Na lotnisko jedzie się około 10-15 minut. Zawoziła mnie ta sama kobieta, która też przyjechała po mnie, kiedy wylądowałem na wyspie. Oczywiście jej misją jest także odebrać nowych turystów i zawieźć ich do hotelu. Dlatego też musi ona około 30 minut poczekać na lotnisku, aż samolot Numei wyląduje. Na szczęście wszystko odbywa się o czasie. Boarding jest od razu z głównej hali, skąd idziemy pieszo do samolotu.
Największym plusem tych, krótkich i dosyć drogich lotów (bo taki round trip, jaki ja odbywam kosztuje w najtańszej taryfie około 300 złotych), są fantastyczne widoki. Uwielbiam podziwiać te malutkie wysepki z góry. Po 20 minutach lądujemy w stolicy. Niestety pogoda słaba – pada i jest pochmurnie. Ależ mam pecha!
Idę do informacji turystycznej zapytać się o dojazd do centrum, a dalej do hotelu Hilton Noumea La Promenade Residences, gdzie mam zarezerwowany na dzisiaj nocleg. Wybrałem go głównie licząc na wczesny check in i bardzo dobre położenie na południu od miasta, gdzie jest rafa koralowa i bardzo ładne wybrzeże. Ale tutaj wszystko poszło źle. Po pierwsze w informacji pani mówi mi o autobusie numer 70 i następnie 50, którymi powinienem dojechać do celu. Oczywiście okazuje się, że ten pierwszy w ogóle nie jeździ z pod lotniska, bo jest tutaj tylko numer 21 (naiwny nie wsiadam do pierwszego, a kolejny jedzie po 30 minutach). Po dotarciu do centrum przesiadka wcale nie jest taka oczywista, bo po pierwsze żaden numer 50 nie jeździ, a po drugie to trzeba jechać innym autobusem z przystanku, który jest jakieś 200 metrów dalej. Okay, zorientowałem się w tym wszystkim już sam, nie pytając nikogo z miejscowych, bo to raczej by mi nie pomogło.
Do hotelu dojeżdżam po godzinie 12. Na zewnątrz leje deszcz, przez co całe miasteczko prezentuje się raczej mało atrakcyjnie. W recepcji dowiaduję się, że wszystkie pokoje są zajęte i check in dopiero od 15, czyli standardowo. Nie pomaga tutaj status Diamond. Muszę odczekać, więc zasiadam sobie w recepcji i zabijam czas pracując na laptopie. Pokój jest gotowy o 14:30, a dokładniej apartament, do którego przyznano mi upgrade. Proszę także o pomoc w transporcie na lotnisko dnia kolejnego (lot mam już o 8:25) oraz o szansę na przygotowanie śniadania, bo nie zdążę go rano zjeść. Tutaj recepcjonistka staje na wysokości zadania, bowiem transfer zostaje zamówiony (ta sama firma co poprzednio jechałem), a śniadanie zostaje mi przyniesione do pokoju około godziny 20.
Wspominane mieszkanie, które miałem do dyspozycji na tę noc, znajdowało się w budynku obok. Składało się ono z salonu z aneksem kuchennym, sypialni, tarasu łazienki i toalety. Spokojnie zmieściłyby się tutaj cztery osoby. Jedyny plus taki, że miałem komfortowe warunki w czasie, kiedy na dworze lał deszcz i nie było sensu się stąd ruszać. Niestety tak było do końca dnia, a nawet dalej rano, więc praktycznie straciłem jeden dzień w Nowej Kaledonii. Sytuacja jednak nie była zależna ode mnie. Trzeba będzie tutaj wrócić
;)
Spać poszedłem bardzo późno, a budzik dzwonił już o godzinie 5, ponieważ 20 minut później miał przyjechać shuttle bus do recepcji. Szybko zjadłem coś na śniadanie i poszedłem oddać kartę od pokoju. Razem ze mną jechał jeszcze jeden hotelowy gość, jak się później okazało pasażer klasy biznes tego samego rejsu, którym ja leciałem. Po drodze podjechaliśmy jeszcze do dwóch innych hoteli po inne osoby i dalej już prosto na lotnisko międzynarodowe, które jak Wam mówiłem jest około 50 km od centrum. Na miejscu nie było prawie nikogo, więc po bilet podszedłem bez kolejki. Poprosiłem tylko o miejsce przy oknie (liczyłem na fajne widoki), a dodatkowo dostałem rząd awaryjny.
Ponownie podróżowałem liniami Aircalin, które mają właśnie swoją siedzibę w Numei. Ponownie same pozytywne wrażenia. Obsługa była bardzo sympatyczna i uśmiechnięta, boarding przebiegał sprawnie, lot odbył się zgodnie z rozkładem, a w czasie rejsu podano smaczne śniadanie.
Dzień dobry słoneczne Sydney! Na Ciebie zawsze można liczyć?Mam nadzieję, że Was totalnie nie zanudziłem?
:roll:
Jeżeli nie, to jedziemy dalej - już końcówka!
;)
Lądowanie w Sydney aż 40 minut przed rozkładowym czasem, ale długie kołowanie i oczekiwanie na wolny rękaw sprawia, że z samolotu wychodzimy tuż przed 12 w południe. To największe miasto Australii wita mnie genialną pogodą. Jest 28 stopni, bezchmurne niebo i ten fantastyczny klimat. Mogę tutaj operować wieloma tego typu epitetami za co przepraszam, ale po prostu uwielbiam Sydney, byłem tutaj już kilka razy i każdy, nawet najkrótszy pobyt wspominam doskonale. To prawdziwa perełka, za którą już tęsknię… Ale podobne emocje towarzyszą mi w związku z Melbourne.
Tym powyżej polecę jutro do Singapuru
:)
Zgodnie ze wskazówkami na forum idę do kiosku i kupuję kartę OPAL, żeby skorzystać z transportu miejskiego. Wychodzę z lotniska i w sumie chcę iść na autobus 400, ale jest tak przyjemnie, że stwierdzam, że na stację Mascot pójdę spacerem. Trasa może nie jest zbytnio malownicza, ale mija mi bardzo przyjemnie. Obserwuję cały czas startujące tutaj samoloty – rzeczywiście ma to miejsce z bardzo dużą częstotliwością i robi niesamowite wrażenie, tym bardziej, kiedy przechodzi się pod takim startującym gigantem. Aż przypomniał mi się pobyt na St. Marteen, kiedy jeszcze lądował tam 747 KLMu.
Po dotarciu na stację Mascot, przechodzę przez bramki i od razu do pociągu. Wielkie plakaty pokazują, że dojazd z lotniska do centrum zajmuje kilkanaście minut. I rzeczywiście tak jest po chwili jesteśmy już na stacji Central, a po następnych 10 minutach wysiadam na Circular Quay. Ah, ten moment, kiedy pociąg wjeżdża na stację i po prawej stronie widzisz dwa symbole Sydney: Operę i Harbour Bridge.
Wychodzę ze stacji i od razu czuję ten niepowtarzalny klimat tego miasta. Odchodzę kawałek, żeby móc podziwiać te drapacze chmur, a pomiędzy nimi kolonialne domy i kamienice. Nieprawdopodobne połączenie, które tworzy wspaniałą panoramę miasta. Plecak nie jest jednak sprzymierzeńcem długich spacerów, więc, pomimo że jeszcze nie ma godzinnych check in to idę do hotelu, który przecież jest 100 metrów stąd. Tak, jak zwykle zatrzymuję się w Intercontinental Sydney. Niestety obiekt ten kosztuje już 60k punktów za noc, ale pomimo długiej analizy nie znalazłem żadnego hotelu sieciowego, który byłby na takim poziomie jak IC. Może macie jakieś swoje rekomendacje z Accora czy któryś z Hiltonów? Z tego co się zorientowałem to niestety ich położenie jest zdecydowanie mniej atrakcyjne niż mojego ulubieńca z IHG.
Kolejka do zakwaterowania nie jest zbyt długa, a dodatkowo dla Gold, Platinum i Ambasadorów jest wydzielone stanowisko, dzięki czemu nie czekam praktycznie ani chwili. Jak zwykle bardzo sympatyczna rozmowa, bez pośpiechu i na pełnym luzie pomimo poważnego charakteru tego obiektu. Kto tu przyjedzie już od początku powinien czuć się dobrze, prawie jak w domu. Chwilę rozmawiam o moich poprzednich pobytach tutaj, o swojej podróży i takie tam. Dowiaduję się także, że hotel jest w 100% zabookowany i ostatnio to praktycznie standard, więc jeżeli ktoś planuje tutaj pobyt to zdecydowanie powinien zrobić rezerwację z wyprzedzeniem. Mój pokój znajduje się na 26 piętrze na narożniku. Jest przestronny, z obfitym minibarem (dodatkowo płatnym), ekspresem do kawy, ale przede wszystkim bardzo wygodnym łóżkiem.
Nawet z basenu hotelowego jest tutaj fajny widok
;)
Chcę jednak jak najbardziej wykorzystać czas w mieście więcej idę na spacer. Docieram pod Operę, czyli miejsca, z którego jest świetny widok na most na zatoce, który nazywany jest „wieszakiem” z uwagi na swój kształt. Na jego górne przęsła wchodzą codziennie śmiałkowie przywiązani linami, co jest jedną z atrakcji miasta. Ja niestety ze swoim lękiem przestrzeni chyba bym tego nie zrobił. Most robi piorunujące wrażeni z bliska, bo wtedy widzimy jaki jest ogromny. To oczywiście nie Golden Gate, ale i tak szacunek dla jego konstruktorów.
Nabrzeże, czyli popularne Quays to drugie centrum Sydney, a może nawet pierwsze. To właśnie ta dzielnica nadaje tępo całemu miastu. Można tutaj podziwiać codziennie potężne wycieczkowce, które przypływają z całego świata. Są też mniejsze, które opływają zatokę i pozwalają mieszkańcom szybko przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi brzegami. Statków jest tak dużo, że trzeba sporo wyczekać, żeby zrobić zdjęcie Opery bez przepływającej łajby na pierwszym planie. Kiedy byłem tutaj niespełna dwa lata temu, to wybrałem się w taki rejs i trzeba przyznać, że pozwala na uzyskanie idealnego widoku na miasto, wręcz pocztówkowego. Po zatoce, bardziej w oddali pływają też motorówki, żaglówki i promy. Można też zobaczyć hydroplan.
Przechodzę przez port, żeby znaleźć się w okolicy hotelu Hyatt i dalej idę pod most. Tutaj znowu jest idealny widok na Operę. Na moście nie byłem nigdy wcześniej, więc idę w tym kierunku. Okazuje się, że wejście tam wcale nie jest takie proste – muszę zrobić spore kółko, żeby dostać się na schody. Harbour Bridge jest bardzo pozabezpieczany – wszędzie widać drut kolczasty, kamery i kraty. Do tego liczni ochraniarze. Nie jest to może najwyższy punkt widokowy, ale też robi wrażenie.
Kiedy zbliża się godzina 18 idę z powrotem do hotelu, żeby zjeść kolację w moim ulubionym saloniku. Dlaczego? Z kilku względów, przede wszystkim z uwagi na spektakularny widok na zatokę, doskonałe jedzenie i sympatyczną obsługę. To właśnie sprawia, że Intercontinental Club jest miejscem wręcz idealnym dla mnie do spędzenia czasu. Oczywiście zanim coś tutaj zjem przyglądam się panoramie miasta, która zapiera dech w piersiach. Z góry możemy zobaczyć tę fantastyczną równowagę pomiędzy parkami, skwerami i ogrodami botanicznymi, czyli po prostu zielenią, a zabudowaniami. Do tego te liczne zatoczki, skały i bardzo ciekawie ukształtowany brzeg (co idealnie widać z okien samolotu).
Ja pierdziu! Przepraszam, ale nic bardziej elokwentnego mi do głowy nie przychodzi
:DPlanowałem coś w tym duchu na lato b.r., ale sprawa musi poczekać do następnego roku. Wygląda na to, że znowu się będę na Tobie wzorować, tak jak to już raz miało miejsce
;) Różnice w trasie na pewno będą (ot, choćby brak Hawajów), ale widzę też dużo podobieństw. W każdym razie, szykuje się lektura obowiązkowa
:DPowodzenia!Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
"...24 loty w 19 dni"."Moja podróż rozpoczęła się godzinę temu, jestem już w pociągu do Krakowa, gdzie spędzę jeden dzień przed lotem Dubaju. O dalszym przebiegu będę Was informował w relacji live, którą tym postem zaczynam"Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
A ja wrzucając jakieś składaki RTW gdzie było po 10-12 lotów w 3 tygodnie, zmiana miejsca co 2-3 dni myślałem po co ja to wrzucam? Przecież i tak nikt tak nie lata. O jak bardzo się myliłem. Ale to dobrze, będę pamiętał, że są ludzi, którzy mają dwa dni na miejscu i jazda dalej
:lol:
Mój hopper zostal anulowany. Takiego maila dostalem przed 1h
:( jestem w NY i musze szybko cos wymyslic, nie wiem co ugram z United. Lot mial byc pojutrze. Wysłane z mojego SM-J730F przy użyciu Tapatalka
hejJa to blondynka jestem i nie znam sie na kierunkach, poleciales do Dubaju a jestes w NYC?
:)Pytam, bo za kilka dni bede w NYC i moze popoludniowa kawa?
:)
Blondynka?! To autor relacji blondynem jest zapewne, bo taki niekonsekwentny... Najpierw leci na wschód, a potem na zachód. Chyba że to celowe zagranie, by trzymać czytelników w napięciu. W sumie, to mu się udało. Ja śledzę relację z zapartym tchem;-)
Ja z mapki to rozumiem tak: KTW AUH (DXB) NYC ORD ... Czyli poleciał do Dubaju, a stamtąd bezpośrednio do Stanów. Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
@Yossarian niestety nie, ja w HNL moge być maksymalnie 1 dzień
;) inaczej posypie się reszta lotów.@radwar dla czytelności nie zaznaczyłem DWC, do którego leciałem z KTW
;)@elwirka ciemny blondyn
;) napięcie rośnie (czytaj poniżej)@Antia tak, akurat tyle miałem mil, że idealnie starczyło mi na biznes Etihadu do NYC, a lot do Dubaju to taki jakby pozycjonujący
;) PS. Właśnie zepsuł się mój samolot (zasilanie) i zostałem przebukowany na bezpośredni rejs do Honolulu z Nowego Jorku. Jaka jest obecnie najdłuższa krajówka na świecie, wie ktoś?
przemos74 napisał:-- 17 Mar 2018 12:39 -- PS. Właśnie zepsuł się mój samolot (zasilanie) i zostałem przebukowany na bezpośredni rejs do Honolulu z Nowego Jorku. Jaka jest obecnie najdłuższa krajówka na świecie, wie ktoś? Jeśli wierzyć linkowi, to Francja wygrywa dzięki terytoriom zamorskim:http://weekendblitz.com/top-10-longest- ... the-world/
oj tak, C w A380 EY jest rewelacyjne, choć to, że w toalecie brakuje kubeczków do płukania paszczy (a jednocześnie lokalizacja kranu wymaga ekwilibrystyki, by nabrać wody na dłonie, czy wprost do owej paszczy) nieco psuje wrażenie... Ale co tam, i tak przeleciałbym się jeszcze raz
:)Pytanie tylko, czy da się to teraz rezerwować za mile inne, niż z ich własnego programu? Ja załapałem się jeszcze w ramach TopBonusa.
Ze środkowego miejsca w Wizzie do biznesu Etihadu. Z 5 gwiazdkowego InterContinentala w Dubaju do 6-osobowych dormów w Honolulu. Czyli mówiąc krótko klasyczna podróż @przemos74
:lol:
ostatnie czego tutaj potrzeba to kolejne wpisy extra wow super itdja jednak nie moglem sie powstrzymac, imponuje mi w Twojej relacjito czego nie mozna kupic za pieniadze, a wiec niesamowita swobodaz jaka rozwiazujesz pojawiajace sie problemuy, przemieszczasz na lotniskach, miedzy lotniskiem a miastem, badz po samych metropoliachObywatel Świata
:)P.S. relacja absolutnie zajeb!@#$%^
Podróż mega zajebi***, tylko pozazdrościć bo niestety dla mnie taka wyprawa może pozostać w sferze marzeń.Czekam na kolejne wpisy, kolejne dni podróży.
@peta dziękuję, kiedyś też tak myślałem, a dzisiaj spokojnie ją realizuję, więc wszystkie marzenia można spełnić:)@correos dziękuję, bardzo miłe to co piszesz.@Legion1 dzięki!
:)@madziaro obecnie mam ze sobą: Galaxy J5 2017, Canona 700D z obiektywem EF 24-105 f/4.0L IS USM i kamerkę Xiaomi Yi 4K@SJK komentarz miazga!
:D a będzie jeszcze gorzej niż w tym hostelu
:D i ale nie wiem czy lepiej niż w tym IC
;)
Na Oahu taksówkarze są wyjątkowo wyluzowani - kilka lat temu jak jechałem na lotnisko też przyjechał prawie z godzinnym opóźnieniem i był zdziwiony że się niepokoiliśmy ;-p
Takie relacje sprawiają, że głupio mi patrzeć na moje podróże na pokładach FR czy tam innym W6! Świetna sprawa, kolejna piękna wyprawa. Piękne zdjęcia.
Podziękowałem, bo sporo informacji o Seulu przyda mi się w czasie layoveru w październiku. Teraz widzę, że zamiast niecałych 9 h mogłem może jednak wziąć ok. 14 h. Trzeba się będzie mocniej sprężyć i pewnie z tego i owego zrezygnować... Gdybyś miał coś sobie odpuścić z tego, co widziałeś w Seulu, co by to było?Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
kolejna super relacja, pozazdrościć. W zbieraniu mil i punktów jestem jednak przeciętniakiem. Wiem jedynie, że można sobie kupić status Hhonors na ebay
:D
Podziwiam, połowę nie rozumiem o co chodzi w tej relacji
8-)
;)
;)
;)
;)
:lol:
:lol:
:lol: te saloniki, szybkie odprawy, zmiany biletów, ubery, taksówki, mile, upgreaty......
:oops:
:oops: Podziwiam, ogląda się zdjęcia i czyta
;)
;) fantasycznie!!!
@tropikey , zatrzymaj sie kiedys w Seulu na pare dni, tak na pare godzin to mozna liznac jakis palac, niewiele wiecej. Conrad w Seulu jest bardzo dobry
:-) Bede w Korei za tydzien i musialam cwiczyc silna wole, zeby go nie zarezerwowac, tylko jechac w teren zwiedzac. @przemos74 a juz sie zastanawialam gdzie Cie wcielo, bo dawno nie bylo relacji. Spodobal mi sie pomysl z Island Hopper, bede miala na oku promocje na tej trasie, chociaz ja bym chciala zatrzymac sie gdzies po drodze.
@tropikey pewnie odpuściłbym muzeum, bo reszta naprawdę ciekawa i warta odwiedzenia. @adamgrzyb, @bozenak dzięki
:)@Aga_podrozniczka nic się nie zmieniło, tylko trudno się zmobilizować do relacji live;) W Seulu kolejka na jakieś 5 minut, ale przylot był ok. 6 rano.
Nurtuje mnie pytanie @przemos74 czy po takich kilku RTW będziesz umiał/chciał tak na tydzień wczasów do Bułgarii/Chorwacji pojechać, czy też już nie ma odwrotu i człowiek pragnie tylko takich wyjazdów i nie wyobraża sobie innych
:-).
@greg1291 hehe, wczasy w Bułgarii czy Chorwacji są także fajną opcją, chociaż mi trudno wysiedzieć na tyłu czy poleżeć dłużej niż godzinę na plaży
;) w tym wypadku to już wszystko zależy od towarzystwa, sam bym nie leciał.
Stary, inspirujesz ogromnie !Kolejna wyprawa i kolejna lepa na karczycho
:lol: Tak patrze sobie na Twój "przebieg" i zastanawiam się, co nam zaserwujesz zdobywając pierwszy milion
:D
@przemos74 mój komentarz nie będzie oryginalny, ale jednak nie da się przejść obok kolejnej Twojej relacji obojętnie
:) Tyle marzeń i świetnych pomysłów na jednej trasie - to chyba będzie moje ulubione 'Twoje RTW'
:D
Mi od zawsze budynek opery kojarzy się z hełmami hiszpańskich konkwistadorów (patrząc od strony ogrodów). A z boku, faktycznie - nic innego jak żaglowiec
:)Ten Intercontinental zaiste świetnie położony. Nie to, co mój 57 Hotel z ostatniego pobytu
:D Czy dobrze rozumiem, że te 60 tys. punktów IHG to stawka za podstawowy pokój, a Ty dostałeś upgrade i dostęp do saloniku na podstawie statusu w IHG?
@tropikey dokładnie tak, ale zgłosiłem taką prośbę już sporo wcześniej. Mają w historii już moje pobyty w tym obiekcie i zawsze zostawiłem rzetelną opinię o moich doświadczeniach. Czy to był upgrade to nie wiem, bo pokój praktycznie taki sam jak podstawowy (to, że narożnikowy to nie robi praktycznie żadnej różnicy w tym przypadku). Dostęp do saloniku obecnie nie jest osiągalny nawet za gotówkę - nie ma po prostu wolnych miejsc, więc jeżeli ktoś chciałbym ta spędzić czas to jedyną drogą jest zarezerwować od razu odpowiednią kategorię pokoju.
Ciekawe, czy to kwestia tego, że się spieszyłeś przy robieniu zdjęć nowej 1. klasy w SQ, czy też z nią faktycznie jest coś nie tak, ale w mojej ocenie wygląda jak fragment gabinetu I sekretarza jakiegoś komitetu wojewódzkiego PZPR
:D C prezentuje się 100 razy lepiej. Będę na to polował przy "najbliższej" podróży za mile (czyli dopiero w 2019
:( ).
Przypomniałem sobie jeszcze, że miałem delikatnie zwrócić uwagę, że przy kosztach budowy MBS chyba Ci się przecinek omsknął: "56, miliarda dolarów" (kurczę, ale się dziś czepiam
:D ).
@Don_Bartoss tylko robiąc relacje live z Somalii masz szansę startować w konkursie na relacje roku
:P Szkoda,ze to juz koniec. Nastepny, razem poczekam jak na netflixie na cały sezon ^^
oskiboski napisał:@Don_Bartoss tylko robiąc relacje live z Somalii masz szansę startować w konkursie na relacje roku
:PMasz niewątpliwie rację i tę zasadę zdaje się zauważać tworzący się zespół naszych forumowych śmiałków tutaj:somalia-tanio-1340-pln-z-kijowa,232,117925
:)
Hmmm, szalona podróż i organizacja doprawdy godna podziwu, mógłbyś prowadzić wykłady w temacie jak dotrzeć na lotnisko i nie spóźnić się na kilkadziesiąt kolejnych lotów
;)Co do samego pomysłu podróży to mam trochę mieszane uczucia. Ta trasa i tempo kojarzy mi się tak: Mam pudełko pralinek, podobno pysznych, mogę polizać każdą ale zjeść żadnej. I nawet jeśli wcześniej niektóre już jadłam to pytanie gdzie jest mój orzeszek nie dawałoby mi spokoju
;)Ale zakładam że tak właśnie lubisz. Gratulacje bo na pewno jesteś jednym z niewielu i to na pewno fajne uczucie.
Rewelacja, to jest dopiero przygoda! Podziwiam Cię za zdolność operowania tymi wszystkimi programami lojalnościowym, bo ich ilość jest naprawdę duża. Też uważam, że powinieneś robić z tego szkolenia
:lol:
Na lotnisko jedzie się około 10-15 minut. Zawoziła mnie ta sama kobieta, która też przyjechała po mnie, kiedy wylądowałem na wyspie. Oczywiście jej misją jest także odebrać nowych turystów i zawieźć ich do hotelu. Dlatego też musi ona około 30 minut poczekać na lotnisku, aż samolot Numei wyląduje. Na szczęście wszystko odbywa się o czasie. Boarding jest od razu z głównej hali, skąd idziemy pieszo do samolotu.
Największym plusem tych, krótkich i dosyć drogich lotów (bo taki round trip, jaki ja odbywam kosztuje w najtańszej taryfie około 300 złotych), są fantastyczne widoki. Uwielbiam podziwiać te malutkie wysepki z góry. Po 20 minutach lądujemy w stolicy. Niestety pogoda słaba – pada i jest pochmurnie. Ależ mam pecha!
Idę do informacji turystycznej zapytać się o dojazd do centrum, a dalej do hotelu Hilton Noumea La Promenade Residences, gdzie mam zarezerwowany na dzisiaj nocleg. Wybrałem go głównie licząc na wczesny check in i bardzo dobre położenie na południu od miasta, gdzie jest rafa koralowa i bardzo ładne wybrzeże. Ale tutaj wszystko poszło źle. Po pierwsze w informacji pani mówi mi o autobusie numer 70 i następnie 50, którymi powinienem dojechać do celu. Oczywiście okazuje się, że ten pierwszy w ogóle nie jeździ z pod lotniska, bo jest tutaj tylko numer 21 (naiwny nie wsiadam do pierwszego, a kolejny jedzie po 30 minutach). Po dotarciu do centrum przesiadka wcale nie jest taka oczywista, bo po pierwsze żaden numer 50 nie jeździ, a po drugie to trzeba jechać innym autobusem z przystanku, który jest jakieś 200 metrów dalej. Okay, zorientowałem się w tym wszystkim już sam, nie pytając nikogo z miejscowych, bo to raczej by mi nie pomogło.
Do hotelu dojeżdżam po godzinie 12. Na zewnątrz leje deszcz, przez co całe miasteczko prezentuje się raczej mało atrakcyjnie. W recepcji dowiaduję się, że wszystkie pokoje są zajęte i check in dopiero od 15, czyli standardowo. Nie pomaga tutaj status Diamond. Muszę odczekać, więc zasiadam sobie w recepcji i zabijam czas pracując na laptopie. Pokój jest gotowy o 14:30, a dokładniej apartament, do którego przyznano mi upgrade. Proszę także o pomoc w transporcie na lotnisko dnia kolejnego (lot mam już o 8:25) oraz o szansę na przygotowanie śniadania, bo nie zdążę go rano zjeść. Tutaj recepcjonistka staje na wysokości zadania, bowiem transfer zostaje zamówiony (ta sama firma co poprzednio jechałem), a śniadanie zostaje mi przyniesione do pokoju około godziny 20.
Wspominane mieszkanie, które miałem do dyspozycji na tę noc, znajdowało się w budynku obok. Składało się ono z salonu z aneksem kuchennym, sypialni, tarasu łazienki i toalety. Spokojnie zmieściłyby się tutaj cztery osoby. Jedyny plus taki, że miałem komfortowe warunki w czasie, kiedy na dworze lał deszcz i nie było sensu się stąd ruszać. Niestety tak było do końca dnia, a nawet dalej rano, więc praktycznie straciłem jeden dzień w Nowej Kaledonii. Sytuacja jednak nie była zależna ode mnie. Trzeba będzie tutaj wrócić ;)
Spać poszedłem bardzo późno, a budzik dzwonił już o godzinie 5, ponieważ 20 minut później miał przyjechać shuttle bus do recepcji. Szybko zjadłem coś na śniadanie i poszedłem oddać kartę od pokoju. Razem ze mną jechał jeszcze jeden hotelowy gość, jak się później okazało pasażer klasy biznes tego samego rejsu, którym ja leciałem. Po drodze podjechaliśmy jeszcze do dwóch innych hoteli po inne osoby i dalej już prosto na lotnisko międzynarodowe, które jak Wam mówiłem jest około 50 km od centrum. Na miejscu nie było prawie nikogo, więc po bilet podszedłem bez kolejki. Poprosiłem tylko o miejsce przy oknie (liczyłem na fajne widoki), a dodatkowo dostałem rząd awaryjny.
Ponownie podróżowałem liniami Aircalin, które mają właśnie swoją siedzibę w Numei. Ponownie same pozytywne wrażenia. Obsługa była bardzo sympatyczna i uśmiechnięta, boarding przebiegał sprawnie, lot odbył się zgodnie z rozkładem, a w czasie rejsu podano smaczne śniadanie.
Dzień dobry słoneczne Sydney! Na Ciebie zawsze można liczyć?Mam nadzieję, że Was totalnie nie zanudziłem? :roll:
Jeżeli nie, to jedziemy dalej - już końcówka! ;)
Lądowanie w Sydney aż 40 minut przed rozkładowym czasem, ale długie kołowanie i oczekiwanie na wolny rękaw sprawia, że z samolotu wychodzimy tuż przed 12 w południe. To największe miasto Australii wita mnie genialną pogodą. Jest 28 stopni, bezchmurne niebo i ten fantastyczny klimat. Mogę tutaj operować wieloma tego typu epitetami za co przepraszam, ale po prostu uwielbiam Sydney, byłem tutaj już kilka razy i każdy, nawet najkrótszy pobyt wspominam doskonale. To prawdziwa perełka, za którą już tęsknię… Ale podobne emocje towarzyszą mi w związku z Melbourne.
Tym powyżej polecę jutro do Singapuru :)
Zgodnie ze wskazówkami na forum idę do kiosku i kupuję kartę OPAL, żeby skorzystać z transportu miejskiego. Wychodzę z lotniska i w sumie chcę iść na autobus 400, ale jest tak przyjemnie, że stwierdzam, że na stację Mascot pójdę spacerem. Trasa może nie jest zbytnio malownicza, ale mija mi bardzo przyjemnie. Obserwuję cały czas startujące tutaj samoloty – rzeczywiście ma to miejsce z bardzo dużą częstotliwością i robi niesamowite wrażenie, tym bardziej, kiedy przechodzi się pod takim startującym gigantem. Aż przypomniał mi się pobyt na St. Marteen, kiedy jeszcze lądował tam 747 KLMu.
Po dotarciu na stację Mascot, przechodzę przez bramki i od razu do pociągu. Wielkie plakaty pokazują, że dojazd z lotniska do centrum zajmuje kilkanaście minut. I rzeczywiście tak jest po chwili jesteśmy już na stacji Central, a po następnych 10 minutach wysiadam na Circular Quay. Ah, ten moment, kiedy pociąg wjeżdża na stację i po prawej stronie widzisz dwa symbole Sydney: Operę i Harbour Bridge.
Wychodzę ze stacji i od razu czuję ten niepowtarzalny klimat tego miasta. Odchodzę kawałek, żeby móc podziwiać te drapacze chmur, a pomiędzy nimi kolonialne domy i kamienice. Nieprawdopodobne połączenie, które tworzy wspaniałą panoramę miasta. Plecak nie jest jednak sprzymierzeńcem długich spacerów, więc, pomimo że jeszcze nie ma godzinnych check in to idę do hotelu, który przecież jest 100 metrów stąd. Tak, jak zwykle zatrzymuję się w Intercontinental Sydney. Niestety obiekt ten kosztuje już 60k punktów za noc, ale pomimo długiej analizy nie znalazłem żadnego hotelu sieciowego, który byłby na takim poziomie jak IC. Może macie jakieś swoje rekomendacje z Accora czy któryś z Hiltonów? Z tego co się zorientowałem to niestety ich położenie jest zdecydowanie mniej atrakcyjne niż mojego ulubieńca z IHG.
Kolejka do zakwaterowania nie jest zbyt długa, a dodatkowo dla Gold, Platinum i Ambasadorów jest wydzielone stanowisko, dzięki czemu nie czekam praktycznie ani chwili. Jak zwykle bardzo sympatyczna rozmowa, bez pośpiechu i na pełnym luzie pomimo poważnego charakteru tego obiektu. Kto tu przyjedzie już od początku powinien czuć się dobrze, prawie jak w domu. Chwilę rozmawiam o moich poprzednich pobytach tutaj, o swojej podróży i takie tam. Dowiaduję się także, że hotel jest w 100% zabookowany i ostatnio to praktycznie standard, więc jeżeli ktoś planuje tutaj pobyt to zdecydowanie powinien zrobić rezerwację z wyprzedzeniem. Mój pokój znajduje się na 26 piętrze na narożniku. Jest przestronny, z obfitym minibarem (dodatkowo płatnym), ekspresem do kawy, ale przede wszystkim bardzo wygodnym łóżkiem.
Nawet z basenu hotelowego jest tutaj fajny widok ;)
Chcę jednak jak najbardziej wykorzystać czas w mieście więcej idę na spacer. Docieram pod Operę, czyli miejsca, z którego jest świetny widok na most na zatoce, który nazywany jest „wieszakiem” z uwagi na swój kształt. Na jego górne przęsła wchodzą codziennie śmiałkowie przywiązani linami, co jest jedną z atrakcji miasta. Ja niestety ze swoim lękiem przestrzeni chyba bym tego nie zrobił. Most robi piorunujące wrażeni z bliska, bo wtedy widzimy jaki jest ogromny. To oczywiście nie Golden Gate, ale i tak szacunek dla jego konstruktorów.
Nabrzeże, czyli popularne Quays to drugie centrum Sydney, a może nawet pierwsze. To właśnie ta dzielnica nadaje tępo całemu miastu. Można tutaj podziwiać codziennie potężne wycieczkowce, które przypływają z całego świata. Są też mniejsze, które opływają zatokę i pozwalają mieszkańcom szybko przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi brzegami. Statków jest tak dużo, że trzeba sporo wyczekać, żeby zrobić zdjęcie Opery bez przepływającej łajby na pierwszym planie. Kiedy byłem tutaj niespełna dwa lata temu, to wybrałem się w taki rejs i trzeba przyznać, że pozwala na uzyskanie idealnego widoku na miasto, wręcz pocztówkowego. Po zatoce, bardziej w oddali pływają też motorówki, żaglówki i promy. Można też zobaczyć hydroplan.
Przechodzę przez port, żeby znaleźć się w okolicy hotelu Hyatt i dalej idę pod most. Tutaj znowu jest idealny widok na Operę. Na moście nie byłem nigdy wcześniej, więc idę w tym kierunku. Okazuje się, że wejście tam wcale nie jest takie proste – muszę zrobić spore kółko, żeby dostać się na schody. Harbour Bridge jest bardzo pozabezpieczany – wszędzie widać drut kolczasty, kamery i kraty. Do tego liczni ochraniarze. Nie jest to może najwyższy punkt widokowy, ale też robi wrażenie.
Kiedy zbliża się godzina 18 idę z powrotem do hotelu, żeby zjeść kolację w moim ulubionym saloniku. Dlaczego? Z kilku względów, przede wszystkim z uwagi na spektakularny widok na zatokę, doskonałe jedzenie i sympatyczną obsługę. To właśnie sprawia, że Intercontinental Club jest miejscem wręcz idealnym dla mnie do spędzenia czasu. Oczywiście zanim coś tutaj zjem przyglądam się panoramie miasta, która zapiera dech w piersiach. Z góry możemy zobaczyć tę fantastyczną równowagę pomiędzy parkami, skwerami i ogrodami botanicznymi, czyli po prostu zielenią, a zabudowaniami. Do tego te liczne zatoczki, skały i bardzo ciekawie ukształtowany brzeg (co idealnie widać z okien samolotu).