No i naprawdę szacun dla niektórych panów za wysiłek włożony w dążenie do przeobrażenia się w kobietę. Efekty ich pracy nad ruchem i ciałem są piorunujące. Dla niejednego można byłoby stracić głowę.
;)
:D
Targ Amuletów
Przed opuszczeniem Bangkoku chciałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce, o którym dużo czytałam przed wyjazdem. Jawiło mi się jako mekka tajskich poszukiwaczy szczęścia.
8-) Tha Phra Chan Market jest miejscem zaskakującym, przepełnionym straganami z niezliczoną wręcz ilością talizmanów i amuletów – jak na moje oko – identycznych! Jakie zatem było moje zdziwienie, kiedy zbierający się tam tłumnie Tajowie z lupami i szkłami powiększającymi w dłoniach, w totalnym skupieniu godzinami przebierali „kamyczki” w poszukiwaniu amuletu doskonałego.
:D
Targ jest w sporej części zadaszony, więc można odetchnąć od palącego słońca i tłumów. Amuletowi znawcy wpatrują się detale talizmanów w zupełnej ciszy, co czyni to miejsce wyjątkowo spokojnym i zadumanym – można więc również odpocząć od hałasu. Można też, bez większego trudu, natknąć się tam na mnichów, którzy wierząc w moc sprawczą sprzedawanych tam drobiazgów stali się stałymi bywalcami targu. A że Tha Phra Chan Market mieści się tuż nad przystanią, gdzie znajduje się wiele malusich restauracyjek, można nawet mieć szczęście i w ich towarzystwie zjeść tradycyjne tajskie danie.
;)
Tha Phra Chan Market jest fascynujące. Nie spędziliśmy tam wiele czasu, odpuściliśmy pewnie przy piątym straganie z dokładnie tym samym asortymentem, ale dla samego poobserwowania zadumanych znawców wiedzy tajemnej, ze szkiełkami przy oczach, wybierających swoje skarby tylko według sobie znanych kryteriów…. – myślę że warto choćby na chwilkę tam wpaść.
Sky Train
Do własnej subiektywnej i nieoczywistej list, pt.: „Co warto zobaczyć w Bangkoku?” dorzuciłabym jeszcze SkyTrain - którego oczywiście nie tyle warto oglądać, co się nim przejechać.
;-) I nie prędkość przejazdu, czy standard pociągu robi tutaj robotę, a perspektywa, z której można podziwiać stolice. Pociąg bowiem mknie przez Bangkok na torach umocowanych na wielkich betonowych podporach, kilka metrów nad ziemią. Dwie dostępne linie mają duży zasięg, co zwłaszcza w godzinach szczytu, ułatwia przemieszczanie się po mieście. Pociągi są oczywiście klimatyzowane, a bilety niedrogie.
W Bangkoku zaskoczyła nas również nowoczesna infrastruktura. Sieć dróg i autostrad jest imponująca i niesamowicie rozbudowana. Widzieliśmy nawet kilkupiętrowe estakady – zjawisko, mówiąc w kontekście polskich, a nawet europejskich realiów, niespotykane.Zdaję sobie sprawę, że wybór atrakcji, na które świadomie postawiliśmy w stolicy był dość niekonwencjonalny. Nieoczywiste zwiedzanie miasta było jednak naszą prywatną strategią przerwania. Skuteczną. ? Bangkok jest dziwnym tworem. Miejscem, w którym zderzają się zupełnie różne światy – zaczynając od bardzo nowoczesnych, futurystycznych budynków i drapaczy chmur w dzielnicy Silom, poprzez akcent religijno-duchowy, czyli świątynie buddyjskie wznoszone z wielkim rozmachem oraz zdobione z ogromnym przepychem, aż po dzielnice biedniejsze, gdzie nierzadko budynki zbudowane są z blachy, a mieszkańcy żyją w bardzo skromnych warunkach.
9.11. – 11.11. – Zielone serce Tajlandii - czyli nie-oczywisty, nie-turystyczny i NIEZAPOMNIANY Khao Sok National Park!
Miejsce, do którego się wybieraliśmy, od początku było jednym z najważniejszych punktów wyjazdu. Po tłocznym i parnym Bangkoku, z jeszcze większymi emocjami i zniecierpliwieniem wyczekiwaliśmy momentu, w którym wsiądziemy w samolot i zbliżymy się do natury. Tęskniliśmy za widokiem horyzontu i niczym niezabudowanej przestrzeni. Potrzebowaliśmy wewnętrznego uspokojenia. Miejsca, w którym czas na chwilę się zatrzyma i pozwoli odpocząć od hałasów miasta. Ciszy i odosobnienia. A jeśli o bliskości z naturą i dziewiczych krajobrazach mowa, to co mogłoby się lepiej wpasować w nasze tęsknoty jak wizja ogromnej dżungli, zajmującej powierzchnię ok 700 kilometrów kwadratowych, z wielkim jeziorem Cheow Lan w jej sercu?
:P
Khao Sok jest prawdopodobnie najstarszym lasem deszczowym na świecie, liczącym ok. 160 milionów lat. Aby dotrzeć do parku, najpierw należy dolecieć do Surat Thani, a następnie dalszą drogę przebyć busem. Tak też zrobiliśmy. Bus, po kilku godzinach jazdy dowiózł nas na teren parku. Nie dojechał jednak do centrum wioski, w okolicy której zlokalizowane są resorty. Zatrzymał się nieco wcześniej - na piaszczystej ścieżce. I odjechał, zostawiając nas pośrodku niczego. Zgodnie z przewidywaniami, „nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności” całkiem nieopodal, na swoich gotowych do drogi pick-upach, wypoczywali lokalsi.
;-) Lokalsi nie znaleźli się w tej sytuacji przypadkowo. Nie byli również z pierwszej łapanki, a dodatkowo świadomi swojej przewagi nad turystami nie byli zbyt uprzejmi i skorzy do negocjacji. Za ok. 5-kilometrową przejażdżkę zażądali absurdalnej sumy. Mało tego, oferta była opakowana w chamskie i pretensjonalne podejście do klienta, a tego nasza duma i godność nie znosi dobrze.
:evil: Cóż robić?
:D Choć żarz nieba lał się niemiłosierny, wilgotność powietrza zdawała się przekraczać 100%, a ciężkie plecaki wrzynały się w ramiona, to coś w nas pękło i - dla zasady - zdecydowaliśmy się przejść tę drogę na piechotę.
:?
:shock:
:lol: Jak to w życiu bywa - zbyt pochopne decyzje często odbijają się czkawką.
:roll: Już po postawieniu dziesiątego kroku w tym ukropie dopadły mnie pierwsze wątpliwości.
:lol: Jedyne, co motywował, to odprowadzający nas drwiący wzrok lokalsów, który czułam na plecach.
;) Działało to jednak dopingująco jedynie do momentu, kiedy stracili nas z oczu....
:D Wtedy odcięło mi prąd.
:? Droga wydawała się nie mieć końca. Ponownie postawiliśmy na „metodę małych kroków” obierając za cel dotarcie do najbliższego sklepiku, w którym zimny Chang, niczym sok z gumi-jagód, doda nam mocy. Khao Sok przywitało nas z otwartymi ramionami i całą serdecznością (bezlitośnie stawiając ChinaTown w jeszcze gorszym świetle
;) ). Okazało się, że sklepiki rozproszone w idealnej od siebie odległości i towarzystwo Changa pomogło w stosunkowo bezbolesnym dotarciu do naszego ośrodka, kończąc trudną misję sukcesem.
:mrgreen:
Oprócz oczywistych, naturalnych zalet wynikających z przebywania na terenie parku, zatroszczyłam się o to, żebyśmy czas w dżungli wykorzystali możliwie najpełniej i doświadczyli jej możliwie najmocniej. W tym celu, szukając dwóch noclegów w Khao Sok postarałam się o to, aby nie były przypadkowe.
Kto w dzieciństwie nie marzył o domku na drzewie…? Mają w sobie niezaprzeczalny urok... A co powiecie na nocleg w domku osadzonym w koronie rozłożystego drzewa, otoczonym soczyście zieloną i najprawdziwszą dżunglą... Z wizytami wyjątkowych małpich i gekonich sąsiadów w pakiecie? Czy nie brzmi świetnie!?
8-)
W Our Jungle House jest kilkanaście takich właśnie domków. Są naprawdę wyjątkowe. Największą zaletą ośrodka, jest jego usytuowanie. Jest on bowiem odsunięty najdalej od „centrum wioski”, co daje nam poczucie odosobnienia i błogiego spokoju. Domki porozrzucane są na terenie ośrodka w znacznych, zapewniających prywatność odległościach. Część z nich zaszyta jest w głębi dżungli, wśród gęstej roślinności, inne wiszą w koronach drzew nad potokiem, tuż pod wysokimi klifami.
Wszystkie są zbudowane z drewna i bambusa, w zgodzie z naturą, w sposób pozwalający na jak najbliższy kontakt z naturą. Każdy domek posiada przestronny taras, a pokój wraz z łazienką są na wpół otwarte. Kilkudziesięcio-centymetrowa przestrzeń pomiędzy ścianą a sufitem nie jest zupełnie zabudowana, a jedynie połączona szczebelkami. Ten pomysłowy zabieg zabezpiecza przed zbytnim spoufalaniem się niezapowiedzianych gości, ale jednocześnie zewnętrzne bodźce - zapachy deszczowego lasu, powiewy wiatru i odgłosy dżungli docierają do nas z pełną mocą. Domki są pięknie wykonane, standard i komfort jest bardzo wysoki. Koszt noclegu nie jest niski, ale myślę, że mimo wszystko wart swojej ceny i gdybym miała podejmować decyzję jeszcze raz, byłaby ona taka sama.
Na terenie ośrodka zostały wykarczowane wąskie ścieżki. Mini szlaki pozwalają na wejście w głąb gęstego poszycia lasu i zanurzenie się w bujnej roślinności, której różnorodność bywa zaskakująca.
:o
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
No i naprawdę szacun dla niektórych panów za wysiłek włożony w dążenie do przeobrażenia się w kobietę. Efekty ich pracy nad ruchem i ciałem są piorunujące. Dla niejednego można byłoby stracić głowę. ;) :D
Targ Amuletów
Przed opuszczeniem Bangkoku chciałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce, o którym dużo czytałam przed wyjazdem. Jawiło mi się jako mekka tajskich poszukiwaczy szczęścia. 8-) Tha Phra Chan Market jest miejscem zaskakującym, przepełnionym straganami z niezliczoną wręcz ilością talizmanów i amuletów – jak na moje oko – identycznych! Jakie zatem było moje zdziwienie, kiedy zbierający się tam tłumnie Tajowie z lupami i szkłami powiększającymi w dłoniach, w totalnym skupieniu godzinami przebierali „kamyczki” w poszukiwaniu amuletu doskonałego. :D
Targ jest w sporej części zadaszony, więc można odetchnąć od palącego słońca i tłumów. Amuletowi znawcy wpatrują się detale talizmanów w zupełnej ciszy, co czyni to miejsce wyjątkowo spokojnym i zadumanym – można więc również odpocząć od hałasu. Można też, bez większego trudu, natknąć się tam na mnichów, którzy wierząc w moc sprawczą sprzedawanych tam drobiazgów stali się stałymi bywalcami targu. A że Tha Phra Chan Market mieści się tuż nad przystanią, gdzie znajduje się wiele malusich restauracyjek, można nawet mieć szczęście i w ich towarzystwie zjeść tradycyjne tajskie danie. ;)
Tha Phra Chan Market jest fascynujące. Nie spędziliśmy tam wiele czasu, odpuściliśmy pewnie przy piątym straganie z dokładnie tym samym asortymentem, ale dla samego poobserwowania zadumanych znawców wiedzy tajemnej, ze szkiełkami przy oczach, wybierających swoje skarby tylko według sobie znanych kryteriów…. – myślę że warto choćby na chwilkę tam wpaść.
Sky Train
Do własnej subiektywnej i nieoczywistej list, pt.: „Co warto zobaczyć w Bangkoku?” dorzuciłabym jeszcze SkyTrain - którego oczywiście nie tyle warto oglądać, co się nim przejechać. ;-)
I nie prędkość przejazdu, czy standard pociągu robi tutaj robotę, a perspektywa, z której można podziwiać stolice. Pociąg bowiem mknie przez Bangkok na torach umocowanych na wielkich betonowych podporach, kilka metrów nad ziemią. Dwie dostępne linie mają duży zasięg, co zwłaszcza w godzinach szczytu, ułatwia przemieszczanie się po mieście. Pociągi są oczywiście klimatyzowane, a bilety niedrogie.
W Bangkoku zaskoczyła nas również nowoczesna infrastruktura. Sieć dróg i autostrad jest imponująca i niesamowicie rozbudowana. Widzieliśmy nawet kilkupiętrowe estakady – zjawisko, mówiąc w kontekście polskich, a nawet europejskich realiów, niespotykane.Zdaję sobie sprawę, że wybór atrakcji, na które świadomie postawiliśmy w stolicy był dość niekonwencjonalny. Nieoczywiste zwiedzanie miasta było jednak naszą prywatną strategią przerwania. Skuteczną. ?
Bangkok jest dziwnym tworem. Miejscem, w którym zderzają się zupełnie różne światy – zaczynając od bardzo nowoczesnych, futurystycznych budynków i drapaczy chmur w dzielnicy Silom, poprzez akcent religijno-duchowy, czyli świątynie buddyjskie wznoszone z wielkim rozmachem oraz zdobione z ogromnym przepychem, aż po dzielnice biedniejsze, gdzie nierzadko budynki zbudowane są z blachy, a mieszkańcy żyją w bardzo skromnych warunkach.
9.11. – 11.11. – Zielone serce Tajlandii - czyli nie-oczywisty, nie-turystyczny i NIEZAPOMNIANY Khao Sok National Park!
Miejsce, do którego się wybieraliśmy, od początku było jednym z najważniejszych punktów wyjazdu. Po tłocznym i parnym Bangkoku, z jeszcze większymi emocjami i zniecierpliwieniem wyczekiwaliśmy momentu, w którym wsiądziemy w samolot i zbliżymy się do natury. Tęskniliśmy za widokiem horyzontu i niczym niezabudowanej przestrzeni. Potrzebowaliśmy wewnętrznego uspokojenia. Miejsca, w którym czas na chwilę się zatrzyma i pozwoli odpocząć od hałasów miasta. Ciszy i odosobnienia. A jeśli o bliskości z naturą i dziewiczych krajobrazach mowa, to co mogłoby się lepiej wpasować w nasze tęsknoty jak wizja ogromnej dżungli, zajmującej powierzchnię ok 700 kilometrów kwadratowych, z wielkim jeziorem Cheow Lan w jej sercu? :P
Khao Sok jest prawdopodobnie najstarszym lasem deszczowym na świecie, liczącym ok. 160 milionów lat. Aby dotrzeć do parku, najpierw należy dolecieć do Surat Thani, a następnie dalszą drogę przebyć busem.
Tak też zrobiliśmy. Bus, po kilku godzinach jazdy dowiózł nas na teren parku. Nie dojechał jednak do centrum wioski, w okolicy której zlokalizowane są resorty. Zatrzymał się nieco wcześniej - na piaszczystej ścieżce. I odjechał, zostawiając nas pośrodku niczego. Zgodnie z przewidywaniami, „nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności” całkiem nieopodal, na swoich gotowych do drogi pick-upach, wypoczywali lokalsi. ;-) Lokalsi nie znaleźli się w tej sytuacji przypadkowo. Nie byli również z pierwszej łapanki, a dodatkowo świadomi swojej przewagi nad turystami nie byli zbyt uprzejmi i skorzy do negocjacji. Za ok. 5-kilometrową przejażdżkę zażądali absurdalnej sumy. Mało tego, oferta była opakowana w chamskie i pretensjonalne podejście do klienta, a tego nasza duma i godność nie znosi dobrze. :evil: Cóż robić? :D Choć żarz nieba lał się niemiłosierny, wilgotność powietrza zdawała się przekraczać 100%, a ciężkie plecaki wrzynały się w ramiona, to coś w nas pękło i - dla zasady - zdecydowaliśmy się przejść tę drogę na piechotę. :? :shock: :lol: Jak to w życiu bywa - zbyt pochopne decyzje często odbijają się czkawką. :roll: Już po postawieniu dziesiątego kroku w tym ukropie dopadły mnie pierwsze wątpliwości. :lol: Jedyne, co motywował, to odprowadzający nas drwiący wzrok lokalsów, który czułam na plecach. ;) Działało to jednak dopingująco jedynie do momentu, kiedy stracili nas z oczu.... :D Wtedy odcięło mi prąd. :? Droga wydawała się nie mieć końca. Ponownie postawiliśmy na „metodę małych kroków” obierając za cel dotarcie do najbliższego sklepiku, w którym zimny Chang, niczym sok z gumi-jagód, doda nam mocy. Khao Sok przywitało nas z otwartymi ramionami i całą serdecznością (bezlitośnie stawiając ChinaTown w jeszcze gorszym świetle ;) ). Okazało się, że sklepiki rozproszone w idealnej od siebie odległości i towarzystwo Changa pomogło w stosunkowo bezbolesnym dotarciu do naszego ośrodka, kończąc trudną misję sukcesem. :mrgreen:
Oprócz oczywistych, naturalnych zalet wynikających z przebywania na terenie parku, zatroszczyłam się o to, żebyśmy czas w dżungli wykorzystali możliwie najpełniej i doświadczyli jej możliwie najmocniej. W tym celu, szukając dwóch noclegów w Khao Sok postarałam się o to, aby nie były przypadkowe.
Kto w dzieciństwie nie marzył o domku na drzewie…? Mają w sobie niezaprzeczalny urok...
A co powiecie na nocleg w domku osadzonym w koronie rozłożystego drzewa, otoczonym soczyście zieloną i najprawdziwszą dżunglą... Z wizytami wyjątkowych małpich i gekonich sąsiadów w pakiecie? Czy nie brzmi świetnie!? 8-)
W Our Jungle House jest kilkanaście takich właśnie domków. Są naprawdę wyjątkowe. Największą zaletą ośrodka, jest jego usytuowanie. Jest on bowiem odsunięty najdalej od „centrum wioski”, co daje nam poczucie odosobnienia i błogiego spokoju. Domki porozrzucane są na terenie ośrodka w znacznych, zapewniających prywatność odległościach. Część z nich zaszyta jest w głębi dżungli, wśród gęstej roślinności, inne wiszą w koronach drzew nad potokiem, tuż pod wysokimi klifami.
Wszystkie są zbudowane z drewna i bambusa, w zgodzie z naturą, w sposób pozwalający na jak najbliższy kontakt z naturą. Każdy domek posiada przestronny taras, a pokój wraz z łazienką są na wpół otwarte. Kilkudziesięcio-centymetrowa przestrzeń pomiędzy ścianą a sufitem nie jest zupełnie zabudowana, a jedynie połączona szczebelkami. Ten pomysłowy zabieg zabezpiecza przed zbytnim spoufalaniem się niezapowiedzianych gości, ale jednocześnie zewnętrzne bodźce - zapachy deszczowego lasu, powiewy wiatru i odgłosy dżungli docierają do nas z pełną mocą. Domki są pięknie wykonane, standard i komfort jest bardzo wysoki. Koszt noclegu nie jest niski, ale myślę, że mimo wszystko wart swojej ceny i gdybym miała podejmować decyzję jeszcze raz, byłaby ona taka sama.
Na terenie ośrodka zostały wykarczowane wąskie ścieżki. Mini szlaki pozwalają na wejście w głąb gęstego poszycia lasu i zanurzenie się w bujnej roślinności, której różnorodność bywa zaskakująca. :o