No dobitkę w pokoju próbujemy duriana (całkiem smaczny i nie śmierdzi aż tak jak można było to sobie wyobrazić czytając relacje ludzi w internecie) Bangkok nie porwał nas, był głośny, niezbyt ładny i tłoczny, zdecydowanie ciekawsze było m.in. Kuala Lumpur czy Ho Chi Minh, nie żałuję tego, że ominęliśmy część atrakcji, które były opisywane jako OBOWIĄZKOWE, jestem usatysfakcjonowany z tego co zobaczyłem i myślę, że nic by mojej oceny nie zmieniło. Rano z lotniska Don Muang mamy lot na Malediwy Malediwy, które są jedną wielką niewiadomą, wcisnęliśmy je tam trochę na siłę, chcą zobaczyć co się stanie. Zasady są jakie są, trzeba mieć hotel i lot powrotny. Z tym drugim problemu nie było, jednakże nie chcieliśmy kupować hotelu, bo po co, będąc tam 10 godzin, postanowiliśmy spróbować dostać się na Malediwy zgrywając durni, i na tym też się przejechaliśmy. Odmówiono nam wejścia, i musieliśmy spędzić 10 godzin na malediwskim lotnisku, które przypomina dworzec PKS w mieście powiatowym, a na dodatek jest bardzo drogie, i za 2 posiłki na osobę wychodzi nas prawie 40 dolarów. Z perspektywy czasu, wyszło że lepszym pomysłem byłby najtańszy hotel/hostel, których ceny wahały się w okolicach 40-60 dolarów/2 osoby, dzięki któremu moglibyśmy szybko zwiedzić stolicę, zjeść coś w normalnej cenie, a co najważniejsze odpocząć i się umyć. Po fakcie każdy mądry, więc płacąc więcej za posiłki na lotnisku niż za hotel z jedzeniem na mieście w stolicy, zmęczeni, brudni, znudzeni (darmowe wifi jest tylko przez 2 godziny), po 10 godzinach wsiadamy do samolotu lecącego do Abu Zabi. Plan na Dubaj był morderczy, biorąc pod uwagę, że od wylotu z Hanoi ciągle jesteśmy w ruchu i nie mamy kiedy porządnie odpocząć, cieszę się, że siłą woli przetrwaliśmy. Poniżej plan na pierwszy poranek w Emiratach: -przylot do Abu Zabi ok. 2 rano -autobus do Dubaju (1h jazdy) -dotarcie do IBN Battuta Bus Station o 3 rano -śniadanie w pobliskim całodobowym McDonaldsie i chodzenie w kółko, po okolicy oraz galerii handlowej, aż na zegarkach wybije 7.30 -7.30 odbiór spod randomowego hotelu przez terenówkę z wykupionej wycieczki na pobliską pustynię -do 13 atrakcje -14 meldunek w hotelu na drugim końcu miasta Tak w skrócie wyglądał nasz poranek w Emiratach. 32 godziny bez snu, brudni i zmęczeni, stawiamy się na wycieczce zorganizowanej przez Dream Journey Tourism, gdzie za 40$ mamy transport, jazdę na wielbłądzie, jazdę po wydmach i sandboarding. O 7.30 zostajemy odebrani przez miłego kierowcę i zmierzamy na południowy wschód od Dubaju. Po 40 minutach docieramy do pierwszego stopu, gdzie czeka na nas jazda wielbłądem (nie podobała nam się, źle się czuliśmy siedząc na tym zwierzaku), wizyta w sklepiku (kupujemy tragiczne jakościowo arafatki) i dla chętnych możliwość przejażdżki buggy (nie ma chętnych). Całość zajmuje około godzinę, po czym zostajemy zabrani na jazdę po wydmach. Początkowo jazda jest spokojna i nie robi większego wrażenia, po paru minutach jednak, wszystko obraca się przeciwko mnie i ledwo daje radę wysiedzieć do końca. Problem ze mną jest taki, że nie korzystam z wesołych miasteczek, karuzel, rollercoasterów itd. ponieważ robi mi się niedobrze, okazało się, że szybka jazda podczas której nie do końca jestem w stanie zlokalizować górę i dół, działa na mnie podobnie, i bardzo szybko zaczyna mnie mdlić i ledwo dotrzymuje do pauzy na wydmie. Na wydmie, na której mamy okazję porobić sobie zdjęcia, spróbować jazdy na sandboardzie i dla chętnych zrobić zdjęcia z orłem. Tego rodzaju atrakcje jak sandboard uderzają w moje gusta więc w tym aspekcie jestem zadowolony. Około 13 wracamy do miasta, a mnie już do samego końca, aż do powrotu do Dubaju, mdli i zlewa zimny pot podczas jazdy. Niestety nasz kierowca nie dał się namówić na podwózkę pod nasz hotel znajdujący się na drugim końcu miasta, więc ponownie lądujemy na IBN Battuta Bus Station, skąd metrem, które okazuje się autonomiczne, (bilet dzienny kosztuje ok. 20zł) jedziemy do hotelu: Premier Inn Dubai Al Jaddaf (Culture Village Al Jaddaf, Bur Dubai, Dubai, United Arab Emirates), który kosztuje nas 350zł/2os/2noce. Hotel znajduje się w nowobudowanej dzielnicy, 3 stacje metra od starego Dubaju, 9 stacji do Burdż Khalify. Według nas warto, cena bardzo dobra, czysto, schludnie, basen na dachu, wszystko czego potrzebowaliśmy do 2 dniowego odpoczynku po bardzo ciężkich dniach. Zmęczeni nie na żarty dotaczamy się do hotelu, gdzie o 15 kładziemy się na chwilkę (w planie mamy popołudniowe zwiedzanie starego Dubaju). Zmęczenie jednak okazuje się na tyle duże, że budzimy się, uwaga, uwaga o 21… Nie pozostaje nam nic innego jak pójść na kolację do lokalnej restauracji Eat Max Restaurant (Al Jaddaf - Dubai - Zjednoczone Emiraty Arabskie), jest tam wiele kuchni w szczególności z państw, z których pochodzą imigranci w Emiratach. Zamawiamy mix grill dla 2 osób z hummusami, warzywami, frytkami, chlebkami, sosami oraz wspaniałą herbatą karak, która zostaje jednym z moich ulubionych napoi. Za cały obiad dla dwóch osób płacimy ledwie 80zł, i zadowoleni oraz przejedzeni wracamy do hotelu. Dziwią nas trochę opinie w Google, ledwie 3.7, według nas bez dwóch zdań można dać 5 gwiazdek. Po kolacji nie pozostało nam nic innego niż iść dalej spać, aby mieć siłę na zwiedzanie głównych atrakcji Dubaju w dniu kolejnym. Dzień rozpoczynamy od śniadania, tzn. od próby zjedzenia śniadania, ponieważ podczas zamówienia dowiadujemy się, że jest Ramadan. Koniec końców dostajemy jakieś jedzenie (większości z menu nie było), ale na wynos, więc musimy wrócić do hotelu aby je zjeść, bo nie za bardzo było gdzie usiąść na powietrzu. Trochę spóźnieni względem planu, jedziemy do starego Dubaju. W skrócie? Przypominało nam to park miniatur w Zatorze, praktycznie żadnych śladów życia, poza paroma stoiskami z pamiątkami, poza tym po uliczkach hulał wiatr, a same budynki były jakieś takie za ładne i sami nie wiemy czy były prawdziwe, czy zbudowane niedawno, pod turystów. Następnie spacerem wzdłuż Dubai Creek zmierzamu ku stacji metra Al Ghubaiba Metro skąd jedziemy pod Dubai Frame. Budowla ciekawa, ładna, ale do teraz zachodzimy w głowę, skąd robione były zdjęcia zamieszczane w internecie, bo nasze, jak widać poniżej, robione naprzeciw Dubai Frame, nijak mają się tych umieszczanych w sieci. Przyznać jednak trzeba, że stojąc pod tym budynkiem robi on wrażenie, tak jak i park u podnóża Dubai Frame. Parę przystanków dalej przechodząc, a tak właściwie przejeżdżając ruchomym chodnikiem, przez Dubai Mall, mamy okazję podziwiać Burdż Khalifę. Prawdopodobnie crème de la crème Dubaju, na szczyt nie wyjeżdżamy zniechęceni opiniami, oraz tym, że widok z góry nie powala. Sam wieżowiec? Niesamowicie to jest wielkie! O gro mnia ste! Przez palące słońce ciężko było nawet dostrzec czubek. Okolica dopieszczona, czysta, wszystko tak idealne jak tylko można sobie wyobrazić, w końcu jesteśmy pod najwyższym budynkiem na świecie, prawda? Nie wiem czy jest to najładniejszy wieżowiec jaki w życiu widziałem, ale na pewno jego ogrom przytłacza, i parę razy zadaje sobie człowiek pytanie, czy to coś naprawdę ma ponad 800 metrów? Na podwieczorek jedziemy monorailem na stację The Pointe, skąd rozpościera się widok na hotel Atlantis, cena 15 dirhamów w dwie strony. Widoczek znany z sieci i telewizji odhaczony, 15 minutowy spacer również, więc szybko stamtąd uciekamy, bo przytłacza nas lekko ilość Rosjan, są ich tam setki, praktycznie cały monorail, którym przyjechaliśmy, to my i tabuny Rosjan. Nie lubimy przebywać w miejscach gdzie są tłumy, więc dla odmiany zmierzamy ku ostatniej atrakcji – Dubai Marina. Tam oczywiście też spotykamy tysiące ludzi, ale za to widoki fajniejsze, więc chwilę przechadzamy się podziwiając to co powstało na pustyni.
Przeoczyłem wcześnie tę relację. Co do części pierwszej... poświęciłeś trochę miejsca na opisywanie nam dolegliwości, biegunek i wymiotów
;-). I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA
:lol:
Po prostu super relacja!!!Czekam na wiecej!!!I potwierdza to moja glebo zakorzeniona paranoje, ze do niektorych krajow to, tak profilaktycznie, bez Cipro i innych specjalow zoladkowych nie jade!
DAD napisał: I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA [emoji38]A w drugą stronę, mamy przecież Laxigen - lek na zaparcia
:DZawsze, gdy jem laksę, nazwa tego leku kołacze mi się w tyle głowy. Na szczęście, póki co podobieństwo w nazwie pozostaje tylko podobieństwem w nazwie
;)
Relacja pierwsza klasa!!! Az zatesknilam za Hanoi i Dubajem!
:)A na Malediwach na lotnisku nie dali wam szansy, zeby stanac obok, wskoczyc na telefon i poszukac hotelu? Przed zaraza, jak sie bylo milym i uprzejmym, to panowie pogranicznicy na to pozwalali. O ile mialo sie roaming w telefonie, bo z wi-fi tam, to sami wiecie jak jest.
Dziękuję za miłe słowa!Niestety, gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zostaliśmy zaproszeni, razem z paroma innymi osobami, do przejścia na terminal, skąd już nie było wyjścia. (Pomimo bycia miłym i uprzejmym
:cry: )
No dobitkę w pokoju próbujemy duriana (całkiem smaczny i nie śmierdzi aż tak jak można było to sobie wyobrazić czytając relacje ludzi w internecie)
Bangkok nie porwał nas, był głośny, niezbyt ładny i tłoczny, zdecydowanie ciekawsze było m.in. Kuala Lumpur czy Ho Chi Minh, nie żałuję tego, że ominęliśmy część atrakcji, które były opisywane jako OBOWIĄZKOWE, jestem usatysfakcjonowany z tego co zobaczyłem i myślę, że nic by mojej oceny nie zmieniło.
Rano z lotniska Don Muang mamy lot na Malediwy
Malediwy, które są jedną wielką niewiadomą, wcisnęliśmy je tam trochę na siłę, chcą zobaczyć co się stanie. Zasady są jakie są, trzeba mieć hotel i lot powrotny. Z tym drugim problemu nie było, jednakże nie chcieliśmy kupować hotelu, bo po co, będąc tam 10 godzin, postanowiliśmy spróbować dostać się na Malediwy zgrywając durni, i na tym też się przejechaliśmy. Odmówiono nam wejścia, i musieliśmy spędzić 10 godzin na malediwskim lotnisku, które przypomina dworzec PKS w mieście powiatowym, a na dodatek jest bardzo drogie, i za 2 posiłki na osobę wychodzi nas prawie 40 dolarów. Z perspektywy czasu, wyszło że lepszym pomysłem byłby najtańszy hotel/hostel, których ceny wahały się w okolicach 40-60 dolarów/2 osoby, dzięki któremu moglibyśmy szybko zwiedzić stolicę, zjeść coś w normalnej cenie, a co najważniejsze odpocząć i się umyć.
Po fakcie każdy mądry, więc płacąc więcej za posiłki na lotnisku niż za hotel z jedzeniem na mieście w stolicy, zmęczeni, brudni, znudzeni (darmowe wifi jest tylko przez 2 godziny), po 10 godzinach wsiadamy do samolotu lecącego do Abu Zabi.
Plan na Dubaj był morderczy, biorąc pod uwagę, że od wylotu z Hanoi ciągle jesteśmy w ruchu i nie mamy kiedy porządnie odpocząć, cieszę się, że siłą woli przetrwaliśmy. Poniżej plan na pierwszy poranek w Emiratach:
-przylot do Abu Zabi ok. 2 rano
-autobus do Dubaju (1h jazdy)
-dotarcie do IBN Battuta Bus Station o 3 rano
-śniadanie w pobliskim całodobowym McDonaldsie i chodzenie w kółko, po okolicy oraz galerii handlowej, aż na zegarkach wybije 7.30
-7.30 odbiór spod randomowego hotelu przez terenówkę z wykupionej wycieczki na pobliską pustynię
-do 13 atrakcje
-14 meldunek w hotelu na drugim końcu miasta
Tak w skrócie wyglądał nasz poranek w Emiratach.
32 godziny bez snu, brudni i zmęczeni, stawiamy się na wycieczce zorganizowanej przez Dream Journey Tourism, gdzie za 40$ mamy transport, jazdę na wielbłądzie, jazdę po wydmach i sandboarding. O 7.30 zostajemy odebrani przez miłego kierowcę i zmierzamy na południowy wschód od Dubaju. Po 40 minutach docieramy do pierwszego stopu, gdzie czeka na nas jazda wielbłądem (nie podobała nam się, źle się czuliśmy siedząc na tym zwierzaku), wizyta w sklepiku (kupujemy tragiczne jakościowo arafatki) i dla chętnych możliwość przejażdżki buggy (nie ma chętnych).
Całość zajmuje około godzinę, po czym zostajemy zabrani na jazdę po wydmach. Początkowo jazda jest spokojna i nie robi większego wrażenia, po paru minutach jednak, wszystko obraca się przeciwko mnie i ledwo daje radę wysiedzieć do końca. Problem ze mną jest taki, że nie korzystam z wesołych miasteczek, karuzel, rollercoasterów itd. ponieważ robi mi się niedobrze, okazało się, że szybka jazda podczas której nie do końca jestem w stanie zlokalizować górę i dół, działa na mnie podobnie, i bardzo szybko zaczyna mnie mdlić i ledwo dotrzymuje do pauzy na wydmie.
Na wydmie, na której mamy okazję porobić sobie zdjęcia, spróbować jazdy na sandboardzie i dla chętnych zrobić zdjęcia z orłem. Tego rodzaju atrakcje jak sandboard uderzają w moje gusta więc w tym aspekcie jestem zadowolony.
Około 13 wracamy do miasta, a mnie już do samego końca, aż do powrotu do Dubaju, mdli i zlewa zimny pot podczas jazdy.
Niestety nasz kierowca nie dał się namówić na podwózkę pod nasz hotel znajdujący się na drugim końcu miasta, więc ponownie lądujemy na IBN Battuta Bus Station, skąd metrem, które okazuje się autonomiczne, (bilet dzienny kosztuje ok. 20zł) jedziemy do hotelu: Premier Inn Dubai Al Jaddaf (Culture Village Al Jaddaf, Bur Dubai, Dubai, United Arab Emirates), który kosztuje nas 350zł/2os/2noce. Hotel znajduje się w nowobudowanej dzielnicy, 3 stacje metra od starego Dubaju, 9 stacji do Burdż Khalify. Według nas warto, cena bardzo dobra, czysto, schludnie, basen na dachu, wszystko czego potrzebowaliśmy do 2 dniowego odpoczynku po bardzo ciężkich dniach.
Zmęczeni nie na żarty dotaczamy się do hotelu, gdzie o 15 kładziemy się na chwilkę (w planie mamy popołudniowe zwiedzanie starego Dubaju). Zmęczenie jednak okazuje się na tyle duże, że budzimy się, uwaga, uwaga o 21… Nie pozostaje nam nic innego jak pójść na kolację do lokalnej restauracji Eat Max Restaurant (Al Jaddaf - Dubai - Zjednoczone Emiraty Arabskie), jest tam wiele kuchni w szczególności z państw, z których pochodzą imigranci w Emiratach. Zamawiamy mix grill dla 2 osób z hummusami, warzywami, frytkami, chlebkami, sosami oraz wspaniałą herbatą karak, która zostaje jednym z moich ulubionych napoi. Za cały obiad dla dwóch osób płacimy ledwie 80zł, i zadowoleni oraz przejedzeni wracamy do hotelu. Dziwią nas trochę opinie w Google, ledwie 3.7, według nas bez dwóch zdań można dać 5 gwiazdek. Po kolacji nie pozostało nam nic innego niż iść dalej spać, aby mieć siłę na zwiedzanie głównych atrakcji Dubaju w dniu kolejnym.
Dzień rozpoczynamy od śniadania, tzn. od próby zjedzenia śniadania, ponieważ podczas zamówienia dowiadujemy się, że jest Ramadan. Koniec końców dostajemy jakieś jedzenie (większości z menu nie było), ale na wynos, więc musimy wrócić do hotelu aby je zjeść, bo nie za bardzo było gdzie usiąść na powietrzu. Trochę spóźnieni względem planu, jedziemy do starego Dubaju. W skrócie? Przypominało nam to park miniatur w Zatorze, praktycznie żadnych śladów życia, poza paroma stoiskami z pamiątkami, poza tym po uliczkach hulał wiatr, a same budynki były jakieś takie za ładne i sami nie wiemy czy były prawdziwe, czy zbudowane niedawno, pod turystów.
Następnie spacerem wzdłuż Dubai Creek zmierzamu ku stacji metra Al Ghubaiba Metro skąd jedziemy pod Dubai Frame. Budowla ciekawa, ładna, ale do teraz zachodzimy w głowę, skąd robione były zdjęcia zamieszczane w internecie, bo nasze, jak widać poniżej, robione naprzeciw Dubai Frame, nijak mają się tych umieszczanych w sieci. Przyznać jednak trzeba, że stojąc pod tym budynkiem robi on wrażenie, tak jak i park u podnóża Dubai Frame.
Parę przystanków dalej przechodząc, a tak właściwie przejeżdżając ruchomym chodnikiem, przez Dubai Mall, mamy okazję podziwiać Burdż Khalifę. Prawdopodobnie crème de la crème Dubaju, na szczyt nie wyjeżdżamy zniechęceni opiniami, oraz tym, że widok z góry nie powala. Sam wieżowiec? Niesamowicie to jest wielkie! O gro mnia ste! Przez palące słońce ciężko było nawet dostrzec czubek. Okolica dopieszczona, czysta, wszystko tak idealne jak tylko można sobie wyobrazić, w końcu jesteśmy pod najwyższym budynkiem na świecie, prawda? Nie wiem czy jest to najładniejszy wieżowiec jaki w życiu widziałem, ale na pewno jego ogrom przytłacza, i parę razy zadaje sobie człowiek pytanie, czy to coś naprawdę ma ponad 800 metrów?
Na podwieczorek jedziemy monorailem na stację The Pointe, skąd rozpościera się widok na hotel Atlantis, cena 15 dirhamów w dwie strony. Widoczek znany z sieci i telewizji odhaczony, 15 minutowy spacer również, więc szybko stamtąd uciekamy, bo przytłacza nas lekko ilość Rosjan, są ich tam setki, praktycznie cały monorail, którym przyjechaliśmy, to my i tabuny Rosjan.
Nie lubimy przebywać w miejscach gdzie są tłumy, więc dla odmiany zmierzamy ku ostatniej atrakcji – Dubai Marina. Tam oczywiście też spotykamy tysiące ludzi, ale za to widoki fajniejsze, więc chwilę przechadzamy się podziwiając to co powstało na pustyni.