0
watsky 24 czerwca 2023 20:24
Image
Image
Po dotarciu do tuktuka, spotykamy naszego kierowcę śmiejącego się z naszego kolegi do rozpuku, (my troszkę też) oraz kumpla, w stanie średnim ale wskazującym, że wszystko idzie ku dobremu.
Image
Wymordowani jak po pracy w kamieniołomie (po raz kolejny), zostajemy odwiezieni do hostelu, gdzie odpoczywamy przed wieczorną eskapadą na miasto, przez resztę popołudnia.
Image
Wieczór spędzamy w tych samych miejscach co dzień wcześniej, z tym wyjątkiem, że za namową jednego z kolegów, udajemy się na „rybki”, gdzie za 3$, przez godzinę możemy trzymać nasze stopy w akwarium z rybami i popijać piwo, które otrzymuje się w cenie. Uczucie bardzo dziwne, przez pierwsze 5-10 minut, rzekłbym straszne, niesamowite łaskotki i chęć opuszczenia tego przybytku zdecydowanie przeważała, jednakże po parunastu minutach, gdy rybki trochę ochłonęły, dało się chwilę posiedzieć bez śmiechu czy podnoszenia nóg ponad taflę wody.
Image
Image
Rano przyjeżdża po nas kierowca, który ma nas zawieźć na autobus do Phnom Penh (zakupiliśmy go w pierwszej lepszej budce na ulicy, bo był tańszy niż przez internet, w cenie był również transport z hostelu do autobusu – cena: jeśli dobrze pamiętam, 10$)
W sumie to złapaliśmy się na tym, że wsiedliśmy do przypadkowego tuktuka, do którego zaprowadził nas jegomość, rzekomo z firmy transportowej, do tego wywiózł nas daleko poza centrum Siem Reap i gonił stary, żółty autobus, do którego koniec końców zostaliśmy zapakowani, dalej nie wiedząc gdzie my tak właściwie jesteśmy, ani gdzie my tak właściwie jedziemy. (Brzmiało to jak idealna przygoda typu: porwani turyści w Kambodży) Całe szczęście wszystko co wydawało się lekko podejrzane, było dobrze zorganizowane i po blisko 7 godzinach jazdy ( w tym oczywiście przerwa w międzyczasie w przydrożnym knajpo-sklepie) meldujemy się w stolicy Kambodży.
Image
Image
Image
Przedmieścia Phnom Penh nie napawają optymizmem, wszędzie wala się sporo śmieci, a i zabudowa pozostawia sporo do życzenia, jednakże bliżej centrum krajobraz zmienia się diametralnie. Po około dwukilometrowym spacerze przez centrum, podziwianiu zabudowy, wielu zdziwieniach skąd tyle tutaj Maybachów, Bentley'ów, Rolls Royce'ów, Lexusów i Mercedesów oraz piekleniu się, że chodniki nie mogą spełniać swojej funkcji przez wszędobylskie samochody oraz skutery, docieramy do miejsca, w którym spędzimy dwie najbliższe noce, tzn. do White Corner Hotel (309zł/2 noce/3 osoby + śniadanie). Hotel znajduje się kilometr od Stadionu Olimpijskiego i 3 kilometry od Pałacu Królewskiego, czysty, klimatyzacja działa, śniadanie w formie bufetu, internet szybki, zdecydowanie można go polecić, tym bardzie, że cena niesamowicie niska.
Image
Image
Jako że dzień praktycznie się już kończył, każdy przeprowadził pranie ubrań oraz samego siebie, i udaliśmy się na kolację. Traf pada na restaurację 11 Mini Kitche Hotpot (Street 360, Phnom Penh 12000, Kambodża), gdzie za 2 hotpoty, z 3 napojami płacimy 15 dolarów. Wszystko smaczne, świeże, czyste i bez rewelacji żołądkowych, polecamy. Wieczorem szybkie soju i udajemy się do spania, pełni wrażeń i wyczerpani.
Image
Kolejny dzień zaczyna się nieciekawie, zatrucie z Angkor Wat u jednego z kolegów nie chce przejść, więc udaje się on do apteki i na cały dzień zostaje w hotelu (kupuje kambodżański stoperan, który okazuje się naprawdę solidny).
Image
Nasza dwójka natomiast, ma w planie zwiedzić stolicę Kambodży. Pierwszym przystankiem jest położone nieopodal hotelu Tuol Sleng, czyli muzeum ludobójstwa w byłym więzieniu prowadzonym przez Czerwonych Khmerów. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dość wysoka cena 10$ dolarów, która skutecznie nas odstrasza, i kieruje do kolejnego miejsca, tzn. Choeung Ek, inaczej Pól Śmierci.
Image
Image
Image
Nie decydujemy się na zwiedzanie muzeum ludobójstwa, ponieważ uważamy, że ciekawszym i ważniejszym miejscem są pola, więc bierzemy tuktuka za 8$ w obie strony i udajemy się na obrzeża. Za 3$ kupujemy bilety (6$ z audio przewodnikiem) i w ciszy zwiedzamy to przerażające miejsce. Ciężko mi cokolwiek na ten temat powiedzieć, każdy zapewne zna historię Kambodży za rządów Czerwonych Khmerów, więc niech ta historia, która jest ogólnodostępna, posłuży za opis uczuć i przeżyć, których nam dostarczyło to miejsce. Wszystko jest bardzo dobrze opisane po angielsku, więc nie ma problemu, z tym aby dogłębnie poznać historię tego miejsca, jak i kraju.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Spędzamy tam około 1.5 godziny i lekko przygnębieni i zamyśleni udajemy się naszym tuktukiem pod Pałac Królewski. Pałac Królewski, którego nie dane było nam zwiedzić, ponieważ dokładnie w tym momencie odbywał się tam szczyt na linii Kambodża-Malezja, więc zamknięty był on na 4 spusty. Chcąc nie chcąc odbywamy zatem dłuższy spacer po reprezentacyjnej okolicy, pierwszy raz w życiu widzimy rzekę Mekong
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
obiad spożywamy w knajpie Sinan (# 19D Street 172 Sangkat Chey Chum Neas, 12206, Kambodża) Ceny wyższe niż gdzie indziej (w końcu znajdujemy się w ścisłym centrum) ale nadal było to ok. 3-4 dolary za posiłek z napojem.
Image
Pojedzeni i niewystarczająco zmęczeni, udajemy się w ogromnym skwarze w kilkukilometrowy spacer do hotelu, mijając po drodze Orussey Market oraz Stadion Olimpijski, gdzie robimy zakupy w jakimś luksusowym hipermarkecie (Lidl przy tym to sklep dla biedaków), wybieramy soju, wodę i małe przekąski i idziemy odpoczywać, ponieważ rano czeka nas autobus do Wietnamu (zakupiony przez internet za ok. 25$), w którym na niedobór atrakcji narzekać nie będziemy.
Image
Image
Image
Image
Image
ImageCzęść czwarta

Zielony autobus wiezie nas do Ho Chi Minh we w miarę rozkładowym czasie, tj. 6 godzin, przejście granicy pieszo, króciutka odprawa i wsiadamy do autobusu już w Wietnamie.
Image
Image
Image
O 18 meldujemy się w centrum miasta i kierujemy swoje kroki do Grandma Lu – Banh Mi, Coffee & Hostel (41 Đ. Cô Bắc, Phường Cầu Ông Lãnh, Quận 1, Thành phố Hồ Chí Minh 700000, Wietnam), gdzie za 21zł/os mamy nocleg. Miejsce czyste, dość wygodne, każdy ma swoją „kapsułę”, w dobrej lokalizacji, a co najważniejsze w recepcji jest knajpka z Banh Mi. Ponadto gdy potrzebujemy przechować bagaż po wymeldowaniu możemy to zrobić, a nawet pozwolono nam wziąć prysznic i podładować telefony.
Meldujemy się w hostelu i pytamy gdzie można wymienić walutę ponieważ nie widzieliśmy żadnego kantoru, pomimo dość długiego spaceru. Okazuje się, że nie ma ich zbyt dużo więc udajemy się we wskazane miejsce, gdzie po bardzo dobrym kursie wymieniono nam dolary. Następnie kolega z problemami żołądkowymi udał się do bezpiecznego McDonaldsa, a nasza dwójka miała ochotę na zupę Pho i zimne piwo, więc wstąpiliśmy do pierwszej z brzegu restauracji, która okazała się dość droga (zupa ok. 100,000 dongów + 40,000 za piwo 330ml), jako że nie jedliśmy prawie 12 godzin, nie mieliśmy oporów żeby zamówić ciut za drogie, jak na ceny wietnamskie jedzenie. Było ono smaczne, ale nie lepsze niż street food, który testowaliśmy w kolejnych dniach. Po kolacji udaliśmy się do hostelu celem odpoczynku, jednakże poznajemy pewnego Holendra, z którym wychodzimy na miasto, w okolice Bui Vien Street. No, dzieje się tam, muzyka gra głośno, zewsząd atakują nas nagabywacze oraz panie i panowie chcący nas wepchnąć do lokali, my natomiast przechodzimy do końca i siadamy już w spokojnym rejonie, gdzie ludzi jest dużo mniej, muzyka jest cichsza i gdzie można porozmawiać. Ceny piwa wahają się między 20,000 a 50,000 dongów, więc bardzo rozsądnie, nie trzeba się w ogóle wysilać, raczej i tak trafia się na miejsca w dolnych granicach tychże widełek. Po paru zwiedzonych miejscach wracamy do hostelu, bo rano czeka nas zwiedzanie miasta, a wieczorem gwóźdź wietnamskiego programu, ale o tym później.
Image
Image
Image
Image
Image
Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

dad 11 lipca 2023 23:09 Odpowiedz
Przeoczyłem wcześnie tę relację. Co do części pierwszej... poświęciłeś trochę miejsca na opisywanie nam dolegliwości, biegunek i wymiotów ;-). I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA :lol:
japonka76 12 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Fajna relacja i zdjęcia. [emoji16] Wróciły wspomnienia.I nie wiem, czy macie więcej szczęścia czy pecha. Czekam na ciąg dalszy.
elwirka 12 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
W końcu jakaś prawdziwa relacja z ludzkimi wydzielinami. A nie tylko instagramowe foty z lustrzanek i zaklinanie rzeczywistości. Czekam na więcej;-)
2catstrooper 22 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Po prostu super relacja!!!Czekam na wiecej!!!I potwierdza to moja glebo zakorzeniona paranoje, ze do niektorych krajow to, tak profilaktycznie, bez Cipro i innych specjalow zoladkowych nie jade!
tropikey 22 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
DAD napisał: I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA [emoji38]A w drugą stronę, mamy przecież Laxigen - lek na zaparcia :DZawsze, gdy jem laksę, nazwa tego leku kołacze mi się w tyle głowy. Na szczęście, póki co podobieństwo w nazwie pozostaje tylko podobieństwem w nazwie ;)
2catstrooper 28 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Relacja pierwsza klasa!!! Az zatesknilam za Hanoi i Dubajem! :)A na Malediwach na lotnisku nie dali wam szansy, zeby stanac obok, wskoczyc na telefon i poszukac hotelu? Przed zaraza, jak sie bylo milym i uprzejmym, to panowie pogranicznicy na to pozwalali. O ile mialo sie roaming w telefonie, bo z wi-fi tam, to sami wiecie jak jest.
watsky 28 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa!Niestety, gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zostaliśmy zaproszeni, razem z paroma innymi osobami, do przejścia na terminal, skąd już nie było wyjścia. (Pomimo bycia miłym i uprzejmym :cry: )