Kolejny punkt to ogród botaniczny. Zaparkowałem przy pobliskiej przecznicy za centrum handlowym. Na miejscu samozawańczy parkingowi. Mówią, że zaopiekują się samochodem. Wyraźnie dałem do zrozumienia, że to “rental” i że “I don’t care”, co ich całkiem rozbawiło. Idę do wejścia. Okazuje się, że jest za free, ale potrzebny dokument. I tu zonk - zapomniałem w aucie portfela. No i już mi nie było “don’t care”. Ciekawe jak się skończy moje mądrowanie. Na szczęście na miejscu wszystko OK, panowie pilnują pomimo braku zapłaty haraczu. Ogród też bez szału, ale całkiem przyjemnie się spacerowało. Przypomniałem sobie, że jestem w Ameryce i że jak na ten kontynent to jest bardzo sympatycznie.
Kolejny punkt zwiedzania to Park Explora. Wejście dość drogie, jakoś niecałe 100 zł.
Po wejściu do pierwszych interaktywnych sal tematycznych byłem raczej rozczarowany. Fajnie zrobione, ale atrakcje raczej dla dzieci.
Następnie poszedłem do kolejnych sal tematycznych i tu już było zdecydowanie lepiej. Świetne pawilony poświęcone działaniu mózgu i iluzji optycznych z instalacjami przyprawiającymi o zawrót głowy czy sala muzyczna, wypełniona interaktywnymi zabawami, jak choćby możliwością zadyrygowania orkiestrą symfoniczną. Bawiłem się przednio aż do zamknięcia obiektu.
Wieczór w Bangkoku El Poblado. Tu codziennie jedna wielka impreza. W okolicy rzucają się w oczy panie (i panowie zresztą też) z najstarszej na świecie branży. Generalnie jednak okolica ta wydaje się być bardzo turystyczna. Policja także bardzo widoczna.
Podsumowując, bardzo przyjemny dzień. Widać, jak miasto zainwestowało w poprawę wizerunku i kulturę. Nawet w radio w samochodzie już miałem ustawioną stację z kolumbijskim odpowiednikiem RMF Classic. Przypomniało mi się, jak w Chile nie byłem w stanie znaleźć jakiejkolwiek stacji z jakąkolwiek muzyką.Kolejnego dnia mam w planie wizytę w Comuna 13. Tymczasem w Ekwadoru dochodzą nieciekawe informacje. Jeden z kandydatów w wyborach prezydenckich zostaje zastrzelony na wiecu wyborczym, w kraju stan wyjątkowy. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, bo wspomnienia z pobytu w Ekwadorze są świetne. Kraj wydawał się bardzo przyjemny, a ludzie bardzo fajni. To pokazuje też jak bardzo trzeba uważać przebywając w Ameryce Południowej. Z perspektywy Europejczyka, grupa np. protestujących osób (częsty widok) może wydawać się niezbyt groźna, tymczasem nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie zaczną do siebie strzelać.
Wróćmy jednak do Kolumbii. Wsiadam w auto i ustawiam nawigację na “Comuna 13”. Jazda po mieście jest dość zwariowana, szczególnie przez wzgląd na motory i skutery. Nigdzie wcześniej nie widziałem tak agresywnie i ryzykownie jeżdżących jednośladów i nie potrafię zrozumieć, co kieruje tymi ludźmi, że tak bardzo ryzykują własnym życiem. W Azji - być może to wiara w karmę. Tu? Być może wierzą, że wystarczy co niedzielę udać się do kościoła, by nadprzyrodzona siła miała nas w swojej opiece. Nie wiem… Nie znałem kompletnie topografii terenu, więc jechałem wg nawigacji, która to doprowadziła mnie prawie na sam szczyt wzgórza, w jakąś wąską i ślepą uliczkę, z której wydostanie się było zdecydowanie trudniejsze niż wjazd.
;) No nie było to najmądrzejsze, ale jak już pisałem - jazda samochodem, nawet zwariowana, jest dla mnie atrakcją samą w sobie i pozwala mi dużo dowiedzieć się o miejscowej mentalności i zwyczajach.
;)
Zjechałem więc na dół, zaparkowałem na płaskim i szukam jakichś oznak turystyki. W pewnym momencie zauważyłem kolorowe schodki. Pewnie to tam… Idę nieco z duszą na ramieniu, bo ludzi za bardzo nie ma, a turystów wcale. Po wejściu na górę zobaczyłem jednak w pobliżu główny deptak.
IMHO totalna komercha i paździerz.
Nie spodziewałem się tu ekstremalnych wrażeń, ale mimo wszystko nie sądziłem, że jest aż tak turystycznie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Dzikie tłumy, kiełbasa z grilla, tandetne pamiątki i w zasadzie niewiele ciekawego. No cóż, nie bez znaczenia był zapewne fakt, że była niedziela. Próbowałem więc sobie wyobrazić mroczną historię tego miejsca spoglądając choćby na wzgórze La Escombrera, które przez niektórych badaczy uznawane jest za największy masowy grób w Ameryce Południowej.
Długo tam nie pobyłem, a powrót już “turystycznie”, czyli po ruchomych schodkach i główną ulicą.
Jadę do pobliskiego Laureles. Bardzo przyjemna dzielnica - poczułem się typowo jak w Hiszpanii. Ładnie, zielono, spokojnie, Starbucksik, knajpki. Nic dziwnego, że to miejsce popularne miejsce zamieszkania ekspatów.
W jednej z knajpek przy Avenida Jardin zamawiam rewelacyjną sałatkę.
Późnym popołudniem udałem się jeszcze pod El Volador. Przy wjeździe szlaban. Strażnik mówi, że dziś już zamykają. Zadowoliłem się więc tylko widokiem z parkingu na dole.
Kolejnego dnia piękna pogoda.
Decyzja - jadę do Guatape. Wybrałem w nawigacji alternatywny przejazd przez góry, żeby dojechać do głównej drogi nr 60, jednocześnie chcąc ominąć tunel i nie jechać całkiem dookoła. Podjazdy dość ciekawe, momentami grunt i ostro w górę, porównywalne z najbardziej stromymi podjazdami na Maderze. Swoją drogą - fajne uczucie. Niecodziennie można pojeździć autem na leżąco.
;) Jak już dojechałem do głównej, to wrażenie nieco zaskakujące. Dobra, kilkupasmowa droga, ruch mały, irytujące, pojawiające się co jakiś czas dziwne ograniczenia prędkości do 40/60 km/h w miejscach w których nic nie wskazywałoby na ich sensowność. Swoją drogą, wielu kierowców jechało dość anemicznie - ale nie sądzę, żeby to te ograniczenia były tego powodem. Cóż za odmiana po jeździe miejskiej. Odbicie na drogę lokalną na Guatape i tu już było znacznie gorzej. Sznur powoli jadących samochodów, średnia prędkość gdzieś w okolicach 30 km/h. Bardzo dużo czasu zajęło mi przejechanie tego odcinka. No i końcu jest… skała Guatape, ale najpierw postanowiłem wjechać do miasteczka. Kiedy jednak zobaczyłem dzikie tłumy turystów, naganiaczy parkingowo-knajpowych, to odechciało mi się tam nawet zatrzymywać. Krajobraz jednak piękny, więc postanowiłem pojeździć po okolicy i tak oto znalazłem się na szutrówce prowadzącej na północ, wzdłuż jeziora.
Ta mini wycieczka, natchnęła mnie by spróbować wracać inną drogą, tylko jak tu się przedostać dalej na północ. Na mapie droga jakaś niby jest, ale nawigacja przejazdu nie “widzi”. Kawałek dalej zobaczyłem drogowskaz na Alejandrię. Wniosek taki, że zapewne da się dojechać, natomiast można sobie próbować wyobrazić jaka to będzie droga… Te wszystkie przesłanki mogły spowodować u mnie tylko jedną decyzję - oczywiście jadę
:D, ale najpierw jeszcze skała. Już z podjazdu na parking widoczki zacne.
Dalej, po bileciki i po schodkach na górę. Pełno ludzi, pomyślałem… weekend? Ale nie, był już poniedziałek.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Kolejny punkt to ogród botaniczny. Zaparkowałem przy pobliskiej przecznicy za centrum handlowym. Na miejscu samozawańczy parkingowi. Mówią, że zaopiekują się samochodem. Wyraźnie dałem do zrozumienia, że to “rental” i że “I don’t care”, co ich całkiem rozbawiło. Idę do wejścia. Okazuje się, że jest za free, ale potrzebny dokument. I tu zonk - zapomniałem w aucie portfela. No i już mi nie było “don’t care”. Ciekawe jak się skończy moje mądrowanie. Na szczęście na miejscu wszystko OK, panowie pilnują pomimo braku zapłaty haraczu.
Ogród też bez szału, ale całkiem przyjemnie się spacerowało. Przypomniałem sobie, że jestem w Ameryce i że jak na ten kontynent to jest bardzo sympatycznie.
Kolejny punkt zwiedzania to Park Explora. Wejście dość drogie, jakoś niecałe 100 zł.
Po wejściu do pierwszych interaktywnych sal tematycznych byłem raczej rozczarowany. Fajnie zrobione, ale atrakcje raczej dla dzieci.
https://youtube.com/shorts/gv9qHEbQTaY?feature=share
Następnie akwarium, które już zdecydowanie bardziej mi się podobało.
https://youtube.com/shorts/2gzOJhRq7co?feature=share
https://youtu.be/8_pwNFkSfo0
Następnie poszedłem do kolejnych sal tematycznych i tu już było zdecydowanie lepiej. Świetne pawilony poświęcone działaniu mózgu i iluzji optycznych z instalacjami przyprawiającymi o zawrót głowy czy sala muzyczna, wypełniona interaktywnymi zabawami, jak choćby możliwością zadyrygowania orkiestrą symfoniczną. Bawiłem się przednio aż do zamknięcia obiektu.
Wieczór w
BangkokuEl Poblado. Tu codziennie jedna wielka impreza. W okolicy rzucają się w oczy panie (i panowie zresztą też) z najstarszej na świecie branży. Generalnie jednak okolica ta wydaje się być bardzo turystyczna. Policja także bardzo widoczna.https://youtube.com/shorts/jQXQBdihYQM
Podsumowując, bardzo przyjemny dzień. Widać, jak miasto zainwestowało w poprawę wizerunku i kulturę. Nawet w radio w samochodzie już miałem ustawioną stację z kolumbijskim odpowiednikiem RMF Classic. Przypomniało mi się, jak w Chile nie byłem w stanie znaleźć jakiejkolwiek stacji z jakąkolwiek muzyką.Kolejnego dnia mam w planie wizytę w Comuna 13. Tymczasem w Ekwadoru dochodzą nieciekawe informacje. Jeden z kandydatów w wyborach prezydenckich zostaje zastrzelony na wiecu wyborczym, w kraju stan wyjątkowy. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, bo wspomnienia z pobytu w Ekwadorze są świetne. Kraj wydawał się bardzo przyjemny, a ludzie bardzo fajni. To pokazuje też jak bardzo trzeba uważać przebywając w Ameryce Południowej. Z perspektywy Europejczyka, grupa np. protestujących osób (częsty widok) może wydawać się niezbyt groźna, tymczasem nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie zaczną do siebie strzelać.
Wróćmy jednak do Kolumbii. Wsiadam w auto i ustawiam nawigację na “Comuna 13”. Jazda po mieście jest dość zwariowana, szczególnie przez wzgląd na motory i skutery. Nigdzie wcześniej nie widziałem tak agresywnie i ryzykownie jeżdżących jednośladów i nie potrafię zrozumieć, co kieruje tymi ludźmi, że tak bardzo ryzykują własnym życiem. W Azji - być może to wiara w karmę. Tu? Być może wierzą, że wystarczy co niedzielę udać się do kościoła, by nadprzyrodzona siła miała nas w swojej opiece. Nie wiem…
Nie znałem kompletnie topografii terenu, więc jechałem wg nawigacji, która to doprowadziła mnie prawie na sam szczyt wzgórza, w jakąś wąską i ślepą uliczkę, z której wydostanie się było zdecydowanie trudniejsze niż wjazd. ;) No nie było to najmądrzejsze, ale jak już pisałem - jazda samochodem, nawet zwariowana, jest dla mnie atrakcją samą w sobie i pozwala mi dużo dowiedzieć się o miejscowej mentalności i zwyczajach. ;)
Zjechałem więc na dół, zaparkowałem na płaskim i szukam jakichś oznak turystyki. W pewnym momencie zauważyłem kolorowe schodki. Pewnie to tam… Idę nieco z duszą na ramieniu, bo ludzi za bardzo nie ma, a turystów wcale. Po wejściu na górę zobaczyłem jednak w pobliżu główny deptak.
IMHO totalna komercha i paździerz.
Nie spodziewałem się tu ekstremalnych wrażeń, ale mimo wszystko nie sądziłem, że jest aż tak turystycznie w negatywnym znaczeniu tego słowa. Dzikie tłumy, kiełbasa z grilla, tandetne pamiątki i w zasadzie niewiele ciekawego. No cóż, nie bez znaczenia był zapewne fakt, że była niedziela. Próbowałem więc sobie wyobrazić mroczną historię tego miejsca spoglądając choćby na wzgórze La Escombrera, które przez niektórych badaczy uznawane jest za największy masowy grób w Ameryce Południowej.
Długo tam nie pobyłem, a powrót już “turystycznie”, czyli po ruchomych schodkach i główną ulicą.
Jadę do pobliskiego Laureles. Bardzo przyjemna dzielnica - poczułem się typowo jak w Hiszpanii. Ładnie, zielono, spokojnie, Starbucksik, knajpki. Nic dziwnego, że to miejsce popularne miejsce zamieszkania ekspatów.
W jednej z knajpek przy Avenida Jardin zamawiam rewelacyjną sałatkę.
Późnym popołudniem udałem się jeszcze pod El Volador. Przy wjeździe szlaban. Strażnik mówi, że dziś już zamykają. Zadowoliłem się więc tylko widokiem z parkingu na dole.
Decyzja - jadę do Guatape. Wybrałem w nawigacji alternatywny przejazd przez góry, żeby dojechać do głównej drogi nr 60, jednocześnie chcąc ominąć tunel i nie jechać całkiem dookoła. Podjazdy dość ciekawe, momentami grunt i ostro w górę, porównywalne z najbardziej stromymi podjazdami na Maderze. Swoją drogą - fajne uczucie. Niecodziennie można pojeździć autem na leżąco. ;) Jak już dojechałem do głównej, to wrażenie nieco zaskakujące. Dobra, kilkupasmowa droga, ruch mały, irytujące, pojawiające się co jakiś czas dziwne ograniczenia prędkości do 40/60 km/h w miejscach w których nic nie wskazywałoby na ich sensowność. Swoją drogą, wielu kierowców jechało dość anemicznie - ale nie sądzę, żeby to te ograniczenia były tego powodem. Cóż za odmiana po jeździe miejskiej. Odbicie na drogę lokalną na Guatape i tu już było znacznie gorzej. Sznur powoli jadących samochodów, średnia prędkość gdzieś w okolicach 30 km/h. Bardzo dużo czasu zajęło mi przejechanie tego odcinka.
No i końcu jest… skała Guatape, ale najpierw postanowiłem wjechać do miasteczka. Kiedy jednak zobaczyłem dzikie tłumy turystów, naganiaczy parkingowo-knajpowych, to odechciało mi się tam nawet zatrzymywać. Krajobraz jednak piękny, więc postanowiłem pojeździć po okolicy i tak oto znalazłem się na szutrówce prowadzącej na północ, wzdłuż jeziora.
Ta mini wycieczka, natchnęła mnie by spróbować wracać inną drogą, tylko jak tu się przedostać dalej na północ. Na mapie droga jakaś niby jest, ale nawigacja przejazdu nie “widzi”. Kawałek dalej zobaczyłem drogowskaz na Alejandrię. Wniosek taki, że zapewne da się dojechać, natomiast można sobie próbować wyobrazić jaka to będzie droga… Te wszystkie przesłanki mogły spowodować u mnie tylko jedną decyzję - oczywiście jadę :D, ale najpierw jeszcze skała.
Już z podjazdu na parking widoczki zacne.
Dalej, po bileciki i po schodkach na górę. Pełno ludzi, pomyślałem… weekend? Ale nie, był już poniedziałek.