0
watsky 24 czerwca 2023 20:24
Image
Image
Image
Rano śniadanie jemy w knajpce w recepcji, gdzie za najdroższą i największą bagietkę płacimy 35,000 dongów, jedzenie pyszne, świeże i szybko podane, na dodatek na recepcji otrzymujemy jakieś talony do wykorzystania (później okaże się, że na darmowe jajko sadzone, ale zawsze coś). Najedzeni i gotowi do eksploracji udajemy się nad rzekę Sai Gon, gdzie czekają na nas ładne widoki na drugą stronę miasta, co więcej nabrzeże jest bardzo zadbane, proludzkie i do tego są zraszacze więc można się nieco ochłodzić. Można skorzystać z tramwaju wodnego, z którego my nie korzystamy, ale myślę, że jakbym był drugi raz, to był skorzystał.
Image
Image
Image
Image
Następnie udajemy się obejrzeć pomnik Ho Chi Minha, ratusz z czasów kolonizacji francuskiej oraz kolonialną salę koncertową i centrum baletu. Okolica ratusza sprawia świetne wrażenie, wszystko jest zadbane, w ładnym stylu bez kiczu. Jeśli można powiedzieć, że Francuzi zostawili po sobie w Wietnamie coś dobrego, to na pewno są to piękne kolonialne budynki oraz bagietki.
Image
Image
Image
Image
W międzyczasie zatrzymujemy się na chwilę ochłody w pierwszej lepszej kawiarence (upał się wzmaga więc po paru krokach jesteśmy zlani potem od stóp do głów), gdzie wlatuje kawa i cola.
Image
Image
Kolejnym miejsce, które odwiedzamy jest XIX wieczny budynek poczty, oczywiście z czasów kolonizacji, gdzie zaopatrujemy się w magnesy (mimo niezrozumienia przez niektórych współtowarzyszy podróży, lubię je zbierać i ledwo mieszczą się na lodówce), zaraz obok mamy możliwość zobaczenia Katedry Notre Dame w wydaniu Wietnamskim (jakieś podobieństwo na pewno można tam znaleźć).
Ostatnim miejscem, które chcemy odwiedzić, a tak naprawdę chyba najważniejszym punktem, jest Muzeum Wojny Wietnamskiej i Wojen Indochińskich. Po drodze mijamy Pałac Zjednoczenia i po chwili stajemy u bram muzeum.
Image
Image
Już zza płotu widzimy, że zdecydowanie nas to zainteresuje, więc czem prędzej kupujemy bilety (40,000 dongów) i meldujemy się w środku. Od razu możemy pooglądać zdobycze wietnamskiej armii pod postacią samolotów, helikopterów i czołgów. Szczerze, nie wiem sam co mam myśleć na ten temat. Nie robiłem w środku zdjęć, bo byłem zbyt zajęty czytaniem i pochłanianiem obrazów, natomiast niektóre rzeczy, których tam się dowiedziałem lub zobaczyłem (tygrysie klatki), a których nie byłem wcześniej świadom, lekko zbiły mnie z tropu. Moją główną myślą po wyjściu z muzeum było: czy naprawdę warto było wysyłać na śmierć na drugi koniec świata prawie 60 tysięcy własnych obywateli, a 150 tysięcy skazać na kalectwo, do tego wydać 150 miliardów dolarów, w imię wyimaginowanych celów i problemów oraz bycia wielkim bratem, podczas gdy własnym obywatelom, bardziej przydałyby się te zasoby, które zostały zużyte na wojnę w Wietnamie? Kto w ogóle się na to zgodził? Odpowiedzi na te pytania nie mam, o zbrodniach na cywilach nie wspomnę.
Image
Image
Image
Image
Image
Resztę popołudnia spędziliśmy na włóczeniu się po mieście, spróbowaliśmy trzciny cukrowej oraz wietnamskiego McDonaldsa (o ironio). Plecaki przez cały dzień przechowaliśmy na recepcji hostelu, gdzie wieczorem pozwolono nam się umyć oraz naładować telefony, przed zbliżającą się podróżą pociągiem do Hanoi.
Image
Image
Image
Image
Pociąg odjeżdżał o 20:55 z Ga Sai Gon, więc na spokojnie zrobiliśmy sobie zakupy na podróż i udaliśmy się na miejsce taksówką za kilkanaście złotych. (nie raz jeździło się w poradziceji pociągami więc wszystko było dla nas jasne, potem okazało się, że nawet pociąg jest produkcji radzieckiej więc czuliśmy się jak w domu)
Bilety kupiliśmy miesiąc wcześniej przez internet na stronie pośrednika. Na stronie pośrednika ponieważ nasze karty nie przechodziły przez bramkę płatności Kolei Wietnamskich, więc byliśmy zmuszeni zapłacić 60,000 dongów prowizji od jednego biletu. Miejsca mieliśmy w przedziale 4 osobowym, 2 dolne (1,213,000 + 60,000 dongów za miejsce ) i 1 górne (1,113,000 + 60,000 dongów za miejsce).
Po wejściu do przedziału uderza nas niesamowity chłód, klimatyzacja działa baaaaardzo mocno, a na dodatek nie da się jej wyłączyć. Ja śpię w spodenkach, skarpetkach i kominie na szyi, więc naprawdę musiało być zimno.
Doświadczeni wieloma podróżami pociągiem, i znając ten rodzaj wschodniego pociągu, czujemy się jak w domu. Wiemy gdzie jest samowar, toaleta i jak wszystko funkcjonuje podczas takiej 33 godzinnej podróży. Żywimy się zabranymi ze sobą bagietkami Banh Mi, zupkami chińskimi i przekąskami, w międzyczasie testujemy wódkę Hanoi (która podczas prób organoleptycznych okazuje się bardzo delikatna, co wynika z jej małej mocy), a gdy kończy nam się zapas jedzenia odwiedzamy stoiska na stacjach kolejowych. Z głodu i pragnienia nie da się umrzeć, wszystko działa tak jak powinno, no może poza tym, że wagon restauracyjny nie jest taki jak być powinien.
Image
Image
Image
Jeśli chodzi o krajobraz za oknem, bo to przecież najważniejsza rzecz podczas tej przejażdżki pociągiem, to zmienia się on diametralnie co chwile, tak jak i pogoda. Z miejskiego, zmienia się w pola ryżowe, potem wjeżdżamy w dżunglę i góry, by następnie przemierzać wybrzeże Morza Południowochinśkiego. W międzyczasie pogoda z upalnych ponad 30 stopni, zmienia się w deszczowe i ciężkie 20 parę. Przejazd pociągiem przez gęsty las w górach (dosłownie drzewa ocierały się o okna), a potem nagły wyjazd i jazda wzdłuż wybrzeża, robi świetne wrażenie, to było dokładnie to czego można było oczekiwać. Ja jestem usatysfakcjonowany tą podróżą, może nie jest to kaliber Kolei Transsyberyjskiej, ale na pewno nie jest to też kolej na Helu.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Po 33 godzinach, o 6 rano, meldujemy się w pochłoniętym w półmroku Hanoi, gdzie na dodatek siąpi delikatny deszczyk.
Image
Problem jaki mamy to, że meldunek w hotelu jest dopiero za 8 godzin, a my nie mamy się gdzie podziać. (Hanoi Charming House – 195zł/3os/2noce, cena dobra, ale na pewno nie był to przybytek, który ma cokolwiek wspólnego z charming, w pokoju nie było okien, do tego w łazience był karaluch, a wszystko było brudne i zatęchłe, ale było się gdzie przespać więc nie ma co narzekać)
Image
Image
Image
Image
Image
Co więc zrobiliśmy mając tyle czasu i czując kapuśniaczek nad głową? Oczywiście poszliśmy zwiedzać pieszo. Pierwszym przystankiem (i w sumie jedynym tego poranka) było Hoan Kiem Lake, które pokryte mgłą wyglądało bardzo tajemniczo i interesująco. Nie mniej interesująco było na brzegu, gdzie o 7 rano setki ludzi, starych i młodych, kobiet i mężczyzn, tańczyło, gimnastykowało się i po prostu ruszało, jedni bez muzyki, sami na uboczu, inni w grupach, z głośną muzyką do pewnego rodzaju choreografii. Nie powiem lekko nas to zaskoczyło, ale było to urocze i ciekawe, że tak wcześnie masa ludzi wyszła na ulice i po prostu ćwiczyła i tańczyła. My w tym czasie chłonęliśmy widoki stolicy Wietnamu (która była całkiem inna niż Ho Chi Minh) i czekaliśmy aż jedyny w okolicy McDonalds się otworzy, żebyśmy mogli cokolwiek zjeść i skorzystać z toalety.
Image
Image
Image
Image
Po około 2 godzinach spędzonych w tym amerykańskim przybytku, stwierdziliśmy, że jest ledwie 10 z groszem, jesteśmy nieprawdopodobnie zmęczeni (kolejny raz chciałoby się powiedzieć, jak po pracy w kamieniołomie) i poszliśmy do naszego hoteliku, sprawdzić czy aby nie da się niczego zrobić, żeby zameldować się wcześniej. Traf chciał, że nasz pokój był już wolny, posprzątany, i za darmo pani pozwoliła nam zameldować się 4 godziny przed czasem. (do tego załatwiliśmy sobie pranie do odbioru dzień później, które nie dość, że kosztowało parę złotych, to przyszło wyprasowane i poskładane w kosteczkę) Fortuna po raz kolejny nam sprzyjała, więc korzystając z okazji, umyliśmy się, przespaliśmy i co najważniejsze odpoczęliśmy, tak żeby wieczorem mieć siłę wyjść i pozwiedzać okolicę.
Jako, że w pokoju nie było okna, to trochę nam się wszystko przeciągnęło, więc z dosłownego zwiedzania wyszły nici. Pozostało błąkanie się nocnymi ulicami stolicy, zjedzenie zupki i znalezienie Bia Hoi. Pierwszą część wieczoru spędziliśmy w Quán Bia Hơi Nam Còi (11 Đường Thành, Cửa Đông, Hoàn Kiếm, Hà Nội, Wietnam). 3 zupy, 3 paczki orzeszków oraz 6 Bia Hoi, kosztowało około 220,000 dongów. (pewnie każdego to ciekawi, Bia Hoi kosztuje od 6,000 do 15,000 dongów, średnio około 10,000). Po kolacji udaliśmy się na dalsze poszukiwania Bia Hoi, które okazało się może i nieprzyzwoicie tanie, ale za to w smaku jak woda i do tego praktycznie bez alkoholu, nie zostaliśmy fanami.

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

dad 11 lipca 2023 23:09 Odpowiedz
Przeoczyłem wcześnie tę relację. Co do części pierwszej... poświęciłeś trochę miejsca na opisywanie nam dolegliwości, biegunek i wymiotów ;-). I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA :lol:
japonka76 12 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Fajna relacja i zdjęcia. [emoji16] Wróciły wspomnienia.I nie wiem, czy macie więcej szczęścia czy pecha. Czekam na ciąg dalszy.
elwirka 12 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
W końcu jakaś prawdziwa relacja z ludzkimi wydzielinami. A nie tylko instagramowe foty z lustrzanek i zaklinanie rzeczywistości. Czekam na więcej;-)
2catstrooper 22 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Po prostu super relacja!!!Czekam na wiecej!!!I potwierdza to moja glebo zakorzeniona paranoje, ze do niektorych krajow to, tak profilaktycznie, bez Cipro i innych specjalow zoladkowych nie jade!
tropikey 22 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
DAD napisał: I jak ledwo się wykaraskałeś to poszedłeś do restauracji o nazwie Laksa, która o ironio po śląsku znaczy... BIEGUNKA [emoji38]A w drugą stronę, mamy przecież Laxigen - lek na zaparcia :DZawsze, gdy jem laksę, nazwa tego leku kołacze mi się w tyle głowy. Na szczęście, póki co podobieństwo w nazwie pozostaje tylko podobieństwem w nazwie ;)
2catstrooper 28 lipca 2023 05:08 Odpowiedz
Relacja pierwsza klasa!!! Az zatesknilam za Hanoi i Dubajem! :)A na Malediwach na lotnisku nie dali wam szansy, zeby stanac obok, wskoczyc na telefon i poszukac hotelu? Przed zaraza, jak sie bylo milym i uprzejmym, to panowie pogranicznicy na to pozwalali. O ile mialo sie roaming w telefonie, bo z wi-fi tam, to sami wiecie jak jest.
watsky 28 lipca 2023 12:08 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa!Niestety, gdy wszystko wyszło na jaw, od razu zostaliśmy zaproszeni, razem z paroma innymi osobami, do przejścia na terminal, skąd już nie było wyjścia. (Pomimo bycia miłym i uprzejmym :cry: )