Wracam do San Pedro. Próbowałem jeszcze podjechać do Garganta del Diablo, ale podobnie jak @cart, który to opisywał w swojej relacji, zatrzymał mnie drugi czy trzeci strumień. Może i udałoby się nie utopić auta, ale wolałem nie ryzykować. Gdybym miał SUVA albo coś suwopodobnego z wyższym prześwitem, to pewnie bym jechał dalej. Nie skorzystałem również z opcji płatnego wejścia na punkt widokowy Pukará de Quitor. Widać stamtąd ten wielokrotnie obfotografowany stożek wulkaniczny, tylko w kamiennym łuku.
No więc na "miasto".
Na posiłek wybrałem knajpę Barro, w której to zamówiłem menu dnia. Jedzenie niestety bez szału.
Jednak najgorsze okazało się po powrocie do auta… Stanąłem pod tą knajpą na tym szutrze, przy głównej drodze wiodącej przez San Pedro. Nie przyszło mi do głowy, że jest zakaz postoju. Faktycznie był. I nawet przypomniałem sobie, że wcześniej widziałem te znaki. Zaćmienie? Zmęczenie? Nie wiem. Następnego dnia trzeba będzie pomyśleć co z tym zrobić.
Mocno poirytowany pojechałem jeszcze na zachód słońca na punkt widokowy na Valle de la Luna, na który można wejśc tylko z biletem z doliny.
Kolejnego dnia około 18:00 muszę być na lotnisku w Calamie, a w planie laguna Miscanti i Aguascalientes. Zaraz po 7:00 melduję się na komisariacie gotowy na odpokutowanie wczorajszych przewinień. Fuknjonariusze, niezbyt sympatycznie odesłali mnie do pobliskiego budynku urzędu miasta. Niestety wszystko pozamykane. Trudno, trzeba będzie próbować w drodze powrotnej.
Ruszam w trasę. Najpierw zatrzymuję się przy Jere Valley. Wstęp płatny, czas ograniczony, a zdjęcia w necie nie powodują u mnie szczególnej chęci odwiedzenia tego miejsca. Jadę dalej.
Krótki przystanek przy zwrotniku Koziorożca.
Kolejny przystanek to miejscowość Socaire, gdzie jest punkt check-in. Okazuje się, że sprzedaż biletów jest już tylko online. Nie ma jednak problemu - udostępniają internet, lapka i bilet zakupiony. Napomknąłem, że trochę niefajnie, że osoby z zagranicy płacą więcej niż lokalsi. Szczerze - działa mi to na nerwy. Usłyszała to przewodniczka i z uśmiechem na ustach wytłumaczyła, że to nie jest tak, że są różne ceny biletów. Są takie same, tylko lokalsi mają zniżkę. No cóż - pozamiatała, nie miałem argumentów!
;)
Za miejscowością wjeżdza się na teren parku. Droga dobra i pusta, łykanie kilometrów idzie bardzo sprawnie.
Skręcam na lagunę Miscanti. Jest kawałek do przejechania po kiepskim szutrze. Na wjeździe sprawdzone bilety i wytłumaczone jak się poruszać po terenie. Dojechałem do pierwszego parkingu. Podjeżdża do mnie strażnik w pickupie i opieprza za zbyt szybką jazdę. Fakt, 20km/h nie jechałem (a takie są tabliczki), ale też bez przesady. Pozostało przeprosić i zastanowić się co się ze mną dzieje, że tak tu nierozmyślnie rozrabiam. No i czy aby na pewno jestem jeszcze w Am. Pd.
;) Strażnik został moją osobistą eskortą do końca pobytu na lagunie i kiedy tylko ruszałem, jechał przede mną z prędkością nieprzekraczającą 20 km/h. Było sporo czasu na przemyślenia.
:D
No ale wróćmy do laguny, bo jest przepiękna!
Na końcu terenu jest punkt widokowy na lagunę Miniques. Tu piękne światło, mrrr….
I jeszcze kilka ujęć na Miscani z innego punktu.
Jadę dalej, do Aguascalientes. W pewnym momencie zbliżam się do furgonetki z napisem coś w stylu: “speed control”. Musiałem odrobinę zwolnić. Co tu się dzieje?!
:D
:D
:D
Zbliżam się do celu. Już z oddali wygląda bardzo zachęcająco.
Na miejscu w Piedras Rojas bardzo zimno i okropne wietrzysko. Czuć też niemałą wysokość, ale widoki rekompensują niedogodności. Stwierdzam, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem. Co za nieziemskie kolory! Kosmos!
Całe to zwiedzanie zajmuje nieco więcej czasu niż się spodziewałem i robi się na styk. Pędzę jednak jeszcze do dwóch punktów widokowych znajdujących się w pobliżu.
Laguna Tuyajto:
Mirador de Aguascalientes:
Trzeba wracać.
Na powrocie eskortuje mnie ten sam busik, ale nie powoduje szczególnej straty czasu. Jedzie z max. dozwoloną prędkością. Jak go doganiałem w drodze tam, to jechałem najwyżej troszeńkę szybciej.
;)
Do San Pedro dojeżdżam nieco po 14:00 i idę do urzędu. No i oczywiście wygląda na to, że już wszystko pozamykane. Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem o który dokładnie budynek chodzi. Na Googlach coś zaznaczone, ale w realu żadnego szyldu ani nic. Spotykam jakąś kobietę i pytam o ten urząd i pokazuję boletę.Ta w pierwszej chwili wydaje się być bezradna, ale po krótkiej rozmowie okazuje się, że jest pracownicą tego urzędu. Ba, nawet może wejść do środka i podać mi dane do przelewu. Okazuje się, że moja pokuta to stawka 1.5.
Spodziewałem się niższego wymiaru kary, bo to równowartość ok. 100 euro. No trudno, przynajmniej jest szansa, że przy okazji nie ostrzyże mnie wypożyczalnia. Jeszcze tego samego dnia wysłałem kasę, a po kilka dniach napisałem do urzędu zapytanie, czy przelew dotarł i czy możemy uznać sprawę za zamkniętą. Pierwsza odpowiedź była taka, że jeszcze nic nie doszło i poinformują mnie jakby co. O sprawie zapomniałem, do momentu w którym po ok. 2 miesiącach od zdarzenia Chilean zablokował na mojej KK równowartość ok. 115 zł. Kolejny mail do urzędu i tym razem odpowiedź zawierająca opieczętowane pismo - sprawa zamknięta. Przyszło mi do głowy, że to pewnie jakaś kwota manipulacyjna, z powodu zgłoszenia faktu mandatowego, ale stwierdziłem, że przyzwoitość wymagałaby wysłania mailem jakiejś informacji, typu z jakiego tytułu pobrana została opłata. Miałem na to już machnąć ręką, ale stwierdziłem - co tam, zgłaszam reklamację do banku nie spodziewając się pozytywnego rozpatrzenia (niech przynajmniej Chilean wyjaśni). PKO jednak się nie cackało i bez zwłoki zwróciło kasę.
Wracając do relacji. Wjeżdżam jeszcze do Calamy, by coś zjeść i zatankować, Znajduję jakąś burgerownię z wysokimi ocenami. Burger jednak podły i drogi. Na lotnisku musiałem być nieco wcześniej niż zwykle, ponieważ nie miałem BP, nie dało się odprawić online w SKY. Wchodzę do terminalu, a tam kolejka do check-in zwinięta na dwie długości budynku.
No way, że będę w niej sterczał. Podszedłem bez kolejki do stanowiska, wytłumaczyłem, że nie mogę odprawić się on-line, nie oddaję bagażu i po chwili negocjacji wydali BP. Wiem, że nieładnie, przepraszam.
W A321 dostaję miejsce 40C. Proszę, napiszcie jeśli ktoś zna inną linię, która do wąskiego kadłuba wyładowała 40 rzędów (!). Jeśli chodzi o wygodę, to znam gorsze linie (choćby nowy 321 od W6, który władował “tylko” 39) i nie było źle, jednak siedzenie w tym rzędzie powoduje, że w obrębie wzroku nie ma żadnego okna i muszę przyznać, że przy dość sporych turbulencjach przy podchodzeniu do lądowania był to jednak dyskomfort.
Późnym wieczorem ląduję ponownie w SCL.@cujo Nelson Whatsapp +56 965917532 Auto znalezione od osoby prywatnej. Polecam grupę FB: https://www.facebook.com/groups/turistas.rapanui/Pobyt w SCL bez historii, Tylko nocka przed lotem do BOG.
Lecę B787 w barwach LA.
Na lotnisku czeka mnie mały stresik. Przypominam pierwszy post w relacji - w zeszłym roku nie wpuścili mnie do Kolumbii z powodu braku szczepienie na żółtą febrę po przylocie z Brazylii. Tym razem lecę z Chile, więc szczepienie niewymagane, ale żółta książeczka w pogotowiu.
Pani w okienku już podniosła pieczęć celem jej przybicia, patrząc jednocześnie w monitor. W tym momencie zrobiła wielkie oczy mówiąc - “supervisor”. Mówię, że mam szczepienie, na co słyszę, że zaprasza mnie do szefowej. No niestety - na*rane w kolumbijskich papierach. Pani szefowa z groźną miną zaczyna czytać informacje z systemu i wertować paszport. Ja z uśmiechem pokazuję książeczkę i mówię co to się wtedy stanęło. Pani z wciąż groźną miną pyta o cel i długość pobytu. Następnie pieczątka i “go”. Uff.
Biorę Ubera do centrum. Kierowca sprawia wrażenie jakby był bardzo wyluzowany lub znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych, jednak bez problemów dojeżdżamy do hotelu. Po drodze widzę bilbordy z reklamami iż Wingo uruchamia loty do Caracas.
Melduję się w hotelu Santa Lucia, który znajduje się przy samej Carrera 7 i ruszam połazić po centrum. Porządku na Plaza Bolivar pilnuje policja wyglądająca jak wojsko. Pełny rynsztunek, długa broń.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Wracam do San Pedro. Próbowałem jeszcze podjechać do Garganta del Diablo, ale podobnie jak @cart, który to opisywał w swojej relacji, zatrzymał mnie drugi czy trzeci strumień. Może i udałoby się nie utopić auta, ale wolałem nie ryzykować. Gdybym miał SUVA albo coś suwopodobnego z wyższym prześwitem, to pewnie bym jechał dalej. Nie skorzystałem również z opcji płatnego wejścia na punkt widokowy Pukará de Quitor. Widać stamtąd ten wielokrotnie obfotografowany stożek wulkaniczny, tylko w kamiennym łuku.
No więc na "miasto".
Na posiłek wybrałem knajpę Barro, w której to zamówiłem menu dnia. Jedzenie niestety bez szału.
Jednak najgorsze okazało się po powrocie do auta…
Stanąłem pod tą knajpą na tym szutrze, przy głównej drodze wiodącej przez San Pedro. Nie przyszło mi do głowy, że jest zakaz postoju. Faktycznie był. I nawet przypomniałem sobie, że wcześniej widziałem te znaki. Zaćmienie? Zmęczenie? Nie wiem. Następnego dnia trzeba będzie pomyśleć co z tym zrobić.
Mocno poirytowany pojechałem jeszcze na zachód słońca na punkt widokowy na Valle de la Luna, na który można wejśc tylko z biletem z doliny.
Ruszam w trasę. Najpierw zatrzymuję się przy Jere Valley. Wstęp płatny, czas ograniczony, a zdjęcia w necie nie powodują u mnie szczególnej chęci odwiedzenia tego miejsca. Jadę dalej.
Krótki przystanek przy zwrotniku Koziorożca.
Kolejny przystanek to miejscowość Socaire, gdzie jest punkt check-in. Okazuje się, że sprzedaż biletów jest już tylko online. Nie ma jednak problemu - udostępniają internet, lapka i bilet zakupiony. Napomknąłem, że trochę niefajnie, że osoby z zagranicy płacą więcej niż lokalsi. Szczerze - działa mi to na nerwy. Usłyszała to przewodniczka i z uśmiechem na ustach wytłumaczyła, że to nie jest tak, że są różne ceny biletów. Są takie same, tylko lokalsi mają zniżkę. No cóż - pozamiatała, nie miałem argumentów! ;)
Za miejscowością wjeżdza się na teren parku. Droga dobra i pusta, łykanie kilometrów idzie bardzo sprawnie.
Skręcam na lagunę Miscanti. Jest kawałek do przejechania po kiepskim szutrze. Na wjeździe sprawdzone bilety i wytłumaczone jak się poruszać po terenie. Dojechałem do pierwszego parkingu. Podjeżdża do mnie strażnik w pickupie i opieprza za zbyt szybką jazdę. Fakt, 20km/h nie jechałem (a takie są tabliczki), ale też bez przesady. Pozostało przeprosić i zastanowić się co się ze mną dzieje, że tak tu nierozmyślnie rozrabiam. No i czy aby na pewno jestem jeszcze w Am. Pd. ;) Strażnik został moją osobistą eskortą do końca pobytu na lagunie i kiedy tylko ruszałem, jechał przede mną z prędkością nieprzekraczającą 20 km/h. Było sporo czasu na przemyślenia. :D
No ale wróćmy do laguny, bo jest przepiękna!
Na końcu terenu jest punkt widokowy na lagunę Miniques. Tu piękne światło, mrrr….
I jeszcze kilka ujęć na Miscani z innego punktu.
Jadę dalej, do Aguascalientes. W pewnym momencie zbliżam się do furgonetki z napisem coś w stylu: “speed control”. Musiałem odrobinę zwolnić. Co tu się dzieje?! :D :D :D
Zbliżam się do celu. Już z oddali wygląda bardzo zachęcająco.
Na miejscu w Piedras Rojas bardzo zimno i okropne wietrzysko. Czuć też niemałą wysokość, ale widoki rekompensują niedogodności.
Stwierdzam, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem. Co za nieziemskie kolory! Kosmos!
Całe to zwiedzanie zajmuje nieco więcej czasu niż się spodziewałem i robi się na styk. Pędzę jednak jeszcze do dwóch punktów widokowych znajdujących się w pobliżu.
Laguna Tuyajto:
Mirador de Aguascalientes:
Trzeba wracać.
Na powrocie eskortuje mnie ten sam busik, ale nie powoduje szczególnej straty czasu. Jedzie z max. dozwoloną prędkością. Jak go doganiałem w drodze tam, to jechałem najwyżej troszeńkę szybciej. ;)
Do San Pedro dojeżdżam nieco po 14:00 i idę do urzędu. No i oczywiście wygląda na to, że już wszystko pozamykane. Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem o który dokładnie budynek chodzi. Na Googlach coś zaznaczone, ale w realu żadnego szyldu ani nic. Spotykam jakąś kobietę i pytam o ten urząd i pokazuję boletę.Ta w pierwszej chwili wydaje się być bezradna, ale po krótkiej rozmowie okazuje się, że jest pracownicą tego urzędu. Ba, nawet może wejść do środka i podać mi dane do przelewu.
Okazuje się, że moja pokuta to stawka 1.5.
Spodziewałem się niższego wymiaru kary, bo to równowartość ok. 100 euro. No trudno, przynajmniej jest szansa, że przy okazji nie ostrzyże mnie wypożyczalnia. Jeszcze tego samego dnia wysłałem kasę, a po kilka dniach napisałem do urzędu zapytanie, czy przelew dotarł i czy możemy uznać sprawę za zamkniętą. Pierwsza odpowiedź była taka, że jeszcze nic nie doszło i poinformują mnie jakby co. O sprawie zapomniałem, do momentu w którym po ok. 2 miesiącach od zdarzenia Chilean zablokował na mojej KK równowartość ok. 115 zł. Kolejny mail do urzędu i tym razem odpowiedź zawierająca opieczętowane pismo - sprawa zamknięta. Przyszło mi do głowy, że to pewnie jakaś kwota manipulacyjna, z powodu zgłoszenia faktu mandatowego, ale stwierdziłem, że przyzwoitość wymagałaby wysłania mailem jakiejś informacji, typu z jakiego tytułu pobrana została opłata. Miałem na to już machnąć ręką, ale stwierdziłem - co tam, zgłaszam reklamację do banku nie spodziewając się pozytywnego rozpatrzenia (niech przynajmniej Chilean wyjaśni). PKO jednak się nie cackało i bez zwłoki zwróciło kasę.
Wracając do relacji. Wjeżdżam jeszcze do Calamy, by coś zjeść i zatankować, Znajduję jakąś burgerownię z wysokimi ocenami. Burger jednak podły i drogi. Na lotnisku musiałem być nieco wcześniej niż zwykle, ponieważ nie miałem BP, nie dało się odprawić online w SKY. Wchodzę do terminalu, a tam kolejka do check-in zwinięta na dwie długości budynku.
No way, że będę w niej sterczał. Podszedłem bez kolejki do stanowiska, wytłumaczyłem, że nie mogę odprawić się on-line, nie oddaję bagażu i po chwili negocjacji wydali BP. Wiem, że nieładnie, przepraszam.
W A321 dostaję miejsce 40C. Proszę, napiszcie jeśli ktoś zna inną linię, która do wąskiego kadłuba wyładowała 40 rzędów (!). Jeśli chodzi o wygodę, to znam gorsze linie (choćby nowy 321 od W6, który władował “tylko” 39) i nie było źle, jednak siedzenie w tym rzędzie powoduje, że w obrębie wzroku nie ma żadnego okna i muszę przyznać, że przy dość sporych turbulencjach przy podchodzeniu do lądowania był to jednak dyskomfort.
Późnym wieczorem ląduję ponownie w SCL.@cujo Nelson Whatsapp +56 965917532
Auto znalezione od osoby prywatnej. Polecam grupę FB: https://www.facebook.com/groups/turistas.rapanui/Pobyt w SCL bez historii, Tylko nocka przed lotem do BOG.
Lecę B787 w barwach LA.
Na lotnisku czeka mnie mały stresik. Przypominam pierwszy post w relacji - w zeszłym roku nie wpuścili mnie do Kolumbii z powodu braku szczepienie na żółtą febrę po przylocie z Brazylii. Tym razem lecę z Chile, więc szczepienie niewymagane, ale żółta książeczka w pogotowiu.
Pani w okienku już podniosła pieczęć celem jej przybicia, patrząc jednocześnie w monitor. W tym momencie zrobiła wielkie oczy mówiąc - “supervisor”. Mówię, że mam szczepienie, na co słyszę, że zaprasza mnie do szefowej. No niestety - na*rane w kolumbijskich papierach. Pani szefowa z groźną miną zaczyna czytać informacje z systemu i wertować paszport. Ja z uśmiechem pokazuję książeczkę i mówię co to się wtedy stanęło. Pani z wciąż groźną miną pyta o cel i długość pobytu. Następnie pieczątka i “go”. Uff.
Biorę Ubera do centrum. Kierowca sprawia wrażenie jakby był bardzo wyluzowany lub znajdował się pod wpływem substancji psychoaktywnych, jednak bez problemów dojeżdżamy do hotelu. Po drodze widzę bilbordy z reklamami iż Wingo uruchamia loty do Caracas.
Melduję się w hotelu Santa Lucia, który znajduje się przy samej Carrera 7 i ruszam połazić po centrum. Porządku na Plaza Bolivar pilnuje policja wyglądająca jak wojsko. Pełny rynsztunek, długa broń.