Zgłodniałem, więc kieruję się do Mercado San Camilo. Podobnie, jak w Cuzco, sprzedawcy wszystkiego, co możliwe, okupują nie tylko sam targ, ale również (albo raczej "przede wszystkim") ulice na przestrzeni kilku przecznic wokół Mercado. A w środku pożywienie nie tylko dla ciała, ale i dla ducha - w sąsiedztwie swinskich łbów i zieleniny odbywa się właśnie msza święta.
Krok dalej alejki z owocami i stragany z tuzinami gatunków ziemniaków.
W alejce "soczystej" zamawiam mix pomarańczowo-mangowo-cośtamowy, który jest dobry w smaku, ale bez znacznie mniejszy w porównaniu do tego w Pisac (a cena ta sama).
Idę va banque i na posiłek wchodzę do jednego z kilku sąsiadujących ze sobą lokali nastawionych zdecydowanie na rodowitą klientelę, której za 18 SOL oferują menu ejecutivo, jak poniżej.
Jak za tą cenę, trudno narzekać. Zupa obfita i "napakowana" (choć niektórych elementów nie konsumowałem), Lomo Saltado bardzo przyzwoite, kompocik super, a kisielku nie weryfikowałem.
Posilony kieruję się na przeciwlegly koniec centrum Arequipy, na Mirador de Yanahuara, skąd powinien rozciągać się ładny widok na miasto i wulkany. Panorama okazuje się nie aż taka ładna, ale sama Yanahuara (bo to jakaś odrębna dzielnica) jest bardzo sympatyczna. Na wysadzanym wielkimi palmami placu odbywa się akurat jakiś festyn, młoda para ma sesję foto, a młodzież nastoletnia szykuje się do imprezy swojej dzianej koleżanki (obchodzącej pewnie swoje 18., a może 16. urodziny).
Wracam na chwilę do pokoju, z którego obserwuję zapadający zmierzch.
Generalnie, chodzę na tym wyjeździe dość wcześnie spać, ale dziś, przy tak centralnej lokalizacji hotelu mam dość zapału, by się jeszcze chwilę poszlajać. Ledwo wychodzę, a do mych uszu dociera głośna muzyka i tłumne okrzyki. Podążam chwilkę w tym kierunku i trafiam na.... coroczną paradę Gay Pride
:D . Cóż, całe moje stereotypowe myślenie o Peru, jako kraju dość konserwatywnym, lega właśnie w gruzach, bo wygląda na to, że większość tutejszej młodzieży (przynajmniej w Arequipie), to członkowie społeczności LGBTQ+. Tak, czy inaczej, zabawa jest przednia
:)
Jutro o 8:00 odbieram auto, więc nie towarzyszę zbyt długo paradzie, by w trakcie jazdy po peruwianskich drogach być czujnym, czwartym i gotowym.
Wydaje mi się, że nie, bo zwiedziłem to miejsce (tak mi się zdaje) dokładnie, ale głowy nie daję. A gdzie one były w czasie Twojej wizyty?To chyba ich już nie ma, ale wcale się nie zdziwię, jeśli ktoś zaraz wrzuci aktualne zdjęcie i okaże się, że jestem gapa
:DZacznę od tego, że jeśli kiedykolwiek będziecie planować wynajęcie auta w Arequipie, nie traćcie czasu na szukanie, tylko od razu uderzajcie tu:
Lepiej nie traficie. Być może gdzieś indziej będzie nieco taniej, ale pod względem indywidualnego podejścia do klienta i dostosowania się do jego potrzeb, nie spotkałem się dotąd z kimś aż tak elastycznym. To jest rodzinna firma, więc podchodzą do tematu niesztampowo i można z nimi poczynić daleko idące odstępstwa od typowego najmu. Wystarczy napisać, że gdy narzekałem na korki, które widziałem w drodze z lotniska do hotelu, sami zaproponowali, że mogą mnie wywieźć na obrzeża, a potem pojadę już dalej sam. Na szczęście, z Arequipy wyjeżdżam w niedzielny poranek, gdy ruch jest dużo mniejszy i taka pomoc nie jest potrzebna. Ale już w drodze powrotnej, gdy do Arequipy wjeżdżam w dzień powszedni ok. 16:30, umawiamy się przy jednym z centrów handlowych, tam robimy zdanie auta, a Cesar (współwłaściciel) odwozi mnie do Hamptona, co okazuje się zbawieniem, bo w wąskich, jednokierunkowych uliczkach Centro Histórico ruch o tej porze jest trudny do wyobrażenia.
Wracając do meritum.... Punktualnie o 8:00 Raquel i Cesar czekają na mnie przed wejściem do Hamptona. Okazuje się, że sprawny kontakt mailowy z nimi po angielsku to wynik używania przez Raquel translatora. W kontakcie bezpośrednim nie jest to jednak problemem - bez przeszkód dokonujemy odbioru auta, zaznaczamy tylko dwa większe uszkodzenia, Cesar robi króciutki instruktaż korzystania z pojazdu, którym jest Suzuki Nomad (u nas Vitara) z automatyczną skrzynią biegów, otwieranym dachem i ogólnie w bardzo dobrym stanie (ma coś ok. 78.000 przebiegu). Płacę z góry 140 USD za 2 dni najmu oraz robię blokadę 800 USD na karcie, jako depozyt. W cenie jest ubezpieczenie z udziałem własnym w wysokości 300 USD oraz limitowany przebieg dzienny - 300 km (na Colcę to więcej, niż trzeba). Włączam nawigację i ruszam. Po opuszczeniu strefy miejsko-przemysłowej, która kończy się za ogromną cementownią Yura, krajobraz staje się coraz piękniejszy. Niestety, jako kierowca nie mogę się ciągle rozglądać, tym bardziej że na serpentynowej trasie u stóp wulkanów trwa wyścig, kto wyprzedzi kolumnę powolnych ciężarówek w najmniej odpowiednim miejscu. Korzystam z tego wyścigu o tyle, że jadę sobie za autobusem liniowym (którego kierowca zna trasę na pamięć) i wyprzedzam wraz z nim, nie bacząc specjalnie na podwójne ciągłe i wskakując zawsze z powrotem na swój tor w odpowiednim momencie. Nie mogę jednak być niczego pewnym - chwilę temu zderzyły się tu dwa auta.
Gdy kończy się serpentyna, wjeżdżam na rozległy płaskowyż. Po obu stronach szosy ciągnie się obszar zamieszkamy przez wikunie. Są zazwyczaj daleko od drogi, ale od czasu do czasu ich grupki zapędzają się znacznie bliżej. Zatrzymuję się przy jednej z nich - są płochliwe i niechętne do współpracy. Potem okazuje się, że dużo więcej można ich spotkać już po odbiciu na drogę do Chivay.
Dojeżdżam do punktu poboru opłat za przejazd drogą 34A (niecałe 8 SOL) i skręcam w lewo, na trasę 34E/1S/109, która prowadzi do Chivay, Cabanaconde i dalej. I tu jest już rewelacyjnie. Pusta, świetnie utrzymana (przynajmniej do Chivay) droga, która wiedzie przez surowy, ale piękny krajobraz. Są góry i wąwozy, długie proste i odcinki, jak jelita, błękitne niebo i strumyki, są alpaki, lamy i wikunie, a nawet minilodowiec.
@tropikey: poczekalnia LA w GRU jest jak najbardziej funkcjonalna i bardzo spoko pod kątem jedzenia itp., ale zawsze zatłoczona + średnio interesujący design ; jak będziesz miał okazję być we flagowym LA VIP Signature Lounge w SCL (albo może już byłeś?) to dopiero zobaczysz / znasz różnicę ?
W pierwszym rzędzie LA jest IMO bardzo wygodnie i dla mnie to zawsze preferowany wybór o ile tylko jest dostępne miejsce pod oknem - no chyba że ktoś jest ekstremalnie wysoki, to wtedy być może rzeczywiście ścianka przeszkadza. Zaletą jest to, że nikt nie rozłoży przed nosem fotela, co się zdarza w kolejnych rzędach, że pax praktycznie od startu do lądowania ma full rozłożony fotel (do czego oczywiście każdy ma prawo), a wtedy ogranicza to jednak dość wydatnie "przestrzeń życiową" w trakcie lotu. Moja uwaga generalnie jest taka: na lotach krajowych w Peru, Kolumbii, Brazylii, Chile itp. różnice cenowe LA Eco (zwłaszcza z bagażem większym niż mała torba) i premium Eco są relatywnie nieduże, więc jak ktoś nie liczy każdego grosza absolutnie warto bukować PE - zdecydowana większość tych lotów jest zapakowana po dach dosłownie, więc za kilka groszy więcej wolny fotel obok, miejsce na nogi, jakiś poczęstunek (w Chile i Brazylii jest bardziej wydatny niż np. w Peru), brak kontrolowania ilości/wagi bagażu, zdecydowanie więcej mil w FFP, są ogromną zaletą.Na trasach międzynarodowych różnice w cenach są zwykle większe, choć też zależy od konkretnej trasy (przeloty po APd między krajami generalnie i tak są dość drogie nawet w zwykłym Y).
@tropikey: trzymanie nóg na przednich ściankach to raczej kwestia braku właściwej kultury i dobrego smaku niektórych paxów, niż przestrzeni przed fotelem...
tropikey napisał:O 1:30 korytarzem zaczęła krążyć pani z ochrony informując, że drzwi do lotów krajowych są już otwarte. Po drugiej stronie jest inna bajka. Pełno wolnych foteli, w tym nadających się do leżenia, więc znajduję sobie taki zestaw i spędzam tam kolejne niecałe 2 godziny, drzemiąc w oczekiwaniu na otwarcie saloniku Newrest (wstęp m. in. na Priority Pass). Jest to jedyny salonik w części krajowej lotniska w Limie. W osobnym wątku o lotnisku LIM padły mocno krytyczne oceny tego przybytku, ale bywałem w gorszych. Biorąc pod uwagę, że to jednak terminal krajowy, mniej prestiżowy, nie jest moim zdaniem aż tak dramatycznie. Jest sporo miejsca (wielkościowo zbliżony do saloniku w GDN), są lekko odseparowame szezlągi (ja się załapałem, bo wchodziłem, jako pierwszy gość, ale później mogą być trudno dostępne), jedzenie jest zjadliwe (3 rodzaje kanapek, owoce, słodycze), są napoje, w tym alkoholowe. W skali od 0 do 10 daję 5-tkę. A gdyby nie było tu zimno jak w psiarni, dałbym nawet 6-tkę.Eh, bardzo jesteś łaskawy dla przybytku w Limie. ...5/10... no ja bym dał 2/10. Wczesnym popołudniem panował tłok i bałagan, nikt nie sprzątał i nie zmywał stolików, naczynia mogłem sobie powynosić sam po poprzednich paxach. Miły personel był zainteresowany wyłącznie skasowaniem wejścia. Niska temperatura to najmniejszy mankament. Krzywdzące jest Twoje porównanie do saloniku w GDN (wiem, chodziło o rozmiary,przestrzeń
;) ). O ile w obu nie ma nic sensownego do jedzenia, kanapki w GDN są jednak słuszniejszych rozmiarów. A przecież żołądki mamy my i Peruwiańczycy podobne
:D. Owoce- litości. Każdy przeciętny, 2* hotel w Peru daje na śniadanie lepsze, bardziej apetyczne frukty. No i napoje- w Limie straszna nędza, podłe, słodzone soczki, cola, kiepskie wino, jeszcze gorsza whisky i niedogotowana woda na herbatę, o kawie nie chciałbym pamiętać- bez porównania z przybytkiem w GDN z piwem z Brovarnii i wyjątkową wiśniówką.
W trakcie mojego pobytu dwa razy śniadania jadłem w towarzystwie dużej zorganizowanej grupy Greków (pierwszy raz w życiu widziałem Greków na wakacjach poza Grecją
:D ) i widziałem, że gdy sobie zażyczyli dostawali cappuccino lub inną kawę "nie-zalewajkę" (w sumie, to ona też nie jest taka zła, przynajmniej w tym HGI). Być może to jakieś ustalenie tej grupy z hotelem, na co może wskazywać też to, że bez skrępowania przychodzili z pudełkami i ładowali je po brzegi ciastkami i innymi dobrami. Sprawdzę jeszcze tą kawę, bo będę tam wkrótce jeszcze raz (obecnie Aguas Calientes).
Aguas Calientes teraz nazywa sie Machu Picchu Pueblo.Jak mogę coś polecić, to zajrzyj do tej restauracji, bo karmią, w mojej opinii, ponadprzeciętnie i do tego organicznie: Green House. Chyba najlepsza knajpa z odwiedzonych przeze mnie w Peru. Moja, zazwyczaj niejedząca mięs, Żona zajadała się ich wersją lomo saltado.https://www.greenhousemapi.com/https://maps.app.goo.gl/Nyu8z1DWuijZjCWYA
@sko1czek: ale żeś trafił
:D !Akurat wróciłem z MP, siedzę w recepcji hotelu, ćw którym spałem i rozglądam się za miejscem na kibsumpcje przed powrotem do Cuzco
:DWczoraj byłem w https://maps.app.goo.gl/wQeijqJhS53x9H9z8. Też było bardzo dobre (szczegóły później), ale bardzo chętnie spróbuję też innej kuchni.
No to klops
:(Z drugiej strony, może lepiej, bo jeszcze z rozpaczy zacząłby truć klientów. Może jednak nie wszystko jeszcze stracone i jest jakaś szansa na reaktywację....
A swoja droga pewnie chlopina nie ma zielonego pojecia jaki stal sie populany en Polonia i ze conajmniej kilkaset, jak nie kilka tysiecy osob zna jego aventuras de amor...
:-)
Doprecyzowując Twoją relację, wybierając bus też nie pozwolą Ci wyjechać wcześniej. Ale w kolejce 'cuda' się działy jak wybierałeś przewodnika
;) (wtedy tak jak Ty zostałeś wpuszczony na MP przed godziną na bilecie, niektórzy jechali wcześniejszym busem lub nagle byli przed Tobą w kolejce).Tak pogoda nam się udała
:), ja z rodziną wchodziliśmy o 11:00.PS. Jechaliśmy w tym samym wagonie ciuchci
:), ale ten świat mały
:)
Dzięki za wyjaśnienie dot. autobusu
:)A z tym pociągiem i niemal tym samym czasem wchodzenia do MP, to niezły zbieg okoliczności!Co do pogody, to nie wiem, czy Wam też to mówiono, ale ponoć przez cały wcześniejszy tydzień było kiepsko, więc dobrze trafiliśmy.
O to trafiłeś na ochłodzenie w AQP, bo byłem pewnie jakieś może 2-2,5 tygodnia przed tobą i w pokoju w H było mega gorąco tak że na noc musiałem chłodzić AC po tym jak się nagrzewał w ciągu dnia (okna na wulkan). BTW Uber ok 25-30 soli (w zależności od pory dnia), więc te 40 nie było aż tak mega zawyżone.
W ciągu dnia było bardzo ciepło, ale różnicę zrobiła pewnie ta ekspozycja pokoju - ja miałem na zachód i to taki słabo naświetlony, więc pokój nie miał się kiedy nagrzać. W trakcie tamtejszego lata to byłaby zaleta, a tak, to kichowato.No i widoku na wulkan nie było
:( (chociaż niby też typ "scenic view").
Świetne dwa ostatnie odcinki, czyta się i ogląda z zapartym tchem. Oczywiście wskakuje na moją listę "co robić przy ponownej wizycie w Peru". Kanion Colca oglądałem niestety tylko z okien Avianki.....
Potwierdzam renomę Zig Zag w AQP - świetne jedzenie, fajny wystrój io obsługa - można też zjeść na małym balkonie z widokiem na kościół i ulicę ale są tylko dwa malutkie stoliczki. Oczywiście warto wziąć pod uwagę, że nie jest to specjalnie budżetowa kanapa zwłaszcza jak na warunki peruwiańskie
;-)
@tropikey: to dziwne, wprawdzie ostatnio leciałem w Premium C, ale poprzednim razem w Premium Y (wtedy był to lot do AEP) i też miałem wstęp do Signature Lounge a nie tego środkowego. No chyba że wtedy babka w recepcji się pomyliła i mnie tam z rozpędu skierowała. Możliwe też, że zależy to też od konkretnej trasy (czy jakiś innych czynników): AEP jest kierunkiem zdecydowanie prestiżowym (biznesowo), a LA nie oferuje na tej trasie produktu C, z kolei GRU jest oczywiście też prestiżowe, ale tu w ofercie jest zarówno klasa C jak i PE w zależności od rotacji.
@tropikey - rozumiem, że tych łóżek/pokoików w saloniku nie dało się wcześniej zarezerwować. A miałeś jakiś plan B na tą noc jakby wszystko było zajęte? (ja dodam, że w podobnej sytuacji jechałem do pobliskiej LaQuinty z darmowym transferem - ale loty miałem w economy więc bez szans na ten salonik)
W Hiltonie w Stambule nie było expresu do kawy w pokoju aby Cię po prostu nie obrazić. Nie wyobrażam sobie picia dobrej kawy w tym mieście ( i zapewne management hotelu także) zaparzonej inaczej niż w specjalnym czajniczku, czarnej jak smoła i podawanej na życzenie bez cukru.
@hiszpan:A bo ja wiem... Mnie jakoś ta wersja nie przekonała do siebie (również bez cukru). Stąd też, do tej nieszczęsnej tarty z czekoladą wziąłem "americano", co z resztą nieco mnie poratowało, bo pojemność tego jest sporo większa, niż wersji tureckiej. Bez tego nie dałbym rady zjeść nawet 1/3
:DMam nauczkę - jeśli tureckie słodycze, to wyłącznie w wersji mini. A do takiej to już kawa po turecku pasuje (nomen omen) jak ulał
:)@Gadekk: a w czym przeglądasz? U mnie w Tapatalk wszystko widać. Sprawdzę później w wersji online.
tropikey napisał:Hmm, faktycznie, bardzo dużo zdjęci się nie wyświetla, ale po kilkukrotnym odświeżeniu strony jest komplet.[/b].Nope
:(Sprawdzane na firefoxie, chrome i safari.
tropikey napisał:Pytamy ją o męża, a dziewczyna na to, że ją rzucił i nic nie płaci na dziecko, więc jej Marco mówi, żeby koniecznie wystąpiła o alimenty i ze zdziwieniem słyszę, jak jej krok po kroku klaruje, co i jak (a nie sądzę, by miał osobiste doświadczenia w tym zakresie, bo wygląda na przykładnego męża i ojca). Oj bardzo stereotypowo tu podszedłeś do tematu... A może to pan Marco ma dziecko z niezbyt przykładną żoną i matką?
:-)
Zgłodniałem, więc kieruję się do Mercado San Camilo. Podobnie, jak w Cuzco, sprzedawcy wszystkiego, co możliwe, okupują nie tylko sam targ, ale również (albo raczej "przede wszystkim") ulice na przestrzeni kilku przecznic wokół Mercado. A w środku pożywienie nie tylko dla ciała, ale i dla ducha - w sąsiedztwie swinskich łbów i zieleniny odbywa się właśnie msza święta.
Krok dalej alejki z owocami i stragany z tuzinami gatunków ziemniaków.
W alejce "soczystej" zamawiam mix pomarańczowo-mangowo-cośtamowy, który jest dobry w smaku, ale bez znacznie mniejszy w porównaniu do tego w Pisac (a cena ta sama).
Idę va banque i na posiłek wchodzę do jednego z kilku sąsiadujących ze sobą lokali nastawionych zdecydowanie na rodowitą klientelę, której za 18 SOL oferują menu ejecutivo, jak poniżej.
Jak za tą cenę, trudno narzekać. Zupa obfita i "napakowana" (choć niektórych elementów nie konsumowałem), Lomo Saltado bardzo przyzwoite, kompocik super, a kisielku nie weryfikowałem.
Posilony kieruję się na przeciwlegly koniec centrum Arequipy, na Mirador de Yanahuara, skąd powinien rozciągać się ładny widok na miasto i wulkany. Panorama okazuje się nie aż taka ładna, ale sama Yanahuara (bo to jakaś odrębna dzielnica) jest bardzo sympatyczna. Na wysadzanym wielkimi palmami placu odbywa się akurat jakiś festyn, młoda para ma sesję foto, a młodzież nastoletnia szykuje się do imprezy swojej dzianej koleżanki (obchodzącej pewnie swoje 18., a może 16. urodziny).
Wracam na chwilę do pokoju, z którego obserwuję zapadający zmierzch.
Generalnie, chodzę na tym wyjeździe dość wcześnie spać, ale dziś, przy tak centralnej lokalizacji hotelu mam dość zapału, by się jeszcze chwilę poszlajać. Ledwo wychodzę, a do mych uszu dociera głośna muzyka i tłumne okrzyki. Podążam chwilkę w tym kierunku i trafiam na.... coroczną paradę Gay Pride :D .
Cóż, całe moje stereotypowe myślenie o Peru, jako kraju dość konserwatywnym, lega właśnie w gruzach, bo wygląda na to, że większość tutejszej młodzieży (przynajmniej w Arequipie), to członkowie społeczności LGBTQ+. Tak, czy inaczej, zabawa jest przednia :)
Jutro o 8:00 odbieram auto, więc nie towarzyszę zbyt długo paradzie, by w trakcie jazdy po peruwianskich drogach być czujnym, czwartym i gotowym.
A gdzie one były w czasie Twojej wizyty?To chyba ich już nie ma, ale wcale się nie zdziwię, jeśli ktoś zaraz wrzuci aktualne zdjęcie i okaże się, że jestem gapa :DZacznę od tego, że jeśli kiedykolwiek będziecie planować wynajęcie auta w Arequipie, nie traćcie czasu na szukanie, tylko od razu uderzajcie tu:
https://maps.app.goo.gl/ynRhpEFze8xbCKh7A
Lepiej nie traficie. Być może gdzieś indziej będzie nieco taniej, ale pod względem indywidualnego podejścia do klienta i dostosowania się do jego potrzeb, nie spotkałem się dotąd z kimś aż tak elastycznym. To jest rodzinna firma, więc podchodzą do tematu niesztampowo i można z nimi poczynić daleko idące odstępstwa od typowego najmu. Wystarczy napisać, że gdy narzekałem na korki, które widziałem w drodze z lotniska do hotelu, sami zaproponowali, że mogą mnie wywieźć na obrzeża, a potem pojadę już dalej sam. Na szczęście, z Arequipy wyjeżdżam w niedzielny poranek, gdy ruch jest dużo mniejszy i taka pomoc nie jest potrzebna. Ale już w drodze powrotnej, gdy do Arequipy wjeżdżam w dzień powszedni ok. 16:30, umawiamy się przy jednym z centrów handlowych, tam robimy zdanie auta, a Cesar (współwłaściciel) odwozi mnie do Hamptona, co okazuje się zbawieniem, bo w wąskich, jednokierunkowych uliczkach Centro Histórico ruch o tej porze jest trudny do wyobrażenia.
Wracając do meritum.... Punktualnie o 8:00 Raquel i Cesar czekają na mnie przed wejściem do Hamptona. Okazuje się, że sprawny kontakt mailowy z nimi po angielsku to wynik używania przez Raquel translatora. W kontakcie bezpośrednim nie jest to jednak problemem - bez przeszkód dokonujemy odbioru auta, zaznaczamy tylko dwa większe uszkodzenia, Cesar robi króciutki instruktaż korzystania z pojazdu, którym jest Suzuki Nomad (u nas Vitara) z automatyczną skrzynią biegów, otwieranym dachem i ogólnie w bardzo dobrym stanie (ma coś ok. 78.000 przebiegu). Płacę z góry 140 USD za 2 dni najmu oraz robię blokadę 800 USD na karcie, jako depozyt. W cenie jest ubezpieczenie z udziałem własnym w wysokości 300 USD oraz limitowany przebieg dzienny - 300 km (na Colcę to więcej, niż trzeba).
Włączam nawigację i ruszam. Po opuszczeniu strefy miejsko-przemysłowej, która kończy się za ogromną cementownią Yura, krajobraz staje się coraz piękniejszy. Niestety, jako kierowca nie mogę się ciągle rozglądać, tym bardziej że na serpentynowej trasie u stóp wulkanów trwa wyścig, kto wyprzedzi kolumnę powolnych ciężarówek w najmniej odpowiednim miejscu. Korzystam z tego wyścigu o tyle, że jadę sobie za autobusem liniowym (którego kierowca zna trasę na pamięć) i wyprzedzam wraz z nim, nie bacząc specjalnie na podwójne ciągłe i wskakując zawsze z powrotem na swój tor w odpowiednim momencie. Nie mogę jednak być niczego pewnym - chwilę temu zderzyły się tu dwa auta.
Gdy kończy się serpentyna, wjeżdżam na rozległy płaskowyż. Po obu stronach szosy ciągnie się obszar zamieszkamy przez wikunie. Są zazwyczaj daleko od drogi, ale od czasu do czasu ich grupki zapędzają się znacznie bliżej. Zatrzymuję się przy jednej z nich - są płochliwe i niechętne do współpracy. Potem okazuje się, że dużo więcej można ich spotkać już po odbiciu na drogę do Chivay.
Dojeżdżam do punktu poboru opłat za przejazd drogą 34A (niecałe 8 SOL) i skręcam w lewo, na trasę 34E/1S/109, która prowadzi do Chivay, Cabanaconde i dalej. I tu jest już rewelacyjnie. Pusta, świetnie utrzymana (przynajmniej do Chivay) droga, która wiedzie przez surowy, ale piękny krajobraz. Są góry i wąwozy, długie proste i odcinki, jak jelita, błękitne niebo i strumyki, są alpaki, lamy i wikunie, a nawet minilodowiec.