Jednym z celów wypadów półdniowych jest tutaj Embalse La Laguna - podobny nieco do tego w okolicach Santiago zalew powstały na skutek sztucznego spiętrzenia wód Rio Turbio.
Dosłownie dzień przed moją wizytą, na GM pojawiła się 1-gwiazdkowa opinia naszego krajana o tym miejscu, zaczynająca się od słów "Wyprawa nie ma sensu". Nie zniechęciła mnie ona i ruszam tam przed wizytą w wytwórni Capel. Od razu muszę potwierdzić, że faktycznie, sam zalew niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia, jednak prowadząca do niego trasa jest świetna, nie tylko dlatego, że jedzie się doskonale utrzymaną trasą Ruta 41, ale przede wszystkim z powodu doliny, której dnem została ona poprowadzona. Czasem prosta, a często bardzo kręta wstążka szosy ciągnie się pomiędzy majestatycznymi górami, których zbocza nie są już beżowe, ale mienią się różnymi kolorami, które kontrastują z zielenią roślin dających radę przetrwać tu na wąskim pasie wzdłuż rzeki.
Jadę tą drogą niemal sam. Byłoby tu zupełnie pusto, gdyby nie watahy motocyklistów z Argentyny, którzy wyprzedzają mnie co jakiś czas w drodze powrotnej do swojego kraju. Kilkudziesięciu z nich mijam potem, gdy stoją na poboczu. Wygląda na to, że ktoś ma jakiś problem techniczny. Gdy docieram do budynków chilijskiej kontroli granicznej, sympatyczny oficer (pożyczył mi nawet swoje okulary, gdy nie mogłem czegoś doczytać
:D ) daje mi do wypełnienia formularz przeznaczony dla osób, które - tak jak ja - udają się w stronę oddalonej o kolejne 80 km Argentyny, ale nie mają zamiaru wjeżdżać na jej teren. Sprawdza też w mojej umowie, czy wypożyczalnia nie zakazuje przekraczania granicy, bo jadąc dalej niby jestem nadal w Chile, ale formalnie już tutaj przekraczam granicę kraju. Następnie, już innemu pogranicznikowi oddaję swój paszport, który odbiorę po powrocie, okazując ostemplowaną przed chwilą kartkę. Martwię się tylko co nieco, że powrót może potrwać, bo kolejka aut wjeżdżających od strony Argentyny jest pokaźna. Obserwuję też dynamiczny wyjazd jednego wozu na sygnale w kierunku do wewnątrz Chile. Ciekawe, co się wydarzyło....
Na 30-kilometrowym odcinku od kontroli granicznej do zalewu jestem już zupełnie sam. No, jest jeszcze gaucho na koniu i jego wielkie stado kóz. Asfalt kończy się zaraz przy Embalse La Laguna. Współczuję tym, którzy drogą gruntową muszą pokonać kolejne 85 km, bo aż tyle jest do miejsca w Argentynie, gdzie trasa staje się ponownie asfaltowa. Ponoć planowana jest budowa tunelu pod górami, podobnego do tego na trasie z Mendozy do Chile, ale podejrzewam, że to pieśń bardzo odległej przyszłości.
Wracam do punktu kontroli. Dostaję z powrotem swój paszport, celnik zagląda na moment do mojego bagażnika, ale wiedząc skąd wracam rezygnuje z tak dogłębnej kontroli w poszukiwaniu kontrabandy, jak w przypadku innych aut i przepuszcza mnie bokiem, żebym nie musiał stać w długiej kolejce
:) .
Po kilku kilometrach wyjaśnia się przyczyna nagłego wyjazdu na sygnale, który widziałem półtorej godziny wcześniej. Ta grupa motocyklistów, którą jadąc w górę, stała nie z powodu problemów technicznych, lecz dlatego, że jeden z nich miał wypadek. Grupy motocyklistów już tu nie ma. Stoi tylko wóz karabinierów na sygnale, a obok leży na ziemi powalony motocykl i przykryte płachtą ciało jego kierowcy. Pomyśleć, że mijał mnie żywy jeszcze kilka godzin wcześniej.
Na koniec tego odcinka, wszystkich zaskoczony chce brakiem zdjęć gastronomicznych uspokajam i zamieszczam poniższe, wszystkie zrobione w jednym miejscu - Beergarden Ruta 41.
Stołowałem się tu trzy razy, bo ich oferta - pomimo braku łososia
;) - przypadła mi mocno do gustu. Za niecałe 9000 CLP oferują tam zestaw składający się z dużego talerza warzyw, dania głównego (zawsze bardzo dobrego i obfitego) oraz rewelacyjnego, świeżego soku z melona.
Do tego, mają tam bardzo fajną, wyluzowaną atmosferę, a z głośników leci muzyka tylko hiszpańskojęzyczna, np. takie reggae z Puerto Rico:
Mój pobyt w Valle del Elqui dobiega końca. Jutro oddaję auto i z La Sereny lecę do Santiago. Podróż powoli zbliża się ku końcowi, choć relacja jeszcze chwilkę potrwa
;)Pędzę zatem dalej, by - jak wyczuł mnie @DAD - zdążyć przed kwietniem (nie ma tu żadnych ukrytych intencji - wyznaczyłem sobie taki termin, bo mam akurat trochę luzu i nie chcę, żeby mi się to rozlazło w czasie
:) ).
Rano zjadam ostatnie śniadanie w hotelu Terral. A, właśnie... chyba nie pokazywałem jeszcze, co tam dają? Jest bufet, ale jak na 4*, to spodziewałem się nieco lepszej oferty.
Wczoraj wieczorem, tankując auto poprosiłem obsługę o wlanie paliwa pod sam korek. Dzięki temu, pomimo niemal 60-kilometrowego dystansu, jaki pokonuję, by zwrócić auto, po dotarciu na lotnisko wskaźnik za kierownicą nadal pokazuje "full". Kolejna wizyta na stacji przed oddaniem auta w wypożyczalni nie jest zatem konieczna
:)
Lotnisko jest malutkie i sprawnie działające, choć ciekaw jestem, jak sobie radzą, gdy jest sezon.
Niestety, moja aktualna pula bezpłatnych wejść do saloników Priority Pass, czy Lounge Key jest wyczerpana, więc z usług tutejszego (https://www.prioritypass.com/lounges/ch ... cific-club) nie mam okazji skorzystać. Poczekalnia przy bramce nr 2 jest jednak bardzo przyjemna, więc nie narzekam. Jest tu panoramiczny widok na płytę postojową, pas startowy i... właściwie na nic więcej z uwagi na już wcześniej wspomniane permanentne i nisko zawieszone zachmurzenie w La Serena
:D .
Lot do Santiago jest krótki, raptem 45-minutow. Błyskawiczna jest również moja podróż do hotelu w centrum miasta - od wyjścia z samolotu do wejścia do hotelu nie minęła godzina, łącznie z oczekiwaniem na bagaż. Ubera zamawiam na 3 piętro terminala krajowego (odloty). Kierowca mówi, że najczęściej taki sposób jest najlepszy na ominięcie ciążącego na kierowcach Ubera zakazu świadczenia usług na lotnisku, ale sporo zależy, czy i gdzie są karabinierzy, którzy pilnują, żeby uberowcy tu nie krążyli. W każdym razie, zawsze trzeba się z kierowcą umówić na konkretne miejsce przez komunikator w aplikacji (swoją drogą, nie wiedziałem, że Uber wdrożył u siebie automatycznego translatora).
Tym razem nocuję w Ola Tapestry Collection - najnowszym hotelu sieci Hilton w Santiago.
Wydaje mi się, że otworzyli go w ubiegłym roku i to widać. Tradycyjnie, jak to w niniejszej relacji dzieje się w przypadku hoteli sieciowych, do dłuższego opisu odsyłam tu: viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1762188#p1761617 .
Na popołudnie nie mam żadnych konkretnych planów, więc udaję się na rekonesans okolicy. Idę wzdłuż wybetonowanego koryta, którym z Andów spływa - w zależności od pory roku - mniej lub bardziej wartki potok wody. Dziś jest jej niewiele, dzięki czemu dobrze widać tutejszą "galerię". Gość na ostatnim zdjęciu mocno mi kogoś przypomina.
Tuż obok jest park rzeźb - urokliwe miejsce na leniwe popołudnie.
Pomimo położenia (centrum stolicy, parter dużego biurowca) restauracja nie jest wcale droższa od lokali, w których bywałem na "prowincji" (a może to tamte były takie drogie?). Jedzenie jest wyśmienite, a że mają w ofercie Austral Patagonia, jestem w pełni ukontentowany.
Wracam nieco okrężną drogą, rozglądając się po nieznanych mi wcześniej rejonach Santiago.
Moją uwagę przykuwa patron tego budynku. Niestety, nie udało mi się ustalić jego korzeni narodowościowych.
Czyżby promocja Aeromexico?
:lol: Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy. Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum
:(
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób ??Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 17h?Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego ??
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco?Raphael napisał:O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy ?Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach ?@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe ?
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie
:DDD
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
@tropikey dzięki za świetną - jak zwykle - relację. Podzielisz się organizatorem tej wycieczki do 3 winnic? Za pół roku będę w Santiago - rzeczywiście jest to dobry pomysł na dzień powrotu...
Świetna relacja po nieznanych miejscach kraju, który też trochę liznąłem aczkolwiek dotarłem tylko do Las Trancas. No i mamy znakomity przewodnik na przyszłość, super, że podajesz mnóstwo linków i danych do wykorzystania w następnej podróży do Chile.
tropikey napisał: zasadniczym celem relacji nie jest wpływanie na cudze wybory
;) .A co jest? Można założyć, że Pauzaniasz nie spodziewał się, że jego czytelnicy wsiądą en masse na triremy i popłyną weryfikować świat zobaczony i zrelacjonowany przez niego, Marco Polo pisząc Opisanie świata też raczej nie liczył na naśladowców ale te bardziej współczesne piśmiennictwo podróżnicze, wszelkie travelogi, (foto)relacje, sprawozdania i reportaże zazwyczaj pisane są z "zamiarem ewentualnym". No chyba, że autor ma takie pióro (Theroux, Durrell, Greene, Evelyn Waugh, etc), że stanowią wartość literacką in its own right.
Relacja - przynajmniej według tego, jak ja rozumiem to słowo - to opis tego co się widziało i przeżyło.Celem relacji jest zatem przekazanie jej czytelnikom opisu rzeczy, miejsc i zjawisk, które się widziało (np. w trakcie podróży), a nie zachęcanie ich do takiego, czy innego zachowania. Jeśli nawet ktoś pod wpływem relacji decyduje się np. na wyjazd do Chile (albo wręcz przeciwnie, rezygnuje z takiego wyjazdu), to jest to co najwyżej skutek uboczny tej relacji. Jeśli zatem sugerujesz, że pisząc niniejszą relację miałem na celu zachęcenie kogoś do wyjazdu do Chile, to mylisz się. Celem tej relacji było opisanie tego, w jaki sposób przebiegł mój pobyt w tym kraju.
tropikey napisał:może Unia i kraje Mercosur podpiszą wreszcie umowę handlową, wtedy zaś możemy spodziewać się napływu tego bardzo przyjemnego napitku również do Polski.Taki niewątpliwy plus owego porozumienia, niestety nie byłby w stanie zrekompensować, jego negatywów. Obawiam się, że słynne onegdaj steki, też nie stanowiłyby masy amerykańskiego eksportu, a tą stanowiłby głównie produkty agro z gliofosatem itp. preparatami.
Mocno się nakręciłem by wreszcie polecieć do Chile (ciągle nachodzą mnie chwile złości, że nie kupiłem dealu LH z AMS chyba 3 lata temu).Fajna relacja
;)
Jednym z celów wypadów półdniowych jest tutaj Embalse La Laguna - podobny nieco do tego w okolicach Santiago zalew powstały na skutek sztucznego spiętrzenia wód Rio Turbio.
https://maps.app.goo.gl/9esftTkwe9SrvYXt9
Dosłownie dzień przed moją wizytą, na GM pojawiła się 1-gwiazdkowa opinia naszego krajana o tym miejscu, zaczynająca się od słów "Wyprawa nie ma sensu". Nie zniechęciła mnie ona i ruszam tam przed wizytą w wytwórni Capel.
Od razu muszę potwierdzić, że faktycznie, sam zalew niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia, jednak prowadząca do niego trasa jest świetna, nie tylko dlatego, że jedzie się doskonale utrzymaną trasą Ruta 41, ale przede wszystkim z powodu doliny, której dnem została ona poprowadzona. Czasem prosta, a często bardzo kręta wstążka szosy ciągnie się pomiędzy majestatycznymi górami, których zbocza nie są już beżowe, ale mienią się różnymi kolorami, które kontrastują z zielenią roślin dających radę przetrwać tu na wąskim pasie wzdłuż rzeki.
Jadę tą drogą niemal sam. Byłoby tu zupełnie pusto, gdyby nie watahy motocyklistów z Argentyny, którzy wyprzedzają mnie co jakiś czas w drodze powrotnej do swojego kraju. Kilkudziesięciu z nich mijam potem, gdy stoją na poboczu. Wygląda na to, że ktoś ma jakiś problem techniczny. Gdy docieram do budynków chilijskiej kontroli granicznej, sympatyczny oficer (pożyczył mi nawet swoje okulary, gdy nie mogłem czegoś doczytać :D ) daje mi do wypełnienia formularz przeznaczony dla osób, które - tak jak ja - udają się w stronę oddalonej o kolejne 80 km Argentyny, ale nie mają zamiaru wjeżdżać na jej teren. Sprawdza też w mojej umowie, czy wypożyczalnia nie zakazuje przekraczania granicy, bo jadąc dalej niby jestem nadal w Chile, ale formalnie już tutaj przekraczam granicę kraju. Następnie, już innemu pogranicznikowi oddaję swój paszport, który odbiorę po powrocie, okazując ostemplowaną przed chwilą kartkę. Martwię się tylko co nieco, że powrót może potrwać, bo kolejka aut wjeżdżających od strony Argentyny jest pokaźna. Obserwuję też dynamiczny wyjazd jednego wozu na sygnale w kierunku do wewnątrz Chile. Ciekawe, co się wydarzyło....
Na 30-kilometrowym odcinku od kontroli granicznej do zalewu jestem już zupełnie sam. No, jest jeszcze gaucho na koniu i jego wielkie stado kóz. Asfalt kończy się zaraz przy Embalse La Laguna. Współczuję tym, którzy drogą gruntową muszą pokonać kolejne 85 km, bo aż tyle jest do miejsca w Argentynie, gdzie trasa staje się ponownie asfaltowa. Ponoć planowana jest budowa tunelu pod górami, podobnego do tego na trasie z Mendozy do Chile, ale podejrzewam, że to pieśń bardzo odległej przyszłości.
Wracam do punktu kontroli. Dostaję z powrotem swój paszport, celnik zagląda na moment do mojego bagażnika, ale wiedząc skąd wracam rezygnuje z tak dogłębnej kontroli w poszukiwaniu kontrabandy, jak w przypadku innych aut i przepuszcza mnie bokiem, żebym nie musiał stać w długiej kolejce :) .
Po kilku kilometrach wyjaśnia się przyczyna nagłego wyjazdu na sygnale, który widziałem półtorej godziny wcześniej. Ta grupa motocyklistów, którą jadąc w górę, stała nie z powodu problemów technicznych, lecz dlatego, że jeden z nich miał wypadek. Grupy motocyklistów już tu nie ma. Stoi tylko wóz karabinierów na sygnale, a obok leży na ziemi powalony motocykl i przykryte płachtą ciało jego kierowcy. Pomyśleć, że mijał mnie żywy jeszcze kilka godzin wcześniej.
Na koniec tego odcinka, wszystkich zaskoczony chce brakiem zdjęć gastronomicznych uspokajam i zamieszczam poniższe, wszystkie zrobione w jednym miejscu - Beergarden Ruta 41.
https://maps.app.goo.gl/N7RHd9yPZ9YfBzDn8
Stołowałem się tu trzy razy, bo ich oferta - pomimo braku łososia ;) - przypadła mi mocno do gustu. Za niecałe 9000 CLP oferują tam zestaw składający się z dużego talerza warzyw, dania głównego (zawsze bardzo dobrego i obfitego) oraz rewelacyjnego, świeżego soku z melona.
Do tego, mają tam bardzo fajną, wyluzowaną atmosferę, a z głośników leci muzyka tylko hiszpańskojęzyczna, np. takie reggae z Puerto Rico:
https://youtu.be/dTb9Nd7UKvQ
czy też taka ciekawa grupa z Urugwaju:
https://youtu.be/2EKyJQhvlqE
A w weekendy mają koncerty, stand upy itp.
Mój pobyt w Valle del Elqui dobiega końca. Jutro oddaję auto i z La Sereny lecę do Santiago. Podróż powoli zbliża się ku końcowi, choć relacja jeszcze chwilkę potrwa ;)Pędzę zatem dalej, by - jak wyczuł mnie @DAD - zdążyć przed kwietniem (nie ma tu żadnych ukrytych intencji - wyznaczyłem sobie taki termin, bo mam akurat trochę luzu i nie chcę, żeby mi się to rozlazło w czasie :) ).
Rano zjadam ostatnie śniadanie w hotelu Terral. A, właśnie... chyba nie pokazywałem jeszcze, co tam dają? Jest bufet, ale jak na 4*, to spodziewałem się nieco lepszej oferty.
Wczoraj wieczorem, tankując auto poprosiłem obsługę o wlanie paliwa pod sam korek. Dzięki temu, pomimo niemal 60-kilometrowego dystansu, jaki pokonuję, by zwrócić auto, po dotarciu na lotnisko wskaźnik za kierownicą nadal pokazuje "full". Kolejna wizyta na stacji przed oddaniem auta w wypożyczalni nie jest zatem konieczna :)
Lotnisko jest malutkie i sprawnie działające, choć ciekaw jestem, jak sobie radzą, gdy jest sezon.
Niestety, moja aktualna pula bezpłatnych wejść do saloników Priority Pass, czy Lounge Key jest wyczerpana, więc z usług tutejszego (https://www.prioritypass.com/lounges/ch ... cific-club) nie mam okazji skorzystać. Poczekalnia przy bramce nr 2 jest jednak bardzo przyjemna, więc nie narzekam. Jest tu panoramiczny widok na płytę postojową, pas startowy i... właściwie na nic więcej z uwagi na już wcześniej wspomniane permanentne i nisko zawieszone zachmurzenie w La Serena :D .
Lot do Santiago jest krótki, raptem 45-minutow. Błyskawiczna jest również moja podróż do hotelu w centrum miasta - od wyjścia z samolotu do wejścia do hotelu nie minęła godzina, łącznie z oczekiwaniem na bagaż.
Ubera zamawiam na 3 piętro terminala krajowego (odloty). Kierowca mówi, że najczęściej taki sposób jest najlepszy na ominięcie ciążącego na kierowcach Ubera zakazu świadczenia usług na lotnisku, ale sporo zależy, czy i gdzie są karabinierzy, którzy pilnują, żeby uberowcy tu nie krążyli. W każdym razie, zawsze trzeba się z kierowcą umówić na konkretne miejsce przez komunikator w aplikacji (swoją drogą, nie wiedziałem, że Uber wdrożył u siebie automatycznego translatora).
Tym razem nocuję w Ola Tapestry Collection - najnowszym hotelu sieci Hilton w Santiago.
https://maps.app.goo.gl/R8CRhqFQcDamnRYq8
Wydaje mi się, że otworzyli go w ubiegłym roku i to widać. Tradycyjnie, jak to w niniejszej relacji dzieje się w przypadku hoteli sieciowych, do dłuższego opisu odsyłam tu: viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1762188#p1761617 .
Na popołudnie nie mam żadnych konkretnych planów, więc udaję się na rekonesans okolicy. Idę wzdłuż wybetonowanego koryta, którym z Andów spływa - w zależności od pory roku - mniej lub bardziej wartki potok wody. Dziś jest jej niewiele, dzięki czemu dobrze widać tutejszą "galerię". Gość na ostatnim zdjęciu mocno mi kogoś przypomina.
Tuż obok jest park rzeźb - urokliwe miejsce na leniwe popołudnie.
https://maps.app.goo.gl/hx8fdJWfkTzdvgiHA
Na kolację trafiam do peruwiańskiego lokalu Tacu Tacu.
https://maps.app.goo.gl/inHpjMAZhsyaQmCU6
Pomimo położenia (centrum stolicy, parter dużego biurowca) restauracja nie jest wcale droższa od lokali, w których bywałem na "prowincji" (a może to tamte były takie drogie?). Jedzenie jest wyśmienite, a że mają w ofercie Austral Patagonia, jestem w pełni ukontentowany.
Wracam nieco okrężną drogą, rozglądając się po nieznanych mi wcześniej rejonach Santiago.
Moją uwagę przykuwa patron tego budynku. Niestety, nie udało mi się ustalić jego korzeni narodowościowych.