Idę jedną z rozgałęziających się ścieżek i spotykam strażnika. Pytam czy można dalej - “tak, zapraszam.” No i okazało się, że tym sposobem wlazłem od tyłu do centrum żółwi. Na początku, a dla “normalnych” turystów na końcu jest wybieg. W pierwszej chwili, widząc ogrom tych żółwi myślałem, że to sztuczne figury. Są ogromne!
Jest i drobne ptactwo niewiele robiące sobie z mojej obecności.
Doczepiam się do grupki turystów z przewodnikiem i wchodzę do mauzoleum Samotnego Georga, gdzie znajduje się jego spreparowane truchło. George był ostatnim znanym osobnikiem z jednego z podgatunków Żółwia Słoniowego zamieszkującego wyspę Pinta. Przyczyną wymierania był oczywiście nie kto inny jak człowiek, który najpierw masowo je uśmiercał (szacuje się, że w okresie polowań, zabitych mogło zostać nawet kilkaset tysięcy osobników), ze względu na wartościowe mięso i łatwość jego przechowywania oraz sprowadzenie na wyspy kóz, które spałaszowały całe dostępne żółwiom pożywienie. Na wyspach trwa obecnie wielka akcja eradykacji niepożądanych (przywleczonych) gatunków takich jak kozy czy szczury. Przeciwko tym ostatnim wyrzucane są z samolotów tony trutki i okazuje się, że działania te przynoszą powoli pożądane rezultaty. Wracając jednak do Georga. Otóż wszelkie próby zainteresowania go samicami innych podgatunków zakończyły się fiaskiem, toteż naukowcy ochrzcili go “Samotnym”, gdyż wg nich zasługiwał on na miano najbardziej samotnego stworzenia na Ziemi.
Wracam do portu w Ayora i na dobranoc żegnam się z lwami morskim, którym najwyraźniej nie przeszkadza nawet dyskoteka tuż obok.
@piotrkr Ajfon. Na razie zdjęcia ogólnie słabe, ale relacja to relacja. Będzie lepiej. ?@marcin.krakow Zgadza się, ale nie do końca. W Quito udało mi się wymienić na inne dobra dwie stówki. Tymi dobrami było paliwo. W każdym razie nie polecam, bo rzeczywiście nie chcą akceptować banknotów wyższych niż 20$. Na Galapagos nie było problemu z setkami, zarówno podczas płacenia za wstęp do parku, agencje z wycieczkami i promami czy opłatę portową na Isabeli. W knajpach czy w sklepach nie sprawdzałem. Jest to wszystko o tyle istotne, że w Ekwadorze jest nawet jak na Am. Pd. bardzo słabo z dostępnością do płatności kartami.
Kolejnego dnia mam już przeprawę na Isabele, ale zdecydowałem się na rejs popołudniowy, więc jest dużo czasu do zagospodarowania.
Przyszedł mi do głowy pomysł, że może wypożyczę rower i może dojadę do jaskiń lawowych. Odległość 20 km w jedną stronę wydawała się spokojnie do ogarnięcia. Przeliczyłem się jednak. W połowie trasy, będąc już za Bellavista miałem dość. Męczące podjazdy + moja kiepska wydolność spowodowały, że zaczałem obawiać się o czas. Można było zapakować się do autobusu wraz z rowerem, ale zwlekałem z decyzją, co ostatecznie doprowadziło do tego, że nie dojechałem do celu i wróciłem wcześniej do Puerto Ayora. Stwierdziłem, że podjadę tam pomiędzy promami, jak będę płynąć na San Cristobal.
Poszedłem na obiad i połaziłem trochę po okolicy portu.
Znalazłem także miejsce do przechowania bagażu, które w założeniu miało przydać mi się podczas przeprawy z Isabeli na San Cristobal (kilkugodzinny layover) w Puerto Ayora. Na prawo od kościoła przy samym porcie znajduje się taki punkt, w którym w szafce przechowamy bagaż za 3 USD. Znalezienie go nie było zupełnie proste. Poszedłem najpierw do oficjalnej informacji turystycznej. Na miejscu facet stwierdził, że czegoś takiego nie ma i pyta czy OK? Odpowiadam, że niezbyt OK, bo nie mam co zrobić z bagażem przez kilka godzin, no ale jak nie ma, to nie ma. Wtedy zaczął usilnie myśleć i wymyślił to miejsce. Jakież to typowe dla całej strefy latino.
:mrgreen:
Czas na boarding na rejs do Isabeli. Najpierw trzeba znaleźć naszego przewoźnika w porcie, w postaci gościa z listą na której będziemy figurować. Dostajemy boarding pass w postaci zawieszki na szyję. Następnie opłata portowa 1 USD i prześwietlanie bagaży. Dalej za 1 dolara ładują nas wodną taksą na właściwy prom. Prom? Nie wiem jak to nazwać, to po prostu takie większe 20-30 osobowe motorówki. Mój New Ocean okazał się całkiem fajny, płynęło tylko 5 czy 6 osób, więc można było zająć miejsca z tyłu. Z przodu nie polecam, szczególnie osobom ze skłonnościami do choroby morskiej, ponieważ, nie ma za bardzo na czym oka zawiesić, okna nie są na wysokości wzroku i podobno też bardziej rzuca. Siedzenia bardzo wygodne. Na łodzi poznałem parę Holendrów zafascynowanych Galapagos, którzy są już tu drugi raz. Przepłynięcie zajęło ok. 2h. Nie była to przyjemna przejażdżka, szczególnie uderzenia łodzi o taflę wody do przyjemności nie należały, ale nie było źle, powiedziałbym nawet, że zupełnie w porządku. Holendrzy też stwierdzili, że luz, z zastrzeżeniem, że zobaczę jak będzie w drodze powrotnej, bo podobno jest zwykle gorzej.
Na Isabeli znowu dolar za transfer do portu i 10 USD opłaty portowej dla foreigners. Dla Ekwadorczyków opłata znacznie niższa. Dalej piechotą do hotelu Brisas del Mar, który znajdował się 1-1,5 km od portu. Na Isabeli od samego początku bardzo mi się podobało. Dużo spokojniej i kameralniej. Jak wyszedłem się przejść, zobaczyłem jak wygląda centrum Villamil i miejscowa plaża stwierdziłem - tak, to jest to! Jestem w miejscu, które można by z przymrużeniem oka nazwać rajem!
Podczas spaceru słyszę język polski. Czteroosobowa grupka 60+. Zagaduję ich w sklepie i pytam czy ogarnęli już jakiś sklep dla lokalsów. Mówią, że chyba nie ma na to szans. Oczywiście kompletna bzdura, bo podobnie jak w Ayora wystarczyło przejść się kilkaset metrów w głąb miejscowości. W ogóle zarówno w Puerto Ayora, Puerto Villami i Puerto Baquerizo Moreno urzekające jest to, że jest w nich deptak i wszystko co z nim związane, a kilkaset metrów dalej toczy się normalne, tubylcze życie. Najlepiej pod tym względem jest w Villamil, gdzie już nawet deptak jest duuużo mniej turystyczny. Chodząc po miasteczku zatrzymałem się na chwilę przy boisku. Lokalsi grali w siatkę na całkiem grube dolary. Jakby ktoś był zainteresowany, to grali słabo.
;)
Jedyne co mnie teraz martwiło, to fatalne prognozy pogody dla Isabeli, które wyglądały tak…
Plan na kolejny dzień to pokonanie szlaku z Villamil do Wall of Tears. Pogoda średnia - pochmurno, ale nie pada. Wypożyczam rower z myślą o tym, że szybciej pokonam szlak i w razie czego również szybko ucieknę przed ulewą.
:D
Zaczyna się on zaraz za miejscowością. Na początku biegnie wzdłuż bardzo ładnej plaży.
Następnie mijam cmentarz i zaraz za nim są jeziorka z flamingami.
Playa la Playita, gdzie spotykam ogromne ilości iguan.
Zwierzęta te, oprócz mało estetycznego sposobu na pozbywanie się nadmiaru soli mają jeszcze kilka innych cech przystosowawczych, które robią wrażenie. Są to m. in. elastyczny szkielet, dzięki któremu mogą się w trakcie życia zmniejszać, gdy brakuje pożywienia, by w lepszych czasach “odrosnąć”. Innymi ich własnościami są odporność na wysokie ciśnienie na dużych głębokościa oraz umiejętność regulowania tempa swoich czynności życiowych, co pozwala na wyjątkowo długie nurkowania.
W tym miejscu należy koniecznie skręcić w lewo przy drogowskazie na “picnic area”. Ścieżka ta prowadzi do mirador El Estero. To co się tam dzieje, to istne szaleństwo.
:D Spektakl w wykonaniu pelikanów w tej zatoczce, to jest coś co zapamiętam do końca życia.
W dalszej części szlaku zaczyna się droga żółwi. Jadę powolutku i zaglądam w krzaki, ale żółwi nie widać. W pewnym momencie postanawiam poszukać ich z dala od głównej ścieżki i odbijam nieoznaczoną dróżką w kierunku Playa Surf.
Żółwi nadal ani śladu. Na plaży spotykam znowu całe masy iguan. Niektóre spektakularnych rozmiarów.
Wracam w kierunku głównej drogi. W krzakach widzę jamy. Nie znam się, ale wygląda jakby do żółwi pasowały.
;) Niestety nadal nic.... No i w pewnym momencie jest! Co za olbrzym!!!
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Idę jedną z rozgałęziających się ścieżek i spotykam strażnika. Pytam czy można dalej - “tak, zapraszam.” No i okazało się, że tym sposobem wlazłem od tyłu do centrum żółwi. Na początku, a dla “normalnych” turystów na końcu jest wybieg. W pierwszej chwili, widząc ogrom tych żółwi myślałem, że to sztuczne figury. Są ogromne!
Jest i drobne ptactwo niewiele robiące sobie z mojej obecności.
https://youtube.com/shorts/EWT6TPDrhjM?feature=share
Doczepiam się do grupki turystów z przewodnikiem i wchodzę do mauzoleum Samotnego Georga, gdzie znajduje się jego spreparowane truchło. George był ostatnim znanym osobnikiem z jednego z podgatunków Żółwia Słoniowego zamieszkującego wyspę Pinta. Przyczyną wymierania był oczywiście nie kto inny jak człowiek, który najpierw masowo je uśmiercał (szacuje się, że w okresie polowań, zabitych mogło zostać nawet kilkaset tysięcy osobników), ze względu na wartościowe mięso i łatwość jego przechowywania oraz sprowadzenie na wyspy kóz, które spałaszowały całe dostępne żółwiom pożywienie. Na wyspach trwa obecnie wielka akcja eradykacji niepożądanych (przywleczonych) gatunków takich jak kozy czy szczury. Przeciwko tym ostatnim wyrzucane są z samolotów tony trutki i okazuje się, że działania te przynoszą powoli pożądane rezultaty. Wracając jednak do Georga. Otóż wszelkie próby zainteresowania go samicami innych podgatunków zakończyły się fiaskiem, toteż naukowcy ochrzcili go “Samotnym”, gdyż wg nich zasługiwał on na miano najbardziej samotnego stworzenia na Ziemi.
Wracam do portu w Ayora i na dobranoc żegnam się z lwami morskim, którym najwyraźniej nie przeszkadza nawet dyskoteka tuż obok.
https://youtube.com/shorts/Cogds3z9BgM
Kolejnego dnia mam już przeprawę na Isabele, ale zdecydowałem się na rejs popołudniowy, więc jest dużo czasu do zagospodarowania.
Przyszedł mi do głowy pomysł, że może wypożyczę rower i może dojadę do jaskiń lawowych. Odległość 20 km w jedną stronę wydawała się spokojnie do ogarnięcia. Przeliczyłem się jednak. W połowie trasy, będąc już za Bellavista miałem dość. Męczące podjazdy + moja kiepska wydolność spowodowały, że zaczałem obawiać się o czas. Można było zapakować się do autobusu wraz z rowerem, ale zwlekałem z decyzją, co ostatecznie doprowadziło do tego, że nie dojechałem do celu i wróciłem wcześniej do Puerto Ayora. Stwierdziłem, że podjadę tam pomiędzy promami, jak będę płynąć na San Cristobal.
Poszedłem na obiad i połaziłem trochę po okolicy portu.
Znalazłem także miejsce do przechowania bagażu, które w założeniu miało przydać mi się podczas przeprawy z Isabeli na San Cristobal (kilkugodzinny layover) w Puerto Ayora. Na prawo od kościoła przy samym porcie znajduje się taki punkt, w którym w szafce przechowamy bagaż za 3 USD. Znalezienie go nie było zupełnie proste. Poszedłem najpierw do oficjalnej informacji turystycznej. Na miejscu facet stwierdził, że czegoś takiego nie ma i pyta czy OK? Odpowiadam, że niezbyt OK, bo nie mam co zrobić z bagażem przez kilka godzin, no ale jak nie ma, to nie ma. Wtedy zaczął usilnie myśleć i wymyślił to miejsce. Jakież to typowe dla całej strefy latino. :mrgreen:
Czas na boarding na rejs do Isabeli. Najpierw trzeba znaleźć naszego przewoźnika w porcie, w postaci gościa z listą na której będziemy figurować. Dostajemy boarding pass w postaci zawieszki na szyję. Następnie opłata portowa 1 USD i prześwietlanie bagaży. Dalej za 1 dolara ładują nas wodną taksą na właściwy prom. Prom? Nie wiem jak to nazwać, to po prostu takie większe 20-30 osobowe motorówki. Mój New Ocean okazał się całkiem fajny, płynęło tylko 5 czy 6 osób, więc można było zająć miejsca z tyłu. Z przodu nie polecam, szczególnie osobom ze skłonnościami do choroby morskiej, ponieważ, nie ma za bardzo na czym oka zawiesić, okna nie są na wysokości wzroku i podobno też bardziej rzuca. Siedzenia bardzo wygodne. Na łodzi poznałem parę Holendrów zafascynowanych Galapagos, którzy są już tu drugi raz. Przepłynięcie zajęło ok. 2h. Nie była to przyjemna przejażdżka, szczególnie uderzenia łodzi o taflę wody do przyjemności nie należały, ale nie było źle, powiedziałbym nawet, że zupełnie w porządku. Holendrzy też stwierdzili, że luz, z zastrzeżeniem, że zobaczę jak będzie w drodze powrotnej, bo podobno jest zwykle gorzej.
https://youtube.com/shorts/HdimC0brhho?feature=share
Na Isabeli znowu dolar za transfer do portu i 10 USD opłaty portowej dla foreigners. Dla Ekwadorczyków opłata znacznie niższa.
Dalej piechotą do hotelu Brisas del Mar, który znajdował się 1-1,5 km od portu.
Na Isabeli od samego początku bardzo mi się podobało. Dużo spokojniej i kameralniej. Jak wyszedłem się przejść, zobaczyłem jak wygląda centrum Villamil i miejscowa plaża stwierdziłem - tak, to jest to! Jestem w miejscu, które można by z przymrużeniem oka nazwać rajem!
https://www.youtube.com/shorts/kKSch4okYcM
Podczas spaceru słyszę język polski. Czteroosobowa grupka 60+. Zagaduję ich w sklepie i pytam czy ogarnęli już jakiś sklep dla lokalsów. Mówią, że chyba nie ma na to szans. Oczywiście kompletna bzdura, bo podobnie jak w Ayora wystarczyło przejść się kilkaset metrów w głąb miejscowości. W ogóle zarówno w Puerto Ayora, Puerto Villami i Puerto Baquerizo Moreno urzekające jest to, że jest w nich deptak i wszystko co z nim związane, a kilkaset metrów dalej toczy się normalne, tubylcze życie. Najlepiej pod tym względem jest w Villamil, gdzie już nawet deptak jest duuużo mniej turystyczny. Chodząc po miasteczku zatrzymałem się na chwilę przy boisku. Lokalsi grali w siatkę na całkiem grube dolary. Jakby ktoś był zainteresowany, to grali słabo. ;)
Jedyne co mnie teraz martwiło, to fatalne prognozy pogody dla Isabeli, które wyglądały tak…
Zaczyna się on zaraz za miejscowością. Na początku biegnie wzdłuż bardzo ładnej plaży.
Następnie mijam cmentarz i zaraz za nim są jeziorka z flamingami.
https://youtube.com/shorts/CgZ2763L-DU
https://youtu.be/u-VxFdlpiU8
https://youtu.be/pwzXH1qqyOE
Następnie kieruję się do kolejnych punktów.
Playa la Playita, gdzie spotykam ogromne ilości iguan.
Zwierzęta te, oprócz mało estetycznego sposobu na pozbywanie się nadmiaru soli mają jeszcze kilka innych cech przystosowawczych, które robią wrażenie. Są to m. in. elastyczny szkielet, dzięki któremu mogą się w trakcie życia zmniejszać, gdy brakuje pożywienia, by w lepszych czasach “odrosnąć”. Innymi ich własnościami są odporność na wysokie ciśnienie na dużych głębokościa oraz umiejętność regulowania tempa swoich czynności życiowych, co pozwala na wyjątkowo długie nurkowania.
Plaża pełna jest też niezliczonych ilości krabów.
https://youtu.be/XknwO_e2fn4
Zdjęcia tego nie oddają. To jest po prostu kosmos!
Los Tunos, kolejne jeziorko.
Dalej Playa del Amor, gdzie z jednym legwanem zrobiliśmy sobie sesję portretową.
Następnie El Tunel. Jest informacja o tym, aby nie przekraczać obszaru zastrzeżonego, ze względu na gniazdowanie legwanów.
W tunelu fotografują się jacyś Azjaci. Widzę, że to chwilę potrwa, więc idę górą wzdłuż tunelu.
Nagle niespodzianka! Pingwin!
https://youtu.be/P3Eauawzhhs
Z kolei wejście do do tunelu wygląda tak:
Kolejny punkt nie jest zbyt ciekawy.
Ale za to następny - El Estero jest świetny, może nawet najlepszy na tym szlaku.
Główna ścieżka prowadzi do malutkiej plaży w szuwarach.
https://youtu.be/bzJZzrE78Ao
W tym miejscu należy koniecznie skręcić w lewo przy drogowskazie na “picnic area”. Ścieżka ta prowadzi do mirador El Estero. To co się tam dzieje, to istne szaleństwo. :D Spektakl w wykonaniu pelikanów w tej zatoczce, to jest coś co zapamiętam do końca życia.
https://youtube.com/shorts/otBYRJzXK0w?feature=share
https://youtu.be/1YPXearbBsU
https://youtu.be/YE0jO6Wfa0U
https://youtu.be/oqIAVletTJs
https://youtu.be/SLxhSWCE6Ow
W dalszej części szlaku zaczyna się droga żółwi. Jadę powolutku i zaglądam w krzaki, ale żółwi nie widać. W pewnym momencie postanawiam poszukać ich z dala od głównej ścieżki i odbijam nieoznaczoną dróżką w kierunku Playa Surf.
Żółwi nadal ani śladu. Na plaży spotykam znowu całe masy iguan. Niektóre spektakularnych rozmiarów.
Wracam w kierunku głównej drogi. W krzakach widzę jamy. Nie znam się, ale wygląda jakby do żółwi pasowały. ;) Niestety nadal nic.... No i w pewnym momencie jest! Co za olbrzym!!!