0
watsky 24 czerwca 2023 20:24
Image
Image
Image
Kolejny dzień rozpoczynamy wyjątkowo późno, bo dopiero koło 11, powodem takiego stanu rzeczy był oczywiście brak okna. Planów nie mieliśmy jakoś bardzo dużo, więc po szybkim śniadaniu w Bánh mì Vui (7 P. Hàng Da, Hàng Bông, Hoàn Kiếm, Hà Nội 100000, Wietnam) udajemy się na poszukiwanie pociągu jadącego między budynkami. Pierwszym miejscem, w które się udajemy jest oczywiście lokalizacja z mapy „Train Street”, nie tylko my chyba postąpiliśmy w ten sposób ponieważ na miejscu są tłumy. Każdy z osobna na żywo chciał się przekonać, że jest tam znak zakaz wejścia, stoi bramka, pilnowana przez wojskowego.
Image
W tym miejscu roi się od naciągaczy i taksówkarzy, którzy za „jedyne” 300,000 dongów zawiozą w „wyjątkowe miejsce” do podziwiania pociągu. Nam się to w ogóle nie podoba i idziemy pieszo około 500 metrów do miejsca, które na mapie wygląda jak potencjalnie dobry spocik do zobaczenia przejeżdżającego pociągu. Tam też nie za bardzo można wejść bo stoi pan kolejarz (niektórzy weszli), ale na spokojnie można sobie stać w bardzo dobrym miejscu nie narażając się na konflikty z prawem czy uszkodzenie ciała. Po godzinie pociąg przejeżdża, my staliśmy w praktycznie najlepszym miejscu, więc pojazd został uchwycony, tak jak na wielu popularnych blogach, bez żadnych tajnych sposobów ani włamywania się.
Image
Image
Image
Następnie udaliśmy się pod pomnik Lenina. (chciałem go zobaczyć, bo tak daleko wysuniętego na wschód jeszcze nie widziałem)
Image
Dzień zakończyliśmy pijąc egg coffee (genialny napój, nie pijam kawy ale to połączenie smakowało mi bardzo), jedząc podejrzane danie rybne oraz spacerując po francuskiej dzielnicy.
Image
Image
Image
Image
Image
Nazajutrz, jeden z kompanów uciekł do Sapy (w planach miał jeszcze 1.5 miesiąca w Azji), a my poszliśmy zobaczyć mauzoleum Ho Chi Minha. Okazało się baaaaardzo podobne do mauzoleum Lenina z Placu Czerwonego, tylko środki ostrożności dużo większe. Na wejściu zabrano nam plecaki i kamerę, w zamian dostaliśmy numerek (do zamknięcia mauzoleum było 30 minut), wiedząc że mamy mało czasu spieszyliśmy się, jednakże tłum ludzi chcących zobaczyć mumie był niebywały. Po wyjściu z drugiej strony, dobre kilkaset metrów od miejsca gdzie były nasze plecaki, rzuciliśmy się tam biegiem (byliśmy już spóźnieni). Na miejscu pracownicy już sprzątali i wejście było zamknięte, jednak oddali nam nasze bagaże, ale okazało się, że kamera jest całkowicie gdzie indziej, i że mamy iść w drugą stronę aby ją odebrać. Całe szczęście żołnierze byli bardzo mili i pomocni i po krótkiej pogawędce poszli do dziwnego budynku, w którym nie wiadomo dlaczego znalazła się nasza kamera i oddali nam ją. Pierwsza myśl? Kamera była sprawdzana, a wszystkie nagrania są usunięte. Rzeczywistość? Nic nie było usunięte, pozostało tylko milion pytań dlaczego zabrano kamerę w inne miejsce, a plecaki zostawiono tam gdzie je oddaliśmy.
Image
Image
Image
Image
Zmęczeni porannym rollercoasterem emocjonalnym, udaliśmy się autobusem na lotnisko, gdzie jeśli dobrze pamiętam około 16 mieliśmy lot do Bangkoku.
Image
Przed samym wylotem skusiliśmy się na obiad pod postacią dania Bun Cha (genialne!), które wraz z napojem kosztowało na lotnisku 10$. Tym samym rozpoczęła się 5 dniowa akcja powrót do Polski.
Image
ImageCzęść piąta

Do Bangkoku na lotnisko Suvarnabhumi docieramy szybciutko i wygodnie (trafiły nam się miejsca przy wyjściu awaryjnym, więc nareszcie nasza podróż przebiegła komfortowo), zamawiamy taksówkę z InDrive’a za ok.40 zł pod nasz hostel Lamphu House Bangkok (77 Soirambruttri Chakkrapong Rd). Pokój czysty, z klimatyzacją, w samym centrum, minusem wspólna łazienka, koszt: 142zł/2os/2noce, wiec taniutko. Najpierw jednak, zmęczeni i głodni, wstępujemy do pierwszej napotkanej knajpy na skrzyżowaniu obok naszego noclegu, traf pada na I love ThaiFood (128 Chakrabongse Rd, Talat Yot, Phra Nakhon, Bangkok 10200, Tajlandia), miejsce to okazuje się to dobrym wyborem, jedzenie bardzo smaczne, ceny rozsądne (pad thai z kurczakiem 90 bahtów), minusem długi czas oczekiwania, ale smak niweluje niedogodności. Po blisko 2 tygodniach bez Pad Thaia, byłem w siódmym niebie, bo jest to mój ulubiony posiłek w Azji, a aktualnie chyba ulubione jedzenie wszechczasów, mógłbym go jeść o każdej porze, i tak też było przez następne 24 godziny.
Image
Image
Image
Po kolacji meldujemy się w pokoju, żeby odpocząć i zażyć kąpieli, przed krótkim spacerem, który zaplanowaliśmy jako ostatnią rzecz przed snem.
Po odświeżeniu odwiedzamy Rambuttri Alley oraz 7eleven, ale jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby przetrawaić ilość bodźców, którymi zostajemy zaatakowani w okolicy. Kupujemy butelkę Hong Thong, pad thaia na drugą kolację na wynos w SomTum (bardzo przyjemne stoisko, pad thai z kurczakiem bodajże 50 bahtów, 77 Chakrabongse Rd, Chana Songkhram, Phra Nakhon, Bangkok 10200, Tajlandia) i uciekamy do pokoju zrelaksować się przed kolejnym ciężkim dniem.
Image
Khaosan Road zostawiamy celowo na następny wieczór bo mam wrażenie, że wybiłoby nam korki, gdybyśmy zobaczyli i usłyszeli to co nas tam spotkało dzień później.
Dzień rozpoczynamy późno, bo około południa (zmęczenie narasta z dnia na dzień), przed zwiedzaniem jemy śniadanie, a tak właściwie kolejne pad thaie, w knajpce obok hostelu – Geckobar (2 Chana Songkhram Alley, Chana Songkhram, Phra Nakhon, Bangkok 10200, Tajlandia) W skrócie, smaczne-tanie-bez zatrucia.
Image
Generalnie plan zwiedzania Bangkoku nie istniał, jakoś nie porwało nas to miasto podczas researchu, ani jego zabytki, więc pozwoliliśmy sobie po prostu chodzić i wejść nie do głównych atrakcji, ale tam gdzie nas ciągnęło. Przechadzając się po mieście zwiedzamy kampus Uniwersytetu Thammasat (przypadkiem), z dystansu widzimy świątynię Wat Arun, mijamy Pałac Królewski, Świątynię Wat Pho oraz Szmaragdowego Buddę.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Nie wchodzimy do tych miejsc, ciągnie nas do China Town i do szwędania się uliczkami.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Głównym punktem dnia jest Golden Mount Temple, gdzie rozpościerał się śliczny widok na miasto, a w cenie biletu otrzymujemy zimniutkie kokosy.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Po tej powierzchownej parogodzinnej przechadzce, wracamy w okolice hostelu i udajemy się na Khaosan Rd, gdzie zastajemy jedną wielką, głośną imprezę. Muzyka, kluby, narkotyki, jedzenie i huk, tak można opisać to miejsce w skrócie
Image
my natomiast mamy w planie jedzeniowe pożegnanie z Azją oraz znalezienie Duriana (kupujemy go na stoisku za 80 bahtów). Kolacje jemy w lepszej restauracji (coś nowego na tym wyjeździe) Nopparat Cuisine and Gallery (130-7 6 132 Phra Athit Rd, Chana Songkhram, Phra Nakhon, Bangkok 10200, Tajlandia), ładny wystrój, świetna obsługa i smaczne jedzenie. Ceny zdecydowanie wyższe niż w innych miejscach, ale na ostatni posiłek, naszło nas na taki lokal. Jemy pad thaia, papaya salad, fried rice i jedno dziwne danie, kwaśno słodki makaron, który przypomina z wyglądu troszeczkę tatarski czak-czak, tylko że zamiast ciasta tutaj mamy pewien rodzaj smażonego i zlepionego makaronu.

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

dad 11 lipca 2023 23:09 Odpowiedz
Przeoczyłem wcześnie tę relację. Co do części pierwszej... poświęciłeś trochę miejsca na opisywanie nam dolegliwości, biegunek i wymiotów ;-). I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA :lol:
japonka76 12 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Fajna relacja i zdjęcia. [emoji16] Wróciły wspomnienia.I nie wiem, czy macie więcej szczęścia czy pecha. Czekam na ciąg dalszy.
elwirka 12 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
W końcu jakaś prawdziwa relacja z ludzkimi wydzielinami. A nie tylko instagramowe foty z lustrzanek i zaklinanie rzeczywistości. Czekam na więcej;-)
2catstrooper 22 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Po prostu super relacja!!!Czekam na wiecej!!!I potwierdza to moja glebo zakorzeniona paranoje, ze do niektorych krajow to, tak profilaktycznie, bez Cipro i innych specjalow zoladkowych nie jade!
tropikey 22 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
DAD napisał: I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA [emoji38]A w drugą stronę, mamy przecież Laxigen - lek na zaparcia :DZawsze, gdy jem laksę, nazwa tego leku kołacze mi się w tyle głowy. Na szczęście, póki co podobieństwo w nazwie pozostaje tylko podobieństwem w nazwie ;)
2catstrooper 28 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Relacja pierwsza klasa!!! Az zatesknilam za Hanoi i Dubajem! :)A na Malediwach na lotnisku nie dali wam szansy, zeby stanac obok, wskoczyc na telefon i poszukac hotelu? Przed zaraza, jak sie bylo milym i uprzejmym, to panowie pogranicznicy na to pozwalali. O ile mialo sie roaming w telefonie, bo z wi-fi tam, to sami wiecie jak jest.
watsky 28 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa!Niestety, gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zostaliśmy zaproszeni, razem z paroma innymi osobami, do przejścia na terminal, skąd już nie było wyjścia. (Pomimo bycia miłym i uprzejmym :cry: )