym w kolejnej części relacji.Na koniec zostawiłem sobie sam Reykjavik. Miasto jak na naszą miarę nie jest przesadnie duże – mieszka w nim 120-130 tys. osób (w całym regionie stołecznym niespełna dwa razy więcej – co stanowi prawie 2/3 wszystkich mieszkańców Islandii). Można je bez najmniejszego problemu obejść na piechotę.
Zacznę od jednego z symboli (chociaż mniej znanego) miasta – pomnika prezentującego szkielet łodzi, zlokalizowanego przy promenadzie prowadzącej w kierunku centrum miasta:
Nieco wcześniej - idąc od statku w stronę centrum - można zobaczyć charakterystyczny budynek – Dom Hoffi (islandzka pisownia jest odmienna, ale nie jestem w stanie jej w tym momencie odtworzyć), który ma szczególne miejsce w historii – to tutaj w 1986 roku odbył się pierwszy szczyt Reagan-Gorbaczow, który dał początek rozmowom rozbrojeniowym pomiędzy mocarstwami:
Jednym z najbardziej znanych budynków w Reykjaviku jest HARPA – centrum kulturalne Reykjaviku i całej Islandii. Zlokalizowane są tutaj m.in. sala koncertowa, centrum konferencyjne, siedziba lokalnej orkiestry, opery oraz towarzyszące im restauracje, centrum obsługi ruchu turystycznego i zapewne coś jeszcze.
Wspomnianych wcześniej hot-dogów nie namierzyłem ale mówiąc szczerze, nie szukałem ich jakoś szczególnie. Może funkcjonują jak krakowska niebieska nyska z kiełbaskami – tylko w określonych godzinach :-)
Odkąd powstała HARPA, konkuruje ona z powodzeniem z Hallgrimskirkja – monumentalnym kościołem górującym nad miastem.
W bliskim sąsiedztwie można odwiedzić tzw. Stary Port, z którego aktualnie wypływają m.in. niewielkie jednostki wycieczkowe – głównie oferujące możliwość obserwacji wielorybów ale nie tylko:
Przechodząc do centrum miasta, można zobaczyć najstarszy zachowany budynek w Reykjaviku – położony przy ul. Adalstrari 10:
Po drodze minąłem starym budynkiem islandzkiego parlamentu (obecnie zlokalizowana jest tutaj jedna z lokalnych szkół średnich):
…po czym stanąłem twarzą w twarz w aktualną siedzibą islandzkiego parlamentu:
Nie da się ukryć, że jest to kwintesencja islandzkiego minimalizmu – zarówno w kształcie jak i formie :-) Budynek jest niepozorny i w zasadzie jedyną wyróżniającą go cechą jest to, że przebiegająca przed nim ulica jest niedostępna dla samochodów.
W ramach uzupełnienia, tak wyglądał w niedzielny wieczór niewielki park zlokalizowany przed budynkiem parlamentu:
Równie minimalistyczna i niepozorna jest siedziba premiera islandzkiego rządu:
Nie ma szans, aby zobaczyć tutaj jakieś mury, płoty, armię strażników itp. atrybuty władzy.
W pobliżu można również zwiedzić centralny ośrodek kultury, w którym znajduje się m.in. wystawa poświęcone korzeniom Islandii:
Reykjavik i jego centrum ma jak najbardziej miejską zabudowę. Nie brakuje w nim typowych handlowych uliczek czy dziesiątków knajpek:
Idąc z tego miejsca ulicą Vitastigur, w oddali pojawił się olbrzymi kościół – i absolutna dominanta całego miasta – Hallgrimskirkja:
Wbrew pozorom i powszechnej opinii nie jest to katedra miejska. Ta znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie aktualnego budynku parlamentu i w porównaniu do Hallgrimskirkja z zewnątrz nie robi wielkiego wrażenia.
Wewnątrz Hallgrimskirkja szczególną uwagę zwracają organy. Instrument z ponad 5000-oma piszczałek robi wrażenie:
Można również wyjechać na wieżę widokową kościoła (cena: 1000 ISK). Ja sobie odpuściłem – miałem w planie wizytę w PERLAN-ie i podziwianie widoków stamtąd.
W pobliżu Hallgrimskirkja warto wspomnieć jeszcze o niewielkim parku, w którym zgromadzono rzeźby Elinara Jonssona:
Nie robi on może takiego wrażenia jak park Vigelunda w Oslo, o którym pisałem w relacji poświęconej norweskim fiordom ale warto do niego wpaść przynajmniej na chwilę.
Centralne miejsce w Reykjaviku zajmuje niewielkie jezioro (staw ?) Tjornin, nad którym można zobaczyć piękny kościół Frikirkjan:
…oraz betonowe monstrum – miejski ratusz, wielokrotnie większy od budynku islandzkiego parlamentu:
Islandia od czasów reformacji jest zasadniczo luterańska (ok. 60% społeczeństwa). Największą religijną mniejszością są katolicy (4%), którzy gromadzą się w miejscowej katedrze:
Co ciekawe, na 4 niedzielne msze, dwie odprawiane są w języku polskim (do tego jedna w angielskim i jedna w islandzkim) – a sam wystrój i napisy wewnątrz katedry nie pozostawiają wątpliwości, że jedną z największych grup katolików na Islandii są właśnie Polacy.
Kolejnym punktem mojej trasy wokół Reykjaviku był PERLAN (perła) – charakterystyczny budynek z kopułą położony na niewielkim wzgórzu na obrzeżach miasta, w którym zlokalizowano m.in. wystawy na temat przyrody, geologii i geografii Islandii a także planetarium:
Budynek otacza niewielki las, w którym ku mojemu zaskoczeniu spotkałem niecodziennego (przynajmniej w moim odczuciu) mieszkańca:
Jak widać, jeśli chodzi o zwierzęta Islandię zamieszkują nie tylko owce, konie, krowy…i muchy :-)
Na 4-ym piętrze PERLAN-u znajduje się platforma widokowa:
Nie jest ona aktualnie bezpłatna jak mówi większość przewodników – wstęp kosztuje 890 ISK. W tym miejscu po raz kolejny można przeżyć zderzenie z islandzką mentalnością: nikt nigdzie nie kontroluje biletów – dla każdego oczywiste jest, że należy je kupić, aby móc się udać do windy i wjechać na górę. Z naszego punktu widzenia to może być pewnego rodzaju szok…
Z platformy roztacza się widok na wszystkie strony miasta. W oddali widać Hallgrimskirkja:
Dopiero stąd można zobaczyć jak mocno dominuje ona nad miejską zabudową w centrum:
To widok w stronę nadmorskiej promenady:
…oraz na główny islandzki uniwersytet:
Bezpośrednio w sąsiedztwie PERLAN-u zlokalizowane jest lotnisko krajowe (loty międzynarodowe obsługuje drugie lotnisko - Keflavik). Największe maszyny, które stąd latają widać poniżej:
Ruch generują jednak różnego rodzaju maleństwa oraz startujące co chwilę śmigłowce. Prawdopodobnie jest to ruch turystyczny umożliwiający podziwianie uroków Islandii z góry. Momentami na drodze kołowania można było zobaczyć nawet kolejkę: :-)
Większych maszyn jest niewiele. Poznać je można po sporym hałasie jaki generują przy starcie:
Wizytą w PERLAN zakończyłem spacer po mieście. Trzeba było powoli wracać na statek (drugiego dnia odpływaliśmy o godzinie 13).
A ponieważ dostałem pytanie odnośnie cen w knajpach w Reykjaviku, poniżej załączam fotkę menu jednej z nich z w centrum miasta (miejsce w żaden sposób z zewnątrz się nie wyróżniało):
C.D.N.Reykjavik według przewodników to miasto street-artu. Zdecydowanie specyficznego i zupełnie innego niż to, co miałem okazję widzieć w Singapurze czy na Penangu, gdzie uliczna sztuka jest również wymieniana na jednym z pierwszych miejsc, jeśli chodzi o miejscowe atrakcje.
Islandzki street-art sprowadza się albo do manifestów lub swojego rodzaju odezw do ludu:
Gdzie indziej można zobaczyć, coś wpadającego w mniej lub bardziej udane graffiti – moim zdaniem z pogranicza bohomazów (ale pewnie się nie znam :-)):