Kolacja jak zwykle w Albicie. Tym razem ryba guaju. Znowu dobry posiłek.
Pobudka tuż po 4:00 ponieważ o 5:30 odpływa prom na Santa Cruz. Miał być New Ocean jak w drodze tam, ale tym razem trafiam na Neptuna i jest kiepsko. Zamiast wygodnych foteli, ławeczka wzdłuż burty, łódź pełna i siedzimy w ścisku. Na domiar złego, Holendrzy mieli rację. Bardzo rzuca. Co jakiś czas ekipa musi przesunąć się do przodu, bo wszyscy zsuwają się w kierunku rufu. Siedzący z tyłu dostają płaszcze przeciwdeszczowe, bo woda niemalże się na na nich leje. Przeprawa była okropna do tego stopnia, że po przybyciu do Puerto Ayora odechciało mi się wszystkiego, łącznie ze zwiedzaniem i jazdą do tuneli. Dobrą godzinę trwało, zanim do siebie doszedłem.
Wczesnym popołudniem płynę do Puerto Baquerizo Moreno. Ciekawy jestem jaka łódź tym razem. Nazwy nie pamiętam, ale jest zdecydowanie większa niż te do tej pory, co napawa mnie optymizmem. Niestety wchodząc na pokład, większość miejsc była już zajęta i wolne zostały tylko te z przodu. No trudno. Wielkość łodzi niestety nie pomogła. Ten odcinek był absolutnie najgorszy. I nie chodzi nawet o to, że bujało. Najbardziej nieprzyjemne były uderzenia łodzi o taflę wody, które wywracały wszystkie wnętrzności, doprowadzając wręcz do bólu. Choroby morskiej nie doświadczyłem, ale miałem wrażenie, że mój żołądek zamienił się miejscem z sercem a płuca z nerkami. Nigdy więcej! Gdybym wcześniej wiedział jak to będzie wyglądało, to nie zastanawiałbym się ani sekundy by dopłacić do samolotu. IMHO po prostu szkoda własnego ciała, by nim tak poniewierać.
Pierwsze wrażenie Baquerizo Moreno - dość turystycznie, ale całkiem przyjemnie.
Kolację jem w Rincon del Sebas. Jest ciut drożej niż na Isabeli. Niestety dostaję jakichś sensacji żołądkowych. Trochę dziwne, bo jedzenie było bardzo smaczne. Może coś nie halo było z baniakową wodą. Trudno powiedzieć.
W Puerto Baquerizo Moreno śpię w Casa Alexita. Jest dobrze i tanio, a właścicielka jest wyjątkowo przyjazna. Przy śniadaniu uskuteczniamy małą pogawędkę z Aleksandrą i jej kilkuletnią córką Nataszą. Zaciekawił mnie ten niezbyt “hispanico” dobór imion. Już wcześniej zauważyłem, że w Ameryce Południowej zdarzają się takowe dość często i zastanawiało mnie jaka jest tego geneza. Mówię, że Natasza brzmi słowiańsko (chciałem być bardziej precyzyjny, ale słowo to nie przeszło mi przez gardło) i zapytałem skąd taki pomysł. Aleksandra odpowiedziała, że po prostu zobaczyła je w internecie i jej się spodobało. To wiele wyjaśnia.
:D
Na kwaterce rezydował też francuskojęzyczny Kanadyjczyk, nauczyciel fizyki. Typ takiego “backpackersa trzeciego wieku”
;) Facet dużo podróżował, zna kilka języków. W przeszłości pracował przez półtora roku w Mauretanii. Całe szczęście, że czytałem relację @Zeus (panowie-to-co-wskakujemy-przejazd-mauretanskim-pociagiem,213,169507), więc mogłem powiedzieć, że wiem conieco i zapytałem o pociąg.
;) No i oczywiście jechał, ale stwierdził, że wolał dopłacić do pierwszej klasy.
;) Nie był w Europie wschodniej, w tym w Polsce, ale stwierdził, że ten rejon świata nie jest dla niego szczególnie interesujący. Pogadaliśmy jeszcze trochę o życiu, śmierci, podróżach i polityce, ale czas na zwiedzanie. Jedyny pełny dzień na San Cristobal. Ruszam w kierunku plaży Loberia.
Droga do plaży biegnie wzdłuż pasa startowego.
Co ciekawe, lotnisko nie jest ogrodzone i tym samym zabezpieczone przed wejściem osób postronnych. Do samej plaży prowadzi asfaltowa droga. Pogoda w końcu znakomita. Trzeba tylko uważać na słońce, bo praży niemiłosiernie.
Na San Cristobal zwierzyniec wydaje się być nieco inny niż na Santa Cruz i Isabeli. W oczy rzuca się zdecydowanie mniejsza ilość iguan, za to lwów morskich jest wszędzie pełno. Loberia nie jest szczególnie ciekawa. Trochę lwów morskich, trochę pluskających się turystów.
Idę dalej w kierunku Piedras Negras. Dochodzę dom klifu, gdzie kończy się szlak i dalej iść nie można. A na klifie zatrzęsienie różnego rodzaju ptactwa. Jest sporo głuptaków niebieskonogich i fregat. W wodzie z kolei widać co najmniej kilka żółwi morskich. Rewelacja. Siedzę tam dobre pół godziny.
W drodze powrotnej próbowałem szukać ścieżki na Mirador la mina, ale takowej nie znalazłem. Może trzeba było szukać z drugiej strony.
Przy szkole kilka całkiem fajnych murali.
Wracam do swojej casy, żeby się nieco odświeżyć i w drogę na drugą stronę (Tijeretas). Mijam plaże Mann. Dużo ekwadorskich turystów, kolejki do obwoźnych lodów z automatu i tego typu sprawy.
W Visitors Centre kilka całkiem ciekawych wystaw. Zatrzymałem się na chwilę przy planszy, przy której przewodnik opowiadał o tajemniczej historii dotyczącej Floreany.
Pierwszymi osadnikami na wyspie byli Niemcy, dentysta - dr Friedrich Ritter i jego pacjentka Dore Strauch, którzy zaczęli nowe życie w odizolowaniu od cywilizacji. Prędko dołączyło do nich małżeństwo - Hans i Margaret Wittmer marzący o budowie hotelu. Jedną z ciekawostek jest to, iż ich syn, widoczny na jednym ze zdjęć jest pierwszym człowiekiem urodzonym na Galapagos. Trzecią grupą osadników była tajemnicza austriacka baronowa, która przypłynęła na wyspę w towarzystwie dwóch kochanków - niewolników. Sielanka życia w “raju” nie trwała jednak długo. Część pionierów zmarła w tajemniczych i do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, a część dała dyla do Europy. Na Galapagios jednak nadal żyją niektórzy ich potomkowie, jak również do dziś stoi hotel Wittmer. Zainteresowanych szczegółami tej historii odsyłam do innych źródeł:
Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana.
Z kolei to, jak mało “skażone” ludźmi jeszcze do niedawna były wyspy, pokazują poniższe zdjęcia satelitarne.
Dziś, w zasadzie nadal, poza portami, duża część wysp pozostaje niemal niezamieszkała. Podczas ostatniej erupcji Sierra Negra na Isabeli kilka lat temu, gdy lawa kierowała się w stronę północnej, niezamieszkałej części wyspy konieczna była ewakuacja 50 (!) osób.
Idę na Mirador Cerro Tijeretas
i dalej w kierunku plaży Baquerizo.
Klimaty podobne jak na Isabeli, jest super. Idę jeszcze po kamolcach kawałek za plażę, do najbliższego cypla, gdzie spotykam pelikany kamuflujące się “na Kicker Rock”.
;)
Wracam do Tijeretas. Widoki bajka.
Przy Muelle Tijeretas stoi dość kiczowaty pomnik Darwina,
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
https://www.youtube.com/shorts/5BBO4qM-8q8
https://youtu.be/iE4VnT7KOy0
Kolacja jak zwykle w Albicie. Tym razem ryba guaju. Znowu dobry posiłek.
Miał być New Ocean jak w drodze tam, ale tym razem trafiam na Neptuna i jest kiepsko. Zamiast wygodnych foteli, ławeczka wzdłuż burty, łódź pełna i siedzimy w ścisku. Na domiar złego, Holendrzy mieli rację. Bardzo rzuca. Co jakiś czas ekipa musi przesunąć się do przodu, bo wszyscy zsuwają się w kierunku rufu. Siedzący z tyłu dostają płaszcze przeciwdeszczowe, bo woda niemalże się na na nich leje. Przeprawa była okropna do tego stopnia, że po przybyciu do Puerto Ayora odechciało mi się wszystkiego, łącznie ze zwiedzaniem i jazdą do tuneli. Dobrą godzinę trwało, zanim do siebie doszedłem.
Wczesnym popołudniem płynę do Puerto Baquerizo Moreno. Ciekawy jestem jaka łódź tym razem. Nazwy nie pamiętam, ale jest zdecydowanie większa niż te do tej pory, co napawa mnie optymizmem. Niestety wchodząc na pokład, większość miejsc była już zajęta i wolne zostały tylko te z przodu. No trudno. Wielkość łodzi niestety nie pomogła. Ten odcinek był absolutnie najgorszy. I nie chodzi nawet o to, że bujało. Najbardziej nieprzyjemne były uderzenia łodzi o taflę wody, które wywracały wszystkie wnętrzności, doprowadzając wręcz do bólu. Choroby morskiej nie doświadczyłem, ale miałem wrażenie, że mój żołądek zamienił się miejscem z sercem a płuca z nerkami. Nigdy więcej! Gdybym wcześniej wiedział jak to będzie wyglądało, to nie zastanawiałbym się ani sekundy by dopłacić do samolotu. IMHO po prostu szkoda własnego ciała, by nim tak poniewierać.
Pierwsze wrażenie Baquerizo Moreno - dość turystycznie, ale całkiem przyjemnie.
Kolację jem w Rincon del Sebas. Jest ciut drożej niż na Isabeli. Niestety dostaję jakichś sensacji żołądkowych. Trochę dziwne, bo jedzenie było bardzo smaczne. Może coś nie halo było z baniakową wodą. Trudno powiedzieć.
Na kwaterce rezydował też francuskojęzyczny Kanadyjczyk, nauczyciel fizyki. Typ takiego “backpackersa trzeciego wieku” ;) Facet dużo podróżował, zna kilka języków. W przeszłości pracował przez półtora roku w Mauretanii. Całe szczęście, że czytałem relację @Zeus (panowie-to-co-wskakujemy-przejazd-mauretanskim-pociagiem,213,169507), więc mogłem powiedzieć, że wiem conieco i zapytałem o pociąg. ;) No i oczywiście jechał, ale stwierdził, że wolał dopłacić do pierwszej klasy. ;) Nie był w Europie wschodniej, w tym w Polsce, ale stwierdził, że ten rejon świata nie jest dla niego szczególnie interesujący. Pogadaliśmy jeszcze trochę o życiu, śmierci, podróżach i polityce, ale czas na zwiedzanie. Jedyny pełny dzień na San Cristobal. Ruszam w kierunku plaży Loberia.
Droga do plaży biegnie wzdłuż pasa startowego.
Co ciekawe, lotnisko nie jest ogrodzone i tym samym zabezpieczone przed wejściem osób postronnych. Do samej plaży prowadzi asfaltowa droga. Pogoda w końcu znakomita. Trzeba tylko uważać na słońce, bo praży niemiłosiernie.
Na San Cristobal zwierzyniec wydaje się być nieco inny niż na Santa Cruz i Isabeli. W oczy rzuca się zdecydowanie mniejsza ilość iguan, za to lwów morskich jest wszędzie pełno. Loberia nie jest szczególnie ciekawa. Trochę lwów morskich, trochę pluskających się turystów.
Idę dalej w kierunku Piedras Negras. Dochodzę dom klifu, gdzie kończy się szlak i dalej iść nie można. A na klifie zatrzęsienie różnego rodzaju ptactwa. Jest sporo głuptaków niebieskonogich i fregat. W wodzie z kolei widać co najmniej kilka żółwi morskich. Rewelacja. Siedzę tam dobre pół godziny.
https://youtu.be/6FxeJcd4mh4
https://youtu.be/BTwSBiEqbNw
https://youtu.be/Ber_kMyiJK4
W drodze powrotnej próbowałem szukać ścieżki na Mirador la mina, ale takowej nie znalazłem. Może trzeba było szukać z drugiej strony.
Przy szkole kilka całkiem fajnych murali.
Wracam do swojej casy, żeby się nieco odświeżyć i w drogę na drugą stronę (Tijeretas). Mijam plaże Mann. Dużo ekwadorskich turystów, kolejki do obwoźnych lodów z automatu i tego typu sprawy.
W Visitors Centre kilka całkiem ciekawych wystaw. Zatrzymałem się na chwilę przy planszy, przy której przewodnik opowiadał o tajemniczej historii dotyczącej Floreany.
Pierwszymi osadnikami na wyspie byli Niemcy, dentysta - dr Friedrich Ritter i jego pacjentka Dore Strauch, którzy zaczęli nowe życie w odizolowaniu od cywilizacji. Prędko dołączyło do nich małżeństwo - Hans i Margaret Wittmer marzący o budowie hotelu. Jedną z ciekawostek jest to, iż ich syn, widoczny na jednym ze zdjęć jest pierwszym człowiekiem urodzonym na Galapagos. Trzecią grupą osadników była tajemnicza austriacka baronowa, która przypłynęła na wyspę w towarzystwie dwóch kochanków - niewolników. Sielanka życia w “raju” nie trwała jednak długo. Część pionierów zmarła w tajemniczych i do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, a część dała dyla do Europy. Na Galapagios jednak nadal żyją niektórzy ich potomkowie, jak również do dziś stoi hotel Wittmer. Zainteresowanych szczegółami tej historii odsyłam do innych źródeł:
https://podroze.onet.pl/ciekawe/nie-tyl ... ie/4s4v9cs
https://podroze.onet.pl/ciekawe/seks-ch ... os/kb3tf5t
https://www.youtube.com/watch?v=1jl27e90BaE
Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana.
Z kolei to, jak mało “skażone” ludźmi jeszcze do niedawna były wyspy, pokazują poniższe zdjęcia satelitarne.
Dziś, w zasadzie nadal, poza portami, duża część wysp pozostaje niemal niezamieszkała. Podczas ostatniej erupcji Sierra Negra na Isabeli kilka lat temu, gdy lawa kierowała się w stronę północnej, niezamieszkałej części wyspy konieczna była ewakuacja 50 (!) osób.
Idę na Mirador Cerro Tijeretas
i dalej w kierunku plaży Baquerizo.
Klimaty podobne jak na Isabeli, jest super. Idę jeszcze po kamolcach kawałek za plażę, do najbliższego cypla, gdzie spotykam pelikany kamuflujące się “na Kicker Rock”. ;)
Wracam do Tijeretas. Widoki bajka.
Przy Muelle Tijeretas stoi dość kiczowaty pomnik Darwina,