0
watsky 24 czerwca 2023 20:24
Image
Image
Image
Całe popołudnie aż do zmierzchu spędzamy w kuchni, gotując pad thaia, sajgonkę, pastę curry, green curry oraz red curry (oczywiście każdy wybierał sobie dania spośród sporej ilości dostępnych, wyżej wymienione wybrałem ja). Wszystkie potrawy wyszły bardzo smaczne, problem, który zauważyliśmy był jedynie taki, że wszystko było przygotowane aż za bardzo. Jak gdyby byliśmy traktowani jako nie do końca samodzielni, nie dało się niczego zepsuć, choćby się człowiek starał. Ma to swoje plusy i minusy (bezwzględnym plusem jest to, że potrawy wychodzą za każdym razem).
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Wieczorem zostajemy odwiezieni pod hotel, a czas spędzamy w knajpie ไชย เรสเตอรอง Chai Restaurant (1 Prapokkloa Rd, พระสิงห์ Mueang Chiang Mai District, Chiang Mai 50200, Tajlandia). Fajne miejsce z muzyką na żywo, niestety bardzo drogie piwo (drogie, ponieważ przed przyjazdem myśleliśmy, że alkohol w Tajlandii będzie za grosze, a (piwo) kosztowało minimum 10zł w barze, w sklepie ok. 6/7zł).
Nowy dzień rozpoczęliśmy od zauważenia, że cała trójka ma biegunkę i kłopoty żołądkowe (kolejny raz…), bierzemy lekarstwa i nie pozwalamy, żeby małe niedogodności pozbawiły nas możliwości eksploracji. Śniadanio-obiad zjedliśmy w tej samej knajpce, w której spożyliśmy kolację, a następnie udaliśmy się do Enjoy Car Rent & Travel (Ratchaphakhinai Motorbike for rent, 84/12, Maung, Chiang Mai 50200, Tajlandia), gdzie za ok. 240 Bahtów od sztuki, wynajęliśmy 3 skutery na cały dzień (multum pojazdów dostępnych od ręki, nie rezerwowaliśmy niczego wcześniej).
Image
Plan na wycieczkę skuterową zakładał:
- Wat Phra That Doi Kham
Image
Image
Image
Image
Image
- Doi Pui View Point
Image
Image
Image
Image
Image
- Huay Tueng Thao Reservoir
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Przy okazji odkryliśmy świetna knajpkę, w środku dżungli, z przepięknym widokiem, smaczną kawą oraz dobrym jedzeniem: Small Cafe (RVQW+FM6, Don Kaeo, Mae Rim District, Chiang Mai 50300, Tajlandia)
Image
Image
Image
Image
Nie licząc paru perturbacji dotyczących trzymania się w grupie (2 osoby jeździły wcześniej skuterami na Phuket i czuły się już jak ryba w wodzie na drodze, a trzecia jechała pierwszy raz, więc została zgubiona przypadkiem dwukrotnie) wszystko do momentu dotarcia do Small Cafe szło idealnie. Wtedy też chcąc dojechać do Huay Tueng Thao Reservoir wjeżdżamy naszymi skuterkami w środek dżungli, gdzie próżno było szukać asfaltu i równej nawierzchni. Za to w nadmiarze otrzymaliśmy góry, pył, dziury i jazdę terenową. Po ponad godzinie jazdy terenowej, paru zwątpieniach w sens tego przedsięwzięcia (problem był taki, że wrócić też nie było za bardzo jak, również nie było zasięgu ani żadnych ludzi w okolicy) docieramy do asfaltu i do drogi prowadzącej do jeziorka, myślę, że w tamtym momencie byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi w całej okolicy.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Po dotarciu nad wodę, udaliśmy się do jednej z chatek nad powierzchnią zbiornika i próbowaliśmy zamówić Coca-Colę (jak wiadomo jesteśmy fanami), wodę (też lubimy wypić) oraz coś do jedzenia. Ku naszemu zaskoczeniu zamawiając kurczaka z orzechami, otrzymaliśmy do jedzenia jakieś glony z grzybami bez sztućców/pałeczek, a do picia 1,5 litra Coca-Coli oraz 1,5 litra wody. Widoczki może i były ładne, ale to co otrzymaliśmy w ogóle nas nie zadowoliło, więc wyjadając grzybki oraz pakując napoje do plecaków, jak najszybciej wsiedliśmy na nasze rumaki i udaliśmy się w stronę wypożyczalni. Proces oddania pojazdów przebiegł bezproblemowo, więc mieliśmy jeszcze cały wieczór przed nami (lot do Siem Reap z przesiadką w Bangkoku był o 8 rano, więc czasu mieliśmy AŻ NADMIAR). Postanowiliśmy udać się na kolację do knajpki ซุปกระดูกแม่โจ้ สาขาประตูเชียงใหม่ (32 Prapokkloa Rd, Tambon Phra Sing, Mueang Chiang Mai District, Chiang Mai 50200, Tajlandia). Posiłki również świetne, smaczne, świeże oraz tanie, do tego okazało się, że przypadkiem odkryliśmy najtańsze (według naszej wiedzy) piwo w centrum Chiang mai – 70 Bahtów. Po kolacji nasze kroki kierują się ku najbardziej imprezowej części miasta (zagłębie barów i klubów typowo dla turystów), tzn. w okolice baru/klubu Zoe in Yellow, jednakże w ogóle nam się tam nie podoba więc nie zatrzymując się w żadnym z barów, uciekamy stamtąd i wracamy do wcześniej poznanego baru Yoh, gdzie kolejny raz przyjemnie spędzamy czas.
Image
Jako, że lot mamy wcześnie, bo o 8 rano, koło północy uciekamy do spania, bo czeka nas pobudka na lot do Kambodży z przesiadką w Bangkoku, około 6 rano.część trzecia

Wczesna pobudka zdecydowanie nie poprawiła nam humorów, które nadszarpnięte problemami żołądkowymi po lekcji gotowania, dawały się we znaki. Całe szczęście lotnisko w Chiang Mai jest bardzo blisko centrum, więc zamówienie InDrive’a za kilkanaście złotych i dotarcie na terminal zajmuje nam niespełna 30 minut (myślę, że nawet mniej). Kolejne odruchowe czynności: taksówka-terminal-odprawa-bramki-lot-sen-lądowanie, i meldujemy się na lotnisku Don Mueang o godzinie 9.15. Samolot do Siem Reap mamy dopiero o 14.50, więc czasu mamy AŻ NADTO. Można by, tak myślę, w tym czasie zwiedzić solidnej wielkości miasto naszym tempem. Przez te 5 godzin szwędamy się dookoła lotniska szukając śniadania (kończy się na 7eleven), oraz na korzystaniu z lotniskowego internetu. Nic co mogłoby kogokolwiek zainteresować, ot zwykłe aktywności ludzi, którzy muszą jakoś zabić czas pomiędzy lotami.
Około 16 meldujemy się na lotnisku w Siem Reap, uderza nas po raz kolejny niesamowity upał, ponadto bardzo podoba nam się bryła lotniska, nawiązującego (prawdopodobnie) do historycznej, lokalnej architektury.
Przejście kontroli granicznej przebiega bardzo sprawnie, na dodatek jest czyściutko, klimatyzacja działa, wszystko doskonale zorganizowane, czego chcieć więcej. Na lotnisku czeka na nas kierowca tuktuka z hostelu Garden Village Guesthouse & Pool Bar.
2 noce dla 3 osób w pokoju 6 osobowym, kosztują nas po 22zł/noc, dodatkowo w tej cenie mamy transport z lotniska pod hostel. Cena świetna, ale sam hostel niestety bardzo brudny, plusem basen oraz transport. (dla niektórych plusem mogą być różnorakie imprezy, które się tam odbywają)
Po krótkiej pogawędce z kierowcą, pakujemy się na tuktuka i chłoniemy widoki i krajobraz, który jest całkowicie inny niż w Tajlandii czy Malezji. Jest tak jakby pusto, a zarazem jak w ulu, natomiast jeśli chodzi o pogodę to upał jest niewiarygodny, jest około 35 stopni w cieniu.
Image
Image
Image
Po dotarciu na miejsce ustalamy z naszym kierowcą, że nazajutrz ok. 6.30 odbierze nas spod hostelu i weźmie na wycieczkę do Angkor Wat, cena jeśli dobrze pamiętam to ok. 9 dolarów za osobę (nie mieliśmy się ochoty targować, naprawdę miły, porządny i prawdopodobnie uczciwy był to człowiek, a 9 dolarów za osobę za ponad 8 godzin wożenia, w dodatku zostaliśmy podrzuceni z lotniska oraz do bankomatu, to uczciwa cena według nas). Ciekawostką jest to, że większość cen podawana jest w dolarach, co więcej rozliczenia też raczej przeprowadzane są w tej walucie, my natomiast wymieniliśmy dolary na Riele ponieważ, nie chciało nam się wierzyć w słowa tuktukarza, że amerykańska waluta naprawdę wystarczy (brzmiało to jak typowy scam i naciąganie). Okazało się, że z dolarami czy bez ceny są jednakowe, a gdy istnieje potrzeba wydania reszty, to wiele razy była ona wydawana w sposób mieszany, np. kilka jednodolarówek i trochę lokalnej waluty. Więc generalnie nie ma większego sensu wymieniania pieniędzy, warto jedynie mieć mniejsze nominały w dolarach, a wszystko pójdzie gładko.
Po odebraniu łóżek, wyruszamy na miasto w poszukiwaniu jedzenia, traf pada na położoną dosłownie 300 metrów na południe od hostelu knajpkę (ulica Funky Ln), której nie sposób zidentyfikować na mapie, więc może ktoś po stołach lub zdjęciu menu, przy okazji bycia na miejscu, tam wstąpi rozpoznając ją. Ceny zwalają nas z nóg i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wiedzieliśmy, że ma być tanio i rozsądnie ale nie że aż tak. Za 2 tradycyjne dania Amok, jedno fried egg rice, 3 rumy, 3 piwa oraz 3 wody, płacimy, uwaga, uwaga: 10.75$, czyli na kurs z marca było to 46zł. Wszystko bardzo smaczne, sycące, nikt się nie zatruł (chciałbym to miejsce polecić ale jak wyżej wspomniałem, nie da się znaleźć lokalu na mapach).
Image
Image
Image
W międzyczasie kupujemy wejściówki do Angkor Wat za 37$, bilety zakupione online i taka też wersja wystarcza żeby wejść na teren kompleksu. Najedzeni, zadowoleni oraz trochę zmęczeni podróżą i upałem, postanawiamy iść do ścisłego centrum, w okolice pub street. Tam też trafiamy do różnych barów, gdzie ceny za piwo wahają się między 0.5, do maksymalnie 1$, prosty drink cola z rumem to koszt również 1$, a wiaderko z drinkiem ok.4$.
Image
W międzyczasie gramy w beer ponga
Image
bilarda
Image
oraz w Ring Toss. Ogólnie Pub Street to specyficzne miejsce, można dostać tam wszystko czego się chce (a nawet więcej), za bardzo niewiele, natomiast jako miejsce do zabawy jest w porządku, tyłka nie urywa, ale tragedii ani przesadnej patologii nie zauważamy, wszyscy są spokojni, mili i uśmiechnięci. (zarówno mieszkańcy jak i turyści)

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

dad 11 lipca 2023 23:09 Odpowiedz
Przeoczyłem wcześnie tę relację. Co do części pierwszej... poświęciłeś trochę miejsca na opisywanie nam dolegliwości, biegunek i wymiotów ;-). I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA :lol:
japonka76 12 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Fajna relacja i zdjęcia. [emoji16] Wróciły wspomnienia.I nie wiem, czy macie więcej szczęścia czy pecha. Czekam na ciąg dalszy.
elwirka 12 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
W końcu jakaś prawdziwa relacja z ludzkimi wydzielinami. A nie tylko instagramowe foty z lustrzanek i zaklinanie rzeczywistości. Czekam na więcej;-)
2catstrooper 22 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Po prostu super relacja!!!Czekam na wiecej!!!I potwierdza to moja glebo zakorzeniona paranoje, ze do niektorych krajow to, tak profilaktycznie, bez Cipro i innych specjalow zoladkowych nie jade!
tropikey 22 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
DAD napisał: I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA [emoji38]A w drugą stronę, mamy przecież Laxigen - lek na zaparcia :DZawsze, gdy jem laksę, nazwa tego leku kołacze mi się w tyle głowy. Na szczęście, póki co podobieństwo w nazwie pozostaje tylko podobieństwem w nazwie ;)
2catstrooper 28 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Relacja pierwsza klasa!!! Az zatesknilam za Hanoi i Dubajem! :)A na Malediwach na lotnisku nie dali wam szansy, zeby stanac obok, wskoczyc na telefon i poszukac hotelu? Przed zaraza, jak sie bylo milym i uprzejmym, to panowie pogranicznicy na to pozwalali. O ile mialo sie roaming w telefonie, bo z wi-fi tam, to sami wiecie jak jest.
watsky 28 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa!Niestety, gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zostaliśmy zaproszeni, razem z paroma innymi osobami, do przejścia na terminal, skąd już nie było wyjścia. (Pomimo bycia miłym i uprzejmym :cry: )