Kambodżańskie ślimaki są lokalnym przysmakiem w Siem Reap. Po puszkę takich rarytasów codziennie ustawiała się kolejka lokalsów. Wózki ze ślimakami nie bez powodu ustawiane są w mocno nasłonecznionych miejscach. Cała tajemnica ich doskonałości polega na tym, że najpierw są one gotowane i przyprawiane – głównie solą, czosnkiem i chili, a następnie suszone/prażone na palącym słońcu. W ten sposób zyskują wyrazisty smak i chrupkość. Nie odważyliśmy się spróbować. Chyba trochę żałuję
:P29.10. – Pływająca Wioska Kompong Khleang, czyli wybierz odpowiedzialnie!
17 km od Siem Reap leży największe słodkowodne jezioro w Azji Południowo Wschodniej. Tonle Sap jest domem nie tylko dla różnych gatunków roślin, czy zwierząt, lecz również dla ludzi. U brzegów jeziora znajduje się kilka tzw. pływających wiosek, zamieszkałych przez jednych z najbardziej ubogich ludzi w Kambodży. Poziom wód w jeziorze jest zmienny i uwarunkowany porą roku. Od listopada do kwietnia włącznie wody jeziora Tonle Sap uchodzą z niego rzeką o tej samej nazwie, a następnie wpływają do potężnego Mekongu. Na wiosnę jednak Mekong zasilany wiosennymi himalajskimi roztopami i tropikalnymi ulewami wzbiera bardzo gwałtownie. Rwące wody są tak silne, że potrafią zmienić naturalny nurt rzeki.
:o Cofająca się Tonle Sap wpada do jeziora nanosząc żyzne osady i zasilając go w duże ilości ryb z Mekongu. W porze deszczowej poziom wód podnosi się nawet do 14 metrów, a powierzchnia jeziora może zwiększyć się aż sześciokrotnie, z 2,5 tysiąca km² aż do blisko 15 tys. km².
W wioskach wokół Tonle Sap mieszka ponad 3 miliony osób – głównie obywateli Kambodży, ale również Wietnamczyków, Chińczyków i Tajów. Ze względu na specyfikę terenu ich życie jest zupełnie podporządkowane porom roku. Mieszkańcy jednak doskonale się przystosowali do ciągłych, cyklicznych zmian pogody budując domy na wysokich palach, które nawet w okresie wiosenno-letnim zabezpieczają je przed zalaniem.
Codzienne funkcjonowanie takich wiosek było dla nas niezwykle fascynujące. O wizytę w którejś z nich nie trudno, ponieważ stały się – ze wszystkimi tego konsekwencjami – regularną atrakcją turystyczną. Chcieliśmy do tematu podejść możliwie najbardziej odpowiedzialnie, dlatego przed wykupieniem wycieczki starałam się jak najwnikliwiej rozeznać temat.
Większość agencji turystycznych w Siem Reap ma w swojej ofercie wycieczki do co najmniej jednej z trzech wiosek: Chong Kneas, Kompong Phluk lub Kompong Khleang. Pierwszą, położoną najbliżej i najbardziej popularną wśród turystów, odrzuciliśmy na starcie. Chong Kneas nie cieszy się dobrą opinią. Większość zwiedzających opuszcza to miejsce z niesmakiem. Wiele czytałam o tym, jak namawia się tam turystów do kupienia ryżu dla głodujących dzieci ze wsi. Torebki, wielokrotnie droższe, nigdy nie trafiają do mieszkańców wioski. Zaraz po wyłudzeniu pieniędzy i oddaleniu się kupującego, ryż trafia z powrotem na sklepowe półki. Poziom naciągactwa, szachrastwa i tupetu osiągnął tam ponoć wybitnie wysoki poziom. Wioska nie zachowała wiele ze swojej autentyczności. Ponoć żeby przyciągnąć i sprostać wymaganiom turystów (?!?!?) zainwestowano w dodatkową infrastrukturę - sklepiki z pamiątkami oraz restauracje. :O Nie chcieliśmy odwiedzić pływającej wioski po to, żeby zjeść cheeseburgera w domku na palach albo zainwestować w kubek-pamiątkę ze swoim zdjęciem i wioską w tle. Nie tego typu doświadczeń szukaliśmy… Druga wioska Kompong Phluk jest dużo mniej komercyjna i bardziej przekonująca, ale ostatecznie postawiliśmy na wioskę trzecią – położoną najdalej od Siem Reap i jednocześnie najmniej turystyczną – Kompong Khleang.
Kiedy już zapada decyzja, do której z wiosek chcemy się udać, trzeba było zastanowić się z jakiej wycieczki skorzystać. Kluczowe jest wybranie odpowiedniego organizatora. Właściwy wybór agencji daje szansę na to, że część pieniędzy, które za nią zapłacimy, trafi do mieszkańców wioski, a nie do kieszeni tour-operatorów. My skorzystaliśmy z wycieczki z agencją Community First i był to świetny wybór. Jeśli zamierzacie odwiedzić którąś z wiosek, to gorąco zachęcam – zajrzyjcie na http://www.kompongkhleang.org. Wycieczka kosztowała niemało – 35 USD /os., ale blisko połowa tej sumy przekazywana jest pośrednio mieszkańcom wioski, np. poprzez wspieranie lokalnej szkoły, Bridge of Life School. Jeśli już podróżujemy do odległych miejsc, po to by popodglądać codzienne życie lokalnej ludności, to róbmy to odpowiedzialnie i w możliwie najmniej inwazyjny sposób.
Ponieważ w programie uwzględniono podziwianie zachodu słońca na otwartych wodach Tonle Sap, to wycieczka zaczęła się stosunkowo późno. Nasz przewodnik, Paren, przyjechał po nas koło 14. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze po dwóch Australijczyków i parę z Singapuru. Trafiliśmy na cudownych, otwartych i bardzo empatycznych ludzi. Oni również - wyławiając tą konkretną wycieczkę z morza innych ofert - kierowali się tym, że chcieli coś przeżyć, a nie tylko zaliczyć. Tamten dzień miał być dla nas wszystkich wartościowym doświadczeniem, bodźcem do przemyśleń i późniejszych dyskusji.
Aby dotrzeć do przystani musieliśmy pierwszy etap drogi przejechać busikiem. Na trasie czekały nas dwa przystanki.
Pierwszy - aby spróbować tradycyjnego khmerskiego deseru, zwanego Kralan. Przysmak przyrządzany jest z kleistego ryżu, czarnej fasoli, tartego kokosa i mleka kokosowego. Całość zawijana jest w bambusowe tubki, a następnie powoli duszona na czymś w rodzaju grilla. Paren pokazał nam jak obrać smakołyk i dostać się do słodkiego wnętrza.
Drugi raz zatrzymaliśmy się przy przydrożnym sklepiku z lokalnymi przekąskami, na tyłach którego prężnie działa skromna, rodzinna wytwórnia pączków i innych ciasteczek.
Po blisko 3 godzinach jazdy dotarliśmy do przystani, gdzie miejscowi ogrywali w najlepsze turystów w bingo.
:D
Tam przesiedliśmy się do małej łódeczki i z ogromną ciekawością popłynęliśmy prosto w stronę Kompong Khleang.
Już po chwili zaczęły się wyłaniać pierwsze domy na palach. Płynęliśmy zachowując odpowiednią odległość – w pełni nas satysfakcjonującą, ale tym samym komfortową i pozostawiającą prywatność mieszkańcom. Kolejny plus dla Community First! Mijaliśmy kolejne drewniano-blaszane, kolorowe domki, a przewodnik opowiadał nam o codziennym i rocznym rytmie, w zgodzie z którym toczy się życie w wioskach. Paren był fantastycznym źródłem wiedzy – Kompong Khleang jest jego rodzinną wioską. W niej się urodził i w niej wychował. Nadal mieszka tam jego bliska rodzina.
Przepływaliśmy obok ciekawego cmentarza. Zdecydowana większość Khmerów wyznaje buddyzm, więc kremacja zwłok po śmierci jest w Kambodży powszechna. Według słów Parena, jedynie na wyraźne życzenie zmarłego (przed jego śmiercią) można odstąpić od kremacji i zorganizować tradycyjny pochówek dla członka rodziny. Ludność wierzy, że dusza zmarłego nadal zamieszkuje ziemię i "mieszka" w okolicach nagrobka. Dlatego nad każdym grobem stawia się daszek, który zapewnia zmarłemu krewnemu komfort - chroni przed deszczem i palącym słońcem.
:D
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
Kambodżańskie ślimaki są lokalnym przysmakiem w Siem Reap. Po puszkę takich rarytasów codziennie ustawiała się kolejka lokalsów. Wózki ze ślimakami nie bez powodu ustawiane są w mocno nasłonecznionych miejscach. Cała tajemnica ich doskonałości polega na tym, że najpierw są one gotowane i przyprawiane – głównie solą, czosnkiem i chili, a następnie suszone/prażone na palącym słońcu. W ten sposób zyskują wyrazisty smak i chrupkość.
Nie odważyliśmy się spróbować. Chyba trochę żałuję :P29.10. – Pływająca Wioska Kompong Khleang, czyli wybierz odpowiedzialnie!
17 km od Siem Reap leży największe słodkowodne jezioro w Azji Południowo Wschodniej. Tonle Sap jest domem nie tylko dla różnych gatunków roślin, czy zwierząt, lecz również dla ludzi. U brzegów jeziora znajduje się kilka tzw. pływających wiosek, zamieszkałych przez jednych z najbardziej ubogich ludzi w Kambodży.
Poziom wód w jeziorze jest zmienny i uwarunkowany porą roku. Od listopada do kwietnia włącznie wody jeziora Tonle Sap uchodzą z niego rzeką o tej samej nazwie, a następnie wpływają do potężnego Mekongu. Na wiosnę jednak Mekong zasilany wiosennymi himalajskimi roztopami i tropikalnymi ulewami wzbiera bardzo gwałtownie. Rwące wody są tak silne, że potrafią zmienić naturalny nurt rzeki. :o Cofająca się Tonle Sap wpada do jeziora nanosząc żyzne osady i zasilając go w duże ilości ryb z Mekongu. W porze deszczowej poziom wód podnosi się nawet do 14 metrów, a powierzchnia jeziora może zwiększyć się aż sześciokrotnie, z 2,5 tysiąca km² aż do blisko 15 tys. km².
W wioskach wokół Tonle Sap mieszka ponad 3 miliony osób – głównie obywateli Kambodży, ale również Wietnamczyków, Chińczyków i Tajów. Ze względu na specyfikę terenu ich życie jest zupełnie podporządkowane porom roku. Mieszkańcy jednak doskonale się przystosowali do ciągłych, cyklicznych zmian pogody budując domy na wysokich palach, które nawet w okresie wiosenno-letnim zabezpieczają je przed zalaniem.
Codzienne funkcjonowanie takich wiosek było dla nas niezwykle fascynujące. O wizytę w którejś z nich nie trudno, ponieważ stały się – ze wszystkimi tego konsekwencjami – regularną atrakcją turystyczną. Chcieliśmy do tematu podejść możliwie najbardziej odpowiedzialnie, dlatego przed wykupieniem wycieczki starałam się jak najwnikliwiej rozeznać temat.
Większość agencji turystycznych w Siem Reap ma w swojej ofercie wycieczki do co najmniej jednej z trzech wiosek: Chong Kneas, Kompong Phluk lub Kompong Khleang. Pierwszą, położoną najbliżej i najbardziej popularną wśród turystów, odrzuciliśmy na starcie. Chong Kneas nie cieszy się dobrą opinią. Większość zwiedzających opuszcza to miejsce z niesmakiem. Wiele czytałam o tym, jak namawia się tam turystów do kupienia ryżu dla głodujących dzieci ze wsi. Torebki, wielokrotnie droższe, nigdy nie trafiają do mieszkańców wioski. Zaraz po wyłudzeniu pieniędzy i oddaleniu się kupującego, ryż trafia z powrotem na sklepowe półki. Poziom naciągactwa, szachrastwa i tupetu osiągnął tam ponoć wybitnie wysoki poziom. Wioska nie zachowała wiele ze swojej autentyczności. Ponoć żeby przyciągnąć i sprostać wymaganiom turystów (?!?!?) zainwestowano w dodatkową infrastrukturę - sklepiki z pamiątkami oraz restauracje. :O Nie chcieliśmy odwiedzić pływającej wioski po to, żeby zjeść cheeseburgera w domku na palach albo zainwestować w kubek-pamiątkę ze swoim zdjęciem i wioską w tle. Nie tego typu doświadczeń szukaliśmy…
Druga wioska Kompong Phluk jest dużo mniej komercyjna i bardziej przekonująca, ale ostatecznie postawiliśmy na wioskę trzecią – położoną najdalej od Siem Reap i jednocześnie najmniej turystyczną – Kompong Khleang.
Kiedy już zapada decyzja, do której z wiosek chcemy się udać, trzeba było zastanowić się z jakiej wycieczki skorzystać. Kluczowe jest wybranie odpowiedniego organizatora. Właściwy wybór agencji daje szansę na to, że część pieniędzy, które za nią zapłacimy, trafi do mieszkańców wioski, a nie do kieszeni tour-operatorów.
My skorzystaliśmy z wycieczki z agencją Community First i był to świetny wybór. Jeśli zamierzacie odwiedzić którąś z wiosek, to gorąco zachęcam – zajrzyjcie na http://www.kompongkhleang.org. Wycieczka kosztowała niemało – 35 USD /os., ale blisko połowa tej sumy przekazywana jest pośrednio mieszkańcom wioski, np. poprzez wspieranie lokalnej szkoły, Bridge of Life School. Jeśli już podróżujemy do odległych miejsc, po to by popodglądać codzienne życie lokalnej ludności, to róbmy to odpowiedzialnie i w możliwie najmniej inwazyjny sposób.
Ponieważ w programie uwzględniono podziwianie zachodu słońca na otwartych wodach Tonle Sap, to wycieczka zaczęła się stosunkowo późno. Nasz przewodnik, Paren, przyjechał po nas koło 14. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze po dwóch Australijczyków i parę z Singapuru. Trafiliśmy na cudownych, otwartych i bardzo empatycznych ludzi. Oni również - wyławiając tą konkretną wycieczkę z morza innych ofert - kierowali się tym, że chcieli coś przeżyć, a nie tylko zaliczyć. Tamten dzień miał być dla nas wszystkich wartościowym doświadczeniem, bodźcem do przemyśleń i późniejszych dyskusji.
Aby dotrzeć do przystani musieliśmy pierwszy etap drogi przejechać busikiem. Na trasie czekały nas dwa przystanki.
Pierwszy - aby spróbować tradycyjnego khmerskiego deseru, zwanego Kralan. Przysmak przyrządzany jest z kleistego ryżu, czarnej fasoli, tartego kokosa i mleka kokosowego. Całość zawijana jest w bambusowe tubki, a następnie powoli duszona na czymś w rodzaju grilla. Paren pokazał nam jak obrać smakołyk i dostać się do słodkiego wnętrza.
Drugi raz zatrzymaliśmy się przy przydrożnym sklepiku z lokalnymi przekąskami, na tyłach którego prężnie działa skromna, rodzinna wytwórnia pączków i innych ciasteczek.
Po blisko 3 godzinach jazdy dotarliśmy do przystani, gdzie miejscowi ogrywali w najlepsze turystów w bingo. :D
Tam przesiedliśmy się do małej łódeczki i z ogromną ciekawością popłynęliśmy prosto w stronę Kompong Khleang.
Już po chwili zaczęły się wyłaniać pierwsze domy na palach. Płynęliśmy zachowując odpowiednią odległość – w pełni nas satysfakcjonującą, ale tym samym komfortową i pozostawiającą prywatność mieszkańcom. Kolejny plus dla Community First!
Mijaliśmy kolejne drewniano-blaszane, kolorowe domki, a przewodnik opowiadał nam o codziennym i rocznym rytmie, w zgodzie z którym toczy się życie w wioskach. Paren był fantastycznym źródłem wiedzy – Kompong Khleang jest jego rodzinną wioską. W niej się urodził i w niej wychował. Nadal mieszka tam jego bliska rodzina.
Przepływaliśmy obok ciekawego cmentarza. Zdecydowana większość Khmerów wyznaje buddyzm, więc kremacja zwłok po śmierci jest w Kambodży powszechna. Według słów Parena, jedynie na wyraźne życzenie zmarłego (przed jego śmiercią) można odstąpić od kremacji i zorganizować tradycyjny pochówek dla członka rodziny. Ludność wierzy, że dusza zmarłego nadal zamieszkuje ziemię i "mieszka" w okolicach nagrobka. Dlatego nad każdym grobem stawia się daszek, który zapewnia zmarłemu krewnemu komfort - chroni przed deszczem i palącym słońcem. :D
Płyniemy dalej...