Nie wiem jak w praktyce wyglądały prace nad stworzeniem tych wizerunków, ale najciekawsze dla mnie jest to, że twarze nie zostały wyrzeźbione w jednej bryle. Wyraźnie widać łączenia tysięcy dopasowanych do siebie bloków piaskowca.
:o
Podobno naukowcy nadal debatują nad tym, czyj wizerunek został uwieczniony na wieżach Bayonu. Niektórzy twierdzą, że lekko uśmiechnięte twarze przedstawiają Buddę. Inni, że to wizerunek króla Dżajawarmana VII, czyli fundatora świątyni. Współczesne publikacje często przyjmują również, iż jest to wyobrażenie jednego z bodhisattwów (istot aspirujących do stanu buddy): Awalokiteśwary albo Wadźrasattwy.
BAPHUON – „Asia’s greatest puzzle”
Około 200 metrów od świątyni Bayon stoi otoczone przez dżunglę sanktuarium Baphuon. Wstyd się przyznać, ale nie mieliśmy o nim pojęcia, nie znaliśmy jego niesamowitej historii i nie uwzględnialiśmy go w planach zwiedzania. Właściwie to zupełnie przypadkowo na niego „wpadliśmy” szukając miejsca zbiórki z naszym riksiarzem.
Tajemniczy Baphuon wyłonił się po naszej lewej stronie i zaprosił dłuuuugim, prawie dwustumetrowym pomostem. Nie mogliśmy odmówić.
:D Postanowiliśmy na chwilę zatrzymać się w jego cieniu. I bardzo się cieszę, że tak postanowiliśmy, bo już od pierwszych chwil, to miejsce wyjątkowo przypadło mi do gustu.
Świątynia nazywana jest często „temple mountain” ponieważ mierzy 43 metry wysokości – wyższy jest tylko Angkor Wat. Dodatkowo, jest jedną z najstarszych budowli sakralnych na terenie Angkoru. Ale nie o rozmiar, czy wiek tutaj chodzi. Urzekła mnie zupełnie czym innym. Niby tak blisko Bayonu, a jednak zaszyta gdzieś w dżungli, odsunięta od głównego szlaku. Przez większość czasu zwiedzaliśmy ją zupełnie lub prawie sami. Wyślizganymi, bardzo stromymi schodami pokonaliśmy kolejno 3 poziomy, by naszym oczom ukazał widok o podwyższonym stopniu piękna.
:o Każdy pokonany stopień warty był włożonej energii. Siedząc na szczycie, na skraju kamiennego dachu przenieśliśmy się do magicznej, oderwanej od rzeczywistości krainy, którą mogliśmy się cieszyć sami, bez tłumów.
Po powrocie do Polski doczytałam co nieco o Baphuon i jego nieprawdopodobnej historii. Świątynia była ponoć budowana bardzo chaotycznie i zbyt szybko. Nie uniknięto wielu błędów architektonicznych, w efekcie których już kilka lat po wybudowaniu pojawiły się pierwsze pęknięcia, a niedługo potem budowla runęła. W XX wieku francuscy archeolodzy podjęli się całkowitego rozebrania świątyni, dokładnego oczyszczenia i skatalogowania jej elementów, a następnie ponownego jej złożenia. Niestety, w czasach rządów Czerwonych Khmerów, kiedy wszystkie świadectwa historii i religii były niszczone, prace ustały. Kamienne bloki zostały porozrzucane bez ładu po pobliskiej dżungli, a dokumentacja dotycząca odbudowy zaginęła. Wydawało się, że los Baphuon był przesądzony. W 1995 roku do prac rekonstrukcyjnych jednak powrócono. Udało się odnaleźć ponad 300 tysięcy kamiennych bloków!!! Bez planów i dokumentacji zaczęto składać olbrzymie sanktuarium żmudnie dopasowując fragmenty świątyni niemal jak puzzle!
:o
:o
:o Stąd też Baphuon określany jest jako „Asia’s greatest puzzle.” Historia jest dla mnie tak niewiarygodna, że brak mi słów. Mogli dokonać tego tylko ludzie z niewyobrażalną cierpliwością i pasją do tego, czym się zajmują. Rekonstrukcja zabytku trwała kilka lat i kosztowała przeszło 14 milionów dolarów. Świątynię udostępniono zwiedzającym stosunkowo niedawno, w 2011 roku. Ale na szczęście w Angkor można na nowo podziwiać wyjątkową Rock Star.
:mrgreen:
W przerwie miedzy świątyniami zadbaliśmy również o stosowne skoki adrenaliny.
;-) Otóż, przy okazji wzbogacania butelki wody w niezbędne elektrolity (wspominałam, że upał był niemiłosierny) wdarło się jakieś takie ogólne roztargnienie, w efekcie którego zostawiliśmy naszą kamerę na pobliskim murku. ZNOWU!
:evil: Przypomnieliśmy sobie o niej dopiero w drodze do kolejnej świątyni. Na szczęście nasz kierowca komunikat „Mister, we left our camera! Please go back!” potraktował niemalże jak misję ratunkową i zareagował błyskawicznie. Dowiózł nas na czas. Zguba czekała dokładnie tam, gdzie ją zostawiliśmy. Uuufffffff… !!! (Taką samą przygodę mieliśmy w Las Vegas – mam nadzieję, że nie będę musiała się przekonywać, czy „do trzech razy sztuka” ma jakieś racjonalne wytłumaczenie.
:lol: )
TA PROHM we władaniu natury.
Na deser zostawiliśmy sobie znana ze swojej „waleczności” - Ta Prohm. Od lat toczy ona bowiem nierówną walkę z siłami natury. Buddyjska świątynia zbudowana została na początku XIII wieku przez Yayavarmana VII, który poświęcił ją swojej matce. Kiedy Angkor zostało porzucone przez swoich mieszkańców i zapomniane, zielony las równikowy zaczął wdzierać się do miasta pochłaniając coraz większe obszary i odbierając to, co ludzkość mu niegdyś zabrała. Gęsta roślinność oplatała świątynie, a rozrastające się stopniowo korzenie oraz gałęzie drzew miażdżyły i rozsadzały mury. Nieprawdopodobna siła natury przez wieki dokonywała coraz większego zniszczenia.
Dopiero w roku 1898 roku powołana została Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu. Instytut początkowo skupił się na wykonaniu prac badawczo-dokumentacyjnych, a następnie przystąpił do oczyszczania terenu z bujnej roślinności, hamując tym samym proces niszczenia. Działania badawcze, konserwatorskie i porządkowe mające na celu utrzymanie Angkoru w stanie jak najwierniej oddającym jego wygląd sprzed stuleci, trwają do dziś. Na stosunkowo małym obszarze postanowiono jednak częściowo zachować świadectwo nierównej walki - ludzkiej potęgi i kunsztu budowniczego z bezwzględnymi siłami natury. Tym małym obszarem jest teren świątyni Ta Phrom, na którym niektóre okazy drzew wrastające w mury świątyni pozostawiono w stanie prawie naturalnym.
Drzewa te robią oczywiście nieprawdopodobne wrażenie i to one grają tu pierwsze skrzypce, ale dodatkowo ogólny nieład, nieposprzątane kamienne bloki, pozostawione tam, gdzie upadły, mury porośnięte mchem, miejsca wyłączone z możliwości zwiedzania ze względu na ryzyko zawalenia – to wszystko dopełnia obraz i tworzy unikatowy klimat.
Głównym gatunkiem drzewa porastającym starożytne budowle w Angkor jest Tetrameles nudiflora. Drzewa ze względu na swoje rozmiary i ciężar (niektóre okazy osiągają nawet 45 metrów wysokości), nieprawdopodobnie rozwinęły swój system korzenny, którym wyjątkowo szczelnie i bezwzględnie oplatają kamienne mury świątyń. Tym sposobem zapewniają stabilną podporę dla pozostałej części kolosa. Ich rozrost jest obecnie kontrolowany, a budowle są często wzmacniane metalowymi podporami. Rośnie tam również Ceiba pentandra. Dorasta do 60-70 metrów wysokości przy ponad 2 metrowej średnicy pnia. Lekkim, sprężystym, nienasiąkającym puchem z dojrzałych owoców wypełnia się wodny sprzęt ratunkowy, stąd też roślina bywa nazywana również „drzewem kapokowym”. Wygląd drzewa jest dość niezwykły. Ma ono parasolowatą koronę i ogromne korzenie formujące się w wąskie, prostopadłe do pnia i rozszerzające się ku dołowi „listwy”, które dodatkowo stabilizujące potężną roślinę.
Ta Phrom była najlepszym zwieńczeniem wizyty w Angkor, jaki mogliśmy sobie wymarzyć. Zrobiła na nas absolutnie piorunujące wrażenie. Wbiła nas w ziemie! Siła natury dała kolejną lekcję pokory. Coś nie-sa-mo-wi-te-go! Angielski pisarz, Somerset Maugham, kompletnie oczarowany architektonicznym skarbem odkrytym w kambodżańskiej puszczy, pisał „Nie można umrzeć, nie zobaczywszy Angkoru.” Podpisuję się pod tym obiema rękami!
Po południu wróciliśmy oczywiście na Pub Street. Cudowne zakończenie - przepyszna kolacja i zimne piwo za 0,5 USD po dniu pełnym wrażeń. Kocham Cię Kambodżo!
:D
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
Nie wiem jak w praktyce wyglądały prace nad stworzeniem tych wizerunków, ale najciekawsze dla mnie jest to, że twarze nie zostały wyrzeźbione w jednej bryle. Wyraźnie widać łączenia tysięcy dopasowanych do siebie bloków piaskowca. :o
Podobno naukowcy nadal debatują nad tym, czyj wizerunek został uwieczniony na wieżach Bayonu. Niektórzy twierdzą, że lekko uśmiechnięte twarze przedstawiają Buddę. Inni, że to wizerunek króla Dżajawarmana VII, czyli fundatora świątyni. Współczesne publikacje często przyjmują również, iż jest to wyobrażenie jednego z bodhisattwów (istot aspirujących do stanu buddy): Awalokiteśwary albo Wadźrasattwy.
BAPHUON – „Asia’s greatest puzzle”
Około 200 metrów od świątyni Bayon stoi otoczone przez dżunglę sanktuarium Baphuon. Wstyd się przyznać, ale nie mieliśmy o nim pojęcia, nie znaliśmy jego niesamowitej historii i nie uwzględnialiśmy go w planach zwiedzania. Właściwie to zupełnie przypadkowo na niego „wpadliśmy” szukając miejsca zbiórki z naszym riksiarzem.
Tajemniczy Baphuon wyłonił się po naszej lewej stronie i zaprosił dłuuuugim, prawie dwustumetrowym pomostem. Nie mogliśmy odmówić. :D Postanowiliśmy na chwilę zatrzymać się w jego cieniu. I bardzo się cieszę, że tak postanowiliśmy, bo już od pierwszych chwil, to miejsce wyjątkowo przypadło mi do gustu.
Świątynia nazywana jest często „temple mountain” ponieważ mierzy 43 metry wysokości – wyższy jest tylko Angkor Wat. Dodatkowo, jest jedną z najstarszych budowli sakralnych na terenie Angkoru. Ale nie o rozmiar, czy wiek tutaj chodzi. Urzekła mnie zupełnie czym innym. Niby tak blisko Bayonu, a jednak zaszyta gdzieś w dżungli, odsunięta od głównego szlaku. Przez większość czasu zwiedzaliśmy ją zupełnie lub prawie sami. Wyślizganymi, bardzo stromymi schodami pokonaliśmy kolejno 3 poziomy, by naszym oczom ukazał widok o podwyższonym stopniu piękna. :o Każdy pokonany stopień warty był włożonej energii. Siedząc na szczycie, na skraju kamiennego dachu przenieśliśmy się do magicznej, oderwanej od rzeczywistości krainy, którą mogliśmy się cieszyć sami, bez tłumów.
Po powrocie do Polski doczytałam co nieco o Baphuon i jego nieprawdopodobnej historii. Świątynia była ponoć budowana bardzo chaotycznie i zbyt szybko. Nie uniknięto wielu błędów architektonicznych, w efekcie których już kilka lat po wybudowaniu pojawiły się pierwsze pęknięcia, a niedługo potem budowla runęła. W XX wieku francuscy archeolodzy podjęli się całkowitego rozebrania świątyni, dokładnego oczyszczenia i skatalogowania jej elementów, a następnie ponownego jej złożenia. Niestety, w czasach rządów Czerwonych Khmerów, kiedy wszystkie świadectwa historii i religii były niszczone, prace ustały. Kamienne bloki zostały porozrzucane bez ładu po pobliskiej dżungli, a dokumentacja dotycząca odbudowy zaginęła. Wydawało się, że los Baphuon był przesądzony. W 1995 roku do prac rekonstrukcyjnych jednak powrócono. Udało się odnaleźć ponad 300 tysięcy kamiennych bloków!!! Bez planów i dokumentacji zaczęto składać olbrzymie sanktuarium żmudnie dopasowując fragmenty świątyni niemal jak puzzle! :o :o :o Stąd też Baphuon określany jest jako „Asia’s greatest puzzle.” Historia jest dla mnie tak niewiarygodna, że brak mi słów. Mogli dokonać tego tylko ludzie z niewyobrażalną cierpliwością i pasją do tego, czym się zajmują. Rekonstrukcja zabytku trwała kilka lat i kosztowała przeszło 14 milionów dolarów. Świątynię udostępniono zwiedzającym stosunkowo niedawno, w 2011 roku. Ale na szczęście w Angkor można na nowo podziwiać wyjątkową Rock Star. :mrgreen:
W przerwie miedzy świątyniami zadbaliśmy również o stosowne skoki adrenaliny. ;-) Otóż, przy okazji wzbogacania butelki wody w niezbędne elektrolity (wspominałam, że upał był niemiłosierny) wdarło się jakieś takie ogólne roztargnienie, w efekcie którego zostawiliśmy naszą kamerę na pobliskim murku. ZNOWU! :evil: Przypomnieliśmy sobie o niej dopiero w drodze do kolejnej świątyni. Na szczęście nasz kierowca komunikat „Mister, we left our camera! Please go back!” potraktował niemalże jak misję ratunkową i zareagował błyskawicznie. Dowiózł nas na czas. Zguba czekała dokładnie tam, gdzie ją zostawiliśmy. Uuufffffff… !!! (Taką samą przygodę mieliśmy w Las Vegas – mam nadzieję, że nie będę musiała się przekonywać, czy „do trzech razy sztuka” ma jakieś racjonalne wytłumaczenie. :lol: )
TA PROHM we władaniu natury.
Na deser zostawiliśmy sobie znana ze swojej „waleczności” - Ta Prohm. Od lat toczy ona bowiem nierówną walkę z siłami natury. Buddyjska świątynia zbudowana została na początku XIII wieku przez Yayavarmana VII, który poświęcił ją swojej matce.
Kiedy Angkor zostało porzucone przez swoich mieszkańców i zapomniane, zielony las równikowy zaczął wdzierać się do miasta pochłaniając coraz większe obszary i odbierając to, co ludzkość mu niegdyś zabrała. Gęsta roślinność oplatała świątynie, a rozrastające się stopniowo korzenie oraz gałęzie drzew miażdżyły i rozsadzały mury. Nieprawdopodobna siła natury przez wieki dokonywała coraz większego zniszczenia.
Dopiero w roku 1898 roku powołana została Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu. Instytut początkowo skupił się na wykonaniu prac badawczo-dokumentacyjnych, a następnie przystąpił do oczyszczania terenu z bujnej roślinności, hamując tym samym proces niszczenia. Działania badawcze, konserwatorskie i porządkowe mające na celu utrzymanie Angkoru w stanie jak najwierniej oddającym jego wygląd sprzed stuleci, trwają do dziś. Na stosunkowo małym obszarze postanowiono jednak częściowo zachować świadectwo nierównej walki - ludzkiej potęgi i kunsztu budowniczego z bezwzględnymi siłami natury. Tym małym obszarem jest teren świątyni Ta Phrom, na którym niektóre okazy drzew wrastające w mury świątyni pozostawiono w stanie prawie naturalnym.
Drzewa te robią oczywiście nieprawdopodobne wrażenie i to one grają tu pierwsze skrzypce, ale dodatkowo ogólny nieład, nieposprzątane kamienne bloki, pozostawione tam, gdzie upadły, mury porośnięte mchem, miejsca wyłączone z możliwości zwiedzania ze względu na ryzyko zawalenia – to wszystko dopełnia obraz i tworzy unikatowy klimat.
Głównym gatunkiem drzewa porastającym starożytne budowle w Angkor jest Tetrameles nudiflora. Drzewa ze względu na swoje rozmiary i ciężar (niektóre okazy osiągają nawet 45 metrów wysokości), nieprawdopodobnie rozwinęły swój system korzenny, którym wyjątkowo szczelnie i bezwzględnie oplatają kamienne mury świątyń. Tym sposobem zapewniają stabilną podporę dla pozostałej części kolosa. Ich rozrost jest obecnie kontrolowany, a budowle są często wzmacniane metalowymi podporami.
Rośnie tam również Ceiba pentandra. Dorasta do 60-70 metrów wysokości przy ponad 2 metrowej średnicy pnia. Lekkim, sprężystym, nienasiąkającym puchem z dojrzałych owoców wypełnia się wodny sprzęt ratunkowy, stąd też roślina bywa nazywana również „drzewem kapokowym”. Wygląd drzewa jest dość niezwykły. Ma ono parasolowatą koronę i ogromne korzenie formujące się w wąskie, prostopadłe do pnia i rozszerzające się ku dołowi „listwy”, które dodatkowo stabilizujące potężną roślinę.
Ta Phrom była najlepszym zwieńczeniem wizyty w Angkor, jaki mogliśmy sobie wymarzyć. Zrobiła na nas absolutnie piorunujące wrażenie. Wbiła nas w ziemie! Siła natury dała kolejną lekcję pokory. Coś nie-sa-mo-wi-te-go!
Angielski pisarz, Somerset Maugham, kompletnie oczarowany architektonicznym skarbem odkrytym w kambodżańskiej puszczy, pisał „Nie można umrzeć, nie zobaczywszy Angkoru.” Podpisuję się pod tym obiema rękami!
Po południu wróciliśmy oczywiście na Pub Street. Cudowne zakończenie - przepyszna kolacja i zimne piwo za 0,5 USD po dniu pełnym wrażeń. Kocham Cię Kambodżo! :D