Doszedłem do Carrera 10. Tu już ilość wojska daje do myślenia. Żołnierz na każdym skrzyżowaniu albo i częściej. Dalej iść nie ma raczej sensu, więc wróciłem się w stronę Santa Fe, a gdy zaczęło się ściemniać i sklepy rozpoczęły sprzedaż jedynie zza krat uznałem, że czas udać się z powrotem do hotelu.
Kolejnego dnia lecę do Medellin.
Na pokładzie samolotu melduje się zespół piłkarski Atlético Nacional, powodując duże poruszenie pośród pasażerów. Mój stosunek do sportu jest obojętny, więc z mojej perspektywy było to tylko kilku kolesi w dresach. Trzeba jednak przyznać, że świecące z daleka złote ajfony i rolexy (do tych dresów!) powodowały, że rzucali się w oczy.
;)
Wypożyczam auto. Z terminalu do siedziby Localizy podwozi firmowy busik. No i tu przestało być sympatycznie. Panie w biurze nie miały najmniejszej ochoty zrozumieć, nie wspominając już o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa po angielsku. Stwierdziłem więc, że skorzystamy z translatora, a i to nie było łatwe bo mowa ciała zdradzała, że najprawdopodobniej sprawia im to ogromny ból i cierpienie. No ale dobra - okazało się, że w Medellin niedawno wprowadzono ograniczenie ruchu pojazdów (Pico y placa). W zależności od numeru rejestracji w jeden dzień tygodnia nie można wjechać do centrum. No i mój samochód akurat ma rejestrację zakazującą wjazdu właśnie w dniu wypożyczenia. Przypadek? Na “szczęście” zaproponowano mi rozwiązanie w postaci dopłaty do hybrydy, która z tych restrykcji jest zwolniona i która akurat była dostępna. Nie będę ukrywał, że niezbyt mnie to satysfakcjonowało. Poczytałem jednak, że zakaz obowiązuje do 20:00. Była 16:00. Stwierdziłem więc, że do miasta kawałek, pojadę pozwiedzać okolicę, zjem posiłek i po 20:00 pojadę do hotelu. No i przy okazji do końca pobytu nie będę już musiał się ograniczeniem przejmować. Następnie zaproponowano mi zapłacenie za sprzątanie auta (ok. 20k peso). Mówię, że dziękuję i oddam auto czyste. Wtedy usłyszałem wiązankę po hiszpańsku, z której wydaje się, że zrozumiałem tyle iż “co ja sobie w ogóle wyobrażam, że nie mam zamiaru wykupić żadnych opcji dodatkowych”. W tym momencie straciłem już całkiem złudzenia o przypadkach. Ostatecznie auto wydali, ale opłatę za sprzątanie uiścić musiałem. Powiedziałem więc na odchodne, że wypożyczałem samochód w wielu miejscach na całym świecie i takie rzeczy tylko w Kolumbii. Na to otrzymałem odpowiedź, że tak - tak właśnie jest w Kolumbii i na to stwierdzenie argumentów już nie miałem.
;) Na plus, że nie blokowali depozytu. Zabezpieczeniem był podpisany cyrograf z danymi karty. Takiego oto wypierdka dostałem, który jednak dzięki temu podwyższonemu zawieszeniu bardzo fajnie się sprawdził - ale o tym później.
Następnie pojechałem na posiłek. Dobre opinie na Google zaprowadziły mnie do pobliskiej restauracji Trivios. Nieco zdziwiłem się cenami (ok. 70k peso za posiłek). Do wyboru było porcja średnia lub duża. Zamówiłem średnią, a na rachunku widniała duża. Reklamacja nie została uwzględniona i znowu trzeba było zapłacić. Ależ mnie przywitało to Medellin - cholerni naciągacze!
Jako, że miałem dużo czasu postanowiłem pojechać serpentynami przez góry (Santa Elena) zamiast tunelem. Zjazd na starą drogę jest tuż przed wjazdem do tunelu. Na rozjeździe zauważyłem informację o cenie przejazdu. Nie pamiętam dokładnie, ale było to prawie 30k peso i zastanawiałem się czy mi się przypadkiem zera w oczach nie rozmnożyły. Okazało się, że nie, bo przejazd przez góry też obarczony jest opłatą (też nie pamiętam, ale było to coś w okolicach 15k peso). No cóż - nie jest to dzień budżetowy. Wyskakiwanie z kasy zrekompensował po części piękny widok na Medellin.
Jako, że czasu do 20:00 wciąż było sporo, postanowiłem pojechać na La Sierra, która była w pobliżu. Sama przejażdżka po tych stromych serpentynach nieco podniosła mi poziom adrenaliny. Dojechałem aż do górnej stacji kolejki, ale że było już ciemno oraz widząc jak wygląda okolica i lokalni mieszkańcy nie zdecydowałem się na spacer. To w sumie bardzo delikatnie powiedziane. W pewnym momencie pomyslałem, że zmiatam stamtąd czym prędzej.
Zjechałem na dół, zatrzymałem się na parkingu, aby odczekać do 20:00 i następnie już bez przeszkód dojechałem do hotelu w El Poblado.
Jadę do centrum. Samochód zostawiam na jednym z wielu płatnych parkingów. Plac Botero jest odgrodzony od miejskiego zgiełku i ochraniany. Dzięki temu panuje na nim bardzo przyjemna atmosfera. W porównaniu do centrów innych dużych miast w Ameryce Południowej wydaje się być całkiem spoko.
Idę do Muzeum Antiochii.
Fajnie, ale bez szału. Najciekawsza wydaje się być kolekcja obrazów Botero.
Poszwędałem się jeszcze trochę bo niezbyt ciekawej okolicy i wróciłem na parking w centrum handlowy, w którym w foodcourcie zjadłem bardzo dobry i niedrogi obiad.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Doszedłem do Carrera 10. Tu już ilość wojska daje do myślenia. Żołnierz na każdym skrzyżowaniu albo i częściej. Dalej iść nie ma raczej sensu, więc wróciłem się w stronę Santa Fe, a gdy zaczęło się ściemniać i sklepy rozpoczęły sprzedaż jedynie zza krat uznałem, że czas udać się z powrotem do hotelu.
Na pokładzie samolotu melduje się zespół piłkarski Atlético Nacional, powodując duże poruszenie pośród pasażerów. Mój stosunek do sportu jest obojętny, więc z mojej perspektywy było to tylko kilku kolesi w dresach. Trzeba jednak przyznać, że świecące z daleka złote ajfony i rolexy (do tych dresów!) powodowały, że rzucali się w oczy. ;)
Wypożyczam auto. Z terminalu do siedziby Localizy podwozi firmowy busik. No i tu przestało być sympatycznie. Panie w biurze nie miały najmniejszej ochoty zrozumieć, nie wspominając już o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa po angielsku. Stwierdziłem więc, że skorzystamy z translatora, a i to nie było łatwe bo mowa ciała zdradzała, że najprawdopodobniej sprawia im to ogromny ból i cierpienie. No ale dobra - okazało się, że w Medellin niedawno wprowadzono ograniczenie ruchu pojazdów (Pico y placa). W zależności od numeru rejestracji w jeden dzień tygodnia nie można wjechać do centrum. No i mój samochód akurat ma rejestrację zakazującą wjazdu właśnie w dniu wypożyczenia. Przypadek? Na “szczęście” zaproponowano mi rozwiązanie w postaci dopłaty do hybrydy, która z tych restrykcji jest zwolniona i która akurat była dostępna. Nie będę ukrywał, że niezbyt mnie to satysfakcjonowało. Poczytałem jednak, że zakaz obowiązuje do 20:00. Była 16:00. Stwierdziłem więc, że do miasta kawałek, pojadę pozwiedzać okolicę, zjem posiłek i po 20:00 pojadę do hotelu. No i przy okazji do końca pobytu nie będę już musiał się ograniczeniem przejmować. Następnie zaproponowano mi zapłacenie za sprzątanie auta (ok. 20k peso). Mówię, że dziękuję i oddam auto czyste. Wtedy usłyszałem wiązankę po hiszpańsku, z której wydaje się, że zrozumiałem tyle iż “co ja sobie w ogóle wyobrażam, że nie mam zamiaru wykupić żadnych opcji dodatkowych”. W tym momencie straciłem już całkiem złudzenia o przypadkach. Ostatecznie auto wydali, ale opłatę za sprzątanie uiścić musiałem. Powiedziałem więc na odchodne, że wypożyczałem samochód w wielu miejscach na całym świecie i takie rzeczy tylko w Kolumbii. Na to otrzymałem odpowiedź, że tak - tak właśnie jest w Kolumbii i na to stwierdzenie argumentów już nie miałem. ;) Na plus, że nie blokowali depozytu. Zabezpieczeniem był podpisany cyrograf z danymi karty.
Takiego oto wypierdka dostałem, który jednak dzięki temu podwyższonemu zawieszeniu bardzo fajnie się sprawdził - ale o tym później.
Następnie pojechałem na posiłek. Dobre opinie na Google zaprowadziły mnie do pobliskiej restauracji Trivios. Nieco zdziwiłem się cenami (ok. 70k peso za posiłek). Do wyboru było porcja średnia lub duża. Zamówiłem średnią, a na rachunku widniała duża. Reklamacja nie została uwzględniona i znowu trzeba było zapłacić. Ależ mnie przywitało to Medellin - cholerni naciągacze!
Jako, że miałem dużo czasu postanowiłem pojechać serpentynami przez góry (Santa Elena) zamiast tunelem. Zjazd na starą drogę jest tuż przed wjazdem do tunelu. Na rozjeździe zauważyłem informację o cenie przejazdu. Nie pamiętam dokładnie, ale było to prawie 30k peso i zastanawiałem się czy mi się przypadkiem zera w oczach nie rozmnożyły. Okazało się, że nie, bo przejazd przez góry też obarczony jest opłatą (też nie pamiętam, ale było to coś w okolicach 15k peso). No cóż - nie jest to dzień budżetowy.
Wyskakiwanie z kasy zrekompensował po części piękny widok na Medellin.
Jako, że czasu do 20:00 wciąż było sporo, postanowiłem pojechać na La Sierra, która była w pobliżu. Sama przejażdżka po tych stromych serpentynach nieco podniosła mi poziom adrenaliny. Dojechałem aż do górnej stacji kolejki, ale że było już ciemno oraz widząc jak wygląda okolica i lokalni mieszkańcy nie zdecydowałem się na spacer. To w sumie bardzo delikatnie powiedziane. W pewnym momencie pomyslałem, że zmiatam stamtąd czym prędzej.
Zjechałem na dół, zatrzymałem się na parkingu, aby odczekać do 20:00 i następnie już bez przeszkód dojechałem do hotelu w El Poblado.
A w El Poblado impreza taka, że robi wrażenie!
https://youtube.com/shorts/aIV15l3Y16A?feature=sharePoranny widoczek z dachu hotelu.
Medellin bez dwóch zdań ma swój klimat.
Jadę do centrum. Samochód zostawiam na jednym z wielu płatnych parkingów. Plac Botero jest odgrodzony od miejskiego zgiełku i ochraniany. Dzięki temu panuje na nim bardzo przyjemna atmosfera. W porównaniu do centrów innych dużych miast w Ameryce Południowej wydaje się być całkiem spoko.
Idę do Muzeum Antiochii.
Fajnie, ale bez szału. Najciekawsza wydaje się być kolekcja obrazów Botero.
Poszwędałem się jeszcze trochę bo niezbyt ciekawej okolicy i wróciłem na parking w centrum handlowy, w którym w foodcourcie zjadłem bardzo dobry i niedrogi obiad.