Uwielbiam patrzeć na słynny hotel Marina Bay Sands, czyli kompleks 3 hoteli połączonych 150 m basenem na dachu (w którym kiedyś miałem okazję popływać?). Jego budowa kosztowała… 5,6 miliarda dolarów. Obok mamy budynek w kształcie kwiatu lotosu i jest to muzeum Art Science, a z drugiej strony jest Theatres on the Bay.
Nie zwiedziłem tutaj nic nowego. Zrobiłem długi spacer, pomimo plecaka na plecach i uważam, że warto było ruszyć się z lotniska i ponownie zagościć w tym wspaniałym mieście. Największe wrażenie zrobił na mnie tym razem słynny Merlion (symbol Singapuru o głowie lwa i ciele ryby) tryskający wodą, który jest podświetlany w niekonwencjonalny sposób, zresztą sami możecie zobaczyć. Do tego klimatyczna muzyka i człowiek, aż nie chce stąd odchodzić. Pomimo tłumów turystów ruch tutaj odbywa się płynnie – chodniki szerokie i pewien porządek zachowany.
Oczywiście wieczorem ludzie rozsiadają się na ławkach i podziwiają panoramę miasta. Poza tym rozlega się muzyka, a w jej rytm na niebie pojawiają się promienie laserów, które tworzą świetny spektakl.
Kiedy zbliża się godzina 22:30 kieruję się w stronę MRT, żeby zdążyć wrócić na lotnisko metrem, przed jego zamknięciem, co następuje chwile po 23. O godzinie 1:45 czeka mnie lot do Istambułu, przez co jeszcze zdążę Wam pokazać jedno, niesamowite miasto, które znalazło się na trasie mojej szalonej podróży. To wszystko już chyba w ostatnim wpisie…
Dzięki za wszelkie lajki i komentarze ?@tropikey jedno i drugie - nie zrobiła na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia
:(Dzięki za czujność. Naturalnie 5,6 miliarda dolarów:)Ja 20.04 będę w podróży do Kijowa
;)Na lotnisku jestem mniej niż 3 godziny przed planowanym odlotem do Stambułu. Odlot będzie z terminalu 3. Nie ma jeszcze wyznaczonej bramki. Drukuję sobie sam bilet w automacie i idę do kontroli paszportowej, a następnie do saloniku dedykowanego pasażerom klasy biznes Singapore Airlines. Poczekalnia ta jest bardzo zatłoczona (przynajmniej o tej godzinie), długo szukam wolnego miejsca.
Lounge oferuje szeroki wybór jedzenia i picia. Możemy poczuć się w zasadzie jak w hotelu ze szwedzkim stołem. Ja niestety czuję się przejedzony po tych wszystkich salonikach, lotach, hotelach, więc totalnie odpuszczam i zajmuję swój czas pracując na komputerze. Boarding następuje o czasie. Tym razem będę podróżował już znacznie starszym samolotem z wysłużoną kabiną, aczkolwiek całkiem funkcjonalną i wygodną. Mowa tutaj o 777-200ER, który oferuje także układ foteli w konfiguracji 1-2-1, co jest jego największą zaletą. Siedzisko jest tak olbrzymie, że zmieściłyby się na nim dwie osoby.
Oczywiście po wejściu na pokład zostaję poczęstowany szampanem i zebrane zostają zamówienia na kolację. Niespecjalnie zrobiłem się głodny, ale postanawiam chociażby testowo spróbować czegoś do jedzenia, żeby móc ocenić różnicę pomiędzy innymi przewoźnikami.
Kilka słów o kabinie, a przede wszystkim fotelu. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim półeczka umieszczona po prawej stronie od ekranu, gdzie spokojnie mogłem trzymać lustrzankę, laptopa i nne akcesoria. Jest bardzo duża i tego mi zabrakło trochę w nowym A380. Kolejna fajna sprawa to po lewej stronie od fotela umieszczono wieszak na słuchawki, a poniżej otwierany schowek na jakieś drobiazgi. Panel przy fotelu do jego regulacji trochę mniej funkcjonalny, ale nadal mamy osobne sterowanie podnóżkiem. Możemy rozłożyć całość na pozycji płaskiej. Stewardesa po kolacji zapytała, czy ma mi przygotować łóżku, o co poprosiłem. Jest prześcieradło, kołdra i dwie poduszki. Śpi się bardzo dobrze, bo miejsca jest sporo, a twardość łóżka odpowiednia.
Przed lądowaniem obudziłem się na śniadanie. Podano talerzyk owoców z ananasem, winogronem i grejpfrutem, a następnie owsiankę i pieczywo. Do tego można było wybrać sobie dżem o dowolnym smaku. Jako danie główne wybrałem nie standardową jajecznicę, ale danie w stylu indonezyjskim – był to chyba makaron z wieprzowiną i muszę przyznać, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Warto zaznaczyć, że był naprawdę bardzo ostry.
Po wylądowaniu w Stambule otrzymujemy wychodząc z samolotu karteczki do Fast Tracka, dzięki czemu do kontroli paszportowej podchodzimy zupełnie bez kolejki. Jest poranek więc na lotnisku Ataturka robi się dosyć tłoczno. Poza tym transfer pasażerów klasy biznes odbywa się osobnym autobusem – kiedy my już jedziemy do terminalu, to klasa ekonomiczna jest jeszcze w samolocie. W tym momencie postanawiam też, że jednak wykorzystam przesiadkę i udam się do miasta, więc kupuję szybko online wizę turecką za 20 dolarów (będzie mi i tak potrzebna w najbliższym czasie).
Plan jest taki – wpierw idę do saloniku TK, tak tego dużo, przestronnego i świetnie wyposażonego, a zostawię tam bagaż w przechowalni, a następnie wyjdę z lotniska i pojadę metrem do centrum na spacer. Wcześniej wypiłem kawę i zjadłem kanapkę, a następnie ruszyłem w drogę. Kupiłem tym razem kartę do poruszania się komunikacją po największym mieście Turcji za resztę pieniędzy, które zostały mi z pobytu tutaj w zeszłym roku. Droga do centrum zajmuje mi niecałą godzinę – wybieram opcję jazdy linią czerwoną, trochę na około, ale bez przesiadki. Jestem bardzo podekscytowany odwiedzinami tego niesamowitego miasta, które ma fantastyczną, bogatą historię i pewnie byłoby stolicą świata, gdyby ten był jednym państwem.
Po wyjściu z metra kieruję się do dzielnicy Sultanahmet, gdyż właśnie tutaj można znaleźć dwa najbardziej rozpoznawalne obiekty sakralne Stambułu, czyli Haga Sophia i Błękitny Meczet. Ten pierwszy z budynków wpierw był kościołem, a później przerobiono go na meczet. W związku z tym w jego wnętrzu można dzisiaj zobaczyć połączenie dwóch religii – chrześcijaństwa i islamu. Ja niestety tym razem nie udałem się do środka, ale pamiętam jeszcze z dzieciństwa że rzeczywiście robi niezłe wrażenie.
Ten drugi, pokaźny obiekt to Błękitny Meczet, który swoją nazwę zawdzięcza błękitnym płytkom Iznik, które zdobią jego pokaźne wnętrze. Tutaj chyba nadal wstęp jest darmowy, ale wymagane jest odpowiednie dla takich miejsc odzienie (zakryte ramiona, nogi i zdjęte buty). Kręcę się tutaj przez chwilę, robię zdjęcia. Jest jednak potwornie dużo ludzi, masa policji i latające nad głowami helikoptery. Człowiek czuje, że dbają o jego bezpieczeństwo, ale czy rzeczywiście czyha tutaj gdzieś niebezpieczeństwo? Żeby zbliżyć się do zabytków trzeba okazać zawartość torebki czy plecaka, kontrole są jednak bardzo wybiórcze.
Po spędzeniu 3 godzin w mieście ruszam w drogę powrotną, żeby zameldować się 3h przed odlotem na lotnisku. Ponownie jadę metrem, a następnie kieruję się do terminalu międzynarodowego. Niestety LOT swoją odprawę na rejs do Warszawy otwiera dopiero 2 godziny przed odlotem, więc czekam na krzesełku wpatrując się w tablicę. Kiedy pojawia się numer stanowiska jest już tam spora kolejka pasażerów klasy ekonomicznej, do stanowiska klasy biznes/S* Gold nie ma nikogo, więc szybko otrzymuję swój bilet i idę z powrotem do saloniku CIP po swój bagaż, a także zjeść tam obiad. Wspomnę tylko o tym, że lounge ten ma dwa poziomy i nie tylko zjemy tutaj bardzo smacznie, ale też możemy pograć na konsoli, pobawić się w wyścigi samochodowe na miniaturowym torze, zagrać w golfa czy po prostu posłuchać muzyki z samogrającego fortepianu.
Tym razem korzystam ze stanowiska z kuchnią tajską, gdzie spożywam całkiem smaczne danie na bazie makaronu. Nie wiem jak to dokładnie się nazywa, bo nigdy wcześniej tego nie próbowałem. Pomimo, że na bilecie godzina rozpoczęcia boardingu to 17:00 (odlot 17:30), to już o 16:50 pojawia się na tablicy last call, przez co lekko się stresuję i bardzo szybkim krokiem idę do bramki, która jest jednak oddalona o co najmniej 10 minut spaceru.
Oczywiście boarding nawet się nie rozpoczął… Więc jeszcze muszę poczekać. Do stolicy lecieliśmy samolotem Boeing 737. Jest to kolejny rejs bez więcej historii, bowiem zasnąłem szybko po starcie, a obudziłem się tuż przed lądowaniem w zimnej i deszczowej Warszawie. Jestem naprawdę mocno zmęczony całą podróżą, a muszę jeszcze poczekać na samolot do Poznania. 3 godziny w Polonezie trochę mi się dłużą, nawet nie wchodzę do Elite Club, nie jestem głodny i marzę tylko żeby w końcu znaleźć się w domu. Lot do Poznania na szczęście jest opóźniony tylko o jakieś 20 minut, dzięki czemu na miejscu jestem praktycznie o czasie. Nad Wielkopolską bardzo gęsta mgła przez co jakakolwiek widoczność jest dopiero na jakąś minutę przed lądowaniem.
Dzięki wszystkim, którzy dotrwali ze mną do końca! Podsumowanie już niebawem, tylko wszystko sobie uporządkuję i przeliczę.
PS. Relacji wyszło 31 stron A4 (116615 znaków)
:DWydaje mi się, że już dobra pora, żeby podsumować powyższą wycieczkę. Przygotowany przeze mnie plan wypalił w 99%. Zabrakło tylko lądowania na jednej wyspie podczas Island Hoppera, co jest niezależne ode mnie oraz lepszej pogody podczas całego dnia w stolicy Nowej Kaledonii. Poza tym naprawdę całość wyszła świetnie.
Przypomnę Wam, że zacząłem od pobytu jeden dzień w Krakowie, gdzie DT zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, jedyny minus tego hotelu, to że jest jednak daleko od centrum, ale poza tym świetny stosunek ceny do jakości. Następnie był Dubaj i tutaj dwa Holiday Inn Expressy, których ani nie polecam jakoś specjalnie, ani nie odradzam. Jeżeli jednak już wybierać to zdecydowanie Internet City, bo Safa Park jest zdecydowanie starszy (ale ma niezłe śniadanie). Spałem tutaj ze względu na potrzebę dwóch nocy za granicą dla ukończenia Accelerate, które miałem bardzo proste tym razem. Zdecydowanie pozytywnie zaskoczył mnie hotel InterContinental Dubai Festival City, który jest daleko od centrum, ale poza tym oferuje świetną jakość. Są terminy kiedy jest on stosunkowo tani, więc wtedy myślę, że jest to dobry wybór. Tutaj wydatek 50k punktów oceniam przeciętnie, ale z pobytu jestem bardziej niż zadowolony.
Nadszedł czas na lot Etihadem za mile, które mi po prostu wygasały i musiałem z nimi coś zrobić. Załapałem się jeszcze na serwis limuzynowy przy zakupie biletu nagrody. Uważam, że Etihad nadal robi świetną robotę w klasach premium, chociaż żeby nie pośpiech z wydaniem mil, to zdecydowanie lepiej uzbierać na pierwszą klasę i przeżyć coś naprawdę doskonałego. Pomimo krótkich czasów udało mi się zrobić masę kilometrów po mroźnym Nowym Jorku i gorącym Honolulu. Zobaczyłem Wielkie Jabłko po raz pierwszy w nocy z góry i pewnie długo tej panoramy nie zapomnę. Dalej zmieniali mi rozkład lotów, anulowani lot (EWR-DCA), ale koniec wszystko zakończyło się szczęśliwie. Na Hawajach spałem w najtańszym hostelu, który dostępny jest także przez Airbnb. Kolejnego dnia wcześnie rano już jechałem taksówką z dwójką Kanadyjczyków na lotnisko, żeby złapać Hoppera, po którym miałem dosłownie 40 minut na przesiadkę na rejs do Hong Kongu. Wrażenia z tego nietypowego lotu jak najbardziej pozytywne – jest to jednak dosyć męczące, bo godzin w samolocie spędza się bardzo, bardzo dużo. W Hong Kongu zatrzymałem się w hotelu Ibis, żeby uniknąć ponownego spotkania z Karaluchami (co opisywałem w zeszłorocznej relacji) w hostelu. Spaliłem tym samym 2k punktów Accora, gdzie już nie mam statusu, więc wykorzystuje je raczej na tanie noclegi.
Hong Kong uwielbiam, a widok z Victoria Peak to coś fantastycznego, więc już o 6 rano pobiegłem, żeby zobaczyć miasto z góry. Specjalnie kupiłem lot Cathay Pacific za Aviosy, bo pasował idealnie godzinowo (a AirAsia niestety nie), dzięki czemu rano śniadanie jadłem HK, po południu jadłem obiad w saloniku na lotnisku, a wieczorem kolację w Conradzie w Bangkoku. Prawdziwy maraton, ale do zniesienia. Ekscytacja jest tak duża tym wszystkim, że człowiek funkcjonuje, a że jestem miłośnikiem tego wszystkiego to robię to rzeczywiście z uśmiechem na ustach.
W Bangkoku byłem 1,5 dnia. Potwierdzam recenzje innych osób, że Conrad to jeden z najlepszych hoteli w mieście, chociaż nie ma jakiejś przepaści pomiędzy nim, a np. Hilton Millenium. Punktowo też wypada rozsądnie, bo 30k na obiekt marki Conrad to dobry deal. Po Bangkoku znowu zrobiłem kilkanaście kilometrów, żeby wieczorem po lekkiej sprzeczce z taksówkarzem dojechać na lotnisko na lot do Seulu. Klasa biznes w Thai (po downgrade z pierwszej i zwrocie mil) to świetne doświadczenie, tym bardziej, że jestem zwolennikiem A350. Z przyjemnością sprawdzę ich produkt ponownie na jakiejś dłuższej trasie, bo niecałe 5 godzin lotu to za mało, żeby wydać jednoznaczny werdykt. Na pewno rozczarowaniem był dla mnie salonik na lotnisku w BKK – mocno zatłoczony. Za to pozytywnie zaskoczyła mnie stolica Korei, gdzie definitywnie chcę wrócić. Nawet różnica 30 stopni w stosunku do Tajlandii nie zniechęciła mnie, żeby przez cały dzień spacerować od zabytku do zabytku i robić zdjęcia.
Stąd musiałem dostać się ponownie na Guam, na co nie miałem dobrego pomysł. Ostatecznie kupiłem bilet za gotówkę w Air Seoul, którego ceny obserwowałem przez kilka miesięcy i na pewno dostałem najtańszą opcję, aczkolwiek nadal dosyć drogą (ponad 400 złotych). Nie było jednak innej możliwości, bo odcinek GUM-TPE-BNE-NOU kupiłem dużo wcześniej, kiedy były dostępne jeszcze pojedyncze terminy za jedyne 15k mil w programie AirFrance. To doskonały sweet spot. Dopłaty są spore, ale to nadal przy takim dystansie dobre spożytkowanie punktów, jak ktoś, tak jak ja nie miał ich zbyt dużo.
Wyspa Guam, a dokładnie plaże tutaj to prawdziwy cud natury. Miejsce to wygląda na idealne na dłuższy wypoczynek. Niestety hotele są bardzo drogie, więc ponownie paliłem resztki hiltonowych punktów. Resort był dosyć stary, ale dobrze wyposażony i z posiłkami w cenie. Dzięki temu na wyspie nie wydałem nawet jednego dolara, a spędziłem świetny czas. Znowu czekały mnie długie loty jeden po drugim, bez noclegu. W Taipei wyskoczyłem na miasto, żeby zrobić szybki spacer podczas 6 godzinnego layoveru, następnie w Brisbane wypożyczyłem rower, żeby objechać miasto dookoła i poleciałem na zupełnie dla mnie nieznany teren, czyli do Numei. Nowa Kaledonia zaskoczyła mnie przede wszystkim okropnie wysokimi cenami. Dobrze, że pierwszy nocleg udało mi się znaleźć przez Airbnb w świetnej cenie.
Loty po wysepkach możliwe są z wykorzystaniem krajowego przewoźnika, a ceny powiedzmy, że rozsądne. Jako kolejny cel obrałem Ile des Pins, czyli rajską wysepkę, która słynie z wysokich sosen i cudownych lagun. Tutaj jednak koszty pobytu są bardzo duże, bo nie ma tanich hoteli, nie ma też Airbnb. Spędziłem w tym miejscu dwa cudowne dni, a jedyne czego mi brakowało do słońca, które tylko momentami przebijało się przez gęste chmury. Mimo to uważam to miejsce za jedno z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Niesamowicie spektakularne są także przeloty nad Nową Kaledonią, człowiek po prostu nie może odkleić się od okna.
Powrót do domu rozpocząłem od jednego dnia pobytu w Sydney, mieście, z którym romansuję już od kilku lat i nic nie zanosi się, żeby to miało się zmienić. Spałem w hotelu Intercontinental, który podrożał do 60k punktów, co jest moim zdaniem już lekką przesadą, niestety. Dodam tylko, że on w niektórych terminach jest także dostępny w przystępnej cenie powiedzmy 300zł/os noc, co jak na obiekt tej klasy wydaje mi się niezłą opcją.
To właśnie od tego rozpoczął się przesyt luksusów, bo po spędzeniu nocy w jednym z najwygodniejszych łóżek, jakie widziałem leciałem nową klasą biznes Singapore Airlines samolotem A380. Wrażenia niesamowicie pozytywne – zdecydowanie lepsze niż biznes w Etihadzie, ale jeszcze daleko do klasy pierwszej w LH czy właśnie EY. Wylądowałem znowu w Azji, gdzie oczywiście wyskoczyłem na spacer po Marina Bay i pokaz laserów z najbardziej znanego hotelu w Singapurze. Tutaj we znaki dało się już spore zmęczenie. Wróciłem na lotnisko, posiedziałem w saloniku czekając na lot do Stambułu, który w większości przespałem. Wrażenia ze starej kabiny 777-200ER nieco gorsze, ale obsługa w SQ potrafi zrobić różnicę. To zdecydowanie dobrze wydane mile.
W Turcji ostatnio byłem w 2017 roku, kiedy to spędziłem w Stambule kilka dni, więc specjalnego parcia na zwiedzanie nie miałem, bowiem salonik TK na lotnisku Ataturka jest naprawdę świetny i można tu spędzić cały dzień. Wygrała jednak chęć spaceru i kupiłem online wizę i pojechałem metrem do centrum, żeby poczuć klimat tego niesamowitego i jednego w swoim rodzaju miasta. Dalsza droga do domu była już prosta, bo przez Warszawę poleciałem LOTem do Poznania.
Jak pewnie widzicie w tabelce nie było to tani wyjazd. Z drugiej strony to były blisko 3 tygodnie podróży, w większości naprawdę rewelacyjnych warunkach, a odległościowo zabrakło mi niewiele do pełnych 80000 km w samolocie. Ważne też, że te wydatki były jednak ponoszone w okresie czasu, stąd też nie jest to takie bolesne jak jednorazowy wydatek. Aaa i wiem, że pokazywanie ceny za poszczególne segmenty i hotele (konkretne pokoje, które dostałem najczęściej w ramach upgreadu) nie ma większego sensu, ale jak już sobie sam to sprawdzałem z ciekawości, to z Wami też się podzieliłem. Zawsze mogę się pocieszyć, że wydałem 10x mniej, hehe
:D
Jako ciekawostkę dodam, że do Turcji miałem także lot kilka dni po powrocie i w WAW nie zostałem wpuszczony na pokład (brak całej wolnej strony w paszporcie)… Cóż, dobrze że żaden inny pracownik na 22 poprzednich lotniskach, na których byłem w przeciągu ostatniego miesiąca tego nie zauważył, lub też nie chciał uprzykrzyć mi życia? To już nie ważne. Sorry za off topic.
Jak zwykle w przypadku jakichkolwiek pytań pozostaję do Waszej dyspozycji. Dzięki jak ktoś dotarł do końca, do następnego!
;)
Ja pierdziu! Przepraszam, ale nic bardziej elokwentnego mi do głowy nie przychodzi
:DPlanowałem coś w tym duchu na lato b.r., ale sprawa musi poczekać do następnego roku. Wygląda na to, że znowu się będę na Tobie wzorować, tak jak to już raz miało miejsce
;) Różnice w trasie na pewno będą (ot, choćby brak Hawajów), ale widzę też dużo podobieństw. W każdym razie, szykuje się lektura obowiązkowa
:DPowodzenia!Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
"...24 loty w 19 dni"."Moja podróż rozpoczęła się godzinę temu, jestem już w pociągu do Krakowa, gdzie spędzę jeden dzień przed lotem Dubaju. O dalszym przebiegu będę Was informował w relacji live, którą tym postem zaczynam"Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
A ja wrzucając jakieś składaki RTW gdzie było po 10-12 lotów w 3 tygodnie, zmiana miejsca co 2-3 dni myślałem po co ja to wrzucam? Przecież i tak nikt tak nie lata. O jak bardzo się myliłem. Ale to dobrze, będę pamiętał, że są ludzi, którzy mają dwa dni na miejscu i jazda dalej
:lol:
Mój hopper zostal anulowany. Takiego maila dostalem przed 1h
:( jestem w NY i musze szybko cos wymyslic, nie wiem co ugram z United. Lot mial byc pojutrze. Wysłane z mojego SM-J730F przy użyciu Tapatalka
hejJa to blondynka jestem i nie znam sie na kierunkach, poleciales do Dubaju a jestes w NYC?
:)Pytam, bo za kilka dni bede w NYC i moze popoludniowa kawa?
:)
Blondynka?! To autor relacji blondynem jest zapewne, bo taki niekonsekwentny... Najpierw leci na wschód, a potem na zachód. Chyba że to celowe zagranie, by trzymać czytelników w napięciu. W sumie, to mu się udało. Ja śledzę relację z zapartym tchem;-)
Ja z mapki to rozumiem tak: KTW AUH (DXB) NYC ORD ... Czyli poleciał do Dubaju, a stamtąd bezpośrednio do Stanów. Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
@Yossarian niestety nie, ja w HNL moge być maksymalnie 1 dzień
;) inaczej posypie się reszta lotów.@radwar dla czytelności nie zaznaczyłem DWC, do którego leciałem z KTW
;)@elwirka ciemny blondyn
;) napięcie rośnie (czytaj poniżej)@Antia tak, akurat tyle miałem mil, że idealnie starczyło mi na biznes Etihadu do NYC, a lot do Dubaju to taki jakby pozycjonujący
;) PS. Właśnie zepsuł się mój samolot (zasilanie) i zostałem przebukowany na bezpośredni rejs do Honolulu z Nowego Jorku. Jaka jest obecnie najdłuższa krajówka na świecie, wie ktoś?
przemos74 napisał:-- 17 Mar 2018 12:39 -- PS. Właśnie zepsuł się mój samolot (zasilanie) i zostałem przebukowany na bezpośredni rejs do Honolulu z Nowego Jorku. Jaka jest obecnie najdłuższa krajówka na świecie, wie ktoś? Jeśli wierzyć linkowi, to Francja wygrywa dzięki terytoriom zamorskim:http://weekendblitz.com/top-10-longest- ... the-world/
oj tak, C w A380 EY jest rewelacyjne, choć to, że w toalecie brakuje kubeczków do płukania paszczy (a jednocześnie lokalizacja kranu wymaga ekwilibrystyki, by nabrać wody na dłonie, czy wprost do owej paszczy) nieco psuje wrażenie... Ale co tam, i tak przeleciałbym się jeszcze raz
:)Pytanie tylko, czy da się to teraz rezerwować za mile inne, niż z ich własnego programu? Ja załapałem się jeszcze w ramach TopBonusa.
Ze środkowego miejsca w Wizzie do biznesu Etihadu. Z 5 gwiazdkowego InterContinentala w Dubaju do 6-osobowych dormów w Honolulu. Czyli mówiąc krótko klasyczna podróż @przemos74
:lol:
ostatnie czego tutaj potrzeba to kolejne wpisy extra wow super itdja jednak nie moglem sie powstrzymac, imponuje mi w Twojej relacjito czego nie mozna kupic za pieniadze, a wiec niesamowita swobodaz jaka rozwiazujesz pojawiajace sie problemuy, przemieszczasz na lotniskach, miedzy lotniskiem a miastem, badz po samych metropoliachObywatel Świata
:)P.S. relacja absolutnie zajeb!@#$%^
Podróż mega zajebi***, tylko pozazdrościć bo niestety dla mnie taka wyprawa może pozostać w sferze marzeń.Czekam na kolejne wpisy, kolejne dni podróży.
@peta dziękuję, kiedyś też tak myślałem, a dzisiaj spokojnie ją realizuję, więc wszystkie marzenia można spełnić:)@correos dziękuję, bardzo miłe to co piszesz.@Legion1 dzięki!
:)@madziaro obecnie mam ze sobą: Galaxy J5 2017, Canona 700D z obiektywem EF 24-105 f/4.0L IS USM i kamerkę Xiaomi Yi 4K@SJK komentarz miazga!
:D a będzie jeszcze gorzej niż w tym hostelu
:D i ale nie wiem czy lepiej niż w tym IC
;)
Na Oahu taksówkarze są wyjątkowo wyluzowani - kilka lat temu jak jechałem na lotnisko też przyjechał prawie z godzinnym opóźnieniem i był zdziwiony że się niepokoiliśmy ;-p
Takie relacje sprawiają, że głupio mi patrzeć na moje podróże na pokładach FR czy tam innym W6! Świetna sprawa, kolejna piękna wyprawa. Piękne zdjęcia.
Podziękowałem, bo sporo informacji o Seulu przyda mi się w czasie layoveru w październiku. Teraz widzę, że zamiast niecałych 9 h mogłem może jednak wziąć ok. 14 h. Trzeba się będzie mocniej sprężyć i pewnie z tego i owego zrezygnować... Gdybyś miał coś sobie odpuścić z tego, co widziałeś w Seulu, co by to było?Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
kolejna super relacja, pozazdrościć. W zbieraniu mil i punktów jestem jednak przeciętniakiem. Wiem jedynie, że można sobie kupić status Hhonors na ebay
:D
Podziwiam, połowę nie rozumiem o co chodzi w tej relacji
8-)
;)
;)
;)
;)
:lol:
:lol:
:lol: te saloniki, szybkie odprawy, zmiany biletów, ubery, taksówki, mile, upgreaty......
:oops:
:oops: Podziwiam, ogląda się zdjęcia i czyta
;)
;) fantasycznie!!!
@tropikey , zatrzymaj sie kiedys w Seulu na pare dni, tak na pare godzin to mozna liznac jakis palac, niewiele wiecej. Conrad w Seulu jest bardzo dobry
:-) Bede w Korei za tydzien i musialam cwiczyc silna wole, zeby go nie zarezerwowac, tylko jechac w teren zwiedzac. @przemos74 a juz sie zastanawialam gdzie Cie wcielo, bo dawno nie bylo relacji. Spodobal mi sie pomysl z Island Hopper, bede miala na oku promocje na tej trasie, chociaz ja bym chciala zatrzymac sie gdzies po drodze.
@tropikey pewnie odpuściłbym muzeum, bo reszta naprawdę ciekawa i warta odwiedzenia. @adamgrzyb, @bozenak dzięki
:)@Aga_podrozniczka nic się nie zmieniło, tylko trudno się zmobilizować do relacji live;) W Seulu kolejka na jakieś 5 minut, ale przylot był ok. 6 rano.
Nurtuje mnie pytanie @przemos74 czy po takich kilku RTW będziesz umiał/chciał tak na tydzień wczasów do Bułgarii/Chorwacji pojechać, czy też już nie ma odwrotu i człowiek pragnie tylko takich wyjazdów i nie wyobraża sobie innych
:-).
@greg1291 hehe, wczasy w Bułgarii czy Chorwacji są także fajną opcją, chociaż mi trudno wysiedzieć na tyłu czy poleżeć dłużej niż godzinę na plaży
;) w tym wypadku to już wszystko zależy od towarzystwa, sam bym nie leciał.
Stary, inspirujesz ogromnie !Kolejna wyprawa i kolejna lepa na karczycho
:lol: Tak patrze sobie na Twój "przebieg" i zastanawiam się, co nam zaserwujesz zdobywając pierwszy milion
:D
@przemos74 mój komentarz nie będzie oryginalny, ale jednak nie da się przejść obok kolejnej Twojej relacji obojętnie
:) Tyle marzeń i świetnych pomysłów na jednej trasie - to chyba będzie moje ulubione 'Twoje RTW'
:D
Mi od zawsze budynek opery kojarzy się z hełmami hiszpańskich konkwistadorów (patrząc od strony ogrodów). A z boku, faktycznie - nic innego jak żaglowiec
:)Ten Intercontinental zaiste świetnie położony. Nie to, co mój 57 Hotel z ostatniego pobytu
:D Czy dobrze rozumiem, że te 60 tys. punktów IHG to stawka za podstawowy pokój, a Ty dostałeś upgrade i dostęp do saloniku na podstawie statusu w IHG?
@tropikey dokładnie tak, ale zgłosiłem taką prośbę już sporo wcześniej. Mają w historii już moje pobyty w tym obiekcie i zawsze zostawiłem rzetelną opinię o moich doświadczeniach. Czy to był upgrade to nie wiem, bo pokój praktycznie taki sam jak podstawowy (to, że narożnikowy to nie robi praktycznie żadnej różnicy w tym przypadku). Dostęp do saloniku obecnie nie jest osiągalny nawet za gotówkę - nie ma po prostu wolnych miejsc, więc jeżeli ktoś chciałbym ta spędzić czas to jedyną drogą jest zarezerwować od razu odpowiednią kategorię pokoju.
Ciekawe, czy to kwestia tego, że się spieszyłeś przy robieniu zdjęć nowej 1. klasy w SQ, czy też z nią faktycznie jest coś nie tak, ale w mojej ocenie wygląda jak fragment gabinetu I sekretarza jakiegoś komitetu wojewódzkiego PZPR
:D C prezentuje się 100 razy lepiej. Będę na to polował przy "najbliższej" podróży za mile (czyli dopiero w 2019
:( ).
Przypomniałem sobie jeszcze, że miałem delikatnie zwrócić uwagę, że przy kosztach budowy MBS chyba Ci się przecinek omsknął: "56, miliarda dolarów" (kurczę, ale się dziś czepiam
:D ).
@Don_Bartoss tylko robiąc relacje live z Somalii masz szansę startować w konkursie na relacje roku
:P Szkoda,ze to juz koniec. Nastepny, razem poczekam jak na netflixie na cały sezon ^^
oskiboski napisał:@Don_Bartoss tylko robiąc relacje live z Somalii masz szansę startować w konkursie na relacje roku
:PMasz niewątpliwie rację i tę zasadę zdaje się zauważać tworzący się zespół naszych forumowych śmiałków tutaj:somalia-tanio-1340-pln-z-kijowa,232,117925
:)
Hmmm, szalona podróż i organizacja doprawdy godna podziwu, mógłbyś prowadzić wykłady w temacie jak dotrzeć na lotnisko i nie spóźnić się na kilkadziesiąt kolejnych lotów
;)Co do samego pomysłu podróży to mam trochę mieszane uczucia. Ta trasa i tempo kojarzy mi się tak: Mam pudełko pralinek, podobno pysznych, mogę polizać każdą ale zjeść żadnej. I nawet jeśli wcześniej niektóre już jadłam to pytanie gdzie jest mój orzeszek nie dawałoby mi spokoju
;)Ale zakładam że tak właśnie lubisz. Gratulacje bo na pewno jesteś jednym z niewielu i to na pewno fajne uczucie.
Rewelacja, to jest dopiero przygoda! Podziwiam Cię za zdolność operowania tymi wszystkimi programami lojalnościowym, bo ich ilość jest naprawdę duża. Też uważam, że powinieneś robić z tego szkolenia
:lol:
Uwielbiam patrzeć na słynny hotel Marina Bay Sands, czyli kompleks 3 hoteli połączonych 150 m basenem na dachu (w którym kiedyś miałem okazję popływać?). Jego budowa kosztowała… 5,6 miliarda dolarów. Obok mamy budynek w kształcie kwiatu lotosu i jest to muzeum Art Science, a z drugiej strony jest Theatres on the Bay.
Nie zwiedziłem tutaj nic nowego. Zrobiłem długi spacer, pomimo plecaka na plecach i uważam, że warto było ruszyć się z lotniska i ponownie zagościć w tym wspaniałym mieście. Największe wrażenie zrobił na mnie tym razem słynny Merlion (symbol Singapuru o głowie lwa i ciele ryby) tryskający wodą, który jest podświetlany w niekonwencjonalny sposób, zresztą sami możecie zobaczyć. Do tego klimatyczna muzyka i człowiek, aż nie chce stąd odchodzić. Pomimo tłumów turystów ruch tutaj odbywa się płynnie – chodniki szerokie i pewien porządek zachowany.
Oczywiście wieczorem ludzie rozsiadają się na ławkach i podziwiają panoramę miasta. Poza tym rozlega się muzyka, a w jej rytm na niebie pojawiają się promienie laserów, które tworzą świetny spektakl.
Kiedy zbliża się godzina 22:30 kieruję się w stronę MRT, żeby zdążyć wrócić na lotnisko metrem, przed jego zamknięciem, co następuje chwile po 23. O godzinie 1:45 czeka mnie lot do Istambułu, przez co jeszcze zdążę Wam pokazać jedno, niesamowite miasto, które znalazło się na trasie mojej szalonej podróży. To wszystko już chyba w ostatnim wpisie…
Dzięki za wszelkie lajki i komentarze ?@tropikey jedno i drugie - nie zrobiła na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia :(Dzięki za czujność. Naturalnie 5,6 miliarda dolarów:)Ja 20.04 będę w podróży do Kijowa ;)Na lotnisku jestem mniej niż 3 godziny przed planowanym odlotem do Stambułu. Odlot będzie z terminalu 3. Nie ma jeszcze wyznaczonej bramki. Drukuję sobie sam bilet w automacie i idę do kontroli paszportowej, a następnie do saloniku dedykowanego pasażerom klasy biznes Singapore Airlines. Poczekalnia ta jest bardzo zatłoczona (przynajmniej o tej godzinie), długo szukam wolnego miejsca.
Lounge oferuje szeroki wybór jedzenia i picia. Możemy poczuć się w zasadzie jak w hotelu ze szwedzkim stołem. Ja niestety czuję się przejedzony po tych wszystkich salonikach, lotach, hotelach, więc totalnie odpuszczam i zajmuję swój czas pracując na komputerze. Boarding następuje o czasie. Tym razem będę podróżował już znacznie starszym samolotem z wysłużoną kabiną, aczkolwiek całkiem funkcjonalną i wygodną. Mowa tutaj o 777-200ER, który oferuje także układ foteli w konfiguracji 1-2-1, co jest jego największą zaletą. Siedzisko jest tak olbrzymie, że zmieściłyby się na nim dwie osoby.
Oczywiście po wejściu na pokład zostaję poczęstowany szampanem i zebrane zostają zamówienia na kolację. Niespecjalnie zrobiłem się głodny, ale postanawiam chociażby testowo spróbować czegoś do jedzenia, żeby móc ocenić różnicę pomiędzy innymi przewoźnikami.
Kilka słów o kabinie, a przede wszystkim fotelu. Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim półeczka umieszczona po prawej stronie od ekranu, gdzie spokojnie mogłem trzymać lustrzankę, laptopa i nne akcesoria. Jest bardzo duża i tego mi zabrakło trochę w nowym A380. Kolejna fajna sprawa to po lewej stronie od fotela umieszczono wieszak na słuchawki, a poniżej otwierany schowek na jakieś drobiazgi.
Panel przy fotelu do jego regulacji trochę mniej funkcjonalny, ale nadal mamy osobne sterowanie podnóżkiem. Możemy rozłożyć całość na pozycji płaskiej. Stewardesa po kolacji zapytała, czy ma mi przygotować łóżku, o co poprosiłem. Jest prześcieradło, kołdra i dwie poduszki. Śpi się bardzo dobrze, bo miejsca jest sporo, a twardość łóżka odpowiednia.
Przed lądowaniem obudziłem się na śniadanie. Podano talerzyk owoców z ananasem, winogronem i grejpfrutem, a następnie owsiankę i pieczywo. Do tego można było wybrać sobie dżem o dowolnym smaku. Jako danie główne wybrałem nie standardową jajecznicę, ale danie w stylu indonezyjskim – był to chyba makaron z wieprzowiną i muszę przyznać, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Warto zaznaczyć, że był naprawdę bardzo ostry.
Po wylądowaniu w Stambule otrzymujemy wychodząc z samolotu karteczki do Fast Tracka, dzięki czemu do kontroli paszportowej podchodzimy zupełnie bez kolejki. Jest poranek więc na lotnisku Ataturka robi się dosyć tłoczno. Poza tym transfer pasażerów klasy biznes odbywa się osobnym autobusem – kiedy my już jedziemy do terminalu, to klasa ekonomiczna jest jeszcze w samolocie. W tym momencie postanawiam też, że jednak wykorzystam przesiadkę i udam się do miasta, więc kupuję szybko online wizę turecką za 20 dolarów (będzie mi i tak potrzebna w najbliższym czasie).
Plan jest taki – wpierw idę do saloniku TK, tak tego dużo, przestronnego i świetnie wyposażonego, a zostawię tam bagaż w przechowalni, a następnie wyjdę z lotniska i pojadę metrem do centrum na spacer. Wcześniej wypiłem kawę i zjadłem kanapkę, a następnie ruszyłem w drogę. Kupiłem tym razem kartę do poruszania się komunikacją po największym mieście Turcji za resztę pieniędzy, które zostały mi z pobytu tutaj w zeszłym roku. Droga do centrum zajmuje mi niecałą godzinę – wybieram opcję jazdy linią czerwoną, trochę na około, ale bez przesiadki. Jestem bardzo podekscytowany odwiedzinami tego niesamowitego miasta, które ma fantastyczną, bogatą historię i pewnie byłoby stolicą świata, gdyby ten był jednym państwem.
Po wyjściu z metra kieruję się do dzielnicy Sultanahmet, gdyż właśnie tutaj można znaleźć dwa najbardziej rozpoznawalne obiekty sakralne Stambułu, czyli Haga Sophia i Błękitny Meczet. Ten pierwszy z budynków wpierw był kościołem, a później przerobiono go na meczet. W związku z tym w jego wnętrzu można dzisiaj zobaczyć połączenie dwóch religii – chrześcijaństwa i islamu. Ja niestety tym razem nie udałem się do środka, ale pamiętam jeszcze z dzieciństwa że rzeczywiście robi niezłe wrażenie.
Ten drugi, pokaźny obiekt to Błękitny Meczet, który swoją nazwę zawdzięcza błękitnym płytkom Iznik, które zdobią jego pokaźne wnętrze. Tutaj chyba nadal wstęp jest darmowy, ale wymagane jest odpowiednie dla takich miejsc odzienie (zakryte ramiona, nogi i zdjęte buty). Kręcę się tutaj przez chwilę, robię zdjęcia. Jest jednak potwornie dużo ludzi, masa policji i latające nad głowami helikoptery. Człowiek czuje, że dbają o jego bezpieczeństwo, ale czy rzeczywiście czyha tutaj gdzieś niebezpieczeństwo? Żeby zbliżyć się do zabytków trzeba okazać zawartość torebki czy plecaka, kontrole są jednak bardzo wybiórcze.
Po spędzeniu 3 godzin w mieście ruszam w drogę powrotną, żeby zameldować się 3h przed odlotem na lotnisku. Ponownie jadę metrem, a następnie kieruję się do terminalu międzynarodowego. Niestety LOT swoją odprawę na rejs do Warszawy otwiera dopiero 2 godziny przed odlotem, więc czekam na krzesełku wpatrując się w tablicę. Kiedy pojawia się numer stanowiska jest już tam spora kolejka pasażerów klasy ekonomicznej, do stanowiska klasy biznes/S* Gold nie ma nikogo, więc szybko otrzymuję swój bilet i idę z powrotem do saloniku CIP po swój bagaż, a także zjeść tam obiad. Wspomnę tylko o tym, że lounge ten ma dwa poziomy i nie tylko zjemy tutaj bardzo smacznie, ale też możemy pograć na konsoli, pobawić się w wyścigi samochodowe na miniaturowym torze, zagrać w golfa czy po prostu posłuchać muzyki z samogrającego fortepianu.
Tym razem korzystam ze stanowiska z kuchnią tajską, gdzie spożywam całkiem smaczne danie na bazie makaronu. Nie wiem jak to dokładnie się nazywa, bo nigdy wcześniej tego nie próbowałem. Pomimo, że na bilecie godzina rozpoczęcia boardingu to 17:00 (odlot 17:30), to już o 16:50 pojawia się na tablicy last call, przez co lekko się stresuję i bardzo szybkim krokiem idę do bramki, która jest jednak oddalona o co najmniej 10 minut spaceru.
Oczywiście boarding nawet się nie rozpoczął… Więc jeszcze muszę poczekać. Do stolicy lecieliśmy samolotem Boeing 737. Jest to kolejny rejs bez więcej historii, bowiem zasnąłem szybko po starcie, a obudziłem się tuż przed lądowaniem w zimnej i deszczowej Warszawie.
Jestem naprawdę mocno zmęczony całą podróżą, a muszę jeszcze poczekać na samolot do Poznania. 3 godziny w Polonezie trochę mi się dłużą, nawet nie wchodzę do Elite Club, nie jestem głodny i marzę tylko żeby w końcu znaleźć się w domu. Lot do Poznania na szczęście jest opóźniony tylko o jakieś 20 minut, dzięki czemu na miejscu jestem praktycznie o czasie. Nad Wielkopolską bardzo gęsta mgła przez co jakakolwiek widoczność jest dopiero na jakąś minutę przed lądowaniem.
Dzięki wszystkim, którzy dotrwali ze mną do końca! Podsumowanie już niebawem, tylko wszystko sobie uporządkuję i przeliczę.
PS. Relacji wyszło 31 stron A4 (116615 znaków) :DWydaje mi się, że już dobra pora, żeby podsumować powyższą wycieczkę. Przygotowany przeze mnie plan wypalił w 99%. Zabrakło tylko lądowania na jednej wyspie podczas Island Hoppera, co jest niezależne ode mnie oraz lepszej pogody podczas całego dnia w stolicy Nowej Kaledonii. Poza tym naprawdę całość wyszła świetnie.
Przypomnę Wam, że zacząłem od pobytu jeden dzień w Krakowie, gdzie DT zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, jedyny minus tego hotelu, to że jest jednak daleko od centrum, ale poza tym świetny stosunek ceny do jakości. Następnie był Dubaj i tutaj dwa Holiday Inn Expressy, których ani nie polecam jakoś specjalnie, ani nie odradzam. Jeżeli jednak już wybierać to zdecydowanie Internet City, bo Safa Park jest zdecydowanie starszy (ale ma niezłe śniadanie). Spałem tutaj ze względu na potrzebę dwóch nocy za granicą dla ukończenia Accelerate, które miałem bardzo proste tym razem. Zdecydowanie pozytywnie zaskoczył mnie hotel InterContinental Dubai Festival City, który jest daleko od centrum, ale poza tym oferuje świetną jakość. Są terminy kiedy jest on stosunkowo tani, więc wtedy myślę, że jest to dobry wybór. Tutaj wydatek 50k punktów oceniam przeciętnie, ale z pobytu jestem bardziej niż zadowolony.
Nadszedł czas na lot Etihadem za mile, które mi po prostu wygasały i musiałem z nimi coś zrobić. Załapałem się jeszcze na serwis limuzynowy przy zakupie biletu nagrody. Uważam, że Etihad nadal robi świetną robotę w klasach premium, chociaż żeby nie pośpiech z wydaniem mil, to zdecydowanie lepiej uzbierać na pierwszą klasę i przeżyć coś naprawdę doskonałego. Pomimo krótkich czasów udało mi się zrobić masę kilometrów po mroźnym Nowym Jorku i gorącym Honolulu. Zobaczyłem Wielkie Jabłko po raz pierwszy w nocy z góry i pewnie długo tej panoramy nie zapomnę. Dalej zmieniali mi rozkład lotów, anulowani lot (EWR-DCA), ale koniec wszystko zakończyło się szczęśliwie. Na Hawajach spałem w najtańszym hostelu, który dostępny jest także przez Airbnb. Kolejnego dnia wcześnie rano już jechałem taksówką z dwójką Kanadyjczyków na lotnisko, żeby złapać Hoppera, po którym miałem dosłownie 40 minut na przesiadkę na rejs do Hong Kongu. Wrażenia z tego nietypowego lotu jak najbardziej pozytywne – jest to jednak dosyć męczące, bo godzin w samolocie spędza się bardzo, bardzo dużo. W Hong Kongu zatrzymałem się w hotelu Ibis, żeby uniknąć ponownego spotkania z Karaluchami (co opisywałem w zeszłorocznej relacji) w hostelu. Spaliłem tym samym 2k punktów Accora, gdzie już nie mam statusu, więc wykorzystuje je raczej na tanie noclegi.
Hong Kong uwielbiam, a widok z Victoria Peak to coś fantastycznego, więc już o 6 rano pobiegłem, żeby zobaczyć miasto z góry. Specjalnie kupiłem lot Cathay Pacific za Aviosy, bo pasował idealnie godzinowo (a AirAsia niestety nie), dzięki czemu rano śniadanie jadłem HK, po południu jadłem obiad w saloniku na lotnisku, a wieczorem kolację w Conradzie w Bangkoku. Prawdziwy maraton, ale do zniesienia. Ekscytacja jest tak duża tym wszystkim, że człowiek funkcjonuje, a że jestem miłośnikiem tego wszystkiego to robię to rzeczywiście z uśmiechem na ustach.
W Bangkoku byłem 1,5 dnia. Potwierdzam recenzje innych osób, że Conrad to jeden z najlepszych hoteli w mieście, chociaż nie ma jakiejś przepaści pomiędzy nim, a np. Hilton Millenium. Punktowo też wypada rozsądnie, bo 30k na obiekt marki Conrad to dobry deal. Po Bangkoku znowu zrobiłem kilkanaście kilometrów, żeby wieczorem po lekkiej sprzeczce z taksówkarzem dojechać na lotnisko na lot do Seulu. Klasa biznes w Thai (po downgrade z pierwszej i zwrocie mil) to świetne doświadczenie, tym bardziej, że jestem zwolennikiem A350. Z przyjemnością sprawdzę ich produkt ponownie na jakiejś dłuższej trasie, bo niecałe 5 godzin lotu to za mało, żeby wydać jednoznaczny werdykt. Na pewno rozczarowaniem był dla mnie salonik na lotnisku w BKK – mocno zatłoczony. Za to pozytywnie zaskoczyła mnie stolica Korei, gdzie definitywnie chcę wrócić. Nawet różnica 30 stopni w stosunku do Tajlandii nie zniechęciła mnie, żeby przez cały dzień spacerować od zabytku do zabytku i robić zdjęcia.
Stąd musiałem dostać się ponownie na Guam, na co nie miałem dobrego pomysł. Ostatecznie kupiłem bilet za gotówkę w Air Seoul, którego ceny obserwowałem przez kilka miesięcy i na pewno dostałem najtańszą opcję, aczkolwiek nadal dosyć drogą (ponad 400 złotych). Nie było jednak innej możliwości, bo odcinek GUM-TPE-BNE-NOU kupiłem dużo wcześniej, kiedy były dostępne jeszcze pojedyncze terminy za jedyne 15k mil w programie AirFrance. To doskonały sweet spot. Dopłaty są spore, ale to nadal przy takim dystansie dobre spożytkowanie punktów, jak ktoś, tak jak ja nie miał ich zbyt dużo.
Wyspa Guam, a dokładnie plaże tutaj to prawdziwy cud natury. Miejsce to wygląda na idealne na dłuższy wypoczynek. Niestety hotele są bardzo drogie, więc ponownie paliłem resztki hiltonowych punktów. Resort był dosyć stary, ale dobrze wyposażony i z posiłkami w cenie. Dzięki temu na wyspie nie wydałem nawet jednego dolara, a spędziłem świetny czas. Znowu czekały mnie długie loty jeden po drugim, bez noclegu. W Taipei wyskoczyłem na miasto, żeby zrobić szybki spacer podczas 6 godzinnego layoveru, następnie w Brisbane wypożyczyłem rower, żeby objechać miasto dookoła i poleciałem na zupełnie dla mnie nieznany teren, czyli do Numei. Nowa Kaledonia zaskoczyła mnie przede wszystkim okropnie wysokimi cenami. Dobrze, że pierwszy nocleg udało mi się znaleźć przez Airbnb w świetnej cenie.
Loty po wysepkach możliwe są z wykorzystaniem krajowego przewoźnika, a ceny powiedzmy, że rozsądne. Jako kolejny cel obrałem Ile des Pins, czyli rajską wysepkę, która słynie z wysokich sosen i cudownych lagun. Tutaj jednak koszty pobytu są bardzo duże, bo nie ma tanich hoteli, nie ma też Airbnb. Spędziłem w tym miejscu dwa cudowne dni, a jedyne czego mi brakowało do słońca, które tylko momentami przebijało się przez gęste chmury. Mimo to uważam to miejsce za jedno z najpiękniejszych, jakie w życiu widziałem. Niesamowicie spektakularne są także przeloty nad Nową Kaledonią, człowiek po prostu nie może odkleić się od okna.
Powrót do domu rozpocząłem od jednego dnia pobytu w Sydney, mieście, z którym romansuję już od kilku lat i nic nie zanosi się, żeby to miało się zmienić. Spałem w hotelu Intercontinental, który podrożał do 60k punktów, co jest moim zdaniem już lekką przesadą, niestety. Dodam tylko, że on w niektórych terminach jest także dostępny w przystępnej cenie powiedzmy 300zł/os noc, co jak na obiekt tej klasy wydaje mi się niezłą opcją.
To właśnie od tego rozpoczął się przesyt luksusów, bo po spędzeniu nocy w jednym z najwygodniejszych łóżek, jakie widziałem leciałem nową klasą biznes Singapore Airlines samolotem A380. Wrażenia niesamowicie pozytywne – zdecydowanie lepsze niż biznes w Etihadzie, ale jeszcze daleko do klasy pierwszej w LH czy właśnie EY. Wylądowałem znowu w Azji, gdzie oczywiście wyskoczyłem na spacer po Marina Bay i pokaz laserów z najbardziej znanego hotelu w Singapurze. Tutaj we znaki dało się już spore zmęczenie. Wróciłem na lotnisko, posiedziałem w saloniku czekając na lot do Stambułu, który w większości przespałem. Wrażenia ze starej kabiny 777-200ER nieco gorsze, ale obsługa w SQ potrafi zrobić różnicę. To zdecydowanie dobrze wydane mile.
W Turcji ostatnio byłem w 2017 roku, kiedy to spędziłem w Stambule kilka dni, więc specjalnego parcia na zwiedzanie nie miałem, bowiem salonik TK na lotnisku Ataturka jest naprawdę świetny i można tu spędzić cały dzień. Wygrała jednak chęć spaceru i kupiłem online wizę i pojechałem metrem do centrum, żeby poczuć klimat tego niesamowitego i jednego w swoim rodzaju miasta. Dalsza droga do domu była już prosta, bo przez Warszawę poleciałem LOTem do Poznania.
Jak pewnie widzicie w tabelce nie było to tani wyjazd. Z drugiej strony to były blisko 3 tygodnie podróży, w większości naprawdę rewelacyjnych warunkach, a odległościowo zabrakło mi niewiele do pełnych 80000 km w samolocie. Ważne też, że te wydatki były jednak ponoszone w okresie czasu, stąd też nie jest to takie bolesne jak jednorazowy wydatek. Aaa i wiem, że pokazywanie ceny za poszczególne segmenty i hotele (konkretne pokoje, które dostałem najczęściej w ramach upgreadu) nie ma większego sensu, ale jak już sobie sam to sprawdzałem z ciekawości, to z Wami też się podzieliłem. Zawsze mogę się pocieszyć, że wydałem 10x mniej, hehe :D
Jako ciekawostkę dodam, że do Turcji miałem także lot kilka dni po powrocie i w WAW nie zostałem wpuszczony na pokład (brak całej wolnej strony w paszporcie)… Cóż, dobrze że żaden inny pracownik na 22 poprzednich lotniskach, na których byłem w przeciągu ostatniego miesiąca tego nie zauważył, lub też nie chciał uprzykrzyć mi życia? To już nie ważne. Sorry za off topic.
Jak zwykle w przypadku jakichkolwiek pytań pozostaję do Waszej dyspozycji. Dzięki jak ktoś dotarł do końca, do następnego! ;)