Warto zatrzymać się na chwilę i spróbować wyobrazić sobie, jak wyglądał Angkor będący centrum kulturowym i politycznym imperium Khmerskiego w czasach swojej największej świetności, skoro mając obecnie 900 lat nadal robi wrażenie i prezentuje się fantastycznie?
Trzymając się obranej strategii unikania udeptanych ścieżek, udaliśmy się na tyły świątyni. Z tej perspektywy wygląda równie imponująco, a dociera tu nieporównywalnie mniej turystów.
Nie potrafię zrozumieć fenomenu zwiedzania czegokolwiek na zasadzie „przyjechać – zaliczyć – wyjechać”. Lecieć tyle tysięcy kilometrów tylko po to, żeby w tłumie ludzi przejść jak ciele wytyczoną trasą, widząc niewiele poza plecami osoby poruszającej się przede mną…? Przecież cała frajda polega na uwolnieniu się od tego schematu i zboczeniu z wytyczonej trasy, na ciekawskim zaglądaniu do przeróżnych zakamarków, na odnajdywaniu mniej oczywistych, ale równie tajemniczych i zaskakujących miejsc. Małe, osobiste odkrycia cieszą najbardziej! Nie to, co jest oczywiste na pierwszy rzut oka.
Dość szeroka, ale zupełnie pusta ścieżka skierowała nas w głąb lasu na tyłach świątyni. Po kilkuset metrach dotarliśmy do odosobnionego budynku. Nie wiemy jaką kiedyś pełniło funkcję, ale to właśnie jedno z naszych osobistych odkryć.
:)
Wracając spacerowaliśmy wzdłuż murów po lewej stronie świątyni. Tłumy…? Jakie tłumy?
:D
Angkor Wat jest bardzo wyjątkowym połączeniem. Imponuje rozmachem, ale jednocześnie zachwyca dbałością o detale i drobiazgowością, z którą był tworzony. Płaskorzeźby zdobią cały budynek - kamienne arrasy ciągną się przez blisko 900 metrów i ukazują ponad 20 tys. postaci.
Do tego bardzo charakterystyczne okna z rzeźbionymi walcami, które oprócz walorów estetycznych stanowiły niegdyś zabezpieczenie przez intruzami oraz zapewniały przewiew wewnątrz budynku.
Kierując się do wyjścia zauważyliśmy, że kolejka na wieżę zdecydowanie się skróciła. Zdecydowaliśmy się chwilę poczekać i skorzystać z okazji zobaczenia okolicy z lotu ptaka. Po stromych schodach powoli wydrapaliśmy się na najwyższy punkt, z którego widać cały kompleks świątyni i otaczającą go soczystą zieleń.
Liczne świątynie Angkoru porozrzucane są na ogromnym terenie. Niemożliwym jest zwiedzanie tak wielkiego obszaru na nogach. Jeśli chcemy zobaczyć kilka obiektów, to wybór dotyczący sposobu przemieszczania ogranicza się właściwie do dwóch opcji: riksza, bądź rower. Jeśli na zwiedzanie Angkoru możemy przeznaczyć jeden, bądź dwa dni, to według mnie wersji rowerowej nie należy nawet rozpatrywać.
:lol: Upał, który towarzyszy zwiedzaniu jest bardzo męczący. Tak naprawdę po kilkugodzinnym spacerowaniu wśród ruin na pełnym słońcu marzyliśmy o chwili, kiedy przejażdżka do kolejnej atrakcji pozwoli na krótki odpoczynek, a powiew wiatru trochę schłodzi.
:D Już nawet nie przeszkadzał mi unoszący się duszący pył.
:D Niemniej, nie wyobrażam sobie zamienić te zbawienne chwile łapania oddechu, na mordercze pedałowanie. Przypuszczam, że nigdzie bym nie dojechała. A nawet jeśli jakimś cudem by mi się udało dotrzeć do kolejnej świątyni, to jej zwiedzanie najpewniej skończyłoby się wcześniej, niż by się zaczęło.
:lol: A jak do tego dorzucę fakt, że wynajęcie rikszy na cały dzień to koszt mniej więcej 15 USD, to chyba w tym miejscu wszystkie dylematy powinny zniknąć.
;)
BAYON
Bayon, czyli kolejna świątynia, do której zmierzaliśmy, stoi w centralnej części ostatniej stolicy imperium khmerskiego: Angkor Thom. Miasto zostało zbudowane na planie idealnego kwadratu, otoczone jest murami o wysokości 8 m oraz fosą.
Sama wyjątkowa i pomysłowa świątynia, wzniesiona przez króla Dżajawarmana VII, znana jest głównie z licznych, charakterystycznych wieży. Szczyt każdej z nich zdobią cztery okazałe, delikatnie i tajemniczo uśmiechające się kamienne twarze zwrócone w cztery strony świata. Podobno jest ich 54, co daje 216 spoglądających na turystów z góry bardzo podobnych obliczy. Co prawda, liczb tych nie sprawdzałam ze stanem faktycznym, ale jest ich na tyle sporo, że krążąc w wąskich przejściach i labiryncie ciasnych korytarzy bezustannie któraś na nas spoglądała.
:roll:
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
Warto zatrzymać się na chwilę i spróbować wyobrazić sobie, jak wyglądał Angkor będący centrum kulturowym i politycznym imperium Khmerskiego w czasach swojej największej świetności, skoro mając obecnie 900 lat nadal robi wrażenie i prezentuje się fantastycznie?
Trzymając się obranej strategii unikania udeptanych ścieżek, udaliśmy się na tyły świątyni. Z tej perspektywy wygląda równie imponująco, a dociera tu nieporównywalnie mniej turystów.
Nie potrafię zrozumieć fenomenu zwiedzania czegokolwiek na zasadzie „przyjechać – zaliczyć – wyjechać”.
Lecieć tyle tysięcy kilometrów tylko po to, żeby w tłumie ludzi przejść jak ciele wytyczoną trasą, widząc niewiele poza plecami osoby poruszającej się przede mną…? Przecież cała frajda polega na uwolnieniu się od tego schematu i zboczeniu z wytyczonej trasy, na ciekawskim zaglądaniu do przeróżnych zakamarków, na odnajdywaniu mniej oczywistych, ale równie tajemniczych i zaskakujących miejsc. Małe, osobiste odkrycia cieszą najbardziej! Nie to, co jest oczywiste na pierwszy rzut oka.
Dość szeroka, ale zupełnie pusta ścieżka skierowała nas w głąb lasu na tyłach świątyni. Po kilkuset metrach dotarliśmy do odosobnionego budynku. Nie wiemy jaką kiedyś pełniło funkcję, ale to właśnie jedno z naszych osobistych odkryć. :)
Wracając spacerowaliśmy wzdłuż murów po lewej stronie świątyni. Tłumy…? Jakie tłumy? :D
Angkor Wat jest bardzo wyjątkowym połączeniem. Imponuje rozmachem, ale jednocześnie zachwyca dbałością o detale i drobiazgowością, z którą był tworzony. Płaskorzeźby zdobią cały budynek - kamienne arrasy ciągną się przez blisko 900 metrów i ukazują ponad 20 tys. postaci.
Do tego bardzo charakterystyczne okna z rzeźbionymi walcami, które oprócz walorów estetycznych stanowiły niegdyś zabezpieczenie przez intruzami oraz zapewniały przewiew wewnątrz budynku.
Kierując się do wyjścia zauważyliśmy, że kolejka na wieżę zdecydowanie się skróciła. Zdecydowaliśmy się chwilę poczekać i skorzystać z okazji zobaczenia okolicy z lotu ptaka. Po stromych schodach powoli wydrapaliśmy się na najwyższy punkt, z którego widać cały kompleks świątyni i otaczającą go soczystą zieleń.
Liczne świątynie Angkoru porozrzucane są na ogromnym terenie. Niemożliwym jest zwiedzanie tak wielkiego obszaru na nogach. Jeśli chcemy zobaczyć kilka obiektów, to wybór dotyczący sposobu przemieszczania ogranicza się właściwie do dwóch opcji: riksza, bądź rower. Jeśli na zwiedzanie Angkoru możemy przeznaczyć jeden, bądź dwa dni, to według mnie wersji rowerowej nie należy nawet rozpatrywać. :lol: Upał, który towarzyszy zwiedzaniu jest bardzo męczący. Tak naprawdę po kilkugodzinnym spacerowaniu wśród ruin na pełnym słońcu marzyliśmy o chwili, kiedy przejażdżka do kolejnej atrakcji pozwoli na krótki odpoczynek, a powiew wiatru trochę schłodzi. :D Już nawet nie przeszkadzał mi unoszący się duszący pył. :D Niemniej, nie wyobrażam sobie zamienić te zbawienne chwile łapania oddechu, na mordercze pedałowanie. Przypuszczam, że nigdzie bym nie dojechała. A nawet jeśli jakimś cudem by mi się udało dotrzeć do kolejnej świątyni, to jej zwiedzanie najpewniej skończyłoby się wcześniej, niż by się zaczęło. :lol: A jak do tego dorzucę fakt, że wynajęcie rikszy na cały dzień to koszt mniej więcej 15 USD, to chyba w tym miejscu wszystkie dylematy powinny zniknąć. ;)
BAYON
Bayon, czyli kolejna świątynia, do której zmierzaliśmy, stoi w centralnej części ostatniej stolicy imperium khmerskiego: Angkor Thom. Miasto zostało zbudowane na planie idealnego kwadratu, otoczone jest murami o wysokości 8 m oraz fosą.
Sama wyjątkowa i pomysłowa świątynia, wzniesiona przez króla Dżajawarmana VII, znana jest głównie z licznych, charakterystycznych wieży. Szczyt każdej z nich zdobią cztery okazałe, delikatnie i tajemniczo uśmiechające się kamienne twarze zwrócone w cztery strony świata. Podobno jest ich 54, co daje 216 spoglądających na turystów z góry bardzo podobnych obliczy. Co prawda, liczb tych nie sprawdzałam ze stanem faktycznym, ale jest ich na tyle sporo, że krążąc w wąskich przejściach i labiryncie ciasnych korytarzy bezustannie któraś na nas spoglądała. :roll: